T:Those left behind [by DocPaul] Roz. 4
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Część 6
Dyskusji na temat zagrzebania wielu dobrze zapowiadających się wątków było mnóstwo, ale nie zaszkodzi jeszcze trochę pogderać.
Przytakuję w stronę Nan, bo latające galaretowate meduzy nigdy nie przypadły mi do gustu - fakt, dało nam to możliwość usłyszenia śpiewających Nicka i Colina, co bardzo przypadło mi do gustu i wprowadziło postać Laurie Dupree, którą polubiłam, ale co z tego skoro i ona została tak jakby po tych odcinkach wrzucona, jak stary ciuch, głęboko do szafy i zapomniana. A niby była taką jakby siostrą Michaela...
Dodam jeszcze, że mnie nudził i specjalnie nie interesował wątek wyjazdu Maxa do LA. Ledwo wysiedziałam przed telewizorem.
Jestem pewna, że gdyby wątki np. Maxa z Przyszłości, Duplikatów itp zostały rozwinięte, a Katims sięgnąłby do opowiadań fanów to czwarty sezon mielibyśmy w banku. Ale niestety nic z tego...
Przechodząc do opowiadania to zamieszczam rozdział szósty i, żeby przy następnych częściach nie było zdziwienia, zapowiadam, że odtąd przez następne kilka(naście) rozdziałów spotkacie się z wydarzeniami dotyczącymi rodziców, Marii i Jessego po wyjeździe reszty z Roswell.
A i wszystkim dziękuję za komentarze
Rozdział 6
5 miesięcy wcześniej…
Jesse starał się utrzymać samochód na drodze. Było ciężko. Strasznie trzęsły mu się ręce i nie mógł przestać o tym myśleć. Obok siedziała płacząca Maria. Naprawdę płakała - była pochylona do przodu, z głową na kolanach, a jej szloch był dla niego prawie nie do zniesienia. Sam czuł wilgoć pod powiekami.
Zatrzymując się przy znaku ‘Witamy w Roswell' przeszukał samochód. Chusteczki - gdzieś musiało być opakowanie. Isabel zachowywała się obsesyjnie, kiedy chodziło o pewne rzeczy. Isabel.
Opadły mu ręce i nie mógł się ruszyć. Isabel.
Opierając głowę o siedzenie, zamknął oczy i przełknął ślinę. Już jej nie było. Odeszła. Było mu przykro - za wszystkie problemy odkąd się dowiedział. Jego oziębłość…Ona nie miała trwać zawsze - to ich związek miał być wieczny.
„Maria.” Co powinien powiedzieć? Nie było żadnych słów. Kosmici z Roswell powiedzieli wszystko. Ludzie - niepotrzebni.
„Nie mogę w to uwierzyć. Po prostu nie mogę uwierzyć.”
Niedowierzanie, to rozumiał. Wszystko, co zrobili, cała ich miłość, żadna z tych rzeczy nic nie znaczyła lub nie była wystarczająca. Po prostu wyjechali.
„Będzie dobrze.” Te słowa go dusiły. Gówno prawda.
Maria podniosła na niego wzrok. Jej blada, zapłakana twarz i oczy otoczone łzami patrzyły na niego z niedowierzaniem. Jesse przytaknął. No tak, skłamał.
„Co teraz zrobimy? Jak dalej damy sobie radę?” Maria wyjrzała przez okno. „Pęka mi serce i nie mogę oddychać. Nie chcę…nie mogę ujrzeć jutra. Po prostu chcę spać. Może, kiedy jutro się obudzę to wszystko okaże się złym snem.” Zaśmiała się gorzko. „To samo myślałam, kiedy umarł Alex - sen nic nie zmienił.” Po chwili śmiech zamienił się w lekki odgłos histerii. „Po prostu wyjechał. Mam tak dosyć bycia opuszczaną.”
„Maria.” Nie było nic, co mógłby jej powiedzieć. Czuł się tak jak ona, ale Maria od lat zdobywała doświadczenie w radzeniu sobie z wpływem, jaki mieli na ich życie kosmici. „Zawiozę cię do domu. Dzisiaj już nic nie zrobimy.”
„Już nigdy nic nie zrobimy. To nigdy nie był nasz wybór - ukradli nam go, dokładnie tak samo jak ukradli nasze serca i życia.”
Jesse zapalił samochód i skierował go w stronę Roswell. Było ciemno, późno. Na ulicach panowała cisza. Wielki dzień - koniec szkoły, FBI, uciekinierzy. Max Evans przyznał, że jest kosmitą. Media, prasa i kosmiczni wariaci zjadą się do Roswell. Będą stali pod jego drzwiami prosząc o udzielenie wywiadu na temat jego szwagra i żony pochodzących nie z tej Ziemi. To się nigdy nie skończy. Już zawsze będzie nosił znamię, że był mężem kosmitki. Twarz z reklamy. Oddała mu życie? Jesse się roześmiał. Jakie życie? Zdemaskowane. Był cudakiem, dziwadłem. To dopiero początek.
Obserwował jak powoli wysiadała z samochodu. Dosięgnął i ścisnął jej dłoń. „Spróbuj. Spróbuj trochę odpocząć. Jutro do ciebie zadzwonię.” Ona tylko przytaknęła. Obydwoje wiedzieli, że przez długi czas żadne z nich nie znajdzie odpoczynku.
To wydarzyło się tak szybko, że na początku w ogóle tego nie zarejestrował. Przygotowując się, żeby wycofać samochód z podjazdu, zauważył zapalające się na werandzie światło i wychodzącą na zewnątrz Amy DeLucę. Maria szła powoli…zupełnie jakby jednego wieczoru przybyło jej pięćdziesiąt lat.
Pojawili się szybko. Ubrani na czarno zlewali się z nocą. Dwóch chwyciło Marię. Jeden zakrył jej usta dłonią, a drugi złapał za nogi.
Dopiero krzyk Amy wyrwał go z osłupienia. Sięgając po drzwi, żeby wysiąść i uratować Marię, zajęło mu chwilę, aby zrozumieć, że nie było żadnych drzwi. Ręce - chwytające go. Szarpał się, żeby się uwolnić. Ręce trzymające go pod ramionami powstrzymywały go, a potem pojawiła się szmatka z czymś…a potem nic. Zanim chloroform zaczął działać zdążył pomyśleć, że jednak ktoś uważał, że on i Maria są ważni. W Roswell było ciemno, kiedy wyjechali. Ciemność była może ostatnią rzeczą, jaką będzie mu dane kiedykolwiek zobaczyć.
~~~
Bolało. Te światła. Maria próbowała wstać w jakimś pokoju. Żadnych mebli. Ściany luster i nic więcej. Było zbyt jasno, zbyt biało.
Zginając się w pół poczuła rosnące mdłości. Było jej gorzej i gorzej.
Czołgała się wzdłuż podłogi szukając drzwi i jednocześnie waląc dłońmi o ścianę. Płakała. Poruszała się jak szybko tylko potrafiła. Brzuch coraz bardziej ją bolał.
„Maria?”
Rozejrzała się dookoła, próbując wskazać skąd dochodził ten głos. Usłyszała go ponownie.
„Maria?”
„Jesse?”
„Tak.” Znalazła miejsce z, którego dochodził – wentylator, wyżej na ścianie. Przez niego jego głos przedostawał się do niej. „Słyszałem jak płaczesz.”
Maria powstrzymała się od jęku. Starał się być uprzejmy - chciał raczej powiedzieć, że słyszał jak popada w histerię. Biały Pokój. To Biały Pokój! O Boże!
„Jesse…moja mama. Pamiętam, że ją widziałam zanim mnie schwytali.”
„Była na werandzie. Wydaje mi się, że zostawili ją w spokoju.” Jesse nie był w stu procentach pewien, ale miał takie przeczucie. Przyglądając się swojemu więzieniu nie znalazł żadnego wyjścia. Źle się czuł i miał trudności z ustaniem na nogach. Dobrze było słyszeć głos Marii. Dobrze było nie czuć się samotnym.
„Czego oni chcą?”
Jesse usiadł, opierając się o ścianę obok wentylatora. „Dowiedzieć się gdzie pojechali.”
„Ale my tego nie wiemy.”
„Wiem. Musimy ich tylko do tego przekonać.” Wytarł twarz. Bolała go głowa, a jego usta były suche. Zabiłby za łyk wody. „Wszystko będzie dobrze Mario. Po prostu powiedz im wszystko, co wiesz.” Nie miał pojęcia jak było źle. Albo jak źle mogło być.
CDN
Przytakuję w stronę Nan, bo latające galaretowate meduzy nigdy nie przypadły mi do gustu - fakt, dało nam to możliwość usłyszenia śpiewających Nicka i Colina, co bardzo przypadło mi do gustu i wprowadziło postać Laurie Dupree, którą polubiłam, ale co z tego skoro i ona została tak jakby po tych odcinkach wrzucona, jak stary ciuch, głęboko do szafy i zapomniana. A niby była taką jakby siostrą Michaela...
Dodam jeszcze, że mnie nudził i specjalnie nie interesował wątek wyjazdu Maxa do LA. Ledwo wysiedziałam przed telewizorem.
Jestem pewna, że gdyby wątki np. Maxa z Przyszłości, Duplikatów itp zostały rozwinięte, a Katims sięgnąłby do opowiadań fanów to czwarty sezon mielibyśmy w banku. Ale niestety nic z tego...
Przechodząc do opowiadania to zamieszczam rozdział szósty i, żeby przy następnych częściach nie było zdziwienia, zapowiadam, że odtąd przez następne kilka(naście) rozdziałów spotkacie się z wydarzeniami dotyczącymi rodziców, Marii i Jessego po wyjeździe reszty z Roswell.
A i wszystkim dziękuję za komentarze
Rozdział 6
5 miesięcy wcześniej…
Jesse starał się utrzymać samochód na drodze. Było ciężko. Strasznie trzęsły mu się ręce i nie mógł przestać o tym myśleć. Obok siedziała płacząca Maria. Naprawdę płakała - była pochylona do przodu, z głową na kolanach, a jej szloch był dla niego prawie nie do zniesienia. Sam czuł wilgoć pod powiekami.
Zatrzymując się przy znaku ‘Witamy w Roswell' przeszukał samochód. Chusteczki - gdzieś musiało być opakowanie. Isabel zachowywała się obsesyjnie, kiedy chodziło o pewne rzeczy. Isabel.
Opadły mu ręce i nie mógł się ruszyć. Isabel.
Opierając głowę o siedzenie, zamknął oczy i przełknął ślinę. Już jej nie było. Odeszła. Było mu przykro - za wszystkie problemy odkąd się dowiedział. Jego oziębłość…Ona nie miała trwać zawsze - to ich związek miał być wieczny.
„Maria.” Co powinien powiedzieć? Nie było żadnych słów. Kosmici z Roswell powiedzieli wszystko. Ludzie - niepotrzebni.
„Nie mogę w to uwierzyć. Po prostu nie mogę uwierzyć.”
Niedowierzanie, to rozumiał. Wszystko, co zrobili, cała ich miłość, żadna z tych rzeczy nic nie znaczyła lub nie była wystarczająca. Po prostu wyjechali.
„Będzie dobrze.” Te słowa go dusiły. Gówno prawda.
Maria podniosła na niego wzrok. Jej blada, zapłakana twarz i oczy otoczone łzami patrzyły na niego z niedowierzaniem. Jesse przytaknął. No tak, skłamał.
„Co teraz zrobimy? Jak dalej damy sobie radę?” Maria wyjrzała przez okno. „Pęka mi serce i nie mogę oddychać. Nie chcę…nie mogę ujrzeć jutra. Po prostu chcę spać. Może, kiedy jutro się obudzę to wszystko okaże się złym snem.” Zaśmiała się gorzko. „To samo myślałam, kiedy umarł Alex - sen nic nie zmienił.” Po chwili śmiech zamienił się w lekki odgłos histerii. „Po prostu wyjechał. Mam tak dosyć bycia opuszczaną.”
„Maria.” Nie było nic, co mógłby jej powiedzieć. Czuł się tak jak ona, ale Maria od lat zdobywała doświadczenie w radzeniu sobie z wpływem, jaki mieli na ich życie kosmici. „Zawiozę cię do domu. Dzisiaj już nic nie zrobimy.”
„Już nigdy nic nie zrobimy. To nigdy nie był nasz wybór - ukradli nam go, dokładnie tak samo jak ukradli nasze serca i życia.”
Jesse zapalił samochód i skierował go w stronę Roswell. Było ciemno, późno. Na ulicach panowała cisza. Wielki dzień - koniec szkoły, FBI, uciekinierzy. Max Evans przyznał, że jest kosmitą. Media, prasa i kosmiczni wariaci zjadą się do Roswell. Będą stali pod jego drzwiami prosząc o udzielenie wywiadu na temat jego szwagra i żony pochodzących nie z tej Ziemi. To się nigdy nie skończy. Już zawsze będzie nosił znamię, że był mężem kosmitki. Twarz z reklamy. Oddała mu życie? Jesse się roześmiał. Jakie życie? Zdemaskowane. Był cudakiem, dziwadłem. To dopiero początek.
Obserwował jak powoli wysiadała z samochodu. Dosięgnął i ścisnął jej dłoń. „Spróbuj. Spróbuj trochę odpocząć. Jutro do ciebie zadzwonię.” Ona tylko przytaknęła. Obydwoje wiedzieli, że przez długi czas żadne z nich nie znajdzie odpoczynku.
To wydarzyło się tak szybko, że na początku w ogóle tego nie zarejestrował. Przygotowując się, żeby wycofać samochód z podjazdu, zauważył zapalające się na werandzie światło i wychodzącą na zewnątrz Amy DeLucę. Maria szła powoli…zupełnie jakby jednego wieczoru przybyło jej pięćdziesiąt lat.
Pojawili się szybko. Ubrani na czarno zlewali się z nocą. Dwóch chwyciło Marię. Jeden zakrył jej usta dłonią, a drugi złapał za nogi.
Dopiero krzyk Amy wyrwał go z osłupienia. Sięgając po drzwi, żeby wysiąść i uratować Marię, zajęło mu chwilę, aby zrozumieć, że nie było żadnych drzwi. Ręce - chwytające go. Szarpał się, żeby się uwolnić. Ręce trzymające go pod ramionami powstrzymywały go, a potem pojawiła się szmatka z czymś…a potem nic. Zanim chloroform zaczął działać zdążył pomyśleć, że jednak ktoś uważał, że on i Maria są ważni. W Roswell było ciemno, kiedy wyjechali. Ciemność była może ostatnią rzeczą, jaką będzie mu dane kiedykolwiek zobaczyć.
~~~
Bolało. Te światła. Maria próbowała wstać w jakimś pokoju. Żadnych mebli. Ściany luster i nic więcej. Było zbyt jasno, zbyt biało.
Zginając się w pół poczuła rosnące mdłości. Było jej gorzej i gorzej.
Czołgała się wzdłuż podłogi szukając drzwi i jednocześnie waląc dłońmi o ścianę. Płakała. Poruszała się jak szybko tylko potrafiła. Brzuch coraz bardziej ją bolał.
„Maria?”
Rozejrzała się dookoła, próbując wskazać skąd dochodził ten głos. Usłyszała go ponownie.
„Maria?”
„Jesse?”
„Tak.” Znalazła miejsce z, którego dochodził – wentylator, wyżej na ścianie. Przez niego jego głos przedostawał się do niej. „Słyszałem jak płaczesz.”
Maria powstrzymała się od jęku. Starał się być uprzejmy - chciał raczej powiedzieć, że słyszał jak popada w histerię. Biały Pokój. To Biały Pokój! O Boże!
„Jesse…moja mama. Pamiętam, że ją widziałam zanim mnie schwytali.”
„Była na werandzie. Wydaje mi się, że zostawili ją w spokoju.” Jesse nie był w stu procentach pewien, ale miał takie przeczucie. Przyglądając się swojemu więzieniu nie znalazł żadnego wyjścia. Źle się czuł i miał trudności z ustaniem na nogach. Dobrze było słyszeć głos Marii. Dobrze było nie czuć się samotnym.
„Czego oni chcą?”
Jesse usiadł, opierając się o ścianę obok wentylatora. „Dowiedzieć się gdzie pojechali.”
„Ale my tego nie wiemy.”
„Wiem. Musimy ich tylko do tego przekonać.” Wytarł twarz. Bolała go głowa, a jego usta były suche. Zabiłby za łyk wody. „Wszystko będzie dobrze Mario. Po prostu powiedz im wszystko, co wiesz.” Nie miał pojęcia jak było źle. Albo jak źle mogło być.
CDN
"I have never had a love like this before, neither has he so..."
Dobrze, że wracamy do przeszłości, by dowiedzieć się co stało się z Marią i Jesse, tylko taka smutna ta część. Tyle bólu i cierpienia Najpierw psychicznego, a potem fizycznego. Jesse i Maria czują się odrzuceni i zranieni, szczególnie Maria. Ta dziewczyna to naprawdę ma "szczęście' do tego by opuszczały ją bliskie osoby...najpierw ojciec, a teraz Michael
I ten biały pokój, aż ciarki przechodzą, gdy się myśli co jeszcze może ich spotkać. Cicha, kiedy następna część? Miejmy już te smutne chwile za sobą...
I ten biały pokój, aż ciarki przechodzą, gdy się myśli co jeszcze może ich spotkać. Cicha, kiedy następna część? Miejmy już te smutne chwile za sobą...
Maleństwo
Cieszę się, że wyjaśnisz nam teraz co się działo. Ale przerwałaś poprzednią część w takim momencie, że nie chciałabyś teraz wpaść w moje ręce
Biedna Maria... Porzucona przez ukochanego i na dodatek postawiona w centrum znianawidzonego kosmicznego bałaganu. Dobrze, że Jessie jakoś się trzyma. Mam wrażenie, że będzie dla niej duża podporą.
Dalej!!!!!!!
Biedna Maria... Porzucona przez ukochanego i na dodatek postawiona w centrum znianawidzonego kosmicznego bałaganu. Dobrze, że Jessie jakoś się trzyma. Mam wrażenie, że będzie dla niej duża podporą.
Dalej!!!!!!!
No, obiecałam, że dotrę
Matko. To naprawdę powtórka z White Room. Ciarki latały mi po plecach gdy czytałam oryginał, a gorzej by było, gdybym to czytała wieczorem, tak jak teraz. Wiesz, Cicha, wydaje mi się, że takie części nawet trudniej przetłumaczyć niż osławione NC-17, z tamtym można sobie poradzić po paru próbach, ale przetłumaczenie takiej części o tak ogromnym ładunku emocjonalnym to prawdziwa sztuka. Wiem to po sobie.
Jesse podporą - Caroleen, zapamiętaj sobie te słowa. Na razie - zapowiedź koszmaru. Nie tylko Marii, także Michaela - patrz jego koszmary...
Ufff...
Matko. To naprawdę powtórka z White Room. Ciarki latały mi po plecach gdy czytałam oryginał, a gorzej by było, gdybym to czytała wieczorem, tak jak teraz. Wiesz, Cicha, wydaje mi się, że takie części nawet trudniej przetłumaczyć niż osławione NC-17, z tamtym można sobie poradzić po paru próbach, ale przetłumaczenie takiej części o tak ogromnym ładunku emocjonalnym to prawdziwa sztuka. Wiem to po sobie.
Jesse podporą - Caroleen, zapamiętaj sobie te słowa. Na razie - zapowiedź koszmaru. Nie tylko Marii, także Michaela - patrz jego koszmary...
Ufff...
Rozdział 7
Jejku, ale zakręcony ten tydzień. Dopiero teraz po powrocie ze szkoły byłam w stanie poprawić ewentualne niedociągnięcia w tłumaczeniu i zamieścić następny rozdział. No i jest. Rozdział siódmy - tak na miły początek upragnionego weekend'u.
Rozdział 7
„Gdzie jest moja córka, Jim?” Amy chodziła po domu. Godziny. Minęły godziny. Zadzwoniła na policję, a jej telefon odebrał Jim Valenti. Jim. W sumie to nie widziała go od ostatniego lata. Spotykali się przypadkiem na ulicy, ale już nie chodzili na randki. Amy do tej pory nie wiedziała, czemu im nie wyszło. Czemu wszystko się zmieniło - jednego dnia się spotykali, a potem Jim nagle przestał dzwonić.
„Nie wiem.”
Zatrzymała się i spojrzała na niego. Kłamał. Z łatwością wyczuwała kłamstwa. Cholera, przecież miała nastoletnią córkę. Maria była mistrzem, kiedy chodziło o kłamanie, ale nawet ona czasami nie była w stanie się prześlizgnąć.
„Po tym wszystkim - NIE OKŁAMUJ mnie Jimie Valenti.” Stanęła przed nim. „Gdzie jest moja córka?!”
„Nie wiem.” Jim podniósł rękę. „Ale wiem, kto ją ma. Zabrali też Evansów i Parkerów.”
„Kto?” Amy otarła pot z czoła. Ludzie, których znała zniknęli. Zostali zabrani. Nierealne. „Kto? I nie mów, że zostali porwani przez kosmitów.” Jeśli Maria była częścią gry, w którą pogrywał z całym miastem Max Evans… nie wiedziała, co zrobi.
„Nie. Specjalny Wydział FBI. Szukają kosmitów.”
Amy usiadła gwałtownie. Cholera. Rozprawi się z Jimem Valentim jeśli nie powie jej prawdy! „Zabawne Jim. Mówię poważnie – jeśli mi nie powiesz prawdy, przyczynię się do zniknięcia twojej odznaki zastępcy szeryfa, rozumiesz?”
Jim uklęknął przed nią. „Nie kłamię Amy. Kyla też nie ma. Nie zabrali go, sam odszedł. Pojechał z kosmitami.”
„Z kosmitami?” Amy tylko potrząsnęła głową. Kosmici? Był szalony, jeśli naprawdę oczekiwał, że będzie to znosić. „Z jakimi kosmitami?”
„Z Maxem i Isabel Evans oraz Michaelem Guerinem.”
Amy zasłoniła dłonią usta. „O Boże! To wyjaśnia tą fryzurę!”
~~~
„Pani Parker, gdzie jest pani córka?”
„Nie wiem. Nie wiem.” Kobieta nie mogła się ruszać. Przerażenie. Jasne światła. Bolało ją ramię. Pobrali jej krew, a mężczyzna ze skalpelem odciął jej kawałek skóry. Bolało. Piekło. Jej włosy – je też pobrali. Prześwietlenia – rentgen, rezonans magnetyczny i tomografia komputerowa. Zrobili jej badania ginekologiczne i echo serca. Nie mogła oddychać. Jej klatka piersiowa wydawała się być ciężka i obolała. Czy nie powinna być w stanie oddychać?
„Moją córką jest Elizabeth Parker. Jest moim dzieckiem. Moim. Nosiłam ją pod sercem. Urodziłam ją i nie było dnia, żebym o nią nie dbała. Jest dobrą dziewczyną. Nigdy nie sprawiała kłopotów – dopóki nie poznała Maxa Evansa. Będzie biologiem. Pójdzie na Harvard, Stratford lub Northwestern – gdziekolwiek, byle z dala od tego chłopaka. Moja córka…pomyliliście się.”
„Kiedy się zmieniła? Czy wtedy, gdy została postrzelona w Crashdown trzy lata temu?” Zapytał głos zza światła.
„Moja córka nigdy nie została postrzelona! Rozlała ketchup. Kula ją minęła…”
„Proszę pozwolić, że coś pani przeczytam, pani Parker.”
„Nazywam się Liz Parker i wczoraj umarłam.” Głos czytał dziennik nudno i bez żadnych uczuć, zamieniając dziewczęce przemyślenia w coś bezsensownego i wymyślonego. Nancy skrzywiła się słysząc, jak osobiste przemyślenia i uczucia córki zostają odsłonięte i zsumowane. To wszystko było prywatne - te słowa, ten dziennik…te kłamstwa.
„To nie Liz. Nie. Moja córka…ona nigdy nie okłamałaby mnie i mojego męża. Za bardzo nas kocha i szanuje. Nie znacie jej! Nie znacie jej…” Nancy zalała się łzami. Ona jej nie znała. Jej córka, Liz, lub kimkolwiek teraz była, była kimś zupełnie obcym. Zaczęła głośniej płakać. Bolała ją klatka piersiowa i naprawdę nie mogła oddychać.
~~~
Mężczyzna oglądał przesłuchania i czytał raporty. Wszystkie takie same. Parkerowie byli prawdziwie zszokowani, ale Evansowie wiedzieli, od niedawna. Wszystkie historie były takie same. Żaden z testów nie wykazał nic nadzwyczajnego.
Pani Parker miała słabe serce – podczas testu miała atak serca, ale udało im się ją odratować. Oprócz tego, wszyscy rodzice byli normalni. Normalni rodzice - niemający o niczym pojęcia. Okłamani i oszukani przez własne dzieci. Jeśli apatia i nie zwracanie uwagi było zbrodnią, to ta grupa dorosłych płaciła za trzy lata naiwności.
„Syn szeryfa został zmieniony. Będzie taki jak córka Parkerów. Przyprowadźcie szeryfa…to znaczy zastępcę. Jego też chcę mieć przebadanego – jedno z nich trzymał w domu, a jego dziecko staje się czymś innym.”
Leitchner patrzył, jak kilku agentów opuściło pokój. Wszyscy przebywali w specjalnych laboratoriach na obrzeżach Roswell. W laboratoriach, które nie zostały zniszczone podczas pożaru zakładów przemysłowych Meta-Chem. Nie były chronione. Jego agenci próbowali namierzyć kosmitów. Nie mieli dużo czasu na zdobycie informacji i przeniesienie się w jakieś bezpieczne miejsce.
„Dzieci, które uratował w Święta - sprowadźcie je.”
Jeden z lekarzy spojrzał na Leitchnera. „Znaleźliśmy agencję adopcyjną i namierzyliśmy syna kosmity – Zana.”
„Jego też chcę. Wszystko ma być zrobione. Znajdźcie producenta z Hollywood, Kala. To transmutant. Zaalarmujcie naszych ludzi z Nowego Yorku, że po mieście krąży skór, Nicholas, który wygląda jak nastolatek i trójka ludzi, wyglądających jak Guerin, córka Evansów i ta dziewczyna – Tess. Duplikaty. Znajdźcie ich – chcę mieć ich wszystkich złapanych. W mieście w Utah mieszkali skórowie – spakujcie i przeszukajcie. To samo dotyczy kogokolwiek, kto miał z nimi kontakt. Powstrzymanie ich jest na pierwszym miejscu listy naszych zadań, panowie.”
„Tak jest.”
Rodzice - obserwował jak siedzieli w swoich celach. Ekran przeskakiwał z celi na celę. Zmieniając monitor, spojrzał na dziewczynę i męża kosmitki. Minęło prawie dziesięć dni i obydwoje się łamali. Dziewczyna przestała mówić. Przestała płakać i pytać o matkę. Jej zrobili tylko parę testów, ale mężczyzna…musieli się skoncentrować na nim. Dziewczyna będzie musiała poczekać – teraz miała ważniejsze zadanie.
„Wypuśćcie rodziców. Powiedźcie im, że są obserwowani i jeśli nawiążą jakikolwiek kontakt z dziećmi mają nas od razu zawiadomić.”
Leitchner patrzył na Marię DeLucę. Była blada i wychudzona. Jej włosy zwisały bez życia dookoła twarzy, a usta także były blade. Wyglądała na chorą.
„Czy dziewczyna je?”
„Niewiele. Nie może znieść jedzenia i mówi, że nie ma apetytu.”
„Postawcie jej ultimatum. Powiedźcie, że albo zacznie jeść, albo zaczniemy w nią wpychać pokarm przez rurkę.” Odwrócił się. Była w ciąży. Ostateczne wyniki przyszły tego ranka. Miał w drodze dziecko kosmity – dziewczyna była bezużyteczna, przynajmniej dopóki nie urodziła. „Skupcie wszystkie testy na mężczyźnie. Jest zbyteczny, ale żadnych leków dla dziewczyny. Ma jeść, spać i ćwiczyć. Możecie jej robić pobieżne badania, ale nic, co mogłoby jej zaszkodzić. Nie chcę widzieć jej skrzywdzonej.” Jeszcze – to słowo wisiało powietrzu. Dopóki nie mieli dziecka.
„Tak jest.”
„Kiedy będziemy mogli przenieść się do zabezpieczonych laboratoriów?”
„Czas przewiezienia potrzebnej stali i metalu do Utah szacowany jest na następne cztery tygodnie. Warunki są odpowiednie. Kiedy już ją tam wywieziemy, nikt jej nie odnajdzie. Kosmici nie będą w stanie jej uratować.”
Leitchner przytaknął. Wcisnął guzik i spojrzał do pokoju na przesłuchanie Marii.
„Przysięgam, że nie wiem! Nie wiem, gdzie pojechali. Zostawili mnie.” Maria gorączkowo rozglądała się dookoła, próbując zobaczyć, co ukrywa się za światłem. Jesse. Gdzie go zabrali tym razem? Ostatnio był taki chory i obolały. Dawali jej narkotyki, przez co nie potrafiła nawet powiedzieć, jaki był dzień tygodnia. Jesse…krzywdzili go.
Słyszała jego krzyki przepełnione cierpieniem. Łzy powoli spływały jej po twarzy. „Powiedziałam już! My nie jesteśmy ważni. Opuścili nas, ponieważ jesteśmy tylko ludźmi….niezmienieni. Zostawcie go! Boże, proszę! Już wystarczająco dużo wycierpiał.” Nie słuchali – nikt nigdy nie słuchał. Ani wcześniej, ani teraz. Maria nie mogła już tego znieść. „Dajcie mu spokój to powiem wam, co tylko będziecie chcieli wiedzieć. Zrobię wszystko, tylko go nie krzywdźcie!”
On był ich kartą przetargową. „Dobrze, panno DeLuca. Zacznie pani od jedzenia.”
CDN
Rozdział 7
„Gdzie jest moja córka, Jim?” Amy chodziła po domu. Godziny. Minęły godziny. Zadzwoniła na policję, a jej telefon odebrał Jim Valenti. Jim. W sumie to nie widziała go od ostatniego lata. Spotykali się przypadkiem na ulicy, ale już nie chodzili na randki. Amy do tej pory nie wiedziała, czemu im nie wyszło. Czemu wszystko się zmieniło - jednego dnia się spotykali, a potem Jim nagle przestał dzwonić.
„Nie wiem.”
Zatrzymała się i spojrzała na niego. Kłamał. Z łatwością wyczuwała kłamstwa. Cholera, przecież miała nastoletnią córkę. Maria była mistrzem, kiedy chodziło o kłamanie, ale nawet ona czasami nie była w stanie się prześlizgnąć.
„Po tym wszystkim - NIE OKŁAMUJ mnie Jimie Valenti.” Stanęła przed nim. „Gdzie jest moja córka?!”
„Nie wiem.” Jim podniósł rękę. „Ale wiem, kto ją ma. Zabrali też Evansów i Parkerów.”
„Kto?” Amy otarła pot z czoła. Ludzie, których znała zniknęli. Zostali zabrani. Nierealne. „Kto? I nie mów, że zostali porwani przez kosmitów.” Jeśli Maria była częścią gry, w którą pogrywał z całym miastem Max Evans… nie wiedziała, co zrobi.
„Nie. Specjalny Wydział FBI. Szukają kosmitów.”
Amy usiadła gwałtownie. Cholera. Rozprawi się z Jimem Valentim jeśli nie powie jej prawdy! „Zabawne Jim. Mówię poważnie – jeśli mi nie powiesz prawdy, przyczynię się do zniknięcia twojej odznaki zastępcy szeryfa, rozumiesz?”
Jim uklęknął przed nią. „Nie kłamię Amy. Kyla też nie ma. Nie zabrali go, sam odszedł. Pojechał z kosmitami.”
„Z kosmitami?” Amy tylko potrząsnęła głową. Kosmici? Był szalony, jeśli naprawdę oczekiwał, że będzie to znosić. „Z jakimi kosmitami?”
„Z Maxem i Isabel Evans oraz Michaelem Guerinem.”
Amy zasłoniła dłonią usta. „O Boże! To wyjaśnia tą fryzurę!”
~~~
„Pani Parker, gdzie jest pani córka?”
„Nie wiem. Nie wiem.” Kobieta nie mogła się ruszać. Przerażenie. Jasne światła. Bolało ją ramię. Pobrali jej krew, a mężczyzna ze skalpelem odciął jej kawałek skóry. Bolało. Piekło. Jej włosy – je też pobrali. Prześwietlenia – rentgen, rezonans magnetyczny i tomografia komputerowa. Zrobili jej badania ginekologiczne i echo serca. Nie mogła oddychać. Jej klatka piersiowa wydawała się być ciężka i obolała. Czy nie powinna być w stanie oddychać?
„Moją córką jest Elizabeth Parker. Jest moim dzieckiem. Moim. Nosiłam ją pod sercem. Urodziłam ją i nie było dnia, żebym o nią nie dbała. Jest dobrą dziewczyną. Nigdy nie sprawiała kłopotów – dopóki nie poznała Maxa Evansa. Będzie biologiem. Pójdzie na Harvard, Stratford lub Northwestern – gdziekolwiek, byle z dala od tego chłopaka. Moja córka…pomyliliście się.”
„Kiedy się zmieniła? Czy wtedy, gdy została postrzelona w Crashdown trzy lata temu?” Zapytał głos zza światła.
„Moja córka nigdy nie została postrzelona! Rozlała ketchup. Kula ją minęła…”
„Proszę pozwolić, że coś pani przeczytam, pani Parker.”
„Nazywam się Liz Parker i wczoraj umarłam.” Głos czytał dziennik nudno i bez żadnych uczuć, zamieniając dziewczęce przemyślenia w coś bezsensownego i wymyślonego. Nancy skrzywiła się słysząc, jak osobiste przemyślenia i uczucia córki zostają odsłonięte i zsumowane. To wszystko było prywatne - te słowa, ten dziennik…te kłamstwa.
„To nie Liz. Nie. Moja córka…ona nigdy nie okłamałaby mnie i mojego męża. Za bardzo nas kocha i szanuje. Nie znacie jej! Nie znacie jej…” Nancy zalała się łzami. Ona jej nie znała. Jej córka, Liz, lub kimkolwiek teraz była, była kimś zupełnie obcym. Zaczęła głośniej płakać. Bolała ją klatka piersiowa i naprawdę nie mogła oddychać.
~~~
Mężczyzna oglądał przesłuchania i czytał raporty. Wszystkie takie same. Parkerowie byli prawdziwie zszokowani, ale Evansowie wiedzieli, od niedawna. Wszystkie historie były takie same. Żaden z testów nie wykazał nic nadzwyczajnego.
Pani Parker miała słabe serce – podczas testu miała atak serca, ale udało im się ją odratować. Oprócz tego, wszyscy rodzice byli normalni. Normalni rodzice - niemający o niczym pojęcia. Okłamani i oszukani przez własne dzieci. Jeśli apatia i nie zwracanie uwagi było zbrodnią, to ta grupa dorosłych płaciła za trzy lata naiwności.
„Syn szeryfa został zmieniony. Będzie taki jak córka Parkerów. Przyprowadźcie szeryfa…to znaczy zastępcę. Jego też chcę mieć przebadanego – jedno z nich trzymał w domu, a jego dziecko staje się czymś innym.”
Leitchner patrzył, jak kilku agentów opuściło pokój. Wszyscy przebywali w specjalnych laboratoriach na obrzeżach Roswell. W laboratoriach, które nie zostały zniszczone podczas pożaru zakładów przemysłowych Meta-Chem. Nie były chronione. Jego agenci próbowali namierzyć kosmitów. Nie mieli dużo czasu na zdobycie informacji i przeniesienie się w jakieś bezpieczne miejsce.
„Dzieci, które uratował w Święta - sprowadźcie je.”
Jeden z lekarzy spojrzał na Leitchnera. „Znaleźliśmy agencję adopcyjną i namierzyliśmy syna kosmity – Zana.”
„Jego też chcę. Wszystko ma być zrobione. Znajdźcie producenta z Hollywood, Kala. To transmutant. Zaalarmujcie naszych ludzi z Nowego Yorku, że po mieście krąży skór, Nicholas, który wygląda jak nastolatek i trójka ludzi, wyglądających jak Guerin, córka Evansów i ta dziewczyna – Tess. Duplikaty. Znajdźcie ich – chcę mieć ich wszystkich złapanych. W mieście w Utah mieszkali skórowie – spakujcie i przeszukajcie. To samo dotyczy kogokolwiek, kto miał z nimi kontakt. Powstrzymanie ich jest na pierwszym miejscu listy naszych zadań, panowie.”
„Tak jest.”
Rodzice - obserwował jak siedzieli w swoich celach. Ekran przeskakiwał z celi na celę. Zmieniając monitor, spojrzał na dziewczynę i męża kosmitki. Minęło prawie dziesięć dni i obydwoje się łamali. Dziewczyna przestała mówić. Przestała płakać i pytać o matkę. Jej zrobili tylko parę testów, ale mężczyzna…musieli się skoncentrować na nim. Dziewczyna będzie musiała poczekać – teraz miała ważniejsze zadanie.
„Wypuśćcie rodziców. Powiedźcie im, że są obserwowani i jeśli nawiążą jakikolwiek kontakt z dziećmi mają nas od razu zawiadomić.”
Leitchner patrzył na Marię DeLucę. Była blada i wychudzona. Jej włosy zwisały bez życia dookoła twarzy, a usta także były blade. Wyglądała na chorą.
„Czy dziewczyna je?”
„Niewiele. Nie może znieść jedzenia i mówi, że nie ma apetytu.”
„Postawcie jej ultimatum. Powiedźcie, że albo zacznie jeść, albo zaczniemy w nią wpychać pokarm przez rurkę.” Odwrócił się. Była w ciąży. Ostateczne wyniki przyszły tego ranka. Miał w drodze dziecko kosmity – dziewczyna była bezużyteczna, przynajmniej dopóki nie urodziła. „Skupcie wszystkie testy na mężczyźnie. Jest zbyteczny, ale żadnych leków dla dziewczyny. Ma jeść, spać i ćwiczyć. Możecie jej robić pobieżne badania, ale nic, co mogłoby jej zaszkodzić. Nie chcę widzieć jej skrzywdzonej.” Jeszcze – to słowo wisiało powietrzu. Dopóki nie mieli dziecka.
„Tak jest.”
„Kiedy będziemy mogli przenieść się do zabezpieczonych laboratoriów?”
„Czas przewiezienia potrzebnej stali i metalu do Utah szacowany jest na następne cztery tygodnie. Warunki są odpowiednie. Kiedy już ją tam wywieziemy, nikt jej nie odnajdzie. Kosmici nie będą w stanie jej uratować.”
Leitchner przytaknął. Wcisnął guzik i spojrzał do pokoju na przesłuchanie Marii.
„Przysięgam, że nie wiem! Nie wiem, gdzie pojechali. Zostawili mnie.” Maria gorączkowo rozglądała się dookoła, próbując zobaczyć, co ukrywa się za światłem. Jesse. Gdzie go zabrali tym razem? Ostatnio był taki chory i obolały. Dawali jej narkotyki, przez co nie potrafiła nawet powiedzieć, jaki był dzień tygodnia. Jesse…krzywdzili go.
Słyszała jego krzyki przepełnione cierpieniem. Łzy powoli spływały jej po twarzy. „Powiedziałam już! My nie jesteśmy ważni. Opuścili nas, ponieważ jesteśmy tylko ludźmi….niezmienieni. Zostawcie go! Boże, proszę! Już wystarczająco dużo wycierpiał.” Nie słuchali – nikt nigdy nie słuchał. Ani wcześniej, ani teraz. Maria nie mogła już tego znieść. „Dajcie mu spokój to powiem wam, co tylko będziecie chcieli wiedzieć. Zrobię wszystko, tylko go nie krzywdźcie!”
On był ich kartą przetargową. „Dobrze, panno DeLuca. Zacznie pani od jedzenia.”
CDN
"I have never had a love like this before, neither has he so..."
Oj Cicha, ale mi tą częścią zrobiłaś humor w sam raz na weekend...
Już rozumiem te komentarze Nan. To rzeczywiście koszmar, aż brak słów tylko wielki, przeogromny smutek...a to dopiero chyba początek. Aż strach myśleć co będzie dalej...
Maria w ciąży...narazie nic jej ne grozi, ale do czasu...brgr i Jesse...Ciekawe, czy ona już wie, 'czuje', że jest w ciąży. Jak jej się coś stanie...Michael tego nie wytrzyma. Będzie w nim tylko ból, wyrzuty sumienia i myślę, że chęć zemsty. Nie chciałabym być wtedy w ich skórze.
Na koniec wspomnę tylko o jedynym fragmenciku w tej części, który wywołał mój
Już rozumiem te komentarze Nan. To rzeczywiście koszmar, aż brak słów tylko wielki, przeogromny smutek...a to dopiero chyba początek. Aż strach myśleć co będzie dalej...
Czy ci ludzie naprawdę nie mają serca a jedyne ich myśli to dorwać, złapać, zbadać...tyle zła wyrządzą, a wszystko tylko przez jeden mały głupi pamiętnikJego też chcę. Wszystko ma być zrobione...chcę mieć ich wszystkich złapanych
Maria w ciąży...narazie nic jej ne grozi, ale do czasu...brgr i Jesse...Ciekawe, czy ona już wie, 'czuje', że jest w ciąży. Jak jej się coś stanie...Michael tego nie wytrzyma. Będzie w nim tylko ból, wyrzuty sumienia i myślę, że chęć zemsty. Nie chciałabym być wtedy w ich skórze.
Na koniec wspomnę tylko o jedynym fragmenciku w tej części, który wywołał mój
ale to tak mało......oraz Michaelem Guerinem...Amy zasłoniła dłonią usta. „O Boże! To wyjaśnia tą fryzurę!”
Maleństwo
No dobra, zaczynam się denerwować...ale bardziej po tym fragmencie z badaniem Nancy Ja wiem, że FBI nie ma serca...tylko czemu aż tak brutlanie, ingerując w intymność emocjonalną i nie tylko ? ...No tak, i humor mam już skwaszony
Ale to przecież wina Doc, a zasługa Cichej
Ale to przecież wina Doc, a zasługa Cichej
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Rozdział 8
No i dotarłam - wreszcie. Już myślałam, że dzisiaj tutaj nie zajrzę, bo mój komputer zaczął się buntować. Ale już jest ok, więc jestem.
Skoro po czytaniu tego opowiadania macie taki zły humor (co wcale mnie nie dziwi, zważywszy, że sama płakałam na czytaniu oryginału ) to może zamiast w weekend powinnam dodawać kolejne rozdziały jakoś w tygodniu, aby Was nie zasmucać w sobotę...? Hmmm...jeszcze się zobaczy.
Rozdział 8 - zdecydowanie jeden z moich ulubionych. To jedna z tych części, która (w przeciwieństwie do serialu ) pokazuje, że Maria MYŚLI i CZUJE, a nie jest tylko roztrzepaną, lekko zidiociałą przyjaciółką Liz. To także jeden z tych rozdziałów, podczas tłumaczenia którego byłam przekonana, że wśród fanów (szczególnie Dreamer) wzbudziłby wiele kontrowersji (przez przedstawienie postaci Liz). Sama osobiście nie zgadzam się z każdym słowem czy zarzutem, ale także ich nie neguję.
P.S Piosenka to "Amazing Grace".
Rozdział 8
„Jesse?” Maria oparła głowę o ścianę. Właśnie skończyli wstawiać meble do jej pokoju. Wygodne łóżko, kołdra i jedzenie - góry jedzenia i wody, sok. Dali jej telefon, żeby mogła zadzwonić, gdyby czegoś jeszcze potrzebowała. Zaoferowali łazienkę, żeby mogła się przespacerować i umyć.
Szli za nią nawet tam. Strażnik obserwował jak bierze prysznic. Przez pierwsze kilka dni było jej ciężko, ale w końcu nauczyła się odwracać się do niego plecami i szybko to załatwiać. Nigdy tak naprawdę na nią nie patrzył. Była niczym – kawałkiem mięsa, doświadczeniem. Czymś, co można szturchać i poganiać. Użyć i wyrzucić. Brzmiało tak cholernie znajomo.
Toaleta była najgorsza. Ubikacja stała za małą ścianką, tak, że strażnik widział jej głowę. Nie mogła – to zbyt poniżające. „Nie mogę się załatwić, kiedy patrzysz. Możesz się na chwilę odwrócić?” Mężczyzna nawet nie drgnął, ani nie zwrócił na nią uwagi. „Nie mogę!”
Z głośników dobiegł głos. „Coś nie tak Mario?”
„Nie mogę się załatwić, kiedy ktoś się na mnie gapi! Odrobina prywatności byłaby mile widziana!”
„Po prostu to zrób i pozwól, aby ten miły strażnik odprowadził cię do pokoju.”
„Nie mogę!”
„Albo to zrobisz, albo…”
Maria siedziała na podłodze prosząc Jessego, żeby z nią porozmawiał. On był tym ‘albo’.
„Boże Jesse, proszę!” Wyciągnęła rękę i przyłożyła ją do ściany, nie dotykając wentylatora.
„Mario...nie mogę teraz rozmawiać.” Jego głos był napięty i pełen bólu. Słyszała to w każdej głosce, każdym dźwięku.
„Co oni ci robią?” Spytała cichym, przerażonym szeptem.
„Mario…”
„Po prostu powiedz!” To jej wina - powinna się lepiej zachowywać i robić to, o, co prosili.
„Moje kości…chirurgicznie pobrali ich próbki. Wycieli je z mojej nogi, ramienia, biodra, miednicy i obojczyka.”
„Oni…” Próbowała zrozumieć, o czym mówił. „ Jesse, ty ciągle używasz tych kości! Jak…”
„W miejsce brakujących kości przeszczepili mi metalowe płytki.” Nie mógł oddychać. Lekarstwa powoli przestawały działać i wszystko coraz bardziej go bolało. Jutro mieli zacząć chemioterapię, naświetlanie. Maria. „Muszę spać. Odpoczywaj Mario. Po prostu odpoczywaj.”
„Jesse…” Wyciągnęła dłoń wzwyż ściany. „Jesse, nie…”
Po raz pierwszy nie mógł z nią rozmawiać – za bardzo bolało. Chciałby ją ostatni raz zobaczyć. Może przytulić. Poczuć jej ciepłe i pełne życia ciało. Maria – chciałby ją dotknąć lub chociaż na nią popatrzeć. Była jego ratunkiem. Jesse opuścił głowę na kolana i pozwolił, aby sen powoli odbierał mu przytomność umysłu.
Był zakochany w Marii DeLuce. W jej głosie i marzeniach, które tkwiły w jego głowie. Wyglądała jak anioł. Ledwo pamiętał imię swojej żony. W sumie to nie chciał pamiętać. Jednego był pewien – spotkanie jej było najgorszą rzeczą, jaka przydarzyła mu się w życiu. Wszystko, co pamiętał to fakt, że jej nienawidził. Isabel, Vilandry. Teraz nie miało to już znaczenia. Nienawidził jej – może nie tak bardzo jak nienawidził Maxa Evans, ale cholernie blisko.
Michael Guerin mógł ją mieć – byli siebie warci. On chciał Marię. Tylko ją. Przysłuchując się uważnie w nocy, słyszał jej cichy śpiew. Usypiał go. Prowadził do domu.
“Thro’ many dangers, toils and snares, I have already come; ‘Tis grace hath brought me safe thus far, And grace will lead me home.”
“Nadal go kochasz?”
Maria przestała śpiewać. Alex. Ta piosenka przypominała jej Alexa. „Kogo?”
„Michaela”. Maria skrzywiła się, gdy Jesse wykrztusił z siebie jego imię. Michael. Podniosła wzrok i wbiła go w sufit swojej celi. Czy nadal go kochała? Ręką zaczęła gładzić się po brzuchu. W ciąży - powiedzieli, że jest w ciąży.
To nie było dla niej prawdziwe, ale Michael był. Był gdzieś tam. Żył. Był jej jedyną nadzieją. Może tak jak Max w jakiś sposób wyczuje swoje dziecko i przyjedzie je uratować? Ją albo jego - ich dziecko. A jej już nie będzie. Nie trzeba geniusza, aby wiedzieć, czemu tak dobrze ją traktowali. Na początku myślała, że po prostu chcieli, aby jej się tu spodobało, a dopiero potem powiedzieli jej o ciąży.
Mogli kontrolować ją dzieckiem, ale ona była uparta i nie chciała nawet drgnąć – chyba, że zaczynali lepiej traktować Jessego. Podziałało…trochę. Niewiele, ale to wszystko, co mogła zrobić.
Czy nadal kochała Michaela?
„Nie.” Odpowiedziała łagodnie. Jesse odetchnął z ulgą, a Maria zamknęła oczy i modliła się do Boga. Wybacz mi. Zawsze będzie kochała Michaela Guerina, ale Jesse nie mógł tego usłyszeć, więc skłamała.
Tarła ręką swój płaski brzuch w zamyśleniu. Dziecko. Jakim cudem do tego doszło? Chyba po tym, jak uratowali Connie i jej ojca. Uderzyła Michaela figlarnie, a potem razem siedzieli na tylnim siedzeniu w samochodzie Maxa. Wymijała go, a on się do niej przybliżał. Był taki słodki, że nie potrafiła się nie roześmiać. Zatrzymali się przy jego mieszkaniu, a ona pobiegła na górę po kurtkę. To był pierwszy raz, ale pewnie chodziło o następny. Narzekał, że zabrała mu kolejny podkoszulek, więc ona w zirytowaniu szybko ściągnęła bluzkę i rzuciła nią w niego – do niczego pewnie by nie doszło, gdyby miała coś pod spodem.
Seks – to mogli mieć. W pewnym sensie ich związek był cichy – nie potrzebowali słów. Żadnych rozmów na temat tego, czym byli, lub w jakim kierunku zmierzali. Żadnych obietnic, a ona po raz pierwszy siedziała cicho. Chciała go z powrotem, więc po prostu poszła mu na rękę. Nie byli razem, ale tak to smakowało. Szukał jej, chciał w swoim łóżku. Późno w nocy pukał do jej okna i pytał czy chce obejrzeć jakiś film. Narzekał na kasetę, którą wybrała. Robił wszystko, żeby byli w jakikolwiek sposób zaangażowani.
Mogła się poddać i dać sobie spokój, gdyby nie chodziło o seks i sposób, w jaki ją dotykał - to wszystko należało do niej. Nie mógł jej okłamać, ani przed nią uciec lub ukryć swoich uczuć. Już nie i nigdy, gdy chodziło o nią. Nie używała seksu i tego, co do siebie czuli, żeby pokazać mu jak bardzo za nim tęskni, jak bardzo go kocha czy jak bardzo chce go odzyskać. Używając to, co dzielili kochając się, żeby mu to powiedzieć nie używając słów, których nie chciał słyszeć, było jedynym ujściem dla jej uczuć. On odpowiadał „Och wow”. Właśnie w takich chwilach wierzyła, że zawsze się odnajdą – przynajmniej wierzyła w to dopóki nie minął ich czas.
„Jaki był Alex?”
Maria zapomniała, że Jesse wciąż był przytomny – była zbyt zamyślona. Alex, on był…
„Piękny. Był najlepszy z nas wszystkich.” Zamilkła. „Był moim najlepszym przyjacielem.”
Jesse rozprostował się i musiał się powstrzymać, aby nie krzyknąć z bólu - nie chciał wystraszyć Marii. „Myślałem, że Liz była twoją najlepszą przyjaciółką.”
Maria skuliła się na boku, kierując twarz w stronę ściany skąd dochodził jego głos. Po jej policzku spłynęła łza.
„Była – kiedyś. Nigdy nie miałam siostry, a Liz nią była. Ale wszystko się zmieniło. Próbowałyśmy. Przez ostatnie dwa lata próbowałyśmy uratować naszą przyjaźń, ale było ciężko. Chłopcy tak właśnie robią – wchodzą pomiędzy najlepsze przyjaciółki, a kosmiczni chłopcy…oni są najgorsi.”
„Zawsze wydawałyście mi się sobie bliskie”
„Przez ten ostatni rok?” Pomyślała o tym przez chwilę. „Nie. Nie bardzo. Ciągle przyjaciółki, ale połączone przez wspólną tajemnicę. Nie. Alex był moim przyjacielem. Czy było dobrze czy źle Alex zawsze przy mnie był. Po odlocie Tess Liz popadła w obsesję. Chciała być wszystkim dla Maxa – usunąć Tess z jego głowy, ale jego dziecko ciągle go prześladowało. Poświęciła to kim była i jaka była dla tej ‘wielkiej’ inspirującej miłości, która nawet nie potrafiła utrzymać go z dala od innej kobiety.”
Maria dała upust złości. Tess - ta zdzira zabiła Alexa! A Liz wybaczyła to Maxowi! Zapomniała o Alexie – odsunęła na bok, dopóki Tess nie pojawiła się z powrotem. Nagle miała ‘moce’ i mogła nią trochę porzucać, ale czy tak naprawdę chodziło o Alexa? Potem w głosowaniu czy się jej pozbyć, jakby nigdy nic Liz głosowała na nie, ponownie zapominając o Alexie, bo ‘nie była morderczynią’ – w przeciwieństwie do ich reszty. Oczywiście nie powstrzymało jej to od zasugerowania, że może trzeba by zabić Michaela, kiedy był królem. Dodając do tego jeszcze jej nieuprzejme „Max jest królem”, jeżdżąc stopą wzdłuż nogi swojego chłopaka, po tym jak odzyskał królewską pieczęć – to wszystko przyprawiało Marię o mdłości. Nie mogła już dłużej tego znieść.
Jej przyjaciółka Liz. Prawdziwa Liz Parker nigdy nie była taka zarozumiała i egocentryczna. Nigdy nie potrzebowała być kobietą z potężnym mężczyzną. Kiedy mieli wyjechać Liz nawet nie próbowała zrozumieć o czym mówiła Maria, jak traciła całe swoje życie. Liz bez pożegnania pozwoliła, aby zostawili jej najlepszą przyjaciółkę. Nigdy nie rozumiała, jak niszczące to dla niej było. Parker nie wyjeżdżała do college’u, aby potem wrócić do domu na wakacje. Wyjeżdżała na zawsze. Odeszła i nawet nie zerknęła na osobę, którą znała całe swoje życie i która była jej bliższa niż siostra. I zostawiła pamiętnik, który wszystko potwierdził.
Nie. Alex był jej najlepszym przyjacielem. I jego już nie było. Stracony z powodu, który teraz nie miał sensu – to z nim była prawdziwa Liz Parker. Dla jej Liz opuszczenie Marii byłoby niewykonalne. Ale nowa, kosmiczna Liz nie potrzebowała niczego. Nie potrzebowała rodziców. Nie potrzebowała przyjaciół. Nie potrzebowała marzeń. Wszystko, czego potrzebowała to słowa „Co zrobimy teraz Max?”.
Jesse zamilkł na chwilę, kiedy Maria pogrążyła się w myślach. Nie. Myliła się. Ona i Liz były dobrymi przyjaciółkami, ale wszystko przesłaniało jej ten fakt. Pozwalała, aby to, że ich zostawili zamalowało sposób, w jaki postrzegała swoje życie i jego ostatni rok. Maria pozwalała, aby tortury i przetrzymywanie w Białym Pokoju zmieniły jej poglądy na niektóre wydarzenia. Nowa perspektywa nie zawsze była czymś dobrym, ale mogła być pouczająca.
„Po prostu jesteś na nią zła.”
Maria zastanowiła się nad tym. Po jej policzku spłynęła kolejna łza, ale tym razem dziewczyna wytarła ją gniewnie. „Nie. Nie zła, Jesse. Rozczarowana, odrzucona, opuszczona, ze złamanym sercem.”
„Wybaczysz jej, Mario. Zapomnisz, że zostałaś skrzywdzona i byłaś smutna, gdy tylko ją zobaczysz.”
„Czy wybaczysz Isabel? Czy będziesz wdzięczny, że ją odzyskałeś, gdy ją znowu spotkasz?” Spytała opierając policzek na dłoni, kiedy jej powieki zaczęły się robić coraz cięższe. Zmęczona, ostatnio była bardzo zmęczona.
Jesse milczał. Nie. Nigdy. Będzie nienawidził Isabel Evans do końca swoich dni. Gdyby powiedziała mu na samym początku, wszystko byłoby inaczej. Sam zaakceptowałby niebezpieczeństwo, a zamiast tego obudził się w jego środku z nią - proszącą i błagającą o jego wsparcie i miłość - u jego boku. Tak zrobił. Odsunął na bok jej zdradzieckie milczenie i zaakceptował ją, aby potem dostać w twarz tym jak i pierścionkiem ślubnym, kiedy odjeżdżała w noc. Nie. Miłość była jak obustronna droga. W zamian powinna dać tyle ile sama dostała, a gdyby role zostały odwrócone, on na pewno nigdy by jej nie opuścił. Znalazłby sposób, aby zatrzymać swoją ukochaną blisko siebie.
CDN...
Skoro po czytaniu tego opowiadania macie taki zły humor (co wcale mnie nie dziwi, zważywszy, że sama płakałam na czytaniu oryginału ) to może zamiast w weekend powinnam dodawać kolejne rozdziały jakoś w tygodniu, aby Was nie zasmucać w sobotę...? Hmmm...jeszcze się zobaczy.
Rozdział 8 - zdecydowanie jeden z moich ulubionych. To jedna z tych części, która (w przeciwieństwie do serialu ) pokazuje, że Maria MYŚLI i CZUJE, a nie jest tylko roztrzepaną, lekko zidiociałą przyjaciółką Liz. To także jeden z tych rozdziałów, podczas tłumaczenia którego byłam przekonana, że wśród fanów (szczególnie Dreamer) wzbudziłby wiele kontrowersji (przez przedstawienie postaci Liz). Sama osobiście nie zgadzam się z każdym słowem czy zarzutem, ale także ich nie neguję.
P.S Piosenka to "Amazing Grace".
Rozdział 8
„Jesse?” Maria oparła głowę o ścianę. Właśnie skończyli wstawiać meble do jej pokoju. Wygodne łóżko, kołdra i jedzenie - góry jedzenia i wody, sok. Dali jej telefon, żeby mogła zadzwonić, gdyby czegoś jeszcze potrzebowała. Zaoferowali łazienkę, żeby mogła się przespacerować i umyć.
Szli za nią nawet tam. Strażnik obserwował jak bierze prysznic. Przez pierwsze kilka dni było jej ciężko, ale w końcu nauczyła się odwracać się do niego plecami i szybko to załatwiać. Nigdy tak naprawdę na nią nie patrzył. Była niczym – kawałkiem mięsa, doświadczeniem. Czymś, co można szturchać i poganiać. Użyć i wyrzucić. Brzmiało tak cholernie znajomo.
Toaleta była najgorsza. Ubikacja stała za małą ścianką, tak, że strażnik widział jej głowę. Nie mogła – to zbyt poniżające. „Nie mogę się załatwić, kiedy patrzysz. Możesz się na chwilę odwrócić?” Mężczyzna nawet nie drgnął, ani nie zwrócił na nią uwagi. „Nie mogę!”
Z głośników dobiegł głos. „Coś nie tak Mario?”
„Nie mogę się załatwić, kiedy ktoś się na mnie gapi! Odrobina prywatności byłaby mile widziana!”
„Po prostu to zrób i pozwól, aby ten miły strażnik odprowadził cię do pokoju.”
„Nie mogę!”
„Albo to zrobisz, albo…”
Maria siedziała na podłodze prosząc Jessego, żeby z nią porozmawiał. On był tym ‘albo’.
„Boże Jesse, proszę!” Wyciągnęła rękę i przyłożyła ją do ściany, nie dotykając wentylatora.
„Mario...nie mogę teraz rozmawiać.” Jego głos był napięty i pełen bólu. Słyszała to w każdej głosce, każdym dźwięku.
„Co oni ci robią?” Spytała cichym, przerażonym szeptem.
„Mario…”
„Po prostu powiedz!” To jej wina - powinna się lepiej zachowywać i robić to, o, co prosili.
„Moje kości…chirurgicznie pobrali ich próbki. Wycieli je z mojej nogi, ramienia, biodra, miednicy i obojczyka.”
„Oni…” Próbowała zrozumieć, o czym mówił. „ Jesse, ty ciągle używasz tych kości! Jak…”
„W miejsce brakujących kości przeszczepili mi metalowe płytki.” Nie mógł oddychać. Lekarstwa powoli przestawały działać i wszystko coraz bardziej go bolało. Jutro mieli zacząć chemioterapię, naświetlanie. Maria. „Muszę spać. Odpoczywaj Mario. Po prostu odpoczywaj.”
„Jesse…” Wyciągnęła dłoń wzwyż ściany. „Jesse, nie…”
Po raz pierwszy nie mógł z nią rozmawiać – za bardzo bolało. Chciałby ją ostatni raz zobaczyć. Może przytulić. Poczuć jej ciepłe i pełne życia ciało. Maria – chciałby ją dotknąć lub chociaż na nią popatrzeć. Była jego ratunkiem. Jesse opuścił głowę na kolana i pozwolił, aby sen powoli odbierał mu przytomność umysłu.
Był zakochany w Marii DeLuce. W jej głosie i marzeniach, które tkwiły w jego głowie. Wyglądała jak anioł. Ledwo pamiętał imię swojej żony. W sumie to nie chciał pamiętać. Jednego był pewien – spotkanie jej było najgorszą rzeczą, jaka przydarzyła mu się w życiu. Wszystko, co pamiętał to fakt, że jej nienawidził. Isabel, Vilandry. Teraz nie miało to już znaczenia. Nienawidził jej – może nie tak bardzo jak nienawidził Maxa Evans, ale cholernie blisko.
Michael Guerin mógł ją mieć – byli siebie warci. On chciał Marię. Tylko ją. Przysłuchując się uważnie w nocy, słyszał jej cichy śpiew. Usypiał go. Prowadził do domu.
“Thro’ many dangers, toils and snares, I have already come; ‘Tis grace hath brought me safe thus far, And grace will lead me home.”
“Nadal go kochasz?”
Maria przestała śpiewać. Alex. Ta piosenka przypominała jej Alexa. „Kogo?”
„Michaela”. Maria skrzywiła się, gdy Jesse wykrztusił z siebie jego imię. Michael. Podniosła wzrok i wbiła go w sufit swojej celi. Czy nadal go kochała? Ręką zaczęła gładzić się po brzuchu. W ciąży - powiedzieli, że jest w ciąży.
To nie było dla niej prawdziwe, ale Michael był. Był gdzieś tam. Żył. Był jej jedyną nadzieją. Może tak jak Max w jakiś sposób wyczuje swoje dziecko i przyjedzie je uratować? Ją albo jego - ich dziecko. A jej już nie będzie. Nie trzeba geniusza, aby wiedzieć, czemu tak dobrze ją traktowali. Na początku myślała, że po prostu chcieli, aby jej się tu spodobało, a dopiero potem powiedzieli jej o ciąży.
Mogli kontrolować ją dzieckiem, ale ona była uparta i nie chciała nawet drgnąć – chyba, że zaczynali lepiej traktować Jessego. Podziałało…trochę. Niewiele, ale to wszystko, co mogła zrobić.
Czy nadal kochała Michaela?
„Nie.” Odpowiedziała łagodnie. Jesse odetchnął z ulgą, a Maria zamknęła oczy i modliła się do Boga. Wybacz mi. Zawsze będzie kochała Michaela Guerina, ale Jesse nie mógł tego usłyszeć, więc skłamała.
Tarła ręką swój płaski brzuch w zamyśleniu. Dziecko. Jakim cudem do tego doszło? Chyba po tym, jak uratowali Connie i jej ojca. Uderzyła Michaela figlarnie, a potem razem siedzieli na tylnim siedzeniu w samochodzie Maxa. Wymijała go, a on się do niej przybliżał. Był taki słodki, że nie potrafiła się nie roześmiać. Zatrzymali się przy jego mieszkaniu, a ona pobiegła na górę po kurtkę. To był pierwszy raz, ale pewnie chodziło o następny. Narzekał, że zabrała mu kolejny podkoszulek, więc ona w zirytowaniu szybko ściągnęła bluzkę i rzuciła nią w niego – do niczego pewnie by nie doszło, gdyby miała coś pod spodem.
Seks – to mogli mieć. W pewnym sensie ich związek był cichy – nie potrzebowali słów. Żadnych rozmów na temat tego, czym byli, lub w jakim kierunku zmierzali. Żadnych obietnic, a ona po raz pierwszy siedziała cicho. Chciała go z powrotem, więc po prostu poszła mu na rękę. Nie byli razem, ale tak to smakowało. Szukał jej, chciał w swoim łóżku. Późno w nocy pukał do jej okna i pytał czy chce obejrzeć jakiś film. Narzekał na kasetę, którą wybrała. Robił wszystko, żeby byli w jakikolwiek sposób zaangażowani.
Mogła się poddać i dać sobie spokój, gdyby nie chodziło o seks i sposób, w jaki ją dotykał - to wszystko należało do niej. Nie mógł jej okłamać, ani przed nią uciec lub ukryć swoich uczuć. Już nie i nigdy, gdy chodziło o nią. Nie używała seksu i tego, co do siebie czuli, żeby pokazać mu jak bardzo za nim tęskni, jak bardzo go kocha czy jak bardzo chce go odzyskać. Używając to, co dzielili kochając się, żeby mu to powiedzieć nie używając słów, których nie chciał słyszeć, było jedynym ujściem dla jej uczuć. On odpowiadał „Och wow”. Właśnie w takich chwilach wierzyła, że zawsze się odnajdą – przynajmniej wierzyła w to dopóki nie minął ich czas.
„Jaki był Alex?”
Maria zapomniała, że Jesse wciąż był przytomny – była zbyt zamyślona. Alex, on był…
„Piękny. Był najlepszy z nas wszystkich.” Zamilkła. „Był moim najlepszym przyjacielem.”
Jesse rozprostował się i musiał się powstrzymać, aby nie krzyknąć z bólu - nie chciał wystraszyć Marii. „Myślałem, że Liz była twoją najlepszą przyjaciółką.”
Maria skuliła się na boku, kierując twarz w stronę ściany skąd dochodził jego głos. Po jej policzku spłynęła łza.
„Była – kiedyś. Nigdy nie miałam siostry, a Liz nią była. Ale wszystko się zmieniło. Próbowałyśmy. Przez ostatnie dwa lata próbowałyśmy uratować naszą przyjaźń, ale było ciężko. Chłopcy tak właśnie robią – wchodzą pomiędzy najlepsze przyjaciółki, a kosmiczni chłopcy…oni są najgorsi.”
„Zawsze wydawałyście mi się sobie bliskie”
„Przez ten ostatni rok?” Pomyślała o tym przez chwilę. „Nie. Nie bardzo. Ciągle przyjaciółki, ale połączone przez wspólną tajemnicę. Nie. Alex był moim przyjacielem. Czy było dobrze czy źle Alex zawsze przy mnie był. Po odlocie Tess Liz popadła w obsesję. Chciała być wszystkim dla Maxa – usunąć Tess z jego głowy, ale jego dziecko ciągle go prześladowało. Poświęciła to kim była i jaka była dla tej ‘wielkiej’ inspirującej miłości, która nawet nie potrafiła utrzymać go z dala od innej kobiety.”
Maria dała upust złości. Tess - ta zdzira zabiła Alexa! A Liz wybaczyła to Maxowi! Zapomniała o Alexie – odsunęła na bok, dopóki Tess nie pojawiła się z powrotem. Nagle miała ‘moce’ i mogła nią trochę porzucać, ale czy tak naprawdę chodziło o Alexa? Potem w głosowaniu czy się jej pozbyć, jakby nigdy nic Liz głosowała na nie, ponownie zapominając o Alexie, bo ‘nie była morderczynią’ – w przeciwieństwie do ich reszty. Oczywiście nie powstrzymało jej to od zasugerowania, że może trzeba by zabić Michaela, kiedy był królem. Dodając do tego jeszcze jej nieuprzejme „Max jest królem”, jeżdżąc stopą wzdłuż nogi swojego chłopaka, po tym jak odzyskał królewską pieczęć – to wszystko przyprawiało Marię o mdłości. Nie mogła już dłużej tego znieść.
Jej przyjaciółka Liz. Prawdziwa Liz Parker nigdy nie była taka zarozumiała i egocentryczna. Nigdy nie potrzebowała być kobietą z potężnym mężczyzną. Kiedy mieli wyjechać Liz nawet nie próbowała zrozumieć o czym mówiła Maria, jak traciła całe swoje życie. Liz bez pożegnania pozwoliła, aby zostawili jej najlepszą przyjaciółkę. Nigdy nie rozumiała, jak niszczące to dla niej było. Parker nie wyjeżdżała do college’u, aby potem wrócić do domu na wakacje. Wyjeżdżała na zawsze. Odeszła i nawet nie zerknęła na osobę, którą znała całe swoje życie i która była jej bliższa niż siostra. I zostawiła pamiętnik, który wszystko potwierdził.
Nie. Alex był jej najlepszym przyjacielem. I jego już nie było. Stracony z powodu, który teraz nie miał sensu – to z nim była prawdziwa Liz Parker. Dla jej Liz opuszczenie Marii byłoby niewykonalne. Ale nowa, kosmiczna Liz nie potrzebowała niczego. Nie potrzebowała rodziców. Nie potrzebowała przyjaciół. Nie potrzebowała marzeń. Wszystko, czego potrzebowała to słowa „Co zrobimy teraz Max?”.
Jesse zamilkł na chwilę, kiedy Maria pogrążyła się w myślach. Nie. Myliła się. Ona i Liz były dobrymi przyjaciółkami, ale wszystko przesłaniało jej ten fakt. Pozwalała, aby to, że ich zostawili zamalowało sposób, w jaki postrzegała swoje życie i jego ostatni rok. Maria pozwalała, aby tortury i przetrzymywanie w Białym Pokoju zmieniły jej poglądy na niektóre wydarzenia. Nowa perspektywa nie zawsze była czymś dobrym, ale mogła być pouczająca.
„Po prostu jesteś na nią zła.”
Maria zastanowiła się nad tym. Po jej policzku spłynęła kolejna łza, ale tym razem dziewczyna wytarła ją gniewnie. „Nie. Nie zła, Jesse. Rozczarowana, odrzucona, opuszczona, ze złamanym sercem.”
„Wybaczysz jej, Mario. Zapomnisz, że zostałaś skrzywdzona i byłaś smutna, gdy tylko ją zobaczysz.”
„Czy wybaczysz Isabel? Czy będziesz wdzięczny, że ją odzyskałeś, gdy ją znowu spotkasz?” Spytała opierając policzek na dłoni, kiedy jej powieki zaczęły się robić coraz cięższe. Zmęczona, ostatnio była bardzo zmęczona.
Jesse milczał. Nie. Nigdy. Będzie nienawidził Isabel Evans do końca swoich dni. Gdyby powiedziała mu na samym początku, wszystko byłoby inaczej. Sam zaakceptowałby niebezpieczeństwo, a zamiast tego obudził się w jego środku z nią - proszącą i błagającą o jego wsparcie i miłość - u jego boku. Tak zrobił. Odsunął na bok jej zdradzieckie milczenie i zaakceptował ją, aby potem dostać w twarz tym jak i pierścionkiem ślubnym, kiedy odjeżdżała w noc. Nie. Miłość była jak obustronna droga. W zamian powinna dać tyle ile sama dostała, a gdyby role zostały odwrócone, on na pewno nigdy by jej nie opuścił. Znalazłby sposób, aby zatrzymać swoją ukochaną blisko siebie.
CDN...
"I have never had a love like this before, neither has he so..."
Okey- jestem nie tyle wściekła, co poruszona tą częścią i zamierzam się teraz dłuuugo wypowiedzieć
Kwestia, która wywołała we mnie najbardziej skrajne odczucia to te okrutne tortury...Wiecie, ja rozumiem, że Biały Pokój w Roswell stał się synonimem męczeństwa, podłości ludzkiej , cierpienia i triumfu prawdziwego człowieczeństwa, które paradoksalnie cechuje nie-człowieka, a kosmitę. Ale opis DocPaul skojarzył mi się jednoznacznie- ze zbrodniczymi doświadczeniami jakie przeprowadzano na więzniach Oświęcimia i Majdanka, w ogóle we szystkich obozach hitlerowskich i zresztą nie tylko...Mam wątpliwości co do takich odniesień, choć przypuszczam, że DocPaul nie o tym myślała, gdy tworzyła opowiadanie. W każdym razie to mną wstrząsnęło i troszkę -hmmm- ubodło.
Po drugie - związek moich kochanych Candy . Cóż, nigdy nie miałam wątpliwości, że Maria jest stworzona dla Michaela i na odwrót, więc wpychanie między nich Jessego mnie po prostu wkurzyło, ale zaraz uśmiechnęłam się, kiedy okazało się , że Maria skłamała z tym absolutnie barbarzyńskim ''nie kocham Michaela'' .
Zaczepiając jeszcze o wątek Jessego- nielicznym się udaje (ciekawe czemu ) zbudować jego postać na tyle wiarygodnie , by czytelnicy go polubili. I niestety (jak do tej pory) uważam, że Doc się to nie udało... Jesse to był poczciwy facet i kiedy zabił agenta w serialu , dał poniekąd dowód swojej lojalności, to było wręcz wymowne. Wątpię by tak nagle znienawidził Isabel, w ogóle dla mnie nienawiść to proces, który w człowieku narasta, a jeśli nie- to spowodowany jest czymś wyjątkowo traumatycznym, a przecież po Graduation Jesse sam pogodził się z odjazdem Izzy, która w ten sposób poświęciła się dla niego, bo chciała go uratować...W sumie to było naiwne, ale nie ja pisałam scenariusz...
A teraz dalej- ciągle M&M. I tu w całej rozciągłości zgadzam się z zarzutami Doc, którym dała upust , a propos przedstawienia tego wątku choćby w 3 sezonie. Miłość kontra seks, kontra filozofia miłości w wydaniu różnych par, Max kontra Michael.
Czemu Michael został potraktowany w serialu tak marginalnie, czemu nie rozwodzono się nad JEGO PRZEŻYCIAMI , KTÓRE SPOWODOWAŁY szokującą przemianę w WDAMYK tak jak nad Maxem ?!! Tylko jedno ''Max jest królem'' świętej Liz (niestety -choć zawsze lubiłam Liz, nie uważam jej za ideał ) i koniec kropka, jedyny dogmat. I chociaż nie zgadzam się z teorią Doc o przyjazni dwóch pań , to muszę przyznać, że czasami Liz zawodziła, ale kto nie zawodzi w końcu...
Jeśli idzie o ideologię miłości, to tu - we wszystkim popieram Doc. Zawsze wkurzało mnie, że Katims pomija tak ważne rozmowy pomiędzy M&M jak choćby ta, która powinna była się zdarzyć po ''ich pierwszym razie''. Przecież miłość fizyczna to część całości uczucia, a Katims potraktował to tak jakby Michael i Maria poszli sobie na grzyby ! Nie dość, że to był -jak powiedziała Maria- NAPRAWDĘ wielki krok w stosunkach ludzko-kosmicznych , to przecież został poczyniony w okolicznościach dramatycznych. A tu poświęcono na to parę tylko minut, wstawiono dwie ubogie kwestie- ''kocham cię'' i ''ja ciebie też'' , i macie Bajka skończona. Dla mnie- jako Candy- było to upokarzające potraktowanie sprawy, poza tym czemu nie było sceny , kiedy Maria opowiada Liz o swoich przezyciach po tej nocy ! Był potrzebny jakiś aspekt bardziej psychologiczny tego co się stało , w końcu Michael miał potem odjechać raz i na zawsze ! Żeby choć jakieś inne słowo, jedno, małe, nie wiem-cokolwiek ! To można było nadrobić jeszcze na początku 3 serii. Czy na przykład rozmowa na jakiś błahy temat w Cafeterii (nie podam konkretnie, ale wiecie sami że dużo takich było) była ważniejsza od tego ? Pewnie dla niektórych zachowuje się dziecinnie-że niby wszystko muszę mieć podane na tacy, ale to nie tak. Zwyczajnie chciałam więcej zaangażowania w tworzenie relacji pomiędzy moją ukochaną dwójką . A Katims spłycił to maksymalnie, w 3 serii skupiając się praktycznie tylko na seksie Marii i Michaela. I zgadzam się dodatkowo z Cichą- szczególnie przy końcu serialu miałam nieodparte wrażenie, że Maria została pozbawiona znacznej części mózgowia
Co do Liz- no to tu występuje pewnego rodzaju manipulacja na rzecz fabuły i fikcji autorskiej, a to jest całkowicie dopuszczalne i normalne. Bo Liz nigdy nie skazałaby przyjaciół czy człownków grupy na niebezpieczeństwo z powodu AŻ takiego nierozsądku i głupoty, a już na pewno nie robiła takich rzeczy celowo.
Uff...ależ się rozgadałam
Cicha dzięki za tę emocjonującą część i porszę więcej, postaram się uodpornić
Kwestia, która wywołała we mnie najbardziej skrajne odczucia to te okrutne tortury...Wiecie, ja rozumiem, że Biały Pokój w Roswell stał się synonimem męczeństwa, podłości ludzkiej , cierpienia i triumfu prawdziwego człowieczeństwa, które paradoksalnie cechuje nie-człowieka, a kosmitę. Ale opis DocPaul skojarzył mi się jednoznacznie- ze zbrodniczymi doświadczeniami jakie przeprowadzano na więzniach Oświęcimia i Majdanka, w ogóle we szystkich obozach hitlerowskich i zresztą nie tylko...Mam wątpliwości co do takich odniesień, choć przypuszczam, że DocPaul nie o tym myślała, gdy tworzyła opowiadanie. W każdym razie to mną wstrząsnęło i troszkę -hmmm- ubodło.
Po drugie - związek moich kochanych Candy . Cóż, nigdy nie miałam wątpliwości, że Maria jest stworzona dla Michaela i na odwrót, więc wpychanie między nich Jessego mnie po prostu wkurzyło, ale zaraz uśmiechnęłam się, kiedy okazało się , że Maria skłamała z tym absolutnie barbarzyńskim ''nie kocham Michaela'' .
Zaczepiając jeszcze o wątek Jessego- nielicznym się udaje (ciekawe czemu ) zbudować jego postać na tyle wiarygodnie , by czytelnicy go polubili. I niestety (jak do tej pory) uważam, że Doc się to nie udało... Jesse to był poczciwy facet i kiedy zabił agenta w serialu , dał poniekąd dowód swojej lojalności, to było wręcz wymowne. Wątpię by tak nagle znienawidził Isabel, w ogóle dla mnie nienawiść to proces, który w człowieku narasta, a jeśli nie- to spowodowany jest czymś wyjątkowo traumatycznym, a przecież po Graduation Jesse sam pogodził się z odjazdem Izzy, która w ten sposób poświęciła się dla niego, bo chciała go uratować...W sumie to było naiwne, ale nie ja pisałam scenariusz...
A teraz dalej- ciągle M&M. I tu w całej rozciągłości zgadzam się z zarzutami Doc, którym dała upust , a propos przedstawienia tego wątku choćby w 3 sezonie. Miłość kontra seks, kontra filozofia miłości w wydaniu różnych par, Max kontra Michael.
Czemu Michael został potraktowany w serialu tak marginalnie, czemu nie rozwodzono się nad JEGO PRZEŻYCIAMI , KTÓRE SPOWODOWAŁY szokującą przemianę w WDAMYK tak jak nad Maxem ?!! Tylko jedno ''Max jest królem'' świętej Liz (niestety -choć zawsze lubiłam Liz, nie uważam jej za ideał ) i koniec kropka, jedyny dogmat. I chociaż nie zgadzam się z teorią Doc o przyjazni dwóch pań , to muszę przyznać, że czasami Liz zawodziła, ale kto nie zawodzi w końcu...
Jeśli idzie o ideologię miłości, to tu - we wszystkim popieram Doc. Zawsze wkurzało mnie, że Katims pomija tak ważne rozmowy pomiędzy M&M jak choćby ta, która powinna była się zdarzyć po ''ich pierwszym razie''. Przecież miłość fizyczna to część całości uczucia, a Katims potraktował to tak jakby Michael i Maria poszli sobie na grzyby ! Nie dość, że to był -jak powiedziała Maria- NAPRAWDĘ wielki krok w stosunkach ludzko-kosmicznych , to przecież został poczyniony w okolicznościach dramatycznych. A tu poświęcono na to parę tylko minut, wstawiono dwie ubogie kwestie- ''kocham cię'' i ''ja ciebie też'' , i macie Bajka skończona. Dla mnie- jako Candy- było to upokarzające potraktowanie sprawy, poza tym czemu nie było sceny , kiedy Maria opowiada Liz o swoich przezyciach po tej nocy ! Był potrzebny jakiś aspekt bardziej psychologiczny tego co się stało , w końcu Michael miał potem odjechać raz i na zawsze ! Żeby choć jakieś inne słowo, jedno, małe, nie wiem-cokolwiek ! To można było nadrobić jeszcze na początku 3 serii. Czy na przykład rozmowa na jakiś błahy temat w Cafeterii (nie podam konkretnie, ale wiecie sami że dużo takich było) była ważniejsza od tego ? Pewnie dla niektórych zachowuje się dziecinnie-że niby wszystko muszę mieć podane na tacy, ale to nie tak. Zwyczajnie chciałam więcej zaangażowania w tworzenie relacji pomiędzy moją ukochaną dwójką . A Katims spłycił to maksymalnie, w 3 serii skupiając się praktycznie tylko na seksie Marii i Michaela. I zgadzam się dodatkowo z Cichą- szczególnie przy końcu serialu miałam nieodparte wrażenie, że Maria została pozbawiona znacznej części mózgowia
Co do Liz- no to tu występuje pewnego rodzaju manipulacja na rzecz fabuły i fikcji autorskiej, a to jest całkowicie dopuszczalne i normalne. Bo Liz nigdy nie skazałaby przyjaciół czy człownków grupy na niebezpieczeństwo z powodu AŻ takiego nierozsądku i głupoty, a już na pewno nie robiła takich rzeczy celowo.
Uff...ależ się rozgadałam
Cicha dzięki za tę emocjonującą część i porszę więcej, postaram się uodpornić
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Tak mnie dotknęła ta część, że musiałam trochę odetchnąć i piszę dopiero teraz. Poruszył mnie też komentarz Hotori. Ja nie miałam siły i chyba jeszcze nie mam na długą wypowiedź...
Uf, chyba jednak teraz ja się rozpisałam i to nie na temat. Już wracam na właściwą drogę...
Ta część bardzo mnie wytrąciła wręcz z równowagi psychicznej. Miałam podobne odczucia jak Hotori, gdy czytałam o torturach, aż ciarki mi chodziły po plecach i nie chciałam czytać dalej
Ucieszyła mnie ta łączność mniędzy Marią i Jesse. Ta ich troska o siebie, dodawanie otuchy. Natomiast bardzo zaskoczyło mnie to nagłe uczucie Jesse'go do Marii(choć z jego myśli wynika, że rozwijało się długo?) Nie wierzę, że tak szybko zapomniał o Isabel. Rozumiem żal, ból i uczucie odrzucenia i to wszystko potęguje jeszcze ta sytuacja, ale...myślę, że to skutek tego...Jesse uważa, że teraz jest tylko Maria, ona jest blisko, ona go rozumie, bo cierpi podobnie jak on i to nie tylko z powodu odrzucenia przez bliską osobę i chyba mu się wydaje, że to uczucie to coś więcej niż przyjaźń...
Co do wniosków, jakie autorka opowiadania wysnuła na temat przyjaźni Marii i Liz...nie ze wszystkim się zgadzam, ale niestety wiele z tych słów to prawda. Ciekawe, czy będzie kiedyś między nimi jak dawniej? Tak, mówię tak, bo wierzę, że Jesse i Maria przeżyją i nie przyjmuję do wiadomości innej możliwości!
Ja chyba też się zbyt rozpisałam. Cicha kiedy następna część? I dużo jeszcze takich smutków?
Ten fragmencik wywołał uśmiech na mojej twarzy Nie jestem candy, ale lubię opowiadania z tej kategorii, choć nie wszystkie. Mnie też Hotori rzuciło się w oczy gdy oglądałam serial, że uczucia Michael'a i Marii zostały tam "postawione" na marginesie. Zauważ, że w sumie cały serial to opowieść o uczuciach Liz i Maxa (naprawdę lubię tę parę i nic do niej nie mam, choć czasami...ale to teraz nieważne), gdzieś tam przy okazji o Isabel i Alexie, no i M&M, a to wszystko wplecione w wielki kosmiczny bałagan. Coś jednak w tym filmie było, że nas wciągnęło, że go pokochaliśmy, jego bohaterów i oglądaliśmy, a teraz żyje on dalej tutaj na naszej stronce...nieprawdażHotori wrote:Przecież miłość fizyczna to część całości uczucia, a Katims potraktował to tak jakby Michael i Maria poszli sobie na grzyby !
Uf, chyba jednak teraz ja się rozpisałam i to nie na temat. Już wracam na właściwą drogę...
Ta część bardzo mnie wytrąciła wręcz z równowagi psychicznej. Miałam podobne odczucia jak Hotori, gdy czytałam o torturach, aż ciarki mi chodziły po plecach i nie chciałam czytać dalej
Ucieszyła mnie ta łączność mniędzy Marią i Jesse. Ta ich troska o siebie, dodawanie otuchy. Natomiast bardzo zaskoczyło mnie to nagłe uczucie Jesse'go do Marii(choć z jego myśli wynika, że rozwijało się długo?) Nie wierzę, że tak szybko zapomniał o Isabel. Rozumiem żal, ból i uczucie odrzucenia i to wszystko potęguje jeszcze ta sytuacja, ale...myślę, że to skutek tego...Jesse uważa, że teraz jest tylko Maria, ona jest blisko, ona go rozumie, bo cierpi podobnie jak on i to nie tylko z powodu odrzucenia przez bliską osobę i chyba mu się wydaje, że to uczucie to coś więcej niż przyjaźń...
Co do wniosków, jakie autorka opowiadania wysnuła na temat przyjaźni Marii i Liz...nie ze wszystkim się zgadzam, ale niestety wiele z tych słów to prawda. Ciekawe, czy będzie kiedyś między nimi jak dawniej? Tak, mówię tak, bo wierzę, że Jesse i Maria przeżyją i nie przyjmuję do wiadomości innej możliwości!
Ja chyba też się zbyt rozpisałam. Cicha kiedy następna część? I dużo jeszcze takich smutków?
Maleństwo
Rozdział 9 i 10
Przemilczmy fakt, że spóźniłam się z dodaniem rozdziału (tym bardziej przemilczmy długość spóźnienia), ale już jestem i serwuję wam...dwa rozdziały. Rozdział 9 jest krótki, a jako, że sama jestem czytelniczką opowiadań, to wiem, jakie denerwujące jest, gdy części są krótkie...zbyt krótkie. Dlatego dostaniecie zaraz także rozdział 10.
Miałam przygotowaną taką ładną odpowiedź na komentarze...ale szlag ją trafił, a na ponowne pisanie nie mam siły
Postaram się tylko do nich jakoś lekko ustatkować:
a. Tortury - nie wiem, czy wyjdę na bezstronną mówiąc to, ale czytając to opowiadanie nigdy nie odniosłam wrażenia, że męczarnie, badania itp są zbyt drastyczne. Ciągle mam przed oczami Pierca, który był gotów pociąć Maxa 'na żywca', jeśli nie powiedziałby mu prawdy o orbitoidach.
b. Jesse - Są dwie postacie, które polubiłam przez to opowiadanie i jedną z nich jest właśnie Jesse. Druga to Tess (tak tak, ja też kiedyś byłam antyTess, ale to było dawno temu i lepiej o tym zapomnieć.). Brzmi to dziwnie, biorac pod uwagę fakt, że w poprzednim rozdziale nazwana została przez Marię 'zdzirą'
c. Związek M&M - pierwsze objawy spłaszczenia ich związku dojrzałam oprócz w trzecim sezonie także w 'Heat Wave', w którym to nadopiekuńcza Liz zaczęła zadawać pytania, które rzeczywiście zrobiły ze związku Marii&Michaela coś....tylko i wyłącznie cielesnego.
W związku z panujacym szkolnym szaleństwem nie jestem w stanie przewidzieć, kiedy zamieszczę następny rozdział.
Rozdział 9
„Jim!” Amy DeLuca wyskoczyła z boksu i popędziła do Jima Valentiego. Crashdown było już zamknięte. Rodzice spotykali się tam prawie co noc – w pewnym sensie czuwając i czekając na jakąś informację o swoich dzieciach i tych, którzy zostali porwani.
Wszyscy do niego podeszli.
„Nic ci nie jest?” Spytała zmartwiona Diane. Wyglądał na wykończonego i znacznie starszego.
Mężczyzna pokiwał głową i usiadł przy barze, a Jeff poszedł nalać mu filiżankę kawy.
„Zrobić ci coś do jedzenia?” Nancy nie wiedziała, co zrobić. Dziesięć dni – Zabrali Jima w dniu, w których wypuścili resztę rodziców. Minęło dwadzieścia dni odkąd uciekły ich dzieci, a Maria i Jesse zostali porwani. Dwadzieścia dni…prawie trzy tygodnie.
„Nie.” Jim był zdziwiony słysząc swój zachrypiały głos. Nieużywany ostatnio, teraz brzmiał dziwnie, jakby należał do obcej mu osoby.
„Masz jakieś informacje? O Marii?” Amy nie traciła nadziei – tylko to jej pozostało. Do diabła z Michaelem Guerinem! Z Michaelem i Liz Parker. Wolała nawet nie myśleć o Maxie Evansie i jego wyznaniu, które skazało jej córkę. Amy próbowała nie okazywać swojej nienawiści w stosunku do Liz przy jej rodzicach, ale było ciężko. Alex…Maria – oboje zniszczeni przez wielką, kosmiczną konspirację, a gdzie była Liz Parker? Spała z Maxem Evansem. Szczęśliwa?
„Nie. Nic.” Jim przetarł oczy. „Chyba.” Zniżył głos. Kawiarnia musiała być na podsłuchu. On wiedział, że niebezpiecznie było tutaj o tym rozmawiać – on tkwił w tej paranoi dwa lata, ale oni dopiero od niedawna. „Badają Marię i Jessego. Chyba słyszałem jego krzyki.”
Philip schował twarz w dłoniach, podczas gdy Diane zakryła usta ręką, a jej oczy wypełniły się łzami. Amy otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale Jim szybko zasłonił je dłonią i potrząsnął głową. Biorąc serwetkę napisał na niej słowo ‘pluskwa’, a następnie pokazał ją Jeffowi, który przekazał ją do Philipa i tak dalej.
Jim oparł się i próbował coś wymyślić. Miejsce – gdzieś, gdzie nikt by ich nie wyśledził. Gdzieś, gdzie nie byłoby podsłuchu i nikt by ich nie usłyszał.
Pisząc na kolejnej serwetce, podał ją innym. Kopalnia miedzi. Raz się udało to i drugi raz się uda.
Rozdział 10
„Camilla? Nie ma mowy – wymyśl coś lepszego.”
Maria kartkowała książkę z imionami dla dzieci. „Nie ma nic złego w imieniu Camilla.”
Michael wzruszył ramionami. „Brzmi jak nazwa herbaty albo jakiegoś mydła. Bruno – to mi się podoba.”
Odłożyła książkę i spojrzała na chłopaka z obrzydzeniem. „Bruno? Oczekujesz, że nazwę moje dziecko Bruno? To imię dla psa, Michael!”
„Silny, nieposkromiony, lojalny – Bruno.”
„Umm – nie.” Podniosła na niego wzrok i powiedziała od niechcenia. „Moglibyśmy dać mu na imię Rath - w końcu syn Maxa, nosił jego imię z poprzedniego życia.”
Chłopak przeturlał się w łóżku i wbił wzrok w sufit. Sprawdzając brzmienie imienia powtarzał je w głowie, a potem na głos – wyglądał jakby naprawdę się nad tym zastanawiał. „Rath? Hmmm…ciekawy wybór. Zobaczmy…Morderczy, arogancki, okrutny, amoralny, psychopatyczny zabójca – doskonały wybór Mario.”
„Alex.” Podpowiedziała cicho.
Michael zamilkł i położył się na boku. „Alexander Guerin. Alexander Charles Guerin.”
Uśmiechnęła się i spojrzała mu w oczy. „Alexandra, jeśli to dziewczynka?”
„Tak. Podoba mi się.” Rozłożył się na łóżku. To całe rodzicielstwo nie było takie złe. Proszę bardzo – już wybrali imię.
Maria przewróciła strony do litery ‘A’, żeby sprawdzić znaczenie imienia. Michael zabrał jej lekturę i gdzieś rzucił. Nachylając się nad nią bawił się kosmykiem włosów za jej uchem – delikatnie dmuchając obserwował, jak miękkie włosy układały się na jej skórze. Była tak cholernie piękna.
Jej skóra była czysta – niemal przezroczysta z ozdabiającymi ją rumieńcami na policzkach i czerwonymi ustami, które zawsze przyciągały jego wzrok. Jej oczy błyszczały niemalże jak oaza pełna zieleni, życia i siły – w ciąży było jej do twarzy.
„Zastanawiałem się…”
„Uch och” Uszczypnął ją, a dziewczyna zaśmiała się cicho. „Dobra, mów. Zastanawiałeś się..?”
„Powinniśmy się pobrać.” Fiu! Michael odetchnął – bułka z masłem.
„Pobrać się? Ja i ty? Tak? Dopóki śmierć was nie rozłączy?”
„To zwykle oznacza małżeństwo, no nie? To jak i długi, brak seksu, wynoszenie śmieci, dzieci, grillowanie za domem, rozpadający się samochód, gra w kręgle z chłopcami, Święto Dziękczynienia.”
„Rozdawanie słodyczy w Halloween?” Zapytała przechylając głowę w bok.
„Tak i zjadanie większości z nich. Zastanawianie się czy zabranie dzieciakowi jego cukierków jest legalne.”
Maria obróciła się w jego stronę i spojrzała na niego poważnie – ramiona ułożyła na jego klatce piersiowej, a podbródek na dłoniach. „Wiesz, że nie musimy tego robić. Dziecko jest twoje – z pierścionkiem na moim placu i powiedzianym ‘tak’, jak i bez tego. Nikt ci tego nie odbierze.”
„Wiem.” Michael przebiegł jej palcem po nosie i uśmiechnął się lekko. „Może właśnie tego potrzebuję. Może potrzebuję usłyszeć to ‘tak’ i, że jestem tego częścią.”
Nigdy nie mówił tak wiele – czymś nowym było mówienie bez owijania o swoich potrzebach. Nie to, żeby nie chciała, aby był szczęśliwy – nie chciała tylko, aby czuł się jak w potrzasku.
„Michael…”
„Po prostu muszę wiedzieć, że ty jesteś moja, a ja twój i bez względu na to, co się stanie będziemy trzymać się razem. Na dobre i na złe, DeLuca. Koniec z odchodzeniem. Koniec z opuszczaniem – nie ma dla mnie nic ważniejszego od ciebie.”
„Nie ma dla mnie nic ważniejszego od ciebie.”
„No to jesteśmy rodziną.”
Maria odsunęła się, ciągnąc go do siebie. Nachylając się ściągnął z niej kołdrę. Patrząc na jej nagie ciało, Michael delikatnie głaskał jej brzuch, a po chwili go pocałował. Maria obserwowała go, podczas gdy jej dłonie bawiły się jego włosami.
„Tak. Jesteśmy rodziną.”
~~~
Obydwoje obudzili się w tej samej chwili.
Maria próbowała złapać oddech w swojej ciemnej celi. Obracając się na bok, oplotła ramieniem brzuch i zacisnęła powieki, gdy poczuła napływające do oczu łzy.
Michael spał w vanie gdzieś w Ameryce – usiadł oddychając ciężko. Dysząc, trzęsącą rękę przeciągnął przez włosy. Jego ciało było rozpalone, rozbudzone i bolało w dziwnych miejscach.
Śnił o niej każdej nocy – czasami były to koszmary, w których cierpiała i krzyczała ze strachu. Ale były także noce, kiedy sny przybierały postać erotycznych fantazji, lub po prostu śnił o spacerach po plaży trzymając ją za rękę i narzekając, że nie obejrzy meczu. Obserwował jak bawiła się na plaży, spacerując brzegiem.
Chodziła po linii, gdzie niebo spotykało wodę. Śmiejąc się, wołała do niego. On stojąc we mgle, dzięki której wszystko stawało się takie samo, wołał jej imię. Powoli tracił ją z oczu, aż w końcu całkowicie znikała.
Maria!
Michael wyskoczył z samochodu i przeszedł kawałek, potykając się przez zamęt, który panował w jego głowie. Nie mógł myśleć rozsądnie. Zbyt wiele – zbyt wiele obrazów, jej głos wołający do niego. Schylając się koło ściany motelu zaczął wymiotować.
CDN
Miałam przygotowaną taką ładną odpowiedź na komentarze...ale szlag ją trafił, a na ponowne pisanie nie mam siły
Postaram się tylko do nich jakoś lekko ustatkować:
a. Tortury - nie wiem, czy wyjdę na bezstronną mówiąc to, ale czytając to opowiadanie nigdy nie odniosłam wrażenia, że męczarnie, badania itp są zbyt drastyczne. Ciągle mam przed oczami Pierca, który był gotów pociąć Maxa 'na żywca', jeśli nie powiedziałby mu prawdy o orbitoidach.
b. Jesse - Są dwie postacie, które polubiłam przez to opowiadanie i jedną z nich jest właśnie Jesse. Druga to Tess (tak tak, ja też kiedyś byłam antyTess, ale to było dawno temu i lepiej o tym zapomnieć.). Brzmi to dziwnie, biorac pod uwagę fakt, że w poprzednim rozdziale nazwana została przez Marię 'zdzirą'
c. Związek M&M - pierwsze objawy spłaszczenia ich związku dojrzałam oprócz w trzecim sezonie także w 'Heat Wave', w którym to nadopiekuńcza Liz zaczęła zadawać pytania, które rzeczywiście zrobiły ze związku Marii&Michaela coś....tylko i wyłącznie cielesnego.
Dosyć sporoI dużo jeszcze takich smutków?
W związku z panujacym szkolnym szaleństwem nie jestem w stanie przewidzieć, kiedy zamieszczę następny rozdział.
Rozdział 9
„Jim!” Amy DeLuca wyskoczyła z boksu i popędziła do Jima Valentiego. Crashdown było już zamknięte. Rodzice spotykali się tam prawie co noc – w pewnym sensie czuwając i czekając na jakąś informację o swoich dzieciach i tych, którzy zostali porwani.
Wszyscy do niego podeszli.
„Nic ci nie jest?” Spytała zmartwiona Diane. Wyglądał na wykończonego i znacznie starszego.
Mężczyzna pokiwał głową i usiadł przy barze, a Jeff poszedł nalać mu filiżankę kawy.
„Zrobić ci coś do jedzenia?” Nancy nie wiedziała, co zrobić. Dziesięć dni – Zabrali Jima w dniu, w których wypuścili resztę rodziców. Minęło dwadzieścia dni odkąd uciekły ich dzieci, a Maria i Jesse zostali porwani. Dwadzieścia dni…prawie trzy tygodnie.
„Nie.” Jim był zdziwiony słysząc swój zachrypiały głos. Nieużywany ostatnio, teraz brzmiał dziwnie, jakby należał do obcej mu osoby.
„Masz jakieś informacje? O Marii?” Amy nie traciła nadziei – tylko to jej pozostało. Do diabła z Michaelem Guerinem! Z Michaelem i Liz Parker. Wolała nawet nie myśleć o Maxie Evansie i jego wyznaniu, które skazało jej córkę. Amy próbowała nie okazywać swojej nienawiści w stosunku do Liz przy jej rodzicach, ale było ciężko. Alex…Maria – oboje zniszczeni przez wielką, kosmiczną konspirację, a gdzie była Liz Parker? Spała z Maxem Evansem. Szczęśliwa?
„Nie. Nic.” Jim przetarł oczy. „Chyba.” Zniżył głos. Kawiarnia musiała być na podsłuchu. On wiedział, że niebezpiecznie było tutaj o tym rozmawiać – on tkwił w tej paranoi dwa lata, ale oni dopiero od niedawna. „Badają Marię i Jessego. Chyba słyszałem jego krzyki.”
Philip schował twarz w dłoniach, podczas gdy Diane zakryła usta ręką, a jej oczy wypełniły się łzami. Amy otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale Jim szybko zasłonił je dłonią i potrząsnął głową. Biorąc serwetkę napisał na niej słowo ‘pluskwa’, a następnie pokazał ją Jeffowi, który przekazał ją do Philipa i tak dalej.
Jim oparł się i próbował coś wymyślić. Miejsce – gdzieś, gdzie nikt by ich nie wyśledził. Gdzieś, gdzie nie byłoby podsłuchu i nikt by ich nie usłyszał.
Pisząc na kolejnej serwetce, podał ją innym. Kopalnia miedzi. Raz się udało to i drugi raz się uda.
Rozdział 10
„Camilla? Nie ma mowy – wymyśl coś lepszego.”
Maria kartkowała książkę z imionami dla dzieci. „Nie ma nic złego w imieniu Camilla.”
Michael wzruszył ramionami. „Brzmi jak nazwa herbaty albo jakiegoś mydła. Bruno – to mi się podoba.”
Odłożyła książkę i spojrzała na chłopaka z obrzydzeniem. „Bruno? Oczekujesz, że nazwę moje dziecko Bruno? To imię dla psa, Michael!”
„Silny, nieposkromiony, lojalny – Bruno.”
„Umm – nie.” Podniosła na niego wzrok i powiedziała od niechcenia. „Moglibyśmy dać mu na imię Rath - w końcu syn Maxa, nosił jego imię z poprzedniego życia.”
Chłopak przeturlał się w łóżku i wbił wzrok w sufit. Sprawdzając brzmienie imienia powtarzał je w głowie, a potem na głos – wyglądał jakby naprawdę się nad tym zastanawiał. „Rath? Hmmm…ciekawy wybór. Zobaczmy…Morderczy, arogancki, okrutny, amoralny, psychopatyczny zabójca – doskonały wybór Mario.”
„Alex.” Podpowiedziała cicho.
Michael zamilkł i położył się na boku. „Alexander Guerin. Alexander Charles Guerin.”
Uśmiechnęła się i spojrzała mu w oczy. „Alexandra, jeśli to dziewczynka?”
„Tak. Podoba mi się.” Rozłożył się na łóżku. To całe rodzicielstwo nie było takie złe. Proszę bardzo – już wybrali imię.
Maria przewróciła strony do litery ‘A’, żeby sprawdzić znaczenie imienia. Michael zabrał jej lekturę i gdzieś rzucił. Nachylając się nad nią bawił się kosmykiem włosów za jej uchem – delikatnie dmuchając obserwował, jak miękkie włosy układały się na jej skórze. Była tak cholernie piękna.
Jej skóra była czysta – niemal przezroczysta z ozdabiającymi ją rumieńcami na policzkach i czerwonymi ustami, które zawsze przyciągały jego wzrok. Jej oczy błyszczały niemalże jak oaza pełna zieleni, życia i siły – w ciąży było jej do twarzy.
„Zastanawiałem się…”
„Uch och” Uszczypnął ją, a dziewczyna zaśmiała się cicho. „Dobra, mów. Zastanawiałeś się..?”
„Powinniśmy się pobrać.” Fiu! Michael odetchnął – bułka z masłem.
„Pobrać się? Ja i ty? Tak? Dopóki śmierć was nie rozłączy?”
„To zwykle oznacza małżeństwo, no nie? To jak i długi, brak seksu, wynoszenie śmieci, dzieci, grillowanie za domem, rozpadający się samochód, gra w kręgle z chłopcami, Święto Dziękczynienia.”
„Rozdawanie słodyczy w Halloween?” Zapytała przechylając głowę w bok.
„Tak i zjadanie większości z nich. Zastanawianie się czy zabranie dzieciakowi jego cukierków jest legalne.”
Maria obróciła się w jego stronę i spojrzała na niego poważnie – ramiona ułożyła na jego klatce piersiowej, a podbródek na dłoniach. „Wiesz, że nie musimy tego robić. Dziecko jest twoje – z pierścionkiem na moim placu i powiedzianym ‘tak’, jak i bez tego. Nikt ci tego nie odbierze.”
„Wiem.” Michael przebiegł jej palcem po nosie i uśmiechnął się lekko. „Może właśnie tego potrzebuję. Może potrzebuję usłyszeć to ‘tak’ i, że jestem tego częścią.”
Nigdy nie mówił tak wiele – czymś nowym było mówienie bez owijania o swoich potrzebach. Nie to, żeby nie chciała, aby był szczęśliwy – nie chciała tylko, aby czuł się jak w potrzasku.
„Michael…”
„Po prostu muszę wiedzieć, że ty jesteś moja, a ja twój i bez względu na to, co się stanie będziemy trzymać się razem. Na dobre i na złe, DeLuca. Koniec z odchodzeniem. Koniec z opuszczaniem – nie ma dla mnie nic ważniejszego od ciebie.”
„Nie ma dla mnie nic ważniejszego od ciebie.”
„No to jesteśmy rodziną.”
Maria odsunęła się, ciągnąc go do siebie. Nachylając się ściągnął z niej kołdrę. Patrząc na jej nagie ciało, Michael delikatnie głaskał jej brzuch, a po chwili go pocałował. Maria obserwowała go, podczas gdy jej dłonie bawiły się jego włosami.
„Tak. Jesteśmy rodziną.”
~~~
Obydwoje obudzili się w tej samej chwili.
Maria próbowała złapać oddech w swojej ciemnej celi. Obracając się na bok, oplotła ramieniem brzuch i zacisnęła powieki, gdy poczuła napływające do oczu łzy.
Michael spał w vanie gdzieś w Ameryce – usiadł oddychając ciężko. Dysząc, trzęsącą rękę przeciągnął przez włosy. Jego ciało było rozpalone, rozbudzone i bolało w dziwnych miejscach.
Śnił o niej każdej nocy – czasami były to koszmary, w których cierpiała i krzyczała ze strachu. Ale były także noce, kiedy sny przybierały postać erotycznych fantazji, lub po prostu śnił o spacerach po plaży trzymając ją za rękę i narzekając, że nie obejrzy meczu. Obserwował jak bawiła się na plaży, spacerując brzegiem.
Chodziła po linii, gdzie niebo spotykało wodę. Śmiejąc się, wołała do niego. On stojąc we mgle, dzięki której wszystko stawało się takie samo, wołał jej imię. Powoli tracił ją z oczu, aż w końcu całkowicie znikała.
Maria!
Michael wyskoczył z samochodu i przeszedł kawałek, potykając się przez zamęt, który panował w jego głowie. Nie mógł myśleć rozsądnie. Zbyt wiele – zbyt wiele obrazów, jej głos wołający do niego. Schylając się koło ściany motelu zaczął wymiotować.
CDN
"I have never had a love like this before, neither has he so..."
1. Komentarz do komentarza Cichej - co do męża Isabel to powiedziałam, że jak do tej pory nie podbił mojego serca, ale skoro mówisz, że potem coś sie ruszy...to mam nadzieję, że jeszcze go polubię. Ale to będzie chyba cud- bo zastrzegam- nigdy nie pałałam sympatią do niego...(zupełnie jak Michael, co ? ). Jesse był taki...bezosobowy
2. Części krótkie , ale i tak dziękuję , bo sama wiem co to znaczy ten codzienny młyn, zwany powszechnie rutyną życiową
I te części ...cóż. Jednego nie skapowałam. Czyli te sielskie scenki z wybieraniem imienia to był tylko sen, tak ? Bo jakoś jeszcze nie łapię się dobrze w estetyce Doc. Takie przeskakiwanie od mrocznych scen do wspomnień, snów, marzeń...bardzo sugestywne i ciekawe, a jdednak potrzebuję potwierdzenia.
Dzięki Cicha.
2. Części krótkie , ale i tak dziękuję , bo sama wiem co to znaczy ten codzienny młyn, zwany powszechnie rutyną życiową
I te części ...cóż. Jednego nie skapowałam. Czyli te sielskie scenki z wybieraniem imienia to był tylko sen, tak ? Bo jakoś jeszcze nie łapię się dobrze w estetyce Doc. Takie przeskakiwanie od mrocznych scen do wspomnień, snów, marzeń...bardzo sugestywne i ciekawe, a jdednak potrzebuję potwierdzenia.
Dzięki Cicha.
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Jesse - kolejna sprawa, o którą mam żal do Katimsa i gdybym spotkała go w ciemmnej uliczce, być może zaprawiłabym go obcasem w łeb za uśmiercenie serialu, który mógł być kurą znoszącą złote jajka. Bojowe nastroje mnie opadły, ale jak rany - kolejny cudowny wątek, który możnaby rozwinąć tak niezwykle interesująco... W Roswell Jesse był bezosobowy, jak słusznie zauważyła Hotori. A tu... nie będę psuła Cichej atmosfery i powiem tylko, że zmieniłam swój stosunek do Jesse'go. Tess uwielbiałam już wcześniej
Szkoła - ha, rozumiem, Cicha (odpiszę... słowo ). Ale dziś już mam wszystko w nosie i "poforumowuję" sobie trochę.
Tak, to z wybieraniem imienia to sny. To drugie opowiadanie, które utkwiło mi szczególnie w pamięci, gdzie sny odgrywały niezwykle ważną rolę. Seria Antarska i Doc. Antarian Sky i Antarian Nights - tam urzekły mnie sny. I jest coś podobnego w atmosferze tych obu opowiadań... Ale mimo wszystko wydaje mi się, że AS było bardziej przygnębiające w pewnym sensie - przynajmniej do połowy - bo tu Michael przynajmniej ma nadzieję i przeczucie...
Szkoła - ha, rozumiem, Cicha (odpiszę... słowo ). Ale dziś już mam wszystko w nosie i "poforumowuję" sobie trochę.
Tak, to z wybieraniem imienia to sny. To drugie opowiadanie, które utkwiło mi szczególnie w pamięci, gdzie sny odgrywały niezwykle ważną rolę. Seria Antarska i Doc. Antarian Sky i Antarian Nights - tam urzekły mnie sny. I jest coś podobnego w atmosferze tych obu opowiadań... Ale mimo wszystko wydaje mi się, że AS było bardziej przygnębiające w pewnym sensie - przynajmniej do połowy - bo tu Michael przynajmniej ma nadzieję i przeczucie...
Nan, ja też Tess polubiłam i to bardzo już wcześniej A to skutek innych opowiadań. A Jesse, no cóż w serialu nie było za wiele jego, jak i o nim, a tutaj...zobaczymy.
Tak...te sny wniosły trochę innego, cieplejszego nastroju do tego opowiadania. Od razu mina mi się zmieniła
Ciekawa jest tu postawa Michael'a. To przecież od niego wychodzi propozycja ślubu. Bardzo mnie to zdziwiło. Jak dla mnie, to jakby inny Michael, nie taki jak w serialu. W końcu mówi o swoich uczuciach, czyli to czego wcześniej nie potrafił...
Sny...to nasze marzenia i część rzeczywistości, tylko nie wszyscy wierzą (ja do pewnego stopnia w to wierzę ), że w każdym śnie jest jakieś przesłanie, jakiś fragment tego się wydarzyło, lub wydarzy. Taką chyba właśnie osobą jest Michael. Przecież nie wywnioskował, że Maria jest w ciąży, a przydałoby się żeby wiedział. Ta wiadomość dodałaby mu skrzydeł i ruszyłby do akcji, do walki, by ją ratować.
Tak...te sny wniosły trochę innego, cieplejszego nastroju do tego opowiadania. Od razu mina mi się zmieniła
Ciekawa jest tu postawa Michael'a. To przecież od niego wychodzi propozycja ślubu. Bardzo mnie to zdziwiło. Jak dla mnie, to jakby inny Michael, nie taki jak w serialu. W końcu mówi o swoich uczuciach, czyli to czego wcześniej nie potrafił...
I Maria jest tu dojrzalsza. Czeka, nie próbuje kogoś zniewolić swoim uczuciem...dobrze jest jak jest, ważne, że są razem...szczęśliwi...Nigdy nie mówił tak wiele – czymś nowym było mówienie bez owijania o swoich potrzebach.
„Tak. Jesteśmy rodziną.”
Sny...to nasze marzenia i część rzeczywistości, tylko nie wszyscy wierzą (ja do pewnego stopnia w to wierzę ), że w każdym śnie jest jakieś przesłanie, jakiś fragment tego się wydarzyło, lub wydarzy. Taką chyba właśnie osobą jest Michael. Przecież nie wywnioskował, że Maria jest w ciąży, a przydałoby się żeby wiedział. Ta wiadomość dodałaby mu skrzydeł i ruszyłby do akcji, do walki, by ją ratować.
Rozumiem Cicha. To po prostu życie z jego cudowną atmosferą! Dzięki za te części i cóż będę ćwiczyła cierpliwośćCicha wrote:W związku z panujacym szkolnym szaleństwem nie jestem w stanie przewidzieć, kiedy zamieszczę następny rozdział.
Maleństwo
Dawno nie komentowałam, więc teraz sobie pofolguję. Z góry przepraszam
Teraz pozostaje mi już tylko posypać głowę popiołem. Pisałam na początku, że to Jesse będzie oparciem dla Marii, a tu taki psikus... Chyba Nan mnie o tym uprzedzała. Bardzo zdziwiło mnie uczucie, jakim obdarzył Marię. I ta silna nienawiśc do Isabell... Któraś z dziewcząt juz o tym pisała, więc tylko powtórzę. Trochę to sztucznie wyszło. Takie emocje nie pojawiają się nagle i znikąd. A tu spadły jak grom z jasnego nieba. Ale może to zamierzony trik?
Maria, jako ta silna i opanowana. Zdziwiłam się Ale postać poprowadzona świetnie, logicznie. Co prawda czasem z jej słów można wnioskować, że jest kobietą po 50-tce, która już całe życie ma za sobą i wiele przeszła, ale w końcu dostała przyspieszony kurs dojrzewania. Zgrzytnęło mi tylko bardzo w tym monologu o Liz, bo uważam, że był sporo przesadzony
Sen o dziecku... Czy oni mieli go oboje? Bo nie wiem, czy dobrze zrozumiałam...Czy Michael dozna olśnienia? Gdyby choć podjerzewał, że Maria nosi jego dziecko, przetrząsnął by przecież każdą dziurę, żeby ich znaleźć. Ciekawe, skąd trafi do niego wskazówka.
No i rodzice, bawiący się w konspirację. Tak, jakby przejęli zwyczaje i tradycje swoich dzieci. Miejmy tylko nadzieję, że ich droga będzie rozważniejsza.
Teraz pozostaje mi już tylko posypać głowę popiołem. Pisałam na początku, że to Jesse będzie oparciem dla Marii, a tu taki psikus... Chyba Nan mnie o tym uprzedzała. Bardzo zdziwiło mnie uczucie, jakim obdarzył Marię. I ta silna nienawiśc do Isabell... Któraś z dziewcząt juz o tym pisała, więc tylko powtórzę. Trochę to sztucznie wyszło. Takie emocje nie pojawiają się nagle i znikąd. A tu spadły jak grom z jasnego nieba. Ale może to zamierzony trik?
Maria, jako ta silna i opanowana. Zdziwiłam się Ale postać poprowadzona świetnie, logicznie. Co prawda czasem z jej słów można wnioskować, że jest kobietą po 50-tce, która już całe życie ma za sobą i wiele przeszła, ale w końcu dostała przyspieszony kurs dojrzewania. Zgrzytnęło mi tylko bardzo w tym monologu o Liz, bo uważam, że był sporo przesadzony
Sen o dziecku... Czy oni mieli go oboje? Bo nie wiem, czy dobrze zrozumiałam...Czy Michael dozna olśnienia? Gdyby choć podjerzewał, że Maria nosi jego dziecko, przetrząsnął by przecież każdą dziurę, żeby ich znaleźć. Ciekawe, skąd trafi do niego wskazówka.
No i rodzice, bawiący się w konspirację. Tak, jakby przejęli zwyczaje i tradycje swoich dzieci. Miejmy tylko nadzieję, że ich droga będzie rozważniejsza.
caroleen wrote: Maria, jako ta silna i opanowana. Zdziwiłam się Ale postać poprowadzona świetnie, logicznie. Co prawda czasem z jej słów można wnioskować, że jest kobietą po 50-tce, która już całe życie ma za sobą
Ta uwaga wywołała we mnie pewne refleksje, którymi mam ochotę się podzielić ...Otóż widzicie- drogi bohaterów opowiadań, to często drogi autorów, czyli nas samych i jak przypuszczam jest to oczywiste.
Sama zmagam się w tej chwili z moimi ''dziełkami'' i doszłam do wniosku , że nie chciałabym żeby ktoś mi potem zarzucał, że nie poszłam dokładnie za fabułą i logiką serialu, bo tak naprawdę cała istota opowiadań to wlaśnie...tendencja odwrotna. I jako fani udowodniliśmy, że potrafimy prowadzić losy ukochanych postaci w znacznie ciekawszym stylu niż to zrobił Katims
Zastanawiam się zatem- co skłoniło Doc do takiego zbudowania historii Marii ? Czy hm...wypływalo to z jej wizji czy bardziej z doświadczeń ? U RosDeidre wciąż przewijają się elementy tragizmu , i pewnie że w wielu opowiadaniach tak jest- ale u niej to jest sugestywne i prawdziwe, bo ona to przeżyła, a ja jak na ironię -rozumiem jej emocje, choć wolałabym pozostać w błogiej nieświadomości.
A jeśli ktoś coś przeżył, to potrafi napisać o tym tak, żeby wszyscy uwierzyli. Taka jest literatura- to historia duszy człowieczej. Dlatego nie zgadzam się z niektorymi, a propos sfery naszej roswellowskiej twórczości -że ostatnio autorzy robią wszystko by uczynić losy postaci jak najbardziej dramatycznymi, ponieważ czasami - takie podejście wypływa z głębszych powodów...Chociaż z drugiej strony jest w tych zarzutach ziarnko prawdy, ale z pewnością odnosi się tylko do poszczególnych przypadków.
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Wiesz, Hotori, ja patrzę na to z troche innej strony. Chociaż do wniosków dochodze podobnych Nie piszę opowiadań, bo nie potrafię tego robić. Natomiast uwielbiam czytać. Jeśli chodzi o ff to najbardziej "odpowiadają" mi te, które wiążą się ściśle z serialem, w których bohaterowie przedstawieni są w sposób zgodny z pierwowzorem. Byc moze dlatego, że jest to dla mnie jakas namiastka Roswell, złudzenie kontynuacji czegoś co pokochałam, a co bezpowrotnie się skończyło. Tym bardziej, że niektórzy autorzy maja zdecydowanie lepsze pomysły niz Katims Dlatego nie potrafię oprzeć sie tym historiom, w których wszyscy są tacy, ajkich poznałam ich na ekranie. To moja słabość
Ale czytam tez z przyjemnością inne koncepcje. Może bez takiej ekscytacji i bez takiej głebokiej analizy postępowania bohaterów, ale z podziwem dla jezyka, sposobu poprowadzenia akcji czy po prostu pomysłu na fabułę. I takie opowiadania dzielę na dwie kategorie.
Jedna to "wolna amerykanka", w której autorzy całkowicie zmieniają charakter postaci i robią to w sposób dla mnie niezrozumiały, ponieważ przydawanie innych niż znane mi cechy bohaterom najczęsciej nie trzyma się kupy. Weźmy na przykład te popularne x-overy: zastawienie słów Liz i ruja jakoś do mnie nie przemawia. Opowiadania zawsze żyją swoim życiem, a właściwie życiem ich twórcy i jest to naturalne. Kiedy piszesz, twoje poglądy, emcje i uczucia siłą rzeczy musza przenosić sie do twojej twórczości. Tylko, że w tym wypadku w moich oczach to już nie jest Roswell. A nie potrafię ff rozpatrywać w oderwaniu od serialu. Moja druga słabość
Natomiast opowiadania Doc należą do drugiej kategorii. Jej bohaterowie są inni, ale jednak ma to swoje uzasadnienie. Nawet jeżeli nie zgadzam się z jej wizją, to obiektywnie mogę powiedzieć, że ma swoje racje. Odpowiedzialna i dojrzała Maria zaskoczyła mnie, bo w serialu była zwariowana i chaotyczna. Tutaj widzimy ją w innym świetle, ale przynajmniej wiemy dlaczego. Doc z niej i Michaela wyciąga to, co nigdy nie ujrzało światła dziennego, coś co powinno być w ich duszach, sercach, a zostało pominięte. I bardzo dobrze.
Kończąc tej przydługi post (nie wiem nawet czy on właściwie był na temat ) takie opowiadania lubię. Jestem prostą dziewczyną, która lubi wiedzieć na czym stoi i dlaczego coś dzieje się tak, a nie inaczej
Ale czytam tez z przyjemnością inne koncepcje. Może bez takiej ekscytacji i bez takiej głebokiej analizy postępowania bohaterów, ale z podziwem dla jezyka, sposobu poprowadzenia akcji czy po prostu pomysłu na fabułę. I takie opowiadania dzielę na dwie kategorie.
Jedna to "wolna amerykanka", w której autorzy całkowicie zmieniają charakter postaci i robią to w sposób dla mnie niezrozumiały, ponieważ przydawanie innych niż znane mi cechy bohaterom najczęsciej nie trzyma się kupy. Weźmy na przykład te popularne x-overy: zastawienie słów Liz i ruja jakoś do mnie nie przemawia. Opowiadania zawsze żyją swoim życiem, a właściwie życiem ich twórcy i jest to naturalne. Kiedy piszesz, twoje poglądy, emcje i uczucia siłą rzeczy musza przenosić sie do twojej twórczości. Tylko, że w tym wypadku w moich oczach to już nie jest Roswell. A nie potrafię ff rozpatrywać w oderwaniu od serialu. Moja druga słabość
Natomiast opowiadania Doc należą do drugiej kategorii. Jej bohaterowie są inni, ale jednak ma to swoje uzasadnienie. Nawet jeżeli nie zgadzam się z jej wizją, to obiektywnie mogę powiedzieć, że ma swoje racje. Odpowiedzialna i dojrzała Maria zaskoczyła mnie, bo w serialu była zwariowana i chaotyczna. Tutaj widzimy ją w innym świetle, ale przynajmniej wiemy dlaczego. Doc z niej i Michaela wyciąga to, co nigdy nie ujrzało światła dziennego, coś co powinno być w ich duszach, sercach, a zostało pominięte. I bardzo dobrze.
Kończąc tej przydługi post (nie wiem nawet czy on właściwie był na temat ) takie opowiadania lubię. Jestem prostą dziewczyną, która lubi wiedzieć na czym stoi i dlaczego coś dzieje się tak, a nie inaczej
caroleen - no to były takie moje luzne rozważania na temat procesu twórczego...
A co do tego, że klasyczne prowadzenie postaci tzn. budowanie ich wizerunku wg. serialu, aby byli tacy jakimi ich pokochaliśmy- to zgadzam się z tobą w zupełności ! Lubię wprawdzie nowatorskie pomysły na fabułę jak u Doc , lubię żeby coś tam się zakręciło, ale nie cierpię kiedy ktoś na siłę wpycha naszych bohaterów w jakieś dziwne pozy, przypisuje im cechy, którymi nigdy nie byli obdarzeni i nawet jeśli wyobraznia autora jest niczym nieograniczona , a okoliczności wiele zmieniają- to bywają opowiadania, gdzie takowe metamorfozy są po prostu nierealne ! I przy całym szacunku dla x-treamer (oby się znów dyskusja nie wywiązała) muszę niestety powiedzieć, że w tych opowiadaniach dzieje się tak najaczęściej. I najczęściej dotyczy to Liz
Liz , która bywa ordynarna, która nagle ma gdzieś przyjaciół i rodzinę, a także całe Roswell i rzuca to wszystko dla ludzi, których ledwo zna...Jasne Poza tym , no dobrze- wezmy pod uwagę, że mogłaby tak zrobić. Ale dla mnie musi być jakaś przyczyna, a potem ewolucyjna przemiana, a nie od razu rewolucja na zasadzie : ''zrzućmy wszystko na Future Maxa''. I to nagłe zwracanie się do przyjaciół po nazwisku, mówienie i myślenie o nich w ten sposób ...Taka forma kojarzy się z lekceważeniem człowieka(chyba że jest w konwencji żartu , ale to nie ten przypadek). I do tego jest zdolna ta ciepła, ostrożna, czasami ostra, a czasami cicha i liryczna Liz Parker ? Owszem- bardziej niegrzeczne wcielenie Liz jest możliwe, a nawet pożądane , ale nie takiej Liz, która zachowuje się poniżej poziomu i non-stop myśli o seksie z pewnym X5 I nasuwa mi się pytanie - skoro taka Liz - odcinająca się od korzeni, od Roswell , które ją stworzyło...to po co w ogóle używać w odniesieniu do tej postaci tego imienia ? Ja nie wiem kto to jest, niech to będzie jakaś Vanessa, Mary , Kate, Adelajda ,ale nie ta Liz.
To nie znaczy (już o tym wspominałam), że jestem przeciw zmianom charakterologicznym , jakie dokonują się naszych bohaterach, ponieważ oczywistym jest, że życie i doświadczenia jakie ze sobą niesie odmieniają i to czasami na zawsze. Ale niech to wszystko trzyma się kupy. Oto moja opinia , jeszcze raz podkreślam- zgadzam się z caroleen. Chyba mam do tego prawo...
Ekhm...no to na tyle
A co do tego, że klasyczne prowadzenie postaci tzn. budowanie ich wizerunku wg. serialu, aby byli tacy jakimi ich pokochaliśmy- to zgadzam się z tobą w zupełności ! Lubię wprawdzie nowatorskie pomysły na fabułę jak u Doc , lubię żeby coś tam się zakręciło, ale nie cierpię kiedy ktoś na siłę wpycha naszych bohaterów w jakieś dziwne pozy, przypisuje im cechy, którymi nigdy nie byli obdarzeni i nawet jeśli wyobraznia autora jest niczym nieograniczona , a okoliczności wiele zmieniają- to bywają opowiadania, gdzie takowe metamorfozy są po prostu nierealne ! I przy całym szacunku dla x-treamer (oby się znów dyskusja nie wywiązała) muszę niestety powiedzieć, że w tych opowiadaniach dzieje się tak najaczęściej. I najczęściej dotyczy to Liz
Liz , która bywa ordynarna, która nagle ma gdzieś przyjaciół i rodzinę, a także całe Roswell i rzuca to wszystko dla ludzi, których ledwo zna...Jasne Poza tym , no dobrze- wezmy pod uwagę, że mogłaby tak zrobić. Ale dla mnie musi być jakaś przyczyna, a potem ewolucyjna przemiana, a nie od razu rewolucja na zasadzie : ''zrzućmy wszystko na Future Maxa''. I to nagłe zwracanie się do przyjaciół po nazwisku, mówienie i myślenie o nich w ten sposób ...Taka forma kojarzy się z lekceważeniem człowieka(chyba że jest w konwencji żartu , ale to nie ten przypadek). I do tego jest zdolna ta ciepła, ostrożna, czasami ostra, a czasami cicha i liryczna Liz Parker ? Owszem- bardziej niegrzeczne wcielenie Liz jest możliwe, a nawet pożądane , ale nie takiej Liz, która zachowuje się poniżej poziomu i non-stop myśli o seksie z pewnym X5 I nasuwa mi się pytanie - skoro taka Liz - odcinająca się od korzeni, od Roswell , które ją stworzyło...to po co w ogóle używać w odniesieniu do tej postaci tego imienia ? Ja nie wiem kto to jest, niech to będzie jakaś Vanessa, Mary , Kate, Adelajda ,ale nie ta Liz.
To nie znaczy (już o tym wspominałam), że jestem przeciw zmianom charakterologicznym , jakie dokonują się naszych bohaterach, ponieważ oczywistym jest, że życie i doświadczenia jakie ze sobą niesie odmieniają i to czasami na zawsze. Ale niech to wszystko trzyma się kupy. Oto moja opinia , jeszcze raz podkreślam- zgadzam się z caroleen. Chyba mam do tego prawo...
Ekhm...no to na tyle
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Ech Hotori...telepatia jakaś czy co? Podobne refleksje chodziły mi po głowie już od jakiegoś czasu ale trzymałama buzię na kłódkę żeby broń Boże znowu kogoś nie urazić Jasne, niech każdy sobie pisze co mu się żywnie podoba, ale przyznam że ciężko mi zrozumieć tendencje niektórych do traktowania bohaterów jak masy papierowej. Zgnieść, ugnieść, przemielić, uklepać, ulepić na nowo i pomalować na różowo w zielone kropki i upierać się że to ciągle ta sama osoba. A ja się zastanawiam- po co Liz, a nie Anastazja Maria Carmelita Lucecita skoro z pierwowzorem łączy ją już tylko "czekoladowa fala włosów" i "oczy jak dwa ciemne jeziora płynnej miłości" czemu Max a nie Billy Joe, albo inny Jimmy?Liz , która bywa ordynarna, która nagle ma gdzieś przyjaciół i rodzinę, a także całe Roswell i rzuca to wszystko dla ludzi, których ledwo zna...Jasne Poza tym , no dobrze- wezmy pod uwagę, że mogłaby tak zrobić. Ale dla mnie musi być jakaś przyczyna, a potem ewolucyjna przemiana, a nie od razu rewolucja na zasadzie : ''zrzućmy wszystko na Future Maxa''. I to nagłe zwracanie się do przyjaciół po nazwisku, mówienie i myślenie o nich w ten sposób ...Taka forma kojarzy się z lekceważeniem człowieka(chyba że jest w konwencji żartu , ale to nie ten przypadek). I do tego jest zdolna ta ciepła, ostrożna, czasami ostra, a czasami cicha i liryczna Liz Parker ? Owszem- bardziej niegrzeczne wcielenie Liz jest możliwe, a nawet pożądane , ale nie takiej Liz, która zachowuje się poniżej poziomu i non-stop myśli o seksie z pewnym X5 I nasuwa mi się pytanie - skoro taka Liz - odcinająca się od korzeni, od Roswell , które ją stworzyło...to po co w ogóle używać w odniesieniu do tej postaci tego imienia ? Ja nie wiem kto to jest, niech to będzie jakaś Vanessa, Mary , Kate, Adelajda ,ale nie ta Liz.
Kolejne rzecz jaka nieprzestaje mnie bawić to fakt że autorki które Isabel nienawidzą jak morowej zarazy w swoich opowiadaniach przerabiają swą ukochaną Liz na jeszcze wiekszą zołzę ( co ma rzekomo symbolizować jej niezależność ). No i czemu owa niezależność musi manifestować się w byciu zimną suką która wypina się na cały świat bo buu- huu nikt jej nie rozumie buu-huu nikt nie cierpi tak jak ona buu-huu cały jej świat przewrócił się do góry nogami bo buu-huu Future Max
Nie wspominając już o nieśmiertlenej kwestii Mary Sue- nie dotyczy bynajmniej tylko Liz Parker, roswelliańskich fanficów, wogóle nie tylko fanficów ale również literatury i to nawet bescellerowej ( hem hem Ginny Wesley hem hem). Bohaterki która niemal po wodzie stąpa, tak absolutnie pięknej, doskonałej, tajemniczej, bohaterskiej, potężnej, dowcipnej, inteligentnej i sexy że wszyscy mężczyźni bez wyjątku na jej widok wpadają w miłosny szał ( Max, Michael. Kyle, Alec, Khivar, Sark, Angel i Spike- szczytem ich życiowych ambicji jest bycie wycieraczką do butów Liz Parker, a najgorsza kanalia w zetknięciu z jej absolutną dobrocią natychmiast wstępuje na drogę cnoty). Liz Parker jest Mary Sue w większości opowiadań, również na naszym forum, jednym z wyjątków jest "The Journey Home" Nan, gdzie posiada osobowość a nie tylko "This is Liz Parker. Sunshines are coming from her ass".
Ha, widzicie dziewczyny, okazuje się, że luźne rozważania prowadzą do najlepszych wniosków
Cieszę się, że mogłam napisac o tym, co już dawno chodziło mi po głowie. Do tej pory nie miałam okazji, bo nigdzie nie znalazłam na to miejsca. a poza tym- chyba również bałam się, że nie znajdę zrozumienia W końcu fikcja to fikcja, jak nie chcę, to nie muszę czytać. Problem w tym, że chcę czytać. Chcę czytać i móc o tym dyskutować, chcę zrozumieć powody, dla których bohaterowie prowadzeni są tak, a nie inaczej. Chcę zgadzać się z autorem lub nie, ale móc wypowiedzieć swoje zdanie, a nie zostać zakrzyczana. poza tym wszystko sprowadza się do jednej prostej rzeczy- to jest w końcu forum serialu Roswell, tak? Więc nie ma nic dziwnego w tym, że postaci prezentowane w ff tu znalezionych zawsze będę odnosiła do pierwowzoru. I też jestem gorącą zwolenniczką tendencji nadawania innych imion znanym mi bohaterom, którzy przeżyli w umysłach autorów jakąś głeboką "wewnętrzną przemianę"
Wiem, że tutaj powinnam rozwodzić się nad opowiadaniem Doc, ale dobne dygresje są chyba wybaczalne Zeby było na temat zapytam: Cicha, kiedy następna część? Zaczyna coraz bardziej wiać grozą, więc czekam na jakiś punkt kulminacyjny... [/b]
Cieszę się, że mogłam napisac o tym, co już dawno chodziło mi po głowie. Do tej pory nie miałam okazji, bo nigdzie nie znalazłam na to miejsca. a poza tym- chyba również bałam się, że nie znajdę zrozumienia W końcu fikcja to fikcja, jak nie chcę, to nie muszę czytać. Problem w tym, że chcę czytać. Chcę czytać i móc o tym dyskutować, chcę zrozumieć powody, dla których bohaterowie prowadzeni są tak, a nie inaczej. Chcę zgadzać się z autorem lub nie, ale móc wypowiedzieć swoje zdanie, a nie zostać zakrzyczana. poza tym wszystko sprowadza się do jednej prostej rzeczy- to jest w końcu forum serialu Roswell, tak? Więc nie ma nic dziwnego w tym, że postaci prezentowane w ff tu znalezionych zawsze będę odnosiła do pierwowzoru. I też jestem gorącą zwolenniczką tendencji nadawania innych imion znanym mi bohaterom, którzy przeżyli w umysłach autorów jakąś głeboką "wewnętrzną przemianę"
Wiem, że tutaj powinnam rozwodzić się nad opowiadaniem Doc, ale dobne dygresje są chyba wybaczalne Zeby było na temat zapytam: Cicha, kiedy następna część? Zaczyna coraz bardziej wiać grozą, więc czekam na jakiś punkt kulminacyjny... [/b]
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 29 guests