T: Innocent [by mockingbird39] cz.19 - 6.11
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
A już chciałam przypomnieć Milli o Innocent...no i proszę jest. Mnie z kolei zastanawia co tak bardzo zabolało Liz, że wszystkie zerwała kontakty z Maxem na tak długo. Czy to, że zgłosił się, pomimo jej próśb sam do więzienia czy dlatego, że po takiej nocy odszedł bez pożegnania. Jeden i drugi powód byłby zbyt małostkowy, więc jest pewnie coś jeszcze.
Dzięki Milluś
Dzięki Milluś
Tak w ramach wyjaśnienia to opóźnienie było spowodowane tym, że postanowiłam zamieścić Innocent dopiero po BFM, ot tak dla lepszej motywacji.
Przyczyny postepowania Liz zostaną wyjaśnione w zbliżającym się wielkimi krokami rozdziale 12. Już niedługo, słowo.
Przyczyny postepowania Liz zostaną wyjaśnione w zbliżającym się wielkimi krokami rozdziale 12. Już niedługo, słowo.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Co do przyczyny odcięcia się Liz od Maxa to myślę, iż takie postępowanie wymógł na Liz sam Max. Znając wieczne poświęcenie Maxa to ostro odciął się od najbliższej mu osoby by jej nie ranić. I zrobił to w sposób skuteczny - jak widać. Ciekawe - jeżeli moje przypuszczenie są słuszne - co jej powiedział?
12 rozdział... hmm... już się niecierpliwie!
12 rozdział... hmm... już się niecierpliwie!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Oryginał Innocent możesz znaleźć w dwóch miejscach. W archiwum RF jest pierwszych 66 części: TU, od 67 do epilogu jest TU.
Całość jest w zestawieniu prac Mockingbird na Boardello, TUTAJ. Innocent zaczyna się na stronie 3, ale nie od samej góry.
Oczywiście bardzo też polecam inne opowiadania tej samej autorki.
Całość jest w zestawieniu prac Mockingbird na Boardello, TUTAJ. Innocent zaczyna się na stronie 3, ale nie od samej góry.
Oczywiście bardzo też polecam inne opowiadania tej samej autorki.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
AN: Tym razem wróciłam szybciej. Widzicie, staram się poprawić. I jak miło powitać nowych czytelników. Witaj elfchick, jestem pewna, że dalej również będzie ci się podobało to opowiadanie. Jest naprawdę wyjątkowe.
CZĘŚĆ 10
Los Angeles, 2012
~Max~
Michael był zajęty od czasu powrotu z wakacji. Zwykle zachodzi do mojej celi parę razy podczas każdej zmiany, żeby porozmawiać i przynieść mi gazetę, albo żeby o coś mnie spytać. Wiem co on próbuje zrobić i nie chodzi o to, że tego nie doceniam. Ale Michael wychodzi stąd każdego wieczora. On nie uświadamia sobie jak destruktywne jest zainteresowanie światem, którego nigdy więcej nie zobaczysz.
Ale ostatnio był trochę odległy – może nieobecny to lepsze określenie. Ciągle tu zachodzi, ale czasami wiem, że myśli o czym innym.
„Oglądałeś wczoraj mecz?” spytałem go, kiedy zaszedł do mnie któregoś ranka. „Słyszałem, że nowojorczycy zostali zmiażdżeni.”
„Taa, byli beznadziejni,” zgodził się, po czym zmarszczył brwi. „Co? Nie - komentatorzy to idioci.”
Uśmiechnąłem się. To było bardziej jak Michael. „Muszę zdać się na to, co mówisz.”
„Nie oglądałeś?” spytał. „Wiem, że puszczali mecz na dole.”
„Nie, czytałem,” powiedziałem mu. „Myślałem o tym, ale... po prostu nie miałem ochoty.”
Michael wskazał na książkę leżącą na moim łóżku. „Ile razy to przeczytałeś?” zapytał.
Wzruszyłem ramionami. Od lat wracam do Hrabiego Monte Cristo. Czasami czytam całość, a czasem wracam do najciekawszych części. Cały czas wracam do rozdziałów opisujących lata spędzone przez Edmonda w więzieniu. To, jak zmienił się podczas tych lat, prześladuje mnie. Wiedziałem, że zmieniłem się od tamtego dnia, kiedy wszedłem przez bramę tego miejsca. Czasami zastanawiałem się jak bardzo. „Nie jestem pewien,” odpowiedziałem w końcu. „Pewnie dużo.”
„Taak, pewnie,” zgodził się Michael, odległy wyraz twarzy znów zawitał na jego obliczu. Przez minutę wpatrywał się w jakiś niewidoczny punkt, po czym potrząsnął głową. „Hej, dzisiaj też przyniosłem ci gazetę. Jest tam dobry artykuł o wyborach. Podrzucę ci ją po lunchu.”
„Jeśli chcesz,” powiedziałem nie kontaktowo. Nie interesowałem się za bardzo wyborami. I tak nie mogłem głosować.
„Przyniosę.” Michael skinął głową. „Jeszcze wrócę.” Wyprostował się i ruszył dalej wzdłuż bloku, pozdrawiając innych więźniów, których mijał.
Kiedy odszedł, podniosłem swoją książkę, ale nie zacząłem czytać. Miałem sen zeszłej nocy... jeden z tych niezwykle realistycznych snów, które miewam niemal odkąd przybyłem do tego miejsca. Sny zmieniły się na przestrzeni lat, przechodząc z dziwnych wrażeń i jasnych świateł, do bardziej konkretnych obrazów – czasami budynków i ulic, czasami drzew, czasami domów i pokoi. Na początku myślałem, że to zwyczajne sny i nie zwracałem za bardzo uwagi. Ale pewnej nocy, kilka lat temu, zobaczyłem ciemnowłosą kobietę stojącą na moście. Słońce odbijało się w jej włosach i mimo że nie słyszałem jej głosu, wiedziałem, że się śmiała. Wtedy odwróciła głowę.
To była Liz.
W tym momencie się obudziłem walcząc o oddech i zlany potem, zastanawiając się co właśnie widziałem. Od tamtej nocy nigdy nie wiedziałem na pewno czy te sny były wspomnieniami, albo błyskami jak te, które mieliśmy z Liz przed laty, czy też snami, albo czymś zupełnie innym. Czasami zastanawiałem się czy Liz i ja łączyliśmy się jakoś pomimo dzielącego nas dystansu. Może ta nocy w Cambridge, kiedy się kochaliśmy, pozostawiła nas z czymś więcej niż nam się wydawało. Przez lata miałem wiele tych dziwnych snów, ale tylko kilka było o Liz. Większość była jak ten, który miałem wczorajszej nocy. Wdziałem olbrzymi posąg umieszczony pod sklepieniem. Nie byłem pewny jaki był duży, ale we śnie czułem się przez niego przytłoczony.
Kiedy siedziałem na łóżku tamtego dnia, zamknąłem oczy i starałem przywołać w pamięci to, co widziałem. Rzadko byłem w stanie zrozumieć te sny, ale to mnie nigdy nie powstrzymało od próbowania. Za każdym razem gdy miałem jeden z tych snów, spędzałem wiele dni starając przypomnieć sobie każdy szczegół, mając nadzieję, że to dostarczy mi wskazówki co do tego, czym są te sny. Myślę, że robiłem to, bo jeśli te sny były jakąś formą połączenia z Liz, to były jedynym, jakie miałem od czasu naszych emaili niemal dekadę temu.
Los Angeles, 2003
„Max, dobrze cię widzieć.”
Michael siedział naprzeciwko mnie, oddzielony od mnie warstwą porysowanej i brudnej szyby ochronnej. To była pierwsza wizyta od kogoś poza moimi rodzicami i adwokatem w ciągu trzech tygodni, które minęły, od kiedy zostałem przeniesiony do więzienia o najwyższym rygorze, gdzie stan Kalifornia planował trzymać mnie przez resztę mojego życia. Michael sprawiał wrażenie bardzo skrępowanego i nie mogłem go winić. Odwiedzający byli ściśle monitorowani, byli zatrzymywani i przeszukiwani w kilku punktach kontrolnych. „Cześć Michael. Dzięki, że przyszedłeś.”
„Nie ma sprawy,” przytaknął. „Jak się trzymasz?”
„Dobrze,” powiedziałem mu. Wtedy więzienie ciągle wydawało mi się snem. Byłem jakby zamroczony odkąd zostawiłem Liz w Cambridge i myślę, że część mnie ciągle miała nadzieję, że pewnego ranka obudzę się w jej ramionach. Zostawienie jej było najtrudniejszą rzeczą jaką w życiu zrobiłem i zastanawiałem się czasem, czy ona kiedykolwiek mi to wybaczy. Odchrząknąłem i potrząsnąłem głową, starając się odsunąć te myśli. „Wynieśli się?” spytałem Michaela, a on wiedział, że miałem na myśli agentów FBI i policjantów, którzy myszkowali po Roswell szukając mnie.
„Większość z nich wyjechała od razu,” potwierdził. „Kilku chciało zostać, ale nie wydaje mi się, żeby FBI było zainteresowane marnowaniem środków na zamkniętą sprawę.” Ucichł. „Jednak Isabel i Jesse ciągle wyjeżdżają.”
Moja siostra i jej mąż planowali przenieść się do Chicago zanim zgłosiłem się na policję w Los Angeles. Jesse martwił się, że zbyt wiele osób powiązało Isabel z dziwnymi zjawiskami i chciał ją zabrać z dala od szeptów i ciekawskich spojrzeń. Pomyślał, że dobrze by jej zrobiło rozpoczęcie od nowa w innym miejscu. Zgadzałem się z nim. „To dobrze,” powiedziałem do Michaela. „Może ty też powinieneś pomyśleć o wyjeździe.”
Michael wzruszył ramionami. „Gdzie miałbym wyjechać?” zapytał.
„Gdziekolwiek. Nigdy nie chciałeś żyć gdzieś indziej niż Roswell?”
Michael zastanowił się przez chwilę. „Zawsze chciałem mieszkać gdzieś, gdzie zmieniają się pory roku – wiesz, gdzie jest różnica pomiędzy latem, a jesienią,” powiedział w końcu zadumanym głosem, po czym potrząsnął głową. „Nieważne. A tak w ogóle to dostajesz już pocztę?”
Pokręciłem głową. „Jeszcze nie. Powiedzieli mi, że to może potrwać do miesiąca.”
„Liz pisuje do ciebie niemal codziennie. Powiedziała Marii.” Michael się uśmiechnął. „Otrzymasz dużą paczkę listów.” Pochylił się do przodu. „Powiedziała, żeby ci przekazać, że dowiaduje się już o szkoły w Kalifornii.”
Zmarszczyłem brwi. „Dlaczego to robi?”
Michael wzruszył ramionami. „Zgaduję, że zamierza się tu przenieść.” Wyglądał na zaskoczonego. „Chyba nie myślałeś, że ona zamierza zostać w Massachusetts podczas gdy ty jesteś tutaj, co?”
„Dokładnie tak zrobi!” powiedziałem Michaelowi. „Harvard to marzenie Liz – nie może z tak po prostu z tego zrezygnować.”
„Maxwell,” powiedział Michael poważnie, „może nie znam Liz tak dobrze jak ty, ale wiem jedno. W tej chwili jej marzenie to ty. Nie wydaje mi się, żeby Harvard obchodził ją, jeżeli powstrzymuje ją to przed byciem blisko ciebie.”
„Myślisz, że wolałaby się raczej przenieść tutaj tylko po to, by wpaść tu na godzinę co drugi weekend?” dopytywałem. To było nie do pomyślenia – Liz zasługiwała na dużo więcej niż to. Zawsze wiedziałem, że Liz byłoby lepiej z kimś innym, ale to był pierwszy raz kiedy jej bycie ze mną byłoby tak oczywistą zawadą. Nie mogłem na to pozwolić.
„Mówię ci co myślę, że ona zamierza,” powiedział Michael. „Ona cię kocha Max. Rozumiesz to?”
„Oczywiście, że to rozumiem.” Jak mogłem nie rozumieć po nocy, którą razem spędziliśmy? Tamtej nocy widziałem jej duszę, widziałem wszystko czym ona kiedykolwiek była, a także czym będzie i wiedziałem, że mnie kochała.
„Gdyby było na odwrót,” zaczął po cichu Michael, „nie zrobiłbyś tego dla niej?”
„To co innego,” nalegałem.
„Dlaczego?” zapytał prosto Michael.
Zaczynałem się robić zły. „Po prostu tak jest.”
„Czy w ten sposób zamierzasz jej to wyjaśnić?” dopytywał się. „Bo nie wydaje mi się, żeby ona za dobrze to przyjęła.”
„Gdyby to była Maria, co byś powiedział?” spytałem go.
Michael wzruszył ramionami. „Gdyby to była Maria, wiedziałbym, że próbowanie zmienić jej zdania, jest jak kłócenie się z Urzędem Skarbowym. Z tym, że Urząd Skarbowy czasami przyznaje ci rację.”
Nie był za bardzo pomocny, a ja nie miałem już cierpliwości. „Nie może się przenieść i kropka. Lepiej jej tam, gdzie jest.”
„Liz to inteligentna dziewczyna,” powiedział Michael. „Może powinieneś pozwolić jej zdecydować gdzie będzie jej lepiej.”
„Michael, obaj wiemy co ona by zdecydowała,” odpowiedziałem, kręcąc głową.
„Tak, ale to by była jej decyzja,” przypomniał mi.
Zamknąłem oczy i widziałem tylko Liz przychodzącą tu tydzień po tygodniu, przywiązaną do mnie, mimo że ja nigdy nie będę w stanie dać jej domu, rodziny... wszystkich tych rzeczy, które tak bardzo chciałem by miała. Liz tak dużo już dla mnie poświęciła, ale istniała granica. Otworzyłem oczy. „Nie zamierzam jej na to pozwolić Michael. Nie jestem tego warty.”
Potrząsnął głową. „Ona będzie myślała inaczej.”
„W takim razie muszę zmienić jej zdanie.”
Roswell, 2003
~Liz~
Max nie odpisał na żaden z listów, które napisałam do niego po tym jak wyjechał z Cambridge. Zaczęłam pisać zaraz następnego dnia, mimo że nie miałam pojęcia kiedy będę mogła wysłać do niego moje listy. Wyglądało to tak, że dopiero po dwóch tygodniach dostałam właściwy adres. Natychmiast wysłałam listy, ale nigdy się nie dowiedziałam, kiedy je otrzymał – ani nawet czy dostał je wszystkie. Ale i tak pisałam dalej.
Pod koniec czerwca, kiedy mój projekt badawczy został zakończony i byłam gotowa ruszyć do domu, do Roswell, byłam zdesperowana. Michael zapewnił mnie przez Marię, że Maxowi nic nie jest, ale to mi nie wystarczyło. Nie mogłam zrozumieć dlaczego on do mnie nie napisał, albo przynajmniej nie przesłał dla mnie wiadomości przez Michaela i Marię. Po nocy, którą razem spędziliśmy, ledwo mogłam znieść rozłąkę, nie mówiąc już o byciu tak całkowicie od niego odizolowaną. Kiedy wylądowałam w Roswell, niewiarygodnie mi ulżyło. Może wysłał listy na adres moich rodziców, nie wiedząc dokładnie kiedy będę w domu.
Ale nie czekały tam na mnie listy od Maxa. Tylko oferty kart kredytowych, jakieś katalogi i zgłoszenia o przeniesienia ze szkół, z którymi się skontaktowałam w Kalifornii. Bardziej niespokojna niż kiedykolwiek, zaraz po zostawieniu toreb w pokoju i przywitaniu się z rodzicami, poszłam prosto do Crashdown. Miałam szczęście, Michael pracował przy grillu.
„Michael,” zawołałam wchodząc do kuchni, zadowolona ze znalezienia go.
Podniósł wzrok i coś, czego nie mogłam zidentyfikować przebiegło przez jego twarz. „Um... cześć, Liz,” powiedział niezręcznie, po czym chyba uświadomił sobie, że mój powrót do domu wymaga czegoś więcej. Wytarł ręce w fartuch i odszedł od grilla, żeby mnie uściskać. „Witaj w domu,” powiedział, obejmując mnie trochę mocniej niż tego oczekiwałam. „Słyszałem, że dziś będziesz z powrotem,” dodał, odsuwając się ode mnie i wracając do grilla, żeby mieć na oku smażące się burgery.
Przytaknęłam. „Tak, wczoraj skończyłam ten projekt badawczy,” powiedziałam mu, ale nie miałam zamiaru stać tam i prowadzić grzecznościowej pogawędki. „Michael, rozmawiałeś ostatnio z Maxem?”
Patrzył na grilla o sekundę za długo. „Ja... widziałem go kilka tygodni temu,” powiedział w końcu. „Pozwalają mu przyjmować wizyty tylko co drugi tydzień.”
„Może przyjmować teraz odwiedzających?” spytałam. Nikt mi o tym nie powiedział.
„Um, taa, ale to jak cierń w tyłku. Musisz wpisać swoje nazwisko na listę, a potem musisz zostać przeszukana i takie tam...”
„Michael, co się dzieje?” przeszkodziłam. „Max nie odpowiedział na żaden z moich listów, a teraz ty próbujesz mnie przekonać, że nie mogę go odwiedzić?”
„Nie powiedziałem tego,” powiedział szybko.
„A więc co dokładnie mówisz?” Byłam wściekła – dlaczego na Boga Michael miałby starać się utrzymać mnie z dala od Maxa. Czy on nie wiedział, że Max i ja potrzebowaliśmy się nawzajem?
„Ja tylko... Liz, nie wiem co Max robi, dobrze?” powiedział. Dotknął mojego ramienia. „Przykro mi.”
Poczułam jak łzy napływają mi do oczu. „Czy on jest na mnie zły?” zapytałam cicho.
Michael wyglądał na nieszczęśliwego. „Nie. Nie, nie wydaje mi się, żeby o to chodziło.”
„A więc o co?” Nie mogłam powstrzymać łez. „Michael, tak bardzo za nim tęsknię.”
„Wiem,” odpowiedział. Znowu mnie przytulił i jeszcze bardziej ścisnęło mnie w gardle. „Max jest po prostu... on dużo teraz przechodzi, wiesz?”
„Wiem,” powiedziałam mu, „i chcę tylko być tam dla niego. Proszę Michael, możesz mu to ode mnie przekazać?”
Michael uścisnął mnie przelotnie, po czym się odsunął. „Powiem mu Liz. Obiecuję. Tylko – proszę nie martw się. Nie zrobiłaś nic złego. On cię kocha – wiem, że cię kocha.”
Przytaknęłam stanowczo. „Wiem, że mnie kocha,” powiedziałam, starając się by mój głos się nie zachwiał. „Wiem o tym.”
CZĘŚĆ 10
Los Angeles, 2012
~Max~
Michael był zajęty od czasu powrotu z wakacji. Zwykle zachodzi do mojej celi parę razy podczas każdej zmiany, żeby porozmawiać i przynieść mi gazetę, albo żeby o coś mnie spytać. Wiem co on próbuje zrobić i nie chodzi o to, że tego nie doceniam. Ale Michael wychodzi stąd każdego wieczora. On nie uświadamia sobie jak destruktywne jest zainteresowanie światem, którego nigdy więcej nie zobaczysz.
Ale ostatnio był trochę odległy – może nieobecny to lepsze określenie. Ciągle tu zachodzi, ale czasami wiem, że myśli o czym innym.
„Oglądałeś wczoraj mecz?” spytałem go, kiedy zaszedł do mnie któregoś ranka. „Słyszałem, że nowojorczycy zostali zmiażdżeni.”
„Taa, byli beznadziejni,” zgodził się, po czym zmarszczył brwi. „Co? Nie - komentatorzy to idioci.”
Uśmiechnąłem się. To było bardziej jak Michael. „Muszę zdać się na to, co mówisz.”
„Nie oglądałeś?” spytał. „Wiem, że puszczali mecz na dole.”
„Nie, czytałem,” powiedziałem mu. „Myślałem o tym, ale... po prostu nie miałem ochoty.”
Michael wskazał na książkę leżącą na moim łóżku. „Ile razy to przeczytałeś?” zapytał.
Wzruszyłem ramionami. Od lat wracam do Hrabiego Monte Cristo. Czasami czytam całość, a czasem wracam do najciekawszych części. Cały czas wracam do rozdziałów opisujących lata spędzone przez Edmonda w więzieniu. To, jak zmienił się podczas tych lat, prześladuje mnie. Wiedziałem, że zmieniłem się od tamtego dnia, kiedy wszedłem przez bramę tego miejsca. Czasami zastanawiałem się jak bardzo. „Nie jestem pewien,” odpowiedziałem w końcu. „Pewnie dużo.”
„Taak, pewnie,” zgodził się Michael, odległy wyraz twarzy znów zawitał na jego obliczu. Przez minutę wpatrywał się w jakiś niewidoczny punkt, po czym potrząsnął głową. „Hej, dzisiaj też przyniosłem ci gazetę. Jest tam dobry artykuł o wyborach. Podrzucę ci ją po lunchu.”
„Jeśli chcesz,” powiedziałem nie kontaktowo. Nie interesowałem się za bardzo wyborami. I tak nie mogłem głosować.
„Przyniosę.” Michael skinął głową. „Jeszcze wrócę.” Wyprostował się i ruszył dalej wzdłuż bloku, pozdrawiając innych więźniów, których mijał.
Kiedy odszedł, podniosłem swoją książkę, ale nie zacząłem czytać. Miałem sen zeszłej nocy... jeden z tych niezwykle realistycznych snów, które miewam niemal odkąd przybyłem do tego miejsca. Sny zmieniły się na przestrzeni lat, przechodząc z dziwnych wrażeń i jasnych świateł, do bardziej konkretnych obrazów – czasami budynków i ulic, czasami drzew, czasami domów i pokoi. Na początku myślałem, że to zwyczajne sny i nie zwracałem za bardzo uwagi. Ale pewnej nocy, kilka lat temu, zobaczyłem ciemnowłosą kobietę stojącą na moście. Słońce odbijało się w jej włosach i mimo że nie słyszałem jej głosu, wiedziałem, że się śmiała. Wtedy odwróciła głowę.
To była Liz.
W tym momencie się obudziłem walcząc o oddech i zlany potem, zastanawiając się co właśnie widziałem. Od tamtej nocy nigdy nie wiedziałem na pewno czy te sny były wspomnieniami, albo błyskami jak te, które mieliśmy z Liz przed laty, czy też snami, albo czymś zupełnie innym. Czasami zastanawiałem się czy Liz i ja łączyliśmy się jakoś pomimo dzielącego nas dystansu. Może ta nocy w Cambridge, kiedy się kochaliśmy, pozostawiła nas z czymś więcej niż nam się wydawało. Przez lata miałem wiele tych dziwnych snów, ale tylko kilka było o Liz. Większość była jak ten, który miałem wczorajszej nocy. Wdziałem olbrzymi posąg umieszczony pod sklepieniem. Nie byłem pewny jaki był duży, ale we śnie czułem się przez niego przytłoczony.
Kiedy siedziałem na łóżku tamtego dnia, zamknąłem oczy i starałem przywołać w pamięci to, co widziałem. Rzadko byłem w stanie zrozumieć te sny, ale to mnie nigdy nie powstrzymało od próbowania. Za każdym razem gdy miałem jeden z tych snów, spędzałem wiele dni starając przypomnieć sobie każdy szczegół, mając nadzieję, że to dostarczy mi wskazówki co do tego, czym są te sny. Myślę, że robiłem to, bo jeśli te sny były jakąś formą połączenia z Liz, to były jedynym, jakie miałem od czasu naszych emaili niemal dekadę temu.
Los Angeles, 2003
„Max, dobrze cię widzieć.”
Michael siedział naprzeciwko mnie, oddzielony od mnie warstwą porysowanej i brudnej szyby ochronnej. To była pierwsza wizyta od kogoś poza moimi rodzicami i adwokatem w ciągu trzech tygodni, które minęły, od kiedy zostałem przeniesiony do więzienia o najwyższym rygorze, gdzie stan Kalifornia planował trzymać mnie przez resztę mojego życia. Michael sprawiał wrażenie bardzo skrępowanego i nie mogłem go winić. Odwiedzający byli ściśle monitorowani, byli zatrzymywani i przeszukiwani w kilku punktach kontrolnych. „Cześć Michael. Dzięki, że przyszedłeś.”
„Nie ma sprawy,” przytaknął. „Jak się trzymasz?”
„Dobrze,” powiedziałem mu. Wtedy więzienie ciągle wydawało mi się snem. Byłem jakby zamroczony odkąd zostawiłem Liz w Cambridge i myślę, że część mnie ciągle miała nadzieję, że pewnego ranka obudzę się w jej ramionach. Zostawienie jej było najtrudniejszą rzeczą jaką w życiu zrobiłem i zastanawiałem się czasem, czy ona kiedykolwiek mi to wybaczy. Odchrząknąłem i potrząsnąłem głową, starając się odsunąć te myśli. „Wynieśli się?” spytałem Michaela, a on wiedział, że miałem na myśli agentów FBI i policjantów, którzy myszkowali po Roswell szukając mnie.
„Większość z nich wyjechała od razu,” potwierdził. „Kilku chciało zostać, ale nie wydaje mi się, żeby FBI było zainteresowane marnowaniem środków na zamkniętą sprawę.” Ucichł. „Jednak Isabel i Jesse ciągle wyjeżdżają.”
Moja siostra i jej mąż planowali przenieść się do Chicago zanim zgłosiłem się na policję w Los Angeles. Jesse martwił się, że zbyt wiele osób powiązało Isabel z dziwnymi zjawiskami i chciał ją zabrać z dala od szeptów i ciekawskich spojrzeń. Pomyślał, że dobrze by jej zrobiło rozpoczęcie od nowa w innym miejscu. Zgadzałem się z nim. „To dobrze,” powiedziałem do Michaela. „Może ty też powinieneś pomyśleć o wyjeździe.”
Michael wzruszył ramionami. „Gdzie miałbym wyjechać?” zapytał.
„Gdziekolwiek. Nigdy nie chciałeś żyć gdzieś indziej niż Roswell?”
Michael zastanowił się przez chwilę. „Zawsze chciałem mieszkać gdzieś, gdzie zmieniają się pory roku – wiesz, gdzie jest różnica pomiędzy latem, a jesienią,” powiedział w końcu zadumanym głosem, po czym potrząsnął głową. „Nieważne. A tak w ogóle to dostajesz już pocztę?”
Pokręciłem głową. „Jeszcze nie. Powiedzieli mi, że to może potrwać do miesiąca.”
„Liz pisuje do ciebie niemal codziennie. Powiedziała Marii.” Michael się uśmiechnął. „Otrzymasz dużą paczkę listów.” Pochylił się do przodu. „Powiedziała, żeby ci przekazać, że dowiaduje się już o szkoły w Kalifornii.”
Zmarszczyłem brwi. „Dlaczego to robi?”
Michael wzruszył ramionami. „Zgaduję, że zamierza się tu przenieść.” Wyglądał na zaskoczonego. „Chyba nie myślałeś, że ona zamierza zostać w Massachusetts podczas gdy ty jesteś tutaj, co?”
„Dokładnie tak zrobi!” powiedziałem Michaelowi. „Harvard to marzenie Liz – nie może z tak po prostu z tego zrezygnować.”
„Maxwell,” powiedział Michael poważnie, „może nie znam Liz tak dobrze jak ty, ale wiem jedno. W tej chwili jej marzenie to ty. Nie wydaje mi się, żeby Harvard obchodził ją, jeżeli powstrzymuje ją to przed byciem blisko ciebie.”
„Myślisz, że wolałaby się raczej przenieść tutaj tylko po to, by wpaść tu na godzinę co drugi weekend?” dopytywałem. To było nie do pomyślenia – Liz zasługiwała na dużo więcej niż to. Zawsze wiedziałem, że Liz byłoby lepiej z kimś innym, ale to był pierwszy raz kiedy jej bycie ze mną byłoby tak oczywistą zawadą. Nie mogłem na to pozwolić.
„Mówię ci co myślę, że ona zamierza,” powiedział Michael. „Ona cię kocha Max. Rozumiesz to?”
„Oczywiście, że to rozumiem.” Jak mogłem nie rozumieć po nocy, którą razem spędziliśmy? Tamtej nocy widziałem jej duszę, widziałem wszystko czym ona kiedykolwiek była, a także czym będzie i wiedziałem, że mnie kochała.
„Gdyby było na odwrót,” zaczął po cichu Michael, „nie zrobiłbyś tego dla niej?”
„To co innego,” nalegałem.
„Dlaczego?” zapytał prosto Michael.
Zaczynałem się robić zły. „Po prostu tak jest.”
„Czy w ten sposób zamierzasz jej to wyjaśnić?” dopytywał się. „Bo nie wydaje mi się, żeby ona za dobrze to przyjęła.”
„Gdyby to była Maria, co byś powiedział?” spytałem go.
Michael wzruszył ramionami. „Gdyby to była Maria, wiedziałbym, że próbowanie zmienić jej zdania, jest jak kłócenie się z Urzędem Skarbowym. Z tym, że Urząd Skarbowy czasami przyznaje ci rację.”
Nie był za bardzo pomocny, a ja nie miałem już cierpliwości. „Nie może się przenieść i kropka. Lepiej jej tam, gdzie jest.”
„Liz to inteligentna dziewczyna,” powiedział Michael. „Może powinieneś pozwolić jej zdecydować gdzie będzie jej lepiej.”
„Michael, obaj wiemy co ona by zdecydowała,” odpowiedziałem, kręcąc głową.
„Tak, ale to by była jej decyzja,” przypomniał mi.
Zamknąłem oczy i widziałem tylko Liz przychodzącą tu tydzień po tygodniu, przywiązaną do mnie, mimo że ja nigdy nie będę w stanie dać jej domu, rodziny... wszystkich tych rzeczy, które tak bardzo chciałem by miała. Liz tak dużo już dla mnie poświęciła, ale istniała granica. Otworzyłem oczy. „Nie zamierzam jej na to pozwolić Michael. Nie jestem tego warty.”
Potrząsnął głową. „Ona będzie myślała inaczej.”
„W takim razie muszę zmienić jej zdanie.”
Roswell, 2003
~Liz~
Max nie odpisał na żaden z listów, które napisałam do niego po tym jak wyjechał z Cambridge. Zaczęłam pisać zaraz następnego dnia, mimo że nie miałam pojęcia kiedy będę mogła wysłać do niego moje listy. Wyglądało to tak, że dopiero po dwóch tygodniach dostałam właściwy adres. Natychmiast wysłałam listy, ale nigdy się nie dowiedziałam, kiedy je otrzymał – ani nawet czy dostał je wszystkie. Ale i tak pisałam dalej.
Pod koniec czerwca, kiedy mój projekt badawczy został zakończony i byłam gotowa ruszyć do domu, do Roswell, byłam zdesperowana. Michael zapewnił mnie przez Marię, że Maxowi nic nie jest, ale to mi nie wystarczyło. Nie mogłam zrozumieć dlaczego on do mnie nie napisał, albo przynajmniej nie przesłał dla mnie wiadomości przez Michaela i Marię. Po nocy, którą razem spędziliśmy, ledwo mogłam znieść rozłąkę, nie mówiąc już o byciu tak całkowicie od niego odizolowaną. Kiedy wylądowałam w Roswell, niewiarygodnie mi ulżyło. Może wysłał listy na adres moich rodziców, nie wiedząc dokładnie kiedy będę w domu.
Ale nie czekały tam na mnie listy od Maxa. Tylko oferty kart kredytowych, jakieś katalogi i zgłoszenia o przeniesienia ze szkół, z którymi się skontaktowałam w Kalifornii. Bardziej niespokojna niż kiedykolwiek, zaraz po zostawieniu toreb w pokoju i przywitaniu się z rodzicami, poszłam prosto do Crashdown. Miałam szczęście, Michael pracował przy grillu.
„Michael,” zawołałam wchodząc do kuchni, zadowolona ze znalezienia go.
Podniósł wzrok i coś, czego nie mogłam zidentyfikować przebiegło przez jego twarz. „Um... cześć, Liz,” powiedział niezręcznie, po czym chyba uświadomił sobie, że mój powrót do domu wymaga czegoś więcej. Wytarł ręce w fartuch i odszedł od grilla, żeby mnie uściskać. „Witaj w domu,” powiedział, obejmując mnie trochę mocniej niż tego oczekiwałam. „Słyszałem, że dziś będziesz z powrotem,” dodał, odsuwając się ode mnie i wracając do grilla, żeby mieć na oku smażące się burgery.
Przytaknęłam. „Tak, wczoraj skończyłam ten projekt badawczy,” powiedziałam mu, ale nie miałam zamiaru stać tam i prowadzić grzecznościowej pogawędki. „Michael, rozmawiałeś ostatnio z Maxem?”
Patrzył na grilla o sekundę za długo. „Ja... widziałem go kilka tygodni temu,” powiedział w końcu. „Pozwalają mu przyjmować wizyty tylko co drugi tydzień.”
„Może przyjmować teraz odwiedzających?” spytałam. Nikt mi o tym nie powiedział.
„Um, taa, ale to jak cierń w tyłku. Musisz wpisać swoje nazwisko na listę, a potem musisz zostać przeszukana i takie tam...”
„Michael, co się dzieje?” przeszkodziłam. „Max nie odpowiedział na żaden z moich listów, a teraz ty próbujesz mnie przekonać, że nie mogę go odwiedzić?”
„Nie powiedziałem tego,” powiedział szybko.
„A więc co dokładnie mówisz?” Byłam wściekła – dlaczego na Boga Michael miałby starać się utrzymać mnie z dala od Maxa. Czy on nie wiedział, że Max i ja potrzebowaliśmy się nawzajem?
„Ja tylko... Liz, nie wiem co Max robi, dobrze?” powiedział. Dotknął mojego ramienia. „Przykro mi.”
Poczułam jak łzy napływają mi do oczu. „Czy on jest na mnie zły?” zapytałam cicho.
Michael wyglądał na nieszczęśliwego. „Nie. Nie, nie wydaje mi się, żeby o to chodziło.”
„A więc o co?” Nie mogłam powstrzymać łez. „Michael, tak bardzo za nim tęsknię.”
„Wiem,” odpowiedział. Znowu mnie przytulił i jeszcze bardziej ścisnęło mnie w gardle. „Max jest po prostu... on dużo teraz przechodzi, wiesz?”
„Wiem,” powiedziałam mu, „i chcę tylko być tam dla niego. Proszę Michael, możesz mu to ode mnie przekazać?”
Michael uścisnął mnie przelotnie, po czym się odsunął. „Powiem mu Liz. Obiecuję. Tylko – proszę nie martw się. Nie zrobiłaś nic złego. On cię kocha – wiem, że cię kocha.”
Przytaknęłam stanowczo. „Wiem, że mnie kocha,” powiedziałam, starając się by mój głos się nie zachwiał. „Wiem o tym.”
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Milla, rzeczywiście tym razem szybciutko nas uraczyłaś kolejną częścią. Żeby nie brzmiało, że narzekam - bardzo mile jestem zaskoczona z tego powodu, oczywiście.
Wspaniale przedstawiona postać Michaela! Nigdy za nim nie przepadałam, lecz tutaj jest znakomity, w każdym calu. Tak jak w roku 2003 jak i 2012
Ta wyśmienita książka "Hrabia Monte Cristo" jest dla Maxa udręką - takie jest moje odczucie Może i pociechą dla niego jest fakt, iż ktoś, kiedyś preżywał to co on (nawet gdy tym kimś był bohater fikcyjny), lecz tym samym odtwarza to wszystko w sobie na nowo. Jego ulubionym fragmentem jest pobyt w więzieniu, i jak dla mnie tu jest problem. Gdyby druga część - wolność, zemsta (no to może mniej ) to by było jakieś światełko w tunelu. A tak rezygnuje już z wszystkiego.
Z miłości Liz też...
Dzięki Milla!
Wspaniale przedstawiona postać Michaela! Nigdy za nim nie przepadałam, lecz tutaj jest znakomity, w każdym calu. Tak jak w roku 2003 jak i 2012
Ta wyśmienita książka "Hrabia Monte Cristo" jest dla Maxa udręką - takie jest moje odczucie Może i pociechą dla niego jest fakt, iż ktoś, kiedyś preżywał to co on (nawet gdy tym kimś był bohater fikcyjny), lecz tym samym odtwarza to wszystko w sobie na nowo. Jego ulubionym fragmentem jest pobyt w więzieniu, i jak dla mnie tu jest problem. Gdyby druga część - wolność, zemsta (no to może mniej ) to by było jakieś światełko w tunelu. A tak rezygnuje już z wszystkiego.
Z miłości Liz też...
Dzięki Milla!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Muszę napisać, że nie mogę doczekać się części, w której wyjaśniony jest powód rozstania Liz i Maxa. Bo po przeczytaniu tej części mam wielką ochotę przyłożyć Maxowi, nie rozumiem (a raczej trudno wymyśleć mi powód) czemu nie chce kontaktować się z Liz. Co nim powoduje, że postępuje tak a nie inaczej.
Renya, motywacja Maxa jest jest dość prosta:
A tak między nami to ja też miałam ochotę go czymś walnąć, kiedy to czytałam.
Z jego punktu widzenia wygląda to tak, że zostanie w więzieniu do końca życia. Max nie chce skazywać Liz na takie życie. Przeciwnie chce, żeby miała rodzinę, dom, karierę, czyli wszystko to, czego on jej dać nie może.Zamknąłem oczy i widziałem tylko Liz przychodzącą tu tydzień po tygodniu, przywiązaną do mnie, mimo że ja nigdy nie będę w stanie dać jej domu, rodziny... wszystkich tych rzeczy, które tak bardzo chciałem by miała. Liz tak dużo już dla mnie poświęciła, ale istniała granica.
A tak między nami to ja też miałam ochotę go czymś walnąć, kiedy to czytałam.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Kocham w tym opowiadaniu Michaela, wyobrażacie sobie ? Patrzeć na przyjaciela, który w oczach zapada się w sobie, rezygnuje z walki, dziewczyny, swojej przyszłości,...z życia. Dzień po dniu, przez dziesięć lat...być przy nim, wspierać, wyrywać z tego marazmu, martwić się i szukać dla niego pomocy. I nie tylko dla niego...patrzeć także na to co dzieje się z Liz. Na tle postaci Maxa i Liz i ich historii, pięknie wybija się Michael.
Dzięki Milluś
Dzięki Milluś
Milla, tak właśnie myślałam. Nie wiem jak będzie w następnych częściach, ale uważam, że Liz i Max powinni sobie powiedzieć co ich męczy, szczególnie dotyczy to Maxa, a nie kryć wszystkiego w sobie, dusić się we własnych wątpliwościach, domysłach, przypuszczeniach. Nawet jeśli mieli by powiedzieć sobie coś niemiłego, coś co rani, w końcu by sobie wybaczyli, za bardzo się kochają. A Max w tej części jest taki wyobcowany, na siłę izoluje się od tych, którzy go kochają.
CZĘŚĆ 11
St. Petersburg, 2012
~Liz~
Pod koniec drugiego tygodnia po wizycie Michaela, zaczynałam mieć naprawdę dość czekania na informacje, o które go poprosiłam. Nie miałam pojęcia co mogło powodować opóźnienie – testament powinien być w aktach notarialnych i Michael bez problemu powinien być w stanie go zdobyć.
„Ile trwa wysłanie faxem głupiego testamentu?” narzekałam w piątek po południu, stukając ołówkiem o blat biurka. Od lunchu próbowałam sprawdzić kontrakt, ale nie mogłam się na nim skoncentrować. Cały czas łapałam się na wyglądaniu przez okno na ulicę i ludzi idących po Prospekcie Newskim, rozważając pytania, które dotyczyły sprawy Maxa. Michael odwalił dobrą robotę składając razem materiał, ale nie był prawnikiem i pewnych rzeczy brakowało. Jeżeli tyle czasu zajmowało mu zdobycie kopii testamentu Langleya, to obawiałam się prosić go o takie rzeczy jak brakująca strona z listy dowodów rzeczowych i kopię listy świadków prokuratury.
O trzeciej po południu, po tym jak po raz setny złapałam się na wyglądaniu przez okno, postanowiłam wyjść wcześniej i sama odebrać Sophie ze szkoły. Pomyślałam, że może uda nam się dostać w ostatniej chwili bilety na koncert albo jakąś sztukę na wieczór. Sophie uwielbiała chodzić do teatru – chociaż nie byłam do końca pewna czy tak naprawdę uwielbiała przedstawienia, czy to, że mogła się wystroić i siedzieć w pogrążonym w mroku teatrze. Zadzwoniłam do Gruji, żeby jej powiedzieć, że odbiorę Sophie, włożyłam do teczki kilka projektów na weekend, po czym nałożyłam płaszcz i beret.
Na zewnątrz było zimno, ale nie padało, więc zdecydowałam iść na pieszo do szkoły Sophie. W drodze tam przeszłam obok Teatru Maryńskiego – ulubionego teatru Sophie – i dowiedziałam się, że wystawiali tam Gisellę. Jeszcze tego nie widziałyśmy, ale zdecydowałam nie kupować biletów dopóki nie spytam Sophie, czy chce iść. Nie miałam planów na wieczór i minęło już zbyt dużo czasu odkąd ostatni raz spędziłyśmy razem dzień. Tuż przed bramą szkoły kupiłam bukiet kwiatów – różowych i żółtych, bo to były ulubione kolory Sophie – następnie pokazałam ochroniarzowi swój identyfikator i poczekałam w holu, aż Sophie wyjdzie z klasy.
Kilka minut później wyszła ze swojej klasy trzymając się za ręce z inną małą dziewczynką, którą rozpoznałam jako córkę francuskiego dyplomaty. Francuzki Sophie poprawił się ogromnie od kiedy bawi się z Anne-Marie. Sophie była ubrana w swój mundurek – złoto-niebieską plisowaną spódniczkę, białą bluzkę i niebieski żakiecik z herbem Szkoły Amerykańskiej – i rozpięty płaszcz. W ręku trzymała szalik, czapkę i torbę z książkami. Kiedy mnie zobaczyła, jaj oczy się rozjaśniły.
„Mamusiu!” zawołała, biegnąc do mnie. „Jak to się stało, że przyszłaś?”
Uklękłam, żeby ją uściskać. „Nie cieszysz się, że mnie widzisz?” spytałam, dając jej kwiaty, które kupiłam.
Uśmiechnęła się, ukazując bark jednego z przednich zębów. „Tak, ale dlaczego nie jesteś w pracy?”
Hmmm. Czy byłam ostatnio aż tak zajęta? „Cóż,” powiedziałam, „pomyślałam, że możemy się dzisiaj przespacerować do domu i zobaczyć, czy rzeka już zamarzła. Co ty na to?” Zimą, kiedy Newa zamarza zupełnie, na powierzchni lodu ustawiany jest rzeczny targ. Listopad to trochę wcześnie, ale w tym roku było dość zimno.
„Założę się, że nie,” powiedziała Sophie, kiedy zapinałam jej płaszcz.
„W takim razie będziemy musiały po prostu kupić sobie lody i popatrzeć na łodzie,” powiedziałam jej. Założyłam jej rękawiczki i czapkę, a następnie zawiązałam jej szalik wokół szyi. „Co ty na to?”
„Dobrze,” powiedziała uszczęśliwiona. Pomachała do Anne-Marie, po czym umieściła swoją dłoń w mojej i wyszłyśmy ze szkoły.
Kiedy szłyśmy w stronę rzeki, Sophie paplała radośnie o szkole i dzieciach, z którymi chodziła do klasy. Czasami myślę, że powinnam na klęczkach dziękować Bogu za to, że moja córka jest taka szczęśliwa, zdrowa i dobrze przystosowana. Czasami tak właśnie robię. Tamtego popołudnia znów uświadomiłam jakie miałyśmy z Sophie szczęście. Nie zawsze było nam łatwo, ale zawsze miałyśmy siebie. Moja córka jest dla mnie najdroższą rzeczą na świecie – każdy dzień z nią to dar. Ale dzisiaj ta myśl trochę mnie zasmuciła. Max stracił bardzo wiele dni z życia swojej córki, a wszystko to przeze mnie.
„Aha! Mówiłam!”
Sophie puściła moją rękę i wbiegła na most. Podążyłam za nią, szybko idąc po śniegu.
„Nie zamarzła jeszcze,” oznajmiła uszczęśliwiona.
Stanęłam obok niej przy barierce i spojrzałam w dół. I rzeczywiście, rzeka płynęła spokojnie w dół miasta. Sophie i ja byłyśmy po tej stornie, na której znajduje się Pałac Zimowy, naprzeciwko rzędu żółtych budynków, które mieściły w sobie część prestiżowego systemu uniwersyteckiego St. Petersburga. Ponad naszymi głowami, niebo odbijało ten sam lodowy błękit co rzeka, ale kiedy słońce zaczęło schodzić niżej, łuny różu i purpury naznaczyły bezchmurną przestrzeń. Widziałam słońce zachodzące nad pustynią w zapierającej dech w piersiach mieszaninie pomarańczy i purpury, obserwowałam także mrok roztaczający się ponad naznaczonymi tysiącami świateł terenami Bostonu i Nowego Jorku. Ale tutaj w St. Petersburgu zachód słońca to delikatne piękno, które nigdy nie zawodzi w uciszeniu mojej duszy. Spojrzałam w dół i patrzyłam jak Sophie wyjęła stokrotkę ze swojego bukietu. Podniosła rękę i zatknęła kwiatek za uchem, ukrywając łodygę pod swoją czapką. Spojrzała na mnie, a ja uśmiechnęłam się z aprobatą.
„Chcesz jednego do włożenia we włosy?” spytała mnie.
„Tak,” odpowiedziałam. Wyciągnęła z bukietu różowy kwiat i wręczyła mi go. Umieściłam go za uchem, tak jak ona i zatrzepotałam rzęsami w jej stronę. „Jak wyglądam?”
„Ppp-jęę-kni-eeee!” oświadczyła, chichocząc.
„Ależ dziękuję ci, skarbie,” powiedziałam jej z afektywnym akcentem. Znów się zaśmiała; sięgnęłam po jej rękę. „Chcesz loda?”
„Tak proszę,” odpowiedziała grzecznie i zwróciłyśmy się w stronę pałacu, gdzie zawsze, bez względu na pogodę, czekają uliczni sprzedawcy. Obie wybrałyśmy Dasha, lody, w których obie zakochałyśmy się przed upływem naszego pierwszego tygodnia w St. Petersburgu. Bogate lody waniliowe z warstwą gładkiego karmelu, pokryte czekoladą. Gdybym jej pozwoliła, Sophie żyłaby tylko na nich i właściwie to nie mogę jej za to winić. Sama to rozważałam. Sophie rozpakowała swojego loda i wgryzła się w niego, nie zwracając uwagi na pogodę. Podczas pierwszej zimy, kiedy tu mieszkałam, myślałam, że to dziwne, że Rosjanie przez całą zimę jedzą lody na zewnątrz. Teraz sama to robię.
„Mmmm,” mruknęła Sophie. „Jakie dobre.”
„No,” zgodziłam się. Przeszłyśmy przecznicę w ciszy, rozkoszując się naszym lodami. „Więc, co chcesz dziś robić?” spytałam ją po jakimś czasie. „W Maryńskiem jest balet.”
Zastanowiła się przez chwilę. „Jeśli zrobimy coś dziś wieczorem, to czy możemy zrobić coś innego jutro?” chciała wiedzieć.
Pomyślałam o pracy, którą miałam w teczce i możliwości, że Michael przefaksował mi testament Langleya podczas gdy byłam dziś w pracy. Ale potem spojrzałam w dół, na jej pełne nadziei oczy i przytaknęłam. „Myślę, że możemy rozciągnąć babski wieczór na dwa dni.”
„W takim razie chcę dziś obejrzeć Anastazję, a jutro jechać do Carskiego Sioła, żebyśmy mogły potańczyć w sali balowej,” powiedziała na jednym wydechu.
Carskie Sioło to miasto oddalone o kilka mil od St. Petersburga, gdzie znajduje się Pałac Katarzyny II. To był ulubiony dom ostatniej panującej w Rosji rodziny carskiej i Sophie go uwielbia. W szczególności kocha wielką salę balową, gdzie odwiedzający mogą tańczyć pod olbrzymimi kryształowymi żyrandolami. Ostatniego lata dwukrotnie odwiedziłyśmy pałac i za każdym razem Sophie mówiła o tym przez wiele dni. Ścisnęłam jej dłoń. „Brzmi świetnie,” powiedziałam jej.
Podskoczyła podekscytowana. „Naprawdę?”
„Tak.” Zdałam sobie sprawę, że sama chętnie spędzę dzień z dala od wszystkich spraw, które tak mnie ostatnio zajmowały. „Chcesz wstąpić po pizzę z Pizza Hut, żebyśmy mogły ją zjeść oglądając film?” Mogła ostygnąć zanim dojdziemy do domu, ale będziemy mogły odgrzać ją w piekarniku. Nie do końca rarytas, ale to cząstka domu.
Była zachwycona. „Tak!” Skończyła swojego loda i wyrzuciła opakowanie do puszki na śmieci stojącej przy krawężniku. „Brrr,” powiedziała, trzęsąc się. „Teraz mi zimno.”
Roześmiałam się. „To właśnie się dzieje, kiedy...” spojrzałam na nią i nagle głos zamarł mi w gardle. Moja córka trzymała swoje pokryte rękawiczkami ręce tuż przy ustach, dmuchając na nie, jakby chciała je ogrzać.
Pod jej rękawiczkami dostrzegłam delikatny czerwony blask wydobywający się z wnętrza jej dłoni.
Los Angeles, 2003
~Michael~
Ponownie zobaczyłem Maxa w weekend po powrocie Liz z Cambridge. Gdy tylko usiadł po drugiej stronie szyby i podniósł słuchawkę, naskoczyłem na niego.
„Co ty do diabła wyprawiasz Max?”
Mrugnął. „O czym ty mówisz?”
„Mówię o Liz,” powiedziałem mu rozzłoszczony. „Ona pisze do ciebie codziennie, a ty nie raczyłeś jej odpisać. Ani razu. Nie zadzwoniłeś do niej i kiedy dzisiaj sprawdziłem, jej nazwisko nie było na liście odwiedzających. Co dokładnie próbujesz zrobić?”
„Już ci mówiłem,” powiedział Max, patrząc na mnie twardo. „Nie mogę pozwolić Liz przenieść się z Harvardu tylko po to, żeby mogła zostać tutaj.”
„Więc próbujesz złamać jej serce i sprawić, żeby cię znienawidziła?” zapytałem. „Świetny plan. Niewiarygodnie okrutny, ale myślę, że powinien zadziałać.”
„Michael, gdyby był jakiś inny sposób...”
„Przestań pieprzyć,” przeszkodziłem. Skończyłem się z nim cackać w tej sprawie. Wiedziałem, że jemu się wydaje, że postępuje altruistycznie, ale jak on mógł myśleć, że to było dobre dla Liz? „Nie możesz jej tego zrobić. To niesprawiedliwe.”
„To dla jej własnego dobra,” powiedział uparcie.
„Nie widzisz co to jej robi,” powiedziałem mu. W ostatnim tygodniu Liz stawała się bledsza i bardziej wyobcowane każdego dnia, kiedy nie miała wiadomości od Maxa. Serce mnie bolało, kiedy na nią patrzyłem i miałem ochotę nakopać Maxwellowi za to co robił. „Odcięcie się od niej nie sprawia, że ona przestaje cię kochać,” powiedziałem wściekły. „Zastanów się nas tym – kiedy Liz uciekła na Florydę na lato i nie dzwoniła do ciebie, czy przestałeś ją kochać? Choćby na minutę?”
Wzdrygnął się. „Kiedy wróci na Harvard będzie łatwiej,” mruknął. „Wtedy zrozumie.”
„Nie. Ona nie zrozumie.” Pokręciłem głową. „Jeżeli zamierzasz to zrobić, musisz jej to powiedzieć osobiście. Nie możesz utrzymywać tej ciszy.”
Gwałtownie pokręcił głową. „Nie, nie mogę jej zobaczyć. Jeśli ją zobaczę, nie będę w stanie tego zrobić. Ja – napiszę do niej, po tym jak wyjedzie.” Spojrzał na mnie błagalnie. „Michael powiedz jej tylko, że ciągle się urządzam – że mam problemy z przystosowaniem, albo coś. Proszę.”
Po raz pierwszy w życiu, nie miałem zamiaru mu pomóc. „Nie.” Pokręciłem głową. „Nie mogę Maxwell. Nie mogę ci z tym pomóc. To, co robisz, jest złe i nie będę brał w tym udziału.” Oparłem się z powrotem na krześle. „Następnym razem, kiedy przyjadę, przywiozę ze sobą Liz i sam będziesz musiał z nią porozmawiać.”
W jego oczach pojawiła się desperacja. „Michael, nie mogę. Tak jest dla niej lepiej – wiesz, że tak jest.”
„Nie, nie jest. To właśnie próbowałem ci powiedzieć.” Popatrzyłem na niego poważnie. „Jeśli to zrobisz, popełnisz błąd. Nie mogę cię powstrzymać, ale nie będę twoim chłopcem na posyłki i nie będę dla ciebie kłamał. Sam będziesz musiał to zrobić.”
„Wiesz, że zrobiłbyś to dla Marii,” wytknął mi.
Zastanowiłem się nad tym przez chwilę, po czym pokręciłem głową. „Wiesz co, rok temu może tak. Ale potem straciłem Marię... wciąż nie jestem pewien czy mam ją z powrotem.” Odetchnąłem głęboko. „Oddałbym wszystko, żeby byś tak pewnym co do mnie i Marii, jak jestem co do ciebie i Liz.”
Wydawał się nie wiedzieć co ma na to odpowiedzieć. „To co innego Michael,” wymamrotał w końcu, odwracając wzrok.
„Przykro mi Max,” powiedziałem. „Naprawdę. Ale nie mogę ci w tym pomóc.”
St. Petersburg, 2012
~Liz~
Pod koniec drugiego tygodnia po wizycie Michaela, zaczynałam mieć naprawdę dość czekania na informacje, o które go poprosiłam. Nie miałam pojęcia co mogło powodować opóźnienie – testament powinien być w aktach notarialnych i Michael bez problemu powinien być w stanie go zdobyć.
„Ile trwa wysłanie faxem głupiego testamentu?” narzekałam w piątek po południu, stukając ołówkiem o blat biurka. Od lunchu próbowałam sprawdzić kontrakt, ale nie mogłam się na nim skoncentrować. Cały czas łapałam się na wyglądaniu przez okno na ulicę i ludzi idących po Prospekcie Newskim, rozważając pytania, które dotyczyły sprawy Maxa. Michael odwalił dobrą robotę składając razem materiał, ale nie był prawnikiem i pewnych rzeczy brakowało. Jeżeli tyle czasu zajmowało mu zdobycie kopii testamentu Langleya, to obawiałam się prosić go o takie rzeczy jak brakująca strona z listy dowodów rzeczowych i kopię listy świadków prokuratury.
O trzeciej po południu, po tym jak po raz setny złapałam się na wyglądaniu przez okno, postanowiłam wyjść wcześniej i sama odebrać Sophie ze szkoły. Pomyślałam, że może uda nam się dostać w ostatniej chwili bilety na koncert albo jakąś sztukę na wieczór. Sophie uwielbiała chodzić do teatru – chociaż nie byłam do końca pewna czy tak naprawdę uwielbiała przedstawienia, czy to, że mogła się wystroić i siedzieć w pogrążonym w mroku teatrze. Zadzwoniłam do Gruji, żeby jej powiedzieć, że odbiorę Sophie, włożyłam do teczki kilka projektów na weekend, po czym nałożyłam płaszcz i beret.
Na zewnątrz było zimno, ale nie padało, więc zdecydowałam iść na pieszo do szkoły Sophie. W drodze tam przeszłam obok Teatru Maryńskiego – ulubionego teatru Sophie – i dowiedziałam się, że wystawiali tam Gisellę. Jeszcze tego nie widziałyśmy, ale zdecydowałam nie kupować biletów dopóki nie spytam Sophie, czy chce iść. Nie miałam planów na wieczór i minęło już zbyt dużo czasu odkąd ostatni raz spędziłyśmy razem dzień. Tuż przed bramą szkoły kupiłam bukiet kwiatów – różowych i żółtych, bo to były ulubione kolory Sophie – następnie pokazałam ochroniarzowi swój identyfikator i poczekałam w holu, aż Sophie wyjdzie z klasy.
Kilka minut później wyszła ze swojej klasy trzymając się za ręce z inną małą dziewczynką, którą rozpoznałam jako córkę francuskiego dyplomaty. Francuzki Sophie poprawił się ogromnie od kiedy bawi się z Anne-Marie. Sophie była ubrana w swój mundurek – złoto-niebieską plisowaną spódniczkę, białą bluzkę i niebieski żakiecik z herbem Szkoły Amerykańskiej – i rozpięty płaszcz. W ręku trzymała szalik, czapkę i torbę z książkami. Kiedy mnie zobaczyła, jaj oczy się rozjaśniły.
„Mamusiu!” zawołała, biegnąc do mnie. „Jak to się stało, że przyszłaś?”
Uklękłam, żeby ją uściskać. „Nie cieszysz się, że mnie widzisz?” spytałam, dając jej kwiaty, które kupiłam.
Uśmiechnęła się, ukazując bark jednego z przednich zębów. „Tak, ale dlaczego nie jesteś w pracy?”
Hmmm. Czy byłam ostatnio aż tak zajęta? „Cóż,” powiedziałam, „pomyślałam, że możemy się dzisiaj przespacerować do domu i zobaczyć, czy rzeka już zamarzła. Co ty na to?” Zimą, kiedy Newa zamarza zupełnie, na powierzchni lodu ustawiany jest rzeczny targ. Listopad to trochę wcześnie, ale w tym roku było dość zimno.
„Założę się, że nie,” powiedziała Sophie, kiedy zapinałam jej płaszcz.
„W takim razie będziemy musiały po prostu kupić sobie lody i popatrzeć na łodzie,” powiedziałam jej. Założyłam jej rękawiczki i czapkę, a następnie zawiązałam jej szalik wokół szyi. „Co ty na to?”
„Dobrze,” powiedziała uszczęśliwiona. Pomachała do Anne-Marie, po czym umieściła swoją dłoń w mojej i wyszłyśmy ze szkoły.
Kiedy szłyśmy w stronę rzeki, Sophie paplała radośnie o szkole i dzieciach, z którymi chodziła do klasy. Czasami myślę, że powinnam na klęczkach dziękować Bogu za to, że moja córka jest taka szczęśliwa, zdrowa i dobrze przystosowana. Czasami tak właśnie robię. Tamtego popołudnia znów uświadomiłam jakie miałyśmy z Sophie szczęście. Nie zawsze było nam łatwo, ale zawsze miałyśmy siebie. Moja córka jest dla mnie najdroższą rzeczą na świecie – każdy dzień z nią to dar. Ale dzisiaj ta myśl trochę mnie zasmuciła. Max stracił bardzo wiele dni z życia swojej córki, a wszystko to przeze mnie.
„Aha! Mówiłam!”
Sophie puściła moją rękę i wbiegła na most. Podążyłam za nią, szybko idąc po śniegu.
„Nie zamarzła jeszcze,” oznajmiła uszczęśliwiona.
Stanęłam obok niej przy barierce i spojrzałam w dół. I rzeczywiście, rzeka płynęła spokojnie w dół miasta. Sophie i ja byłyśmy po tej stornie, na której znajduje się Pałac Zimowy, naprzeciwko rzędu żółtych budynków, które mieściły w sobie część prestiżowego systemu uniwersyteckiego St. Petersburga. Ponad naszymi głowami, niebo odbijało ten sam lodowy błękit co rzeka, ale kiedy słońce zaczęło schodzić niżej, łuny różu i purpury naznaczyły bezchmurną przestrzeń. Widziałam słońce zachodzące nad pustynią w zapierającej dech w piersiach mieszaninie pomarańczy i purpury, obserwowałam także mrok roztaczający się ponad naznaczonymi tysiącami świateł terenami Bostonu i Nowego Jorku. Ale tutaj w St. Petersburgu zachód słońca to delikatne piękno, które nigdy nie zawodzi w uciszeniu mojej duszy. Spojrzałam w dół i patrzyłam jak Sophie wyjęła stokrotkę ze swojego bukietu. Podniosła rękę i zatknęła kwiatek za uchem, ukrywając łodygę pod swoją czapką. Spojrzała na mnie, a ja uśmiechnęłam się z aprobatą.
„Chcesz jednego do włożenia we włosy?” spytała mnie.
„Tak,” odpowiedziałam. Wyciągnęła z bukietu różowy kwiat i wręczyła mi go. Umieściłam go za uchem, tak jak ona i zatrzepotałam rzęsami w jej stronę. „Jak wyglądam?”
„Ppp-jęę-kni-eeee!” oświadczyła, chichocząc.
„Ależ dziękuję ci, skarbie,” powiedziałam jej z afektywnym akcentem. Znów się zaśmiała; sięgnęłam po jej rękę. „Chcesz loda?”
„Tak proszę,” odpowiedziała grzecznie i zwróciłyśmy się w stronę pałacu, gdzie zawsze, bez względu na pogodę, czekają uliczni sprzedawcy. Obie wybrałyśmy Dasha, lody, w których obie zakochałyśmy się przed upływem naszego pierwszego tygodnia w St. Petersburgu. Bogate lody waniliowe z warstwą gładkiego karmelu, pokryte czekoladą. Gdybym jej pozwoliła, Sophie żyłaby tylko na nich i właściwie to nie mogę jej za to winić. Sama to rozważałam. Sophie rozpakowała swojego loda i wgryzła się w niego, nie zwracając uwagi na pogodę. Podczas pierwszej zimy, kiedy tu mieszkałam, myślałam, że to dziwne, że Rosjanie przez całą zimę jedzą lody na zewnątrz. Teraz sama to robię.
„Mmmm,” mruknęła Sophie. „Jakie dobre.”
„No,” zgodziłam się. Przeszłyśmy przecznicę w ciszy, rozkoszując się naszym lodami. „Więc, co chcesz dziś robić?” spytałam ją po jakimś czasie. „W Maryńskiem jest balet.”
Zastanowiła się przez chwilę. „Jeśli zrobimy coś dziś wieczorem, to czy możemy zrobić coś innego jutro?” chciała wiedzieć.
Pomyślałam o pracy, którą miałam w teczce i możliwości, że Michael przefaksował mi testament Langleya podczas gdy byłam dziś w pracy. Ale potem spojrzałam w dół, na jej pełne nadziei oczy i przytaknęłam. „Myślę, że możemy rozciągnąć babski wieczór na dwa dni.”
„W takim razie chcę dziś obejrzeć Anastazję, a jutro jechać do Carskiego Sioła, żebyśmy mogły potańczyć w sali balowej,” powiedziała na jednym wydechu.
Carskie Sioło to miasto oddalone o kilka mil od St. Petersburga, gdzie znajduje się Pałac Katarzyny II. To był ulubiony dom ostatniej panującej w Rosji rodziny carskiej i Sophie go uwielbia. W szczególności kocha wielką salę balową, gdzie odwiedzający mogą tańczyć pod olbrzymimi kryształowymi żyrandolami. Ostatniego lata dwukrotnie odwiedziłyśmy pałac i za każdym razem Sophie mówiła o tym przez wiele dni. Ścisnęłam jej dłoń. „Brzmi świetnie,” powiedziałam jej.
Podskoczyła podekscytowana. „Naprawdę?”
„Tak.” Zdałam sobie sprawę, że sama chętnie spędzę dzień z dala od wszystkich spraw, które tak mnie ostatnio zajmowały. „Chcesz wstąpić po pizzę z Pizza Hut, żebyśmy mogły ją zjeść oglądając film?” Mogła ostygnąć zanim dojdziemy do domu, ale będziemy mogły odgrzać ją w piekarniku. Nie do końca rarytas, ale to cząstka domu.
Była zachwycona. „Tak!” Skończyła swojego loda i wyrzuciła opakowanie do puszki na śmieci stojącej przy krawężniku. „Brrr,” powiedziała, trzęsąc się. „Teraz mi zimno.”
Roześmiałam się. „To właśnie się dzieje, kiedy...” spojrzałam na nią i nagle głos zamarł mi w gardle. Moja córka trzymała swoje pokryte rękawiczkami ręce tuż przy ustach, dmuchając na nie, jakby chciała je ogrzać.
Pod jej rękawiczkami dostrzegłam delikatny czerwony blask wydobywający się z wnętrza jej dłoni.
Los Angeles, 2003
~Michael~
Ponownie zobaczyłem Maxa w weekend po powrocie Liz z Cambridge. Gdy tylko usiadł po drugiej stronie szyby i podniósł słuchawkę, naskoczyłem na niego.
„Co ty do diabła wyprawiasz Max?”
Mrugnął. „O czym ty mówisz?”
„Mówię o Liz,” powiedziałem mu rozzłoszczony. „Ona pisze do ciebie codziennie, a ty nie raczyłeś jej odpisać. Ani razu. Nie zadzwoniłeś do niej i kiedy dzisiaj sprawdziłem, jej nazwisko nie było na liście odwiedzających. Co dokładnie próbujesz zrobić?”
„Już ci mówiłem,” powiedział Max, patrząc na mnie twardo. „Nie mogę pozwolić Liz przenieść się z Harvardu tylko po to, żeby mogła zostać tutaj.”
„Więc próbujesz złamać jej serce i sprawić, żeby cię znienawidziła?” zapytałem. „Świetny plan. Niewiarygodnie okrutny, ale myślę, że powinien zadziałać.”
„Michael, gdyby był jakiś inny sposób...”
„Przestań pieprzyć,” przeszkodziłem. Skończyłem się z nim cackać w tej sprawie. Wiedziałem, że jemu się wydaje, że postępuje altruistycznie, ale jak on mógł myśleć, że to było dobre dla Liz? „Nie możesz jej tego zrobić. To niesprawiedliwe.”
„To dla jej własnego dobra,” powiedział uparcie.
„Nie widzisz co to jej robi,” powiedziałem mu. W ostatnim tygodniu Liz stawała się bledsza i bardziej wyobcowane każdego dnia, kiedy nie miała wiadomości od Maxa. Serce mnie bolało, kiedy na nią patrzyłem i miałem ochotę nakopać Maxwellowi za to co robił. „Odcięcie się od niej nie sprawia, że ona przestaje cię kochać,” powiedziałem wściekły. „Zastanów się nas tym – kiedy Liz uciekła na Florydę na lato i nie dzwoniła do ciebie, czy przestałeś ją kochać? Choćby na minutę?”
Wzdrygnął się. „Kiedy wróci na Harvard będzie łatwiej,” mruknął. „Wtedy zrozumie.”
„Nie. Ona nie zrozumie.” Pokręciłem głową. „Jeżeli zamierzasz to zrobić, musisz jej to powiedzieć osobiście. Nie możesz utrzymywać tej ciszy.”
Gwałtownie pokręcił głową. „Nie, nie mogę jej zobaczyć. Jeśli ją zobaczę, nie będę w stanie tego zrobić. Ja – napiszę do niej, po tym jak wyjedzie.” Spojrzał na mnie błagalnie. „Michael powiedz jej tylko, że ciągle się urządzam – że mam problemy z przystosowaniem, albo coś. Proszę.”
Po raz pierwszy w życiu, nie miałem zamiaru mu pomóc. „Nie.” Pokręciłem głową. „Nie mogę Maxwell. Nie mogę ci z tym pomóc. To, co robisz, jest złe i nie będę brał w tym udziału.” Oparłem się z powrotem na krześle. „Następnym razem, kiedy przyjadę, przywiozę ze sobą Liz i sam będziesz musiał z nią porozmawiać.”
W jego oczach pojawiła się desperacja. „Michael, nie mogę. Tak jest dla niej lepiej – wiesz, że tak jest.”
„Nie, nie jest. To właśnie próbowałem ci powiedzieć.” Popatrzyłem na niego poważnie. „Jeśli to zrobisz, popełnisz błąd. Nie mogę cię powstrzymać, ale nie będę twoim chłopcem na posyłki i nie będę dla ciebie kłamał. Sam będziesz musiał to zrobić.”
„Wiesz, że zrobiłbyś to dla Marii,” wytknął mi.
Zastanowiłem się nad tym przez chwilę, po czym pokręciłem głową. „Wiesz co, rok temu może tak. Ale potem straciłem Marię... wciąż nie jestem pewien czy mam ją z powrotem.” Odetchnąłem głęboko. „Oddałbym wszystko, żeby byś tak pewnym co do mnie i Marii, jak jestem co do ciebie i Liz.”
Wydawał się nie wiedzieć co ma na to odpowiedzieć. „To co innego Michael,” wymamrotał w końcu, odwracając wzrok.
„Przykro mi Max,” powiedziałem. „Naprawdę. Ale nie mogę ci w tym pomóc.”
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Są tylko dwa opowiadania na forum, które czytam i oba to twoje tłumaczenia. To wciąga mnie coraz bardziej. Liz jak zwykle silna. Poza tym uwielbiam wątek Michaela i Liz, nie tyle w znaczeniu polarkowym, co przyjacielskim lub braterkim. Co do Maxa mam podobnie jak Michael ochotę mu dokopać. Nie mogę się tylko do końca zdecydować co myślę o Sophie. Mam wrażenie, że Liz odcięła ją od całego zła świata i nie wyobrażam sobie by jej córka mogła zbyt dobrze radzić sobie w świecie swojego ojca. Liz chcąc nie chcąc zrobiła jej krzywdę. Nie mówię już nawet o tym, że odsunęła ją od ojca, bo do tego Max też się przyłożył, choć nieświadomie.
"Dałem ci przyjaźń, milczenie, wczoraj swoją krew. Czego chcesz dzisiaj? Nerki?!" (Alex)
Pięknie opisany jest związek Liz z Sophii. Mam wrażenie, że one istnieją naprawdę, że jestem obok nich i podpatruję je, niesamowite uczucie.
A Max, wzbudza te same uczucia co poprzednio, spuścić mu lanie, żeby nabrał rozumu!!! I jak na opowiadanie typu Liz-Max, bardzo pięknie i obszernie przedstawiona jest postać Michaela, to mi się podoba!!
Piękne dzięki za kolejną część.
A Max, wzbudza te same uczucia co poprzednio, spuścić mu lanie, żeby nabrał rozumu!!! I jak na opowiadanie typu Liz-Max, bardzo pięknie i obszernie przedstawiona jest postać Michaela, to mi się podoba!!
Piękne dzięki za kolejną część.
A jednak, Liz nie uchroni Sophii od tego co nieuniknione. Biedne dziecko i biedna jej matka. Jak teraz wytłumaczyć dziewczynce co to za poświata, i ta niepewność co do dalszego rozwoju hmm... "cech Maxa"? Niepewność co do jutra... Od przeszłości nie da się uciec...
Max, skazuje się na udrękę, tylko czy słusznie? Ta jego postawa wkurza, lecz jednocześnie jest godna podziwu (według mnie), bo ilu ludzi zdobyłoby się na coś takiego?
Dzięki serdeczne Milla!
Max, skazuje się na udrękę, tylko czy słusznie? Ta jego postawa wkurza, lecz jednocześnie jest godna podziwu (według mnie), bo ilu ludzi zdobyłoby się na coś takiego?
Dzięki serdeczne Milla!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Opowiadanie ciekawe, coś czuję, że jeszcze nie raz nas zaskoczy. Bogata fabuła, ładny język (gratulacje dla tłumaczki;) ), Michael w "ludzkim" wcieleniu...Podoba mi się! Tylko znowu to sztampowe przedstawienie Maxa. Wygląda na to, że jemu ciągle musiał po głowie chodzić jeden refren: "zaopiekuj się mną, nawet gdy nie będę chciał/a" Żeby było jasne, to ja go bardzo za to podziwiam i jestem jego najgorętszą obrończynią w tym temacie. Ale nóż mi się w kieszeni czasami otwiera, jak po raz kolejny ten biedny człowiek sam sobie podcina żyły, bo uważa, że tak trzeba...Kiedy on bedzie cierpiał z jakichś innych względów niz jego "rycerski" charakter?
Poczekajmy na odcinek 12, tam podobno, według zapewnień Milli sporo się powyjaśnia odnośnie podjętej przez Liz decyzji opuszczenia Maxa. Chociaż czytając jak Max odnosi się do niej, jak próbuje, dla jej rzekomego dobra zniechęcić ją do siebie, trudno jej się dziwić. Zupełnie zgadzam się z Michaelem, taka postawa jest niezrozumiała i nieludzka. Rozmowa, przekonanie jej żeby studiowała, żyła, pomimo że nie ma go obok niej -pomogłoby bardziej niż pozorna obojętność i w jakimś sensie decyfowanie za nią.
I tak jak napisała Adka - od przyszłości nie da się uciec. Pomijając, że Sophe nie jest zwykłą dziewczynką...to nawet gdyby miała "normalnego" ojca, Liz powinna była jej o nim opowiedzić. Chowana pod kloszem, wrażliwa i delikatna, przeżyje szok gdy się dowie.
Dzięki Milla
I tak jak napisała Adka - od przyszłości nie da się uciec. Pomijając, że Sophe nie jest zwykłą dziewczynką...to nawet gdyby miała "normalnego" ojca, Liz powinna była jej o nim opowiedzić. Chowana pod kloszem, wrażliwa i delikatna, przeżyje szok gdy się dowie.
Dzięki Milla
Z przykrością muszę was zawiadomić, że nowa część pojawi się dopiero za kilka dni. Miałam zamiar zamieścić ją dzisiaj, ale niestety jeden fragment nie chce mi wyjść tak jak powinien. Z doświadczenia wiem, że w takim przypadku najlepiej odłożyć to na dzień lub dwa, a rozwiązanie samo się pojawi. Tak więc wracam za dwa, trzy dni.
Milla
Milla
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 33 guests