Koniec na ten temat dyskusji. Tutaj pozostaje tak jak jest. RosDedre zostanie poinformowana przez Lukiego o naszych"kłopotach technicznych", {o} będzie musiał się pogodzić z możliwością wyboru przez nas...a ja dzisiaj dodaję kolejną część. Gwoli pokrzepienia dusz
![Very Happy :D](./images/smilies/icon_biggrin.gif)
Dziękuję LEO za piękne przetłumaczenie fragmentu wiersza Pattiann Rogers, i Lizziett...ona już wie za co
How to Disappear Completely - część 23 Włosy Liz rozwiewał wiatr w odkrytym jeepie Maxa kiedy jechali w stronę pustyni. Targał je gwałtownymi podmuchami, owijał wokół twarzy. Był wspaniały dzień, pełen słońca i intensywnego, niebieskiego nieba. Radio grało głośno ale muzyka była stłumiona przez odgłos silnika i wiejący wiatr.Od kiedy wyjechali z miasta Max był niesamowicie cichy, a za każdym razem gdy patrzyła na niego kątem oka, na jego twarzy malowało się zamyślenie i melancholia. Było coś jeszcze, od tego zdarzenia w szatni dla dziewcząt nie próbował się z nią połączyć. Wyszli stamtąd prosto na lekcję angielskiego, a ona po prostu jaśniała rozmyślając nad tą ich całą poezją.I Max zdawał się promieniować szczęściem, na twarzy malował się delikatny uśmiech za każdym razem gdy tak często odwracała się w jego kierunku.Ale potem, przez resztę dnia nie widziała się z nim dopóki nie podjechał po nią przed główne wejście szkoły, tak jak obiecał - wtedy jego nastrój przez te parę godzin jakby zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni. Liz zastanawiała się co mogło się stać, ale zdecydowała się nie naciskać. Więc po prostu milczała siedząc obok niego a muzyka grała głośno. Muzyka zawsze była dla Maxa pocieszeniem – lub jego radością – w zależności od tego w jakim był nastroju. Teraz słychać było Kid A Radiohead, nie przypuszczała, żeby te dźwięki były pozytywnym wskazaniem do tego, co kotłowało się jego sercu.I chociaż niepokoiła się o niego nie mogła nic poradzić, że czuła się rozpromieniona kiedy słońce rozgrzewało jej skórę gdy jechała obok mężczyzny którego kochała całą sobą. Nagle przypomniała sobie wiersze Pattiann Rogers, które przerabiali na zajęciach - jej słowa zdawały się być teraz bardziej odpowiednie do życia Liz, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Pełne uznania dla wszechświata i jego nieskończonego piękna. Dziś struny jej serca poruszył zwłaszcza jeden wiersz:
Pośród całości nieba nocnego, pośród wszystkich zwróconych ku sobie niemal totalną pustką, w nieśmiałych i przypadkowych gromadach.. nie ma jednej nawet gwiazdy wdzięcznej za swe światło.Zawsze kochała Pattiann Rogers, ale jej poezja dźwięczała w niej z większą siłą właśnie dzisiaj - teraz, kiedy wiedziała kim naprawdę była.
Czym naprawdę była.To nagle uzmysłowiło jej, że spędziła część swego życia nieświadoma tylu rzeczy.Zastanawiało ją, czy Max rozumiał czym było dla niej poznanie swojej obcej natury i jak prawdziwie ją uszczęśliwia. Zaniepokojona westchnęła miękko ponieważ znała go, i nawet teraz kiedy byli tak zupełnie związani, on prawdopodobnie martwił się, że to czego się dowiedziała przestraszyło ją.Ale w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Pokochała tę nowoodkrytą wiedzę całym swoim jestestwem, ponieważ oznaczała ona, iż jest taka jak on. Oznaczała tę samą energię, tę samą esencję płynącą przez ich istnienia - a po ostatniej nocy, po tym jak stała się wraz z Maxem jednością, drżała wiedząc jak bardzo są do siebie podobni. Nie sądziła, że to możliwe, ale to sprawiało, że czuła mu się nawet bliższa, wiedząc, że są tacy sami.Wiedząc, że była jego prawdziwą żoną.Liz uśmiechnęła się ciepło a delikatny głos drżeniem przebiegł przez jej ciało.
Zillia…Tak ją dzisiaj nazwał kiedy się kochali, wyszeptał to jak w modlitwie.
Zan, westchnęła czule w myślach. To brzmiało tak obco, a jednak tak jakoś znajomo - jakby wcześniej wyszeptywała je tysiące razy, jakby trzymała je przy sercu jak w świętym schronieniu.
Zan... Imię jej ukochanego. Popatrzyła szybko na Maxa, wiatr przeczesywał ciemne włosy odgarniając je z twarzy. Nie, nic w nim jej nigdy nie przerażało, wzbudzał jedynie poczucie kompletnego bezpieczeństwa...chronił.Jak mogłaby bać się być taką jak on ? Był tak niesamowicie piękny – jego obca część, tak egzotyczna i urocza – nie potrafiłaby sobie niczego bardziej wymarzyć by być taką jak on.Znowu na niego zerknęła. Miał nieobecne oczy...trochę mroczne, kiedy patrzył na drogę przed sobą. Spróbowała nawiązać z nim kontakt poprzez ich zespolenie ale odpowiedziała jej głucha cisza. Był zamknięty w sobie. Poczuła się nagle bardzo samotna i zastanawiała się dlaczego się odgrodził od niej.Położyła mu delikatnie rękę na udzie a on odpowiedział jej słabym uśmiechem i nakrył jej dłoń swoją. Jakby leciutko nawiązał z nią kontakt ale bez włączania w to uczucia.- Max - nacisnęła niepewnie - O czym myślisz ?Odsunęła z oczu pasmo włosów by mogła widzieć go lepiej. Chwilę gryzł wargę potem uścisnął jej dłoń ale milczał. W końcu, po długiej chwili odpowiedział.- Nie wiem od czego zacząć, Liz - popatrzył na nią szybko - Porozmawiamy, kiedy dotrzemy na miejsce.- Gdzie ? Nawet nie powiedziałeś gdzie jedziemy.- O tym właśnie myślę - zawahał się i puścił jej rękę - Zabieram cię do jaskini.Poczuła rosnący strach. Nie była tam od tamtego dnia sprzed sześciu miesięcy. Dlaczego chciał ją tam zabrać właśnie teraz ?Liz objęła się ciasno rękami kiedy wchodzili do jaskini. Koszulka z krótkimi rękawami nie chroniła przed chłodem, zwłaszcza po rozgrzanym słońcem powietrzu na zewnątrz. Max wszedł przed nią podając jej rękę by ją poprowadzić. Nie wiadomo dlaczego poczuła lekki dygot, gdy dostrzegła znajome kształty komór inkubacyjnych. Nie znosiła tego miejsca. Przez kilka miesięcy było powodem nocnych koszmarów a sny kończyły się zawsze tak samo – słowami Maxa jakie usłyszała tamtego dnia i jej ucieczką.Na zawsze z życia Maxa.Wiedziała, że nie miał pojęcia jak bardzo gardziła tym pomieszczeniem, dla niej zawsze oznaczało niepokonane bariery i było miejscem pogrzebania jej jedynej miłości.Tutaj, w jednej chwili pożegnała wszystkie swoje marzenia.Podała Maxowi rękę i weszli głębiej. Powinna pamiętać, że wszystkie uczucia z jakimi kojarzyła to miejsce, należały już do przeszłości – teraz jaskinia zyskiwała inne znaczenie i dotyczyła jej własnej przyszłości. To nie było tylko jego dziedzictwo – jej także.I nagle, tak naprawdę pojęła. Była obcą, jak oni. Hybrydą.Max odwrócił się i chwilę na nią patrzył - Liz, co się stało ?- Nie rozumiem ?- Nie wiem – powiedział z wahaniem – Ale coś w tobie wyczułem.Spokojnie podeszła do jednego z inkubatorów. Prowadziła wolno palce wzdłuż szorstkiej powierzchni i odczuła lekkie uderzenie energii.- To nic, Max – szepnęła a on szybko podszedł do niej.- Powiedz - poprosił miękko.Tylko potrząsnęła głową i popatrzyła mu w oczy z lekkim uczuciem zniecierpliwienia. Nawet nie wiedziała dlaczego - To ty przez całą drogę milczałeś.Położył jej ręce na ramionach i wiedziała, że cała niechęć zaczyna od niej odpływać gdy poczuła ucisk delikatnych palców na karku i szyi. Przycisnął twarz do jej włosów wzdychając ciężko.- Przepraszam, tylko...- z wahaniem patrzył na inkubatory - Mam ci tyle do powiedzenia Liz, tyle spraw się dzisiaj wydarzyło.- Jakich spraw ? - zapytała niespokojnie.- Teraz nie one są najważniejsze - odpowiedział poważnie gładząc ją po włosach. Chwilę trwała cisza a potem ciągnął dalej - Nigdy ci nie mówiłem, że to miejsce mnie uspokaja. Zawsze tu przychodzę gdy muszę przemyśleć pewne rzeczy....i chciałem żebyś ty także w tym uczestniczyła.Popatrzyła mu w oczy i zrozumiała, że czuł się niepewnie. Odsłaniał przed nią miejsca, które ukrywał - dotyczące swojego pochodzenia – sprawy o których bał się jej powiedzieć.- Liz...- jego głos brzmiał wyjątkowo spokojnie – Czy to nie jest dla ciebie niesamowite ? To, czego dowiedziałaś się o sobie ?- Nie, Max...to coś w rodzaju... ekscytacji, poznawania swojego prawdziwego istnienia - odpowiedziała i zobaczyła ulgę w jego oczach.- A co z twoimi rodzicami ? Co czujesz dowiadując się, że...zostałaś adoptowana ? - widziała jego wahanie bo pamiętał swoje pogmatwane uczucia wiążące się z jego rodzicami.- No cóż, to...rzeczywiście zaskakujące. Niesamowite i trochę bolesne. I zastanawiam się czy wiedzą kim jestem. Mam tyle pytań do nich, ale to nie dotyczy tego - wskazała dłonią na inkubatory - I nie dotyczy ciebie - dokończyła szeptem.Ich oczy spotkały się na moment i coś przebiegło po twarzy Maxa. Jakby napięcie złagodziła ulga i zrozumiała, że musiało mu być ciężko przyprowadzając ją tutaj. Chyba to także odczuwała w samochodzie.Wolno przesuwał dłonią wzdłuż powierzchni jednego z inkubatorów patrząc na niego uważnie - Ten był mój - powiedział cicho - Pamiętam.
Pierwszy do którego instynktownie podeszła.I Liz zrozumiała, że przyprowadził ją tutaj z wielu powodów ale głownie bo chciał jej pokazać siebie - coś co ukrywał. Wyciągnęła rękę i prowadziła ją powoli po powierzchni inkubatora i wtedy ich palce się spotkały, dotykały się lekko jakby spoczywali tu razem. I kiedy dotykała jego palców a on przesunął nimi po skórze jej dłoni poczuła silne, elektryczne drżenie. Ich zespolenie zaczęło cichutko nucić ale jeszcze go nie uchwyciła. Musieli najpierw porozmawiać.- Wszystko co o sobie wiemy znajduje się tutaj - mówił spokojnie - To również i twoja spuścizna, Liz....zaczną się rodzić pytania. Tak bardzo chciałbym móc na nie odpowiedzieć.Pochylił głowę i patrząc na niego wiedziała jak bardzo czuł się odpowiedzialny za nich wszystkich, teraz także za nią – nie tylko jako jej ukochany ale także jako przywódca. Nigdy przedtem tego w nim nie czuła. Ponieważ będąc częścią grupy, uznając jego przywództwo, nigdy nie była częścią ich zespołu. Coś nieznanego się w niej poruszyło, coś nowego - poczuła się tak kochana i otoczona jego opieką.Przyglądała się dłoniom spoczywającym na powierzchni inkubatora i nasunęło się pytanie na które, jak mówił nie będzie umiał odpowiedzieć.- Dlaczego nie ma mojego ? - zapytała patrząc na niego, zaskoczona widokiem smutku w jego oczach.Potrząsnął wolno głową - Nie wiem.I po raz pierwszy zrozumiała z czym przez cały czas żył, niekończącymi się pytaniami kotłującymi się w myślach kim naprawdę jest, trafiających w pustkę, bez odpowiedzi.
Do czasu wiadomości przez komunikator i do momentu odnalezienia Tess. Zamknęła oczy czując winę po uzmysłowieniu sobie tego wszystkiego. Wiele spraw jakie narzucało mu życie wiązało się z odsuwaniem jej od niego. I czuł wtedy tak rozpaczliwą tęsknotę kiedy ją tracił - ją, swoją pokrewną duszę. Ból przeszył serce kiedy to zrozumiała i nieproszone łzy podeszły jej do oczu.- Liz ? - zapytał ujmując jej twarz w dłonie - Co się dzieje ? Czym się martwisz ?Zamknęła oczy i potrząsnęła głową. Poczuła na czole jego usta - Czy przebywaniem tutaj ?Przytaknęła spotykając jego wzrok.- Możemy wyjść - szepnął.- To nie to o czym myślisz - odpowiedziała czując płynące teraz łzy.- Więc co ? - pytał wycierając delikatnie jej policzki - Powiedz.Znowu potrząsnęła głową, przegryzła wargi i po chwili powiedziała – Nagle zrozumiałam czym było całe twoje życie, Max.Serce mu prawie stanęło. Właśnie tego między innymi pragnął przyprowadzając ją tutaj i nie śmiał mieć nadzieję, że go zrozumie.Ale padną zaraz następne pytania - bo na pewno się pojawią – i obawiał się swojej niewiedzy.- Och, Liz - powiedział miękko obejmując ją ramionami. Tęsknił by się z nią połączyć - ta tęsknota budziła w nim ogień - ale odsunął ją od siebie. Wiedział, że teraz coś się stanie...coś bardzo ważnego.- Przepraszam, Max - mruczała - Wybacz, że cię wcześniej nie rozumiałam.- Cii - szeptał jej do ucha - Jesteś jedyną osobą która naprawdę mnie rozumie. Nie wiesz o tym ?Czuł, że koszulka robi się coraz bardziej wilgotna. Ciągle płakała. Gładził jej plecy zastanawiając się dlaczego była taka zmartwiona. Może to wynik napięcia z poprzedniego dnia.- Max jest coś jeszcze o czym muszę ci powiedzieć - powiedziała cicho odsuwając się od niego.- W porządku - skinął zachęcająco głową ale ta odwaga szybko stopniała gdy zobaczył intensywny wyraz jej oczu.- Czy wiesz dlaczego wtedy uciekłam ? I dlaczego nie pogodziłam się z przesłaniem od twojej matki ?Popatrzyła mu w oczy znacząco - Chodzi mi o to, dlaczego tak
naprawdę cię zostawiłam ?- Z powodu mojego przeznaczenia ? – odpowiedział niepewnie - Przez Tess ?
Do czego ona zmierza ? zaczęła ogarniać go panika jakby chciała powiedzieć mu coś, o czym nie chciał wiedzieć.- Nie dlatego. Gdyby tak było potrafiłabym walczyć o ciebie.Serce zaczęło tłuc się ostrzegawczo i spiął się w sobie przed kolejnymi słowami.- Powodem mojego odejścia było to, co wtedy powiedziałeś - znowu zobaczył jak pojawiają się w jej oczach łzy.
Co on powiedział ?Zaskoczony potrząsnął głową - Co masz na myśli, Liz ?- Powiedziałeś „teraz jest nas czworo”. W ten sposób postawiłeś granicę między nami a ja zostałam po drugiej stronie....wykluczona ponieważ nie byłam taka jak ty - dokończyła gorącym szeptem.
Och, Boże, Boże. To wszystko co był w stanie pomyśleć a serce tłukło się w piersiach.
Oczywiście, że tak myślała sądząc, że chodziło mu o całą ich czwórkę - nic dziwnego, że uciekła. Nie potrafił nic wymyślić, nie mógł zapanować nad wirującymi emocjami.Wprowadzenie jej tutaj dzisiaj, w jakiś sposób otwierało te same uczucia zawodu i porzucenia. Musiała przecież znać jego serce by wiedzieć o czym dokładnie myślał tamtego dnia.Odsunęła się, minęła go i ruszyła w stronę wyjścia.Odchodziła od niego - znowu.- Liz, nie ! - krzyknął czując potworny lęk - Nie pozwolę ci znowu ode mnie odejść.Szybko odwróciła się, na twarzy malował się ból - Max, nigdy cię nie zostawię. Nigdy - przerwała i popatrzyła w dół - próbuję ci tylko powiedzieć coś bardzo bolesnego, dobrze ?- Dobrze - szepnął.- Nigdy nie rozumiałam czym ta wiadomość była dla ciebie – tłumaczyła – że czekałeś na nią całe życie i kiedy ją wreszcie otrzymałeś okazało się, że odsuwała od ciebie najdroższą ci osobę. Tak strasznie mi cię żal, i tak bardzo jest mi przykro.Zamknął oczy. Słyszał tylko w uszach szum krwi. Tamtego dnia nierozważnymi słowami zniszczył jej życie, a ona go przepraszała.
Skup się, musisz się skupić, ale świat wirował pod jego stopami.- Musisz mi uwierzyć w to co ci teraz powiem. Dobrze, Liz ? – podszedł do niej szybko i ujął jej ręce w swoje - Kiedy powiedziałem, że jest nas teraz czworo, miałem na myśli....głos mu zamarł.
Co miał na myśli ? Co jeszcze mógł mieć istotnego na myśli o czym ona nie wiedziała ? Drżącą rękę prowadził po włosach poszukując odpowiedzi. Dlaczego to jest takie ulotne ? I wpatrywała się w niego, a piękne oczy tak bardzo łaknęły odpowiedzi.Nagle przypomniał sobie dokładnie, co czuł w tamtym momencie, jak powracające wspomnienie.- Liz, nie myślałem o Tess - jego głos był tak spokojny - Wykluczyłem ją. Nie uważałem jej za część naszej grupy - Nigdy, aż do tej pory nie pomyślał o tym ale taka była prawda. Brał pod uwagę Liz, wykluczając Tess.A ona odetchnęła miękko, przykryła dłonią usta i po prostu patrzyła bez słowa.
Och proszę, niech mi uwierzy, pomyślał.Ujęła go mocno za ręce. Przyglądała mu się a jej oczy mieniły się niezliczonymi emocjami.I wtedy ich miłość rozpostarła się gwałtownie, buchnęła otwierając się szeroko bez żadnych ograniczeń - ona pochwyciła ją z taką intensywnością jakiej nigdy u niej nie widział. Znosiła ograniczenia, pokonywała odległości - spragniona, by w jednej chwili połączyć się z nim.Uwierzyła mu. Całym sercem i oddaniem wiedząc, że wyznał jej prawdę, i coś zmieniło się między nimi na zawsze.Skąpało ich przebiegające przez nich jaśniejące światło...i od razu w piersiach poczuł ogień. Nie tylko w piersiach, w rękach, ramionach...i twarzy, na której pojawiły się rumieńce. Tym razem to zespolenie było inne - ich więź zmieniała się za każdym razem kiedy się łączyli – a teraz było tak nieprzewidziane i poruszające.
Och, jego Liz...przedzierała się przez niego, tańczyła wzdłuż ich zespolenia wirując zalotnie, jak malutka baletnica. Drażniła się z nim i lgnęła do skóry, kręciła piruety w jego myślach. Jej serce strzelało radością...i nagle ich więź zwróciła się w zupełnie innym kierunku, a ona niespodziewanie, spokojnie spoczęła w nim.Miłość wyciszała się i łagodniała.
Max, szepnęła z głębi duszy.Z westchnieniem objął ją ramionami i wtulił twarz w jej włosy. Pachniała jak pustynny wiatr wymieszany z blaskiem słońca i błękitem nieba. Oddychał nią...jej zapachem, ogniem swojego uczucia do niej.Odsunął się by móc zajrzeć w jej w oczy. Były jak wyborna płynna czekolada i jaśniały taką miłością, że serce mu drżało.Długo patrzyli na siebie w milczeniu. W całkowitym wyciszeniu i bliskości. Gładził miękki policzek, jej skóra była jak kremowy jedwab pod palcami.I wtedy jej dusza przysunęła się łagodnie do jego, i poczęły się pieścić, jedna drugą, w delikatnym szepcie. Jego dusza do jej duszy...tam i z powrotem...czule łączyły się.Nierówne oddechy zgrały się w jeden spokojny rytm, oddech z oddechem, kiedy ich dusze spajały się ciasno razem.Czuł głębokie szczęście z powodu tego kompletnego zgrania.
Pragnę zawsze pozostawać w ten sposób, Liz. Boże, przysięgam.Ja także. Dlaczego ciągle jest mi za mało tego...naszego zespolenia ? To się dla mnie nigdy nie skończy, tak bardzo tego potrzebuję.Wyciszona, tuliła twarz do jego piersi, gładząc go palcami po plecach. Wyczuwała dotykiem małe, gorące iskierki przebiegające przez jego ciało.
Myślę, że w ten sposób kocha się nasz ród, Max. Może dlatego tak bardzo tego potrzebujemy.Nasz ród, szepnął.
Tak...Jesteś taka jak ja, Liz. Nawet nie wiesz co to dla mnie znaczy.Jego radość uderzyła w ich połączenie otulając ich oboje. I stali tak nieskończenie długo, w kompletnej ciszy.Liz machała nogami siedząc na występie skalnym przy wejściu do jaskini spoglądając na pustynną równinę. Oboje trzymali się za ręce i w milczeniu obserwowali zachód słońca. Czuł jak rośnie w niej lęk o niego - mający związek z tym co niepokoiło go wcześniej. Ale nie był jeszcze gotowy by przerwać to delikatne nucenie ich dusz jakie w sobie odczuwał. Bo kiedy opowie jej o zdarzeniu w szkole, położy się to cieniem i zakończy miodowy miesiąc, który dla nich był tak krótki.
Co się dzieje, Max? zapytała odwracając się do niego. Zatroskanie od razu przyciemniło jej oczy.
Nie powinnaś była słuchać tych myśli, jęknął.Uśmiechnęła się lekko,
Kiedy jesteśmy połączeni, Max, po prostu tam jestem. Przykro mi. Jesteś tam cały czas, kochanie. Nie tylko gdy jesteśmy połączeni.
Więc co się dzisiaj wydarzyło ? zapytała.W milczeniu patrzył na daleki krajobraz. Jak miał jej to powiedzieć ? Nie było innego sposobu jak po prostu wyznać prawdę.- Tess - odpowiedział wreszcie - Dzisiaj przytrafiła się Tess.Cdn.