Nan

5 x 2 - Pięć razy we dwoje (2)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część

Było już późno. Wpół do ósmej. Max po raz kolejny popatrzył na zegarek, jakby to miało mu pomóc. Gdzie ona się podziewała? Nadział na widelec kolejną porcję makaronu.

—Ooootwórz buzię – powiedział do Zana, kołując widelcem niczym samolocikiem. Tess powinna być tu już dawno, o ósmej przychodzą goście. Nie odbierała telefonów; dzwonił już do niej ze cztery razy i nagrywał się na automatyczną sekretarkę.

—Gdzie mama? – zapytał Zan usiłując zobaczyć własne ucho.

—Już jedzie – odparł Max. – Nie ciągnij się za ucho, bo będzie jeszcze bardziej odstawało.

Tess powinna już tu być. Sięgnął po komórkę i znów wybrał jej numer. „Cześć, tu Tess Evans. Nie mogę teraz odebrać więc...” usłyszał tuż przy uchu głos żony. Rozłączył się. Już to słyszał, i to nie raz.

Drzwi wejściowe szczęknęły – ciągle zapominał je naprawić.

—Cześć, wróciłam! – zawołała Tess wieszając płaszcz na wieszaku i odkładając klucze na półkę koło lustra.

—Martwiliśmy się – powiedział Max. Tess cmoknęła go w policzek i pocałowała Zana w czubek głowy.

—Wiem. Przepraszam – mruknęła i przysiadła na piętach. – Hej kochanie, jesz ładnie obiadek? – zapytała chłopca.

—Jem – przyświadczył Zan z uśmiechem.

—Dzwoniłem – mruknął Max z wyrzutem. – Czemu nie oddzwoniłaś?

—Telefon mi się wyładował, poza tym utknęłam w korku – odparła. – Za to kupiłam ciasto – dodała wstając i wychodząc na chwilę do hallu, skąd wróciła niosąc w rękach duże kartonowe pudełko. – Przygotowałeś całą resztę?

—Gdybym na ciebie czekał, to jako atrakcja wieczoru występowałoby przygotowywanie kolacji – zauważył zgryźliwie. Tess pocałowała do w policzek.

—Przepraszam, kochanie – uśmiechnęła się przepraszająco. – Przecież wiesz, że nie spóźniłabym się na twoje święto. W końcu nic takiego strasznego się nie stało, prawda? Wszystko jest gotowe, ja jestem cała i zdrowa, a Zan zjadł kolację. Czego chcieć więcej?

Dobre pytanie. Czego chcieć więcej. Ale prawdę mówiąc Max był pewien, że potrafiłby dać długą i wyczerpującą odpowiedź. Bardzo długą odpowiedź. Ale rzecz jasna nie powiedział nic. Zresztą, Tess i tak tylko uśmiechnęła by się unosząc jeden kącik ust, wzruszyła ramionami i stwierdziła, że histeryzuje.

—Dobra – Tess wyjęła z sałatki plasterek ogórka. – Skoczę do łazienki, poprawię makijaż i trochę się przyczeszę.

—Wyglądasz ślicznie, po co masz poprawiać makijaż? – zdziwił się Max, ale Tess machnęła tylko ręką.

—Nie znasz się – rzuciła z lekceważeniem przeglądając się w lusterku – stanowczo musiała się uczesać, wyglądała jak strach na wróble. Uznanie Maxa się nie liczyło, on był jej mężem, a przecież nie mogła źle wypaść przed gośćmi!

—Dla nich chcesz się zrobić na bóstwo? – zawołał za nią, gdy wbiegała po schodach na górę. – Widzisz, Zan, będziesz miał piękną matkę i starego, wymiętoszonego ojca – powiedział z westchnieniem do syna. Zan roześmiał się wesoło. Max zajrzał do kartonowego pudełka, zawierającego w sobie ciasto, przeznaczone na dzisiejszy deser i po chwili namysłu wstawił pudełko do lodówki, wpychając je między kubeczki z jogurtem i pojemnik z surówką. Wyjął Zana z wysokiego krzesełka i zaniósł go do jego pokoju, wyklejonego tapetą w złote gwiazdki. Tess okupowała łazienkę, więc obowiązek ułożenia małego do snu spadł na Maxa. Nie to, żeby tego nie lubił, skądże znowu, ale ostatnio cały dom stał na głowie i to on, Max, wykonywał wszystkie prace, jakie do tej pory robiła Tess. Od obiadu po cerowanie skarpetek Zana, można powiedzieć.

—Tess, pośpiesz się! – zawołał przez drzwi łazienki.

—Zaraz – mruknęła niewyraźnie Tess. Malowanie jednocześnie ust i odpowiadanie Maxowi raczej nie szło ze sobą w parze. Tess rzecz jasna musiała dobrze wyglądać. Nie, nie dobrze – musiała wyglądać jak najlepiej. Nie mogła sobie pozwolić na jakiekolwiek uchybienie tego wieczora. Nie w tym towarzystwie. Siostra Maxa, Isabel, zawsze wyglądała tak, jakby zeszła z kart żurnala, a Tess zawsze miała wrażenie, że szwagierka nigdy jej nie lubiła. Cóż, Isabel zawsze się wywyższała, jakby była ulepiona z lepszej gliny niż pozostali. Zresztą, gdyby to chodziło tylko o Isabel, to Tess tak by się nie starała, już dawno machnęła na nią ręką. Ale miała być też Liz – dawna dziewczyna Maxa. Liz miała przyjść w towarzystwie – o ironio – z Kyle’m, najlepszym kumplem Tess jeszcze ze szkoły. Liz zawsze patrzyła na nią spod przymrużonych oczu, śledząc każdy jej ruch. I chociaż od pięciu lat Max już definitywnie przestał należeć do Liz, to jednak Tess cały czas czuła się w jej obecności nie swojo i zawsze miała się na baczności, tak na wszelki wypadek. Najchętniej to w ogóle zapomniałaby o jej istnieniu gdyby nie to, że niestety Kyle’owi na niej zależało. Tess podejrzewała, że Liz jakoś nie odwzajemniała tego, ale Kyle nie słuchał jej perswazji. A w końcu przyjaźń z Kyle’m była dla niej ważniejsza niż Liz Parker. W końcu to nie panna Parker stała się panią Evans.

No dobrze, Isabel i Liz. Trudno. Ale jakby tego było mało, to brat Maxa miał przyprowadzić swoją nową dziewczynę, Marię DeLuca, piosenkarkę. Świetnie. Ale przecież nie można było nie zaprosić Michaela, albo powiedzieć mu, że ma przyjść sam. W gruncie rzeczy nie miała nic przeciwko. Lubiła ludzi i lubiła towarzystwo. W przeciwieństwie do jej męża; Max był raczej odludkiem. Michael był zabawny, Kyle też, więc może jakoś przeżyje dzisiejszy wieczór.

Odstawiła do szafki szminkę i przeczesała włosy po raz ostatni. Jeszcze tylko ostateczny rzut oka w lustro... może być. Wyszła z łazienki. Max stał koło drzwi, opierając się plecami o ścianę.

—No w końcu – mruknął. – Myślałem, że postanowiłaś tam spać.

—Trzeba było wejść – uśmiechnęła się do niego zalotnie i zatrzepotała rzęsami. Na twarzy Maxa pojawił się powątpiewający wyraz.

—Wątpię, proszę pani – stwierdził z ubolewaniem. – Obawiam się, że wtedy nasi goście musieliby bawić się bez nas – uśmiechnął się szelmowsko i zniknął w łazience.

Tess pokręciła głową i zeszła na dół. Poczuła się nagle znacznie pewniej siebie, co tam nawet całe stado Liz i Isabel. Właściwie to wszystko było gotowe i czekało na gości. Tess poczuła wyrzuty sumienia; biedny Max, strasznie musiał się narobić, a przecież to było jego święto. Właściwie to ona powinna wszystko zrobić. Cóż, wynagrodzi mu to później. Uśmiechnęła się do siebie i niemal w tej samej chwili dźwięknął gong przy drzwiach.
Kyle i Liz. Tess przywitała ich z uśmiechem.

—Tess, wyglądasz zabójczo – zażartował Kyle ściskając ją po bratersku. – Czy mi się tylko wydaje, czy ty wypiękniałaś od czasu, gdy widziałem cię po raz ostatni? – zapytał odsuwając się od niej i popatrzył na nią z uznaniem.

—Jasne, tak bardzo zmieniłam się przez tydzień – roześmiała się wesoło. – Widzieliśmy się tydzień temu – przypomniała mu.

—Wiem – zgodził się Kyle. – Ale to wcale nie zmienia faktu, że wyglądasz olśniewająco. Max musi być o ciebie piekielnie zazdrosny, co?

—Istotnie, wyglądasz całkiem nieźle – wtrąciła się Liz. Tess uśmiechnęła się do niej pogodnie. Dzisiejszy wieczór zamierzała spędzić przyjemnie.

—Dziękuję – odparła po prostu. – Wejdźcie dalej, proszę.

—Jesteś sama? – zapytała Liz podając jej płaszcz.

—Nie – zaprzeczyła Tess wieszając okrycie gościa na wieszaku. – Max jest na górze, bierze prysznic. Napijecie się czegoś?

Niedługo potem przyszła Isabel z mężem, natomiast Michael i Maria wpadli jako ostatni. Tess przeistoczyła się w przykładną panią domu, pomijając milczeniem fakt, że to nie ona była autorką dzisiejszej kolacji; Max również nie zamierzał o tym mówić. Wszystko przebiegało w pogodnej, lekkiej atmosferze.

Maria DeLuca okazała się być niezwykle gadatliwą, ale też i sympatyczną kobietą. Przyczepiony do ramienia zielonej sukienki motyl z czułkami z cekinów kiwał się przy każdym jej ruchu, co wyglądało nawet zabawnie. Obserwując ją dyskretnie, Tess pomyślała, że gdyby Isabel albo Liz ubrałyby się w coś takiego to wyglądałyby po prostu śmiesznie, ale nie Maria. Wydawało się, że ten motyl po prostu idealnie podkreśla jej własną błyskotliwość i żartobliwość. Tess polubiła ją od pierwszego spojrzenia.

Nad stołem cały czas fruwały żarty i lekkie docinki. Wydawało się, że oto w końcu odnaleźli idealny wieczór, spędzany w towarzystwie przyjaciół. Zwłaszcza, gdy Michael brzdęknął nożem o kieliszek tak mocno, że o mało co go nie rozbił.

—Ekhm – odchrząknął i poczekał, aż nad stołem zapadła cisza. Wszyscy wpatrywali się w niego z zaciekawieniem. – Tess, Max, bardzo dziękujemy za tą wspaniałą kolację, ale chciałem przypomnieć, że nie przyszliśmy tu by najeść się dzieł kulinarnych Tess – wszyscy roześmiali się wesoło – ale żeby uczcić sukces mojego brata. Max, cieszę się, że udało ci się zakasować wszystkich innych bubków i że w końcu udało ci się wydać tą książkę, którą tak ściboliłeś przez całe życie. Proszę państwa, chciałbym wznieść toast za mojego brata, Maxwella Evansa, którego książka podbije światowy rynek czytelniczy – Michael do góry kieliszek. – Oraz za jego żonę Tess. Musiałem to zrobić – dorzucił z szelmowskim uśmieszkiem. – Bo w życiu nie jadłem czegoś tak dobrego jak to!

Wszyscy roześmiali się, a Maria zerwała się z krzesła, motyl na jej ramieniu zachybotał się zabawnie.

—No, kochani, co to za przyjęcie bez muzyki, co? – zawołała i podskoczyła do wieży. Łagodne dźwięki muzyki wypełniły pokój i Maria zaciągnęła Michaela na środek pokoju. Widać było jednak, że Michael tylko dla zasady opierał się, bo w gruncie rzeczy z przyjemnością tańczył z Marią. Tess uśmiechnęła się do siebie lekko i napiła się wina.

—Wykiwali nas – mruknął Kyle przysiadając się do niej.

—Słucham? – ocknęła się Tess. Kyle wskazał brodą tańczące pary.

—Wykiwali nas – powtórzył. – Bawią się bez nas.

Tess rozejrzała się dookoła – istotnie, tylko oni siedzieli jeszcze przy stole. Wzrok Tess powędrował w kierunku tańczących i zatrzymał się na Maxie i Liz, kołyszących się lekko na środku. Rozmawiali ze sobą cicho o czymś bardzo zabawnym, bo Liz nagle wybuchła śmiechem. Tess zmarszczyła czoło – kompletnie nie zauważyła, kiedy odchodzili od stołu. Wiedziała, że teraz tylko się przyjaźnili, ale mimo wszystko i tak nie była z tego zbytnio zadowolona.

—Zdradziłaś kiedyś Maxa? – zapytał niespodziewanie Kyle, również obserwując tą parę. Tess drgnęła niespokojnie.

—Zwariowałeś – mruknęła. – Chyba za dużo wypiłeś.

—Zdradziłaś? I miałaś potem wyrzuty sumienia? – Kyle uparcie trzymał się jednego tematu. – Myślisz, że oni by mieli jakiekolwiek wyrzuty sumienia?

Tess znów popatrzyła na Maxa i Liz, i to, co zupełnie jasno zasugerował Kyle wydawało się wypychać wszystkie inne myśli. Wiedziała, że kiedyś Max i Liz byli parą, nic dziwnego, że dobrze się znają. Ale nagle Tess była zdania, że oni byli stanowczo zbyt blisko siebie, zwłaszcza w sensie fizycznym. Czy już to zrobili? Czy mieli jakieś wyrzuty sumienia?

—To absurd – potrząsnęła głową, jakby chcąc wyrzucić z niej wszelkie podejrzenia, ale ziarenko niepewności zostało już zasiane.

—Być może – zgodził się Kyle. – A być może nie – zawiesił jakoś głos, jakby chciał dodać coś jeszcze, ale może lepiej byłoby, gdyby już nic nie mówił.

—Wiesz co? Za dużo myślisz – stwierdziła. Wstała i pociągnęła go za rękę. – Chodź. Idziemy tańczyć.

—Jak na balu promocyjnym w ostatniej klasie, co? – zapytał Kyle z uśmiechem, obejmując ją w pasie.

—Tak – potwierdziła. – I tak jak w przedostatniej klasie... i jeszcze tej wcześniejszej...

—I wszystkich innych – podsumował. – Zawsze byliśmy razem, co? Dziwne, że się sobie wzajemnie nie znudziliśmy przez te wszystkie lata – zażartował. Uśmiechnęła się lekko przytulając się do niego. Miał rację, zawsze chodzili na bal promocyjny razem. Miała wrażenie, jakby znali się od zawsze. Kyle był jej najlepszym przyjacielem i nigdy żadna przyjaciółka nie mogła się z nim równać. Podzielił ich tylko jej ślub, Kyle był stanowczo przeciwny Maxowi, ale teraz już było po tym. Zresztą, dzięki Maxowi poznał Liz. Choć to może nie była największa zaleta, Tess życzyła mu czegoś lepszego.

Max siedział na kanapie i obserwował tańczących, przytakując co jakiś czas słowom Liz i paląc papierosa. Opowiadała mu o swojej nowej pracy, ale średnio go to interesowało. Znacznie bardziej był ciekaw tego, czy Tess dobrze się tańczy z Kyle’m. Sądząc po ich minach – tak. Był zazdrosny? Jasne, że tak. To chyba normalne gdy twoja żona tańczy ze swoim odwiecznym przyjacielem, ale Max znał dobrze powiedzenie „najlepsi przyjaciele są najlepszymi kochankami”. Tym bardziej, że Tess wyglądała naprawdę świetnie z czarnej sukience, która lekko wiła się dookoła jej sylwetki i miała wycięte plecy. A według Maxa ręka Kyle’a była stanowczo za nisko. Co prawda Max był zazdrosny nie tylko o Kyle’a, to samo dotyczyło wszystkich innych mężczyzn, i gdyby Tess tańczyła na przykład z Michaelem, tak samo byłby zazdrosny.

Tess odsunęła się w końcu od Kyle’a i przysiadła na brzegu kanapy obok niego. Max czuł wyraźnie zapach jej perfum i od niechcenia przebiegł palcami po jej gołych plecach. Tess wzdrygnęła się lekko i odwróciła do niego głowę.

—Nie pal – poprosiła zauważając papieros w jego ręku.

—Zgaszę jeśli zatańczymy – zaproponował. Skinęła głową z uśmiechem, wobec czego sięgnął do popielniczki i zgasił papierosa. – Pani pozwoli – powiedział stając przed nią i skłaniając się lekko.

—O ile mój mąż pozwoli... – roześmiała się cicho.

—Jestem pewny, że nie będzie miał nic przeciwko, to w końcu bardzo tolerancyjny człowiek – odparł Max i podał jej ramię. Niech Kyle raz na zawsze zapamięta, że ona ma męża.

—Zdradziłeś mnie kiedyś? – zapytała niespodziewanie Tess.

—O czym ty mówisz? – zdziwił się Max. – Z kim niby?

—Z Liz – odparła spokojnie.

—Co ci przyszło do głowy – zdenerwował się lekko. – Ktoś ci nagadał bzdur? Może Kyle? Przecież wiesz, że on jest do mnie uprzedzony!

—Nikt mi nic nie mówił, po prostu pytam – powiedziała patrząc na niego wyczekująco.

—Nie – mruknął patrząc gdzieś ponad jej ramieniem. Tańczyli w dalszym ciągu, ale Tess miała wrażenie, że nastrój między nimi zmienił się. Dziwne. Przecież gdyby nie miał nic na sumieniu, to powinien się tylko roześmiać i powiedzieć, że chyba sobie żartuje, albo w ogóle potraktować to jako żart. Chyba. Położyła głowę na jego ramieniu, ale miała przedziwne uczucie, że coś chyba nie było w porządku. Mimo wszystko.



Poprzednia część Wersja do czytania Następna część