A/T: Lolita Behrbuns
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
A/T: Lolita Behrbuns
Dwa krótkie opowiadanka. Przeczytałam je późnym wieczorem i przyznam, że zrobiły na mnie wrażenie. Należy je czytać razem - jedno jest z punktu widzenia Liz, drugie Maxa. Napisałam do autorki, ale na razie cisza - może nie ma nic przeciwko...
Dormir: Sen
by Lolita Behrbuns
~Liz~
Cienie dotrzymują mi towarzystwa gdy leżę w łóżku twarzą do ściany. Dzisiaj jest pełnia księżyca, po ścianach rozchodzi się dziwne, nieziemskie światło. Słyszę jak krople deszczu spadają cicho z rynny za oknem. Przez chwilę staram się zając umysł usiłując znaleźć rytm i ukojenie w ich delikatnych uderzeniach, ale to tylko nic nie znacząca przerwa.
Wtulam twarz w poduszkę dławiąc w sobie chęć krzyku.
Co jest ze mną nie tak?
Przesuwam rękę na poduszkę leżącą obok mojej głowy. Jest zimna i pusta, taka jak przez całą noc. Otulam się ciaśniej kołdrą usiłując zignorować chłód który pojawił się w głębi mnie.
Nawet teraz słyszęgo za drzwiami sypialni. Jest po północy i wciąż słyszę szelest papierów, gdy przekłada mapy i raporty, których nie potrafi porzucić. To już dwa lata, ale on wciąż trwa. Wszystkie nasze plany, moje plany, zostały zawieszone, poniewż musimy go szukać.
Jego syna.
A ja, będąc wierzącą w niego dziewczyną, skinęłam głową i wzięłam go za rękę.
Czy to źle obrażać się na dziecko? Na niewinność, której jedyną winą było to, że jego matka była zdolnym do wszystkiego mordercą?
To małostkowe i nieważne, ale tak. Nienawidzę go, choć może razcej powinnam powiedzieć, że nienawidzę myśli o nim każdą komórką mojego ciała. Jego istnienie przypomina o zdradzie. Policzek w twarz, jeśli chcecie. Odnalezienie go jedynie potwierdzi, że wszystko, co uważałam w sercu za drogie i prawdziwe było tak naprawdę pustym snem.
Miłość, wartość – ultimatum.
Niemalże jak wyjątkowo silny halucynogen. Szybko uzależnia. Ale jak wszystkie inne narkotyki, gdy ustaje okazuje się być jednym wielkim świństwem.
Pocieram zmęczone oczy i odganiam łzy.
Nie będę płakać.
To bez sensu.
Sama tego chciałam.
I tylko do siebie mogę mieć pretensje.
Gdy granolith wystartował tamtego słonecznego dnia dwa dni temu, zostali.
Max Evans został.
Został na Ziemi dla mnie.
Tak przynajmniej myślałam.
Gdy pogładził mnie po policzku i powiedział, że mnie kocha, z jego ust padły te pamiętne słowa: „Muszę odnaleźć mojego syna”. I moja mała bańka mydlana pękła.
Słyszę jak drzwi się otwierają i chwilę potem łóżko ugina się lekko gdy kładzie się obok mnie. Leżę nieruchomo, starając się, by nie wiedział, że jeszcze nie śpię. Czuję jak podnosi się lekko i chce mnie dotknąć, ale nie jest pewien, jak zareaguję. Tak samo jest już od kilku tygodni. Napięcie między nami staje się trudne do wytrzymania i czasami można je poczuć niemal fizycznie.
Ja straciłam apetyt.
Max nie może spać.
Wciąż jesteśmy czymś w rodzaju pary, prawda? Dlaczego sami nakręcamy to koło pełne bólu?
-Liz- – słyszę, jak szepcze niepewnie moje imię i serce mi się ściska.
Odrwacam się i w końcu jestem do niego przodem, choć wciąż mam zamknięte oczy udając że śpię.
Czuję jego ciepły oddech na twarzy i w tej chwili chcę się do niego po prostu przytulić i odetchnąć głęboko.
Mój Max.
Jedyny mężyzna, który trzyma w dłoniach moje serce. Jedyna osoba, która może sprawić, że płynę po niebie w ekstazie i która może połamać moje serce na kawałki.
Mój Max.
Czuję jak całuje mnie delikatnie w czoło. Nie mogę już dłużej się powstrzymywać i przytulam się do niego. Jego ramiona obejmują mnie i wszystko wydaje się być właściwe. To niemalże wystarcza, bym zapomniała...
Ale to właśnie co usłyszałam potem kompletnie ujarzmiło wszystkie moje myśli.
-Kocham cię.
Wraz z tymi dwoma słowami cała moja złość i zawód ulotniły się.
Tak, wiem, że to brzmi bez sensownie. Tak jakby zwykłe słowa mogły rozwiązać wszystkie życiowe problemy.
A nie mogą.
Być może nigdy nie będą mogły, ale kiedy żyjesz z kimś takim jak Max, z kimś kto w każdej chwili może być od ciebie zabrany, bierzesz wszystko co możesz. Żyjesz chwilą.
Chwilą taką jak ta, gdy wydaje się, że nie istnieje nic innego na świecie poza nim i mną.
Liz Parker i Max Evans.
Dziewczyna, która kocha chłopaka i chłopak, który kocha dziewczynę.
Poza tym nic nie jest ważne.
Wiem, że kiedy rano o tworzę oczy, nasze problemy wciąż będą.
Wciąż będzie szukał swojego syna.
Ale ja zostanę.
By mu pomóc.
By go wspierać.
By go kochać.
Jestem męczennicą? Nie.
Jestem głupia? Nie.
Jestem naiwna? Być może.
Ale teraz, gdy czuję jak jego ciało się odpręża, jak jego oddech staje się wolniejszy, jestem otoczona wszystkim, czym jest Max.
I nie chciałabym być nigdzie indziej.
Koniec.
Reveiller: Przebudzenie
by Lolita Behrbuns
~Max~
Pocieram zamknięte oczy i pocieram bolące czoło. Tykanie zegara na ścianie jest jedynym dźwiękiem, który brzmi w zimnym mieszkaniu. Gra to na moich nerwach i przez chwilę mam ochotę podnieść rękę i uciszyć go raz na zawsze. Nie zrobię tego, wiem, że sąsiedzi nie będą zachwyceni hałasem.
Idę do łazienki mając nadzieję, że zimna woda odegna ode mnie zmęczenie i fatygę. Zapalam światło i jestem przerażony tym, co widzę.
Z trudem rozpoznaję osobę, która patrzy na mnie z lustra.
Patrzę na moje odbicie i zauważam kilkudniowy ciemny zarost. Moje oczy są podkrążone, ciemne koła mówią o nieprzespanych nocach. Moje usta są wykrzywione w wiecznym grymasie.
Kiedy ostatni raz się uśmiechałem?
Odkręcam zimną wodę i czekam dopóki woda nie stanie się lodowata. Przemywam nią twarz i powoli otwieram oczy. Patrzę w górę, a nieznajomy mężczyzna w lustrze wciąż jest.
Drwi ze mnie.
Odwracam oczy i zamierzam wyjść, nie mogąc znieść dłużej swojego widoku.
Co ja zrobiłem?
Kim się stałem?
Czasami czucie wstrętu do samego siebie jest tak silne, żw czuję się tak, jakbym to nie był ja.
Moje oczy spoglądają na bałagan na stole. Mapy, notatki i niekończące się wytyczne zalegają na naszym kuchennym stole. Żadnego jedzenia, żadnych owoców ani kwiatów, ale kawałek po kawałku dowód tego, że ja, Max Evans, jestem frajerem.
Tak łatwo było by zwalić wszystko na kogoś innego. Powiedzieć, że to wszystko było jej wina.
Jej i jej naginania umysłu.
Niestety, choć tak bardzo chciałbym, żeby to była prawda – wiedziałem że nie jest.
Tess nie zmusiła mnie do spędzenia z nią nocy.
Ja to wszystko zrobiłem.
Ja, ja i tylko ja.
A teraz muszę ponieść konsekwencje moich czynów. Gniew, który spowodowała moja niedyskrecja.
Nieżywy przyjaciel.
Zaniedbana dziewczyna.
Syn, który jest zdany na łaskę i niełaskę bezdusznej wiedźmy.
Więc szukam.
Jestem mu to winny, mojemu synowi, by dać mu szanse na normalne życie.
Szansę by mógł dorastać. Możliwość życia bez strachu przed własną matką.
Chcę, żeby mógł doświadczyć tego co ja gdy dorastałem. By być wychowywanym przez dwoje kochających rodziców w bezpiecznym i ciepłym domu...
Ale jeśli mam być szczery, nie wiem, co zrobię gdy go odnajdę.
Jeśli go odnajdę.
Możliwość tego blaknie z każdym dniem.
Przez dwa lata usiłowałem nie myśleć o tym. Pytanie nigdy nie zaczynało się od jeśli, tylko od kiedy. Usiłowałem patrzeć na wszystko pozytywnie, ale nie jestem z natury optymistą...
Liz jest.
Nie ważne, co zgotuje jej los, jej zawsze udaje się znaleźć jakąś dobrą stronę. Miałem szczęście, że miałem jej miłość i wsparcie przez te wszystkie lata. Chociaż chyba i ona ma swoje granice.
Miesiące mijają, a dystans między nami staje się coraz większy i większy dopóki nie stanie się ziejącą nudą pustką.
Już nie ma jej słów zachęty.
Jej ciche, uspokajające i miękkie szepty i delikatne pieszczoty zostały zastąpione ciszą i odległością.
To właśnie dawało mi siłę przez te wszystkie lata. Jej głęboka wiara. Świadomość tego, że mnie kocha i martwi się o mnie pomimo wszystkich moich wad i ppotknięć. Myśl o tym, że może mnie już nie kochać, że sprowadziłem to na siebie moim własnym przywiązaniem, rani mnie bardziej niż fizyczny ból który spowodował mi agent Pierce.
Zwijam mapy i zgarniam na bok notatki, usiłując nieco sprzątnąć nasz mały kącik. Biorę szklankę wody i idę do naszego pokoju.
Pcham wolno drzwi i wzdrygam się, gdy skrzypią.
Mój wzrok pada na postać leżącą na łóżku. Jest zimna noc i okryła się szczelnie kołdrą. Jedyny znak jej istnienia jest ciemny połysk jej włosów.
Podchodzę do łóżka i kładę się obok niej. Nie mogę widzieć jej twarzy, ale wiem, że nie śpi.
Wyciągam rękę chcąc jej dotknąć, ale waham się, niepewny czy mój dotyk będzie przyęty.
Nie miałbym jej za złe gdyby mnie odtrąciła.
Przeszła już przez wiele dzięki mnie. Gdy stawiam się na jej miejscu, nie mogę zrozumieć dlaczego po tym wszystkim wciąż może być ze mną.
Kocham ją tak bardzo, że moje serce dosłownie aż boli.
Kładę głowę obok jej poduszki i wdycham jej zapach.
Moje serce.
Moja dusza.
Moje życie.
Moja Liz.
Gdy moje usta ułożyły się do jej imienia, nie mogę tego powstrzymać. Szepczę jej imię niczym święty ślub.
Liz.
Odwraca się nagle i niespodziewanie patrzę na piękną twarz mojej ukochanej. Rysy jej twarzy są delikatne i mistyczne gdy światło księżyca tworzy na jej twarzy tajemniczą grę cieni.
Tak bardzo chcę jej dotknąć. Poczuć jej ciepłą, miękką skórę pod palcami.
Nie mogę tego powstrzymać i pochylam głowę całując ją delikatnie w czoło.
Wzdycha i przysuwa swoje ciało do mojego. Moje serce przyśpiesza i czuję jak łzy pojawiają się w moich oczach.
Powtarzam słowa płynące z głębi serca, które powiedziałem jej tamtej majowej, chłodnej nocy dwa lata temu...
Kocham cię.
To nie jest stwierdzenie lecz obietnica. Gdy trzymam jej ciepłe ciało tak blisko mojego, w duchu składam przysięgę.
Będę ją kochał i szanował dopóki oddycham.
Opieram głowę o jej czoło i zamykam oczy. Wzdycham z zadowoleniem i radością gdy otaczam ją ciaśniej ramionami.
I choć leżę bez snu, moje serce jest spokojne. Dzięki temu, że mam to, co było mi kiedykolwiek potrzebne, czego chciałem od tego świata...
Moje serce.
Moja dusza.
Moje życie.
Moja Liz.
Koniec.
Dormir: Sen
by Lolita Behrbuns
~Liz~
Cienie dotrzymują mi towarzystwa gdy leżę w łóżku twarzą do ściany. Dzisiaj jest pełnia księżyca, po ścianach rozchodzi się dziwne, nieziemskie światło. Słyszę jak krople deszczu spadają cicho z rynny za oknem. Przez chwilę staram się zając umysł usiłując znaleźć rytm i ukojenie w ich delikatnych uderzeniach, ale to tylko nic nie znacząca przerwa.
Wtulam twarz w poduszkę dławiąc w sobie chęć krzyku.
Co jest ze mną nie tak?
Przesuwam rękę na poduszkę leżącą obok mojej głowy. Jest zimna i pusta, taka jak przez całą noc. Otulam się ciaśniej kołdrą usiłując zignorować chłód który pojawił się w głębi mnie.
Nawet teraz słyszęgo za drzwiami sypialni. Jest po północy i wciąż słyszę szelest papierów, gdy przekłada mapy i raporty, których nie potrafi porzucić. To już dwa lata, ale on wciąż trwa. Wszystkie nasze plany, moje plany, zostały zawieszone, poniewż musimy go szukać.
Jego syna.
A ja, będąc wierzącą w niego dziewczyną, skinęłam głową i wzięłam go za rękę.
Czy to źle obrażać się na dziecko? Na niewinność, której jedyną winą było to, że jego matka była zdolnym do wszystkiego mordercą?
To małostkowe i nieważne, ale tak. Nienawidzę go, choć może razcej powinnam powiedzieć, że nienawidzę myśli o nim każdą komórką mojego ciała. Jego istnienie przypomina o zdradzie. Policzek w twarz, jeśli chcecie. Odnalezienie go jedynie potwierdzi, że wszystko, co uważałam w sercu za drogie i prawdziwe było tak naprawdę pustym snem.
Miłość, wartość – ultimatum.
Niemalże jak wyjątkowo silny halucynogen. Szybko uzależnia. Ale jak wszystkie inne narkotyki, gdy ustaje okazuje się być jednym wielkim świństwem.
Pocieram zmęczone oczy i odganiam łzy.
Nie będę płakać.
To bez sensu.
Sama tego chciałam.
I tylko do siebie mogę mieć pretensje.
Gdy granolith wystartował tamtego słonecznego dnia dwa dni temu, zostali.
Max Evans został.
Został na Ziemi dla mnie.
Tak przynajmniej myślałam.
Gdy pogładził mnie po policzku i powiedział, że mnie kocha, z jego ust padły te pamiętne słowa: „Muszę odnaleźć mojego syna”. I moja mała bańka mydlana pękła.
Słyszę jak drzwi się otwierają i chwilę potem łóżko ugina się lekko gdy kładzie się obok mnie. Leżę nieruchomo, starając się, by nie wiedział, że jeszcze nie śpię. Czuję jak podnosi się lekko i chce mnie dotknąć, ale nie jest pewien, jak zareaguję. Tak samo jest już od kilku tygodni. Napięcie między nami staje się trudne do wytrzymania i czasami można je poczuć niemal fizycznie.
Ja straciłam apetyt.
Max nie może spać.
Wciąż jesteśmy czymś w rodzaju pary, prawda? Dlaczego sami nakręcamy to koło pełne bólu?
-Liz- – słyszę, jak szepcze niepewnie moje imię i serce mi się ściska.
Odrwacam się i w końcu jestem do niego przodem, choć wciąż mam zamknięte oczy udając że śpię.
Czuję jego ciepły oddech na twarzy i w tej chwili chcę się do niego po prostu przytulić i odetchnąć głęboko.
Mój Max.
Jedyny mężyzna, który trzyma w dłoniach moje serce. Jedyna osoba, która może sprawić, że płynę po niebie w ekstazie i która może połamać moje serce na kawałki.
Mój Max.
Czuję jak całuje mnie delikatnie w czoło. Nie mogę już dłużej się powstrzymywać i przytulam się do niego. Jego ramiona obejmują mnie i wszystko wydaje się być właściwe. To niemalże wystarcza, bym zapomniała...
Ale to właśnie co usłyszałam potem kompletnie ujarzmiło wszystkie moje myśli.
-Kocham cię.
Wraz z tymi dwoma słowami cała moja złość i zawód ulotniły się.
Tak, wiem, że to brzmi bez sensownie. Tak jakby zwykłe słowa mogły rozwiązać wszystkie życiowe problemy.
A nie mogą.
Być może nigdy nie będą mogły, ale kiedy żyjesz z kimś takim jak Max, z kimś kto w każdej chwili może być od ciebie zabrany, bierzesz wszystko co możesz. Żyjesz chwilą.
Chwilą taką jak ta, gdy wydaje się, że nie istnieje nic innego na świecie poza nim i mną.
Liz Parker i Max Evans.
Dziewczyna, która kocha chłopaka i chłopak, który kocha dziewczynę.
Poza tym nic nie jest ważne.
Wiem, że kiedy rano o tworzę oczy, nasze problemy wciąż będą.
Wciąż będzie szukał swojego syna.
Ale ja zostanę.
By mu pomóc.
By go wspierać.
By go kochać.
Jestem męczennicą? Nie.
Jestem głupia? Nie.
Jestem naiwna? Być może.
Ale teraz, gdy czuję jak jego ciało się odpręża, jak jego oddech staje się wolniejszy, jestem otoczona wszystkim, czym jest Max.
I nie chciałabym być nigdzie indziej.
Koniec.
Reveiller: Przebudzenie
by Lolita Behrbuns
~Max~
Pocieram zamknięte oczy i pocieram bolące czoło. Tykanie zegara na ścianie jest jedynym dźwiękiem, który brzmi w zimnym mieszkaniu. Gra to na moich nerwach i przez chwilę mam ochotę podnieść rękę i uciszyć go raz na zawsze. Nie zrobię tego, wiem, że sąsiedzi nie będą zachwyceni hałasem.
Idę do łazienki mając nadzieję, że zimna woda odegna ode mnie zmęczenie i fatygę. Zapalam światło i jestem przerażony tym, co widzę.
Z trudem rozpoznaję osobę, która patrzy na mnie z lustra.
Patrzę na moje odbicie i zauważam kilkudniowy ciemny zarost. Moje oczy są podkrążone, ciemne koła mówią o nieprzespanych nocach. Moje usta są wykrzywione w wiecznym grymasie.
Kiedy ostatni raz się uśmiechałem?
Odkręcam zimną wodę i czekam dopóki woda nie stanie się lodowata. Przemywam nią twarz i powoli otwieram oczy. Patrzę w górę, a nieznajomy mężczyzna w lustrze wciąż jest.
Drwi ze mnie.
Odwracam oczy i zamierzam wyjść, nie mogąc znieść dłużej swojego widoku.
Co ja zrobiłem?
Kim się stałem?
Czasami czucie wstrętu do samego siebie jest tak silne, żw czuję się tak, jakbym to nie był ja.
Moje oczy spoglądają na bałagan na stole. Mapy, notatki i niekończące się wytyczne zalegają na naszym kuchennym stole. Żadnego jedzenia, żadnych owoców ani kwiatów, ale kawałek po kawałku dowód tego, że ja, Max Evans, jestem frajerem.
Tak łatwo było by zwalić wszystko na kogoś innego. Powiedzieć, że to wszystko było jej wina.
Jej i jej naginania umysłu.
Niestety, choć tak bardzo chciałbym, żeby to była prawda – wiedziałem że nie jest.
Tess nie zmusiła mnie do spędzenia z nią nocy.
Ja to wszystko zrobiłem.
Ja, ja i tylko ja.
A teraz muszę ponieść konsekwencje moich czynów. Gniew, który spowodowała moja niedyskrecja.
Nieżywy przyjaciel.
Zaniedbana dziewczyna.
Syn, który jest zdany na łaskę i niełaskę bezdusznej wiedźmy.
Więc szukam.
Jestem mu to winny, mojemu synowi, by dać mu szanse na normalne życie.
Szansę by mógł dorastać. Możliwość życia bez strachu przed własną matką.
Chcę, żeby mógł doświadczyć tego co ja gdy dorastałem. By być wychowywanym przez dwoje kochających rodziców w bezpiecznym i ciepłym domu...
Ale jeśli mam być szczery, nie wiem, co zrobię gdy go odnajdę.
Jeśli go odnajdę.
Możliwość tego blaknie z każdym dniem.
Przez dwa lata usiłowałem nie myśleć o tym. Pytanie nigdy nie zaczynało się od jeśli, tylko od kiedy. Usiłowałem patrzeć na wszystko pozytywnie, ale nie jestem z natury optymistą...
Liz jest.
Nie ważne, co zgotuje jej los, jej zawsze udaje się znaleźć jakąś dobrą stronę. Miałem szczęście, że miałem jej miłość i wsparcie przez te wszystkie lata. Chociaż chyba i ona ma swoje granice.
Miesiące mijają, a dystans między nami staje się coraz większy i większy dopóki nie stanie się ziejącą nudą pustką.
Już nie ma jej słów zachęty.
Jej ciche, uspokajające i miękkie szepty i delikatne pieszczoty zostały zastąpione ciszą i odległością.
To właśnie dawało mi siłę przez te wszystkie lata. Jej głęboka wiara. Świadomość tego, że mnie kocha i martwi się o mnie pomimo wszystkich moich wad i ppotknięć. Myśl o tym, że może mnie już nie kochać, że sprowadziłem to na siebie moim własnym przywiązaniem, rani mnie bardziej niż fizyczny ból który spowodował mi agent Pierce.
Zwijam mapy i zgarniam na bok notatki, usiłując nieco sprzątnąć nasz mały kącik. Biorę szklankę wody i idę do naszego pokoju.
Pcham wolno drzwi i wzdrygam się, gdy skrzypią.
Mój wzrok pada na postać leżącą na łóżku. Jest zimna noc i okryła się szczelnie kołdrą. Jedyny znak jej istnienia jest ciemny połysk jej włosów.
Podchodzę do łóżka i kładę się obok niej. Nie mogę widzieć jej twarzy, ale wiem, że nie śpi.
Wyciągam rękę chcąc jej dotknąć, ale waham się, niepewny czy mój dotyk będzie przyęty.
Nie miałbym jej za złe gdyby mnie odtrąciła.
Przeszła już przez wiele dzięki mnie. Gdy stawiam się na jej miejscu, nie mogę zrozumieć dlaczego po tym wszystkim wciąż może być ze mną.
Kocham ją tak bardzo, że moje serce dosłownie aż boli.
Kładę głowę obok jej poduszki i wdycham jej zapach.
Moje serce.
Moja dusza.
Moje życie.
Moja Liz.
Gdy moje usta ułożyły się do jej imienia, nie mogę tego powstrzymać. Szepczę jej imię niczym święty ślub.
Liz.
Odwraca się nagle i niespodziewanie patrzę na piękną twarz mojej ukochanej. Rysy jej twarzy są delikatne i mistyczne gdy światło księżyca tworzy na jej twarzy tajemniczą grę cieni.
Tak bardzo chcę jej dotknąć. Poczuć jej ciepłą, miękką skórę pod palcami.
Nie mogę tego powstrzymać i pochylam głowę całując ją delikatnie w czoło.
Wzdycha i przysuwa swoje ciało do mojego. Moje serce przyśpiesza i czuję jak łzy pojawiają się w moich oczach.
Powtarzam słowa płynące z głębi serca, które powiedziałem jej tamtej majowej, chłodnej nocy dwa lata temu...
Kocham cię.
To nie jest stwierdzenie lecz obietnica. Gdy trzymam jej ciepłe ciało tak blisko mojego, w duchu składam przysięgę.
Będę ją kochał i szanował dopóki oddycham.
Opieram głowę o jej czoło i zamykam oczy. Wzdycham z zadowoleniem i radością gdy otaczam ją ciaśniej ramionami.
I choć leżę bez snu, moje serce jest spokojne. Dzięki temu, że mam to, co było mi kiedykolwiek potrzebne, czego chciałem od tego świata...
Moje serce.
Moja dusza.
Moje życie.
Moja Liz.
Koniec.
Last edited by Nan on Mon Feb 02, 2004 1:24 pm, edited 1 time in total.
Piękne...zwłaszcza przypadło mi do serca to drugie pisane z punktu widzenia Maxa...opowiadanie, nie musi być długie, by wywierać głębokie wrażenie. Czasem wystarczy "kilka" niezwykłych słow.
Mam wrazenie ze była jeszcze trzecia część...ale może się mylę...nie, na pewno, w "Shiri i Jason" umiesciłam trzy fanarty do opowiadań Lolity.
Dzięki Nan.
Mam wrazenie ze była jeszcze trzecia część...ale może się mylę...nie, na pewno, w "Shiri i Jason" umiesciłam trzy fanarty do opowiadań Lolity.
Dzięki Nan.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Na początek kilka informacji. Po pierwsze w końcu skontaktowałam się z Lolitą. Nie dostała moich maili - i nie mam pojęcia dlaczego. Wysyłałam jej kilka dni temu i to nawet dwa. Ale zła chyba na mnie nie jest... W każdym razie OFICJALNA ZGODA JEST. Ulżyło mi nieco z tego powodu. To raz.
Po drugie owszem, trzecia część istnieje i również się pojawi. Mam tylko podejrzenia, że zrobi się z tego coś większego.
Po trzecie mam przekazać wiadomość, że jeśli ktoś chce zamieścić jej prace - należy najpierw zapytać. Jej słowa, prosiła więc przekazuję.
Po czwarte miałam podać oficjalnego linka do jej strony więc podaję: http://www3.telus.net/cestrada/. Polecam, bo grafika jak dla mnie świetna.
Po drugie owszem, trzecia część istnieje i również się pojawi. Mam tylko podejrzenia, że zrobi się z tego coś większego.
Po trzecie mam przekazać wiadomość, że jeśli ktoś chce zamieścić jej prace - należy najpierw zapytać. Jej słowa, prosiła więc przekazuję.
Po czwarte miałam podać oficjalnego linka do jej strony więc podaję: http://www3.telus.net/cestrada/. Polecam, bo grafika jak dla mnie świetna.
Nan, do "I love you Max Evans"?
Jeżeli chcesz, ja mogę to dla ciebie przetłumaczyć w weekend, przesle ci i zobaczysz, czy będzie ci odpowiadać, czy nie.
Nawiasem mówiąc, masz CUDNY avatar mam sentyment do tego zdjęcia, bo Shiri wygląda na nim troche jak ja- chociaż ja oczywiście nie jestem taka ładna
Jeżeli chcesz, ja mogę to dla ciebie przetłumaczyć w weekend, przesle ci i zobaczysz, czy będzie ci odpowiadać, czy nie.
Nawiasem mówiąc, masz CUDNY avatar mam sentyment do tego zdjęcia, bo Shiri wygląda na nim troche jak ja- chociaż ja oczywiście nie jestem taka ładna
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
No to już wiemy jak wygląda Lizziett, bo sie przyznała i może jak wyglada Nan, bo wybrała taki avatarek, ktory jej się z czyms kojarzy, a to dotyczy wyglądu, swojego..
No i opowiadanie. Lubie znać hostorie z punktu widzenia obu stron...ciekawe doświadczenie i dobrze napisane. Towarzyszą im piękne fanarty.
Już pisałam o tym w AN...mało spotyka się opowiadań w których narratorem byłby Max, prawda ?
No i opowiadanie. Lubie znać hostorie z punktu widzenia obu stron...ciekawe doświadczenie i dobrze napisane. Towarzyszą im piękne fanarty.
Już pisałam o tym w AN...mało spotyka się opowiadań w których narratorem byłby Max, prawda ?
Yeah, they are lovely... I like them because of French words - I just love this language (it isn't strnage, though )... BTW it's verbs and I just change them for nouns But maybe nobody will recognize it
Sometimes when I can't bear anymore chemistry or maths, I just have to do something with my mind, something other than reactions and formulas, even in French, so when the computer is free...
Maddie, dzięki. Choć miałam trudny wybór między innymi cudami BTW, ty też zmieniłaś avatar...
Sometimes when I can't bear anymore chemistry or maths, I just have to do something with my mind, something other than reactions and formulas, even in French, so when the computer is free...
Maddie, dzięki. Choć miałam trudny wybór między innymi cudami BTW, ty też zmieniłaś avatar...
Światło Dnia. Przy wydatnej (oj bardzo wydatnej!!!) pomocy Lizziett - dzięki Kotek Tyle że jestem świnia, w nosie mam nastrój i inne bzdety i NIE WYKASOWAŁAM KOMENTARZY LIZZIETT... Z racji braku czasu zamieszczam tylko pierwszą część - inne wkrótce... Może ktoś to przeczyta
Światło Dnia
by Lolita Behrbuns (aka Christina)
„Miłość wszystkiemu podoła, wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrwa”
Biblia. Księga Koryntian.
Część pierwsza.
~ Liz~
Budzę się, czując delikatne pocałunki powoli wędrujące wzdłuż mojego ramienia. Leniwie otwieram oczy, witając czułe spojrzenie mojego ukochanego, momentalnie uwiedziona intensywnością jaką niesie z sobą jego wzrok. Uchylam usta, próbując coś powiedzieć, ale dotyk jego niespokojnych dłoni pozostawia mnie w milczeniu. Czuje, jak sunie łagodnie poprzez moje uda, w swej niespiesznej wspinaczce wzdłuż mojego ciała, by w końcu odnaleźć schronienie w moich włosach. Przez krótką chwilę leżymy tak, twarzą w twarz, stykają się nasze nosy i czoła, patrząc na siebie intensywnie, pragnąc pochwycić tę chwile i zapisać ją na zawsze w naszych wspomnieniach.
Oddycham głęboko, gdy jego usta zderzają się z moimi wargami.
Zdaje się mnie pochłaniać i odwzajemniam ten dotyk bez chwili wahania. Jego język wślizguje się głębiej, łącząc się z moim w zmysłowym, nawracającym raz po raz tańcu.
Jego dłoń zaciska się na moich włosach, gdy przyciąga mnie bliżej do siebie. Moje piersi lgną do jego nagiego ciała i wyczuwam narastające w nim westchnienie, podsycające płomień, który już tańczy wewnątrz mnie. ( SORRY, ALE „ROZPALAJĄCY WE MNIE ŻAR PORZĄDANIA”, ZBYTNIO ZALATYWAŁO MI HARLEQUINEMJ)
Cienie snu znikają, gdy druga jego ręka wślizguje się pomiędzy nasze ciała, obejmując moją pierś.
Jęk.
Jego ciało twardnieje, gdy przetaczam się na plecy, czując jego ciężar przyciskający mnie do materaca. Odsuwa się i tracę z nim kontakt, nie jestem w stanie powstrzymać pełnego zawodu kwilenia.
Wygłodzone spojrzenie wędruje poprzez moje ciało, widoczne w nim uwielbienie budzi mój zachwyt. Unoszę dłoń, gładząc z miłością jego policzek. Nasze spojrzenia spotykają się, ujmuje moją dłoń, składając na niej czuły pocałunek.
Pieką mnie oczy, przełykam z trudem, tłumiąc płacz.
Jego kciuk ociera wilgoć, spływającą po mojej twarzy.
Cóż, już płaczę.
Obdarzam go drżącym uśmiechem, podczas gdy fala miłości do niego powoli obejmuje moje ciało.
Nie mogę uwierzyć, ze zaledwie parę godzin temu kłóciliśmy się bez końca. Nie w ten typowy głośny, agresywny sposób, lecz poprzez to, co niewypowiedziane. W sposób, który rani dotkliwiej niż jakiekolwiek wykrzyczane w gniewie słowa.
A teraz istnieje tylko ta chwila.
Odrzucam głowę do tyłu, czując jak jego ciepłe usta błądzą wzdłuż mojej szyi, znacząc trasę pocałunkami. Próbuje zdjąć mi koszulką i pozwalam na to, czując jak podciąga ja wyżej.
Jego usta odnajdują moje piersi nie potrafię powstrzymać rozmarzonego westchnienia, które wymyka się z moich ust.
Jego dłoń zsuwa się niżej, sięgając mojego rdzenia..
Szepczę jego imię, gdy moje palce wpijają się w jego ciało.
Nie zniosę tego dłużej, odpycham go, upadam na niego. Jeszcze raz moje usta spotykają się z jego wargami, wiem już, ze jestem zgubiona i poddaję się chwili.
Logika, gniew i rozsądek znikają wywiane niczym tajfunem. Moje usta atakują jego ciało.
Pragnienie ma nade mną władzę, moje ciało staje się jedynie jego komórką.
Pękają bariery pomiędzy nami. Klękam nad nim.
Otwieram oczy, napotykając jego wzrok.
Błysk.
Napięcie przebiega pomiędzy nami niczym nagła iskra i powoli osuwam się na jego męskość.
Oboje wzdychamy, unisomo, nasze ciała zaczynają się kołysać.
Kołysać...
Kołysać...
Nasze dłonie są wszędzie.
Dotyka moich piersi...moich bioder...moich pośladków.
Moje paznokcie znaczą jego pierś...jego uda...jego ramiona. ( GEEEZ...CO ZA HARDCOREJ...NIE WIEM DLACZEGO WSZYSCY SĄDZĄ, ŻE MAX I LIZ SĄ DZICY W ŁÓŻKU).
Poddajemy się. Zatracamy w tym miłosnym tańcu. Bez znaczenia jest wszystko to, co istnieje za drzwiami naszej sypialni.
Istniejemy tylko my dwoje.
Mój oddech przyspiesza, wraz z tempem mojego ruchu. Max obejmuje moje biodra, próbując mi dopomóc.
Oboje jesteśmy tak blisko...sięgamy...
Chwile później krzyk opuszcza moje ciało, wiem, że jestem zgubiona.
Zapadam się...coraz głębiej...i głębiej...
Moja głowa przetacza się z ramienia na ramię, zamykam oczy (CAŁY CZAS POWINNY BYĆ ZAMKNIĘTEJ)
Potem słyszę Maxa. Drży, aż w końcu całe jego ciało się wstrząsa, jego dłonie zaciskają na moich biodrach, palce wpijają w ciało.
Ale nie czuję bólu.
Jestem w ekstazie, pełna, nasycona.
Osuwam się na Maxa, kryjąc twarz na jego piersi.
Słyszę bicie jego serca.
Czuję jak porusza się pomiędzy moimi udami i chichoczę.
- Zrób to raz jeszcze- mówię, patrząc na jego przystojną twarz.
- Co?- pyta, nie otwierając oczu.
- To co przed chwilą.
- A co zrobiłem przed chwilą?
- Nieważne.
Moja głowa ponownie opada na jego pierś, znużona gwałtownym, wspólnym przeżyciem.
Czuję się jakbym unosiła się na wodzie. Zadowolony uśmiech wypełza na moje usta.
Opieram dłonie na brzuchu Maxa, czując jak mięśnie drgają pod jego skórą.
Nagle wiem że znowu się porusza i nie potrafię się powstrzymać, delikatnie wbijając zęby w jego sutek.
Krzyknął, zmieniając gwałtownie pozycję, znów leżę uwięziona pod ciężarem jego ciała.
Śmiejemy się by po chwili zamilknąć.
Jego twarz poważnieje. Lśniące oczy wchodzą w kontakt z moimi, i nie potrafię uciec. Jestem olśniona.
- Dzień dobry Max- szepcę, uśmiechając się niemądrze.
Uśmiecha się, tak ujmująco że czuje potrzebę osłonięcia oczu przed tym blaskiem.
- Kocham cię Liz Parker.- szepce i mogę jedynie uśmiechnąć się w odpowiedzi.
- Kocham cię, Max.
Kręcę się po kuchni na wpół ubrana.
Stawiam czajnik na ogniu i zerkam na Maxa kątem oka. Patrzy w dół i rumieni się gdy zauważa, że na niego spoglądam.
-Max Evans znowu się na ciebie patrzy – głos Marii przepływa szybko przez mój umysł. Uśmiecham się i pochylam głowę usiłując zająć się czymś w kuchni.
Nie wiem, co dzieje się między nami, ale szczerze mówiąc nie obchodzi mnie to.
Uśmiech pojawia się na mojej twarzy gdy moje myśli powracają do naszych wczesno-porannych czynności.
Pamiętam jak w szkole średniej przeprowadzałyśmy z Marią te rozmowy. Pytałam ją dlaczego nigdy po prostu nie zerwała raz na zawsze z Michaelem, choć praktycznie nie byli razem. I wiecie, co odparła? Uśmiechnęła się, tym swoim uśmiechem, który zawsze pojawiał się na jej twarzy gdy miała jakąś tajemnicę, i powiedziała coś, czego nigdy nie zapomnę.
Im większa kłótnia, tym lepsze godzenie się.
Wtedy tylko roześmiałam się i przerwóciłam oczami.
Kto wie, Maria mimo wszystko miała rację.
Czajnik zaczyna gwizdać, odrywając mnie od moich myśli. Wlewam wodę do naszych filiżanek i siadam przy stole.
Patrzę na Maxa i widzę, że przesuwa widelcewm jedzenie na talerzu.
-Jajka są nie dość ścięte?
Patrzy w górę zaskoczony tak, jakbym zadała mu najdziwniejsze pytanie.
-Liz... Ja...
Podciągam nogę i opieram brodę na kolanie czekając na to, co powie. Nie wiem, co chce mi powiedzieć. Ale niecierpliwość zaczyna wiązać supełki w moim brzuchu.
Bierze swoją filiżqankę i popija herbatę. Chcę mu powiedzieć, żeby po prostu wyrzucił to z siebie, ale zamiast tego milczę.
Jego oczy wędrują w róg kuchni i podążam za jego wzrokiem. I wtedy zauważam papiery wypełniające kosz.
Patrzę z powrotem na Maxa, moje brwii unoszą się z zaskoczeniem.
Widzę, że waha się przez chwilę. Zanim odzywa się ponownie, mija dość długa chwila, jego oczy wciąż są utkwione w papierach leżących w koszu.
A jednak nie zdąża nic powiedzieć, bowiem dźwięk telefonu przerywa nasze śniadanie i jestem temu wdzięczna. Chyba nie chcę usłyszeć nic, co mogłoby zakłócić nasz wspaniały poranek. Jeśli jego gwałtowna zmiana humoru jest jakimś wskaźnikiem, to to, co chce powiedzieć z pewnością nie jest dobre.
Światło Dnia
by Lolita Behrbuns (aka Christina)
„Miłość wszystkiemu podoła, wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrwa”
Biblia. Księga Koryntian.
Część pierwsza.
~ Liz~
Budzę się, czując delikatne pocałunki powoli wędrujące wzdłuż mojego ramienia. Leniwie otwieram oczy, witając czułe spojrzenie mojego ukochanego, momentalnie uwiedziona intensywnością jaką niesie z sobą jego wzrok. Uchylam usta, próbując coś powiedzieć, ale dotyk jego niespokojnych dłoni pozostawia mnie w milczeniu. Czuje, jak sunie łagodnie poprzez moje uda, w swej niespiesznej wspinaczce wzdłuż mojego ciała, by w końcu odnaleźć schronienie w moich włosach. Przez krótką chwilę leżymy tak, twarzą w twarz, stykają się nasze nosy i czoła, patrząc na siebie intensywnie, pragnąc pochwycić tę chwile i zapisać ją na zawsze w naszych wspomnieniach.
Oddycham głęboko, gdy jego usta zderzają się z moimi wargami.
Zdaje się mnie pochłaniać i odwzajemniam ten dotyk bez chwili wahania. Jego język wślizguje się głębiej, łącząc się z moim w zmysłowym, nawracającym raz po raz tańcu.
Jego dłoń zaciska się na moich włosach, gdy przyciąga mnie bliżej do siebie. Moje piersi lgną do jego nagiego ciała i wyczuwam narastające w nim westchnienie, podsycające płomień, który już tańczy wewnątrz mnie. ( SORRY, ALE „ROZPALAJĄCY WE MNIE ŻAR PORZĄDANIA”, ZBYTNIO ZALATYWAŁO MI HARLEQUINEMJ)
Cienie snu znikają, gdy druga jego ręka wślizguje się pomiędzy nasze ciała, obejmując moją pierś.
Jęk.
Jego ciało twardnieje, gdy przetaczam się na plecy, czując jego ciężar przyciskający mnie do materaca. Odsuwa się i tracę z nim kontakt, nie jestem w stanie powstrzymać pełnego zawodu kwilenia.
Wygłodzone spojrzenie wędruje poprzez moje ciało, widoczne w nim uwielbienie budzi mój zachwyt. Unoszę dłoń, gładząc z miłością jego policzek. Nasze spojrzenia spotykają się, ujmuje moją dłoń, składając na niej czuły pocałunek.
Pieką mnie oczy, przełykam z trudem, tłumiąc płacz.
Jego kciuk ociera wilgoć, spływającą po mojej twarzy.
Cóż, już płaczę.
Obdarzam go drżącym uśmiechem, podczas gdy fala miłości do niego powoli obejmuje moje ciało.
Nie mogę uwierzyć, ze zaledwie parę godzin temu kłóciliśmy się bez końca. Nie w ten typowy głośny, agresywny sposób, lecz poprzez to, co niewypowiedziane. W sposób, który rani dotkliwiej niż jakiekolwiek wykrzyczane w gniewie słowa.
A teraz istnieje tylko ta chwila.
Odrzucam głowę do tyłu, czując jak jego ciepłe usta błądzą wzdłuż mojej szyi, znacząc trasę pocałunkami. Próbuje zdjąć mi koszulką i pozwalam na to, czując jak podciąga ja wyżej.
Jego usta odnajdują moje piersi nie potrafię powstrzymać rozmarzonego westchnienia, które wymyka się z moich ust.
Jego dłoń zsuwa się niżej, sięgając mojego rdzenia..
Szepczę jego imię, gdy moje palce wpijają się w jego ciało.
Nie zniosę tego dłużej, odpycham go, upadam na niego. Jeszcze raz moje usta spotykają się z jego wargami, wiem już, ze jestem zgubiona i poddaję się chwili.
Logika, gniew i rozsądek znikają wywiane niczym tajfunem. Moje usta atakują jego ciało.
Pragnienie ma nade mną władzę, moje ciało staje się jedynie jego komórką.
Pękają bariery pomiędzy nami. Klękam nad nim.
Otwieram oczy, napotykając jego wzrok.
Błysk.
Napięcie przebiega pomiędzy nami niczym nagła iskra i powoli osuwam się na jego męskość.
Oboje wzdychamy, unisomo, nasze ciała zaczynają się kołysać.
Kołysać...
Kołysać...
Nasze dłonie są wszędzie.
Dotyka moich piersi...moich bioder...moich pośladków.
Moje paznokcie znaczą jego pierś...jego uda...jego ramiona. ( GEEEZ...CO ZA HARDCOREJ...NIE WIEM DLACZEGO WSZYSCY SĄDZĄ, ŻE MAX I LIZ SĄ DZICY W ŁÓŻKU).
Poddajemy się. Zatracamy w tym miłosnym tańcu. Bez znaczenia jest wszystko to, co istnieje za drzwiami naszej sypialni.
Istniejemy tylko my dwoje.
Mój oddech przyspiesza, wraz z tempem mojego ruchu. Max obejmuje moje biodra, próbując mi dopomóc.
Oboje jesteśmy tak blisko...sięgamy...
Chwile później krzyk opuszcza moje ciało, wiem, że jestem zgubiona.
Zapadam się...coraz głębiej...i głębiej...
Moja głowa przetacza się z ramienia na ramię, zamykam oczy (CAŁY CZAS POWINNY BYĆ ZAMKNIĘTEJ)
Potem słyszę Maxa. Drży, aż w końcu całe jego ciało się wstrząsa, jego dłonie zaciskają na moich biodrach, palce wpijają w ciało.
Ale nie czuję bólu.
Jestem w ekstazie, pełna, nasycona.
Osuwam się na Maxa, kryjąc twarz na jego piersi.
Słyszę bicie jego serca.
Czuję jak porusza się pomiędzy moimi udami i chichoczę.
- Zrób to raz jeszcze- mówię, patrząc na jego przystojną twarz.
- Co?- pyta, nie otwierając oczu.
- To co przed chwilą.
- A co zrobiłem przed chwilą?
- Nieważne.
Moja głowa ponownie opada na jego pierś, znużona gwałtownym, wspólnym przeżyciem.
Czuję się jakbym unosiła się na wodzie. Zadowolony uśmiech wypełza na moje usta.
Opieram dłonie na brzuchu Maxa, czując jak mięśnie drgają pod jego skórą.
Nagle wiem że znowu się porusza i nie potrafię się powstrzymać, delikatnie wbijając zęby w jego sutek.
Krzyknął, zmieniając gwałtownie pozycję, znów leżę uwięziona pod ciężarem jego ciała.
Śmiejemy się by po chwili zamilknąć.
Jego twarz poważnieje. Lśniące oczy wchodzą w kontakt z moimi, i nie potrafię uciec. Jestem olśniona.
- Dzień dobry Max- szepcę, uśmiechając się niemądrze.
Uśmiecha się, tak ujmująco że czuje potrzebę osłonięcia oczu przed tym blaskiem.
- Kocham cię Liz Parker.- szepce i mogę jedynie uśmiechnąć się w odpowiedzi.
- Kocham cię, Max.
Kręcę się po kuchni na wpół ubrana.
Stawiam czajnik na ogniu i zerkam na Maxa kątem oka. Patrzy w dół i rumieni się gdy zauważa, że na niego spoglądam.
-Max Evans znowu się na ciebie patrzy – głos Marii przepływa szybko przez mój umysł. Uśmiecham się i pochylam głowę usiłując zająć się czymś w kuchni.
Nie wiem, co dzieje się między nami, ale szczerze mówiąc nie obchodzi mnie to.
Uśmiech pojawia się na mojej twarzy gdy moje myśli powracają do naszych wczesno-porannych czynności.
Pamiętam jak w szkole średniej przeprowadzałyśmy z Marią te rozmowy. Pytałam ją dlaczego nigdy po prostu nie zerwała raz na zawsze z Michaelem, choć praktycznie nie byli razem. I wiecie, co odparła? Uśmiechnęła się, tym swoim uśmiechem, który zawsze pojawiał się na jej twarzy gdy miała jakąś tajemnicę, i powiedziała coś, czego nigdy nie zapomnę.
Im większa kłótnia, tym lepsze godzenie się.
Wtedy tylko roześmiałam się i przerwóciłam oczami.
Kto wie, Maria mimo wszystko miała rację.
Czajnik zaczyna gwizdać, odrywając mnie od moich myśli. Wlewam wodę do naszych filiżanek i siadam przy stole.
Patrzę na Maxa i widzę, że przesuwa widelcewm jedzenie na talerzu.
-Jajka są nie dość ścięte?
Patrzy w górę zaskoczony tak, jakbym zadała mu najdziwniejsze pytanie.
-Liz... Ja...
Podciągam nogę i opieram brodę na kolanie czekając na to, co powie. Nie wiem, co chce mi powiedzieć. Ale niecierpliwość zaczyna wiązać supełki w moim brzuchu.
Bierze swoją filiżqankę i popija herbatę. Chcę mu powiedzieć, żeby po prostu wyrzucił to z siebie, ale zamiast tego milczę.
Jego oczy wędrują w róg kuchni i podążam za jego wzrokiem. I wtedy zauważam papiery wypełniające kosz.
Patrzę z powrotem na Maxa, moje brwii unoszą się z zaskoczeniem.
Widzę, że waha się przez chwilę. Zanim odzywa się ponownie, mija dość długa chwila, jego oczy wciąż są utkwione w papierach leżących w koszu.
A jednak nie zdąża nic powiedzieć, bowiem dźwięk telefonu przerywa nasze śniadanie i jestem temu wdzięczna. Chyba nie chcę usłyszeć nic, co mogłoby zakłócić nasz wspaniały poranek. Jeśli jego gwałtowna zmiana humoru jest jakimś wskaźnikiem, to to, co chce powiedzieć z pewnością nie jest dobre.
Eluś, to właściwie jest przekład Lizziett... moje jest od "Kocham się" w dół. (No co, jestem niepełnoletnia i nie zamierzam promować niemoralności podpisując się pod nią jako moim tłumaczeniem... Co innego poczytać). A z ulgą mogę stwierdzić, że obrazek zamieściłam z lekkim sercem i czystym sumieniem. Christine ma na swojej stronie stanowsze żądanie, by pytać się przed użyciem jej prac, ale ja mam pozwolenie
Kolejna partia, a część trzecia pcha się do publikacji Coś mam wrażenie, że to się rozrośnie... No i mimowolnie niejako wepchnęłam się w sam środek kolejnej opowieści-rzeki /westchnienie/. No dobrze, przesadzam. Faktem jest jednak, że szykowałam się tylko na dwie krótkie części, a tutaj...
Nie poprzez czyny, lecz poprzez nasze wybory pokazujemy, kim tak naprawdę jesteśmy..
-J. K. Rowling –
Część 2: Rozwój
~Max~
Siedzę tutaj od półtorej godziny zastanawiając się co robić. Po wyjściu Liz do pracy mam mnóstwo wolnego czasu. Tak właśnie się dzieje gdy jesteś bezrobotnym królem kosmitów z kompleksem supermana, a przynajmniej tak inteligentnie określa to Isabel.
-Nie możesz uratować świata, Max – powtarza mi ciągle. I jakkolwiek chce być pomocna, nie rozumie na czym polega mój problem.
Wiem, że to moja wina że sprawy stoją tak jak stoją. Nie mogę zrobić nic innego jak tylko wziąć odpowiedzialność za wszystko co się stało. Od śmierci Alexa po niewiedzę o moim synu, jedna wielka ciemność.
I poczucie winy, z którym muszę żyć, jest coraz większe.
To u mnie wszyscy szukali rady i pomocy.
Byłem przywódcą. Byłem królem.
Czy ktokowiek kiedyś w ogóle zastanowił się nad tym, czy chcę tego? Czy chcę być królem?
Teraz, gdy ludzie w moim wieku idą na piwo i imprezki, ja rozglądam się w obawie przed FBI czy Skórami, i jednocześnie szukam mojego nieprawego dziecka. Zagodką pozostaje dlaczego jeszcze nie oszalałem.
Ale wciąż nie powinienem narzekać.
W końcu mam to, czego zawsze pragnąłem.
Liz.
Moje życie, moje serce. I pomimo tego wszystkiego, co przeszliśmy, wciąż mnie zachwyca. Nie poddała się, nie przestała walczyć o nas, o mnie.
Wiem, że życie ze mną nie jest łatwe. Wiem, że zrezygnowała ze wszystkich swoich marzeń i planów by być ze mną. Wiem, że to nie w porządku, ale jestem z tego powodu szczęśliwy. Bez niej nie udałoby mi się tutaj zajść, ale chyba czas się zatrzymać.
Muszę zakończyć te bezowocne poszukiwania, te wpół-zadane pytania.
Dwa lata i wciąż nic. Wiem, że mój syn jest gdzieś tam i potrzebuje pomocy, ale nic nie mogę zrobić.
Frustracja pochłonęła prawie całe moje zdecydowanie. Przypuszcam, że Tess byłaby zachwycona słysząc to. Skakała by ze szczęścia gdyby wiedziała że pokonała Króla Antaru.
Z rozmyślań wyrywa mnie dźwięk telefonu.
-Maxwell! – mówi Michael swoim normalnym mrukliwym tonem. – Ty i Liz musicie ruszyć się z miejsca i wrócić do miasta. Stało się coś, co powinieneś zobaczyć.
-O czym ty mówisz, Michael? – mój głos jest pełen zmartwienia. – Chodzi o rodziców? Wszystko z nimi w porządku?
-Max, posłuchaj mnie uważnie. Stało. Się. Coś. Co. Powinieneś. Zobaczyć. Rozumiesz o co mi chodzi? – powtarza z naciskiem.
W końcu po chwili rozumiem jego tajemniczą wiadomość i włosy na karku stają mi dęba.
-Jesteś pewien? Kiedy? – pytam.
-Całkowicie. Widziałem to na własne oczy. Jechałem na motorze o świcie i widziałem. Na pustyni.
-Co ty robisz jeżdżąc na motorze o świcie?
-Nie ważne! Skup się, Maxwell! Ty i Liz musicie tu przyjechać. Musimy się spotkać.
Michale nie jest cierpliwym facetem i mogę powiedzieć, że moja obojętność grała na jego nerwach.
-Dobrze. Wyjedziemy jak tylko Liz skończy pracę. Powinniśmy być u was koło północy.
-Dobra. Na razie – powoli odkładam słuchawkę. Mój umysł natychmiast wypełnia się domysłami co też zobaczył Michael.
To Skórowie? Wciąż żyją? FBI pojawiło się w mieście? Moja niecierpliwość rośnie i niedługo być może zmieni się w napad paniki.
Potrzebuję planu.
Gdy zacząłem układać listę rzeczy w głowie, moje stopy poruszały się. Otwieram walizki i zaczynam wypełniać je naszymi ubraniami. Nie zastanawiam się nad tym, by je składać i układać; nie ma czasu.
Gdy tylko skończyłem pakowanie, znoszę nasze bagaże do Chevelle i jadę na uniwersytet.
Gdy idę w stronę biblioteki, nachodzi mnie pewien rodzaj smutku i starty. Rozglądam się dookoła i widzę, jak studenci śpieszą się do klas. Czuję się tutaj nie na miejscu i wtykam dłonie głęboko w kieszenie, mając nadzieję, że po prostu zniknę albo stanę się niewidzialny.
Zazdroszczę im, tym dzieciakom. Chciałbym być taki jak oni. Żyć życiem, w którym troszczysz się tylko o oceny na koniec semestru i o randki, ale normalne życie nigdy nie było mi przeznaczone. Żyję w sposób, w jaki żyję już tak długo, że wątpię czy umiałbym żyć normalnym życiem.
Wchodzę do biblioteki i natychmiast kieuję się do literatury klasycznej i biorę do ręki zużyty i wyczytany tom sztuk Szekspira. Odnajduję zaciszny kącik i moszczę się wygodnie.
Liz nie wie, że przychodzę tutaj w ciągu dnia patrzeć jak pracuje. Godzinami siedzę w odległym kąciku biblioteki, obserwując z ukrycia moją ukochaną. Czuję się nieco nostalgicznie myśląc o naszej średniej szkole gdy przesiadywałem w kafeterii całe dnie by po prostu patrzeć jak Liz uśmiecha się i śmieje krążąc między stolikami.
Niemniej jednak, choć tęsknię za tamtymi czasami, nie zamieniłbym na nic tej bliskości, którą teraz dzielimy – przywilej dotykania jej skóry, całowania jej ust, przytulania jej we śnie. Tamte dni ze szkoły średniej mogły być proste i niewinnew, ale to, co jest teraz między nami jest pełne pasji i jest wieczne. Pochłania mnie jak ogień.
Nigdy tego nie zaprzepaszczę.
Obserwuję ją kątem oka. Pcha wózek pełen książek pomiędzy półkami. Widzę jak podnosi książkę by odłożyć ją na miejsce, ale zamiast tego otwiera ją. Przygryza wargę przesuwając delikatnie dłonią po kartce. Zastanawiam się, co mogło wywołać u niej taką reakcję. Wyciągam szyję by dostrzec tytuł książki...
Dramat Romea i Julii.
Moje myśli natychmiast powracają do tamtej nocy kilka lat temu, gdy Liz złamała mi serce. I chociaż teraz znam prawdę, tamten ból towarzyszy mi do dziś dnia. Mogłem jej wybaczyć, ale nigdy nie zapomnę.
-Przepraszam? Czy jesteś w mojej grupie z literatury angielskiej? – jakiś głos przerywa moje rozmyślania, zakłóca moją samotność.
-Przykro mi. Nie, nie jesteśmy – odpowiadam, nie zwracając za bardzo uwagi na tą ososbę. Moja uwaga jest skupiona na niewielkiej brunetce, na punkcie której zawsze miałem obsesję.
-Ależ tak, jestem pewna, że tak – zaprotestował głos.
Odwracam głowę usiłując ukryc irytację.
-Nie sądzę – odpowiadam grzecznie.
-Och, mój błąd – powiedziała uśmiechając się do mnie przyjaźnie. – Al. Eskoro już mam twoja uwagę, może skoczylibyśmy do Student Union na kawę?
Otwieram szerzej oczy uswiadamaijąc sobie,. O co biega. Uśmiecham się do niej czarująco zanim ściagnę ja na ziemię.
-Dzięki za propozycję, ale nie sądzę, żeby spodobało się to mojej dziewczynie.
-Och! Przepraszam. Chyba więc cię zostawię – mówi zmartwiona.
Kiwam głową podrążając się z powrotem w ulubionych dawnych czasach, ale kiedy zerkam do góry, jej już nie ma. Wstaję i powoli idę w dół półek z książkami szukajac mojej ukochanej.
Minutę później znajduję ją, w dziale Nauk Społecznych, sięgającej by położyć ksiażkę na samym czubku.
Staje na najniższej półce, usiłując wykorzystać ja jako drabinkę, al. Etraci równowagę i upada, ale jestem tam w jednej chwili i łapię ją zanim upadnie.
-Och! – wzdycha, jej ciało tężeje gdy jej dotykam.
-Mam cię – szepczę jej do ucha. – Nigdy nie pozwolę ci upaść.
Rozluźnia się słysząc mój głos i odwraca się w moich ramionach.
Patrzy na mnie w górę i uśmeicha się do mmnie olśniewająco. Nagle otacza moją szyję ramionami i przytula się do mnie.
-Dziękuję – mruczy przy mojej piersi.
-Prozę bardzo – odpowiadam. Całuję ją w czubek głowy i przesuwam dłonie kojącym gestem w dół jej pleców.
Odsuwa się.
-Co ty tutaj robisz, Max? – pyta, jej brwii unoszą się do góry, ale zamioast jej odpowiedzieć, przechodzę do sedna sprawy.
-O której kończysz?
-O trzeciej. Dlaczego pytasz? – patrzy na mnie do góry.
Rozglądam się upewniając się, że jesteśmy sami.
-Michael dzwonił. Powiedział, że coś się stało – unoszę brwii by uwydatnić słowo.
-Rozumiem – w jej oczach pojawia się zrozumienie. – O której wyjeżdżamy?
-Jak tylko skończysz. Powiedziałem Michaelowi, ze będziemy po północy.
-Do Roswell długa droga, Max – zerka na zegarek. – Musimy się spakować, i...
-Zrobione- uśmiecham się do niej. – Gdy tylko odłożyłem słuchawkę, zaczałem nas pakować. Zjemy tylko lunch i pojedziemy. Samochód jest gotowy.
Kiwa głową i oglada się na wózek pełen książek.
-Jak uda mi się to wszystko skończyć? – szepcze raczej do siebie.
-Pomogę ci. Jak tak... – unoszę ją do góry trzymając ją za biodra, bny mogła dosięgnąć wierzchu regału.
-Max! – łapie oddech i usiłuje odepchnać moje ręce. – Wpakujesz mnie w kłopoty!
Zsuwam ją delikatnie wzdłuż mojego ciała, moje mięśnie tężeją na lekko kontakt. Moje ręce zaczynają wędrować w tylko sobie wiadomym kierunku. Głaszczę jej biodra zanim moje ramiona otaczają jej brzuch. Pochylam głowę wdychając jej słodki zapach.
-Max – szepcze. – Jeśli będziesz to robił, nigdy nie skończymy.
Odrwacva się i muska ustami moje wargi. Cofa się nieco i daje mi prztyka w czubek nosa.
Boże! Ta kobieta jest niesamowita!
Przesuwam rękę w górę masując jej kark.
-Jeden pocałunek i daję słowo, że to koniec – mówię na wpół poważnym tonem.
-Tylko jeden pocałunek – przyznała.
Przytakuję zanim moje usta dotkną jej ust.
Nie poprzez czyny, lecz poprzez nasze wybory pokazujemy, kim tak naprawdę jesteśmy..
-J. K. Rowling –
Część 2: Rozwój
~Max~
Siedzę tutaj od półtorej godziny zastanawiając się co robić. Po wyjściu Liz do pracy mam mnóstwo wolnego czasu. Tak właśnie się dzieje gdy jesteś bezrobotnym królem kosmitów z kompleksem supermana, a przynajmniej tak inteligentnie określa to Isabel.
-Nie możesz uratować świata, Max – powtarza mi ciągle. I jakkolwiek chce być pomocna, nie rozumie na czym polega mój problem.
Wiem, że to moja wina że sprawy stoją tak jak stoją. Nie mogę zrobić nic innego jak tylko wziąć odpowiedzialność za wszystko co się stało. Od śmierci Alexa po niewiedzę o moim synu, jedna wielka ciemność.
I poczucie winy, z którym muszę żyć, jest coraz większe.
To u mnie wszyscy szukali rady i pomocy.
Byłem przywódcą. Byłem królem.
Czy ktokowiek kiedyś w ogóle zastanowił się nad tym, czy chcę tego? Czy chcę być królem?
Teraz, gdy ludzie w moim wieku idą na piwo i imprezki, ja rozglądam się w obawie przed FBI czy Skórami, i jednocześnie szukam mojego nieprawego dziecka. Zagodką pozostaje dlaczego jeszcze nie oszalałem.
Ale wciąż nie powinienem narzekać.
W końcu mam to, czego zawsze pragnąłem.
Liz.
Moje życie, moje serce. I pomimo tego wszystkiego, co przeszliśmy, wciąż mnie zachwyca. Nie poddała się, nie przestała walczyć o nas, o mnie.
Wiem, że życie ze mną nie jest łatwe. Wiem, że zrezygnowała ze wszystkich swoich marzeń i planów by być ze mną. Wiem, że to nie w porządku, ale jestem z tego powodu szczęśliwy. Bez niej nie udałoby mi się tutaj zajść, ale chyba czas się zatrzymać.
Muszę zakończyć te bezowocne poszukiwania, te wpół-zadane pytania.
Dwa lata i wciąż nic. Wiem, że mój syn jest gdzieś tam i potrzebuje pomocy, ale nic nie mogę zrobić.
Frustracja pochłonęła prawie całe moje zdecydowanie. Przypuszcam, że Tess byłaby zachwycona słysząc to. Skakała by ze szczęścia gdyby wiedziała że pokonała Króla Antaru.
Z rozmyślań wyrywa mnie dźwięk telefonu.
-Maxwell! – mówi Michael swoim normalnym mrukliwym tonem. – Ty i Liz musicie ruszyć się z miejsca i wrócić do miasta. Stało się coś, co powinieneś zobaczyć.
-O czym ty mówisz, Michael? – mój głos jest pełen zmartwienia. – Chodzi o rodziców? Wszystko z nimi w porządku?
-Max, posłuchaj mnie uważnie. Stało. Się. Coś. Co. Powinieneś. Zobaczyć. Rozumiesz o co mi chodzi? – powtarza z naciskiem.
W końcu po chwili rozumiem jego tajemniczą wiadomość i włosy na karku stają mi dęba.
-Jesteś pewien? Kiedy? – pytam.
-Całkowicie. Widziałem to na własne oczy. Jechałem na motorze o świcie i widziałem. Na pustyni.
-Co ty robisz jeżdżąc na motorze o świcie?
-Nie ważne! Skup się, Maxwell! Ty i Liz musicie tu przyjechać. Musimy się spotkać.
Michale nie jest cierpliwym facetem i mogę powiedzieć, że moja obojętność grała na jego nerwach.
-Dobrze. Wyjedziemy jak tylko Liz skończy pracę. Powinniśmy być u was koło północy.
-Dobra. Na razie – powoli odkładam słuchawkę. Mój umysł natychmiast wypełnia się domysłami co też zobaczył Michael.
To Skórowie? Wciąż żyją? FBI pojawiło się w mieście? Moja niecierpliwość rośnie i niedługo być może zmieni się w napad paniki.
Potrzebuję planu.
Gdy zacząłem układać listę rzeczy w głowie, moje stopy poruszały się. Otwieram walizki i zaczynam wypełniać je naszymi ubraniami. Nie zastanawiam się nad tym, by je składać i układać; nie ma czasu.
Gdy tylko skończyłem pakowanie, znoszę nasze bagaże do Chevelle i jadę na uniwersytet.
Gdy idę w stronę biblioteki, nachodzi mnie pewien rodzaj smutku i starty. Rozglądam się dookoła i widzę, jak studenci śpieszą się do klas. Czuję się tutaj nie na miejscu i wtykam dłonie głęboko w kieszenie, mając nadzieję, że po prostu zniknę albo stanę się niewidzialny.
Zazdroszczę im, tym dzieciakom. Chciałbym być taki jak oni. Żyć życiem, w którym troszczysz się tylko o oceny na koniec semestru i o randki, ale normalne życie nigdy nie było mi przeznaczone. Żyję w sposób, w jaki żyję już tak długo, że wątpię czy umiałbym żyć normalnym życiem.
Wchodzę do biblioteki i natychmiast kieuję się do literatury klasycznej i biorę do ręki zużyty i wyczytany tom sztuk Szekspira. Odnajduję zaciszny kącik i moszczę się wygodnie.
Liz nie wie, że przychodzę tutaj w ciągu dnia patrzeć jak pracuje. Godzinami siedzę w odległym kąciku biblioteki, obserwując z ukrycia moją ukochaną. Czuję się nieco nostalgicznie myśląc o naszej średniej szkole gdy przesiadywałem w kafeterii całe dnie by po prostu patrzeć jak Liz uśmiecha się i śmieje krążąc między stolikami.
Niemniej jednak, choć tęsknię za tamtymi czasami, nie zamieniłbym na nic tej bliskości, którą teraz dzielimy – przywilej dotykania jej skóry, całowania jej ust, przytulania jej we śnie. Tamte dni ze szkoły średniej mogły być proste i niewinnew, ale to, co jest teraz między nami jest pełne pasji i jest wieczne. Pochłania mnie jak ogień.
Nigdy tego nie zaprzepaszczę.
Obserwuję ją kątem oka. Pcha wózek pełen książek pomiędzy półkami. Widzę jak podnosi książkę by odłożyć ją na miejsce, ale zamiast tego otwiera ją. Przygryza wargę przesuwając delikatnie dłonią po kartce. Zastanawiam się, co mogło wywołać u niej taką reakcję. Wyciągam szyję by dostrzec tytuł książki...
Dramat Romea i Julii.
Moje myśli natychmiast powracają do tamtej nocy kilka lat temu, gdy Liz złamała mi serce. I chociaż teraz znam prawdę, tamten ból towarzyszy mi do dziś dnia. Mogłem jej wybaczyć, ale nigdy nie zapomnę.
-Przepraszam? Czy jesteś w mojej grupie z literatury angielskiej? – jakiś głos przerywa moje rozmyślania, zakłóca moją samotność.
-Przykro mi. Nie, nie jesteśmy – odpowiadam, nie zwracając za bardzo uwagi na tą ososbę. Moja uwaga jest skupiona na niewielkiej brunetce, na punkcie której zawsze miałem obsesję.
-Ależ tak, jestem pewna, że tak – zaprotestował głos.
Odwracam głowę usiłując ukryc irytację.
-Nie sądzę – odpowiadam grzecznie.
-Och, mój błąd – powiedziała uśmiechając się do mnie przyjaźnie. – Al. Eskoro już mam twoja uwagę, może skoczylibyśmy do Student Union na kawę?
Otwieram szerzej oczy uswiadamaijąc sobie,. O co biega. Uśmiecham się do niej czarująco zanim ściagnę ja na ziemię.
-Dzięki za propozycję, ale nie sądzę, żeby spodobało się to mojej dziewczynie.
-Och! Przepraszam. Chyba więc cię zostawię – mówi zmartwiona.
Kiwam głową podrążając się z powrotem w ulubionych dawnych czasach, ale kiedy zerkam do góry, jej już nie ma. Wstaję i powoli idę w dół półek z książkami szukajac mojej ukochanej.
Minutę później znajduję ją, w dziale Nauk Społecznych, sięgającej by położyć ksiażkę na samym czubku.
Staje na najniższej półce, usiłując wykorzystać ja jako drabinkę, al. Etraci równowagę i upada, ale jestem tam w jednej chwili i łapię ją zanim upadnie.
-Och! – wzdycha, jej ciało tężeje gdy jej dotykam.
-Mam cię – szepczę jej do ucha. – Nigdy nie pozwolę ci upaść.
Rozluźnia się słysząc mój głos i odwraca się w moich ramionach.
Patrzy na mnie w górę i uśmeicha się do mmnie olśniewająco. Nagle otacza moją szyję ramionami i przytula się do mnie.
-Dziękuję – mruczy przy mojej piersi.
-Prozę bardzo – odpowiadam. Całuję ją w czubek głowy i przesuwam dłonie kojącym gestem w dół jej pleców.
Odsuwa się.
-Co ty tutaj robisz, Max? – pyta, jej brwii unoszą się do góry, ale zamioast jej odpowiedzieć, przechodzę do sedna sprawy.
-O której kończysz?
-O trzeciej. Dlaczego pytasz? – patrzy na mnie do góry.
Rozglądam się upewniając się, że jesteśmy sami.
-Michael dzwonił. Powiedział, że coś się stało – unoszę brwii by uwydatnić słowo.
-Rozumiem – w jej oczach pojawia się zrozumienie. – O której wyjeżdżamy?
-Jak tylko skończysz. Powiedziałem Michaelowi, ze będziemy po północy.
-Do Roswell długa droga, Max – zerka na zegarek. – Musimy się spakować, i...
-Zrobione- uśmiecham się do niej. – Gdy tylko odłożyłem słuchawkę, zaczałem nas pakować. Zjemy tylko lunch i pojedziemy. Samochód jest gotowy.
Kiwa głową i oglada się na wózek pełen książek.
-Jak uda mi się to wszystko skończyć? – szepcze raczej do siebie.
-Pomogę ci. Jak tak... – unoszę ją do góry trzymając ją za biodra, bny mogła dosięgnąć wierzchu regału.
-Max! – łapie oddech i usiłuje odepchnać moje ręce. – Wpakujesz mnie w kłopoty!
Zsuwam ją delikatnie wzdłuż mojego ciała, moje mięśnie tężeją na lekko kontakt. Moje ręce zaczynają wędrować w tylko sobie wiadomym kierunku. Głaszczę jej biodra zanim moje ramiona otaczają jej brzuch. Pochylam głowę wdychając jej słodki zapach.
-Max – szepcze. – Jeśli będziesz to robił, nigdy nie skończymy.
Odrwacva się i muska ustami moje wargi. Cofa się nieco i daje mi prztyka w czubek nosa.
Boże! Ta kobieta jest niesamowita!
Przesuwam rękę w górę masując jej kark.
-Jeden pocałunek i daję słowo, że to koniec – mówię na wpół poważnym tonem.
-Tylko jeden pocałunek – przyznała.
Przytakuję zanim moje usta dotkną jej ust.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 39 guests