T: Nobody's Son [by Midwest Max]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
T: Nobody's Son [by Midwest Max]
Zwariowałam. Wiem. Klasa maturalna i własne opowiadania. Ale co zrobić...?
Tytuł: Nobody’s Son
Autor: Karen (Midwest Max)
Rating: MATURE
Disclaimer: If only I got paid for this! But I don’t... so I just borrow.
Summary: This takes place 17 years after Four Alieens And A Baby. With that little bit of info, it won’t take a rocket scientist to figure out who Nate is Graduation did not happen./ 17 lat po FAAAB. Z tą informacją nie trzeba być super naukowcem by zgadnąć, kim jest Nate Nie było odcinka Graduation.
Author’s Note: My banner is by the very talented babylisou! Nice work! / Banner zrobiła wiele utalentowana babylisou! Dobra robota!
Tłumaczenie: Nan
Notka tłumacza: W końcu na naszym forum pojawiło się opowiadanie Midwest Max, jednej z najlepszych obecnie, jeśli w ogóle nie najlepszej, autorki.
Część 1
Prześladowało go wspomnienie, przez całe życie prześladowało go to samo wspomnienie.
Nathan Spencer zanurzył plastikowy pojemniczek w woniejącej rybami wodzie i wydobył pół tuzina dużych, porządnych robaków. Osuszając pojemniczek z zewnątrz, zakrył go przykrywką i podał klientowi z uśmiechem. Interesy nieco zwolniły, ten tydzień był już końcem sezonu turystycznego. Jednak wciąż było tam kilkoro upartych turystów i mnóstwo krzepkich okolicznych mieszkańców, którzy mieli zamiar wędkować w jeziorze dopóki nie pojawią się pierwsze oznaki zimy.
Gdy Nate wydawał klientowi resztę, usiłował zepchnąć jakoś to powracające wciąż wspomnienie w głąb umysłu. Zawsze tam było, na krawędzi świadomości, i zawsze zanim zdążył uchwycić je w rękę – odpływało. To było co najmniej denerwujące.
Z tyłu sklepu ojciec Nate’a, Jonathan, robił inwentaryzację i decydował, co powinni zamówić przy następnej dostawie towaru. Zamówienie w październiku będzie teraz mniejsze, gdy turyści powrócą do domów, w większości do sąsiednich stanów – Ohio i Pensylwanii. Chautauquie daleko było do bycia przemysłową Mekką, większość mieszkańców bazowała na przemyśle związanym z turystami, z ludźmi, którzy mieli wystarczająco dużo pieniędzy by wynająć czy też kupić dom nad brzegiem jeziora, z ludźmi, którzy mieli więcej pieniędzy niż te, o których Nate i jego ojciec mogli tylko marzyć. Ludzie Nate’a byli zwykłymi ludźmi ze wsi, żyjącymi skromnym, spokojnym życiem dopóki tłumy urlopowiczów nie przyjeżdżały co lato, zakłócając spokój, zachowując się tak, jakby posiadali na własność całą okolicę. Nate i jego przyjaciele nazywali takich ludzi „Płaskoludami”, ponieważ ich rodzinne stany rzeczywiście wydawały się być zupełnie płaskie w porównaniu z górzystym pięknem zachodniego Nowego Jorku. Nie było to pozytywne określenie, ale takie, które pokazywało ich niechęć do tych tłumów najeźdźców.
„Musimy zacząć kompletować niezbędne środki” powiedział Jon studiując swoje kartki.
Nate zerknął do góry i kiwnął głową. Odbywali tą samą konwersację co roku w połowie września tak długo, jak tylko sięgał pamięcią.
„Węgiel drzewny, rękawice, sól” mruczał jego ojciec, zapisując wszystko na kartce. „Lina”.
Yh, lina. Nate zbladł przypominając sobie jedną z niedawnych zim, kiedy kilkoro dzieciaków wypuściło się na zamarznięte jezioro, myśląc, że nic się nie stanie złego, jeśli tam pojeżdżą na łyżwach. Ale zima była wtedy dość łagodna, lód miał zaledwie coś około cala grubości albo i mniej, i gdy pękł, część dzieci wpadła do wody. Nate’owi i jego ojcu udało się wyciągnąć wszystkich poza jednym, i to właśnie dziecko sprawiło, że Nate drżał na samo wspomnienie zimy już do końca życia. Wciąż czuł ukłucia lodowatej wody na swojej skórze i ucisk liny na ramionach gdy leżał na brzuchu na powierzchni lody, zanurzając z desperacją ramiona w wodzie, rozpaczliwie usiłując dosięgnąć tego ostatniego małego chłopca. W końcu wymknął mu się, niezdolny do dalszej walki, ofiara lodowatej wody.
Nate zamknął oczy. Śmierć tego dziecka była prawdziwą tragedią, ale dla Nate’a była czymś znacznie gorszym. Z jakiś nieznanych sobie przyczyn czuł się odpowiedzialny za to, że pozwolił temu chłopcu utonąć, że w jakiś sposób powinien był go uratować, powinien był sprawić, żeby wszystko dobrze się skończyło. To było idiotyczne, naprawdę, przecież to nie była wina Nate’a, że to dziecko wpadło pod lód, ale nie mógł nic poradzić na wszechogarniające poczucie, że zawiódł, że jego obowiązkiem było naprawienie całego świata. Teraz chciał tylko, żeby to wspomnienie oraz to drugie wspomnienie, cokolwiek to było, czego w ogóle nie umiał określić, znikły na zawsze.
„W porządku?” zapytał Jon, zerkając na syna sponad swoich okularów.
Nate skinął głową.
Jon również kiwnął krótko głową i popukał długopisem o notes. „Może poszedłbyś na zaplecze i rozładował towar, który przyszedł dzisiaj rano? Ja zajmę się chwilowo kasą.”
Nate był bardziej niż szczęśliwy. Lubił pracować na zapleczu, ponieważ w ten sposób mógł pracować w swoim własnym tempie, nie będąc zmuszonym do ustawicznego sprawdzania, czy ktoś nie czekał przy kasie by zostać obsłużonym albo czy ktoś nie usiłował czegoś ukraść. Z tyłu na zapleczu mógł zupełnie się wyłączyć i zająć się swoimi sprawami. Był bardziej niż typem samotnika i zdecydowanie lubił mieć swoją własną przestrzeń.
Był młodym, szczupłym mężczyzną, w wieku osiemnastu lat, z ciemnymi włosami i poważnymi oczami. W gruncie rzeczy to jego oczy nie były jedyną rzeczą, jaka był poważna w Nacie Spencerze. Jego koledzy często żartowali sobie z niego, że był takim odludkiem, żarty, które Nate przyjmował lekko i z pewną dozą pokory, bo były prawdziwe. Nie, żeby był ponurakiem albo zupełnym przeciwnikiem imprez, był po prostu... odpowiedzialny przez cały czas. Usiłował co prawda stać się luzakiem i robić głupie rzeczy jak wspinaczka po wieży ciśnieniowej, ale coś zawsze go zatrzymywało. Nie wiedział, co to było, poza tym, że może w ten sposób zawsze to się tak kończyło. Widać bycie lekkomyślnym nie było przeznaczeniem Nate’a Spencera.
Kiedy pochylił się by podnieść skrzynkę brzoskwiń w puszkach, usłyszał cichy gwizd.
„No, no, no, to właśnie jest widok, dla którego tu przyszłam” usłyszał żartujący dziewczęcy głos.
Nate wyprostował się i odwrócił by zobaczyć Annie O’Donnell, stojącą w drzwiach. Jego serce zabiło mocniej gdy uśmiechnął się do niej szeroko. Annie. Jasne blond włosy i zgrabne nogi, kilka piegów na czubku nosa. Jego Annie. Jej zielone oczy przesunęły się po jego koszuli i jej uśmiech zniknął gdy przechyliła lekko głowę na bok.
„Nate, co ja ci o tym mówiłam?” jęknęła lekko.
Popatrzył w dół. Od czarnego tła koszulki odcinały się ostro litery napisu „Płaskoludy do domu”. Nate uśmiechnął się szeroko.
„To zaszkodzi w interesach” powiedziała Annie na pół poważnie.
Nate podszedł do niej i położył ręce na jej talii. „Może w takim razie powinienem to zdjąć” szepnął jej do ucha i przygryzł leciutko płatek jej ucha.
Annie wciągnęła głęboko powietrze i zachichotała.
Byli ze sobą od chwili, gdy mieli po dwanaście lat. O’Donnellowie przeprowadzili się do tej okolicy kiedy Annie była w szóstej klasie i jedno spojrzenie na nią wystarczyło Nate’owi. Nigdy nie zapomni jej widoku, jak przyciskała kurczowo książki do piersi, rozglądając się dookoła w nieprzebranym morzu uczniów, z których żaden nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. On jednak zwrócił na nią uwagę, nawet w tym zwariowanym wieku był współczujący i wrażliwy.
Pokazał jej całą szkołę, pomagał jej w lekcjach, każdego wieczora odprowadzał do domu. z czasem, gdy oboje dorośli by zacząć wychodzić na randki, ze spoconymi dłoniami i walącym jak oszalałe sercem Nate zdobył się w końcu n odwagę by zaprosić ją do kina. Od tego momentu byli wręcz nierozłączni. Nie mógł wyobrazić sobie bycia z kimś innym i Annie zarzekała, ze czuje to samo.
Nate wyciągnął ramiona i przyciągnął do siebie swoją drobną dziewczynę, przytulając ją mocno. Annie znów zachichotała i zaprotestowała mrucząc coś koło jego piersi.
„Co?” zapytał odsuwając się nieco.
„Powiedziałam, że mnie dusisz!” roześmiała się, jej oczy zaś promieniały.
Nate uśmiechnął się do niej lekko i cmoknął ją szybko w czoło. „Czemu tu jesteś?” zapytał, jego oczy wędrowały po miękkich liniach jej twarzy. Wiedział, że w tą sobotę powinna być z rodzicami.
„Chciałam cię zobaczyć” powiedziała wsuwając dłonie pod koszulkę na jego plecach, gładząc silne mięśnie jego ramion. Przy wzroście sześciu stóp (ok 180 cm), był od niej wyższy niemal o całą stopę (30 cm), więc musiała odchylić zupełnie głowę do tyłu by móc spojrzeć na jego twarz.
„Porzuciłaś rodziców tylko po to, żeby się ze mną zobaczyć?” zapytał unosząc jedną brew.
„Niezupełnie. Są w sklepie.”
„Co robią? Kupują przynętę na ryby?”
Annie roześmiała się krótko. „Rozmawiają z twoim tatą”.
Nate zmarszczył brwi. To było dziwne, że O’Donnellowie zechcieli przyjść tutaj i rozmawiać z jego ojcem – nie byli wcale najlepszymi przyjaciółmi czy coś takiego.
Annie westchnęła. „Przestań mieć taką minę, Nate.”
„Co jest nie tak?” zapytał, jego żołądek zaczął się kurczyć. Nienawidził tego uczucia w dołku.
Annie wzruszyła ramionami. „O niczym nie wiem. Tatuś tylko powiedział, że musi porozmawiać z twoim tatą o czymś. Nie wiem o czym.” Nie wydawała się być zaniepokojona.
Ale Nate był. Ojciec Annie był czymś w rodzaju prawnika, ale o ile Nate pamiętał, to jego ojciec nigdy nie korzystał z usług pana O’Donnella. Działo się coś dziwnego i nie był pewien, czy mu się to podoba.
„Więc chcesz przyjść?”
Nate popatrzył w dół na twarz Annie, która najwyraźniej w świecie czekała na jakąś odpowiedź, i uświadomił sobie, że przespał jej pytanie. „Przepraszam – co?”
Zmarszczyła ie lekko i wysunęła dłonie spod jego T-shirta. „Gdzie ty się podziewasz, Nathan?”
Uh. Nazwała go Nathan. To nigdy nie był dobry znak. „Co masz na myśli?” zapytał z niewinną miną.
„Od czasu kiedy rozpoczęłam naukę jesteś taki dziwny” wyjaśniła wysuwając się z jego objęć.
Nate westchnął i wsunął ręce do kieszeni. „Jaki?”
„Wymijający.”
Prychnął śmiechem. „Nie jestem wymijający – po prostu nie słyszałem twojego pytania, to wszystko.”
„W porządku, wiec – zamyślony. Nie słyszałeś mojego pytania bo byłeś zamyślony.” Przechyliła głowę na bok, wyzywając go, by się z nią nie zgodził.
Nate wiedział lepiej. Była mistrzynią w kłótniach i nigdy nie mógł z nią wygrać. Poza tym miała rację – był zamyślony. Zamyślony nad wizją tonącego dziecka i wspomnieniami które jednocześnie pamiętał i nie pamiętał.
„Przepraszam,” powiedział. „Masz rację – byłem zamyślony.”
Brwi Annie podjechały lekko do góry gdy przyznał jej rację. Potem owładnęła nią fala sympatii i postąpiła krok naprzód, otaczając go ramionami. Przyciągnęła jego głowę w dół i położyła jego policzek na swoim ramieniu, przesuwając palcami po jego gęstych, ciemnych włosach.
„Wiem, że nie znosisz tego miejsca,” powiedziała miękko koło jego ucha. „Wiem, że chciałeś pojechać na uniwersytet razem ze mną. I wiem, że któregoś dnia pojedziesz. To tylko chwilowe, pobyt tutaj, żeby pomóc twojemu tacie.”
Nate wyprostował się, lekka zmarszczka marszczyła jego przystojne rysy twarzy .”Mam nadzieję, ze masz rację,” powiedział. „Nawet nie masz pojęcia jak bardzo chciałbym, żebyś miała rację.” Nie trafiła dokładnie w źródło jego rozkojarzenia, ale wystarczająco blisko żeby uniknąć kłótni.
Pocałowała go lekko, dając mu jedynie przedsmak tego, co miało przyjść później. „Więc powiedz, że przyjdziesz.”
Nate uśmiechnął się. „Okay, przyjdę.”
Skinęła głową i roześmiała się.
„Gdzie mam przyjść tak w ogóle?” zapytał śmiejąc się razem z nią.
„Chris urządza imprezę dziś wieczorem w ich domu. coś w rodzaju ostatniego hurra zanim wyniosą się stąd na dobre przed zimą.”
Chris była Płaskoludem, imigrantką, która zaprzyjaźniła się z Annie już wiele lat temu. I choć Nate nie znosił Płaskoludów, to jednak tolerował Chris.
Oczy Annie powędrowały w dół. „Tylko... zmień koszulkę.”
Nate roześmiał się i uściskał ją szybko. „Jasne że pójdę... jeśli chodzi o to, by pomóc im się spakować i pozbyć się stąd jednego z nich.”
Annie jęknęła i uderzyła go w ramię. „Jesteś straszny, Nate!”
Wzruszył ramionami. „Tak, wiek.”
W końcu Annie zostawiła Nate’a wraz z jego obowiązkami, by mógł dokończyć swoje rzeczy i wyjść w porę, by zdążyć na imprezę. Pracował metodycznie, spychając zmartwienia na bok umysłu i koncentrując się na spotkaniu z przyjaciółmi. Kiedy skończył na zapleczu, powrócił do sklepu by zastać pana O’Donnella żegnającego się z jego ojcem. Nate zatrzymał się w pół kroku – pracował z tyłu ponad godzinę i mimo to pan O’Donnell i ojciec potrzebowali tego całego czasu by zakończyć swoje interesy. Żołądek Nate’a znów momentalnie skurczył się i odetchnął ciężko gdy patrzył jak ojciec Annie opuszcza sklep. Potem odwrócił się by zobaczyć, że jego ojciec patrzy wprost na niego.
W jego dłoni była brązowa koperta i gdzieś w środku Nate wiedział, że w środku było coś, co dotyczyło bezpośrednio niego. Ale tym razem to nie było tylko wrażenie gdzieś ze środka.
Odbijało się to również w pokonanej, załamanej minie ojca.
Tytuł: Nobody’s Son
Autor: Karen (Midwest Max)
Rating: MATURE
Disclaimer: If only I got paid for this! But I don’t... so I just borrow.
Summary: This takes place 17 years after Four Alieens And A Baby. With that little bit of info, it won’t take a rocket scientist to figure out who Nate is Graduation did not happen./ 17 lat po FAAAB. Z tą informacją nie trzeba być super naukowcem by zgadnąć, kim jest Nate Nie było odcinka Graduation.
Author’s Note: My banner is by the very talented babylisou! Nice work! / Banner zrobiła wiele utalentowana babylisou! Dobra robota!
Tłumaczenie: Nan
Notka tłumacza: W końcu na naszym forum pojawiło się opowiadanie Midwest Max, jednej z najlepszych obecnie, jeśli w ogóle nie najlepszej, autorki.
Część 1
Prześladowało go wspomnienie, przez całe życie prześladowało go to samo wspomnienie.
Nathan Spencer zanurzył plastikowy pojemniczek w woniejącej rybami wodzie i wydobył pół tuzina dużych, porządnych robaków. Osuszając pojemniczek z zewnątrz, zakrył go przykrywką i podał klientowi z uśmiechem. Interesy nieco zwolniły, ten tydzień był już końcem sezonu turystycznego. Jednak wciąż było tam kilkoro upartych turystów i mnóstwo krzepkich okolicznych mieszkańców, którzy mieli zamiar wędkować w jeziorze dopóki nie pojawią się pierwsze oznaki zimy.
Gdy Nate wydawał klientowi resztę, usiłował zepchnąć jakoś to powracające wciąż wspomnienie w głąb umysłu. Zawsze tam było, na krawędzi świadomości, i zawsze zanim zdążył uchwycić je w rękę – odpływało. To było co najmniej denerwujące.
Z tyłu sklepu ojciec Nate’a, Jonathan, robił inwentaryzację i decydował, co powinni zamówić przy następnej dostawie towaru. Zamówienie w październiku będzie teraz mniejsze, gdy turyści powrócą do domów, w większości do sąsiednich stanów – Ohio i Pensylwanii. Chautauquie daleko było do bycia przemysłową Mekką, większość mieszkańców bazowała na przemyśle związanym z turystami, z ludźmi, którzy mieli wystarczająco dużo pieniędzy by wynająć czy też kupić dom nad brzegiem jeziora, z ludźmi, którzy mieli więcej pieniędzy niż te, o których Nate i jego ojciec mogli tylko marzyć. Ludzie Nate’a byli zwykłymi ludźmi ze wsi, żyjącymi skromnym, spokojnym życiem dopóki tłumy urlopowiczów nie przyjeżdżały co lato, zakłócając spokój, zachowując się tak, jakby posiadali na własność całą okolicę. Nate i jego przyjaciele nazywali takich ludzi „Płaskoludami”, ponieważ ich rodzinne stany rzeczywiście wydawały się być zupełnie płaskie w porównaniu z górzystym pięknem zachodniego Nowego Jorku. Nie było to pozytywne określenie, ale takie, które pokazywało ich niechęć do tych tłumów najeźdźców.
„Musimy zacząć kompletować niezbędne środki” powiedział Jon studiując swoje kartki.
Nate zerknął do góry i kiwnął głową. Odbywali tą samą konwersację co roku w połowie września tak długo, jak tylko sięgał pamięcią.
„Węgiel drzewny, rękawice, sól” mruczał jego ojciec, zapisując wszystko na kartce. „Lina”.
Yh, lina. Nate zbladł przypominając sobie jedną z niedawnych zim, kiedy kilkoro dzieciaków wypuściło się na zamarznięte jezioro, myśląc, że nic się nie stanie złego, jeśli tam pojeżdżą na łyżwach. Ale zima była wtedy dość łagodna, lód miał zaledwie coś około cala grubości albo i mniej, i gdy pękł, część dzieci wpadła do wody. Nate’owi i jego ojcu udało się wyciągnąć wszystkich poza jednym, i to właśnie dziecko sprawiło, że Nate drżał na samo wspomnienie zimy już do końca życia. Wciąż czuł ukłucia lodowatej wody na swojej skórze i ucisk liny na ramionach gdy leżał na brzuchu na powierzchni lody, zanurzając z desperacją ramiona w wodzie, rozpaczliwie usiłując dosięgnąć tego ostatniego małego chłopca. W końcu wymknął mu się, niezdolny do dalszej walki, ofiara lodowatej wody.
Nate zamknął oczy. Śmierć tego dziecka była prawdziwą tragedią, ale dla Nate’a była czymś znacznie gorszym. Z jakiś nieznanych sobie przyczyn czuł się odpowiedzialny za to, że pozwolił temu chłopcu utonąć, że w jakiś sposób powinien był go uratować, powinien był sprawić, żeby wszystko dobrze się skończyło. To było idiotyczne, naprawdę, przecież to nie była wina Nate’a, że to dziecko wpadło pod lód, ale nie mógł nic poradzić na wszechogarniające poczucie, że zawiódł, że jego obowiązkiem było naprawienie całego świata. Teraz chciał tylko, żeby to wspomnienie oraz to drugie wspomnienie, cokolwiek to było, czego w ogóle nie umiał określić, znikły na zawsze.
„W porządku?” zapytał Jon, zerkając na syna sponad swoich okularów.
Nate skinął głową.
Jon również kiwnął krótko głową i popukał długopisem o notes. „Może poszedłbyś na zaplecze i rozładował towar, który przyszedł dzisiaj rano? Ja zajmę się chwilowo kasą.”
Nate był bardziej niż szczęśliwy. Lubił pracować na zapleczu, ponieważ w ten sposób mógł pracować w swoim własnym tempie, nie będąc zmuszonym do ustawicznego sprawdzania, czy ktoś nie czekał przy kasie by zostać obsłużonym albo czy ktoś nie usiłował czegoś ukraść. Z tyłu na zapleczu mógł zupełnie się wyłączyć i zająć się swoimi sprawami. Był bardziej niż typem samotnika i zdecydowanie lubił mieć swoją własną przestrzeń.
Był młodym, szczupłym mężczyzną, w wieku osiemnastu lat, z ciemnymi włosami i poważnymi oczami. W gruncie rzeczy to jego oczy nie były jedyną rzeczą, jaka był poważna w Nacie Spencerze. Jego koledzy często żartowali sobie z niego, że był takim odludkiem, żarty, które Nate przyjmował lekko i z pewną dozą pokory, bo były prawdziwe. Nie, żeby był ponurakiem albo zupełnym przeciwnikiem imprez, był po prostu... odpowiedzialny przez cały czas. Usiłował co prawda stać się luzakiem i robić głupie rzeczy jak wspinaczka po wieży ciśnieniowej, ale coś zawsze go zatrzymywało. Nie wiedział, co to było, poza tym, że może w ten sposób zawsze to się tak kończyło. Widać bycie lekkomyślnym nie było przeznaczeniem Nate’a Spencera.
Kiedy pochylił się by podnieść skrzynkę brzoskwiń w puszkach, usłyszał cichy gwizd.
„No, no, no, to właśnie jest widok, dla którego tu przyszłam” usłyszał żartujący dziewczęcy głos.
Nate wyprostował się i odwrócił by zobaczyć Annie O’Donnell, stojącą w drzwiach. Jego serce zabiło mocniej gdy uśmiechnął się do niej szeroko. Annie. Jasne blond włosy i zgrabne nogi, kilka piegów na czubku nosa. Jego Annie. Jej zielone oczy przesunęły się po jego koszuli i jej uśmiech zniknął gdy przechyliła lekko głowę na bok.
„Nate, co ja ci o tym mówiłam?” jęknęła lekko.
Popatrzył w dół. Od czarnego tła koszulki odcinały się ostro litery napisu „Płaskoludy do domu”. Nate uśmiechnął się szeroko.
„To zaszkodzi w interesach” powiedziała Annie na pół poważnie.
Nate podszedł do niej i położył ręce na jej talii. „Może w takim razie powinienem to zdjąć” szepnął jej do ucha i przygryzł leciutko płatek jej ucha.
Annie wciągnęła głęboko powietrze i zachichotała.
Byli ze sobą od chwili, gdy mieli po dwanaście lat. O’Donnellowie przeprowadzili się do tej okolicy kiedy Annie była w szóstej klasie i jedno spojrzenie na nią wystarczyło Nate’owi. Nigdy nie zapomni jej widoku, jak przyciskała kurczowo książki do piersi, rozglądając się dookoła w nieprzebranym morzu uczniów, z których żaden nie zwracał na nią najmniejszej uwagi. On jednak zwrócił na nią uwagę, nawet w tym zwariowanym wieku był współczujący i wrażliwy.
Pokazał jej całą szkołę, pomagał jej w lekcjach, każdego wieczora odprowadzał do domu. z czasem, gdy oboje dorośli by zacząć wychodzić na randki, ze spoconymi dłoniami i walącym jak oszalałe sercem Nate zdobył się w końcu n odwagę by zaprosić ją do kina. Od tego momentu byli wręcz nierozłączni. Nie mógł wyobrazić sobie bycia z kimś innym i Annie zarzekała, ze czuje to samo.
Nate wyciągnął ramiona i przyciągnął do siebie swoją drobną dziewczynę, przytulając ją mocno. Annie znów zachichotała i zaprotestowała mrucząc coś koło jego piersi.
„Co?” zapytał odsuwając się nieco.
„Powiedziałam, że mnie dusisz!” roześmiała się, jej oczy zaś promieniały.
Nate uśmiechnął się do niej lekko i cmoknął ją szybko w czoło. „Czemu tu jesteś?” zapytał, jego oczy wędrowały po miękkich liniach jej twarzy. Wiedział, że w tą sobotę powinna być z rodzicami.
„Chciałam cię zobaczyć” powiedziała wsuwając dłonie pod koszulkę na jego plecach, gładząc silne mięśnie jego ramion. Przy wzroście sześciu stóp (ok 180 cm), był od niej wyższy niemal o całą stopę (30 cm), więc musiała odchylić zupełnie głowę do tyłu by móc spojrzeć na jego twarz.
„Porzuciłaś rodziców tylko po to, żeby się ze mną zobaczyć?” zapytał unosząc jedną brew.
„Niezupełnie. Są w sklepie.”
„Co robią? Kupują przynętę na ryby?”
Annie roześmiała się krótko. „Rozmawiają z twoim tatą”.
Nate zmarszczył brwi. To było dziwne, że O’Donnellowie zechcieli przyjść tutaj i rozmawiać z jego ojcem – nie byli wcale najlepszymi przyjaciółmi czy coś takiego.
Annie westchnęła. „Przestań mieć taką minę, Nate.”
„Co jest nie tak?” zapytał, jego żołądek zaczął się kurczyć. Nienawidził tego uczucia w dołku.
Annie wzruszyła ramionami. „O niczym nie wiem. Tatuś tylko powiedział, że musi porozmawiać z twoim tatą o czymś. Nie wiem o czym.” Nie wydawała się być zaniepokojona.
Ale Nate był. Ojciec Annie był czymś w rodzaju prawnika, ale o ile Nate pamiętał, to jego ojciec nigdy nie korzystał z usług pana O’Donnella. Działo się coś dziwnego i nie był pewien, czy mu się to podoba.
„Więc chcesz przyjść?”
Nate popatrzył w dół na twarz Annie, która najwyraźniej w świecie czekała na jakąś odpowiedź, i uświadomił sobie, że przespał jej pytanie. „Przepraszam – co?”
Zmarszczyła ie lekko i wysunęła dłonie spod jego T-shirta. „Gdzie ty się podziewasz, Nathan?”
Uh. Nazwała go Nathan. To nigdy nie był dobry znak. „Co masz na myśli?” zapytał z niewinną miną.
„Od czasu kiedy rozpoczęłam naukę jesteś taki dziwny” wyjaśniła wysuwając się z jego objęć.
Nate westchnął i wsunął ręce do kieszeni. „Jaki?”
„Wymijający.”
Prychnął śmiechem. „Nie jestem wymijający – po prostu nie słyszałem twojego pytania, to wszystko.”
„W porządku, wiec – zamyślony. Nie słyszałeś mojego pytania bo byłeś zamyślony.” Przechyliła głowę na bok, wyzywając go, by się z nią nie zgodził.
Nate wiedział lepiej. Była mistrzynią w kłótniach i nigdy nie mógł z nią wygrać. Poza tym miała rację – był zamyślony. Zamyślony nad wizją tonącego dziecka i wspomnieniami które jednocześnie pamiętał i nie pamiętał.
„Przepraszam,” powiedział. „Masz rację – byłem zamyślony.”
Brwi Annie podjechały lekko do góry gdy przyznał jej rację. Potem owładnęła nią fala sympatii i postąpiła krok naprzód, otaczając go ramionami. Przyciągnęła jego głowę w dół i położyła jego policzek na swoim ramieniu, przesuwając palcami po jego gęstych, ciemnych włosach.
„Wiem, że nie znosisz tego miejsca,” powiedziała miękko koło jego ucha. „Wiem, że chciałeś pojechać na uniwersytet razem ze mną. I wiem, że któregoś dnia pojedziesz. To tylko chwilowe, pobyt tutaj, żeby pomóc twojemu tacie.”
Nate wyprostował się, lekka zmarszczka marszczyła jego przystojne rysy twarzy .”Mam nadzieję, ze masz rację,” powiedział. „Nawet nie masz pojęcia jak bardzo chciałbym, żebyś miała rację.” Nie trafiła dokładnie w źródło jego rozkojarzenia, ale wystarczająco blisko żeby uniknąć kłótni.
Pocałowała go lekko, dając mu jedynie przedsmak tego, co miało przyjść później. „Więc powiedz, że przyjdziesz.”
Nate uśmiechnął się. „Okay, przyjdę.”
Skinęła głową i roześmiała się.
„Gdzie mam przyjść tak w ogóle?” zapytał śmiejąc się razem z nią.
„Chris urządza imprezę dziś wieczorem w ich domu. coś w rodzaju ostatniego hurra zanim wyniosą się stąd na dobre przed zimą.”
Chris była Płaskoludem, imigrantką, która zaprzyjaźniła się z Annie już wiele lat temu. I choć Nate nie znosił Płaskoludów, to jednak tolerował Chris.
Oczy Annie powędrowały w dół. „Tylko... zmień koszulkę.”
Nate roześmiał się i uściskał ją szybko. „Jasne że pójdę... jeśli chodzi o to, by pomóc im się spakować i pozbyć się stąd jednego z nich.”
Annie jęknęła i uderzyła go w ramię. „Jesteś straszny, Nate!”
Wzruszył ramionami. „Tak, wiek.”
W końcu Annie zostawiła Nate’a wraz z jego obowiązkami, by mógł dokończyć swoje rzeczy i wyjść w porę, by zdążyć na imprezę. Pracował metodycznie, spychając zmartwienia na bok umysłu i koncentrując się na spotkaniu z przyjaciółmi. Kiedy skończył na zapleczu, powrócił do sklepu by zastać pana O’Donnella żegnającego się z jego ojcem. Nate zatrzymał się w pół kroku – pracował z tyłu ponad godzinę i mimo to pan O’Donnell i ojciec potrzebowali tego całego czasu by zakończyć swoje interesy. Żołądek Nate’a znów momentalnie skurczył się i odetchnął ciężko gdy patrzył jak ojciec Annie opuszcza sklep. Potem odwrócił się by zobaczyć, że jego ojciec patrzy wprost na niego.
W jego dłoni była brązowa koperta i gdzieś w środku Nate wiedział, że w środku było coś, co dotyczyło bezpośrednio niego. Ale tym razem to nie było tylko wrażenie gdzieś ze środka.
Odbijało się to również w pokonanej, załamanej minie ojca.
Czy to ten ff ktory ma z 5 pozniejszych ff nawiazujacych do tego? Hmm ktos na RF przeslal mi kiedys maila ze wszystkimi linkami, nie wiedziec czemu Tak tylko chcialam sie dowiedziec i spytac sie czy warto to czytac i nie bede miala szczekoscisku ze wzgledu na Maxa?
edit:
Ok przeczytalam pierwszy rozdzial i moge powiedziec, ze czekam na kolejne zobaczymy co z tego bedzie Dzieki Nan za swietne tlumaczenie! Oby tak dalej i obysmy nie musieli dlugo czekac.
edit:
Ok przeczytalam pierwszy rozdzial i moge powiedziec, ze czekam na kolejne zobaczymy co z tego bedzie Dzieki Nan za swietne tlumaczenie! Oby tak dalej i obysmy nie musieli dlugo czekac.
Nanuś, faktycznie, nie masz czasu się nudzić, wręcz przeciwnie nawet nie pozwalasz sobie na to...I dobrze, dopóki pisanie opowiadań lub tłumaczenie ff sprawia radość, traktujmy to jako miłą odskocznię od codzienności.
Kolejne opow. znanej pisarki tłumaczone na naszym forum. Wspaniale. Ciekawe wprowadzenie, dobry przekład...nic tylko czekać na rozwój akcji
Napisz, Słonko coś wiecej na temat twórczości Karen (Midwest Max).
Kolejne opow. znanej pisarki tłumaczone na naszym forum. Wspaniale. Ciekawe wprowadzenie, dobry przekład...nic tylko czekać na rozwój akcji
Napisz, Słonko coś wiecej na temat twórczości Karen (Midwest Max).
A więc moje ciche prośby zostały wysłuchane! Kochana Nan jakże ja mam ci podziękować! Już downo się zastanawiałam nad tym czy kogoś by nie pomolestować o tłumaczenie tej opowieści, a tu taaaaaaka niespodzianka Bardzo, bardzo ci dziękuję!
A co do pierwszej części Spokojnie powoli i ciut tajemniczo. Zastanawiam się o co mogło chodzić panu O'Donellowi i ojcu Nata (Swoją drogą Nathan to ładne imię) Co też zawiera w sobie ta nieszczęsna koperta, że aż Nat dostaje uczucia niebezpieczeństwo W zasadzie to ja mam wrażenie, że to ma związek z Annie. Zapewnie ona jest bogatą panienką, a ojczulkowi nie podoba się apsztyfikant
Wspomnienia... Hmm. To chodzi o te wspomnienia, które przekazał Nathanowi Max prawda? I już zastanawia mnie jedno. Czy autorka tutaj zrobiła Zana tfu! Nathana kosmitą czy też jest człowiekiem posiadającym coś z mocy matki na przykład taką empatię
I Nathan ma dziewczynę Proszę, proszę! Więc ciekawe co się stanie na pożegnalnej imprezie Chris. Nie chodzi mi tylko o Annie i Nata jako parę, ale te wspomnienia... A może będzie zupełnie inaczej! Może ojciec Annie wyjedzie a Nat będzie rozpaczał Eh... Spekulacjom nie ma końca!
Zdziwionym taką ilością pytań oraz śmiesznych przypuszczań wyjaśniam, że nie czytałam "Nobody's son" w oryginale Zapewne mój wywód nie powiąże się z opowieścią, ale cóż nie zaszkodziło spróbować Nan czymprędzej wracaj tutaj z następną częścią!
Tak, Onarku, to ten fic I Karen ma plany na jeszcze jedną część serii, która będzie co najmniej zachwycająca, o czym i nasi polscy czytelnicy się przekonają, gdy na scenę wkroczą nowe postaci.
Warto to czytać. Nawet pomimo Maxa. W każdym opowiadaniu Karen jest coś takiego, że człowiek dostaje szczękościsku i ma ochotę rzucić czymś bardzo ciężkim w monitor, że już mu się rozdział skończył w t a k i m momencie...
Fakt, nie nudzę się. Nawet gdybym bardzo chciała to nie mam na to szans - a szkoła odgrywa tu jak najmniejszą rolę.
Wiem, że na forum pojawi się nowa niespodziewajka... i tak sądziłam, że zrobię wam niespodziankę. Sobie też - zdecydowałam się na to wczoraj i formalności na szczęście załatwiło się szybko...
A jeszcze wracając do opowiadania. Uprzedzam - wciąga. Mnie to nie przeszkadza, godzinę na tłumaczenie gdzieś wygrzebię... ale prawdę mówiąc nie sądziłam, że powrócę do tłumaczeń
Athaya - cieszę się, że ty się cieszysz Następna część będzie, jak sie wyrobię. Jutro? Pojutrze? Obiecuję, że tu zawsze będą świeże bułeczki, w przeciwieństwie do moich opowiadań...
Dodam tylko, że Karen zdobyła nagrodę w 6 rundzie za to opowiadanie:
oraz w całej serii:
jak również stworzyła najlepszą postać (runda 7):
i jeszcze (runda 7)
no i w końcu - najlepsza seria (runda 7)
To tylko część jej nagród, które tyczą się tego opowiadania. To przez nią wpadłam po uszy w opowiadania Ground Zero. Warto ją czytać.
Warto to czytać. Nawet pomimo Maxa. W każdym opowiadaniu Karen jest coś takiego, że człowiek dostaje szczękościsku i ma ochotę rzucić czymś bardzo ciężkim w monitor, że już mu się rozdział skończył w t a k i m momencie...
Fakt, nie nudzę się. Nawet gdybym bardzo chciała to nie mam na to szans - a szkoła odgrywa tu jak najmniejszą rolę.
Wiem, że na forum pojawi się nowa niespodziewajka... i tak sądziłam, że zrobię wam niespodziankę. Sobie też - zdecydowałam się na to wczoraj i formalności na szczęście załatwiło się szybko...
A jeszcze wracając do opowiadania. Uprzedzam - wciąga. Mnie to nie przeszkadza, godzinę na tłumaczenie gdzieś wygrzebię... ale prawdę mówiąc nie sądziłam, że powrócę do tłumaczeń
Athaya - cieszę się, że ty się cieszysz Następna część będzie, jak sie wyrobię. Jutro? Pojutrze? Obiecuję, że tu zawsze będą świeże bułeczki, w przeciwieństwie do moich opowiadań...
Dodam tylko, że Karen zdobyła nagrodę w 6 rundzie za to opowiadanie:
oraz w całej serii:
jak również stworzyła najlepszą postać (runda 7):
i jeszcze (runda 7)
no i w końcu - najlepsza seria (runda 7)
To tylko część jej nagród, które tyczą się tego opowiadania. To przez nią wpadłam po uszy w opowiadania Ground Zero. Warto ją czytać.
No dobra... Uduszę Nan ze szczęścia Namawiałam ją do kolejnego tłumaczenia -akurat nie do tego- ale tym lepiej, że wyszło właśnie to !
Serię Karen czytałam na bieżąco , to jest jedyne opowiadanie jakie w ogóle w ostatnich czasach trzymało mnie na RF Ach i juz się nie moge doczekać tej kwestii o numerze telefonu, która wypowie Alyssa Czekam, czekam...
Serię Karen czytałam na bieżąco , to jest jedyne opowiadanie jakie w ogóle w ostatnich czasach trzymało mnie na RF Ach i juz się nie moge doczekać tej kwestii o numerze telefonu, która wypowie Alyssa Czekam, czekam...
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Nan, ekhm, tego, bardzo się cieszę, że tłumaczysz to opowiadanie Nareszcie coś Karen
Mam tylko małe pytanko, zamierzasz przetłumaczyć wszystkie serie?
No i oczywiście czekam na kolejną część. A tymczasem wracam do mojej translacji, transkrypcji i co tam jeszcze jest
Mam tylko małe pytanko, zamierzasz przetłumaczyć wszystkie serie?
No i oczywiście czekam na kolejną część. A tymczasem wracam do mojej translacji, transkrypcji i co tam jeszcze jest
The best kind of kiss is the one where you have to stop because you can't help but smile.
Hmmm... Wchodzę na forum tylko na momencik, żeby zobaczyć czy są jakieś nowe zdjęcia czy info o naszych aktorach. Zaglądam jeszcze do twórczości, a tu... bum! Nowość. I tłumaczenie Nan ff Karen. Więc nie zastanawiałam się długo i od razu przeczytałam.
Podoba mi się, lekko się jak na razie czyta. Ciekawa jestem co się stanie na imprezie i co z tą tajemniczą kopertą? I postać Nate'a, czemu jest taki zamyślony, co go martwi?
Czekam więc na rozkręcenie akcji i koloejną część oczywiście, oby jak najprędzej!
Podoba mi się, lekko się jak na razie czyta. Ciekawa jestem co się stanie na imprezie i co z tą tajemniczą kopertą? I postać Nate'a, czemu jest taki zamyślony, co go martwi?
Czekam więc na rozkręcenie akcji i koloejną część oczywiście, oby jak najprędzej!
Hm, podrapie się po głowie i również przyznam, że oryginału nie czytałam. Chociaż autorka znana Przeczytałam i nawet jestem z tego zadowolona Bo teraz mogę snuć zapewne słuszne przypuszczenia, że ten 'niby prawnik' jest osobą, która załatwiała adopcję Nathana.
Szkoda wielka, że nie zachowali jego oryginalnego imienia po adopcji. Zresztą nie tylko to odbiega od 4AAAB... bo Nathan ma ciemne włosy ale co tam, drobiazgów się nie czepiajmy. Ważne, że jakoś ten Nathan przypomina nam starego dobrego Maxa z 1 sezonu, w którym się wszystkie bujałyśmy Czyli ma wszystkie dobre cechy bez błędów popełnionych swego czasu przez tatusia... Ech. Dobra, czas zejść z chmur...
<hm, czy mi się wydawało, czy w tym opowiadaniu zostanie poruszony jakże wazny wątek studiów... oraz fakt, że należy zdobyć na nie odpowiednie fundusze?>
Szkoda wielka, że nie zachowali jego oryginalnego imienia po adopcji. Zresztą nie tylko to odbiega od 4AAAB... bo Nathan ma ciemne włosy ale co tam, drobiazgów się nie czepiajmy. Ważne, że jakoś ten Nathan przypomina nam starego dobrego Maxa z 1 sezonu, w którym się wszystkie bujałyśmy Czyli ma wszystkie dobre cechy bez błędów popełnionych swego czasu przez tatusia... Ech. Dobra, czas zejść z chmur...
<hm, czy mi się wydawało, czy w tym opowiadaniu zostanie poruszony jakże wazny wątek studiów... oraz fakt, że należy zdobyć na nie odpowiednie fundusze?>
Hotori, twoja logika jest zaskakująca... udusisz mnie ze szczęścia. Chyba zaczynam się bać. A myślałam, że to ja dzisiaj jestem pozbawiona logiki i tak dalej... I - żadnych spoilerów. To o Alyssie to spoiler. Spokojnie.
LadyM - wszystkie to może nie, dam sobie spokój z My Beloved... A co do reszty - powtarzam - spokojnie, to dopiero pierwsza część pierwszej części serii! A, w ramac PS.: cóż, pisałam Karen, że tak sobie tu tłumacymy, tłumaczymy, i możliwe, że użyłam liczby mnogiej... jak widać szósty zmysł mi się rozwija.
_issy_ - zdjęcia aktorów są, niekoniecznie zupełne nowości, ale u Jasona jak zwykle wszystko kwitnie...
Hotaru - jak wiadomo włosy ciemnieją Podobnie jak oczka. Ja bym się tym nie martwiła... Ale tak sobie myślę, że od pierwszego kopa wiadomo, kim jest Nate. Bo przecież już od pierwszej części z kimś się kojarzy...
Nowa część jutro. Przeniesienie pliku z jednego domowego komputera na drugi bez użycia dyskietki wymaga trochę zachodu.
LadyM - wszystkie to może nie, dam sobie spokój z My Beloved... A co do reszty - powtarzam - spokojnie, to dopiero pierwsza część pierwszej części serii! A, w ramac PS.: cóż, pisałam Karen, że tak sobie tu tłumacymy, tłumaczymy, i możliwe, że użyłam liczby mnogiej... jak widać szósty zmysł mi się rozwija.
_issy_ - zdjęcia aktorów są, niekoniecznie zupełne nowości, ale u Jasona jak zwykle wszystko kwitnie...
Hotaru - jak wiadomo włosy ciemnieją Podobnie jak oczka. Ja bym się tym nie martwiła... Ale tak sobie myślę, że od pierwszego kopa wiadomo, kim jest Nate. Bo przecież już od pierwszej części z kimś się kojarzy...
Nowa część jutro. Przeniesienie pliku z jednego domowego komputera na drugi bez użycia dyskietki wymaga trochę zachodu.
Zagladam na forum a tu nie tylko kolejna czesc the next jurney ale jeszcze nobody's son. Nan ty chyba naprawde masz duzo czasu albo tak kochasz swoich wiernych czytaczy i komentarze.
ten ff jest niesamowity ale jakis tydzien temu utknelam na pewnym momencie. nie chce tu spojlerowac bo jest to juz dobrze w polowie pierwszej serii. jakos nie lubie jak sie tak meczy moich ulubionych bohaterow. no coz moze poczekam az pojawi sie Twoje tlumaczenie (jesli ciekawosc mnie wczesniej nie zezre )
no wiec powodzenia i czekam na Twoje kolejne aktualki
ten ff jest niesamowity ale jakis tydzien temu utknelam na pewnym momencie. nie chce tu spojlerowac bo jest to juz dobrze w polowie pierwszej serii. jakos nie lubie jak sie tak meczy moich ulubionych bohaterow. no coz moze poczekam az pojawi sie Twoje tlumaczenie (jesli ciekawosc mnie wczesniej nie zezre )
no wiec powodzenia i czekam na Twoje kolejne aktualki
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, kiedy zobaczyłam to tłumaczenie. Cóż za wspaniała niespodzianka. Ta seria to jedna z niewielu rzeczy jakie warto było jeszcze czytać na RF, przynajmniej zanim wyjechałam, nie miałam jeszcze czasu, żeby sprawdzić, czy może coś się od tego czasu nie zmieniło. Jak wyjeżdżałam "Empire of the Son" właśnie się zaczynało, z tego co widziałam to już się skończyło i zaczął się następny Synek. Czeka mnie dużo nadrabiania... Ale odbiegam od tematu. Bardzo miło będzie przypomnieć sobie początki, czyli od czego zaczęło się całe to szaleństwo. A, że będzie to we wspaniałym tłumaczeniu - to nawet lepiej.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Tak, Nan moja logika szwankuje zwłaszcza kiedy tak nagle zmieniasz plany (to bardzo pozytywna zmiana rzecz jasna ) -bo jak cię namawiałam na tłumaczonko parę miesięcy temu, to nie chciałaś
Co do samego ff-okey, już nie będę spoilerowac, zresztą to ledwie zakrawa na początek spoilerowania, a o kwestii Alyssy nie moge przestać myślec, zdaje się zresztą , że rozstrząsałam to już jakis czas temu w pokoiku Doc
Poza tym...tak, Alyssa. No cóż. Chwała Bogu , że moja Bonnie się od niej różni.
Co do samego ff-okey, już nie będę spoilerowac, zresztą to ledwie zakrawa na początek spoilerowania, a o kwestii Alyssy nie moge przestać myślec, zdaje się zresztą , że rozstrząsałam to już jakis czas temu w pokoiku Doc
Poza tym...tak, Alyssa. No cóż. Chwała Bogu , że moja Bonnie się od niej różni.
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Nie mogę...kiedy myślałam o tym opowiadaniu i jego ewentualnym tłumaczeniu, zawsze kołatało mi się po głowie wyłącznie imię Nan
To nie tylko jedyne warte lektury opowiadanie na śmietniku jakim obecnie jest Roswellfanatics, ale wogóle jedno z najlepszym opowiadań jakie czytałam, plasujące się w moim osobistym TOP 5 w towarzystwie "Innocent", "Antarian Sky", "Serendipity" i "Shoebox Project" ( inny fandom).
Zakochałam się w nim na początku tego roku i głosowałam na nie we wszystkich możliwych kategoriach w 6 i 7 rundzie RF Awards. Uwielbiam w nim dosłownie wszystko- bohaterów, klimat, styl, dialogi a przede wszystkim idealne wyczucie równowagi pomiędzy tzw "angstem" a komedią. Karen potrafiła pokazać to co twórcy serialu stracili z oczu już w połowie 2 sezonu- świetne skonstruowane postaci bohaterów których naprawdę wiele łączy i którzy naprawdę wiele razem przeżyli.
Liz nie gorsza- Karen to obok Mockinbird, EmilyluvsRoswell i Kath7 jedna z nielicznych autorek która podchodzi to jej postaci tak, że nie tylko nie doprowadza ona człowieka do mdłości swą doskonałością już po paru linijkach, ale przeciwnie- budzi odruchową sympatię. Obie nagrody w pełni zasłużone.
Dzięki Nan
To nie tylko jedyne warte lektury opowiadanie na śmietniku jakim obecnie jest Roswellfanatics, ale wogóle jedno z najlepszym opowiadań jakie czytałam, plasujące się w moim osobistym TOP 5 w towarzystwie "Innocent", "Antarian Sky", "Serendipity" i "Shoebox Project" ( inny fandom).
Zakochałam się w nim na początku tego roku i głosowałam na nie we wszystkich możliwych kategoriach w 6 i 7 rundzie RF Awards. Uwielbiam w nim dosłownie wszystko- bohaterów, klimat, styl, dialogi a przede wszystkim idealne wyczucie równowagi pomiędzy tzw "angstem" a komedią. Karen potrafiła pokazać to co twórcy serialu stracili z oczu już w połowie 2 sezonu- świetne skonstruowane postaci bohaterów których naprawdę wiele łączy i którzy naprawdę wiele razem przeżyli.
bez obaw. Ten Max to jeden z najlepszych- jeśli nie najlepszy- Max o jakim czytałam a szczękościsku dostawałam wyłącznie na myśl o tym co zrobili z jego postacią scenarzyści.Tak tylko chcialam sie dowiedziec i spytac sie czy warto to czytac i nie bede miala szczekoscisku ze wzgledu na Maxa?
Liz nie gorsza- Karen to obok Mockinbird, EmilyluvsRoswell i Kath7 jedna z nielicznych autorek która podchodzi to jej postaci tak, że nie tylko nie doprowadza ona człowieka do mdłości swą doskonałością już po paru linijkach, ale przeciwnie- budzi odruchową sympatię. Obie nagrody w pełni zasłużone.
Dzięki Nan
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Ja wiem, że wszyscy mnie kochają...
Straszliwie mi się to "jutro" przeciągnęło... Przepraszam, część była gotowa już w środę, ale problem jest tego typu, że część znajduje się na moim komputerze, w którym nie wiedzieć czemu nie działa stacja dyskietek, a Nero zawsze mi szwankowało. Będę musiała pożyczyć od taty jego flash disc i wtedy przeniosę przetłumaczoną część na właściwy komputer. O ile uda mi się wyżebrać pożyczenie flasha... litości.
Straszliwie mi się to "jutro" przeciągnęło... Przepraszam, część była gotowa już w środę, ale problem jest tego typu, że część znajduje się na moim komputerze, w którym nie wiedzieć czemu nie działa stacja dyskietek, a Nero zawsze mi szwankowało. Będę musiała pożyczyć od taty jego flash disc i wtedy przeniosę przetłumaczoną część na właściwy komputer. O ile uda mi się wyżebrać pożyczenie flasha... litości.
Trochę to trwało, ale w końcu...
Aggie - cóż, postaram się naprawdę przyśpieszyć z tłumaczeniem, ale nic nie gwarantuję.
Milla - beznadziejne czasami sprawdzam, czy są jakieś nowe interesujące rzeczy, ale nic z tego. Brothers And Sisters ciągnie się w nieskończoność (Kath ma jeszcze gorsze tempo niż ja ) a na serię Time After Time nie mam czasu - choć jeden z bannerków wprawił mnie w istny zachwyt. BTW - wyobrażacie sobie historię Maxa i Liz w... prehistorii?
Onarku - zbierz się ze zdziwienia z tej podłogi, jak widzisz każdy ma swoje ciemne strony...
Hotori - pewnie, że nie chciałam. Ale teraz mam luzy na tapecie (jakkolwiek to zabrzmiało).
Chavah, radzę znaleźć chwilkę...
Lizziett - teraz to ja podnoszę się z podłogi Cóż. Pawdę mówiąc tłumaczenie chodziło po mnie już od dawna, ale bardziej skłaniałam się ku propagowaniu GZ i serii My Beloved. A propos - może ktoś chętny? Forum nam obfituje w opowiadania Karen (tłumaczenie LadyM - skomentuję...).
Primek i Lissy - się cieszę.
To powyższe to w ramach podtrzymywania więzi między tłumaczem a czytelnikami (...). Nie zanudzam.
Część 2
Kolacja nigdy nie była czymś głośnym i pełnym życia w domu Spencerów; oboje Jonathan i Emma byli raczej spokojnymi ludźmi i ich syn również cechował się spokojnym usposobieniem. Ale tego szczególnego wieczora, wydawało się, że nad olchowym stołem wisiała ciemna chmura, która zmuszała wszystkich do milczenia. Jedynym dźwiękiem w jadalni był szczęk sztućców o talerze.
Pochyliwszy głowę nad talerzem, Nate obserwował w milczeniu swoich rodziców spod włosów opadających mu na oczy, szukając w ich twarzach jakiejś ukrytej wskazówki, że wizyta pana O’Donnela nie była szczególnie radosna. Co prawda jego ojciec jak zwykle, ze stoickim spokojem zajął się swoim posiłkiem, ale jego matka dziobała swój tak, jakby zupełnie nie miała apetytu.
Oboje byli starsi niż większość rodziców przyjaciół Nate’a, byli już koło pięćdziesiątki. Nigdy zbyt wiele o tym nie myślał, w końcu ludzie mieli dzieci w różnym wieku, ale wydawało mu się dziwne, że był ich jedynym potomkiem – niezupełnie szło to w parze ze statystycznym 2,5 dziecka, które powinna posiadać typowa amerykańska rodzina. Nie mówiło się otwarcie o takich rzeczach w domu Spencerów, więc Nate często przypuszczał, że był ich dzieckiem-cudem, że po latach nieudanych prób w końcu zostali pobłogosławieni jego obecnością. Podobał mu się ten pomysł, czuł się wtedy tak, jakby miał w życiu cel. Poza tym Spencerowie byli miłymi ludźmi, dobrymi rodzicami; przynajmniej tyle mógł dla nich zrobić – być błogosławieństwem.
Nate odchrząknął i zaczął dziabać ostatni kawałek pieczeni ostrzem widelca. „Um, dziś wieczorem jest impreza,” obwieścił, jego głos nagle wydawał się być bardzo głośny w ciszy jadalni.
Twarz Emmy pojaśniała. „Impreza! Jak cudownie!”
Nate zawahał się lekko – jego matka zareagowała nieco zbyt żywo. Coś zdecydowanie wisiało w powietrzu. „Tak, przyjaciółka Annie, Chris – pamiętacie ją? – zamyka dom na zimę, więc...”
Emma uśmiechnęła się ciepło do swojego syna. „Nathan, przecież wiesz, że nie musisz pytać o pozwolenie żeby gdzieś wyjść.”
„Wiem” odparł wzruszając lekko ramionami. „Po prostu chciałem, żebyście wiedzieli gdzie idę.”
Skinęła głową, dumna z jego grzecznego zachowania. „Cóż, dziękuję, ze o nas pomyślałeś.”
Uśmiechnął się do niej lekko i powrócił do powolnego kręcenia widelcem kółek na talerzu. Chciał zapytać o tą brązową kopertę, która tajemniczo znikła podczas ostatnich kilku godzin, ale nie mógł po prostu rzucić czegoś w stylu „Hej, staruszki, co było w kopercie?”. Musiał być bardziej ostrożny.
„Byłem... hm, nieco zdziwiony gdy zobaczyłem dziś Annie” zaczął łagodnie, obserwując ojca z drugiego końca stołu. Mężczyzna zawahał się tylko przez chwilę, to jednak wystarczyło, by Nate wiedział, że wkracza na grząski grunt.
„A dlaczego miałbyś być zdziwiony?” zapytała Emma, jakby kompletnie zaskoczona tym faktem. „Oboje zachowujcie się tak, jakbyście byli zrośnięci biodrami od szkoły podstawowej.”
Nate uśmiechnął się grzecznie. „To prawda” zgodził się. „Po prostu myślałem że ona i jej rodzice planowali wyjazd na ten weekend. Nie bardzo rozumiem co mogłoby być tak bardzo ważne żeby zmienili swoje plany.” Mówiąc to popatrzył prosto na twarz matki.
Emma odchrząknęła i wytarła usta serwetką. Nate zauważył, że zachowywała się nerwowo, a dziwne uczucie w dołku tylko się pogłębiło. Kiedy nie odpowiedziała, odwrócił się do ojca szukając wyjaśnienia.
Jonathan przełknął jedzenie i wyprostował się na krześle. „To nic, czym miałbyś się martwić, synu.”
Nate uniósł brwi. A więc jednak coś tam było. „Wszystko w porządku? To coś ze sklepem?”
Jego ojciec potrząsnął głową. „Nic, czym miałbyś się martwić” powtórzył. „Wszystko jest w porządku.”
„Chodzi o pieniądze? Bo jeśli tak, to mam trochę moich –„
„Powiedziałem – nie musisz się tym zajmować” powiedział z uporem Jonathan, nawet nie podnosząc głosu, a Nate opadł z powrotem na krzesło, opuszczając wzrok na swoje dłonie.
Nate usłyszał zmęczone westchnienie z drugiego końca stołu – od matki. Oboje wiedzieli, jaki był jego ojciec – był dobrym człowiekiem, ale potrafił być też straszliwie uparty. Jeśli powiedział, ze to koniec dyskusji, to był to koniec. To jednak nie zmieniało faktu, ze Nate wciąż nie wiedział nic o kopercie, albo też dlaczego jego ojciec wyglądał na takiego zmartwionego gdy dostał ją do ręki.
„Czy mogę wstać?” mruknął.
„Och, kochanie, prawie nic nie zjadłeś” zaprotestowała natychmiast Emma.
„Nie jestem zbyt głodny.” To nie było kłamstwo – Nate czuł się tak, jakby miał zaraz zwymiotować.
„W porządku w takim razie.”
Podniósł się powoli zza stołu, rzucił ojcu przepraszające spojrzenie, a potem wszedł na stryszek w niewielkim rodzinnym domku. Dawno temu Spencerowie przekształcili strych na pokój Nate’a. Duży, ze skośnym sufitem i dachowymi oknami, był to pokój marzeń każdego dziecka. Pokój przeszedł wiele metamorfoz, najpierw z Burtem i Ernie’m podziwiającymi ściany, potem rozmaici sportowcy, aż po kilka niezupełnie ubranych panienek, zanim w końcu stał się bardziej dorosły, taki jak teraz. Nate prychnął z ironią, gdy opadł na gruby, prosty koc – miał dorosły pokój, ale wciąż prosił o pozwolenie wstania od stołu. Musiał stąd uciec. Musiał stąd wyjść i nie miał gdzie się podziać.
Wyczerpany opuścił ramię na oczy i usiłował zmniejszyć jakoś burczenie w jego brzuchu. Złe rzeczy miały się stać, wiedział o tym. Oczywiście nie wiedział skąd to wiedział, ale jednak wiedział. Co było w tej kopercie? Po raz pierwszy w życiu czuł potrzebę śledzenia swoich rodziców, przegrzebania ich rzeczy, kiedy wyjdą z domu, by znaleźć tą uprzykrzoną kopertę i sprawdzić co w niej jest. Dlaczego oboje się tak dziwnie zachowywali? Co mogłoby być tak strasznego, że nie mogli być z nim szczerzy? W końcu wcześniej byli całkiem otwartą na siebie rodziną. Dlaczego teraz było inaczej?
Ich niechętna rozmowa o tym tylko utwierdziła wiarę Nate’a, ze to było coś, co miało coś wspólnego z nim.
„Obudź się, śpiochu.”
Nate otworzył oczy, nawet nie wiedział, kiedy zasnął. Annie była wyciągnięta na nim, na jej twarzy zaś igrał niebezpieczny uśmieszek.
„Przyszłam tutaj na górę” oświadczyła. „Zapukałam do twoich drzwi, wspięłam się na twoje łóżko i usiadłam na tobie – a ty nawet się nie obudziłeś.”
Uśmiechnął się unosząc jeden kącik ust.
„Mogłam cię...” zielone oczy Annie powędrowały za jej ręką, która przesunęła się w dół jego piersi, po jego brzuchu i zatrzymała się nad jego nogami. „... zgwałcić.”
Nate jęknął i złapał jej rękę. „Nawet nie zaczynaj” upomniał ją łagodnie. „Wiesz, że moja mama i ojciec są na dole.”
Skinęła głową i przesunęła rękę zdecydowanie w dół. „Tak, wiem. Frustrujące, nieprawdaż?”
W mgnieniu oka Nate przewrócił się na bok, tak że Annie znalazła się pod nim i krzyknęła zaskoczona. „No teraz to już nie jest takie zabawne, co?” zażartował. „I za to całe kuszenie, młoda damo, wie pani, co pani dostanie?”
Jej oczy powiększyły się i zrobiły zupełnie okrągłe. „Co?”
Wzruszył ramionami. „Zostaniesz załaskotana na śmierć.”
„Co?! Nate, nie!”
ale było już za późno. Zaczął łaskotać ją pod żebrami dopóki nie zaczęła się wić i śmiać się niekontrolowanie pod nim. Śmiał się razem z nią, szczęśliwy, że w końcu pozbył się chociaż części stresów dzisiejszego dnia. W końcu przestał i patrzył na nią, gdy usiłowała złapać dech.
„Jesteś potworem!” wyrzuciła z siebie.
Skinął głową, odsuwając z jej twarzy kosmyk włosów. „Wyjdź za mnie” powiedział, w jego oczach poajwił się uśmiech. „Bądź matką moich dzieci.”
Oczy Annie spotkały jego gdy przesunęła ręką przed jego twarzą, pokazując mu pierścionek, który wsunął tam zaledwie miesiąc temu. „Już się przecież zgodziłam.”
Uniósł brew. „Nie zmieniłaś zdania?”
„Jeszcze nie. Ale mogę zmienić, jeśli nie zejdziesz ze mnie żebyśmy mogli pójść w końcu na tą imprezę”
w drodze do domu Chris Nate siedział w milczeniu za kierownicą swojego starego, sponiewieranego pick-upa, z Annie tuż obok niego. Kiedy wciągał powietrze, czuł słodki zapach jej perfum, czysty zapach jej włosów. W jednej chwili przypomniał sobie wspomnienie, które nigdy go nie opuści – tamtej nocy, kiedy kochali się po raz pierwszy.
To zdarzyło się prawie trzy lata temu, kiedy Nate i Annie mieli wciąż tylko piętnaście lat. Wiedzieli, że oboje byli jeszcze bardzo młodzi, ale nic nie wydawało się być bardziej właściwe w tamtej chwili niż to, że byli razem. Próbowali zrobić to wcześniej, ale zawsze w ostatniej chwili decydowali, że to jeszcze nie była t a chwila. Ale tamtej jednej nocy, pod niebem pełnym gwiazd, na kocu po fajerwerkach z okazji 4 Lipca wszystko wydawało się być właściwe.
Było coś, o czym Nate nie mógł zapomnieć – to sposób, w jaki patrzyła na niego, tak bezbronna, a jednak tak silna jednocześnie. W tej właśnie chwili uświadomił sobie, jak ogromne zaufanie mieli do siebie wzajemnie, zaufanie, którego prawdopodobnie nie będą dzielić już z nikim innym. Krótko mówiąc, Nate zaufał Annie ze swoim życiem i przypuszczał, ze było to uczucie najzupełniej odwzajemnione.
„O czym myślisz?” zapytała przysuwając się bliżej do niego.
Uśmiechnął się swoim charakterystycznym półuśmiechem. „O naszym pierwszym razie.”
Zarumieniła się lekko, ale wystarczająco, by Nate mógł to zobaczyć w przytłumionym świetle wewnątrz samochodu. „Pierwszy raz? A co z tymi wszystkimi późniejszymi razami?”
Otoczył ją ramieniem i pocałował w bok głowy. „Te też mi się podobały, ale ten pierwszy był specjalny. Zawsze będzie.”
W domu Chris był mały tłum ludzi, zbyt wiele ludzi jak na taką małą przestrzeń. W rezultacie połowa na wpół upitych imprezowiczów wybyła na zewnątrz, część z nich tuliła się do siebie, żeby obronić się przed chłodem wczesnej jesieni. Nate zatrzymał samochód i poprowadził Annie za sobą. Trzymając się za ręce skierowali się do wejścia, ale nie zdążyli tam dojść zanim nie dogonił ich Eddie, kompletnie pijany chłopak Chris.
„Mieszczuch!” zawołał, zataczając się po pijanemu na Nate’a i wylewając piwo na jego nogawkę spodni.
Nate odepchnął go lekko zirytowany.
„Rozchmurz się, stary!” zawołał Eddie. „Beczułka jest tam z tyłu!” wraz z tą informacją potoczył się dalej, uszczęśliwiając innych gości.
Nate wytarł nogę z obrzydzeniem na twarzy.
„W porządku?” zapytała Annie.
Skinął głową, poczym wymruczał „Cholerny Eddie.”
Prychnęła lekko, wzięła go za rękę i wprowadziła do środka. Domu.
To był zły dzień, jeśli tak zsumować to wszystko, i jedyną dobrą rzeczą było nieoczekiwane ale jakze przyjemne towarzystwo Annie. Ale jednak wciąż były tajemnicze wizyty prawników, sekretne brązowe koperty, natarczywe wspomnienia i tonące dzieci, z którymi musiał się uporać. Więc, zupełnie nieoczekiwanie, Nate zdecydował, że czas samemu coś utopić – wybrał sobie do tego wino domowej roboty. Kilka godzin później zapomniał wszystko, co mówił o „Cholernych Eddie” i sam witał nowych gości.
„Spróbujcie wina” zawołał za kilkoma chichoczącymi dziewczynami, wznosząc do góry plastikowy kubek.
Annie prychnęła śmiechem i wyciągnęła rękę żeby go podtrzymać. Widziała go już wcześniej pijanego – ale tylko rz. To był rzadki i niezbyt wesoły widok. „Jesteś pijany” zauważyła.
Zatrzymał się, wzruszył ramionami i roześmiał. „A jestem!”
„Dlaczego sobie nie usiądziemy?” zaproponowała, biorąc go pod ramię i prowadząc w kierunku jeziora.
Na brzegu Annie znalazła skałę, na której ona i Chris zazwyczaj się opalały i pociągnęła na nią Nate’a, żeby usiadł obok niej. Jego głowa szumiała i momentalnie poczuł się ukołysany przez dźwięk fal uderzających miękko o brzeg.
„Jak dużo wypiłeś?”
odwrócił się twarzą do swojej dziewczyny, jego świat wirował nieco... ale nie było to złe uczucie. „Nie wiem. Ale to paskudztwo jest dobre, Annie droga. Dobre.”
Zachichotała i objęła go ramieniem. „Wiesz, ze cię kocham, prawda?”
Skinął głową, dotykając głową jej głowy. „A ja kocham ciebie.”
„Bardziej niż życie” uśmiechnęła się.
Uśmiech Nate’a rozmył się gdy fragmenty dnia usiłowały zniszczyć jego dobry nastrój. „Bardziej niż życie” powtórzył solennie.
Annie ujęła jego twarz w dłonie. „Czemu jesteś taki smutny?” zapytała studiując jego oczy.
Mrugnął powoli oczami. „Bo pozwoliłem chłopcu utonąć.”
Spięła się widocznie. „Nieprawda, Nate. To był wypadek.”
„Powinienem był temu zapobiec” przyznał, opierając czoło o jej czoło.
„Czy ty siebie słyszysz?” zapytała łagodnie. „Nie jesteś Bogiem, Nate. Uratowałeś trójkę innych dzieci. Zrobiłeś co mogłeś.”
„Powinienem był zrobić to lepiej.” Odsunął się nieco, wziął jej twarz w dłonie i pocałował ją lekko. „To była moja odpowiedzialność” szepnął.
Brwi Annie zmarszczyły się, ale w chwilę potem zapomniała o tym, gdy ją pocałował i położył na skale.
Nate pozwolił sobie zagłębić się w uczucie bycia z nią, smakowania, dotykania jej. Annie zawsze potrafiła uzdrowić wszystkie jego rany. Już prawie zapomniał o tym, gdzie był, kiedy coś krzyknęło w jego umyśle, kiedy mignęły obrazy tak ostre i surowe, że wciągnął gwałtownie powietrze, zaskoczony, odrzucając Annie na bok. Słyszał rozpaczliwe krzyki bólu, widział plamy krwi, czuł, jak coś porusza się bardzo szybko, a potem nie było nic.
„Mój Boże!” Annie oddychała ciężko, łapiąc Nate’a za ramię. „Co ci się stało?!”
trzęsąc się na skutek tego, co się stało i nie bardzo rozumiejąc dlaczego, Nate popatrzył do góry, na niebo. Na formację gwiazd, która nagle przyciągnęła jego uwagę.
Ta sama kombinacja gwiazd przyciągała jego uwagę odkąd pamiętał.
Aggie - cóż, postaram się naprawdę przyśpieszyć z tłumaczeniem, ale nic nie gwarantuję.
Milla - beznadziejne czasami sprawdzam, czy są jakieś nowe interesujące rzeczy, ale nic z tego. Brothers And Sisters ciągnie się w nieskończoność (Kath ma jeszcze gorsze tempo niż ja ) a na serię Time After Time nie mam czasu - choć jeden z bannerków wprawił mnie w istny zachwyt. BTW - wyobrażacie sobie historię Maxa i Liz w... prehistorii?
Onarku - zbierz się ze zdziwienia z tej podłogi, jak widzisz każdy ma swoje ciemne strony...
Hotori - pewnie, że nie chciałam. Ale teraz mam luzy na tapecie (jakkolwiek to zabrzmiało).
Chavah, radzę znaleźć chwilkę...
Lizziett - teraz to ja podnoszę się z podłogi Cóż. Pawdę mówiąc tłumaczenie chodziło po mnie już od dawna, ale bardziej skłaniałam się ku propagowaniu GZ i serii My Beloved. A propos - może ktoś chętny? Forum nam obfituje w opowiadania Karen (tłumaczenie LadyM - skomentuję...).
Primek i Lissy - się cieszę.
To powyższe to w ramach podtrzymywania więzi między tłumaczem a czytelnikami (...). Nie zanudzam.
Część 2
Kolacja nigdy nie była czymś głośnym i pełnym życia w domu Spencerów; oboje Jonathan i Emma byli raczej spokojnymi ludźmi i ich syn również cechował się spokojnym usposobieniem. Ale tego szczególnego wieczora, wydawało się, że nad olchowym stołem wisiała ciemna chmura, która zmuszała wszystkich do milczenia. Jedynym dźwiękiem w jadalni był szczęk sztućców o talerze.
Pochyliwszy głowę nad talerzem, Nate obserwował w milczeniu swoich rodziców spod włosów opadających mu na oczy, szukając w ich twarzach jakiejś ukrytej wskazówki, że wizyta pana O’Donnela nie była szczególnie radosna. Co prawda jego ojciec jak zwykle, ze stoickim spokojem zajął się swoim posiłkiem, ale jego matka dziobała swój tak, jakby zupełnie nie miała apetytu.
Oboje byli starsi niż większość rodziców przyjaciół Nate’a, byli już koło pięćdziesiątki. Nigdy zbyt wiele o tym nie myślał, w końcu ludzie mieli dzieci w różnym wieku, ale wydawało mu się dziwne, że był ich jedynym potomkiem – niezupełnie szło to w parze ze statystycznym 2,5 dziecka, które powinna posiadać typowa amerykańska rodzina. Nie mówiło się otwarcie o takich rzeczach w domu Spencerów, więc Nate często przypuszczał, że był ich dzieckiem-cudem, że po latach nieudanych prób w końcu zostali pobłogosławieni jego obecnością. Podobał mu się ten pomysł, czuł się wtedy tak, jakby miał w życiu cel. Poza tym Spencerowie byli miłymi ludźmi, dobrymi rodzicami; przynajmniej tyle mógł dla nich zrobić – być błogosławieństwem.
Nate odchrząknął i zaczął dziabać ostatni kawałek pieczeni ostrzem widelca. „Um, dziś wieczorem jest impreza,” obwieścił, jego głos nagle wydawał się być bardzo głośny w ciszy jadalni.
Twarz Emmy pojaśniała. „Impreza! Jak cudownie!”
Nate zawahał się lekko – jego matka zareagowała nieco zbyt żywo. Coś zdecydowanie wisiało w powietrzu. „Tak, przyjaciółka Annie, Chris – pamiętacie ją? – zamyka dom na zimę, więc...”
Emma uśmiechnęła się ciepło do swojego syna. „Nathan, przecież wiesz, że nie musisz pytać o pozwolenie żeby gdzieś wyjść.”
„Wiem” odparł wzruszając lekko ramionami. „Po prostu chciałem, żebyście wiedzieli gdzie idę.”
Skinęła głową, dumna z jego grzecznego zachowania. „Cóż, dziękuję, ze o nas pomyślałeś.”
Uśmiechnął się do niej lekko i powrócił do powolnego kręcenia widelcem kółek na talerzu. Chciał zapytać o tą brązową kopertę, która tajemniczo znikła podczas ostatnich kilku godzin, ale nie mógł po prostu rzucić czegoś w stylu „Hej, staruszki, co było w kopercie?”. Musiał być bardziej ostrożny.
„Byłem... hm, nieco zdziwiony gdy zobaczyłem dziś Annie” zaczął łagodnie, obserwując ojca z drugiego końca stołu. Mężczyzna zawahał się tylko przez chwilę, to jednak wystarczyło, by Nate wiedział, że wkracza na grząski grunt.
„A dlaczego miałbyś być zdziwiony?” zapytała Emma, jakby kompletnie zaskoczona tym faktem. „Oboje zachowujcie się tak, jakbyście byli zrośnięci biodrami od szkoły podstawowej.”
Nate uśmiechnął się grzecznie. „To prawda” zgodził się. „Po prostu myślałem że ona i jej rodzice planowali wyjazd na ten weekend. Nie bardzo rozumiem co mogłoby być tak bardzo ważne żeby zmienili swoje plany.” Mówiąc to popatrzył prosto na twarz matki.
Emma odchrząknęła i wytarła usta serwetką. Nate zauważył, że zachowywała się nerwowo, a dziwne uczucie w dołku tylko się pogłębiło. Kiedy nie odpowiedziała, odwrócił się do ojca szukając wyjaśnienia.
Jonathan przełknął jedzenie i wyprostował się na krześle. „To nic, czym miałbyś się martwić, synu.”
Nate uniósł brwi. A więc jednak coś tam było. „Wszystko w porządku? To coś ze sklepem?”
Jego ojciec potrząsnął głową. „Nic, czym miałbyś się martwić” powtórzył. „Wszystko jest w porządku.”
„Chodzi o pieniądze? Bo jeśli tak, to mam trochę moich –„
„Powiedziałem – nie musisz się tym zajmować” powiedział z uporem Jonathan, nawet nie podnosząc głosu, a Nate opadł z powrotem na krzesło, opuszczając wzrok na swoje dłonie.
Nate usłyszał zmęczone westchnienie z drugiego końca stołu – od matki. Oboje wiedzieli, jaki był jego ojciec – był dobrym człowiekiem, ale potrafił być też straszliwie uparty. Jeśli powiedział, ze to koniec dyskusji, to był to koniec. To jednak nie zmieniało faktu, ze Nate wciąż nie wiedział nic o kopercie, albo też dlaczego jego ojciec wyglądał na takiego zmartwionego gdy dostał ją do ręki.
„Czy mogę wstać?” mruknął.
„Och, kochanie, prawie nic nie zjadłeś” zaprotestowała natychmiast Emma.
„Nie jestem zbyt głodny.” To nie było kłamstwo – Nate czuł się tak, jakby miał zaraz zwymiotować.
„W porządku w takim razie.”
Podniósł się powoli zza stołu, rzucił ojcu przepraszające spojrzenie, a potem wszedł na stryszek w niewielkim rodzinnym domku. Dawno temu Spencerowie przekształcili strych na pokój Nate’a. Duży, ze skośnym sufitem i dachowymi oknami, był to pokój marzeń każdego dziecka. Pokój przeszedł wiele metamorfoz, najpierw z Burtem i Ernie’m podziwiającymi ściany, potem rozmaici sportowcy, aż po kilka niezupełnie ubranych panienek, zanim w końcu stał się bardziej dorosły, taki jak teraz. Nate prychnął z ironią, gdy opadł na gruby, prosty koc – miał dorosły pokój, ale wciąż prosił o pozwolenie wstania od stołu. Musiał stąd uciec. Musiał stąd wyjść i nie miał gdzie się podziać.
Wyczerpany opuścił ramię na oczy i usiłował zmniejszyć jakoś burczenie w jego brzuchu. Złe rzeczy miały się stać, wiedział o tym. Oczywiście nie wiedział skąd to wiedział, ale jednak wiedział. Co było w tej kopercie? Po raz pierwszy w życiu czuł potrzebę śledzenia swoich rodziców, przegrzebania ich rzeczy, kiedy wyjdą z domu, by znaleźć tą uprzykrzoną kopertę i sprawdzić co w niej jest. Dlaczego oboje się tak dziwnie zachowywali? Co mogłoby być tak strasznego, że nie mogli być z nim szczerzy? W końcu wcześniej byli całkiem otwartą na siebie rodziną. Dlaczego teraz było inaczej?
Ich niechętna rozmowa o tym tylko utwierdziła wiarę Nate’a, ze to było coś, co miało coś wspólnego z nim.
„Obudź się, śpiochu.”
Nate otworzył oczy, nawet nie wiedział, kiedy zasnął. Annie była wyciągnięta na nim, na jej twarzy zaś igrał niebezpieczny uśmieszek.
„Przyszłam tutaj na górę” oświadczyła. „Zapukałam do twoich drzwi, wspięłam się na twoje łóżko i usiadłam na tobie – a ty nawet się nie obudziłeś.”
Uśmiechnął się unosząc jeden kącik ust.
„Mogłam cię...” zielone oczy Annie powędrowały za jej ręką, która przesunęła się w dół jego piersi, po jego brzuchu i zatrzymała się nad jego nogami. „... zgwałcić.”
Nate jęknął i złapał jej rękę. „Nawet nie zaczynaj” upomniał ją łagodnie. „Wiesz, że moja mama i ojciec są na dole.”
Skinęła głową i przesunęła rękę zdecydowanie w dół. „Tak, wiem. Frustrujące, nieprawdaż?”
W mgnieniu oka Nate przewrócił się na bok, tak że Annie znalazła się pod nim i krzyknęła zaskoczona. „No teraz to już nie jest takie zabawne, co?” zażartował. „I za to całe kuszenie, młoda damo, wie pani, co pani dostanie?”
Jej oczy powiększyły się i zrobiły zupełnie okrągłe. „Co?”
Wzruszył ramionami. „Zostaniesz załaskotana na śmierć.”
„Co?! Nate, nie!”
ale było już za późno. Zaczął łaskotać ją pod żebrami dopóki nie zaczęła się wić i śmiać się niekontrolowanie pod nim. Śmiał się razem z nią, szczęśliwy, że w końcu pozbył się chociaż części stresów dzisiejszego dnia. W końcu przestał i patrzył na nią, gdy usiłowała złapać dech.
„Jesteś potworem!” wyrzuciła z siebie.
Skinął głową, odsuwając z jej twarzy kosmyk włosów. „Wyjdź za mnie” powiedział, w jego oczach poajwił się uśmiech. „Bądź matką moich dzieci.”
Oczy Annie spotkały jego gdy przesunęła ręką przed jego twarzą, pokazując mu pierścionek, który wsunął tam zaledwie miesiąc temu. „Już się przecież zgodziłam.”
Uniósł brew. „Nie zmieniłaś zdania?”
„Jeszcze nie. Ale mogę zmienić, jeśli nie zejdziesz ze mnie żebyśmy mogli pójść w końcu na tą imprezę”
w drodze do domu Chris Nate siedział w milczeniu za kierownicą swojego starego, sponiewieranego pick-upa, z Annie tuż obok niego. Kiedy wciągał powietrze, czuł słodki zapach jej perfum, czysty zapach jej włosów. W jednej chwili przypomniał sobie wspomnienie, które nigdy go nie opuści – tamtej nocy, kiedy kochali się po raz pierwszy.
To zdarzyło się prawie trzy lata temu, kiedy Nate i Annie mieli wciąż tylko piętnaście lat. Wiedzieli, że oboje byli jeszcze bardzo młodzi, ale nic nie wydawało się być bardziej właściwe w tamtej chwili niż to, że byli razem. Próbowali zrobić to wcześniej, ale zawsze w ostatniej chwili decydowali, że to jeszcze nie była t a chwila. Ale tamtej jednej nocy, pod niebem pełnym gwiazd, na kocu po fajerwerkach z okazji 4 Lipca wszystko wydawało się być właściwe.
Było coś, o czym Nate nie mógł zapomnieć – to sposób, w jaki patrzyła na niego, tak bezbronna, a jednak tak silna jednocześnie. W tej właśnie chwili uświadomił sobie, jak ogromne zaufanie mieli do siebie wzajemnie, zaufanie, którego prawdopodobnie nie będą dzielić już z nikim innym. Krótko mówiąc, Nate zaufał Annie ze swoim życiem i przypuszczał, ze było to uczucie najzupełniej odwzajemnione.
„O czym myślisz?” zapytała przysuwając się bliżej do niego.
Uśmiechnął się swoim charakterystycznym półuśmiechem. „O naszym pierwszym razie.”
Zarumieniła się lekko, ale wystarczająco, by Nate mógł to zobaczyć w przytłumionym świetle wewnątrz samochodu. „Pierwszy raz? A co z tymi wszystkimi późniejszymi razami?”
Otoczył ją ramieniem i pocałował w bok głowy. „Te też mi się podobały, ale ten pierwszy był specjalny. Zawsze będzie.”
W domu Chris był mały tłum ludzi, zbyt wiele ludzi jak na taką małą przestrzeń. W rezultacie połowa na wpół upitych imprezowiczów wybyła na zewnątrz, część z nich tuliła się do siebie, żeby obronić się przed chłodem wczesnej jesieni. Nate zatrzymał samochód i poprowadził Annie za sobą. Trzymając się za ręce skierowali się do wejścia, ale nie zdążyli tam dojść zanim nie dogonił ich Eddie, kompletnie pijany chłopak Chris.
„Mieszczuch!” zawołał, zataczając się po pijanemu na Nate’a i wylewając piwo na jego nogawkę spodni.
Nate odepchnął go lekko zirytowany.
„Rozchmurz się, stary!” zawołał Eddie. „Beczułka jest tam z tyłu!” wraz z tą informacją potoczył się dalej, uszczęśliwiając innych gości.
Nate wytarł nogę z obrzydzeniem na twarzy.
„W porządku?” zapytała Annie.
Skinął głową, poczym wymruczał „Cholerny Eddie.”
Prychnęła lekko, wzięła go za rękę i wprowadziła do środka. Domu.
To był zły dzień, jeśli tak zsumować to wszystko, i jedyną dobrą rzeczą było nieoczekiwane ale jakze przyjemne towarzystwo Annie. Ale jednak wciąż były tajemnicze wizyty prawników, sekretne brązowe koperty, natarczywe wspomnienia i tonące dzieci, z którymi musiał się uporać. Więc, zupełnie nieoczekiwanie, Nate zdecydował, że czas samemu coś utopić – wybrał sobie do tego wino domowej roboty. Kilka godzin później zapomniał wszystko, co mówił o „Cholernych Eddie” i sam witał nowych gości.
„Spróbujcie wina” zawołał za kilkoma chichoczącymi dziewczynami, wznosząc do góry plastikowy kubek.
Annie prychnęła śmiechem i wyciągnęła rękę żeby go podtrzymać. Widziała go już wcześniej pijanego – ale tylko rz. To był rzadki i niezbyt wesoły widok. „Jesteś pijany” zauważyła.
Zatrzymał się, wzruszył ramionami i roześmiał. „A jestem!”
„Dlaczego sobie nie usiądziemy?” zaproponowała, biorąc go pod ramię i prowadząc w kierunku jeziora.
Na brzegu Annie znalazła skałę, na której ona i Chris zazwyczaj się opalały i pociągnęła na nią Nate’a, żeby usiadł obok niej. Jego głowa szumiała i momentalnie poczuł się ukołysany przez dźwięk fal uderzających miękko o brzeg.
„Jak dużo wypiłeś?”
odwrócił się twarzą do swojej dziewczyny, jego świat wirował nieco... ale nie było to złe uczucie. „Nie wiem. Ale to paskudztwo jest dobre, Annie droga. Dobre.”
Zachichotała i objęła go ramieniem. „Wiesz, ze cię kocham, prawda?”
Skinął głową, dotykając głową jej głowy. „A ja kocham ciebie.”
„Bardziej niż życie” uśmiechnęła się.
Uśmiech Nate’a rozmył się gdy fragmenty dnia usiłowały zniszczyć jego dobry nastrój. „Bardziej niż życie” powtórzył solennie.
Annie ujęła jego twarz w dłonie. „Czemu jesteś taki smutny?” zapytała studiując jego oczy.
Mrugnął powoli oczami. „Bo pozwoliłem chłopcu utonąć.”
Spięła się widocznie. „Nieprawda, Nate. To był wypadek.”
„Powinienem był temu zapobiec” przyznał, opierając czoło o jej czoło.
„Czy ty siebie słyszysz?” zapytała łagodnie. „Nie jesteś Bogiem, Nate. Uratowałeś trójkę innych dzieci. Zrobiłeś co mogłeś.”
„Powinienem był zrobić to lepiej.” Odsunął się nieco, wziął jej twarz w dłonie i pocałował ją lekko. „To była moja odpowiedzialność” szepnął.
Brwi Annie zmarszczyły się, ale w chwilę potem zapomniała o tym, gdy ją pocałował i położył na skale.
Nate pozwolił sobie zagłębić się w uczucie bycia z nią, smakowania, dotykania jej. Annie zawsze potrafiła uzdrowić wszystkie jego rany. Już prawie zapomniał o tym, gdzie był, kiedy coś krzyknęło w jego umyśle, kiedy mignęły obrazy tak ostre i surowe, że wciągnął gwałtownie powietrze, zaskoczony, odrzucając Annie na bok. Słyszał rozpaczliwe krzyki bólu, widział plamy krwi, czuł, jak coś porusza się bardzo szybko, a potem nie było nic.
„Mój Boże!” Annie oddychała ciężko, łapiąc Nate’a za ramię. „Co ci się stało?!”
trzęsąc się na skutek tego, co się stało i nie bardzo rozumiejąc dlaczego, Nate popatrzył do góry, na niebo. Na formację gwiazd, która nagle przyciągnęła jego uwagę.
Ta sama kombinacja gwiazd przyciągała jego uwagę odkąd pamiętał.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 28 guests