"Trojkacik" czyli cos dla...
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
- Chcesz cos do picia? Herbate?
- Masz cos mocniejszego?
Michael spojrzal na Liz ze zdziwieniem, ale bez slowa skierowal sie w strone kuchni. Po chwili wrocil niosac w reku dwie szklanki i butelke Whiskey.
- Przykro mi, ale nie mam lodu.
Liz dyskretnie wzniosla oczy ku niebu i westchnela.
- Nie szkodzi, i tak cala sie trzese.
Zapadla cisza, przerywana od czasu do czasu szelestem ubran i cichymi stuknieciami stawianych na stole szklanek.
- Liz... Jesli chcesz o tym... - zaczal..
- Nie. To... ja.. ja jeszcze nie moge.
Michael pokiwal ze zrozumieniem glowa. Kiedy jego zgwalcono po raz pierwszy, tez nie mial ochoty na rozmowe.
Liz juz zaczynala sie zastanawiac, jak dlugo potrwa, zanim druga czesc jej planu wypali, ale w tym momencie dzwonek u drzwi zadzwonil juz po raz drugi tego wieczora. Michael spojrzal podejrzliwie na dziewczyne.
- Przepraszam.. Wiesz, ze ja i Kyle jestesmy razem.. Ja musialam do niego zadzwonic.. Potrzebuje go.. A tylko ty mieszkasz sam... - jakala sie, wlepiajac w Michaela niewinne spojrzenie.
Michael przez chwile nie rozumial. Liz cierpliwie odczekala trzy sekundy. Wiedziala, ze impulsy elekrtyczne, biegnac od uszu Michaela do jego mozgu musza przebyc dluga i pelna niebezpieczenstw droge a ich cel jest rozmiarow orzecha wloskiego. Wreszcie jednak ktores kolko zebate poruszylo wiekszym kolkiem, to z kolei nastepnym i juz po chwili orzech pracowal na pelnych obrotach. Czyli jeszcze jakies 2 sekundy i...
- I co z tego?! Czy moje mieszkanie wyglada jak jakis przeklety motel?! nie wynajmuje pieprzonych rozowych pokoikow na godzine! Jezeli sadzilas, ze tak po prostu oddam wam lozko i pojde spac na wycieraczke, to chyba sie, kurwa, jeszcze nad tym zastanow!!
Liz stala ze spuszczona glowa, cierpliwie czekajac na koniec przemowienia. Kiedy Michael umilkl, nie odezwala sie, tylko zarzucila mu rece na szyje i mocno pocalowala.
Dzwonek niecierpliwie przypomnial o swojej obecnosci. Michael cofnal sie zaskoczony patrzac nieco zdezorientowany to na Liz to na drzwi.
- Nie pytaj. Po prostu otworz mu, a pozniej zobaczymy... - Liz mrugnela i usmiechnela sie zachecajaco.
Michael ruszyl w strone drzwi, ciezko stawiajac kroki. Na stole stala do polowy oprozniona butelka Whiskey.
- Czesc Kyle - Powiedzial to bezbarwnym glosem, nadal zbyt zdziwiony cala sytuacja, zeby jakos zareagowac.
Kyle nie odpowiedzial. Skierowal sie od razu w strone Liz, ktora na powrot usiadla na kanapie i przybrala wyglad a'la Max. Uwielbiala ta mine. Kazdy natychmiast uznawal, ze jest tak dupowata, jak jej eks.
- Liz, co sie stalo?
Milczenie.
Kyle usiad kolo niej, objal i przytulil. Przez chwile kolysal ja w przod i w tyl. Michael, znudzony przedluzajaca sie scena, usiadl z drugiej strony Liz i zaczal saczyc Whiskey, tym razem prosto z butelki. Nie przejal sie zbytnio szczerym pragnieniem mordu wyzierajacym z oczu Kyle'a. Byl wiekszy.
Minela godzina. Liz uznala, ze czas przejsc do fazy trzeciej. Demonstracyjnie "obudzila sie" i pocalowala Kyle'a. Cholpak odpowiedzial tym samym. Odwrocila sie do Michaela, zabrala mu pilota, wylaczyla telewizor i rowniez pocalowala. Spojrzala na Kyle'a. Gdyby rozwarcie szczeki obrazowalo zdziwienie, to zuchwa Kyle'a walsnie przebijalaby sie przez podloge trzy pietra nizej. Cholpak tylko patrzyl na Liz, niezdolny do wykrztuszenia slowa.
- Tylko dzisiaj... Prosze cie Kyle, ja.. Ja chce zapomniec o dzisiejszej nocy...
Kyle spojrzal na nia jak na idiotke. Liz zaklela w duchu.
W jej oczach pojawily sie lzy.
- Prosze.. ja nie chce pamietac... chce, zeby nie bolalo, zeby bylo dobrze...
Umysl Kyle'a pracowal niczym kon na ostatniej prostej, starajac sie cos zrozumiec. Liz postanowila mu pomoc. Polozyla reke na kolanie Michaela i powoli przesuwala ja ku gorze. Druga reka zmierzala niedwuznacznie w kierunku krocza Kyle'a.
- Jesli tylko mnie kochasz... prosze cie...
Kyle kiwnal niepewnie glowa. Staral sie nie patrzec na Michaela. Z wzajemnoscia.
Liz starala sie nie pokazac po sobie dzikiej radosci. W jej myslach, tysiace Liz wyszlo na ulice i urzadzalo sobie zabawe godna karnawalu w Rio.
Obudzila sie pomiedzy dwoma mezczyznami swoich marzen. To byla najwspanialsza noc w jej zyciu. W zasadzie, gdyby teraz umarla, odeszlaby bez zalu.
Drzwi otworzyly sie z hukiem. Do mieszkania wbiegla pani Parker. Z siekiera.
- Jestes tu kochanie?! - wrzasnela.
Szybko przebiegla mieszkanie, kopniakiem otworzyla drzwi do sypialni i stanela jak wryta.
Przez cala noc, pani Parker byla bardzo zirytowana. Teraz zaczynala odczuwac prawdziwa wscieklosc.
Wspominalem juz, ze pani Parker nie byla normalna?
Nie panujac na soba rzucila sie z wrzaskiem na lezacego blizej Michaela.
Nie zdarzyl wystawic reki i jej powtrzymac. Krew trysnela z otwartej rany klatki piersiowej. Liz wrzasnela przerazliwie.
- Mamo!!
Rozpaczliwie probowala sie odsunac. Powinna byla siedziec na miejscu. Cios przeznaczony dla Kyle'a rozlupal jej glowe na dwoje.
Pani Parker nie zwocila uwagi na ten szczegol. Ruszyla z furia na nagiego chlopaka.
Wszystko razem trwalo nie wiecej niz 3 sekundy.
Do mieszkania wbiegl Valenti.
- Pani Parker! Co sie dzieje! Znalazla ich pani..? - urwal, gdy zobaczyl sypialnie. Tonela we krwi.
- Ty suko! Zabilas mi syna!
Pani Parker rzucila sie na mezczyzna z zamiarem przerobienia go na kilku mniejszych szeryfow.
Jej mozg wyladowal na scianie. Valenti podszedl do lezacej na ziemi kobiety, w wyciagnietej rece trzymajac rewolwer i strzelil jeszcze cztery razy.
Popatrzyl na zakrwawione cialo syna. W zasadzie nigdy go nie lubil.
Juz zbieral sie do wyjscia, gdy do pokoju wbiegl Rezyser.
- Cholera! Valenti, gdzie sie wybierasz! Myslisz, ze zaplace ci za pol sceny?! Masz to dokonczyc!!
Valenti skrzywil sie i wyciagnal bron. Rezyser stal nieruchomo mierzac go karcacym wzrokiem.
- Jak ja nienawidze tej pracy.. wykancza czlowieka.. - jeknal szeryf.
Przystawil sobie rewolwer do skroni. Strzelil.
- O kurwa. Nie trafilem.
Rezyser nie poruszyl sie nawet o milimetr.
Valenti westchnal. Wyrwal siekiere z reki pani Parker i z rozmachem uderzyl sie ostrzem w glowe.
Rezyser splunal.
- Macie to?
Cisza,
- Macie!?
- Stanislaw, do cholery, powiedz, ze nie jestes znowu pijany! To juz byla trzecia ekipa.
- blgrh...
THE END.
niech ktos cos napisze, nawet jak Wam sie nie podobalo... najgorzej jest nie wiedziec...
- Masz cos mocniejszego?
Michael spojrzal na Liz ze zdziwieniem, ale bez slowa skierowal sie w strone kuchni. Po chwili wrocil niosac w reku dwie szklanki i butelke Whiskey.
- Przykro mi, ale nie mam lodu.
Liz dyskretnie wzniosla oczy ku niebu i westchnela.
- Nie szkodzi, i tak cala sie trzese.
Zapadla cisza, przerywana od czasu do czasu szelestem ubran i cichymi stuknieciami stawianych na stole szklanek.
- Liz... Jesli chcesz o tym... - zaczal..
- Nie. To... ja.. ja jeszcze nie moge.
Michael pokiwal ze zrozumieniem glowa. Kiedy jego zgwalcono po raz pierwszy, tez nie mial ochoty na rozmowe.
Liz juz zaczynala sie zastanawiac, jak dlugo potrwa, zanim druga czesc jej planu wypali, ale w tym momencie dzwonek u drzwi zadzwonil juz po raz drugi tego wieczora. Michael spojrzal podejrzliwie na dziewczyne.
- Przepraszam.. Wiesz, ze ja i Kyle jestesmy razem.. Ja musialam do niego zadzwonic.. Potrzebuje go.. A tylko ty mieszkasz sam... - jakala sie, wlepiajac w Michaela niewinne spojrzenie.
Michael przez chwile nie rozumial. Liz cierpliwie odczekala trzy sekundy. Wiedziala, ze impulsy elekrtyczne, biegnac od uszu Michaela do jego mozgu musza przebyc dluga i pelna niebezpieczenstw droge a ich cel jest rozmiarow orzecha wloskiego. Wreszcie jednak ktores kolko zebate poruszylo wiekszym kolkiem, to z kolei nastepnym i juz po chwili orzech pracowal na pelnych obrotach. Czyli jeszcze jakies 2 sekundy i...
- I co z tego?! Czy moje mieszkanie wyglada jak jakis przeklety motel?! nie wynajmuje pieprzonych rozowych pokoikow na godzine! Jezeli sadzilas, ze tak po prostu oddam wam lozko i pojde spac na wycieraczke, to chyba sie, kurwa, jeszcze nad tym zastanow!!
Liz stala ze spuszczona glowa, cierpliwie czekajac na koniec przemowienia. Kiedy Michael umilkl, nie odezwala sie, tylko zarzucila mu rece na szyje i mocno pocalowala.
Dzwonek niecierpliwie przypomnial o swojej obecnosci. Michael cofnal sie zaskoczony patrzac nieco zdezorientowany to na Liz to na drzwi.
- Nie pytaj. Po prostu otworz mu, a pozniej zobaczymy... - Liz mrugnela i usmiechnela sie zachecajaco.
Michael ruszyl w strone drzwi, ciezko stawiajac kroki. Na stole stala do polowy oprozniona butelka Whiskey.
- Czesc Kyle - Powiedzial to bezbarwnym glosem, nadal zbyt zdziwiony cala sytuacja, zeby jakos zareagowac.
Kyle nie odpowiedzial. Skierowal sie od razu w strone Liz, ktora na powrot usiadla na kanapie i przybrala wyglad a'la Max. Uwielbiala ta mine. Kazdy natychmiast uznawal, ze jest tak dupowata, jak jej eks.
- Liz, co sie stalo?
Milczenie.
Kyle usiad kolo niej, objal i przytulil. Przez chwile kolysal ja w przod i w tyl. Michael, znudzony przedluzajaca sie scena, usiadl z drugiej strony Liz i zaczal saczyc Whiskey, tym razem prosto z butelki. Nie przejal sie zbytnio szczerym pragnieniem mordu wyzierajacym z oczu Kyle'a. Byl wiekszy.
Minela godzina. Liz uznala, ze czas przejsc do fazy trzeciej. Demonstracyjnie "obudzila sie" i pocalowala Kyle'a. Cholpak odpowiedzial tym samym. Odwrocila sie do Michaela, zabrala mu pilota, wylaczyla telewizor i rowniez pocalowala. Spojrzala na Kyle'a. Gdyby rozwarcie szczeki obrazowalo zdziwienie, to zuchwa Kyle'a walsnie przebijalaby sie przez podloge trzy pietra nizej. Cholpak tylko patrzyl na Liz, niezdolny do wykrztuszenia slowa.
- Tylko dzisiaj... Prosze cie Kyle, ja.. Ja chce zapomniec o dzisiejszej nocy...
Kyle spojrzal na nia jak na idiotke. Liz zaklela w duchu.
W jej oczach pojawily sie lzy.
- Prosze.. ja nie chce pamietac... chce, zeby nie bolalo, zeby bylo dobrze...
Umysl Kyle'a pracowal niczym kon na ostatniej prostej, starajac sie cos zrozumiec. Liz postanowila mu pomoc. Polozyla reke na kolanie Michaela i powoli przesuwala ja ku gorze. Druga reka zmierzala niedwuznacznie w kierunku krocza Kyle'a.
- Jesli tylko mnie kochasz... prosze cie...
Kyle kiwnal niepewnie glowa. Staral sie nie patrzec na Michaela. Z wzajemnoscia.
Liz starala sie nie pokazac po sobie dzikiej radosci. W jej myslach, tysiace Liz wyszlo na ulice i urzadzalo sobie zabawe godna karnawalu w Rio.
Obudzila sie pomiedzy dwoma mezczyznami swoich marzen. To byla najwspanialsza noc w jej zyciu. W zasadzie, gdyby teraz umarla, odeszlaby bez zalu.
Drzwi otworzyly sie z hukiem. Do mieszkania wbiegla pani Parker. Z siekiera.
- Jestes tu kochanie?! - wrzasnela.
Szybko przebiegla mieszkanie, kopniakiem otworzyla drzwi do sypialni i stanela jak wryta.
Przez cala noc, pani Parker byla bardzo zirytowana. Teraz zaczynala odczuwac prawdziwa wscieklosc.
Wspominalem juz, ze pani Parker nie byla normalna?
Nie panujac na soba rzucila sie z wrzaskiem na lezacego blizej Michaela.
Nie zdarzyl wystawic reki i jej powtrzymac. Krew trysnela z otwartej rany klatki piersiowej. Liz wrzasnela przerazliwie.
- Mamo!!
Rozpaczliwie probowala sie odsunac. Powinna byla siedziec na miejscu. Cios przeznaczony dla Kyle'a rozlupal jej glowe na dwoje.
Pani Parker nie zwocila uwagi na ten szczegol. Ruszyla z furia na nagiego chlopaka.
Wszystko razem trwalo nie wiecej niz 3 sekundy.
Do mieszkania wbiegl Valenti.
- Pani Parker! Co sie dzieje! Znalazla ich pani..? - urwal, gdy zobaczyl sypialnie. Tonela we krwi.
- Ty suko! Zabilas mi syna!
Pani Parker rzucila sie na mezczyzna z zamiarem przerobienia go na kilku mniejszych szeryfow.
Jej mozg wyladowal na scianie. Valenti podszedl do lezacej na ziemi kobiety, w wyciagnietej rece trzymajac rewolwer i strzelil jeszcze cztery razy.
Popatrzyl na zakrwawione cialo syna. W zasadzie nigdy go nie lubil.
Juz zbieral sie do wyjscia, gdy do pokoju wbiegl Rezyser.
- Cholera! Valenti, gdzie sie wybierasz! Myslisz, ze zaplace ci za pol sceny?! Masz to dokonczyc!!
Valenti skrzywil sie i wyciagnal bron. Rezyser stal nieruchomo mierzac go karcacym wzrokiem.
- Jak ja nienawidze tej pracy.. wykancza czlowieka.. - jeknal szeryf.
Przystawil sobie rewolwer do skroni. Strzelil.
- O kurwa. Nie trafilem.
Rezyser nie poruszyl sie nawet o milimetr.
Valenti westchnal. Wyrwal siekiere z reki pani Parker i z rozmachem uderzyl sie ostrzem w glowe.
Rezyser splunal.
- Macie to?
Cisza,
- Macie!?
- Stanislaw, do cholery, powiedz, ze nie jestes znowu pijany! To juz byla trzecia ekipa.
- blgrh...
THE END.
niech ktos cos napisze, nawet jak Wam sie nie podobalo... najgorzej jest nie wiedziec...
dzien dobry. jestem piter i wszystkich lubie.
Zawsze uważałam, że Piter ma talent. Zawsze, to znaczy od kiedy przeczytałam jego pierwszą część "Trójkąciku" (może przydałoby się zmienić tytuł na coś bardzo pasującego.... ) Piter od razu zdetronizował założyciela tego tematu i przejął pałeczkę władzy Z bardzo dobrym skutkiem. Piter, koniec genialny.
Jam jest kielich bez dna. Jam jest śmierć bez grobu. Jam jest imię bez imienia.
Dopiero dziś przeczytałam to opowiadanie, ale za to w całości. Piter, Ty się marnujesz na tej swojej uczelni, satyra jest Ci pisana, a nie przedmioty ścisłe. Twoje porównania poprostu zwalają z nóg. Rwać chomiki, długa pełna niebezpieczeństw droga do ... orzecha włoskiego - to powinno być napisane złotymi zgłoskami!!!
-
- Pleciuga
- Posts: 618
- Joined: Tue Dec 09, 2003 10:24 pm
- Location: Swiar wampirow..raj dla kriw, pieklo dla smiertelnikow
- Contact:
haha piter co ja moge ci powiedziec.,... nie bede orginalna i powiem tak piter marnujesz sie..porownania sa poprostu zabojcze jak dla mnie kabaret w twoim wykonaniu to przechowywalabym jako bezcenny skarb poprostu masz talent ale go marnujesz... powiem ci jeszcze ze to opowiadanie pokazuje to ze twoim powlaniem jest pisanie i tworzenie satyr tak wiec moj drogi powodzenia w dalszym pisaniu i oby ci palce nie wysiadly
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 20 guests