onika

Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku (6)

Poprzednia część Wersja do czytania Następna część



Romeo i Julia dwudziestego pierwszego wieku.
cz.5
Don't worry.

Crashdown.

— Hej.- powiedziała Liz podchodząc do Maxa.

— Hej.

— Coś podać?

— Musimy porozmawiać.

— Coś się stało?

— Nie wiem. To co było wczoraj...

— Było wspaniałe.

— Ale nierealne.

— No tak…, ale przecież to była tylko demonstracja tego, czego nie możemy robić, co nigdy nie może się stać…- powiedziała rozczarowanym tonem Liz.

— Właśnie, demonstracja... I to się nie może powtórzyć.

— Jasne. A co z przedstawieniem?

— Wypiszę się.

— Ale...

— To dla twojego bezpieczeństwa.

— Uh... Zaraz przyniosę ci colę...

— Nie musisz, już idę.

— Zostań!- Liz wyglądała na zmieszaną.- W końcu możemy być przyjaciółmi.

— Oczywiście.

— Co powiesz na przyjacielski spotkanie wieczorem?- Liz spojrzała na Maxa i szybko dodała.- No wiesz ty, ja, Michael, Maria i Isabel?

— Isabel jest zajęta.

— Więc spotkanie w czwórkę?

— Zgoda.

Trochę później, w szkole.

— No i jak tam Kaly? Serduszko nadal złamane?

— Tristin?

— A wyglądam jak duch? Parker wreszcie zrobiła coś rozsądnego.

— Zamknij się, co ty możesz o tym wiedzieć?

— Nie ważne, ale z chęcią się nią zajmę.

— Myślisz, że ci się uda?

— A niby czemu nie?

— Przekonasz się, że to nie takie łatwe.

Liz siedziała sama przy stoliku na przerwie i jadła drugie śniadanie.

— To chyba lepsze niż szkolny obiad?- spytał Alex dosiadając się do niej.

— Rzeczywiście.

— Mam do ciebie pytanie.

— Hm?

— Bo wiesz ty i Kaly wyglądaliście na dobrą parę, czy to przez Evansa?

— Maxa? Znaczy Evansa? Nie.

— To dobrze. Bo ostatnio ty i Maria spędzacie z nimi bardzo dużo czasu. Powiem od razu, czuję się zazdrosny.- Liz wybuchnęła śmiechem.

— Nie masz o co. To przez te przedstawienie.

— Jasne, Maria też?

— Wspiera mnie, powinieneś brać z niej przykład.

— O czym rozmawiacie?- spytała Maria, siadając koło nich.

— O niczym specjalnym.- powiedział Alex.

— Moja babcia Claudia przyjeżdża w sobotę.

— Uwielbiam ją.

— Ją czy Brada Pita?

— Bardzo zabawne.

Maria i Liz obsługiwały klientów.

— Całowaliście się?

— Tylko tak...

— Jak?

— Ostrzegawczo.

— Co?

— To skomplikowane.

— Jak było?

— Maria! To był tylko pocałunek...

— Tylko pocałunek? Całowałaś się z chochlikiem tasmańskim, to nie mógł być tylko pocałunek.

— W twoich ustach brzmi to niedorzecznie…, ale było wspaniale. Oczywiście, to nie było nic...

— Wielkiego?

— Właśnie. Masz plany na dzisiejszy wieczór?

— Nie.

— To świetnie.

— Liz co ty skombinowałaś?

— Powiedzmy, że już masz plany na dzisiejszy wieczór.

Crashdown, trochę później.

— Cześć Max.

— Hej.

— Michael się zgodził?

— W pewnym sensie, a Maria?

— Nie miała innego wyjścia.

— To dzisiaj wieczorem?

— Tak, zwykłe, przyjacielskie spotkanie...

— Właśnie.- Max zajrzał do menu.- Poproszę "kosmiczny wstrząs".

— Ja też.

— Słucham?

— Nieważne. Zaraz przyniosę.

Dużo później w klubie bilardowym. Maria i Michael grali.

— Hej ta kula nie mogła tam wpaść, na pewno użyłeś swoich zdolności!- skarżyła się Maria.

— Po prostu nie umiesz przegrywać.

— Jestem mistrzem, a ty oszukujesz!

— W bilard nie da się oszukiwać.

— Chyba, że jest się tobą.

— Nie kłóćcie się i kończcie, my też chcemy grać.- wtrąciła Liz.

— Parker nie zrzędź tylko przynieś coś do picia.

— Jasne.
Max poszedł za nią, przystając na chwilę koło Michaela.

— Postaraj się być dla niej milszy.

— Nie wymagaj zbyt wiele. Ej, De Luca! To nie możliwe.

— Wygrałam, dwadzieścia pięć dolców, Quasimodo.
W innej części klubu.

— Wybacz za niego, jest trochę...

— Arogancki?

— Coś pomiędzy...

— Ufo a ziemią?

— Nieważne.- Max się uśmiechnął.

— Nie mogę się doczekać kiedy pokonam cię w bilard.

— Jesteś pewna, że mnie pokonasz?

— Będę jeżeli obiecasz nie wykorzystywać mocy.

— Chodźmy zanieść napoje.
Wrócili do przyjaciół, którzy akurat się kłócili.

— Jesteś gatunkowcem.

— Guerin nie używaj tylu słów bo ci się mózg przegrzeje.

— Mi się mózg przegrzeje? Wolisz nie wiedzieć co mógłbym zrobić z twoim.
Liz i Max popatrzyli po sobie.

— Zabieranie tej dwójki razem nie było chyba najlepszym pomysłem?

Isabel stała w ciemnej grocie, już tu raz była. Obok niej stał mężczyzna.

— I jak ci się tu podoba?

— Zabierz mnie stąd.

— Dlaczego, to tylko sen.

— Oni wszyscy nie żyją.

— Poświeciłaś ich dla nas.

— Poświęciłam? Własną rodzinę?

— Byłaś okrutną morderczynią, dla ciebie to nie miało żadnej różnicy.

— To dlaczego ciebie nie zabiłam?

— Vilandro załamujesz mnie, to uwłacza mojej godności. Nie pamiętasz już z jaką satysfakcją mnie zabijałaś i patrzyłaś na moją śmierć?

— Czyli cię nie kochałam.

— Brata też kochałaś, a go zabiłaś.- Isabel na chwilę się zamyśliła.

— Kłamiesz.

— Co?- mężczyzna wyglądał na zszokowanego.

— Kłamiesz. Tyle akurat pamiętam, to nie ja go zabiłam!!!- Isabel popchnęła mężczyzna na skałę.- Jesteś kłamcą! Jeżeli jeszcze raz mnie przywołasz, wtedy zabiję cię...po raz drugi! Nie potrzebuję ciebie i twoich kłamstw!
Isabel obudziła się cała spocona, na swoim łóżku.

***

Liz sprzątała przed otwarciem Crashdown. Wynosiła właśnie śmieci.

— Babciu!- Liz rzuciła się babci na szyję.- Tak się cieszę, że już jesteś.

— Lizzy, jeszcze rok temu byłaś malutką dziewczynką, a teraz... Wita się ze mną śliczna, młoda panna.

— Zaniosę twoje bagaże.

— Zrobi to Jeffrey. No właśnie gdzie twoi rodzice?

— Śpią.

— Śpią? A ty od rana harujesz? To niewybaczalne.

— Dzięki temu wieczory mam wolne.

— Tak, w twoim wieku to dość przydatne. Musimy porozmawiać o wszystkich chłopakach którzy stracili dla ciebie głowę.

Pokój Isabel.

— Czy myślisz, że to co było w tamtym życiu, ma związek z tym ...życiem?- spytała Isabel.

— Nie wiem.- odpowiedział szczerze Max.

— Bo jeśli np. któreś z nas zrobiłoby coś złego tam, to chyba nie znaczy, że zawsze będzie gotów to zrobić?

— Chyba nie. Czy myślisz o czymś konkretnym?

— Nie, oczywiście że nie.

— To dobrze, bo nie chciałbym abyś coś przede mną ukrywała.

— Ale ty mi nie mówisz wszystkiego.

— Nie rozumiem.

— Odkąd pojawiła się ona, nie spędzamy każdego wieczoru na rozmowach...

— Nic mnie z nią nie łączy.

— Naprawdę? To dlaczego od razu przyszło ci to do głowy?

— Nie wiem.

— Chcesz by coś was łączyło, prawda?
Max spuścił oczy i po chwili wyszedł.

W pokoju Liz.

— Nie mam chłopaka. Ale jest ktoś na kim mi zależy.

— Mu na tobie też?

— Chyba tak.

— Więc co stoi a przeszkodzie?

— Jest skryty i uważa, że za dużo nas dzieli, ale miło spędzamy czas.

— To dobrze, bo widzisz nie każdy związek musi być na śmierć i życie.

— Chyba nie.
Do pokoju weszła Maria.

— O jeszcze jedna ślicznotka. Niech Bóg ma w opiece chłopców z tego miasteczka.

— Uwielbiam tą kobietę. O czym rozmawiałyście?

— O chłopakach.

— O Tristinie, Kaly'u czy Maxie?- Liz posłała jej mordercze spojrzenie.

— A więc to Max.

— To nie możliwe on jest inną...-zaczęła Liz

— Formą życia?- uzupełniła ją Maria.

— Jednostką.

— Niebezpieczny facet.- powiedziała babcia Liz.

— Nie z tej ziemi.- dodała Maria.

— Tajemniczy?- spytała babcia Claudia.

— Zupełnie zwariowałyście.- podsumowała je Liz.

Max wszedł do Centrum Ufologicznego, szukał odpowiedzi, choć nawet nie znał pytania.

— 4 czerwca 47 roku po wystrzeleniu przez ludzi ostatnich fajerwerków i zjedzeniu świątecznego jabłecznika, przylecieli. Prawdopodobnie byli tu stałymi gośćmi. Ale tamtej feralnej nocy coś im nie wyszło. W wyniku czego jeden, a niektórzy utrzymują, że więcej obcych statków rozbiło się na naszej planecie, dając początek najbardziej efektownemu spiskowi w historii ludzkości. Wśród mieszkańców Roswell do dziś żyją tacy, którzy widzieli na okolicznych polach szczątki dziwnego metalu, pokrytego hieroglifami. Niektórzy na łożu śmierci wyznawali, że uczestniczyli w autopsji obcych. Próbowano ich zastraszyć. Proszę sobie wyobrazić jak można żyć chowają w sobie straszną tajemnicę, którą nie można się podzielić z najbliższymi z obawy o ich życie.- (...)- Jakieś pytania?- spytał na zakończenie przewodnik

— Słyszałem, że kosmitów przed śmiercią poddawano torturą.- powiedział jeden z turystów.

— Są różne teorie.

— Czy kiedykolwiek wrócili, by ratować pozostałych?

— Od tamtej chwili często widywano UFO. Osądźcie sami.

— A co z 59?- spytał Max.

— Kto to powiedział?- spytał przewodnik, lecz nie otrzymał odpowiedzi.- To już wszystko.- podszedł do Maxa.- Co wiesz o 59?

— A jest coś co można wiedzieć?

— Wróć tu jutro, porozmawiamy, muszę ci coś pokazać.

Tristin zapukał w okno Liz.

— Cześć.- powiedziała Liz otwierając okno.- Co tu robisz?

— Wykorzystuję okazję.

— Okazję?

— Teraz kiedy nie ma już Kaly'a nic nie stoi na przeszkodzie byśmy...- nachyla się.

— Zjedli chipsy? Nie ma sprawy.

— Dlaczego mnie tak traktujesz?

— Jak?

— Chłodno.- Liz poszła zamknąć okno.

— Już lepiej?

— Jasne.- powiedział sceptycznie Tristin.

— Siadaj.- podsunęła mu krzesło.

— Wolę podłogę.

— Jak zawsze.- oboje usiedli na podłodze.

— Będziemy tak siedzieć?

— A co byś chciał robić?

— Coś głębszego.- ponownie się nachylił by ją pocałować.

— Ze mną nie pójdzie ci tak łatwo jak z innymi.

— Wiem, ale cieszę się, że zostawiasz mi nadzieję że między nami w ogóle coś może być.

— To ty to powiedziałeś.- usłyszeli pukanie do drzwi, weszła babcia Liz.

— Tak właśnie z rodzicami zastanawialiśmy się czy zaczynasz mówić do siebie? Widzę, że nie.- Tristin przywitał się z babcią Liz.- Jest i mój ulubiony chłopiec.

— Tęskniłem za panią.

— Nigdy się nie zmienisz. Nadal po uszy zakochany w mojej wnuczce?

— Ta kobieta jest genialna.- zwrócił się z tym do Liz.

— Jasne, zeswatałaby mnie z każdym.

— Czyli nie odwzajemnia twoich uczuć?- to pytanie było do Tristina.

— Niestety, ale nadal mam nadzieję.

— To ja was zostawiam.- babcia Liz skierowała się do wyjścia.- Powodzenia.- powiedziała do Tristina wychodząc.

— Uwielbiam twoją babcię.

***

Max wszedł do centrum ufologicznego. Podszedł do niego ten sam mężczyzna co wczoraj.

— A więc przyszedłeś?

— Mówiłem, że przyjdę.

— Co wiesz o 59?

— Zdaje się, że to pan miał mi coś pokazać.

— A więc tak zaczynasz?- po chwili wyciąga zdjęcie.- To niezbity dowód, że kosmici istnieją.- Max przygląda się fotografii .-Ten chłopiec koło cienia kosmity to ja. Co wiesz o 59?

— Podobno przylecieli na lody.

— Myślałem, że coś masz... Trudno. W twoich oczach widzę, że jesteś jednym z nas, mógłbyś mi się przydać. Jest sporo roboty. Nie palący?

— Tak.

— To dobrze, moje archiwa mogłyby pójść dymem. Najbardziej kompletna kolekcja dokumentów na temat spotkań z UFO. Tam- pokazuje na schody.- Za tymi drzwiami znajduje się wszystko co chciałbyś wiedzieć o UFO na przestrzeni ostatniego półwiecza. Co sądzisz o mojej propozycji?

Liz idzie ulicą nagle widzi ambulans podjeżdżający pod Crashdown i zbierający się tłum ludzi. Po chwili jest już w szpitalu z rodzicami.

Maria rozgląda się po Crashdown, jak na złość tłumy klientów, a ona została sama z Agnes.

— Chciałbym coś zamówić.

— Nie tylko pan.- skwitowała go Maria.

— Co mi pani poleca?

— Jest pan duży i powinien sam nauczyć się wybierać.

— To oburzające.

— To niech pan wyjdzie, kasa przez to nie ucierpi.- Maria po raz kolejny spojrzała na tłum ludzi wciskający się do kawiarni.- Dentyści.- pomyślała Maria.

— Powinna mi pani coś polecić.- ponownie zwrócił się do niej ten sam klient.

— Do cholery, albo pan coś zamawia, albo proszę poszukać innej kawiarni!

— To niech już będą frytki i cola na wynos.

— Świetny wybór. Agnes! A żeby cię...- powiedziała widząc, że dziewczyna wychodzi na papierosa.

— Biedna De Luca, nie radzisz sobie?- spytał ją Guerin.

— Nadal mnie śledzisz?

— Obserwuję.

— Jasne.- Maria rozejrzała się po raz setny po kawiarni.- Zabierz to do kuchni.- podała Michaelowi brudne talerze.- I ruszaj się, zobacz jaki tłum.

Liz wstała i poszła kupić sobie kawę. Po drodze zatrzymała się przy budce telefonicznej.

— Mówi Max nie ma mnie w domu. Zostaw wiadomość.

— Tu Liz, moja babcia miała wylew. To chyba coś poważnego, tak bardzo się boję. Sama nie wiem po co dzwonię, chyba chciałam usłyszeć twój głos, jednak automatyczna sekretarka mi nie wystarcza. Wybacz to był głupi pomysł, że zadzwoniłam do ciebie. Nie przyjeżdżaj, są tu wszyscy. Zobaczymy się w szkole.
Liz wróciła do rodziców. Kończyli właśnie rozmawiać z lekarzem.

— Co jej jest?- spytała Liz.

— To udar mózgu. Lekarz mówi, że stan jest poważny.

Crashdown.

— To wykorzystywanie obcych do ciężkich robót.- zaczął Michael.

— Nie marudź, tylko idź do następnych klientów.

— Nie mogę w to uwierzyć.

— W co?

— Że ci pomagam.

— Nie masz innego wyjścia. Podgrzej to.- podała mu talerz z frytkami.

Max stanął przed szpitalem. Wyciągnął komórkę.

— Jestem przed szpitalem.- wypowiedział te trzy słowa i włożył telefon do kieszeni.
Po chwili z budynku wybiegła Liz i rzuciła mu się z płaczem na szyję.

— Dziękuję... Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy...

***

Liz siedzi na ławce w szkole, podchodzi do niej Maria.

— Co u babci?

— Nie wiem, musimy czekać.

— Nie musiałaś przychodzić do szkoły.

— Rodzice mnie zastąpili w czuwaniu.

— Powinnaś zostać w domu.

— Nie było takiej potrzeby. Poradziłaś sobie wczoraj?

— Jasne. Nie byłam sama. Dzisiaj też cię zastąpię.

— Nie musisz.

— Powinnaś być z rodziną.

— Dzięki.

W szpitalu.

— Babcia zwiedzała wtedy Yosemite i nagle spotkała kłusownika. Polował na jelenie poza sezonem, a jej udało się go zatrzymać.- opowiadał ojciec Liz.

— Kłusownika?- spytała dziewczyna.

— Jego brata i kolegę również. Areszt obywatelski.

— Jest fantastyczna.

— Pilne wezwanie do pokoju 104.

— Tam leży babcia.- rodzina Parkerów podniosła się.
Czas mija nie ubłaganie, każda sekunda jest dla niej ostatnio chwilą życia. Stoi przy mnie Maria, sama nie wiem od kiedy tu jest. Podtrzymuje mnie żebym nie zemdlała i wmawia mi, że jest jeszcze szansa. Moja babcia, kobieta która ukierunkowała moją drogę w życiu odchodzi, ale walczy, zawsze walczyła o wszystko i o wszystkich. Mam ochotę umrzeć. Wiem, że babcia nie pochwala takich myśli, ale one same mnie nachodzą. To wszystko dzieję się zbyt szybko.

— Maria nie musisz przy mnie czuwać, twoja matka się pewnie niepokoi.

— Na pewno nie chcesz, żebym została?

— Poradzę sobie. Dzięki.

— Trzymaj się.
Liz wchodzi nieśmiało do sali i siada przy łóżku babci.

— Babciu... Nie opuszczaj mnie... Nie teraz...

W domu Evansów.

— Czemu jeszcze leżysz?- spytała Isabel Maxa.

— To moje łóżko, mam do tego prawo.

— Dobrze wiesz o czym mówię. Ona ciebie potrzebuje...

— Ma jeszcze Marię i Kaly'a.

— Ale zadzwoniła do ciebie.

— O co ci chodzi? Od początku odradzałaś mi spotykać się z nią.

— I nadal przy tym zostaję. Ale mógłbyś jej pomóc...

Liz siedziała na ławce, było strasznie zimno, ale ona nie czuła chłodu, czuła ból. Jej babcia umarła, a w jej sercu zapanował strach. Jak będzie mogła dalej żyć. Czy wszystko kiedyś wróci do normy, a może już zawsze będzie tak jak teraz. Zawsze sama...

— Słyszałem co się stało.- Liz podniosła głowę obok niej stał Max.

— Co ty tu...?

— Chcę ci pomóc.

— Pomóc?

— Właśnie. Wstań przeziębisz się.- podał jej rękę, chwyciła ją i poczuła jak ciepło przeszywa każdy kawałek jej ciała.

— Dziękuję. Max nie wypisuj się z tego przedstawienia. Czuję się taka samotna.-dodała po chwili ciszy.

— Ja jestem przy tobie...

Koniec części piątej.


Poprzednia część Wersja do czytania Następna część