Tłumaczę bez pozwolenia autorki, ale może w świątecznym duchu nie dostanę po uszach. W krótkich częsciach- do Nowego Roku powinna być całość. Wesołych Świąt.
Alienating Traditions
1
Walenie w drzwi było coraz głośniejsze. Michael jęknął i przykrył głowę poduszką. Pomyślał, że to nie ma prawa się dziać. Jego pierwsza wolna sobota od nie pamiętał już ilu miesięcy i ktoś walił w jego drzwi wejściowe.
"Michael!"
Ściągnął z głowy pościel i rzucił okiem na zegarek. Dziewiąta. Co Maria wyprawiała tak wcześnie? Zrezygnowany faktem, że nie zamierzała sobie pójść dopóki naprawdę nie otworzy drzwi, wywlekł się z łóżka. Otwierając drzwi, cofnął się przed falę światła zalewającą korytarz.
"Obyś miała mocne powody" wymawrotał.
"Nie bądź takim Grinchem" nakazała Maria przepływając obok niego do środka.
"Jeśli bycie Grinchem sprawi, że pozwolisz mi wrócić do łóżka I spać do południa to będę cholernie dobrym Grinchem," gderał. Trochę za mocno zamknął drzwi i uderzył do kuchni. "Stop," rozkazał kiedy sięgneła po zasłony w oknach. "Jeszcze za wcześnie na świt," poinformował ją wyciągając karton souk z lodówki. Łyknął soku, z ulgą stwierdził, że zostawiła zasłony na swoim miejscu.
"Dawaj, Michael," namawiała go. "Ubieraj się."
"Po co?" zapytał podejrzliwie. Minęły miesiące odkąd pojawiła się ostatnio u niego niezapowiedziana. Jasne, spotykali się trochę ostatnio, ale to nie znaczyło, że miał obowiązek chodzić za nią wszędzie jakby znów byli parą. Nie, żeby wtedy też za nią wszędzie chodził. Jego oczy zwęziły się gdy tylko zauważył co Maria ma na sobie. Jedną ze swoich ulubionych puchatych czapek i świąteczny szalik. Jej kolczyki miały kształt dzwoneczków. "Czy to ma coś wspólnego z Bożym Narodzeniem?" dopytywał.
"Szczerze mówiąc tak ," ogłosiła radośnie, najwidoczniej zapominając o jego paskudnym humorze. "Kupujemy Ci dzisiaj choinkę."
"Nie, nie kupujemy," odparł krótko.
"Tak kupujemy. W tym mieszkaniu brakuje świątecznego ducha," zadeklarowała rozglądając się po mieszkaniu i lekko się krzywiąc.
"I są ku temu powody," mruknął. Wepchnął sok z powrotem do lodówki i zatrzasnął drzwi. "Idź znaleźć własne drzewko."
Maria skrzywiła się wyraźniej. "Już mamy nasze." "No chodź. Będzie zabawnie. Jedna mała choinka. Przynajmniej mieskanie będzie pachnieć ładnie i Świątecznie."
"Maria, pozwól, że coś Ci wytłumaczę. Boże Narodzenie to ludzkie święto. Nie jestem człowiekiem. W związku z tym – żadnych dekoracji w moim mieszkaniu."
"To jest po prostu śmieszne. Isabel jest takim samym kosmitą jak ty i uwielbia Święta," przypomniała mu. "Max też. Nawet Tess się wciągneła. Musisz się bardziej postarać kolego." Pociągneła go za ramię. "Teraz ubierzesz się, czy sprawa zrobi się nieładna?"
Michael przewrócił oczami I przeszedł do drugiego pokoju. Czasami łatwiej było się podporządkować.
***
T: Alienating Traditions [by emilyluvsroswell]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
T: Alienating Traditions [by emilyluvsroswell]
Last edited by paulina on Thu Dec 24, 2009 1:58 pm, edited 1 time in total.
Kto szuka nieba na ziemi ten spał na lekcji geografii. (S. J. Lec)
Re: Alienating Traditions - emilyluvsroswell - tłumaczenie
2
"Jesteś gorsza od Isabel," wymamrotał kiedy Maria ciągnęła go za rękaw w stronę choinek.
"Nie jestem," odpowiedziała. "Izzy jest absolutnie zakręcona. Max opowiedział mi wszystkie historie na ten temat," poinformowała go. "No chodź. Tam są jakieś mniejsze drzewka," ruszyła w stronę jednego z przejść pomiędzy rzędami.
Michael pokręcił głową, ale poszedł za nią. Powietrze wypełniał zapach igieł i żywicy, coś niecharakterystycznego w tym miejscu. Rodziny kręciły się dookoła ostrożnie oglądając choinki, z taką powagą na twarzach jakby los świata zależał od ich wyboru. Lekko rozbawiony Michael obserwował jak Maria stara się ustawić do pionu obłe drzewko prawie tak wysokie jak ona sama, ze zdeterminowanym wyrazem twarzy prawie wywróciła się próbując podnieść choinkę. Uśmiechając się głupio przytrzymał ją za ramiona.
"Dlaczego to dla ciebie takie ważne?" zapytał nagle.
Maria spojrzała na niego zaskoczona. "Potrzebujesz dobrego drzewka," powiedziała. "To jest za szerokie," dodała, puszczając gałęzie I pozwalając choince opaść na stos innych. Odsuwając się od niego ruszyła w dół przejścia I zaczęła oceniać trochę niższą sosnę "Nie. Dlaczego w ogóle cię obchodzi czy będę miał drzewko" zapytał.
Przerwała to czym się zajmowała I spojrzała w górę. Michael był zaskoczony nieśmiałością w jej spojrzeniu. "To twoje pierwsze Boże Narodzenie we własnym domu,"odpowiedziała miękko.
"I co? Święta nigdy nie były dla mnie jakąś ważną sprawą,"
"Wiem," melancholia w jej głosie dużo mówiła o jej uczuciach pod tym względem. "Co robiłeś w zeszłe Boże Narodzenie?" zapytała.
Michael milczał, wspominając ostatnie święta Hankiem. Było tak samo jak każdego innego roku, chował się w swoim pokoju przed narąbanym opiekunem, kilka godzin oddechu z Isabel i Maxem, którzy nie chcieli zostawiać go samego na cały dzień. Co roku starali się go namówić, żeby został na kolacji I co roku odmawiał. Był pewny, że wywołało by to zbyt wiele pytań ze strony ich rodziców.
"Do takiego właśnie doszłam wnionsku," powiedziała Maria, kiedy nie był w stanie udzielić odpowiedzi. "Więc co myślisz o tej?"
"Co?” zapytał nagle wyrwany ze swoich wspomnień.
"Myślisz, że ta będzie pasować do rogu za kanapą?" powtórzyła wskazując na stojącą przed nią choinkę.
Była kilka cali mniejsza od Marii, gęsta i równa. Michael przyglądał się jej przez chwilę starając się wyobrazić ją w swoim mieszkaniu.. "Chyba tak," odpowiedział w końcu. Rzucił spojrzenie na Marię obserwującą go z bliska, jej zielone oczy tańczyły. "Tak," powtórzył. "Będzie pasować."
Maria rozpromieniła się. "Okay. Stój tu, a ja pójdę po sprzedawcę. Nie pozwól nikomu ci jej zabrać, w porządku?" rozkazała.
Michael potrząsnął głową kiedy odskoczyła, jej jasne włosy wypadały z pod śmiesznej czapki jak promienie słońca. Chciał żeby wszystko było takie proste.
"Jesteś gorsza od Isabel," wymamrotał kiedy Maria ciągnęła go za rękaw w stronę choinek.
"Nie jestem," odpowiedziała. "Izzy jest absolutnie zakręcona. Max opowiedział mi wszystkie historie na ten temat," poinformowała go. "No chodź. Tam są jakieś mniejsze drzewka," ruszyła w stronę jednego z przejść pomiędzy rzędami.
Michael pokręcił głową, ale poszedł za nią. Powietrze wypełniał zapach igieł i żywicy, coś niecharakterystycznego w tym miejscu. Rodziny kręciły się dookoła ostrożnie oglądając choinki, z taką powagą na twarzach jakby los świata zależał od ich wyboru. Lekko rozbawiony Michael obserwował jak Maria stara się ustawić do pionu obłe drzewko prawie tak wysokie jak ona sama, ze zdeterminowanym wyrazem twarzy prawie wywróciła się próbując podnieść choinkę. Uśmiechając się głupio przytrzymał ją za ramiona.
"Dlaczego to dla ciebie takie ważne?" zapytał nagle.
Maria spojrzała na niego zaskoczona. "Potrzebujesz dobrego drzewka," powiedziała. "To jest za szerokie," dodała, puszczając gałęzie I pozwalając choince opaść na stos innych. Odsuwając się od niego ruszyła w dół przejścia I zaczęła oceniać trochę niższą sosnę "Nie. Dlaczego w ogóle cię obchodzi czy będę miał drzewko" zapytał.
Przerwała to czym się zajmowała I spojrzała w górę. Michael był zaskoczony nieśmiałością w jej spojrzeniu. "To twoje pierwsze Boże Narodzenie we własnym domu,"odpowiedziała miękko.
"I co? Święta nigdy nie były dla mnie jakąś ważną sprawą,"
"Wiem," melancholia w jej głosie dużo mówiła o jej uczuciach pod tym względem. "Co robiłeś w zeszłe Boże Narodzenie?" zapytała.
Michael milczał, wspominając ostatnie święta Hankiem. Było tak samo jak każdego innego roku, chował się w swoim pokoju przed narąbanym opiekunem, kilka godzin oddechu z Isabel i Maxem, którzy nie chcieli zostawiać go samego na cały dzień. Co roku starali się go namówić, żeby został na kolacji I co roku odmawiał. Był pewny, że wywołało by to zbyt wiele pytań ze strony ich rodziców.
"Do takiego właśnie doszłam wnionsku," powiedziała Maria, kiedy nie był w stanie udzielić odpowiedzi. "Więc co myślisz o tej?"
"Co?” zapytał nagle wyrwany ze swoich wspomnień.
"Myślisz, że ta będzie pasować do rogu za kanapą?" powtórzyła wskazując na stojącą przed nią choinkę.
Była kilka cali mniejsza od Marii, gęsta i równa. Michael przyglądał się jej przez chwilę starając się wyobrazić ją w swoim mieszkaniu.. "Chyba tak," odpowiedział w końcu. Rzucił spojrzenie na Marię obserwującą go z bliska, jej zielone oczy tańczyły. "Tak," powtórzył. "Będzie pasować."
Maria rozpromieniła się. "Okay. Stój tu, a ja pójdę po sprzedawcę. Nie pozwól nikomu ci jej zabrać, w porządku?" rozkazała.
Michael potrząsnął głową kiedy odskoczyła, jej jasne włosy wypadały z pod śmiesznej czapki jak promienie słońca. Chciał żeby wszystko było takie proste.
Kto szuka nieba na ziemi ten spał na lekcji geografii. (S. J. Lec)
Re: Alienating Traditions - emilyluvsroswell - tłumaczenie
3
Tess stała pośrodku kuchni Valenich i starała się odkryć co poszło nie tak. Blaty zakrywały miski wypełnione różnorodnymi składnikami; mąka, brązowy cukier, biały cukier, siekane orzechy, wiórki czekoladowe. Małe miseczki zawierały szeroki asortyment przypraw- od cynamonu do imbiru. Naszykowała matles jajek, kilka funtów masła i tony kolorowej posypki pasującej nawet do najbardziej wydumanych świątecznych ciasteczek. Innymi słowy nie miała bladego pojęcia co robi.
Kiedy Isabel zapytała, czy Tess miała by coś przeciwko ustanowieniu jej odpowiedzialną za pieczenie ciasteczek, wydawało się to świetnym pomysłem. Słodko pachnący, zabawny sposób żeby pomóc Iz i jednocześnie złapać trochę świątecznego ducha o którym wszyscy szczebiotali. Dorastając właściwie nie doświadczyła Świąt. Były szkolne zabawy i dziwne filmy w telewizji, ale nic bardziej realnego. Nic prawdziwego w domu. "Boże Narodzenie jest dla ludzi," stwierdził Nasedo któregoś roku, efektywnie ucinając jej prośby o choinkę. "To nie ma z nami nic wspólnego." "Boże Narodzenie jest dla rodzin," powiedział jej nauczyciel do klasy dzień później i Tess podejrzewała, że to było bliższe prawdzie. Chociaż właściwie nie robiło to wielkiej różnic. Ona i Nasedo nie kwalifikowali się w żadną z tych kategorii.
Isabel sprawiła, że Święta brzmiały magicznie, tak, że trochę jej entuzjazmu otarło się o Tess, o czasie gdy pragnęła być częścią tego radosnego spektaklu.. Pomyślała, że ten rok może być inny. Nie będzie tak jakby miała prawdziwą rodzinę - nie w sposób jaki sobie wymarzyła w ciągu lat poszukiwania pozostałej trójki. Jednak będzie lepsze niż wszystkie poprzednie Boże Narodzenia, spędzone w biegu, starając się wtopić w kolejnej szkole, gdzie dzieciaków nie obchodziło jak ma na imię. To miały być Święta spędzone w prawdziwym domu – nawet jeśli nie był to naprawdę jej dom. Więc zgodziła się piec ciasteczka.
Gdy rano odezwał się dzwonek, Tess była w pełnej gotowości. Włosy związane, ręce wyszorowane do czysta, a w dodatku miała na sobie stary fartuch zlokalizowany wcześniej w spiżarni. Na co nie była przygotowana to widok Isabel obładowanej nie mniej niż pięcioma torbami sklepowymi, wyglądającej jak demoniczna wersja pomocnika Świętego Mikołaja. Jej blond loki wypływały pasmami spod czerwonej czapki elfa kiedy wpadła do kuchni I rzuciła swoje paczki na blat. Śmiała się od ucha do ucha jakby chodzenie na targ było jej ulubioną rozrywką i oczy błyszczące porównywalnie do cukrowej laseczki z brokatu przypiętej do jej swetra.
"Pomóż mi z tym," powiedziała zaczynając rozpakowywać torby. "Chciałabym zająć się tym z tobą, ale mam jeszcze zatrzęsienie pracy."
Tess po prostu się w nią wpatrywała, jakby Izzy wyrosła dodatkowa głowa.
"Coś nie tak?" Isabel zapytała w końcu, kiedy stało się oczywiste, że Tess nie pomaga.
"Myślałam, że chcesz żebym upiekła trochę ciastek. No wiesz. Coś jak kilka tuzinów."
Isabel roześmiała się. "Kilka tuzinów? Max i Michael mogą zjeść kilka tuzinów na głowę," zadeklarowała. "Widziałaś ich w akcji. Bądź realistką." Najwidoczniej nieświadoma wzrastającej paniki Tess, wyciągnęła zeszyt z jednej z toreb i wcisnęła jej w ręce . "Tu masz przepisy. Dzięki, że się tym zajęłaś ," ruszyła w stronę drzwi "Baw się dobrze!"
Im więcej o tym myślała tym bardziej była pewna co poszło nie tak. Nie powinna była pozwolić Isabel wyjść przez te drzwi.
Tess stała pośrodku kuchni Valenich i starała się odkryć co poszło nie tak. Blaty zakrywały miski wypełnione różnorodnymi składnikami; mąka, brązowy cukier, biały cukier, siekane orzechy, wiórki czekoladowe. Małe miseczki zawierały szeroki asortyment przypraw- od cynamonu do imbiru. Naszykowała matles jajek, kilka funtów masła i tony kolorowej posypki pasującej nawet do najbardziej wydumanych świątecznych ciasteczek. Innymi słowy nie miała bladego pojęcia co robi.
Kiedy Isabel zapytała, czy Tess miała by coś przeciwko ustanowieniu jej odpowiedzialną za pieczenie ciasteczek, wydawało się to świetnym pomysłem. Słodko pachnący, zabawny sposób żeby pomóc Iz i jednocześnie złapać trochę świątecznego ducha o którym wszyscy szczebiotali. Dorastając właściwie nie doświadczyła Świąt. Były szkolne zabawy i dziwne filmy w telewizji, ale nic bardziej realnego. Nic prawdziwego w domu. "Boże Narodzenie jest dla ludzi," stwierdził Nasedo któregoś roku, efektywnie ucinając jej prośby o choinkę. "To nie ma z nami nic wspólnego." "Boże Narodzenie jest dla rodzin," powiedział jej nauczyciel do klasy dzień później i Tess podejrzewała, że to było bliższe prawdzie. Chociaż właściwie nie robiło to wielkiej różnic. Ona i Nasedo nie kwalifikowali się w żadną z tych kategorii.
Isabel sprawiła, że Święta brzmiały magicznie, tak, że trochę jej entuzjazmu otarło się o Tess, o czasie gdy pragnęła być częścią tego radosnego spektaklu.. Pomyślała, że ten rok może być inny. Nie będzie tak jakby miała prawdziwą rodzinę - nie w sposób jaki sobie wymarzyła w ciągu lat poszukiwania pozostałej trójki. Jednak będzie lepsze niż wszystkie poprzednie Boże Narodzenia, spędzone w biegu, starając się wtopić w kolejnej szkole, gdzie dzieciaków nie obchodziło jak ma na imię. To miały być Święta spędzone w prawdziwym domu – nawet jeśli nie był to naprawdę jej dom. Więc zgodziła się piec ciasteczka.
Gdy rano odezwał się dzwonek, Tess była w pełnej gotowości. Włosy związane, ręce wyszorowane do czysta, a w dodatku miała na sobie stary fartuch zlokalizowany wcześniej w spiżarni. Na co nie była przygotowana to widok Isabel obładowanej nie mniej niż pięcioma torbami sklepowymi, wyglądającej jak demoniczna wersja pomocnika Świętego Mikołaja. Jej blond loki wypływały pasmami spod czerwonej czapki elfa kiedy wpadła do kuchni I rzuciła swoje paczki na blat. Śmiała się od ucha do ucha jakby chodzenie na targ było jej ulubioną rozrywką i oczy błyszczące porównywalnie do cukrowej laseczki z brokatu przypiętej do jej swetra.
"Pomóż mi z tym," powiedziała zaczynając rozpakowywać torby. "Chciałabym zająć się tym z tobą, ale mam jeszcze zatrzęsienie pracy."
Tess po prostu się w nią wpatrywała, jakby Izzy wyrosła dodatkowa głowa.
"Coś nie tak?" Isabel zapytała w końcu, kiedy stało się oczywiste, że Tess nie pomaga.
"Myślałam, że chcesz żebym upiekła trochę ciastek. No wiesz. Coś jak kilka tuzinów."
Isabel roześmiała się. "Kilka tuzinów? Max i Michael mogą zjeść kilka tuzinów na głowę," zadeklarowała. "Widziałaś ich w akcji. Bądź realistką." Najwidoczniej nieświadoma wzrastającej paniki Tess, wyciągnęła zeszyt z jednej z toreb i wcisnęła jej w ręce . "Tu masz przepisy. Dzięki, że się tym zajęłaś ," ruszyła w stronę drzwi "Baw się dobrze!"
Im więcej o tym myślała tym bardziej była pewna co poszło nie tak. Nie powinna była pozwolić Isabel wyjść przez te drzwi.
Kto szuka nieba na ziemi ten spał na lekcji geografii. (S. J. Lec)
Who is online
Users browsing this forum: Bing [Bot] and 8 guests