T: The Gravity Series: HTDC & Exit Music [by RosDeidre]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Po Zimowym Przesileniu autorka zaczęła pisać Letnie przesilenie, pierwsze 4 rozdziały są już na polarattraction Jest to niby kontynuacja ZP, ale generalnie chodzi tu o parę Max/Kyle. Jako ogromna wielbicielka jej prozy przebrnęłam przez te części. Mam nadal dziwne uczucia w żołądku, kiedy myślę sobie "Max i Kyle? nie, w życiu!"... ale sequel ZP jest napisany naprawdę tak, że nawet ja to czytam i zastanawiam się, czy MiK znajdą swoją drogę... i życzę im wszystkiego dobrego.Uff, w życiu nie pomyślałam, że napiszę ww. zdanie. Co ff robią z człowieka ?
Max i Kyle?! Mamusiu! To jeszcze bardziej makabryczne niż Max i Michael Przyznam, że to conajmniej....dziwne...a nawet...lekko zabawne o ile dobrze pamietam, w "The Winter Solistice" Max nie mógł sie pozbierac po szoku jakiego doznał zastawszy Michaela i Liz razem w łóżku...i nawet po ośmiu latach, które spędził gdzies, nie wiadomo gdzie, wciąż, niezmiennie ją kochał, zawsze i wbrew wszystkiemu...i co, przepraszam że spytam- tak ni z gruszki ni z pietruszki zmienił sobie orientację?No cóż, to teraz modne W "CTT" przynajmniej byli bi....JEST! EUREKA! Napisałam to i już wiem co to jest nierozszyfrowalne dla mnie bi- polar! To Max&Liz&Michael! No przecież to się zgadza- Liz i Michael to przeciez polar oposite i co by nie powiedzieć- Michael i Max też...Max i Liz to jedno, to bratnie dusze, Liz i Michael to polar, we trójkę tworzą bi- polar! HA HA Jestem genialna! uuuu...nie zwracajcie na mnie uwagi W poprzednim poście zapomniałam wspomnieć o jeszcze jednym motywie, który spotkac zapewne mozna tylkou RossDeidre...mianowicie- zła Tess...która wciąż ma uczucia...mam tu na myśli Antarian Nights...była potworem, ale nie potworem pozbawionym ludzkich uczuć...jej żal po stracie Kavaara...spojrzenie która starała się ukryć przed Maxem, łzy...jego współczucie...gdzie indziej mozna byłoby trafić na coś takiego? Zła Tess nie może liczyc na to, że podarują jej cień lepszych uczuć....emocje tej dobrej, tez zazwyczaj nie mają wiekszego znaczenia...
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Zgadza się... i wciąż nie mógł się pozbierać. Ale mija pół roku, Kyle jest jego najlepszym przyjacielem, wspiera go w walce z nałogiem (pamiętajmy, że Max stał się alkoholikiem)... i to wcale nie jest tak, że nagle Maxio odkochuje się z Liz i rzuca się na Kyle'a. Gdyby coś takiego RosDeidre by napisała, to nawet moje uwielbienie dla jej pisarstwa i ZP by mnie nie przyciągnęło. O nie, wszystko odbywa się bardzo.... subtelnie? Ostrożnie? Niepewnie? Uczucia rozwijają się jak mucha w smole... Trudno mi teraz ocenić, bo 4 część czytałam dość dawno ale pamiętam niezapomniane wrażenie, jak z napięciem wczytywałam się w tekst i zastanawiałam gorączkowo - i co dalej?A motyw Tess... Ach, poczekajmy, aż Ela zdecyduje się lub nie na tłumaczenie GAW. Kocham tę Tess z GAW! Jest na równi z Liz jedną z głównych postaci opowiadania - bo to opowiadanie opowiadające głównie o dwóch parach... ech, jest ciepła, subtelna, a jednocześnie zdająca sobie sprawę doskonale, że jest "skazana na samotność" przez to, kim naprawdę jest i jaką ma do wypełnienia misję... przyglada się z boku uczuciu Maxa i Liz i po cichutku marzy (chociaż jednocześnie "wie", że jej się to nie przydarzy!) by ją spotkała miłość choć w 1/10 tak wyjątkowa jak ich. A rozmowy Liz i Tess o pszczółkach nie zapomnę długo, bardzo długo...o ile dobrze pamietam, w "The Winter Solistice" Max nie mógł sie pozbierac po szoku jakiego doznał zastawszy Michaela i Liz razem w łóżku...
Czy myślisz Hotaru o tej Tess z pierwszej części GAW? Tej wręcz diabolicznej, napalonej na Marco Tess, która pokazuje mu w "specyficzny" sposób u kogo może teraz koić swój ból ? To faktycznie zupełnie różna Tess od tej jaką poznajemy w HTDC...Co prawda zaraz akcja cofa się w czasie o 6 lat i tam widzimy ją taką jaką chciała być (dotarłam do pszczółek...wyborne) ale aż mnie zżera ciekawość co spowodowało jej tragiczną przemianę.Już wcześniej chciałam Cię zapytać. Nigdy nie chciałaś przetłumaczyć Zimowego Przesilenia? Przecież to raj dla polarków i możliwość zapoznania się z twórczością Deidre...tak inną od tej jaką znamy ze stylu dreamer.I w dalszym ciągu zastanawiam się nad jej fenomenem. Z reguły pisarki pozostają wierne pewnej drodze którą konsekwentnie idą, parom jakie opisują w swoich f-f. Ona jest wszechstronna...Dlatego pytałam o pasję i uczucie jakim ona darzy innych bohaterów. Widać jednak, że sercem jest najbardziej przy Maxie i Liz bo przecież w nich wlała najwięcej życia i im poświęciła najwięcej uwagi. Zresztą pisała nam o tym, wspominając także troszkę o polarkowych ciągotach. Ale Max i Michael i...o rany, Max i Kyle...i potrafi nadać tym związkom ludzkie oblicze...Tym większe uznanie dla jej talentu Dzisiaj skończyłam na brudno tłumaczyć Epilog. Jezu...jakie to ładne. Tylko się nie śmiejcie...wzruszyłam się do łez.
Hahaha... ta pierwsza część, nie będąca właściwie pierwszą częścią GAW, lecz memento, ostrzeżeniem przed tym, co mogłoby się stać... hm, tak odebrałam przynajmniej słowa RosDeidre.Ale nie, mam na myśli Tess z pozostałych części. Po pszczółkach i wkroczeniu na scenę Marco postać Tess będzie przedstawiana o wiele częściej i głębiej.Ela wrote:Czy myślisz Hotaru o tej Tess z pierwszej części GAW?
Jasne, to raj dla polarków. Ale bynajmniej nie czuję się na siłach. Mój angielski jest jaki jest... moje jedyne w całości przetłumaczone opowiadanie angielskie ma dokładnie 1 stronę - In the early morning. Jego echa widać w Oczkach nakrapianianych złotem... tłumaczyłam dla siebie, nawet autorki nie pytając o zdanie. Różnie mi szło...Jeśli chodzi o raje dla polarków... hm, Winter Solstice to perełka, ale są i inne wspaniałe opowiadania. Przesilenie jest bodaj najsłynniejsze i nie chciałabym go nigdy zepsuć! Bo że kiedyś zabiorę się za tłumaczenie, jest pewne jak w poniedziałek po niedzieli Gorzej z ewentualnym udostępnieniem komuś innemu. Ale kto to wie? Na razie powoli, powolutku posuwam się z nauką języka do przodu, ale geniuszem też nie jestem. Mam straszną barierę językową do pokonania (kto nie ma? - zaraz mi tu wyskoczą z pytaniami...)... a na razie szukam jakiegoś w miarę "prostego, krótkiego, fajnego i polarowego" opo do przetłumaczenia. Trening czyni mistrza, powiadają... więc potrenuję.Ela wrote:Już wcześniej chciałam Cię zapytać. Nigdy nie chciałaś przetłumaczyć Zimowego Przesilenia? Przecież to raj dla polarków i możliwość zapoznania się z twórczością Deidre...tak inną od tej jaką znamy ze stylu dreamer.
A nie mówiłam? Najlepsze na końcu...Jak Elu z Twoją decyzją czy tłumaczyć czy nie GAW? Może na razie spróbuj Exit Music... jest krótkie, ale piękne. O Serenie, jak już pisałyśmy... naprawdę, może cię zacheci.Albo może w ramach odpoczynku przetłumaczysz Zimowe Przesilenie? Serca polskich polarków byłyby ci wdzięczne po wsze czasy!Ela wzruszona Epilogiem wrote:Dzisiaj skończyłam na brudno tłumaczyć Epilog. Jezu...jakie to ładne. Tylko się nie śmiejcie...wzruszyłam się do łez.
Wiesz, Hotaru, że polarki mijam szerokim zakrętem A do tłumaczenia, jak się przekonałam trzeba podchodzić z sercem. Jak się czegoś nie czuje, to za Boga nie wyjdzie...Dlatego opw. typu Polar może tłumaczyć tylko Hotaru. Nie czytałam Exit Music...więc nie wiem. A do tłumaczenia GAW nie trzeba mnie zachęcać, przecież to moje ukochane opowiadanie. To dzięki niemu zabrałam się za HTDC. Ale chęci to nie wszystko...jak to mówią, mierz siły na zamiary...To już zupełnie dorosłe opow. Styl, treść, język...a w ogóle kto to będzie czytał. Już Nan po ostatniej części trzyma się od nas z daleka Lizziett szykuj piękne arty do ostatniej części HTDC. Ta część jest cudowna, od początku do końca...mnie niesamowicie ujęła scena w kaplicy.
Scena w kaplicy? Owszem. Ale mnie rozbawiło martwienie się Maxa, czy Liz dojedzie na miejsce Właśnie sobie przypomniałam. Niby nic, a jednak wywołało uśmiech na twarzy.Mierz siły na zamiary... Tak. Tak właśnie jest z Zimowym Przesileniem. I chociaż w wordzie zajmuje mi tylko 22 strony... to sa to strony przepełnione takimi skondensowanymi uczuciami... zwłaszcza ta pierwsza - jak Liz wraca do domu, by umrzeć. Nie przeczytałam spokojnie jej do końca. Wracałam parę razy do tego opowiadania, zanim udało mi się przejść przez najbardziej poruszające momenty... a może podchodzę do tego zbyt emocjonalnie? Kto wie?
Podeślij jej PM'a, o jakiej tematyce mają być te fanarty... Ja też czegoś poszukam...Lizziett szykuj piękne arty do ostatniej części HTDC.
Spokojna głowa, wiem o jaki rodzaj fanartów biega już kilka sobie przyuważyłam, tylko oczywiście nie pamietam na jakiej stronie...a potem będzie rwetest i rozpaczliwe poszukiwania w ostatniej chwili
Nan nie trzyma się z daleka napisała kiedyś, że cały czas czyta, nawet jak nie zostawia komentarzy.Już Nan po ostatniej części trzyma się od nas z daleka
To jest takie typowe ale rozwala człowieka nieodmiennie. Maxiowe przedślubne stresy pamiętam opowiadanie, w którym noc "przedslubną" spedził- a jakże- u Michaela- to znaczy spedzał ją biegając od okna do ona, pytając Michaela po sto razy czy wszystko gotowe, czy dobrze wygląda, jak długo jeszcze i czy aby napewno Liz sie zjawi aż w końcu Guerin stwierdził że tylko wieloletnia przyjaźń powstrzymała go od uduszenia Maxia własnym paskiemScena w kaplicy? Owszem. Ale mnie rozbawiło martwienie się Maxa, czy Liz dojedzie na miejsce
na swoim forum wymieniła kiedyś swoje ulubione kombinacje- Dreamers, Polar, bi- Polar (które wreszcie udało mi się rozszyfrować ) i to takie coś, czego nigdy nie potrafię spamietać, ale co oznacza Maxa&Michaela. Wspomniała też o sympatii dla związku Kyle'a i Tess (zanim Tess okazała się morderczynią i zdrajczynią) i że nie lubi Candy ( choc miała jakieś projekty opo o Michaelu i Liz pracujących w fabryce czekolady ). Ale Ela ma rację- najbardziej kocha Maxa i Liz.I wiem, skąd się u niej bierze ta sympatia dla par złożonych z chłopaków...ale nie będe puszczać plotekOna jest wszechstronna...Dlatego pytałam o pasję i uczucie jakim ona darzy innych bohaterów. Widać jednak, że sercem jest najbardziej przy Maxie i Liz bo przecież w nich wlała najwięcej życia i im poświęciła najwięcej uwagi
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
How to Disappear Completely - część 29 EPILOGDrażniący dźwięk telefonu wyrwał Liz ze snu. Spojrzała na budzik. Była prawie dziewiąta. Jęknęła zdając sobie sprawę jak długo spała – miała jeszcze tak dużo do zrobienia przed wykładami z Literatury Ameryki.Macała w poszukiwaniu słuchawki i od razu pojawiła się jedyna myśl.Max. - Cześć – powiedziała sennie przyciskając słuchawkę do ucha.Po drugiej stronie usłyszała jego miękki śmiech – To miło, że cię nie zaskoczyłem.- Przynajmniej możesz powiedzieć, że jestem szczęśliwa z twojego powodu.- Tak – odpowiedział łagodnie – Słychać, że jesteś szczęśliwa. Pewnie się dobrze wyspałaś.- Och, przestań ! – roześmiała się – Tygodniami przeprowadzasz na mnie eksperymenty jak można obejść się bez snu.- Nie słyszałem żebyś się skarżyła – odpowiedział chrapliwie.Przez chwilę milczała. Nie miała na to żadnej odpowiedzi.- Spóźnisz się na wykłady – powiedział.- Jeżeli zaraz odłożę słuchawkę i wezmę prysznic, to nie – sprzeciwiła się.- Mam lepszy pomysł. Może zapomnieć na ten jeden dzień o wykładach ? - zapytał wesoło.- Nie pracujesz ?- No cóż...poprosiłem tatę o zwolnienie mnie z dzisiejszego popołudnia – odpowiedział – I tak idzie później do sądu.- Hmm...- zastanawiała się. Od miesiąca studiowała na uniwersytecie i ciężko jej było przyzwyczaić się do bardziej elastycznego rozkładu zajęć. Ale było lato, piątek więc i wykłady były luźniejsze. Prócz tego ostatnio brakowało jej Maxa – z tymi jego długimi godzinami spędzanymi w firmie prawniczej ojca i jej pracochłonnymi zajęciami na uczelni. Jedynym czasem jaki udawało im się wygospodarować to spędzanie ze sobą każdej nocy, kiedy przychodził późno do jej pokoju, ale wtedy i tak wymykał się nad ranem.- Co chcesz robić ? – zapytała.- To część niespodzianki – śmiał się – Zajrzę do ciebie za godzinę.*****Kończąc suszyć włosy w łazience wpatrywała się swoje odbicie w lustrze. Zastanawiała się czy wygląda teraz inaczej – już nie była tą dziewczyną ze szkoły średniej, i tak bardzo zmieniła się wewnętrznie przez ostatnie półtora roku.Max odmieniał jej wnętrze, za każdym razem kiedy się kochali i łączyli duchowo. Robił to wolno – niemal ostrożnie – otwierając ją na wiele spraw, w wyniku czego Liz Parker stawała się kimś zupełnie innym.Wydawało się, że więź z Maxem otwierała jej zmysł intuicji w wielu innych obszarach. Miała wrażenie, że im bardziej dusza Maxa splata się z jej własną, tym więcej spraw zaczynała odczuwać i rozpoznawać. Otwierał ją na całkiem inny świat, świat wizji i podświadomości.Czasami były to drobne sprawy, jak rozpoznawanie kiedy zadzwoni do niej Max - chociaż, oczywiście nie było to trudne bo ich kontakt był mocniejszy niż kiedykolwiek. Ale innym razem było to coś znacznie ważniejszego – jak rozpoznanie komu powinni zaufać.I kiedy można zaufać sobie, zauważyła.Na przykład kiedy zdecydowała się opowiedzieć Maxowi prawdę na temat Kyla. Ponosiła ogromne ryzyko bo przecież razem z Maxem z Przyszłości czegoś już dokonali. Ale nawet wtedy jakiś spokojny, wewnętrzny głos kierował nią a ona się z tym zgodziła.Patrzyła w lustro i przywołała w pamięci noc, kiedy Max z Przyszłości całował ją w tej łazience. Już wówczas, w tamtą noc rozpoczął jej przemianę.To przedziwne, ale czasami jej go brakowało i troszkę za nim tęskniła. Różnił się tak bardzo od jej Maxa, a jednak kochał ją sercem męża – na tyle, że zaryzykował aby mogła przyjrzeć się związkowi jaki z nią dzielił, w innej rzeczywistości.Od tamtego czasu zrozumiała, że w pewnym stopniu nigdy nie był przekonany do słuszności swojego planu i nie pragnął by się powiódł bo przecież nie całowałby jej w ten specyficzny sposób. Jakby cicho błagał żeby odnalazła dla nich obojga inną przyszłość – taką w której mogliby być razem i gdzie nie zagrażałby im koniec świata.Powoli otwierała oczy...i zobaczyła stojącego w wejściu Maxa. Obserwował ją, leciutko się uśmiechając. Drgnęła zaskoczona, że wcześniej go nie odczuła – ale przecież była tak mocno pogrążona w swoich wspomnieniach.- Witaj – podszedł, żeby ją pocałować. Jego usta miękko musnęły jej wargi.- Cześć – odpowiedziała wyłączając suszarkę.- Zapomniałaś jaki jest dzisiaj dzień, prawda ? - zapytał łagodnie.- Co masz na myśli ? – zapytała i nagle coś w niej zaświtało – Och, Max ! – zawołała odsuwając się.- 12 lipiec – uśmiechnął się znacząco – Dzień naszego ślubu.- Nie chce mi się wierzyć, że zapomniałam. Mieliśmy to uczcić.- Jeszcze możemy – leciutkimi dotknięciami dłoni odgarniał jej włosy z twarzy.- Co ci chodzi po głowie ? – zapytała niewinnie.Wahał się patrząc jej głęboko w oczy aż poczuła przebiegające po skórze ciarki. Nie wiedziała o czym myśli.- Pojedźmy do Las Vegas – powiedział w końcu.Zdumiona patrzyła na niego.- Max, co ty mówisz ? – zadygotała z podekscytowania.- Pobierzmy się, Liz – szepnął otaczając ją ramionami – Ucieknijmy, tak jak to zrobiliśmy w innym czasie.- Zawsze mówiliśmy...- Wiem co zawsze mówiliśmy, ale nie mogę czekać do ukończenia studiów – szybciej oddychał - Zacznę wariować. Chcę żeby wszyscy wiedzieli, kim dla mnie jesteś, Liz.Serce zaczęło bić jak szalone. To było szalone. Mogła przytoczyć milion powodów dla których nie powinni tego robić – jednak dla niej, jak i dla Maxa, ta sytuacja stawała się już nie do zniesienia, ciągłe udawanie, że nie byli złączeni na całe życie.- Nie mamy pieniędzy – odpowiedziała niepewnie.- Coś zaoszczędziłem. Nie wiem czy na starcie w ogóle będziemy mieli pieniądze, Liz. Ale mamy siebie...a reszta jakoś się ułoży.Odsunęła się i patrzyła w złote oczy. Mówił zupełnie poważnie – śmiertelnie poważnie. Był zdecydowany poślubić ją w tym ważnym dniu.To twoja przyszłość, twoja teraźniejszość, poszeptywała jej intuicja. A i tak całkowicie należysz do niego.I wiedziała, że to była jedna z tych chwil – czas by zaufać swojemu wrodzonemu instynktowi.- Tak, Max – odetchnęła – Pragnę tego.Uśmiechnął się promiennie i ujął jej twarz w dłonie. Całował ją długo nie mogąc oderwać od niej ust.- Powiedziałaś, że będziesz moją żoną – mruczał – Czy ty to rozumiesz ?Przesunęła palcami wzdłuż jego warg – Już jestem twoją żoną.- Ale teraz cały świat się dowie.Prowadziła dłoń wzdłuż jego policzka czując pod palcami lekko kłujące włoski. Ostatnio miał gęstszy zarost...więcej w nim było mężczyzny niż chłopca.- Zostanę Liz Evans... – powiedziała. Przyciągnęła go do siebie i szepnęła do ucha – Tak, Max. Ja także chcę żeby świat się o nas dowiedział.- To dobrze – roześmiał się cicho – Bo wykupiłem już bilety na samolot. Mamy lot o dwunastej trzydzieści.- Byłeś pewny, że powiem „tak” ? - zapytała zaskoczona.Milczał i tylko skinął głową. Całował ją a jego usta były tak niesamowicie gorące – Ale byłem gotów przekonać cię gdybyś powiedziała „nie”.- Nigdy bym tak nie powiedziała – krzyknęła – No może „ jeszcze nie teraz”.- To nic nie znaczy – mruczał i znowu ją całował – Nie przyjąłbym żadnej innej odpowiedzi oprócz „tak”.Pocałunki były coraz głębsze a Liz czuła jak Max w pełni otworzył do niej swoje serce. Miała poczucie przygniatającej go radości, że zgodziła się poślubić go teraz...a nie dopiero po skończeniu studiów. Jego zadowolenie przelewało się przez nią uspokajającymi falami, zupełnie ją otoczyło. Westchnęła oddychając nim - znajomym zapachem, ciepłem ciała.- Tylko obiecaj mi jedną rzecz – szepnęła poważnie.- Wszystko.- Że nie odbędzie się w kaplicy Elvisa.- Właściwie...- zawahał się.- Co ?- Przyznam się, ze czułem podobnie jak ty...i dlatego na dziewiątą wieczorem zamówiłem coś bardziej eleganckiego.- Max ! – krzyknęła zdumiona.- W zasadzie już wszystko załatwiłem...a ty jesteś umówiona na czwartą w sklepie ze ślubnymi akcesoriami, więc lepiej się zbierajmy.- O wszystkim pomyślałeś, prawda ? – zapytała jeszcze nie wierząc.- Pod tym względem chciałem być doskonały, dla ciebie Liz – powiedział poważnie.Zarzuciła mu ręce na szyję – To już jest doskonałe.- Dla mnie także – przeplatał między palcami pasma jej włosów – Ale powinniśmy już iść, jeżeli mamy zdążyć na samolot.- Masz rację, zostawię tylko wiadomość dla rodziców.Rodzice. Boże...to będzie dla nich ogromnym ciosem.Ale Liz Parker, która przeważnie w życiu robiła tylko rzeczy słuszne, teraz chciała być szalona i lekkomyślna. Był 12 lipiec 2002 roku, dzień należący tylko do nich, wyznaczony przez historię – i chciała mieć pewność, że dokona się jeszcze raz.****Max siedział na małej ogrodowej ławce, na zewnątrz Kaplicy Róż i niecierpliwie poruszał nogą. Co prawda Liz miała jeszcze trochę czasu, ale to czekanie powoli go dobijało. Trzy godziny wcześniej rozstali się przed sklepem, on od razu poszedł do kaplicy upewnić się czy to, co ustalili zostało przygotowane. Mieli już pozwolenia i wszystko było załatwione jak należy.Za wyjątkiem Liz, która powinna zaraz się zjawić. Poczuł leciutkie ukłucie niepewności. A jeżeli zmieniła zdanie ? Wszystko odbyło się w takim pośpiechu i teraz, będąc daleko od niego miała czas by jeszcze raz przemyśleć ten nierozważny pomysł.Jednak mimo pojawiających się obaw wiedział w swoim sercu, że pragnęła tego równie mocno jak on. Całe popołudnie czuł jej podekscytowanie przebiegające przez niego krótkimi wibracjami. Był nawet pewny, że poznał moment kiedy wybrała ślubną suknię bo poczuł jak na krótką chwilę go przyciągnęła. Ich więź przyprawiła go o natychmiastowy zawrót głowy, ale szybko przerwała kontakt. Jakby usłyszał jej szybkie uciszanie się, tak by nie zdradzić żadnych szczegółów swojego ubioru.Uśmiechnął się na to wspomnienie zamykając oczy. Jej podekscytowanie jakie odczuł w tamtej chwili było właśnie tym czego dla niej pragnął – czymś, co będzie dla niej cenne do końca życia.I nawet, jak przypuszczał, gdyby odczuła przy sobie brak przyjaciół, to dla niego jedynie słuszne było, żeby ich ślub odbył się prywatnie - bez kłębiących się, przyglądających się im osób – by był dokładnie tym samym czym było ich duchowe zespolenie, by odbył się w sposób święty i intymny. Będzie jeszcze czas nacieszyć się tym i podzielić ze wszystkimi, kiedy wrócą do Roswell. Ale ta chwila miała być pełna czci i nie chciał się nią z nikim dzielić, oprócz Liz. W porządku, i z kapelanem, ale to nieuniknione, śmiał się do siebie.Obserwował przejeżdżające ulicą samochody i czuł przepływającą falę obaw. A jeżeli Liz nie znajdzie kaplicy ? Albo kierowca nie będzie wiedział gdzie to jest ?Ale zaraz zobaczył żółtą taksówkę zatrzymującą się przy krawężniku a przez szybę dostrzegł jej ciemne włosy. Podniósł się szybko i wyszedł na spotkanie. Drzwi się otworzyły i oddech uwiązł mu w gardle gdy ją zobaczył. Ciągle jeszcze miała na sobie spodnie koloru khaki i tę samą koszulkę ale wyglądała piękniej niż kiedykolwiek, kiedy wyciągała z samochodu torbę ze swoją garderobą.- Hej – uśmiechnęła się nieśmiało – Co to za spojrzenie ?Potrząsnął tylko głową nie mogąc nic wykrztusić. Nie potrafiłby wyjaśnić jak radośnie w tym momencie wyglądała. Jaśniała w środku i na zewnątrz...a powodem był on.- Co ? – zapytała jeszcze raz, śmiejąc się kiedy odbierał od niej torbę. Przystanął i szybko ją pocałował.- To dlatego, że tak pięknie wyglądasz, Liz.- Poczekaj aż zobaczysz mnie za dwie godziny – obiecała mrużąc zabawnie oczy.- Nie wiem czy jestem w stanie tak długo czekać – westchnął gdy oboje szli w stronę kaplicy.Zatrzymała się nagle i odwróciła do niego – Po wszystkim, nie będzie czekania...już nigdy więcej – obiecała.****Dźwięki Pachelbel’s Canon niosły się w pustej kaplicy gdy Max czekał na Liz. Oczy utkwił w zamkniętych drzwiach, na końcu wyłożonej dywanem nawy. Czuł jak dłonie robią mu się coraz chłodniejsze i wilgotne kiedy któryś raz uzmysławiał sobie, że czeka na swoje spełnienie...swoją Zillię. Swoją Królową.Jak wiele wymiarów czasu musiała przemierzyć ta chwila, za każdym razem powracając w swej niezmiennej postaci? Była przecież jedyną, która zapada w pamięć na zawsze, pomyślał w ciszy oczekiwania.Drzwi się otworzyły, muzyka ucichła...i czas po prostu zatrzymał się na jedną, niezmąconą chwilę. Max wpatrywał się w nią i zauważył, że była ubrana ślicznie, w koraliki i atłas, ale nie to w tym momencie było najważniejsze. Bo widział jedynie głębokie, ciemne oczy, w których tyle razy się zatracał. Jedwabiste włosy, które uwielbiał dotykać i głaskać...odsuwać tkliwie z twarzy by delikatne rysy wyglądały bardziej promiennie. I widział także uroczy uśmiech, przyćmiewający wszystko, i czuł jak rośnie w nim serce.Łzy napłynęły mu do oczu ale zamrugał by mógł zobaczyć ją wyraźniej. Niemal unosiła się zmierzając do niego trzymając w dłoniach bukiet białych róż.I ten tak bardzo wzruszający moment został spotęgowany, kiedy będąc niedaleko, sięgnęła po niego. Westchnął miękko czując ją nagle na sobie i pieściła go...wstępując na ostatni stopień ołtarza.W tym troskliwym zabieganiu nie pomyślał, że powinni się na siebie otworzyć, w tak szczególnym momencie. Czuł migotanie cichej energii przebiegającej przez całe ciało. Nawet jej zapach rozszedł się szybko po jego skórze, niemal odurzając go bliskością gdy rozpościerali swoje dusze.Stanęła przy nim patrząc mu długo w oczy.- Nigdy nie widziałem, żebyś tak pięknie wyglądała – szepnął całując ją w policzek.Rozpromieniła się i, jak w miękkich objęciach otoczyła go w pełni jej miłość. Odpowiedział jej ściskając małą, okrytą rękawiczką dłoń, którą mocno trzymał w swojej...i szybko wsunął się w nią a ona wślizgnęła się w niego.Odwrócili się do kapelana, cicho zespoleni, w sposób święty – i tak trwali gdy pobierali się na oczach świata.****W hotelowym apartamencie panowały ciemności, z wyjątkiem miękkiego światła emanującego z odtwarzacza. Liz obejmowała Maxa ramionami w pasie, głowę położyła mu na piersiach. On tulił ją do siebie opierając rękę na szczupłych plecach.Od dłuższego czasu tańczyli razem, powoli, ona w dalszym ciągu w swojej ślubnej sukience, on w garniturze. Tego wieczoru nie mieli potrzeby się spieszyć i wydawało się, że to czego najbardziej pragnęli to po prostu trzymać się nawzajem.Już dawno oddechy zrównały się w jeden spokojny rytm gdy kołysali się w ciemnościach. Zaskakujące, jak łagodna była ta chwila...myślała, że będzie pełna namiętności i żaru. Zamiast tego wyciszenie przywracało spokój sercom...i roztoczyło pełne czci ukojenie.- Chciałabym, żeby to trwało całą noc – szepnęła.Gładził ją miękko po plecach – Możemy robić wszystko na co będziemy mieli ochotę. Mamy na to cały weekend.Uśmiechała się z zadowoleniem. Dosyć ukrywania się, już nigdy więcej wymykania czy skradania.- Tylko wiedz, Liz Evans – mruczał cicho w jej włosy – Że mam zamiar kochać się z tobą cały czas, bez przerwy.- Brzmi cudownie – odpowiedziała.- W każdy możliwy sposób, Liz...obcy...ludzki...i na odwrót.Serce zaczęło bić szybciej. Jak to jest, że te zwykłe, zalotne słowa mogą tak bardzo odbierać jej odwagę. Słyszałem, śmiał się.Oczywiście, że słyszałeś. Były skierowane do ciebie.Och, widzę, zaglądnął jej w oczy, I każde twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. No cóż, jestem teraz królową, uśmiechnęła się nieśmiało.Lekko zadrżał na te słowa.A ty jesteś moim królem. Ale przecież zawsze nim byłeś.Och, Liz. I co mam teraz z tym zrobić?Podniosła na niego z ciekawością oczy.Myślę, że nie chcę na razie o tym pamiętać... To także możemy zrobić, odetchnęła.Delikatnie ujął jej twarz w dłonie. Zapomnijmy o całym świecie, Liz. Już teraz. I kiedy znowu jej dotykał rozpinając powoli sukienkę, zapomniała o wszystkim...z wyjątkiem Maxa Evansa, swojego męża.I faktycznie, przez niemal cały weekend nie pamiętali o niczym.****W Crashdown było bardzo głośno a dźwięki „Fly Me to the Moon” płynęły przez całą kawiarnię. Ale muzykę zagłuszały śmiechy i gwar – przyjaciół, rodziny zebranych tutaj żeby ich powitać, w ten niedzielny wieczór. I gdy tylko pojawili się w drzwiach, wszyscy rzucili się do nich z gratulacjami i entuzjastycznymi okrzykami.W sobotę rano przedzwonili z Las Vegas do rodziców i Liz szczegółowo powiadomiła ojca o wszystkim. Wiedziała, że się nie był zadowolony, słyszała w słuchawce jego cichy gniew mimo że starał się mierzyć i kontrolować słowa. Rozmowa z matką Maxa przebiegła dużo łatwiej – pewnie zrozumiała jak bardzo Liz uszczęśliwiła syna – w przeciwieństwie do jej rodziców, którzy nigdy tak do końca nie pojęli kim był Max w jej życiu.Jednak tutaj, przy wszystkich coś w nich pękło i w chwili kiedy weszli do Crashdown ta dezaprobata gdzieś się ulotniła. Może powodem było coś, co zobaczyli w jej twarzy – nie była pewna. Ale ze łzami w o czach objęli ją zapewniając, że skoro ona jest szczęśliwa to oni, ze względu na nią także. Przy pierwszej okazji ojciec odciągnął ją na bok i spokojnie wyłożył co myśli na temat nauki i kontynuacji studiów. Nie mogła się opanować żeby się nie uśmiechnąć, więc i on także, w środku rozmowy zaczął miękko się uśmiechać.- Wiem Lizzie, jak poważnie traktujesz studia – mówił – Chcę mieć tylko pewność, że oboje z Maxem myślicie rozsądnie.- Wiem, tatku. I wierz mi, już bardziej nie mogę być do tego przekonana.- No cóż, dobrze, że przynajmniej masz stypendium – powiedział poważnie – Nie wiem tylko jak zamierzacie opłacić mieszkanie.- Zaoszczędziliśmy parę groszy.- Więc wcześniej to planowaliście ? – żachnął się. Zaczął w nim znowu wzbierać gniew.- Nie – uśmiechnęła się potrząsając głową – Ale przez całą szkołę średnią harowałam jak...Długo jej się przyglądał by zaraz potem mocno ją uściskać.- Ufam ci, kochanie. Zawsze byłaś odpowiedzialna – kiedy wypuścił ją z objęć zobaczyła w jego oczach migoczące łzy – A jednak nie spodziewałem się, że tak szybko stracę moją małą córeczkę.I wtedy ona sama poczuła kłujące łzy i była w stanie jedynie skinąć głową.Ale ta sytuacja miała miejsce godzinę temu a teraz ojciec nalewał wszystkim szampana. Zrozumiała, że to duży błąd – niech Max lepiej o tym nie myśli, w przeciwnym razie była zdecydowana odebrać mu kieliszek.Podeszła Maria i objęła ją za ramiona – Nigdy ci tego nie wybaczę, chica – powiedziała ale uśmiech zdawał się przeczyć jej słowom.- Tak, jasne – roześmiała się Liz – Już w to wierzę.- Mówię poważnie, miałam być twoją druhną. Zawsze tak planowałyśmy. Przecież nie miałaś zamiaru brać ślubu w Kaplicy Elvisa.- I nie braliśmy – śmiała się Liz.- Świetnie. Widzisz ile jeszcze nie wiem ? – mówiła z żalem i Liz zobaczyła w jej oczach prawdziwy smutek.Szybko odwróciła się do przyjaciółki – Podzielę się z tobą każdym szczegółem. Niczego nie opuszczę, przysięgam.Maria długo na nią patrzyła – Nie to jest moim największym zmartwieniem – głos jej się lekko łamał.- A co ? – Liz dotknęła jej ramienia.- Obiecaj, że pozostaniesz moją najlepszą przyjaciółką – powiedziała jednym tchem wpatrując się w podłogę.- Mario ! – Liz szybko ją objęła – Jak możesz nawet o to pytać ? Oczywiście, że zawsze będziesz moją najlepszą przyjaciółką. Zawsze.- Dobra, tylko chciałam się upewnić – roześmiała się.Liz podniosła oczy by zaraz zobaczyć jak ojciec wręcza Maxowi kieliszek z szampanem - O nie – jęknęła – Niech się nie waży tego pić, bo go zabiję.Maria także dostrzegła podchodzącego do nich Jeffa Parkera – Panie, proszę bardzo – powiedział rozbawiony i wręczył im kieliszki.- Muszę biec z interwencją do mojego męża – odchodząc uśmiechnęła się ciepło do Marii.Mój mąż, pomyślała. Pierwszy raz wypowiedziała to głośno. A zabrzmiało tak prawdziwie i naturalnie.Podeszła do Maxa a on pochylił się nad nią i szepnął do ucha – Twój tata odbył ze mną Poważną Rozmowę – roześmiał się.- Z tobą także, coś takiego ?- Tak, ale myślę, że nie ma nic przeciwko temu – uspokoił ją.- Wiem – popatrzyła na jego kieliszek z szampanem – Mógłby nawet być szczęśliwy z naszego powodu ?- Wiesz, że także o tym pomyślałem – wykrzyknął, szerzej otworzył brązowe oczy.Rozmowa została przerwana, kiedy ojciec zaczął stukać łyżeczką w kieliszek przygotowując się do wzniesienia toastu.- Tata może być bardzo niezadowolony jeżeli to nie zostanie wypite.- Och, Liz – roześmiał się – Możesz uważać, że upiłem się szczęściem, ale nie zgłupiałem – pocałował ją szybko w policzek – Przynajmniej jeszcze nie teraz.W kawiarni zrobiło się ciszej i wszystkie oczy zwróciły się na Jeffa Parkera podnoszącego kieliszek w ich kierunku. Max wyciągnął rękę, otoczył ramieniem Liz, przytulając ją do siebie. Poczuła znajome ciepło promieniujące w ciele i słuchała jak ojciec wznosi toast.Nagle uświadomiła sobie, że ojciec uśmiecha się tak samo radośnie jak ona, przez ostatnie kilka dni. I w tym momencie jej szczęście zostało dopełnione – bo zrozumiała, że nie tylko zyskała męża ale razem zostali obdarowani błogosławieństwem rodziców.Spojrzała szybko na Maxa, widziała jego ciepły wzrok, kiedy ojciec przemawiał przyjmując go w grono rodziny.I Liz czuła go obok siebie, otwartego do niej, witającego ją w sobie...zamykającego ją w kręgu miłości, która ją w tej chwili otaczała.Koniec.Thank you RosDeidre for your beautiful story....historę przy której chciałoby się westchnąć - Ile bym dała żebyśmy mogli zobaczyć ją z udziałem naszych aktorów. Ale chociaż na troszkę mogliśmy się znaleźć w świecie bajki.Dziękuję Lizziett, Nan i LEO za pomoc w tłumaczeniu, wszystkim którzy ją czytali, którym się podobała, za wlanie we mnie wiary we własne możliwości, a ja dzięki temu wytrwałam do końca. Wierzyć mi się nie chce, że mamy na stronie kolejne opowiadanie tej znakomitej pisarki, przygotowującej się do wydania serii Gravity.
Last edited by Ela on Thu Apr 22, 2004 6:04 pm, edited 4 times in total.
Wow... To dziwne uczucie, widzieć kolejne zakończone opowiadanie. Które to już, czwarte? Piąte? A przecież dopiero co wszystkie tłumaczenia zaczynały raczkować... Dzięki Elu za uprzednią dedykację - bardzo mi miło Jest to jedno z najpiękniejszych zakończeń opowiadań Dreamers, i to takiego typu, gdzie Max i Liz tyle przeszli - zwłaszcza po tych pierwszych częściach, po Marco, po Nicholasie i granilicie...Dzięki Elu. Serdeczne dzięki za tłumaczenie kolejnego opowiadania, które w jakiś sposób jest... tak samo niezwykłe jak AS i ich autorka. Każde opowiadanie ma jakiś specyficzny styl, piętno autora. RosDeidre ma w sobie to coś, że z każdego jej słowa emanuje ciepło i coś... nie wiem... sympatia do świata... coś takiego przebija w każdym zdaniu. I wiesz, połowa sukcesu w tłumaczeniach to trafienie na "swojego" autora. Myślę, że wybierasz idealne dla siebie opowiadania, Elu. Jesteś tak samo "cieplutka" jak Deidre i tak samo z twoich słów bije sympatia...Może i nie widać mnie zbyt aktywnie, zwłaszcza ostatnio, ale... cały czas jestem i wszystko czytam. Tak naprawdę lubię milczeć, choć może tego po mnie nie widać
Ten koniec nadszedł tak jakoś szybko. Naprawdę mi żal. Brak mi chociaż małych, maluśkich, wzmianek o pozostałych bohaterach. Ale nie zagląda się darowanemu koniu ....itd.Pięknie i gorąco dziękuję za rewelacyjne tłumaczenie. Z niecierpliwością czekam na kolejne opowiadanie w Twoim przekładzie Elu, bo co jak co, ale potrafisz wybrać prawdziwe perełki i dodać do nich niezapomniany urok.
To już koniec... Wielka szkoda... No a teraz zabieram się za to, co robię zwykle po zakończeniu fajnych opowiadań: czytam wszystko od początku. Bez przerw, czekania, z popcornem i pepsi Co do perełek, to Renya ma zupełną rację. Ela umie wybrać najlepsze z wszystkich opowiadań. Wystarczy wspomnieć ,,Objawienie" plus teraz już i ,,HTDC". Ciekawe co następne
Dziękuję wszystkim za miłe słowa. Żegnamy się z pierwszą częścią Gravity Always Wins...a ponieważ życie nie znosi próżni a ja oczywiście tęsknię za bohaterami RosDeidre , na zasadzie rzutem na taśmę dodaję drugą cześć Gravity Series. Rrzutem na taśmę Exit Music skończyło w osobnym temacie. Ela prosiła, by znów połączyć, lecz to odbiega od moich komptetencji. Tak więc Exit Music znajdziecie poniżej, zaś opowiadanie razem w fftutaj. [przyp. Hotaru]"Exit Music" jest drugą częścią po "How to the Disappear Completely" trylogii Gravity. Zawarte są w nim zwierzenia Sereny, postaci, którą poznaliśmy w jednym zdaniu Maxa w odcinku TEOTW. Jest ona kluczową postacią trzeciej części "Gravity Always Wins". Często występuje także w innych opowiadaniach, z reguły jako pozytywna postać, przyjaciółka i opiekunka Maxa i Liz, wojowniczka, niosąca w sobie tragedię Antaru.
[b:0092bd51e4]EXIT MUSIC - by RosDedre[/b:0092bd51e4]
Disclaimer: The characters of Roswell are the property of Twentieth Century Fox Television and Regency Productions. All original characters and concepts are the property of the author. No profit has been made from the distribution of this work of fiction. No infringement intended towards the Radiohead song, EXIT MUSIC, either. This is just a Radiohead series, lets face it!
Category: Tag fiction to How to Disappear Completely, and the entire Gravity Always Wins series. Serenas POV.
Summary: This short piece takes place the night before Serena leaves to pilot the ship back to Earth in 1946, with all the podsters inside it. Remember, she was in the crash of 1947, and this takes place the night before her own departure from Antar.
Rating:PG
[b:0092bd51e4]ANTAR, 1946 CZASU ZIEMSKIEGO[/b:0092bd51e4]
Przyszłam by się pożegnać. To nie jest coś, w czym jesteśmy szczególnie dobrzy; zawsze tego unikaliśmy, nawet w ostatnim czasie. Ale nie dzisiejszej nocy. Jestem tu bo nie mogę bez tego odejść, bez ostatniego pocałunku z głębi serca, dla niego.
Więc wchodzę w ciszę budynku, moje buty wybijają równy rytm na gładkiej podłodze a ja wpatruję się w znajome rzędy. Numery, litery, oznaczenia, równy ciąg od podłogi do sufitu na całej długości każdego z korytarzy którymi przechodzę. To dobrze że znam do niego drogę, lewy korytarz, dokładnie dwadzieścia dwa kroki w głąb.
Stąpam powoli, zsuwając w międzyczasie rękawice, pojazd zaparkowany na zewnątrz wydaje cichy dźwięk przed tą marmurową kryptą. Ponad dwie godziny zabrało mi by dostać się tutaj pod osłoną ciemności. Nie żebym miała zakaz przychodzenia. Mimo wszystko rząd to usankcjonował ponieważ to najlepsze co mogą zrobić wrogowie dla poległych bohaterów.
Na moment ściska mnie w gardle gdy myślę o naszym synu Rasme. Jak strasznie jego los przeczy temu gdzie teraz jestem. Jak po bitwie o Narat wrzucono go po prostu w jakiś bezimienny dół, a ciało wystawione na szalejące żywioły i huragany w krótkim czasie zostało unicestwione. I wiem, że długo umierał, że wykrwawiał się od ran i tortur zadanych rękami Antousianów.
Znam jedynie skąpe szczegóły ponieważ kilku ludzi Rasme przeżyło i potem mogli opowiedzieć mi o jego losie. Tego obrazu nie potrafię zapomnieć, nawiedza mnie w snach i w chwilach czuwania, nie daje się zatrzeć odciśnięty w podświadomości. Pragnęłabym o tym nie wiedzieć, przynajmniej mogłabym sobie wyobrazić bardziej szlachetną śmierć dla mojego pięknego, upartego syna.
Wytężam wzrok i idąc wpatruję się w każdą kryptę znajdującą się na poziomie oczu, światła halogenów odbijają się w metalicznych ścianach. Dwadzieścia kroków, dwadzieścia jeden, teraz się zatrzymuję. Czarne, skórzane rękawice wsuwam za krawędź pasa z kaburą i niepewnie unoszę rękę przesuwając nią po oznaczeniu. [i:0092bd51e4]Generał.[/i:0092bd51e4] Na koniec uznali kim był, czym był. Bez nazwiska, identyfikatora ale przynajmniej pozostała ranga.
I nawet bez tego wiem, że to mój mąż, ponieważ rozmawiałam z wojskowymi. Jeszcze jedna niespodziewana łaska podarowana przez rząd, którym gardzę. Ale ten brak konsekwencji mnie nie dziwi. Wpuszczono mnie bym mogła zobaczyć, że tu przebywają – obliczone posunięcie by powoli łagodzić moich ludzi.
Ich celem jest zdławienie w nas chęci zwycięstwa, stopniowe przejmowanie należnego nam miejsca na tej planecie, będącej naszą własnością. Przez zamordowanie naszego króla i królowej, myślę o tym i zaraz krzywię się gdy ogarnia mnie to wspomnienie na które nie jestem przygotowana. Wizje krwi i dokonywanych rzezi i...nie, nie mogę, nie teraz. Nie, kiedy idę do mojego ukochanego Trasne by powiedzieć mu żegnaj. Potrząsam głową starając się pozbyć pędzących obrazów, i znowu przesuwam końcami palców wzdłuż pośmiertnej pieczęci.
Generał. Żadnych, innych słów, nie ma męża Surinah, nie ma ojca Rasme. Jedynie generał, jak gdyby ten prosty tytuł mógł być wyznacznikiem jego istnienia, mógł powiedzieć kim był.
Pod rangą znajduje się mały elektroniczny panel i wciskam metaliczny przycisk. Dysk pamięci powoli wpada w moje dłonie, a ja przez chwilę go przytrzymuję. Nie wiem czy jestem na to gotowa, czy będę w stanie się nim posłużyć. Patrzę w głąb korytarza i widzę małą salę telewizyjną, skórzane krzesła zostały z szacunkiem, w równych rzędach ustawione przed holograficznym ekranem.
Wbrew sobie wchodzę do środka, świadoma głośnego dźwięku jakim jest stukot butów na gładkiej podłodze. Jestem w swoim uniformie, takim samym od trzydziestu lat. Czarne skórzane spodnie, czarne skórzane buty. W tym samym ubraniu jakie Trasna miał zwyczaj zrywać ze mnie kiedy wracał z bitew – nigdy nie był w stanie spokojnie go zdjąć. Ale Tras kochając się nie zachowywał się jak Antarianin. Bez względu na porę, nie był powściągliwy. Był gwałtowny i nieprzewidywalny, taki sam jak jego ciemne oczy, w które pierwszy raz spojrzałam lata temu, wewnątrz pałacowych ścian.
Wsuwam dyskietkę do odtwarzacza, siadając ciężko w fotelu. I kiedy niewyraźne sceny sprzed trzydziestu lat zaczynają migotać na ekranie, wiem dlaczego zawsze trzymałam się od tego z daleka.
****
Antousianie są wyczuleni na tę kryptę pamięci. Ofiarowali ją w dowód życzliwości swoim wrogom, których całkowicie zniewolili na znak, że życie tutaj toczy się zupełnie inaczej. Normalne. Zgodnie z tym otrzymałam pozwolenie na odwiedzanie grobu mojego męża i teraz, mimo wyświetlania o nim propagandowego filmu widzę jedynie wizerunek Trasny, w trzy lata po jego śmierci.
Ale kiedy rozbłyskują ziarniste obrazy i narrator opisuje Trasnę jako kogoś, kto „obrał niewłaściwy kierunek”, wyłączam głos i po prostu patrzę. Nie mogę znieść słysząc, że jego czyny, które zabrały mu tyle serca, komentowane są jako zdradziecka działalność.
Zamiast tego, siadam wygodnie w fotelu, trochę się odprężam i widzę mojego nieżyjącego męża w całej młodzieńczej sławie. Pojawia się obraz za obrazem, jakieś kolory, jakieś migawki ale jego oczy fascynują mnie najbardziej. Niemal zapomniałam to spojrzenie, ich zadziorny wyraz w których zakochałam się jak zwyczajna dziewczyna.
I teraz cofam się w czasie, nie ma tych trzydziestu lat, jestem tylko ja i mój pierwszy dzień w pałacu. Rodzice przeznaczyli mnie do gwardii obrońców króla, to ogromne wyróżnienie, ale nie dla zalęknionej wiejskiej dziewczyny, która dopiero poznaje miasto. Całe moje pokolenie ominęło powołanie, od czasów dziadka nikt nie składał przysięgi. Dopiero ja dostąpiłam tego zaszczytu i gdy maszerowałam w równym szyku za dowódcą oddziału, oglądając szeroko otwartymi oczami pałac, nagle, na korytarzu pojawił się kapitan z trzema swoimi ludźmi. Jego pewność siebie i swobodny uśmiech zwróciły tamtego dnia moją uwagę. Zdawał się być tak inny, kojarzył się z wielkością i przepychem pałacu, w którym miałam pełnić służbę. I wtedy stało się coś niezrozumiałego, spojrzał na mnie, [i:0092bd51e4]we mnie [/i:0092bd51e4]a w jego oczach zatańczyły wesołe ogniki.
Nie mogłam oderwać wzroku, gapiłam się dłużej niż wypadało kiedy mijaliśmy się w wielkim holu. Cały czas myślałam, że odwróci się do swoich żołnierzy ale Trasna się nie wycofał i w rezultacie moje policzki zrobiły się gorące a on przemknął obok mnie z porozumiewawczym uśmiechem.
Pięć minut później jeszcze dygotałam i nie mogłam wyjść z podziwu jak szybko zaschło mi w gardle w wyniku tego niewinnego zdarzenia. Ale ono nie miało posmaku niewinności, było śmiałe, tak śmiałe jak zuchwałe było spojrzenie kapitana.
Przez pół nocy nie mogłam spać i siedząc w niewielkim oknie mojej kwatery, wpatrzona w dalekie ogrody zastanawiałam się kto to był. Dla mnie zdawał się być księciem, w tym wspaniałym mundurze i dziwnie zniewalającymi oczami.
Tymi samymi oczami, które teraz wpatrują się we mnie z holograficznego ekranu. To trwało kilka chwil, musiał wcześniej patrzeć w obiektyw i teraz spogląda prosto na mnie. Nagle czas przestał istnieć i znowu się rumienię. Jestem pierwszy dzień w pałacu i twarz mi płonie, niemal od czubka głowy po koniuszki palców stóp, pod tym bezczelnym spojrzeniem.
Bezwiednie przyciskam ręce do gardła, zaczynam ciężej oddychać ponieważ mój mąż jest tak wspaniały w tych scenach, taki jakim był w moich ramionach, w moim łóżku...i w życiu.
Nie spodziewam się tego co teraz nastąpi, a dzieje się to tak szybko, że jestem w stanie jedynie krzyknąć z szarpiącego bólu. Krótkie zbliżenie naszego syna Rasme stojącego obok ojca w czasie publicznej ceremonii. Ale obraz staje się niewyraźny, przesłaniają go niekontrolowane łzy napływające do oczu. Wycieram je wierzchem dłoni sięgając do pulpitu sterowniczego. Scena zostaje powtórzona jeszcze raz i głos mechanicznie relacjonuje.
[i:0092bd51e4]„ Męstwo generała można porównywać tylko z bohaterstwem jego syna. W tym jednym rząd wyraża żal, że ci dwaj żołnierze stanęli po stronie..[/i:0092bd51e4].”
Znowu wyłączam dźwięk. Nie jestem w stanie ich słuchać, jak uwłaczają pamięci mojej rodziny, jak zmieniają historię mojej planety wykorzystując ją do własnych celów.
Nagle obraz dwóch mężczyzn zaciera się, ekran robi się czarny i chip pamięci wysuwa się z odtwarzacza. Towarzyszy mi cisza, jednostajny odgłos urządzeń pracujących w tym pogrzebowym kompleksie odciska się we mnie i powoduje drżenie. Spoglądam w górę, wzrok pada na małą, zainstalowaną kamerę. Oczywiście, mogłam się spodziewać, że będę obserwowana, zawsze tak robią i dlatego dobrze, że przyszłam tu wcześniej.
Ponieważ za kilka godzin wylatuję z najważniejszą misją swojego życia, chociaż rząd o tym nie wie. Dla nich jestem tylko pogrążoną w żałobie żoną i matką, wspomnieniem wymierającej klasy społecznej, bez sensu przywiązaną do jej tradycji, jak głupcy za których nas uważają.
Ale nie wiedzą o naszym tajnym przedsięwzięciu. Nie wiedzą, że na statku znajdującym się w pobliżu Vatari Port spoczywają bezpiecznie ukryte, komory inkubacyjne. Wycieram oczy, odwracam głowę od kamery, żeby nie widzieli mojego uśmiechu.
Generał byłby dumny ze swojej żony, a żołnierz dumny ze swojej matki. O tak, uśmiecham się nawet wtedy kiedy wycieram wilgotne policzki, nawet wiedząc, że to ostatnie pożegnanie.
***
Na krótko zatrzymuję się przy jego krypcie gładząc palcami litery. Pragnę by był to policzek Trasny a nie nieczuły kamień. Nie będzie mnie więcej przy nim, przynajmniej fizycznie, ponieważ nie wrócę. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Udaję się na Ziemię jako ochrona króla, królowej i pozostałych. Jeżeli znajdziemy tam dom, wątpię czy będę ponownie częścią tego świata.
Na moment opieram głowę o chłodny marmur, jestem taka zmęczona. Zmęczona śmiercią, wojną, i walką, i jedyne czego pragnę to w jakiś sposób odpocząć tutaj, z Trasne. Ale nie ma na to czasu bo statek odtransportuje nas za kilka godzin, co oznacza, że niedługo muszę stawić się na miejscu.
Podnoszę głowę i ostatni raz wpatruję się w kryptę. Chip pamięci wychładza się w dłoni, metaliczny i potężny. Obracam go w palcach. Wiem, że powinnam go włożyć do panelu i odejść.
Ale nie chcę tego zrobić.
Chcę zabrać go ze sobą na statek, zabrać na Ziemię bym mogła patrzeć na moją rodzinę, kiedy tęsknota za nimi stanie się nie do zniesienia. Ale jest coś więcej. Ostatni raz chcę uderzyć w ten system, chcę im coś wykraść - za zgotowanie nam piekła. I mam do tego prawo.
Tak jak oni ukradli wszystko, co liczyło się dla mnie w życiu.
Patrząc na ciąg migoczących świateł obracam chip w ręku jak monetę lub cenny klejnot. Nikt z nich i nikt inny nie przyjdzie do tego grobu kiedy odejdę. Więc w pewnym sensie ta część należy do mnie od kiedy moje wspomnienia zostały wystawione na publiczny osąd.
Sięgam do krypty i pokazuję, że wsuwam chip na miejsce podczas gdy faktycznie ukrywam go w dłoni. A potem ostrożnie wkładam rękawice i kieruję się do wyjścia.
Trzymam wysoko głowę a korytarz rozmazuje się od połykanych łez. Zapamiętuję każdy krok, wiem co zostawiam za sobą tej nocy, kogo opuszczam – jednak dla mnie, tutaj też nic nie zostało. Jestem teraz rzucona między dwa światy, tęskniąc za jednym który odszedł, obawiając się drugiego, który na mnie czeka.
Ale opuszczam go dla wolnego świata, eskortując mojego króla i królową, i na teraz to wystarczy.
Trasna nie pragnąłby niczego więcej. Bo przecież okupił tę szansę swoim życiem, a ja ją wykorzystam.
Koniec.
[img:0092bd51e4]http://photo.starblvd.net/anniepoo/4-1-2.jpg[/img:0092bd51e4]Fanart Anniepoo98
[b:0092bd51e4]EXIT MUSIC - by RosDedre[/b:0092bd51e4]
Disclaimer: The characters of Roswell are the property of Twentieth Century Fox Television and Regency Productions. All original characters and concepts are the property of the author. No profit has been made from the distribution of this work of fiction. No infringement intended towards the Radiohead song, EXIT MUSIC, either. This is just a Radiohead series, lets face it!
Category: Tag fiction to How to Disappear Completely, and the entire Gravity Always Wins series. Serenas POV.
Summary: This short piece takes place the night before Serena leaves to pilot the ship back to Earth in 1946, with all the podsters inside it. Remember, she was in the crash of 1947, and this takes place the night before her own departure from Antar.
Rating:PG
[b:0092bd51e4]ANTAR, 1946 CZASU ZIEMSKIEGO[/b:0092bd51e4]
Przyszłam by się pożegnać. To nie jest coś, w czym jesteśmy szczególnie dobrzy; zawsze tego unikaliśmy, nawet w ostatnim czasie. Ale nie dzisiejszej nocy. Jestem tu bo nie mogę bez tego odejść, bez ostatniego pocałunku z głębi serca, dla niego.
Więc wchodzę w ciszę budynku, moje buty wybijają równy rytm na gładkiej podłodze a ja wpatruję się w znajome rzędy. Numery, litery, oznaczenia, równy ciąg od podłogi do sufitu na całej długości każdego z korytarzy którymi przechodzę. To dobrze że znam do niego drogę, lewy korytarz, dokładnie dwadzieścia dwa kroki w głąb.
Stąpam powoli, zsuwając w międzyczasie rękawice, pojazd zaparkowany na zewnątrz wydaje cichy dźwięk przed tą marmurową kryptą. Ponad dwie godziny zabrało mi by dostać się tutaj pod osłoną ciemności. Nie żebym miała zakaz przychodzenia. Mimo wszystko rząd to usankcjonował ponieważ to najlepsze co mogą zrobić wrogowie dla poległych bohaterów.
Na moment ściska mnie w gardle gdy myślę o naszym synu Rasme. Jak strasznie jego los przeczy temu gdzie teraz jestem. Jak po bitwie o Narat wrzucono go po prostu w jakiś bezimienny dół, a ciało wystawione na szalejące żywioły i huragany w krótkim czasie zostało unicestwione. I wiem, że długo umierał, że wykrwawiał się od ran i tortur zadanych rękami Antousianów.
Znam jedynie skąpe szczegóły ponieważ kilku ludzi Rasme przeżyło i potem mogli opowiedzieć mi o jego losie. Tego obrazu nie potrafię zapomnieć, nawiedza mnie w snach i w chwilach czuwania, nie daje się zatrzeć odciśnięty w podświadomości. Pragnęłabym o tym nie wiedzieć, przynajmniej mogłabym sobie wyobrazić bardziej szlachetną śmierć dla mojego pięknego, upartego syna.
Wytężam wzrok i idąc wpatruję się w każdą kryptę znajdującą się na poziomie oczu, światła halogenów odbijają się w metalicznych ścianach. Dwadzieścia kroków, dwadzieścia jeden, teraz się zatrzymuję. Czarne, skórzane rękawice wsuwam za krawędź pasa z kaburą i niepewnie unoszę rękę przesuwając nią po oznaczeniu. [i:0092bd51e4]Generał.[/i:0092bd51e4] Na koniec uznali kim był, czym był. Bez nazwiska, identyfikatora ale przynajmniej pozostała ranga.
I nawet bez tego wiem, że to mój mąż, ponieważ rozmawiałam z wojskowymi. Jeszcze jedna niespodziewana łaska podarowana przez rząd, którym gardzę. Ale ten brak konsekwencji mnie nie dziwi. Wpuszczono mnie bym mogła zobaczyć, że tu przebywają – obliczone posunięcie by powoli łagodzić moich ludzi.
Ich celem jest zdławienie w nas chęci zwycięstwa, stopniowe przejmowanie należnego nam miejsca na tej planecie, będącej naszą własnością. Przez zamordowanie naszego króla i królowej, myślę o tym i zaraz krzywię się gdy ogarnia mnie to wspomnienie na które nie jestem przygotowana. Wizje krwi i dokonywanych rzezi i...nie, nie mogę, nie teraz. Nie, kiedy idę do mojego ukochanego Trasne by powiedzieć mu żegnaj. Potrząsam głową starając się pozbyć pędzących obrazów, i znowu przesuwam końcami palców wzdłuż pośmiertnej pieczęci.
Generał. Żadnych, innych słów, nie ma męża Surinah, nie ma ojca Rasme. Jedynie generał, jak gdyby ten prosty tytuł mógł być wyznacznikiem jego istnienia, mógł powiedzieć kim był.
Pod rangą znajduje się mały elektroniczny panel i wciskam metaliczny przycisk. Dysk pamięci powoli wpada w moje dłonie, a ja przez chwilę go przytrzymuję. Nie wiem czy jestem na to gotowa, czy będę w stanie się nim posłużyć. Patrzę w głąb korytarza i widzę małą salę telewizyjną, skórzane krzesła zostały z szacunkiem, w równych rzędach ustawione przed holograficznym ekranem.
Wbrew sobie wchodzę do środka, świadoma głośnego dźwięku jakim jest stukot butów na gładkiej podłodze. Jestem w swoim uniformie, takim samym od trzydziestu lat. Czarne skórzane spodnie, czarne skórzane buty. W tym samym ubraniu jakie Trasna miał zwyczaj zrywać ze mnie kiedy wracał z bitew – nigdy nie był w stanie spokojnie go zdjąć. Ale Tras kochając się nie zachowywał się jak Antarianin. Bez względu na porę, nie był powściągliwy. Był gwałtowny i nieprzewidywalny, taki sam jak jego ciemne oczy, w które pierwszy raz spojrzałam lata temu, wewnątrz pałacowych ścian.
Wsuwam dyskietkę do odtwarzacza, siadając ciężko w fotelu. I kiedy niewyraźne sceny sprzed trzydziestu lat zaczynają migotać na ekranie, wiem dlaczego zawsze trzymałam się od tego z daleka.
****
Antousianie są wyczuleni na tę kryptę pamięci. Ofiarowali ją w dowód życzliwości swoim wrogom, których całkowicie zniewolili na znak, że życie tutaj toczy się zupełnie inaczej. Normalne. Zgodnie z tym otrzymałam pozwolenie na odwiedzanie grobu mojego męża i teraz, mimo wyświetlania o nim propagandowego filmu widzę jedynie wizerunek Trasny, w trzy lata po jego śmierci.
Ale kiedy rozbłyskują ziarniste obrazy i narrator opisuje Trasnę jako kogoś, kto „obrał niewłaściwy kierunek”, wyłączam głos i po prostu patrzę. Nie mogę znieść słysząc, że jego czyny, które zabrały mu tyle serca, komentowane są jako zdradziecka działalność.
Zamiast tego, siadam wygodnie w fotelu, trochę się odprężam i widzę mojego nieżyjącego męża w całej młodzieńczej sławie. Pojawia się obraz za obrazem, jakieś kolory, jakieś migawki ale jego oczy fascynują mnie najbardziej. Niemal zapomniałam to spojrzenie, ich zadziorny wyraz w których zakochałam się jak zwyczajna dziewczyna.
I teraz cofam się w czasie, nie ma tych trzydziestu lat, jestem tylko ja i mój pierwszy dzień w pałacu. Rodzice przeznaczyli mnie do gwardii obrońców króla, to ogromne wyróżnienie, ale nie dla zalęknionej wiejskiej dziewczyny, która dopiero poznaje miasto. Całe moje pokolenie ominęło powołanie, od czasów dziadka nikt nie składał przysięgi. Dopiero ja dostąpiłam tego zaszczytu i gdy maszerowałam w równym szyku za dowódcą oddziału, oglądając szeroko otwartymi oczami pałac, nagle, na korytarzu pojawił się kapitan z trzema swoimi ludźmi. Jego pewność siebie i swobodny uśmiech zwróciły tamtego dnia moją uwagę. Zdawał się być tak inny, kojarzył się z wielkością i przepychem pałacu, w którym miałam pełnić służbę. I wtedy stało się coś niezrozumiałego, spojrzał na mnie, [i:0092bd51e4]we mnie [/i:0092bd51e4]a w jego oczach zatańczyły wesołe ogniki.
Nie mogłam oderwać wzroku, gapiłam się dłużej niż wypadało kiedy mijaliśmy się w wielkim holu. Cały czas myślałam, że odwróci się do swoich żołnierzy ale Trasna się nie wycofał i w rezultacie moje policzki zrobiły się gorące a on przemknął obok mnie z porozumiewawczym uśmiechem.
Pięć minut później jeszcze dygotałam i nie mogłam wyjść z podziwu jak szybko zaschło mi w gardle w wyniku tego niewinnego zdarzenia. Ale ono nie miało posmaku niewinności, było śmiałe, tak śmiałe jak zuchwałe było spojrzenie kapitana.
Przez pół nocy nie mogłam spać i siedząc w niewielkim oknie mojej kwatery, wpatrzona w dalekie ogrody zastanawiałam się kto to był. Dla mnie zdawał się być księciem, w tym wspaniałym mundurze i dziwnie zniewalającymi oczami.
Tymi samymi oczami, które teraz wpatrują się we mnie z holograficznego ekranu. To trwało kilka chwil, musiał wcześniej patrzeć w obiektyw i teraz spogląda prosto na mnie. Nagle czas przestał istnieć i znowu się rumienię. Jestem pierwszy dzień w pałacu i twarz mi płonie, niemal od czubka głowy po koniuszki palców stóp, pod tym bezczelnym spojrzeniem.
Bezwiednie przyciskam ręce do gardła, zaczynam ciężej oddychać ponieważ mój mąż jest tak wspaniały w tych scenach, taki jakim był w moich ramionach, w moim łóżku...i w życiu.
Nie spodziewam się tego co teraz nastąpi, a dzieje się to tak szybko, że jestem w stanie jedynie krzyknąć z szarpiącego bólu. Krótkie zbliżenie naszego syna Rasme stojącego obok ojca w czasie publicznej ceremonii. Ale obraz staje się niewyraźny, przesłaniają go niekontrolowane łzy napływające do oczu. Wycieram je wierzchem dłoni sięgając do pulpitu sterowniczego. Scena zostaje powtórzona jeszcze raz i głos mechanicznie relacjonuje.
[i:0092bd51e4]„ Męstwo generała można porównywać tylko z bohaterstwem jego syna. W tym jednym rząd wyraża żal, że ci dwaj żołnierze stanęli po stronie..[/i:0092bd51e4].”
Znowu wyłączam dźwięk. Nie jestem w stanie ich słuchać, jak uwłaczają pamięci mojej rodziny, jak zmieniają historię mojej planety wykorzystując ją do własnych celów.
Nagle obraz dwóch mężczyzn zaciera się, ekran robi się czarny i chip pamięci wysuwa się z odtwarzacza. Towarzyszy mi cisza, jednostajny odgłos urządzeń pracujących w tym pogrzebowym kompleksie odciska się we mnie i powoduje drżenie. Spoglądam w górę, wzrok pada na małą, zainstalowaną kamerę. Oczywiście, mogłam się spodziewać, że będę obserwowana, zawsze tak robią i dlatego dobrze, że przyszłam tu wcześniej.
Ponieważ za kilka godzin wylatuję z najważniejszą misją swojego życia, chociaż rząd o tym nie wie. Dla nich jestem tylko pogrążoną w żałobie żoną i matką, wspomnieniem wymierającej klasy społecznej, bez sensu przywiązaną do jej tradycji, jak głupcy za których nas uważają.
Ale nie wiedzą o naszym tajnym przedsięwzięciu. Nie wiedzą, że na statku znajdującym się w pobliżu Vatari Port spoczywają bezpiecznie ukryte, komory inkubacyjne. Wycieram oczy, odwracam głowę od kamery, żeby nie widzieli mojego uśmiechu.
Generał byłby dumny ze swojej żony, a żołnierz dumny ze swojej matki. O tak, uśmiecham się nawet wtedy kiedy wycieram wilgotne policzki, nawet wiedząc, że to ostatnie pożegnanie.
***
Na krótko zatrzymuję się przy jego krypcie gładząc palcami litery. Pragnę by był to policzek Trasny a nie nieczuły kamień. Nie będzie mnie więcej przy nim, przynajmniej fizycznie, ponieważ nie wrócę. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Udaję się na Ziemię jako ochrona króla, królowej i pozostałych. Jeżeli znajdziemy tam dom, wątpię czy będę ponownie częścią tego świata.
Na moment opieram głowę o chłodny marmur, jestem taka zmęczona. Zmęczona śmiercią, wojną, i walką, i jedyne czego pragnę to w jakiś sposób odpocząć tutaj, z Trasne. Ale nie ma na to czasu bo statek odtransportuje nas za kilka godzin, co oznacza, że niedługo muszę stawić się na miejscu.
Podnoszę głowę i ostatni raz wpatruję się w kryptę. Chip pamięci wychładza się w dłoni, metaliczny i potężny. Obracam go w palcach. Wiem, że powinnam go włożyć do panelu i odejść.
Ale nie chcę tego zrobić.
Chcę zabrać go ze sobą na statek, zabrać na Ziemię bym mogła patrzeć na moją rodzinę, kiedy tęsknota za nimi stanie się nie do zniesienia. Ale jest coś więcej. Ostatni raz chcę uderzyć w ten system, chcę im coś wykraść - za zgotowanie nam piekła. I mam do tego prawo.
Tak jak oni ukradli wszystko, co liczyło się dla mnie w życiu.
Patrząc na ciąg migoczących świateł obracam chip w ręku jak monetę lub cenny klejnot. Nikt z nich i nikt inny nie przyjdzie do tego grobu kiedy odejdę. Więc w pewnym sensie ta część należy do mnie od kiedy moje wspomnienia zostały wystawione na publiczny osąd.
Sięgam do krypty i pokazuję, że wsuwam chip na miejsce podczas gdy faktycznie ukrywam go w dłoni. A potem ostrożnie wkładam rękawice i kieruję się do wyjścia.
Trzymam wysoko głowę a korytarz rozmazuje się od połykanych łez. Zapamiętuję każdy krok, wiem co zostawiam za sobą tej nocy, kogo opuszczam – jednak dla mnie, tutaj też nic nie zostało. Jestem teraz rzucona między dwa światy, tęskniąc za jednym który odszedł, obawiając się drugiego, który na mnie czeka.
Ale opuszczam go dla wolnego świata, eskortując mojego króla i królową, i na teraz to wystarczy.
Trasna nie pragnąłby niczego więcej. Bo przecież okupił tę szansę swoim życiem, a ja ją wykorzystam.
Koniec.
[img:0092bd51e4]http://photo.starblvd.net/anniepoo/4-1-2.jpg[/img:0092bd51e4]Fanart Anniepoo98
Last edited by Ela on Mon Jul 12, 2004 2:29 pm, edited 1 time in total.
Trochę późno (najlepsze zawsze na końcu!), ale przed chwilą skończyłam czytać Epilog HTDC. Piękne! Dziwne, że gdy chcę przekazać jak na mnie działają takie ff to brak mi słów!Więc tylko pobiadolę, że dlaczego się skończyło i dlaczego tak szybko ?! To jak RosDeidre przedstawia miłość Maxa i Liz w sensie uczuciowym jak i fizycznym jest nieziemskie. Tak samo nieziemskie jest tłumaczenie tego przez Elę. Jestem pod wrażeniem! Nie po raz pierwszy oczywiście!A jutro - po odbyciu żałoby po HTDC - zacznę delektowac się EXIT MUSIC.
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
No właśnie. Dostaję maile i PM z podziękowaniem za HTDC i EM, i przy okazji pojawiły się pytania - co dalej z Gravity. I mam problem. Wiemy, że trzecia część, czyli „Gravity Always Wins” jest zupełnie inna. Przedział wiekowy nie ten, tematyka jest bardziej dojrzała, (bohaterzy są cztery lata starsi), może budzić kontrowersje. Z drugiej strony marzę, żebyśmy mieli całą serię Gravity. Warta jest przetłumaczenia bo jest prześliczna. I przyznam się, że opracowałam już trzy części razem z Prologiem i będę ciągnąć dalej bez względu na to czy robię to dla siebie czy dla wszystkich. W związku z tym jest pytanie, czy umieszczać go na Forum. Czy będzie czytana, przez kogo i czy nadaje się do publikacji. Czekam na opinie, szczególnie tych którzy znają opowiadanie, dużo do powiedzenia ma tutaj moderator czyli Hotaru.Umówmy się tak, umieszczę Prolog. Jeżeli dojdziemy do wniosku, że pociągniemy to dalej, stworzę nowy temat do tego fanficku (liczy 47 części) i wolniutko, kolejno będę tłumaczyć. Wolniej, bo teraz praca nad nim jest dużo trudniejsza. Adka, jak nie przeczytasz Exit Music będziesz miała zakaz czytania dalej.
Last edited by Ela on Tue Apr 27, 2004 9:13 pm, edited 1 time in total.
To też chciałam przeczytać, wszystko co ty tłumaczysz, ale jak zwykle nie mam czasu. Obiecuje , że przeczytam , chyba nawet zaczęłam kiedyś.Kiedy ja znajdę chwilę
Mon cher Tu dois attender pour le aveu ...[...]Bo kocham go całym sercem , umieram kiedy nie ma go przy mnie , moja bluzka przykleja się do mojego spoconego ciała, kiedy on mnie dotyka[...]Głowa w lodówce
Elu, a wiesz, właśnie miałam zapytać co z dalszą częścią serii... W końcu to jest... komplet i przerwać to w połowie... ale to przecież nie Ela Tłumacz tłumacz dalej.Ja powiem jeszcze inaczej (odnośnie tego marzenia) - może uda nam się stworzyć... zbiór... jakby "antologię" opowiadań Deidre. Może nie wszystkich, choć zapewne lepiej by było, ale nie wiem, kto podjąłby się tłumaczenia CTT... ale tak sobie myślę, że... to by było wyrazem ogromnego wręcz szacunku do Deidre, podziwu dla jej talentu i kunsztu pisarskiego. Wydaje mi się, że niewielu autorów może poszczycić się tak wieloma tłumaczeniami (chronologicznie u nas ukazały się Przemiana, AS, AN, HTDC, teraz EM, wkróte GAW...) i to w dodatku tak bardzo popularnymi. Gdyby jeszcze dołączyć do tej kolekcji Winter Solstice, a później jeszcze Summer... Takie jakby uhonorowanie Deidre... Takie tylko marzenie, ale cóż, to się spełnia Tylko teraz trzeba odnaleźć tego, komu przeznaczone są Przesilenia. Hotaru...?Anyway - zamieszczaj Prolog, Elu. A ty, Adka - już przeczytać EM! Koniecznie. W pierwszej chwili zostawia w tobie pustkę, która potem raptownie wypełnia się wszystkim - emocjami i myślami.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 26 guests