A :"Perły Pamięci" - część 6, część 7
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Jejku Hotori! Zlitowałaś się Słonko! Tak się cieszę!
Ale warto było czekać! Wyśmienite!
Niedoścignione opisy pary M&M, jak żywi! Oni taj jakoś rozjaśniają tę mroczną i tajemniczą atmosferę..
Przepraszam, że taki płyciutki ten komentarz, ale tak z zaskoczenia przyuważyłam, że coś tutaj dodałaś.. i brak mi sensownych słów!
Tylko, proszę na przyszłość, nie zostawiaj tego opowiadania na tak długo bez aktualki... bo potem znowu zabraknie mi słów...
Ale warto było czekać! Wyśmienite!
Niedoścignione opisy pary M&M, jak żywi! Oni taj jakoś rozjaśniają tę mroczną i tajemniczą atmosferę..
Przepraszam, że taki płyciutki ten komentarz, ale tak z zaskoczenia przyuważyłam, że coś tutaj dodałaś.. i brak mi sensownych słów!
Tylko, proszę na przyszłość, nie zostawiaj tego opowiadania na tak długo bez aktualki... bo potem znowu zabraknie mi słów...
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
DZIĘKI Aduś Wiesz, mój chroniczny brak czasu daje o sobie znać Ale obiecuję poprawę, gdyż już mam kolejne części...tyle że poczekam na komentarze...
mam nadzieję, ze stali bywalcy nie zapomną... w zasadzie uważam tak jak Hotaru- bez komentarzy, nie ma po co pisać
Hmm...co do samej fabuły- moge zdradzić, że to opowiadanie będzie utrzymane w bardzo mrocznym klimacie, zresztą wiele osób zna moją twórczość i wie czego się spodziewać Dla tych , którzy nie przepadają za rozważaniami lekko filozoficznymi na temat istoty obcych- ostrzegę- ten prolog był zapowiedzią. Moje opowiadania zazwyczaj mają taki troszkę głębszy charkter...
P.S. Magea- dzięki za komentarze do moich opowiadań, ale jedna sprawa- to nie są nowe ficki. Ja je tylko zaktualizowałam Zostały napisane jeszcze za starych, dobrych czasów, kiedy forum zaczynało działalność. Ale już wracam do formy...
mam nadzieję, ze stali bywalcy nie zapomną... w zasadzie uważam tak jak Hotaru- bez komentarzy, nie ma po co pisać
Hmm...co do samej fabuły- moge zdradzić, że to opowiadanie będzie utrzymane w bardzo mrocznym klimacie, zresztą wiele osób zna moją twórczość i wie czego się spodziewać Dla tych , którzy nie przepadają za rozważaniami lekko filozoficznymi na temat istoty obcych- ostrzegę- ten prolog był zapowiedzią. Moje opowiadania zazwyczaj mają taki troszkę głębszy charkter...
P.S. Magea- dzięki za komentarze do moich opowiadań, ale jedna sprawa- to nie są nowe ficki. Ja je tylko zaktualizowałam Zostały napisane jeszcze za starych, dobrych czasów, kiedy forum zaczynało działalność. Ale już wracam do formy...
Last edited by Hotori on Sat Mar 26, 2005 9:28 pm, edited 1 time in total.
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Jak wcześniej pisałam, części z Lustrem najbardziej mi pasują. Mimo, że najbardziej oderwane od realności to wydają mi się bardziej rzeczywiste niż postać Alexa, który jak na razie jest postacią co najmniej enigmatyczną . Przy nim reszta bohaterów wydaje się niesamowicie łatwa w "odbiorze". Taka prawie "normalna" grupka przyjaciół, którzy mają jednak dużo do ukrycia. Chociażby to, że mogą rozmawiać ze zmarłym przyjacielem, nie mówiąc już o sprawach nie z tej planety.
Nie każ czekać na następną część tak dłuuuugo.
Nie każ czekać na następną część tak dłuuuugo.
Hotori, wybacz Kotuś, ale przy lodowatych łapkach obejmujących Liz od tyłu musiałam parsknąć śmiechem... Pamiętaj, że ja broń Boże nie wytykam i nie kpię, ale w Los Angles śnieg to może być sobie sztuczny, bo prawdziwy wytrzymałby zaledwie dwie-trzy godziny, chyba że taki robiony z lodu, bo podobno potrafi wytrzymać dłużej... W LA są palmy i po opatuleniu szalikiem mogłoby być nawet i kosmicie nieco zbyt ciepło
No i brawa dla Marii. Słusznie ostatnimi czasy wielbię kobietę i jej zmysł humoru. Michael ze swoim typowo męskim egoizmem "to jeszcze nie jest okey?" A, bo widzisz, Michael, tak się jakoś dziwnie składa, że kobiety na ogół żądają również komunikacji werbalnej... Nikły procent w porozumiewaniu się, ale zawsze
Lustro... Hm, coś mi się kojarzy, coś mi się kojarzy... Nie "Fragmenty z życia lustra"... nie wiem, nie przypomnę sobie teraz, ale coś chodzi mi po głowie.
A Alex - jak na razie to mam wrażenie, że ktoś właśnie wszedł mu do umysłu...
No i brawa dla Marii. Słusznie ostatnimi czasy wielbię kobietę i jej zmysł humoru. Michael ze swoim typowo męskim egoizmem "to jeszcze nie jest okey?" A, bo widzisz, Michael, tak się jakoś dziwnie składa, że kobiety na ogół żądają również komunikacji werbalnej... Nikły procent w porozumiewaniu się, ale zawsze
Lustro... Hm, coś mi się kojarzy, coś mi się kojarzy... Nie "Fragmenty z życia lustra"... nie wiem, nie przypomnę sobie teraz, ale coś chodzi mi po głowie.
A Alex - jak na razie to mam wrażenie, że ktoś właśnie wszedł mu do umysłu...
No, nareszcie ktoś zauważył, że w L.A nie powinien sypać śnieg !
Nan- jesteś szatanem, jeszcze połącz to z Antarem , Avą, Zanem i Lustrem...ale cicho-sza naprawdę się nie wykręcam
Ciekawe czy ktoś wpadnie na pomysł o co tu chodzi... Ha ! Podoba mi się takie motanie
Może troszeczkę naprowadzę- Zan, Ava i Rath- którzy żyją, a powinni być kaput, Alex- który okazuje się kimś wiecej niz duchem i Lustro...które wszystko wykrzywia...przeinacza...a może my w ogóle nie jesteśmy na Ziemi ?
Zawsze fascynowała mnie dwoistość natury Maxa- to, że miał gdzieś, kiedyś- drugie życie. Fascynował mnie Zan i jego misja jako władcy, dlatego żałuję , że w serialu nie rozwinięto tego wątku. Zastanawiałam się jak wyglądałoby spotkanie Maxa i Zana. Czy odkryli by w sobie tę wspólną cząstkę ? A może żaden z nich, nie byłby lustrzanym odbiciem drugiego ?...No i Alex. Zawieszony pomiędzy Ziemią a Niebem, tkwiący w próżni, odchodzący w tajemnicy, bo przecież jego śmierć do końca pozostawiła wiele znaków zapytania. To, że niegdy nie dowiedzieliśmy się naprawdę o co chodziło z Leaną, skąd te slajdy ze Szwecji, wreszcie czy to wszystko spreparowała Tess ? Czy tak misterny plan mógł wymknąc się spod kontorli ?
I wreszcie- sama istota obcych jako ludzi...W którym momencie odczuli obecność tej drugiej, antariańskkiej strony ? Gdzie idą po śmierci, skoro pochodzą ze świata, o którym nie wie Biblia, Koran, żaden kanon istniejących ''bytności''...? Myślę, ze nawet jeśli w 2 i 3 serii pierwotna magia serialu umarła, to do końca pozostało jedno- otóż Roswell dało fanom szerokie pole do popisu, ich wyobrazni- i to własnie najcenniejsze.
Co do ''Pereł''-uprzedzałam w topicu dot. świątecznych ficków, że mój ma cos wspólnego z fickiem Graaliona Więcej już naprowadzić nie mogę
Nan- jesteś szatanem, jeszcze połącz to z Antarem , Avą, Zanem i Lustrem...ale cicho-sza naprawdę się nie wykręcam
Ciekawe czy ktoś wpadnie na pomysł o co tu chodzi... Ha ! Podoba mi się takie motanie
Może troszeczkę naprowadzę- Zan, Ava i Rath- którzy żyją, a powinni być kaput, Alex- który okazuje się kimś wiecej niz duchem i Lustro...które wszystko wykrzywia...przeinacza...a może my w ogóle nie jesteśmy na Ziemi ?
Zawsze fascynowała mnie dwoistość natury Maxa- to, że miał gdzieś, kiedyś- drugie życie. Fascynował mnie Zan i jego misja jako władcy, dlatego żałuję , że w serialu nie rozwinięto tego wątku. Zastanawiałam się jak wyglądałoby spotkanie Maxa i Zana. Czy odkryli by w sobie tę wspólną cząstkę ? A może żaden z nich, nie byłby lustrzanym odbiciem drugiego ?...No i Alex. Zawieszony pomiędzy Ziemią a Niebem, tkwiący w próżni, odchodzący w tajemnicy, bo przecież jego śmierć do końca pozostawiła wiele znaków zapytania. To, że niegdy nie dowiedzieliśmy się naprawdę o co chodziło z Leaną, skąd te slajdy ze Szwecji, wreszcie czy to wszystko spreparowała Tess ? Czy tak misterny plan mógł wymknąc się spod kontorli ?
I wreszcie- sama istota obcych jako ludzi...W którym momencie odczuli obecność tej drugiej, antariańskkiej strony ? Gdzie idą po śmierci, skoro pochodzą ze świata, o którym nie wie Biblia, Koran, żaden kanon istniejących ''bytności''...? Myślę, ze nawet jeśli w 2 i 3 serii pierwotna magia serialu umarła, to do końca pozostało jedno- otóż Roswell dało fanom szerokie pole do popisu, ich wyobrazni- i to własnie najcenniejsze.
Co do ''Pereł''-uprzedzałam w topicu dot. świątecznych ficków, że mój ma cos wspólnego z fickiem Graaliona Więcej już naprowadzić nie mogę
Last edited by Hotori on Thu Mar 24, 2005 10:40 pm, edited 2 times in total.
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Zdecydowanie zgadzam się z ADkĄ: mnie też brakuje słów (ale może coś sensownego z siebie wykrztuszę, żeby zmobilizować Cię do kontynuowania ).
Bardzo podoba mi się motyw Lustra - jak już wcześniej zostało powiedziane - jest mroczny i wzbudza dreszczyk, co na pewno jest zaletą.
Max i Liz: Moja wrogość do obu postaci ostatnio słabnie i przybiera kształt obojętności, czasami zrozumienia, a momentami nawet delikatnej sympatii (Krzyczę: Co się ze mną dzieje?!?)
W "Perłach..." podobają mi się, szczególnie, kiedy na drodze staje im mała panna Evans. I naprawdę nie wiem czy mam Cię wychwalać pod niebiosa czy zamknąć ten temat i nigdy więcej tu nie zaglądać, za to, że pomogłaś mi podejść do nich w bardziej pozytywny sposób
Poczekamy, zobaczymy...muszę to przetrawić...
Maria i Michael: No tak - jak zwykle kłótnie, pasja, zgryźliwe żarty, czyli to, co kocham i czego mi często brakuje. W dodatku ich wzajemne dogryzanie jest b.dobre, a nie błahe, jak to się zdarza w niektórych opowiadaniach...
A tekst z Whiskasem prawie zwalił mnie z krzesła (PRAWIE, ponieważ mocno trzymałam się biurka świadoma, że pod moim krzesłem leży niewinny pies, który nie zasługuje na śmierć pod postacią zgniecenia przez swoją panią. ). Takkk...Michael to nasz kiciuś...
Isabel i Alex: Scena z ich udziałem mocno mnie wzruszyła (fakt, faktem łzy nie pociekły, ale może to nastąpić w następnych częściach z udziałem kochanego Duszka Alexa - wspominałam, że ostatnio jestem przewrażliwiona? A już szczególnie przewrażliwiona, kiedy czytam o Alexie. ). Poza tym nigdy nie podpasowało mi zniknięcia Whitmana z serialu, a każda następna scena z jego udziałem (nawet jeśli występuje w opowiadaniu) uważam za dar i coś wspaniałego.
Fiuuuu...coś jednak wykrztusiłam Komentarz do bani, bo pisanie o odczuciach i wrażeniach to nie moja bajka.
I mam nadzieję, że chociaż w maleńkim stopniu zmobilizowałam Cię do jak najszybszego stworzenia ciągu dalszego
Bardzo podoba mi się motyw Lustra - jak już wcześniej zostało powiedziane - jest mroczny i wzbudza dreszczyk, co na pewno jest zaletą.
Max i Liz: Moja wrogość do obu postaci ostatnio słabnie i przybiera kształt obojętności, czasami zrozumienia, a momentami nawet delikatnej sympatii (Krzyczę: Co się ze mną dzieje?!?)
W "Perłach..." podobają mi się, szczególnie, kiedy na drodze staje im mała panna Evans. I naprawdę nie wiem czy mam Cię wychwalać pod niebiosa czy zamknąć ten temat i nigdy więcej tu nie zaglądać, za to, że pomogłaś mi podejść do nich w bardziej pozytywny sposób
Poczekamy, zobaczymy...muszę to przetrawić...
Maria i Michael: No tak - jak zwykle kłótnie, pasja, zgryźliwe żarty, czyli to, co kocham i czego mi często brakuje. W dodatku ich wzajemne dogryzanie jest b.dobre, a nie błahe, jak to się zdarza w niektórych opowiadaniach...
A tekst z Whiskasem prawie zwalił mnie z krzesła (PRAWIE, ponieważ mocno trzymałam się biurka świadoma, że pod moim krzesłem leży niewinny pies, który nie zasługuje na śmierć pod postacią zgniecenia przez swoją panią. ). Takkk...Michael to nasz kiciuś...
Isabel i Alex: Scena z ich udziałem mocno mnie wzruszyła (fakt, faktem łzy nie pociekły, ale może to nastąpić w następnych częściach z udziałem kochanego Duszka Alexa - wspominałam, że ostatnio jestem przewrażliwiona? A już szczególnie przewrażliwiona, kiedy czytam o Alexie. ). Poza tym nigdy nie podpasowało mi zniknięcia Whitmana z serialu, a każda następna scena z jego udziałem (nawet jeśli występuje w opowiadaniu) uważam za dar i coś wspaniałego.
Fiuuuu...coś jednak wykrztusiłam Komentarz do bani, bo pisanie o odczuciach i wrażeniach to nie moja bajka.
I mam nadzieję, że chociaż w maleńkim stopniu zmobilizowałam Cię do jak najszybszego stworzenia ciągu dalszego
"I have never had a love like this before, neither has he so..."
Czyżbyś Hotori usiłowała nam pokazać prawdziwą twarz Maxa ? Przedziwny moment, gdy stoi w ciszy sypialni, wpatrzony w swoje odbicie, bojąc się zobaczyć...kogo? Siebie ? Czy kogoś kim naprawdę jest ? Czy dlatego instynktownie bał się tego co wyczuwała Liz, kontaktując się z Alexem ? Że dowie się co podświadomie wyczuwał sam ? Może czasem warto popatrzeć w lustro nie na siebie, ale w siebie. Mam wrażenie że pisząc ten wątek miałaś przed oczami odc. Chant Down Babylon i Maxa obserwującego swoje odbicie, odkrywającego swoją inność. A ten ktoś nie tylko go przerażał, on go fascynował...
I drugi niesamowity moment. Zan patrzący na Maxa przez lustrzaną taflę. Obaj tacy sami a jednak tak bardzo różni. Nie chodzi mi o wygląd, ale uczucia, emocje. Już nie mogę się doczekać kiedy te dwie osobowowości zaczną się przenikać...
Wzięłaś się Hotori za głębszy temat, rozważania na temat dwoistości ludzkiej natury. Wyczuwam jego smaczek i ciekawi mnie jak pociągniesz go dalej...
Powodzenia
I drugi niesamowity moment. Zan patrzący na Maxa przez lustrzaną taflę. Obaj tacy sami a jednak tak bardzo różni. Nie chodzi mi o wygląd, ale uczucia, emocje. Już nie mogę się doczekać kiedy te dwie osobowowości zaczną się przenikać...
Wzięłaś się Hotori za głębszy temat, rozważania na temat dwoistości ludzkiej natury. Wyczuwam jego smaczek i ciekawi mnie jak pociągniesz go dalej...
Powodzenia
Elu Już widać kto zna mnie najlepiej Faktycznie miałam przed oczami Maxa z Chant Down Babylon i jego rozterki, a także przemianę jak w nim zaszła- to, że zabił , że właściwie jego ciało stało się narzędziem w rękach mordercy...Z tej ludzkiej natury Maxa, interesuje mnie właśnie: jak tamto wydarzenie w Vermont wpłynęło na jego psychikę, bo niestety w serialu długo się nad tym nie rozwodzono, a troszkę szkoda. Przecież tak traumatyczne wydarzenie wymagało choćby chwilki zadumy ! (podobnie uważam -w sposób nieudolny zajęli się twórcy wątkiem reakcji Michaela na śmierć Maxa )...
Jeśli chodzi zaś o drugą, antariańską naturę Maxa, skupiam się tutaj na jego relacjach z własną przeszłością. Nigdy do końca nie poznaliśmy jego poglądów na swoją rolę jako władcy, a ni też jego opinii o Anatrze, w każdym razie nie zostało to w należyty sposób rozwinięte. Nurtuje mnie co by się wydarzyło, gdyby jednak Zan przeżył , gdyby w jakiejś zmaterializowanej postaci spotkał się z Maxem ...Ubolewam zatem, że w serialu , w wątku antariańskim odniesiono się (i to też bardzo ubogo) do Khivara- który notabene jest postacią intrygującą i skomplikowaną, a nie tak jak u pana Katimsa- zwykłym mięśniakiem a la latino lover
a co mi wyjdzie z tych rozważań, to wyjdzie w praniu...
Jeśli chodzi zaś o drugą, antariańską naturę Maxa, skupiam się tutaj na jego relacjach z własną przeszłością. Nigdy do końca nie poznaliśmy jego poglądów na swoją rolę jako władcy, a ni też jego opinii o Anatrze, w każdym razie nie zostało to w należyty sposób rozwinięte. Nurtuje mnie co by się wydarzyło, gdyby jednak Zan przeżył , gdyby w jakiejś zmaterializowanej postaci spotkał się z Maxem ...Ubolewam zatem, że w serialu , w wątku antariańskim odniesiono się (i to też bardzo ubogo) do Khivara- który notabene jest postacią intrygującą i skomplikowaną, a nie tak jak u pana Katimsa- zwykłym mięśniakiem a la latino lover
a co mi wyjdzie z tych rozważań, to wyjdzie w praniu...
Last edited by Hotori on Wed Apr 20, 2005 6:22 pm, edited 1 time in total.
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Było parę dni przerwy, myślę, że potrzebnej.... Odszedł Największy z Największych, i pojechałam do Rzymu oddać Mu hołd....To nie miejsce by się o tym rozpisywać, zresztą już przed paroma dniami wpisałam się na naszej stronce...Mam tylko nadzieję, że nie zapomnimy o naukach Ojca Św.
A teraz kolejna część- troszkę się już wyjaśnia Bardzo mile widziane wszelkie komentarze, nawet te co to ciskają we mnie gromami Dochodzę coraz bardziej do wniosku , że kocham feedback
Uwaga wystąpił problem , u mnie- nie mogę dodać opowiadania zaraz to zwerfikuję u {o}...
A teraz kolejna część- troszkę się już wyjaśnia Bardzo mile widziane wszelkie komentarze, nawet te co to ciskają we mnie gromami Dochodzę coraz bardziej do wniosku , że kocham feedback
Uwaga wystąpił problem , u mnie- nie mogę dodać opowiadania zaraz to zwerfikuję u {o}...
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Hotori, gdzie ta część??
Z niecierpliwością czekam, czekam i nie mogę się doczekać.. tym bardziej, że jest gotowa...
Z niecierpliwością czekam, czekam i nie mogę się doczekać.. tym bardziej, że jest gotowa...
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Część 2
Sen
Białym latawcem dzień wypłynął
Nad wzgórzami biała sukienka
Sen się skończył, ale nie miłość
(...)
Popłyniemy białym latawcem
On przyrzeka, ona mu wierzy
(...)
Płyną, płyną, płyną nad ciszą
Pewnie siebie już nie usłyszą,
On ją woła, ona nie słyszy
Sen bezsenny, sen ją kołysze
On latawcem białym na niebie,
Ona płynie dokoła siebie,
(...)
Rozpłynęli się, rozpłynęli...
— Panie Evans, zdaje sobie pan sprawę z tego, że niebawem czeka pana zaliczenie z prawa rzymskiego ? – profesor Grey zatrzymał na Maxie parę swoich malutkich , rozbieganych oczu.
Max odwrócił się w stronę ściany i udał, że z żywym zainteresowaniem ogląda reprodukcję Picassa , która od wieków była jedyną ozdobą w biurze Grey'a, i właściwie to widział ją już setki razy. Pomimo to miał nadzieję, że choć przez chwilę będzie to wyglądało naturalnie, i nie będzie musiał patrzeć w te malutkie, świdrujące go teraz oczka. Ponieważ Max szczerze nie lubił swojego wykładowcy od historii prawa i chyba z wzajemnością.
— ...A skoro , jak zakładam wie pan o terminie egzaminu, zaczęło mnie zastanawiać czemu opuszcza pan drugi wykład w tym tygodniu ?
Max poczuł, że teraz jest moment w którym powinien się odezwać, nawet z grzeczności, ale z drugiej strony powstrzymywała go od tego pewność, że równocześnie będzie musiał spojrzeć na tego niezgrabnego, odpychającego człowieka.
— Hę ?- Grey niecierpliwił się.
— Panie profesorze...-zaczął powoli Max, obracając twarz – Jak już mówiłem moja siostra Isabel...
— Tak wiem, wiem, bo nawet pana usprawiedliwiała, że dziś też musi pan wyjść. Jednak czemu akurat powtórnie na moim wykładzie ? Nie wierzę w takie przypadki. Takie rzeczy, to można było tolerować w liceum , proszę pana !
Max łajał się w duchu. Gdyby zamiast niego był tutaj Michael ! On z pewnością nie bawiłby się w wysłuchiwanie kazań.
— Wszystko nadrobię, panie profesorze.- Max uderzył w potulny, obronny ton-Wydaje mi się, że mam jedną z najlepszych średnich.
Grey nie słuchał już. Machnął ręką , sięgając jednocześnie po swoją ulubioną fajkę.
— Dziękuję i...- Max stropił się.
— Idź chłopcze, idź i nie zawracaj głowy !- uciął profesor, momentalnie pogrążając się w swoich notatkach.
Max dyskretnie wycofał się z gabinetu. Zawsze uważał Grey'a za dziwaka, zresztą jak połowa studentów tego kierunku. Grey miał niespotykane zainteresowania, był technofobem i zwolennikiem przedwojennego porządku. Teraz jednak Max był mu wdzięczny, że nie wygłosił jednego ze swoich moralizujących przemówień, i szybko pozwolił mu odejść. Isabel mówiła przez telefon, że to nie może czekać. Przebiegł więc w największym pośpiechu skrzyżowanie alei 234 i 676 , minął park rozrywki i po upływie paru minut zbiegał w dół, po małych kamiennych schodach. Przed stylizowanymi na obdrapane drzwiami, stała grupka młodych, roześmianych ludzi. Max przelotnie ich zlustrował –sączyli piwo – na pewno studenci, któż inny mógł przychodzić do takich małych, zaszytych w podziemiach Miasta Aniołów knajpek ? Pokręcił głową. Isabel zmieniała swój styl na co raz bardziej niepozorny i normalny, czyżby obawiała się odkrycia tajemnicy jak w Roswell, przed laty ? Bijąc się z myślami Max znalazł się w dusznym, ciemnym pomieszczeniu, w którym jedyne światło sączyło się z papierowych lampionów zawieszonych na powyginanych artystycznie drutach. Trzeba było jednak przyznać, że to miejsce miało rozpoznawalny, specyficzny klimat.
— Max, tutaj !- donośny okrzyk sprawił, że obrócił się o 180 stopni.
Isabel siedziała przy stoliku koło baru i grzebała rurką w koktajlu. Cmoknął ją w policzek na powitanie.
— Dobrze wyglądasz – zauważył krótko, rozglądając się po otoczeniu.
Kosmitka przygryzła dolną wargę.
— Max...-zaczęła zniżonym głosem- Dzieje się coś złego...
Chłopak momentalnie przeniósł na nią swoje płonące żywym bursztynem tęczówki.
— FBI ?- wydedukował.
Isabel westchnęła z irytacją.
— Czemu ty i Michael zawsze macie tylko jedno w głowie ?
Max uśmiechnął się blado.
— Dlatego , że to przez FBI jesteśmy w sytuacji w jakiej jesteśmy ?
— Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie- machnęła ręką- Zresztą, do rzeczy Pokazał mi się Alex.
Alex. Znowu Alex ! Max poczuł się nagle jak by siedział w zamrażarce.
— Liz też...wczoraj. – jego cichy głos z trudem docierał do Isabel- Podobno dziwnie się zachowywał.
— Tak, ze mną było tak samo. Max, on powiedział, że musi cię zobaczyć.
— Mnie ?
— Tak, Max.
Milczenie zawisło między nimi. Postać Alexa jakakolwiek by nie była, od paru dni wywoływała w nich skrajne odczucia. Z jednej strony jego „ objawianie się” było pozytywem-wciąż mogli mieć kontakt z przyjacielem, ale z drugiej strony...Alex nie był już sobą, i tu tkwił problem. Nie budził zaufania i rozbawienia jak za życia, nie występował w roli duszy towarzystwa, opiekuńczego, wrażliwego chłopaka. Teraz był kimś nieznanym, zjawiskiem – i to mistycznym. Miał nad nimi przewagę w czasie i przestrzeni, przewagę na Ziemi i poza nią. Kosmici nie byli do tego przyzwyczajeni, to oni od zawsze byli tymi, którzy posiadali coś ponad standard. A Alex to zburzył, stając się istotą nadprzyrodzoną, równą im, a może nawet wyższą.
Max czuł , że Alex ma jakąś misję do spełnienia i w tym ułamku chwili, w którym Isabel powiedziała , że on- Max, ma się z Alexem spotkać...Ciężko odsuwał od siebie natarczywą , tłoczącą się w jego umyśle refleksję, że ta misja ma związek z nim samym, i że to nie jest nic dobrego.
— Ale... jak ? – chłopak wznowił rozmowę- Jak mam się z nim skontaktować?
Isabel wzruszyła ramionami, rejestrując zaniepokojenia na twarzy brata.
— Nie mam zielonego pojęcia. – urwała, łapiąc Maxa na niemym przerażeniu, które tysiącami czarnych nitek odbiło się w jego oczach. – Max ? Ukrywasz coś przede mną ?
Obcy pomału przesunął dłoń w stronę dłoni dziewczyny i delikatnie ujął jej palce.
— Izzy...od pewnego czasu nawiedzają mnie sny.
Struchlała.
***
Antar, Rok Szkarpłatnej Tarpei
Tej nocy wizja była niezwykle wyraźna. Jakby żywy obraz przesuwał mu się przed oczami. Rozpoznał miejsce. To były Ogrody Tespijskie tuż koło ruin starego zamku, w Dolinie Srebrnego Niedźwiedzia. Najbardziej tajemnicza okolica na Antarze. Najbardziej mroczna, opiewana przez starych bardów w licznych legendach, snutych setki lat temu przy dobrym winie i ogniu, przy słodkim akompaniamencie mandolin i wesołym gwarze wieśniaków, pod strzechami niejednej swojskiej gospody. Dziś już tylko wyskrobana piórem na pożółkłym pergaminie, zamknięta w wiekowych, zakurzonych księgach, których mosiężne oprawy nie chcą się otworzyć i milczą uparcie.
Każda historia o tym miejscu zwykle zaczynała się od wychwalania rodu, który rządził Antarem w czasach jego świetności, a sama Dolina Srebrnego Niedźwiedzia była królewską krainą , miodem i mlekiem płynącą. To tam, na jednym ze stromych, zielonych wzgórz , gdzie górskie potoki co parę metrów przecinają dziką ścieżkę, by u podnóża złączyć się w piękną, błyszczącą lazurem rzekę, stał Reevandol. Twierdza panujących- potężnego rodu Renvaldich od pięciu wieków władających Planetą Światła. Na tronie zasiadał wtedy Wielki Zan, król jak mawiano- „ za bardzo sprawiedliwy jak na charakter epoki”, rządzący rozważnie, będący ulubieńcem ludu, zwany przez plebs ''Mokhra'', czyli tyle co ''Zbawiciel''.
W antarskim królestwie życie układało się znakomicie, dopóki nie pojawiła się ona. Ona. Owiana największym sekretem postać legendy. Nieliczni starcy , którzy jeszcze do dziś coś o niej pamiętali powiadali, że to ona była przyczyną rozpadu starego porządku i dawnego królestwa. Zresztą był to główny wątek wszystkich opowieści. Według wędrownych pieśniarzy nieznajoma była niesamowicie piękna i przybyła tu przez przypadek , a ówczesny panicz Zan uratował jej życie. Potem ona została na dworze i oboje bardzo się pokochali. Musieli się jednak ukrywać przed narzeczoną Zana (zwała się Rea), która od chwili urodzenia była przeznaczona na królową. Kiedy w końcu na nieszczęście kochanków królowa Rea odkryła ich romans, tragedie spadły na Antar jak grom z niebios. Rozpętała się wojna z rodem , z którego wywodziła się Rea, ponieważ jej ojciec Mendog I , nie pozostawił obojętnie tej zniewagi i zszargania godności nie tylko swej ukochanej córki, ale także i swojej. Zan podejmował próby zawarcia pokoju, które jednak spełzły na niczym i w ostateczności musiał odpowiedzieć przemocą na przemoc. Jednako sztuka wojenna Reevandalczyków charakteryzowała się rozwagą i honorem, natomiast Mendog walczył z okrucieństwem i zemstą, niszczył, mordował i palił. Zan widział dramat tej wojny, i powoli zdawał sobie sprawę z tego, że Antar czeka nieuchronna klęska. I rzeczywiście. Wojna skończyła się jego przegraną. Jako króla, dowódcy i człowieka. Stracił wszystkich bliskich. Matkę, ojca, zaufanych podwładnych nawet ukochaną. Naznaczony ich krwią żył dalej. Powoli odbudowywał królestwo, choć już nigdy nie miało w sobie tyle mocy co przedtem. Dlaczego to robił? Co dawało mu wiarę na przyszłość ?Miał swój wielki sekret. Sekret...
Tak- to było w Dolinie Niedźwiedzia. Poznawał wyżłobione przez rzekę kamienie i jaskinie ukryte w czeluściach Gór Północnych. Poznawał te ogrody. Niegdyś wspaniałe, pełne egzotycznych, soczystych zielenią roślin zwisających z marmurowych rzeźb i murów, okalających zamek. Wysadzane pachnącym, kolorowym kwieciem, morzem kwiatów, okalającym starą, zabytkową altanę w rogu. Stojącą po dziś dzień, altanę zakochanych – Altanę Feniksa. Kiedy był dzieckiem, często bawił się w niej z Zanem i Vilandrą . A więc to tam ! To jest miejsce spotkania
Sen urwał się. Obraz znikł. Rathis otworzył oczy i usiadł na łóżku. Powoli odsunął ciężki, muślinowy baldachim. Stanął przed lustrem. Dotknął rozpalonego czoła. Cały był zlany potem, ale przynajmniej już nie musiał się bać.
Czasem kiedy przechadzał się korytarzami, kiedy stawiał stopy na masywnych, zniszczonych biegiem lat schodach, bał się. Strach przeszywał go na wskroś , od karku po czubki pantofli. Patrzył na surowe, wyblakłe twarze swych przodków, którzy byli już jedynie znakiem minionych czasów: złotą ramą, płótnem i zaschniętą farbą – szeregiem portretów ciągnących się od holu po salę balową. Zresztą wszystko w tym starym zamczysku, jedynym obiekcie ocalałym sprzed wojny, było właśnie takie jak wspomnienie- namacalnym symbolem pamięci, bolesnej pamięci. Bywały nawet takie dni, gdy Zan nienawidził tego miejsca. Chłodne, kamienne komnaty, ogromne przestrzenie, w nocy ciemne i przerażające, puste i samotne. I nawet w dzień pełne duchów, duchów przeszłości i teraźniejszości. Tak, czasami bardzo się bał, choć nigdy nikomu o tym nie mówił. Nie potrzebował przecież fizycznego wsparcia , wystarczyło, iż znalazł się w jedynym miejscu pałacowego kompleksu, gdzie mógł czuć życie- w gabinecie swojego dziadka, Wielkiego Zana.
Było to spokojne, zaciszne pomieszczenie z wielkimi okiennicami wychodzącymi na wschód, których nigdy nie okrywano ciężką kurtyną zasłon, zatem promienie słoneczne stale gościły w jego kątach. Wiekowe, mahoniowe meble pomimo zużycia prezentowały się równie majestatycznie co przed laty. Uwieńczeniem antycznego szyku i stylu pomieszczenia była zaś prawdziwa perła – biurko zrobione na zamówienie, którego rodowód sięgał jeszcze czasów sprzed epoki Zana Wielkiego. Delikatny, ciemnobrązowy heban z nóżkami oprawionymi szczerym srebrem. Wypolerowane na błysk przykuwało wzrok każdego, kto przestąpił próg komnaty. Lecz najczęściej przebywał w niej Zan, siadał przy owym biurku i rozmyślał całymi godzinami. Mógł tak siedzieć w milczeniu w nieskończoność, z głową wspartą na ręce.
Oczywiście tak mało praktyczne zajęcie jak myślenie, w powszechnej opinii nie było domeną króla, i dlatego Zan nie mógł oddawać się tej przyjemności wtedy kiedy zechciał . Wraz ze swym najwierniejszym przyjacielem, dowódcą wojsk Antaru- Rathisem, brał udział w naradach dotyczących organizacji armii i naradach wojennych. Debatował nad stanem państwa , musiał być obecny na przyjęciach dyplomatycznych, otwieraniu wielu spotkań towarzyskich i przedsięwzięć. Od święta , kiedy zmęczenie dało mu się we znaki, on i Rath brali sobie „ wolne” jeżdżąc do lasów na polowania. Wszyscy na dworze wiedzieli jednak, że młody książę nie poluje dla sztuki i zabawy, czy dla przyjemności. Było powszechnie wiadome, iż Zan nie lubuje się w polowaniu. Dlatego pewnie, że nigdy nie potrafił zabijać. Nie potrafił wycelować z premedytacją do zwierzęcia, nie potrafił przełamać oporu. Był od najmłodszych lat chłopcem wrażliwym i czułym, aż niektórzy z możnych twierdzili, że te cechy nie czynią go odpowiednim następcą tronu.
Podczas więc gdy Rath ekscytował się każdym celnym strzałem, gdy kolekcjonował łuki, chwalił się swymi coraz lepszymi zdobyczami (głównie wśród dam dworu, bo to imponowało kobietom w pałacu i nie tylko), on siedział nad strumieniem, nad którym się rozkładali i rozkoszował się dziką przyrodą. Rath często się wtedy naburmuszał, pozbawiony towarzysza, i kpił z niego, że już kompletnie zniewieściał, i że żaden z niego mężny rycerz z krwi i kości. Zan nie chował urazy za te utarczki , wiedział bowiem, że dla Ratha jest to forma zabawy, gry dającej mu przyjemność.
Rath w ogóle inaczej pojmował świat. Dla niego te wszelkie dworskie obyczaje i idee nie były świętością, były korzyścią. Kultura wzorowego rycerza, dowódcy, wojskowego, ubiór zgodnie z modą , zachowanie wobec dam serca, panien, obrona słabych-szlachetność, honor, ojczyzna. Rozrywki i zabawy dworskie, a więc i polowania. To był rzeczy zależne od humoru, dawały przyjemność, jednakże gdy stawały się wymogami sztywnej etykiety, Rath odrzucał je , poczytując za przeszkody na drodze ku osiągnięciu celu. Właśnie to była esencja jego charakteru- chaos, i to poukładany, odbity od szablonu, który nigdy nie istniał. Nie wiadomo było kiedy Rath może wybuchnąć i wszystkie grzeczności spłynął po nim jak deszcz, lecz wiadomym było że po długim okresie spokoju coś na pewno pęknie. Bywał impulsywny i krzykliwy, pchał się do pojedynków. Niektóre jego zachowania rysowały jego nieokrzesany charakter tak wyraźnie, że i ci co go znali, zaczynali pocić się ze strachu. ''Gorąca głowa''- taka krążyła o nim opinia. Na ten wulkan jaki nosił w sobie Rath, istniał jeden sposób- to była wierność. Cecha, która nigdy w Rathsie nie znikała i może dlatego była zarazem najskuteczniejszym fortelem by go ugłaskać. Twarda jak stal, czysta, prawdziwa. I wcale nie nauczyła go tego służba w armii, on dostał to razem z sercem – wiernym, lojalnym. To ten właśnie zew wierności połączył pętami dozgonnej przyjaźni jego i Zana. Następca tronu nosił w sobie niezachwianą pewność, że jeśliby kiedykolwiek potrzebował pomocy ręka Ratha będzie na niego czekała- wyciągnięta. A Rath oczekiwał wzajemności. Nienawidził kombinowania, niezdecydowania. Zan wiedział, że kto jak kto, lecz Rath nie zniósłby zdrady. Co nie znaczyło, że nie było między nimi konfliktów, wręcz przeciwnie. Ścinali się na różne tematy dość często i ostro, to jednak były krótkie i nietrwałe zatargi. Częściej do poważniejszych spięć dochodziło pomiędzy nimi, a siostrą Zana- księżniczką Vilandrą.
Vilandra. Wiecznie otoczona wianuszkiem zalotników i wielbicieli, co nie było dziwne, jeśli wziąć pod uwagę jej pozycję i urodę. A trzeba powiedzieć, że była pięknością. I choć brzmiało to dość surrealistycznie, w istocie tak było. Delikatne, plastyczne rysy jej twarzy rozjaśniały się w ujmującym uśmiechu, gdy usiłowała kogoś uwieść, a robiła to dla rozrywki prawie codziennie. Do tego jej drapieżne, czarne oczy, oczy przebiegłej kocicy jak mawiał Rath, i nie mylił się. Do tego dochodziły pełne kształty jej figury, które uwidoczniała każda sukienka. Vilandra była piękna, ale pusta . Księżniczka dawała się często poznawać jako osoba wyrachowana i przebiegła. Ponieważ mężowie lgnęli do jej stóp, wykorzystywała to niemiłosiernie, bawiąc się ich uczuciami. Zan i Rath ciągle mieli z nią w związku z tym kłopoty, bo co i rusz chciała wychodzić za mąż, a i tak było pewne że unieważni małżeństwo po kwarcie dekady. Poza tym jako jej bracia , pragnęli jej szczęścia i dobierali kandydatów uważnie, poddając ich restrykcyjnej ocenie. To wielce denerwowało Vilandrę, a jednak godziła się z ich decyzjami Co w nich takiego było, że nawet najsilniejsze pęknięcie nie było w stanie wyrwać ich z wzajemnych więzi ?
Tego dnia Ir wstała wcześniej i już od rana krzątała się w komnatach. Dzień zapowiadał się pięknie, cudowny poranek budził się na niebie. Ciepłe promienie słoneczne wlewały się do Reevandolu błądząc po zasłonach i firanach, pląsając po świeżo wypastowanych podłogach oraz po sennych jeszcze twarzach mieszkańców dworu. Za oknami świat wschodził by żyć. Ptaki śpiewały siadając na gałązkach bajecznych krzewów akacji i czarnej jagody, potężne korony stuletnich dębów w antarskich lasach szumiały dostojnie. Strumyki srebrzyły się w słońcu, pomrukując gdzieniegdzie, na kamieniach.
Ir otworzyła okiennicę w korytarzu prowadzącym do kuchni królewskiej i odetchnęła głęboko, wpuszczając do środka świeże powietrze. Była tu guwernantką już od trzynastego roku życia, i wiedziała, że takie dni jak ten zdarzają się rzadko. Choć wstawanie o ósmej rano, otwieranie okiennic w korytarzach, budzenie służby , a wreszcie doniesienie śniadania swemu panu było dla niej codzienną rutyną, tego dnia okazało się czymś wyjątkowym. Przeczuwała, że dziś może wydarzyć się coś ważnego i specjalnego.
Patrząc na zegar przedstawiający walkę bohatera mitologii antarskiej- Lajona z legendarnym Złotym Smokiem , Ir porzuciła swe myśli, poprawiła biały czepek na głowie i popędziła do kuchni. Tam wśród porannego rozgardiaszu, stosu garnków miedzianych, łyżek i noży, wśród sadzy z pieca kaflowego, ujrzała starą, poczciwą twarz kucharki , która już czekała nań ze srebrną tacą.
— Witaj Elizo.- przywitała się radośnie, całując dwie, pomarszczone ręce- Czy wszystko gotowe ?
Eliza pokiwała siwą głową. Pomimo stanowiska niskiego rangą w hierarchii dworskiej, kobiecina ta cieszyła się szacunkiem u wszystkich-od służby po samego króla seniora. Była jakby matką zamku, jedyną z służby, jeszcze sprzed wojny. Mądra i opiekuńcza, zawsze znalazła dla każdego dobre słowo, była dla tego miejsca ostoją.
— Tu jest pieczywo i świeże owoce. A w dzbanie herbata z zielonego liścia.
Ir z aprobatą uśmiechnęła się. Wszystko się zgadzało. Stał srebrny talerzyk i niebieskie serwety, w szklanym flakonie błyszczały sztućce. Nie zwlekając już dłużej wzięła tacę z jedzeniem i pomknęła przez korytarze ku komnacie panicza Ratha, jej wychowanka.
Nie było słów, by wypowiedzieć jak silnie kochała tego chłopca. Do zamku podrzucono go, gdy był niemowlęciem bez przeszłości i korzeni. A ona go wychowywała. Nierzadko miała mu za złe jego niektóre zachowania, bo Rath całe życie chodził własnymi drogami, nie mniej nigdy nie potrafiła się na niego gniewać dłużej niż godzinę. Poza tym Rath również ją kochał, mimo że nigdy się do tego nie przyznawał. Często kupował jej kwiaty, z wypraw wojennych przywoził kosztowności, całował w rękę i policzek na każde pożegnanie, czy kiedy się gniewała. Ir w pewnym sensie była z tego dumna, bo przecież każdy wiedział jakie Rath ma powodzenie wśród kobiet.
Kiedy więc weszła do zielonej sypialni swego chłopca, i ujrzała go na łożu pogrążonego w kamiennym śnie, uśmiechnęła się pod nosem. Cicho postawiła tacę na stoliku przy łóżku , podeszła do okien i otworzyła je na oścież, wpuszczając do komnaty świeżość dnia. Następnie otworzyła potężną, wysadzaną szmaragdami szafę i wyjęła zeń atłasowy, ciemnogranatowy szlafrok, haftowany złotą nicią. Wtem, Rath przebudził się. Otworzył swe ciemne, wąskie oczy i odgarną z nich , kręcone, brąz włosy wijące się do silnych, dobrze zbudowanych ramion.
— Jak dobrze, że mój panicz wreszcie się zbudził ! – klasnęła w dłonie, siadając na brzegu posłania.- Śniadanie podano !
Rath uśmiechnął się półgębkiem. Kobieta zarumieniła się, a że pragnęła ukryć zawstydzenie wstała szybko i rzekła rzeczowo:
— Niech panicz posili się, wstanie i czym prędzej zajmie się sprawami królestwa.
— Ależ kochana Ir, czyżbym nie wiedział o jakichś planach na dziś ?- Rath zmarszczył brwi, maczając bułkę w miodzie z orzechami włoskimi. – Dziś jadę tylko na polowanie.
— To właśnie miałam na myśli.- służąca wyjęła jedzenie z ręki księcia.- A gdzie maniery, ile my mamy lat paniczu,dziesięć ?
Podparła się pod boki, tupiąc nogą.
— Najpierw poranna toaleta !- upomniała trochę urażona, a potem postawiła przed Rathem porcelanową misę z wodą i czyściutki, lniany ręcznik.
Rath znowu się uśmiechną ,jakby całe to jej gderanie mało go obeszło.
Umoczył dłonie w orzeźwiającej wodzie i mruknął z zadowoleniem :
— Średnio ciepła ! Tak jak lubię...
W południe Rath kazał stajennemu osiodłać konie i przygotować psy. Dzień rzeczywiście był idealny na polowanie. Kiedy więc cały w podnieceniu, odziany w specjalny strój łowiecki (w którym to prezentował się znakomicie) – skórzane obcisłe spodnie, bluza ze skóry jeleniej i zielona czapka z piórem bażanta, zjawił się na dziedzińcu, wszystko było gotowe. Łuki przypięte koło siodeł, psy wyszczotkowane, nakarmione i napojone biegały w okolicy, a konie konie! Jakże on uwielbiał konie! Jego wierzchowiec, czarny arab czystej krwi o imieniu Błyskawica czekał dostojnie przestępując z nogi na nogę, koło niego zaś równie wspaniały kasztan z białymi skarpetkami-Grom, koń Zana. Sam Zan siedział już w siodle, podśpiewując jedną z łowieckich pieśni. W całej jego postaci, tam na tym koniu, było coś magicznego. Pochylony nieco do przodu, delikatnie rysujący się profil jego twarzy lśnił w słońcu, oczy błyszczały. Krótkie, czarne włosy śmiesznie podrygiwały na letnim wiaterku.
— Ty zwarty i gotowy na polowanie ?- tymi słowy powitał go Rath- Chyba się nawrócę !
Po czym bracia przywitali się, radośnie ściskając. Nie widzieli się cały ranek.
— Dziś chcę naprawdę zapolować.- odpowiedział beztrosko Zan.
Rath parsknął szczerym śmiechem.
— I jak zawsze tego nie uczynisz.- rzucił, zwinnie wskakując na Błyskawicę.
— Tym razem nie będziesz miał racji !- Zan ukuł konia ostrogami i ruszył do przodu.
Za nim to samo uczynił Rath, a za nim pobiegły psy, ujadając donośnie. Wkrótce oboje zrównali się w truchcie i tak jechali, zrelaksowani podziwiali widoki, gdy nagle wyrósł obok nich trzeci wierzchowiec. Rathowi wystarczyło raz rzucić na niego okiem, by wiedzieć, że to Łabądż Vilandry. Maści był białej, w pstrokate szare plamki na zadzie, i także należał do najpiękniejszych zwierząt w królestwie. Jego właścicielka , odziana w strój do polowań, bardzo obcisły i bardzo uwydatniający jej kobiece wdzięki, prezentowała się niemniej znakomicie.
— Vil gdybym cię nie znał, musiałbym przyznać że w tym stroju wyglądasz jak bardzo apetyczny giermek ! –zawołał do niej Rath .
— Och, twoje loki !- westchnęła teatralnie- Jesteś taki dziewczęcy !- odcięła się Vilandra, i chichocząc popruła do przodu.
Zan zdawał się być zniesmaczony całą tą sytuacją.
— Co ona tu robi ?- spytał.
Rath zauważył na jego twarzy troskę i złość zarazem.
— Daj spokój, jak na damę ma dobry gust. – zażartował.- Dobry początek !
— To nieodpowiednie !
— Chce się tylko rozerwać.
— Nie będzie polować.
— To chyba jasne. Posiedzi z tobą na kocyku.- zakpił Rath i wykrzywił usta.
Zan odwrócił głowę i przez moment wpatrywał się w zielone wzgórza, które mijali. Po chwili jednak znów zaczął mówić.
— Po prostu się o nią martwię. Nie chcę, żeby potem ludzie gadali. A i tak już o niej gadają. Że jest zbytnim lekkoduchem i kokietką, że bawi się ludźmi. Musi nauczyć się dyscypliny.
— Dlaczego nie dasz jej uczyć się na własnych błędach ? – Rath mówił bez cienia powagi- Jest dorosła, czas żeby sama wybrała drogę.
— Sam często decydujesz za nią.
— Owszem, obaj to robimy. Ale ostatnio doszedłem do wniosku, że trzeba z tym skończyć.
— A ja nie. Nie zgadzam się. Obawiam się, że kiedyś zrobi coś głupiego. Coś, co będzie wiele kosztować nas wszystkich.
— W porządku, ale popuść trochę tę smycz. W przeciwnym razie, utracimy jej zaufanie. Znam się na kobietach. – kąciki ust Ratha zadrgały lekko.
Zan odetchnął i także się wypogodził. Skończył temat. W taki piękny dzień, nie należy dokładać sobie zmartwień.
— Powiedziałem nie , nie będziesz polować !- Zan poczuł jak burzy się w nim krew.
— Mogę robić co mi się podoba !- Vilandra, zwana też Vil, z wściekłością cisnęła w brata jedwabną czapką.
— O nie ! Tym razem nie ustąpię, przed twoją idiotyczną zachcianką ! – Zan złapał ją za rękę.
— Nie musisz !
— To niebezpieczne !
— Będzie przy mnie Rath !- wyrwała się gwałtownie.
Zan po tej burzliwej wymianie zdań sapał ciężko. Spojrzał na stojącego nieopodal Ratha, który pilnując koni i psów z niecierpliwością czekał na finał tej kłótni. Stali na wielkiej, zielonej polanie, skąd zwykle zaczynały się polowania.
— Dobrze więc, zrób co uważasz za słuszne. Ja tu poczekam.
Widać było, że niełatwo było mu przełknąć porażkę i uległość wobec siostry. Rumieńce gniewu wciąż nie schodziły z jego twarzy.
— Zan jedź z nami. Tak będzie najlepiej. – zaproponował Rath, przygotowując mięso dla psów.
— Nie.- stanowczy ton przyszłego władcy zdawał się wszystko rozstrzygać. – Nie namówicie mnie do tego.
— Zatem znowu wygrałem. Szkoda, że się nie założyliśmy.
I to mówiąc , Rath zarzucił na plecy łuk z kołczanem , wsiadł na konia i zagwizdał na psy. A za nim, nie patrząc na brata, podążyła Vilandra.
— Co my właściwie tropimy ?- Vilandra ze złością po raz kolejny, wyciągnęła sobie z włosów gałąź.
— Mówiłem ci już. Jelenia, kozła, rogacza. Nazwij to jak chcesz, byłeś się nareszcie przymknęła.
Rath był maksymalnie skoncentrowany. Jego oczy przeczesywały każdy krzak i zagajnik. Z dłonią napiętą od cięciwy łuku , poruszał się wolno, prawie bezszelestnie. Mówił szeptem, nasłuchiwał czy psy nie dadzą sygnału, łowił uchem każdy, najmniejszy nawet dźwięk.
— To mi się coraz mniej podoba. Siedzimy tu już dwie godziny i nic. Ciągle tylko kaleczą mnie jakieś gałęzie, owady bzyczą denerwująco nad głową , cała jestem brudna ! I w pajęczynach !
Rath westchnął ciężko w głębi duszy. Tu Zan miał rację . Całkowitą. Trzeba było zostawić z nim Vilandrę, to nie było zajęcie dla niewiast. Zdecydowanie nie.
— Cicho !- powiedział na głos.- Spłoszysz go tą ciągłą gadaniną !
— Nie do wiary ! –Vil wydawał się być na granicy wybuchu- Obchodzi cię bardziej jakieś polowanie niż ja !
Rath starał się trzymać emocje na wodzy. Nie pozwoli wytrącić się z równowagi, choć opanowanie to nie była jego najmocniejsza strona, jak w przypadku Zana. Musiał jednak przyznać, że to zachowanie typowe dla Vil- to całe narzekanie i chęć zwrócenia na siebie uwagi. Nie cierpiała, gdy coś było ważniejsze od niej.
— Tak naprawdę nie masz pojęcia co dzieje się na prawdziwym polowaniu.- przemówił najciszej jak mógł, po to by ją czymś zająć.
— Nie ?
— Nie. Nie do porównania jest atmosfera, gdy zjeżdża się ze trzydzieści osób, które dzielą się na grupy, jest cały plan, tuzin psów, i na początek zawsze odgrywamy na rogu hymn łowiecki. Potem aż do późnej nocy każda z grup tropi na wyznaczonym obszarze. Pod koniec wszyscy spotykamy się w umówionym miejscu i biesiadujemy przy ognisku. Wracamy następnego dnia. Czy to nie cudowne ?- zmrużył oczy.
— Tak, cudowne. Dwa dni w tym brudzie.
— Wiedziałem, że to powiesz. –zaśmiał się.
Jego śmiech jednak urwał się gwałtownie. Oto usłyszał trzaskanie małych gałązek i szelest liści ze ściółki. To było zwierzę. Z pewnością. Zbliżało się do nich. Zatrzymał się więc i kucną w zaroślach, gestem ręki nakazując Vil to samo. Teraz słyszał tych odgłosów coraz więcej. A więc było ich więcej. Może nawet całe stado ! Żałował, że nie ma tu Zana. Każdy, nawet najgorszy myśliwy przydaje się w tej sytuacji. Ale nagle przez głowę przeszła mu niepokojąca myśl. Gdzie są psy ? Czemu nie dają głosu ? To niemożliwe, żeby nie wytropiły chodź jednego osobnika z całego stada ! Przez chwilę trwał w domysłach, lecz nagle zdał sobie sprawę z realnego położenia. Niespodziewanie, parę metrów przed nim wyrosły wąskie, zdradliwe ślepia, i wąski, szary pysk ociekający świeżą krwią. Rath od razu pojął co się wydarzyło. To nie żadne stado jeleni, to było olbrzymie stado wilków ! Wilków, które uprzednio rozerwały wszystkie jego psy na strzępy, a po ich zapachu dotarły do niego i Vil. Jak mógł przeoczyć coś tak oczywistego, zachować się jak głupi wieśniak ? Dodatkowo sytuację komplikowała obecność Vil, która –niech to diabli!- była podobnie bezbronna, a co za tym idzie mało użyteczna, jak każda kobieta. I cóż- nawet ta luźna, sarkastyczna myśl nie dodała mu otuchy. Dreszcz strachu przeszył jego ciało. Odwrócił się w stronę siostry, nie straciwszy czujności i kontroli nad wilkiem. Ona też zdała już sobie sprawę z ich niebezpiecznego położenia.
— Posłuchaj mnie uważnie , Vil.- przemówił stanowczym głosem- Na mój znak rzucisz się do ucieczki. Dam ci mój mniejszy łuk, biegnij do koni i jedz do Zana. Sprowadź pomoc.
— Nie !- ścisnęła jego dłoń.- Nie zostawię cię tu !
— To nasza jedyna szansa, biorąc pod uwagę realia.- powiedział dobitnie.- Nie ma czasu.
— Nie ! –krzyknęła.
I to był pierwszy błąd. Coś przecięło powietrze, uderzyło o ziemię, coś się zakotłowało. Rath poczuł jak ostry kieł rozrywa mu skórę, jak ciepła krew zaczyna zalewać mu nogę. Piekący ból rozprzestrzeniał się w zaskakującym tempie. Przez zamglone zernice zdołał dojrzeć jak Vilandra poderwała się na nogi i zwinnie skoczyła w dal.
Zan właściwie był już w dobrym humorze, gdy ujrzał zbliżające się konie. Poznał Łabędzia , na którym siedziała Vil i Błyskawicę, na której nie siedział nikt nie było też psów. Zan od razu wiedział , że coś się wydarzyło. Wybiegł naprzeciw siostrze.
— Co się stało ?!
Ledwo złapała powietrze.
— Musisz tam jechać ! Rath...wilki...całe stado...on jest ranny !- zakończyła z płaczem.
Zan bez namysłu wskoczył na swojego Groma, który az do tego czasu w błogim spokoju szczypał trawę.
— Jedziemy po pomoc ! – zarządził.
— Nie zdążymy ! Zan, on jest tam sam ! Psy zagryzione !
— Co sugerujesz ?
— Musisz użyć ...wiesz czego !
— Vil -w jego głosie brzmiała rozpacz.- Nie mogę tego zrobić, wiesz , że nie. Jak przybędziemy do zamku wszyscy się dowiedzą, że jestem uzdrowicielem. Że jesteśmy inni. Zabiją nas wszystkich !
— Nie mogą, jesteś królem !
— Wiesz, że mogą !
— Nie ma czasu !
— Ale jak im to wytłumaczymy ?
— Zostaw to mi. Ruszajmy !
Sen
Białym latawcem dzień wypłynął
Nad wzgórzami biała sukienka
Sen się skończył, ale nie miłość
(...)
Popłyniemy białym latawcem
On przyrzeka, ona mu wierzy
(...)
Płyną, płyną, płyną nad ciszą
Pewnie siebie już nie usłyszą,
On ją woła, ona nie słyszy
Sen bezsenny, sen ją kołysze
On latawcem białym na niebie,
Ona płynie dokoła siebie,
(...)
Rozpłynęli się, rozpłynęli...
— Panie Evans, zdaje sobie pan sprawę z tego, że niebawem czeka pana zaliczenie z prawa rzymskiego ? – profesor Grey zatrzymał na Maxie parę swoich malutkich , rozbieganych oczu.
Max odwrócił się w stronę ściany i udał, że z żywym zainteresowaniem ogląda reprodukcję Picassa , która od wieków była jedyną ozdobą w biurze Grey'a, i właściwie to widział ją już setki razy. Pomimo to miał nadzieję, że choć przez chwilę będzie to wyglądało naturalnie, i nie będzie musiał patrzeć w te malutkie, świdrujące go teraz oczka. Ponieważ Max szczerze nie lubił swojego wykładowcy od historii prawa i chyba z wzajemnością.
— ...A skoro , jak zakładam wie pan o terminie egzaminu, zaczęło mnie zastanawiać czemu opuszcza pan drugi wykład w tym tygodniu ?
Max poczuł, że teraz jest moment w którym powinien się odezwać, nawet z grzeczności, ale z drugiej strony powstrzymywała go od tego pewność, że równocześnie będzie musiał spojrzeć na tego niezgrabnego, odpychającego człowieka.
— Hę ?- Grey niecierpliwił się.
— Panie profesorze...-zaczął powoli Max, obracając twarz – Jak już mówiłem moja siostra Isabel...
— Tak wiem, wiem, bo nawet pana usprawiedliwiała, że dziś też musi pan wyjść. Jednak czemu akurat powtórnie na moim wykładzie ? Nie wierzę w takie przypadki. Takie rzeczy, to można było tolerować w liceum , proszę pana !
Max łajał się w duchu. Gdyby zamiast niego był tutaj Michael ! On z pewnością nie bawiłby się w wysłuchiwanie kazań.
— Wszystko nadrobię, panie profesorze.- Max uderzył w potulny, obronny ton-Wydaje mi się, że mam jedną z najlepszych średnich.
Grey nie słuchał już. Machnął ręką , sięgając jednocześnie po swoją ulubioną fajkę.
— Dziękuję i...- Max stropił się.
— Idź chłopcze, idź i nie zawracaj głowy !- uciął profesor, momentalnie pogrążając się w swoich notatkach.
Max dyskretnie wycofał się z gabinetu. Zawsze uważał Grey'a za dziwaka, zresztą jak połowa studentów tego kierunku. Grey miał niespotykane zainteresowania, był technofobem i zwolennikiem przedwojennego porządku. Teraz jednak Max był mu wdzięczny, że nie wygłosił jednego ze swoich moralizujących przemówień, i szybko pozwolił mu odejść. Isabel mówiła przez telefon, że to nie może czekać. Przebiegł więc w największym pośpiechu skrzyżowanie alei 234 i 676 , minął park rozrywki i po upływie paru minut zbiegał w dół, po małych kamiennych schodach. Przed stylizowanymi na obdrapane drzwiami, stała grupka młodych, roześmianych ludzi. Max przelotnie ich zlustrował –sączyli piwo – na pewno studenci, któż inny mógł przychodzić do takich małych, zaszytych w podziemiach Miasta Aniołów knajpek ? Pokręcił głową. Isabel zmieniała swój styl na co raz bardziej niepozorny i normalny, czyżby obawiała się odkrycia tajemnicy jak w Roswell, przed laty ? Bijąc się z myślami Max znalazł się w dusznym, ciemnym pomieszczeniu, w którym jedyne światło sączyło się z papierowych lampionów zawieszonych na powyginanych artystycznie drutach. Trzeba było jednak przyznać, że to miejsce miało rozpoznawalny, specyficzny klimat.
— Max, tutaj !- donośny okrzyk sprawił, że obrócił się o 180 stopni.
Isabel siedziała przy stoliku koło baru i grzebała rurką w koktajlu. Cmoknął ją w policzek na powitanie.
— Dobrze wyglądasz – zauważył krótko, rozglądając się po otoczeniu.
Kosmitka przygryzła dolną wargę.
— Max...-zaczęła zniżonym głosem- Dzieje się coś złego...
Chłopak momentalnie przeniósł na nią swoje płonące żywym bursztynem tęczówki.
— FBI ?- wydedukował.
Isabel westchnęła z irytacją.
— Czemu ty i Michael zawsze macie tylko jedno w głowie ?
Max uśmiechnął się blado.
— Dlatego , że to przez FBI jesteśmy w sytuacji w jakiej jesteśmy ?
— Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie- machnęła ręką- Zresztą, do rzeczy Pokazał mi się Alex.
Alex. Znowu Alex ! Max poczuł się nagle jak by siedział w zamrażarce.
— Liz też...wczoraj. – jego cichy głos z trudem docierał do Isabel- Podobno dziwnie się zachowywał.
— Tak, ze mną było tak samo. Max, on powiedział, że musi cię zobaczyć.
— Mnie ?
— Tak, Max.
Milczenie zawisło między nimi. Postać Alexa jakakolwiek by nie była, od paru dni wywoływała w nich skrajne odczucia. Z jednej strony jego „ objawianie się” było pozytywem-wciąż mogli mieć kontakt z przyjacielem, ale z drugiej strony...Alex nie był już sobą, i tu tkwił problem. Nie budził zaufania i rozbawienia jak za życia, nie występował w roli duszy towarzystwa, opiekuńczego, wrażliwego chłopaka. Teraz był kimś nieznanym, zjawiskiem – i to mistycznym. Miał nad nimi przewagę w czasie i przestrzeni, przewagę na Ziemi i poza nią. Kosmici nie byli do tego przyzwyczajeni, to oni od zawsze byli tymi, którzy posiadali coś ponad standard. A Alex to zburzył, stając się istotą nadprzyrodzoną, równą im, a może nawet wyższą.
Max czuł , że Alex ma jakąś misję do spełnienia i w tym ułamku chwili, w którym Isabel powiedziała , że on- Max, ma się z Alexem spotkać...Ciężko odsuwał od siebie natarczywą , tłoczącą się w jego umyśle refleksję, że ta misja ma związek z nim samym, i że to nie jest nic dobrego.
— Ale... jak ? – chłopak wznowił rozmowę- Jak mam się z nim skontaktować?
Isabel wzruszyła ramionami, rejestrując zaniepokojenia na twarzy brata.
— Nie mam zielonego pojęcia. – urwała, łapiąc Maxa na niemym przerażeniu, które tysiącami czarnych nitek odbiło się w jego oczach. – Max ? Ukrywasz coś przede mną ?
Obcy pomału przesunął dłoń w stronę dłoni dziewczyny i delikatnie ujął jej palce.
— Izzy...od pewnego czasu nawiedzają mnie sny.
Struchlała.
***
Antar, Rok Szkarpłatnej Tarpei
Tej nocy wizja była niezwykle wyraźna. Jakby żywy obraz przesuwał mu się przed oczami. Rozpoznał miejsce. To były Ogrody Tespijskie tuż koło ruin starego zamku, w Dolinie Srebrnego Niedźwiedzia. Najbardziej tajemnicza okolica na Antarze. Najbardziej mroczna, opiewana przez starych bardów w licznych legendach, snutych setki lat temu przy dobrym winie i ogniu, przy słodkim akompaniamencie mandolin i wesołym gwarze wieśniaków, pod strzechami niejednej swojskiej gospody. Dziś już tylko wyskrobana piórem na pożółkłym pergaminie, zamknięta w wiekowych, zakurzonych księgach, których mosiężne oprawy nie chcą się otworzyć i milczą uparcie.
Każda historia o tym miejscu zwykle zaczynała się od wychwalania rodu, który rządził Antarem w czasach jego świetności, a sama Dolina Srebrnego Niedźwiedzia była królewską krainą , miodem i mlekiem płynącą. To tam, na jednym ze stromych, zielonych wzgórz , gdzie górskie potoki co parę metrów przecinają dziką ścieżkę, by u podnóża złączyć się w piękną, błyszczącą lazurem rzekę, stał Reevandol. Twierdza panujących- potężnego rodu Renvaldich od pięciu wieków władających Planetą Światła. Na tronie zasiadał wtedy Wielki Zan, król jak mawiano- „ za bardzo sprawiedliwy jak na charakter epoki”, rządzący rozważnie, będący ulubieńcem ludu, zwany przez plebs ''Mokhra'', czyli tyle co ''Zbawiciel''.
W antarskim królestwie życie układało się znakomicie, dopóki nie pojawiła się ona. Ona. Owiana największym sekretem postać legendy. Nieliczni starcy , którzy jeszcze do dziś coś o niej pamiętali powiadali, że to ona była przyczyną rozpadu starego porządku i dawnego królestwa. Zresztą był to główny wątek wszystkich opowieści. Według wędrownych pieśniarzy nieznajoma była niesamowicie piękna i przybyła tu przez przypadek , a ówczesny panicz Zan uratował jej życie. Potem ona została na dworze i oboje bardzo się pokochali. Musieli się jednak ukrywać przed narzeczoną Zana (zwała się Rea), która od chwili urodzenia była przeznaczona na królową. Kiedy w końcu na nieszczęście kochanków królowa Rea odkryła ich romans, tragedie spadły na Antar jak grom z niebios. Rozpętała się wojna z rodem , z którego wywodziła się Rea, ponieważ jej ojciec Mendog I , nie pozostawił obojętnie tej zniewagi i zszargania godności nie tylko swej ukochanej córki, ale także i swojej. Zan podejmował próby zawarcia pokoju, które jednak spełzły na niczym i w ostateczności musiał odpowiedzieć przemocą na przemoc. Jednako sztuka wojenna Reevandalczyków charakteryzowała się rozwagą i honorem, natomiast Mendog walczył z okrucieństwem i zemstą, niszczył, mordował i palił. Zan widział dramat tej wojny, i powoli zdawał sobie sprawę z tego, że Antar czeka nieuchronna klęska. I rzeczywiście. Wojna skończyła się jego przegraną. Jako króla, dowódcy i człowieka. Stracił wszystkich bliskich. Matkę, ojca, zaufanych podwładnych nawet ukochaną. Naznaczony ich krwią żył dalej. Powoli odbudowywał królestwo, choć już nigdy nie miało w sobie tyle mocy co przedtem. Dlaczego to robił? Co dawało mu wiarę na przyszłość ?Miał swój wielki sekret. Sekret...
Tak- to było w Dolinie Niedźwiedzia. Poznawał wyżłobione przez rzekę kamienie i jaskinie ukryte w czeluściach Gór Północnych. Poznawał te ogrody. Niegdyś wspaniałe, pełne egzotycznych, soczystych zielenią roślin zwisających z marmurowych rzeźb i murów, okalających zamek. Wysadzane pachnącym, kolorowym kwieciem, morzem kwiatów, okalającym starą, zabytkową altanę w rogu. Stojącą po dziś dzień, altanę zakochanych – Altanę Feniksa. Kiedy był dzieckiem, często bawił się w niej z Zanem i Vilandrą . A więc to tam ! To jest miejsce spotkania
Sen urwał się. Obraz znikł. Rathis otworzył oczy i usiadł na łóżku. Powoli odsunął ciężki, muślinowy baldachim. Stanął przed lustrem. Dotknął rozpalonego czoła. Cały był zlany potem, ale przynajmniej już nie musiał się bać.
Czasem kiedy przechadzał się korytarzami, kiedy stawiał stopy na masywnych, zniszczonych biegiem lat schodach, bał się. Strach przeszywał go na wskroś , od karku po czubki pantofli. Patrzył na surowe, wyblakłe twarze swych przodków, którzy byli już jedynie znakiem minionych czasów: złotą ramą, płótnem i zaschniętą farbą – szeregiem portretów ciągnących się od holu po salę balową. Zresztą wszystko w tym starym zamczysku, jedynym obiekcie ocalałym sprzed wojny, było właśnie takie jak wspomnienie- namacalnym symbolem pamięci, bolesnej pamięci. Bywały nawet takie dni, gdy Zan nienawidził tego miejsca. Chłodne, kamienne komnaty, ogromne przestrzenie, w nocy ciemne i przerażające, puste i samotne. I nawet w dzień pełne duchów, duchów przeszłości i teraźniejszości. Tak, czasami bardzo się bał, choć nigdy nikomu o tym nie mówił. Nie potrzebował przecież fizycznego wsparcia , wystarczyło, iż znalazł się w jedynym miejscu pałacowego kompleksu, gdzie mógł czuć życie- w gabinecie swojego dziadka, Wielkiego Zana.
Było to spokojne, zaciszne pomieszczenie z wielkimi okiennicami wychodzącymi na wschód, których nigdy nie okrywano ciężką kurtyną zasłon, zatem promienie słoneczne stale gościły w jego kątach. Wiekowe, mahoniowe meble pomimo zużycia prezentowały się równie majestatycznie co przed laty. Uwieńczeniem antycznego szyku i stylu pomieszczenia była zaś prawdziwa perła – biurko zrobione na zamówienie, którego rodowód sięgał jeszcze czasów sprzed epoki Zana Wielkiego. Delikatny, ciemnobrązowy heban z nóżkami oprawionymi szczerym srebrem. Wypolerowane na błysk przykuwało wzrok każdego, kto przestąpił próg komnaty. Lecz najczęściej przebywał w niej Zan, siadał przy owym biurku i rozmyślał całymi godzinami. Mógł tak siedzieć w milczeniu w nieskończoność, z głową wspartą na ręce.
Oczywiście tak mało praktyczne zajęcie jak myślenie, w powszechnej opinii nie było domeną króla, i dlatego Zan nie mógł oddawać się tej przyjemności wtedy kiedy zechciał . Wraz ze swym najwierniejszym przyjacielem, dowódcą wojsk Antaru- Rathisem, brał udział w naradach dotyczących organizacji armii i naradach wojennych. Debatował nad stanem państwa , musiał być obecny na przyjęciach dyplomatycznych, otwieraniu wielu spotkań towarzyskich i przedsięwzięć. Od święta , kiedy zmęczenie dało mu się we znaki, on i Rath brali sobie „ wolne” jeżdżąc do lasów na polowania. Wszyscy na dworze wiedzieli jednak, że młody książę nie poluje dla sztuki i zabawy, czy dla przyjemności. Było powszechnie wiadome, iż Zan nie lubuje się w polowaniu. Dlatego pewnie, że nigdy nie potrafił zabijać. Nie potrafił wycelować z premedytacją do zwierzęcia, nie potrafił przełamać oporu. Był od najmłodszych lat chłopcem wrażliwym i czułym, aż niektórzy z możnych twierdzili, że te cechy nie czynią go odpowiednim następcą tronu.
Podczas więc gdy Rath ekscytował się każdym celnym strzałem, gdy kolekcjonował łuki, chwalił się swymi coraz lepszymi zdobyczami (głównie wśród dam dworu, bo to imponowało kobietom w pałacu i nie tylko), on siedział nad strumieniem, nad którym się rozkładali i rozkoszował się dziką przyrodą. Rath często się wtedy naburmuszał, pozbawiony towarzysza, i kpił z niego, że już kompletnie zniewieściał, i że żaden z niego mężny rycerz z krwi i kości. Zan nie chował urazy za te utarczki , wiedział bowiem, że dla Ratha jest to forma zabawy, gry dającej mu przyjemność.
Rath w ogóle inaczej pojmował świat. Dla niego te wszelkie dworskie obyczaje i idee nie były świętością, były korzyścią. Kultura wzorowego rycerza, dowódcy, wojskowego, ubiór zgodnie z modą , zachowanie wobec dam serca, panien, obrona słabych-szlachetność, honor, ojczyzna. Rozrywki i zabawy dworskie, a więc i polowania. To był rzeczy zależne od humoru, dawały przyjemność, jednakże gdy stawały się wymogami sztywnej etykiety, Rath odrzucał je , poczytując za przeszkody na drodze ku osiągnięciu celu. Właśnie to była esencja jego charakteru- chaos, i to poukładany, odbity od szablonu, który nigdy nie istniał. Nie wiadomo było kiedy Rath może wybuchnąć i wszystkie grzeczności spłynął po nim jak deszcz, lecz wiadomym było że po długim okresie spokoju coś na pewno pęknie. Bywał impulsywny i krzykliwy, pchał się do pojedynków. Niektóre jego zachowania rysowały jego nieokrzesany charakter tak wyraźnie, że i ci co go znali, zaczynali pocić się ze strachu. ''Gorąca głowa''- taka krążyła o nim opinia. Na ten wulkan jaki nosił w sobie Rath, istniał jeden sposób- to była wierność. Cecha, która nigdy w Rathsie nie znikała i może dlatego była zarazem najskuteczniejszym fortelem by go ugłaskać. Twarda jak stal, czysta, prawdziwa. I wcale nie nauczyła go tego służba w armii, on dostał to razem z sercem – wiernym, lojalnym. To ten właśnie zew wierności połączył pętami dozgonnej przyjaźni jego i Zana. Następca tronu nosił w sobie niezachwianą pewność, że jeśliby kiedykolwiek potrzebował pomocy ręka Ratha będzie na niego czekała- wyciągnięta. A Rath oczekiwał wzajemności. Nienawidził kombinowania, niezdecydowania. Zan wiedział, że kto jak kto, lecz Rath nie zniósłby zdrady. Co nie znaczyło, że nie było między nimi konfliktów, wręcz przeciwnie. Ścinali się na różne tematy dość często i ostro, to jednak były krótkie i nietrwałe zatargi. Częściej do poważniejszych spięć dochodziło pomiędzy nimi, a siostrą Zana- księżniczką Vilandrą.
Vilandra. Wiecznie otoczona wianuszkiem zalotników i wielbicieli, co nie było dziwne, jeśli wziąć pod uwagę jej pozycję i urodę. A trzeba powiedzieć, że była pięknością. I choć brzmiało to dość surrealistycznie, w istocie tak było. Delikatne, plastyczne rysy jej twarzy rozjaśniały się w ujmującym uśmiechu, gdy usiłowała kogoś uwieść, a robiła to dla rozrywki prawie codziennie. Do tego jej drapieżne, czarne oczy, oczy przebiegłej kocicy jak mawiał Rath, i nie mylił się. Do tego dochodziły pełne kształty jej figury, które uwidoczniała każda sukienka. Vilandra była piękna, ale pusta . Księżniczka dawała się często poznawać jako osoba wyrachowana i przebiegła. Ponieważ mężowie lgnęli do jej stóp, wykorzystywała to niemiłosiernie, bawiąc się ich uczuciami. Zan i Rath ciągle mieli z nią w związku z tym kłopoty, bo co i rusz chciała wychodzić za mąż, a i tak było pewne że unieważni małżeństwo po kwarcie dekady. Poza tym jako jej bracia , pragnęli jej szczęścia i dobierali kandydatów uważnie, poddając ich restrykcyjnej ocenie. To wielce denerwowało Vilandrę, a jednak godziła się z ich decyzjami Co w nich takiego było, że nawet najsilniejsze pęknięcie nie było w stanie wyrwać ich z wzajemnych więzi ?
Tego dnia Ir wstała wcześniej i już od rana krzątała się w komnatach. Dzień zapowiadał się pięknie, cudowny poranek budził się na niebie. Ciepłe promienie słoneczne wlewały się do Reevandolu błądząc po zasłonach i firanach, pląsając po świeżo wypastowanych podłogach oraz po sennych jeszcze twarzach mieszkańców dworu. Za oknami świat wschodził by żyć. Ptaki śpiewały siadając na gałązkach bajecznych krzewów akacji i czarnej jagody, potężne korony stuletnich dębów w antarskich lasach szumiały dostojnie. Strumyki srebrzyły się w słońcu, pomrukując gdzieniegdzie, na kamieniach.
Ir otworzyła okiennicę w korytarzu prowadzącym do kuchni królewskiej i odetchnęła głęboko, wpuszczając do środka świeże powietrze. Była tu guwernantką już od trzynastego roku życia, i wiedziała, że takie dni jak ten zdarzają się rzadko. Choć wstawanie o ósmej rano, otwieranie okiennic w korytarzach, budzenie służby , a wreszcie doniesienie śniadania swemu panu było dla niej codzienną rutyną, tego dnia okazało się czymś wyjątkowym. Przeczuwała, że dziś może wydarzyć się coś ważnego i specjalnego.
Patrząc na zegar przedstawiający walkę bohatera mitologii antarskiej- Lajona z legendarnym Złotym Smokiem , Ir porzuciła swe myśli, poprawiła biały czepek na głowie i popędziła do kuchni. Tam wśród porannego rozgardiaszu, stosu garnków miedzianych, łyżek i noży, wśród sadzy z pieca kaflowego, ujrzała starą, poczciwą twarz kucharki , która już czekała nań ze srebrną tacą.
— Witaj Elizo.- przywitała się radośnie, całując dwie, pomarszczone ręce- Czy wszystko gotowe ?
Eliza pokiwała siwą głową. Pomimo stanowiska niskiego rangą w hierarchii dworskiej, kobiecina ta cieszyła się szacunkiem u wszystkich-od służby po samego króla seniora. Była jakby matką zamku, jedyną z służby, jeszcze sprzed wojny. Mądra i opiekuńcza, zawsze znalazła dla każdego dobre słowo, była dla tego miejsca ostoją.
— Tu jest pieczywo i świeże owoce. A w dzbanie herbata z zielonego liścia.
Ir z aprobatą uśmiechnęła się. Wszystko się zgadzało. Stał srebrny talerzyk i niebieskie serwety, w szklanym flakonie błyszczały sztućce. Nie zwlekając już dłużej wzięła tacę z jedzeniem i pomknęła przez korytarze ku komnacie panicza Ratha, jej wychowanka.
Nie było słów, by wypowiedzieć jak silnie kochała tego chłopca. Do zamku podrzucono go, gdy był niemowlęciem bez przeszłości i korzeni. A ona go wychowywała. Nierzadko miała mu za złe jego niektóre zachowania, bo Rath całe życie chodził własnymi drogami, nie mniej nigdy nie potrafiła się na niego gniewać dłużej niż godzinę. Poza tym Rath również ją kochał, mimo że nigdy się do tego nie przyznawał. Często kupował jej kwiaty, z wypraw wojennych przywoził kosztowności, całował w rękę i policzek na każde pożegnanie, czy kiedy się gniewała. Ir w pewnym sensie była z tego dumna, bo przecież każdy wiedział jakie Rath ma powodzenie wśród kobiet.
Kiedy więc weszła do zielonej sypialni swego chłopca, i ujrzała go na łożu pogrążonego w kamiennym śnie, uśmiechnęła się pod nosem. Cicho postawiła tacę na stoliku przy łóżku , podeszła do okien i otworzyła je na oścież, wpuszczając do komnaty świeżość dnia. Następnie otworzyła potężną, wysadzaną szmaragdami szafę i wyjęła zeń atłasowy, ciemnogranatowy szlafrok, haftowany złotą nicią. Wtem, Rath przebudził się. Otworzył swe ciemne, wąskie oczy i odgarną z nich , kręcone, brąz włosy wijące się do silnych, dobrze zbudowanych ramion.
— Jak dobrze, że mój panicz wreszcie się zbudził ! – klasnęła w dłonie, siadając na brzegu posłania.- Śniadanie podano !
Rath uśmiechnął się półgębkiem. Kobieta zarumieniła się, a że pragnęła ukryć zawstydzenie wstała szybko i rzekła rzeczowo:
— Niech panicz posili się, wstanie i czym prędzej zajmie się sprawami królestwa.
— Ależ kochana Ir, czyżbym nie wiedział o jakichś planach na dziś ?- Rath zmarszczył brwi, maczając bułkę w miodzie z orzechami włoskimi. – Dziś jadę tylko na polowanie.
— To właśnie miałam na myśli.- służąca wyjęła jedzenie z ręki księcia.- A gdzie maniery, ile my mamy lat paniczu,dziesięć ?
Podparła się pod boki, tupiąc nogą.
— Najpierw poranna toaleta !- upomniała trochę urażona, a potem postawiła przed Rathem porcelanową misę z wodą i czyściutki, lniany ręcznik.
Rath znowu się uśmiechną ,jakby całe to jej gderanie mało go obeszło.
Umoczył dłonie w orzeźwiającej wodzie i mruknął z zadowoleniem :
— Średnio ciepła ! Tak jak lubię...
W południe Rath kazał stajennemu osiodłać konie i przygotować psy. Dzień rzeczywiście był idealny na polowanie. Kiedy więc cały w podnieceniu, odziany w specjalny strój łowiecki (w którym to prezentował się znakomicie) – skórzane obcisłe spodnie, bluza ze skóry jeleniej i zielona czapka z piórem bażanta, zjawił się na dziedzińcu, wszystko było gotowe. Łuki przypięte koło siodeł, psy wyszczotkowane, nakarmione i napojone biegały w okolicy, a konie konie! Jakże on uwielbiał konie! Jego wierzchowiec, czarny arab czystej krwi o imieniu Błyskawica czekał dostojnie przestępując z nogi na nogę, koło niego zaś równie wspaniały kasztan z białymi skarpetkami-Grom, koń Zana. Sam Zan siedział już w siodle, podśpiewując jedną z łowieckich pieśni. W całej jego postaci, tam na tym koniu, było coś magicznego. Pochylony nieco do przodu, delikatnie rysujący się profil jego twarzy lśnił w słońcu, oczy błyszczały. Krótkie, czarne włosy śmiesznie podrygiwały na letnim wiaterku.
— Ty zwarty i gotowy na polowanie ?- tymi słowy powitał go Rath- Chyba się nawrócę !
Po czym bracia przywitali się, radośnie ściskając. Nie widzieli się cały ranek.
— Dziś chcę naprawdę zapolować.- odpowiedział beztrosko Zan.
Rath parsknął szczerym śmiechem.
— I jak zawsze tego nie uczynisz.- rzucił, zwinnie wskakując na Błyskawicę.
— Tym razem nie będziesz miał racji !- Zan ukuł konia ostrogami i ruszył do przodu.
Za nim to samo uczynił Rath, a za nim pobiegły psy, ujadając donośnie. Wkrótce oboje zrównali się w truchcie i tak jechali, zrelaksowani podziwiali widoki, gdy nagle wyrósł obok nich trzeci wierzchowiec. Rathowi wystarczyło raz rzucić na niego okiem, by wiedzieć, że to Łabądż Vilandry. Maści był białej, w pstrokate szare plamki na zadzie, i także należał do najpiękniejszych zwierząt w królestwie. Jego właścicielka , odziana w strój do polowań, bardzo obcisły i bardzo uwydatniający jej kobiece wdzięki, prezentowała się niemniej znakomicie.
— Vil gdybym cię nie znał, musiałbym przyznać że w tym stroju wyglądasz jak bardzo apetyczny giermek ! –zawołał do niej Rath .
— Och, twoje loki !- westchnęła teatralnie- Jesteś taki dziewczęcy !- odcięła się Vilandra, i chichocząc popruła do przodu.
Zan zdawał się być zniesmaczony całą tą sytuacją.
— Co ona tu robi ?- spytał.
Rath zauważył na jego twarzy troskę i złość zarazem.
— Daj spokój, jak na damę ma dobry gust. – zażartował.- Dobry początek !
— To nieodpowiednie !
— Chce się tylko rozerwać.
— Nie będzie polować.
— To chyba jasne. Posiedzi z tobą na kocyku.- zakpił Rath i wykrzywił usta.
Zan odwrócił głowę i przez moment wpatrywał się w zielone wzgórza, które mijali. Po chwili jednak znów zaczął mówić.
— Po prostu się o nią martwię. Nie chcę, żeby potem ludzie gadali. A i tak już o niej gadają. Że jest zbytnim lekkoduchem i kokietką, że bawi się ludźmi. Musi nauczyć się dyscypliny.
— Dlaczego nie dasz jej uczyć się na własnych błędach ? – Rath mówił bez cienia powagi- Jest dorosła, czas żeby sama wybrała drogę.
— Sam często decydujesz za nią.
— Owszem, obaj to robimy. Ale ostatnio doszedłem do wniosku, że trzeba z tym skończyć.
— A ja nie. Nie zgadzam się. Obawiam się, że kiedyś zrobi coś głupiego. Coś, co będzie wiele kosztować nas wszystkich.
— W porządku, ale popuść trochę tę smycz. W przeciwnym razie, utracimy jej zaufanie. Znam się na kobietach. – kąciki ust Ratha zadrgały lekko.
Zan odetchnął i także się wypogodził. Skończył temat. W taki piękny dzień, nie należy dokładać sobie zmartwień.
— Powiedziałem nie , nie będziesz polować !- Zan poczuł jak burzy się w nim krew.
— Mogę robić co mi się podoba !- Vilandra, zwana też Vil, z wściekłością cisnęła w brata jedwabną czapką.
— O nie ! Tym razem nie ustąpię, przed twoją idiotyczną zachcianką ! – Zan złapał ją za rękę.
— Nie musisz !
— To niebezpieczne !
— Będzie przy mnie Rath !- wyrwała się gwałtownie.
Zan po tej burzliwej wymianie zdań sapał ciężko. Spojrzał na stojącego nieopodal Ratha, który pilnując koni i psów z niecierpliwością czekał na finał tej kłótni. Stali na wielkiej, zielonej polanie, skąd zwykle zaczynały się polowania.
— Dobrze więc, zrób co uważasz za słuszne. Ja tu poczekam.
Widać było, że niełatwo było mu przełknąć porażkę i uległość wobec siostry. Rumieńce gniewu wciąż nie schodziły z jego twarzy.
— Zan jedź z nami. Tak będzie najlepiej. – zaproponował Rath, przygotowując mięso dla psów.
— Nie.- stanowczy ton przyszłego władcy zdawał się wszystko rozstrzygać. – Nie namówicie mnie do tego.
— Zatem znowu wygrałem. Szkoda, że się nie założyliśmy.
I to mówiąc , Rath zarzucił na plecy łuk z kołczanem , wsiadł na konia i zagwizdał na psy. A za nim, nie patrząc na brata, podążyła Vilandra.
— Co my właściwie tropimy ?- Vilandra ze złością po raz kolejny, wyciągnęła sobie z włosów gałąź.
— Mówiłem ci już. Jelenia, kozła, rogacza. Nazwij to jak chcesz, byłeś się nareszcie przymknęła.
Rath był maksymalnie skoncentrowany. Jego oczy przeczesywały każdy krzak i zagajnik. Z dłonią napiętą od cięciwy łuku , poruszał się wolno, prawie bezszelestnie. Mówił szeptem, nasłuchiwał czy psy nie dadzą sygnału, łowił uchem każdy, najmniejszy nawet dźwięk.
— To mi się coraz mniej podoba. Siedzimy tu już dwie godziny i nic. Ciągle tylko kaleczą mnie jakieś gałęzie, owady bzyczą denerwująco nad głową , cała jestem brudna ! I w pajęczynach !
Rath westchnął ciężko w głębi duszy. Tu Zan miał rację . Całkowitą. Trzeba było zostawić z nim Vilandrę, to nie było zajęcie dla niewiast. Zdecydowanie nie.
— Cicho !- powiedział na głos.- Spłoszysz go tą ciągłą gadaniną !
— Nie do wiary ! –Vil wydawał się być na granicy wybuchu- Obchodzi cię bardziej jakieś polowanie niż ja !
Rath starał się trzymać emocje na wodzy. Nie pozwoli wytrącić się z równowagi, choć opanowanie to nie była jego najmocniejsza strona, jak w przypadku Zana. Musiał jednak przyznać, że to zachowanie typowe dla Vil- to całe narzekanie i chęć zwrócenia na siebie uwagi. Nie cierpiała, gdy coś było ważniejsze od niej.
— Tak naprawdę nie masz pojęcia co dzieje się na prawdziwym polowaniu.- przemówił najciszej jak mógł, po to by ją czymś zająć.
— Nie ?
— Nie. Nie do porównania jest atmosfera, gdy zjeżdża się ze trzydzieści osób, które dzielą się na grupy, jest cały plan, tuzin psów, i na początek zawsze odgrywamy na rogu hymn łowiecki. Potem aż do późnej nocy każda z grup tropi na wyznaczonym obszarze. Pod koniec wszyscy spotykamy się w umówionym miejscu i biesiadujemy przy ognisku. Wracamy następnego dnia. Czy to nie cudowne ?- zmrużył oczy.
— Tak, cudowne. Dwa dni w tym brudzie.
— Wiedziałem, że to powiesz. –zaśmiał się.
Jego śmiech jednak urwał się gwałtownie. Oto usłyszał trzaskanie małych gałązek i szelest liści ze ściółki. To było zwierzę. Z pewnością. Zbliżało się do nich. Zatrzymał się więc i kucną w zaroślach, gestem ręki nakazując Vil to samo. Teraz słyszał tych odgłosów coraz więcej. A więc było ich więcej. Może nawet całe stado ! Żałował, że nie ma tu Zana. Każdy, nawet najgorszy myśliwy przydaje się w tej sytuacji. Ale nagle przez głowę przeszła mu niepokojąca myśl. Gdzie są psy ? Czemu nie dają głosu ? To niemożliwe, żeby nie wytropiły chodź jednego osobnika z całego stada ! Przez chwilę trwał w domysłach, lecz nagle zdał sobie sprawę z realnego położenia. Niespodziewanie, parę metrów przed nim wyrosły wąskie, zdradliwe ślepia, i wąski, szary pysk ociekający świeżą krwią. Rath od razu pojął co się wydarzyło. To nie żadne stado jeleni, to było olbrzymie stado wilków ! Wilków, które uprzednio rozerwały wszystkie jego psy na strzępy, a po ich zapachu dotarły do niego i Vil. Jak mógł przeoczyć coś tak oczywistego, zachować się jak głupi wieśniak ? Dodatkowo sytuację komplikowała obecność Vil, która –niech to diabli!- była podobnie bezbronna, a co za tym idzie mało użyteczna, jak każda kobieta. I cóż- nawet ta luźna, sarkastyczna myśl nie dodała mu otuchy. Dreszcz strachu przeszył jego ciało. Odwrócił się w stronę siostry, nie straciwszy czujności i kontroli nad wilkiem. Ona też zdała już sobie sprawę z ich niebezpiecznego położenia.
— Posłuchaj mnie uważnie , Vil.- przemówił stanowczym głosem- Na mój znak rzucisz się do ucieczki. Dam ci mój mniejszy łuk, biegnij do koni i jedz do Zana. Sprowadź pomoc.
— Nie !- ścisnęła jego dłoń.- Nie zostawię cię tu !
— To nasza jedyna szansa, biorąc pod uwagę realia.- powiedział dobitnie.- Nie ma czasu.
— Nie ! –krzyknęła.
I to był pierwszy błąd. Coś przecięło powietrze, uderzyło o ziemię, coś się zakotłowało. Rath poczuł jak ostry kieł rozrywa mu skórę, jak ciepła krew zaczyna zalewać mu nogę. Piekący ból rozprzestrzeniał się w zaskakującym tempie. Przez zamglone zernice zdołał dojrzeć jak Vilandra poderwała się na nogi i zwinnie skoczyła w dal.
Zan właściwie był już w dobrym humorze, gdy ujrzał zbliżające się konie. Poznał Łabędzia , na którym siedziała Vil i Błyskawicę, na której nie siedział nikt nie było też psów. Zan od razu wiedział , że coś się wydarzyło. Wybiegł naprzeciw siostrze.
— Co się stało ?!
Ledwo złapała powietrze.
— Musisz tam jechać ! Rath...wilki...całe stado...on jest ranny !- zakończyła z płaczem.
Zan bez namysłu wskoczył na swojego Groma, który az do tego czasu w błogim spokoju szczypał trawę.
— Jedziemy po pomoc ! – zarządził.
— Nie zdążymy ! Zan, on jest tam sam ! Psy zagryzione !
— Co sugerujesz ?
— Musisz użyć ...wiesz czego !
— Vil -w jego głosie brzmiała rozpacz.- Nie mogę tego zrobić, wiesz , że nie. Jak przybędziemy do zamku wszyscy się dowiedzą, że jestem uzdrowicielem. Że jesteśmy inni. Zabiją nas wszystkich !
— Nie mogą, jesteś królem !
— Wiesz, że mogą !
— Nie ma czasu !
— Ale jak im to wytłumaczymy ?
— Zostaw to mi. Ruszajmy !
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Znowu miał tę wizję. Widział już wszystko. Blask. Altana Feniksa. Zan. Moc. Silne pole mocy. Zdradzili tajemnicę...
Kiedy podniósł głowę, znowu wrócił ten ból, więc szybko opadł na poduszkę. Powoli podnosił powieki. Plamy kolorów i cieni zlewały się ze sobą. Jeszcze raz je zamknął i otworzył. Z trudem, ale teraz widział już lepiej. Kształty, ostrość. Najbliżej była Vil. Trzymała go za rękę, cała we łzach. Nieopodal Zan, taki zatroskany. I Ir- wciąż wycierała nos w chusteczkę.
— Obudził się !- usłyszał rozradowany głos Vil.- Obudził !
Przełknął ślinę i uśmiechnął się.
— Tak, faktycznie nie miałem ochoty iść w stronę światła.
Zebrani z ulgą spojrzeli po sobie. Poczciwa Ir podniosła głowę ku niebu i złożyła ręce.
— Paniczu kochany !- uściskała go po matczynemu- Ale nam panicz stracha napuścił ! Tydzień tak panicz już leży, bez przytomności, aż tu proszę cud ! Tak się wszyscy martwili na dworze ! Gdyby nie panicz Zan i panienka Vil , to by to było ostatnie polowanie panicza !
— I tak było ostatnie.- rzekła twardo Vilandra.- Nie pozwolę ci już więcej na takie wariactwa!- spojrzała na niego z pełnym przekonaniem.
Rath od razu poczuł się jak w domu. To jej całe troskliwe gadanie, zrobiło mu się tak jakoś cieplej na sercu.
— Co to, to nie !- udał obruszonego- To raczej było twoje ostatnie polowanie...kobiety !
— I dobrze. Nie narażam swego życia bez powodu. Ale ty też nie będziesz więcej...
— Tak, tak, malutka. Nie będę. Słowo rycerza.- zaśmiał się.
Vilandra bezwiednie uśmiechnęła się na sformułowanie „malutka”. Rath nie używał tego od dawna, a nazywał ją tak pieszczotliwie w latach dzieciństwa. Nigdy nie wyzbyła się sentymentów.
— No nic, ja pędzę zawiadomić wszystkich !- Ir z niechęcią zebrała się do wyjścia.
Najchętniej czuwałaby tu jeszcze calusieńką noc. W końcu jednak , gdy drzwi się za nią zamknęły, twarz Ratha ponownie silnie pobladła, a uśmiech spełzł z jego twarzy.
— Uzdrowiłeś mnie, czy tak ?
— Nie miałem wyjścia. Traciłeś zmysły. – Zan odwrócił się do okna. – Nie mogłem pozwolić ci umrzeć.
— Ty i to twoje wieczne bohaterstwo ! Przecież wszyscy mogliśmy spłonąć na stosie !
— Cóż, wystarczy tylko dzięki za uratowanie życia - zakpił Zan.
— To nie było rozsądne.
Vilandra wyprostowała się na krześle.
— Ty nie za bardzo jesteś rozsądny.
— A więc to ja jestem teraz winny ?- Rath zmarszczył brwi.
— Nie.- Zan nie zamierzał dopuścić do kłótni- Ale chcesz znać prawdę ? Wahałem się czy użyć mocy, ale Vil namówiła mnie. Zresztą , i tak w końcu bym to zrobił.
— I dobrze. To znaczy dobrze słyszeć, że przynajmniej nad tym myślałeś, a nie poddawałeś się emocjom.
Vilandra skuliła się jakby chciała coś ukryć.
— Czy dla ciebie, to że cię kochamy nic już nie znaczy ?- rzuciła w przestrzeń.
Rath potarł czoło.
— Nie to miałem na myśli. Po prostu musimy uważać.-wyciągnął ku nim ręce.- No, chodźcie tu. I koniecznie chcę usłyszeć, co im powiedzieliście...
Królewskie rodzeństwo rozpogodziło się na te słowa. Vilandra wpakowała się na łóżko po jednej stronie , a Zan po drugiej.
— Więc ?- Rath silniej podparł głowę poduszką- Co wymyśliliście ?
— Powiedzieliśmy, że psy zostały zagryzione na naszych oczach, a kiedy rzuciliśmy się do ucieczki konie spłoszyły się i zaczęły wierzgać. Ty spadłeś z Błyskawicy, który stanął dęba i uderzyłeś się w głowę tak mocno, iż utraciłeś przytomność. Ale na szczęście udało nam się uciec.
Zan spojrzał na przyjaciela. Był ciekaw jego reakcji.
— No nie !- Rath zaśmiał się – Taka bajeczka ! Aż nie mogę uwierzyć, że wymyśliła to Wasza Królewska Wysokość , Chodząca Doskonałość Zan III !
— No to uwierz.- Zan wyszczerzył zęby. – W ogóle to żałuj, że nie słyszałeś co wygadywałeś przez sen.
Ratha zmroziło od środka. Popatrzył przenikliwie na Vil, a potem na Zana.
— Przecież majaczyłeś.- wyjaśniła dziewczyna.- Coś o Altanie Feniksa i tajemnicy.
— Coś jeszcze ?- Rath nerwowo krążył oczami po twarzach przyjaciół.
— Nie.- Vilandra zmarszczyła w zdziwieniu czoło.
Zan poruszył się niespokojnie.
— Czy jest coś o czym nam nie mówisz ? –spytał, kierując spojrzenie na Ratha.
— Właściwie to tak. Chciałem wam o tym już dawno powiedzieć, ale jakoś...
— Mów –ton Zana był napięty, co świadczyło o powadze sytuacji.
— Już jakiś tydzień temu miałem wizję. Sen. Widziałem w nim ciebie i jakąś dziewczynę Nie pamiętam jej twarzy. To było w Altanie Feniksa, w Ogrodach Tespijskich. Ona dawała ci wskazówki. Słyszałem w głowie jej głos. Mówiła, że dojdzie do kontaktu, że ją ocalisz...
— Ależ to absurd !- Vil poprawiła suknię.- To tylko sen.
— Nie wydaje mi się. To znak, zapowiedz. Czuję, że to naprawdę się stanie. Kiedy znów mi się to przyśni...
— Jesteś pewien ?- Zan był poruszony do głębi.
— Może to wreszcie sygnał od naszych ! Może na świecie są jeszcze tacy jak my ! Inni ! – Rath zapalił się do tego pomysłu.
— A więc to niebezpieczne. Od tej pory musimy być bardziej czujni niż kiedykolwiek.
— Zan to szansa ! Szansa na powrót do korzeni ! –w oczach Ratha tańczyły błyski podniecenia.
Przyszły władca przeniósł wzrok na siostrę. Vilandra wygładziła fałdy sukni i wymownie odrzuciła głowę w tył.
— Ja już mam swoje korzenie. Są tutaj. Nie chcę tego zmieniać. – powiedziała.
Reevandol był miejscem magicznym. I pomimo swoich okrutnych przeżyć związanych z tym miejscem, Zan Wielki nie mógł go nie kochać. To był jego dom. Jedyne miejsce na tej planecie tak nierozerwalnie związane z całą jej historią, łączące silną nicią przeszłość z przyszłością. Położony na obrzeżach Doliny Niedźwiedziej, która pod wieloma względami już nie przypominała tej cudnej krainy sprzed lat, prezentował się najokazalej z otoczenia. Wzniesiony z krzesanego kamienia, o surowych murach, otoczony ogromnym ogrodem nadal stał na tym samym zielonym wzgórzu. Rzeka Run-Raj przecinała to wzniesienie w połowie, okalając zamek i tworząc naturalną fosę. Dwie, masywne wieże wznoszące się na sto metrów wzwyż , z pozłacanymi kopułami przypominały dwóch strażników, broniących wstępu niepożądanym gościom. W ogrodach panowała francuska precyzja, może tylko z wyjątkiem jednego miejsca, które było jak klejnot wśród kamieni. Czerwone Jezioro. Rozciągało się na zachód od głównego wjazdu. Wpadająca w wiśnię czerwień, płaska, gładka tafla wody, o konsystencji galaretki, nie płynna i nie stała. Umoczona w niej część ciała niczym otulona pierzyną , ciepłą i miękką, balansowała powolnie w jej wnętrzu. Tuż koło owego jeziora rosło drzewo. Stare drzewo groniastego, błękitnego bzu, potężne, liczące tyle lat co sam Reevandol. Ogród zamykał się murem, który zarazem oddzielał posiadłość władców od miasta, ruchliwego i krzykliwego, z rynkiem i targiem w centrum. A co było poza nim ? Poza Reevandolem (tak nazywał się nie tylko zamek ale i miasto) ?Otóż w dalszej części Doliny Niedźwiedziej rozciągały się ruiny. Ruiny zabytkowej posiadłości letniej Renvaldich, z Ogrodami Tespijskimi i Altaną Feniksa, co częściowo zburzone niszczało od czasów Wielkiej Wojny.
I mimo krwi, która zbrukała wszystkie te miejsca , Wielki Zan dumny był ze swego domu. Teraz, siedząc w fotelu podczas popołudniowej sjesty, zaciskając dłoń na dębowej lasce z wyrytymi inicjałami po boku, Wielki Zan oczami pamięci błądził po wszystkich tych zakątkach. Rozmyślał nad przyjęciem , na które zjadą się przedstawiciele wszystkich pięciu królestw Antaru, a które miało odbyć się za dwa tygodnie. Trzeba zatem powiedzieć, ze tego typu bale organizowano w Reevandolu corocznie . Służyły one głównie temu, by całe dworskie towarzystwo antarskie spotkało się i obgadało swoje sprawy- poczynając od gospodarczych , przez wojenne, a kończąc na prywatnych (tę część szczególnie preferowały panie). Było to więc spotkanie raczej towarzyskie, niemniej stało się tradycją. I to Królestwo Renu zapoczątkoało tę tradycję, przerwaną jedyny raz podczas Wielkiej Wojny, kiedy to walczyło z Królestwem Skórów. Wtedy nastąpiła dająca się wszystkim mieszkańcom Antaru we znaki, nieprzyjemna sytuacja między wszystkimi królestwami, które podzieliły się na dwa obozy- sojuszników Skórów i Renvaldich. Dziś jednak, w czasach pokoju znowu wszyscy byli razem Ale tylko Wielki Zan, siedząc w swoim głębokim fotelu, mógł wiedzieć jak wysoką cenę trzeba było i jeszcze trzeba będzie za niego zapłacić.
— Więc ?- Vil z głupim uśmieszkiem na twarzy obróciła się w stronę Zana i Ratha. – Który materiał będzie lepszy na suknię ?
Trzymała przy twarzy dwa skrawki najlepszego gatunkiem jedwabiu – jeden o kolorze ciemnego fioletu, a drugi turkusowej zieleni.
— Fiolet podkreśla ciemną oprawę twoich oczu.- stwierdził Zan, rozkładając się na łóżku siostry.
Rath leżący na perskim dywanie na podłodze, zagwizdał radośnie.
— Czy to miało wyrazić poparcie dla opinii Zana ? – Vilandra rzuciła mu ostre spojrzenie.
— Nie, księżniczko. To była oznaka mojego rozbawienia.- dzikie ogniki zaświeciły w oczach chłopaka.
Vil podparła się pod boki, stając nad Rathem.
— Co cię tak śmieszy ?
— Ty.
— Ja ? A to czemu, zechce jaśnie pan mi to wyjawić ?
— Od tygodnia ciągle mówisz tylko o tym całym balu. Czyżbyś miała już w zanadrzu plan, jak złamać kolejne serce jakiemuś biedakowi ?
— Wiesz jak kocham bale ! – dziewczyna odetchnęła z lekkością.- Muszę olśnić wszystkich !
— I jak zawsze kochasz robić z każdego mężczyzny , który ci się nawinie, idiotę. Pozwól więc iż dam ci radę. Załóż coś skromnego, najlepiej w odcieniu szarości, by ustrzec się od kolejnego grzechu, jakim będzie bycie przyczyną pojedynku i w rezultacie śmierci jakiegoś nieszczęśnika.
Rathis zaśmiał się na zakończenie, a wściekła Vilandra rzuciła się na niego z pięściami; oczywiście po chwili już, zwyczajowo, oboje koziołkowali po posadzce, piszcząc i krzycząc. Rath krępował jej ręce, a ona zadawała mu niezbyt celne ciosy w brzuch.
— Przestańcie w końcu !- Zan nie znosił kiedy zachowywali się tak dziecinnie. – Uspokójcie się !
Przestali na jego upomnienie, ale nadal pękali ze śmiechu. Lubili tak się na siebie boczyć, i wiedzieli jak bardzo nie lubi tego Zan.
— A więc fiolet.- zadecydowała w końcu Vilandra, poprawiając fryzurę.- Lecę do kupca, by mu zapłacić i kupić jeszcze trochę ozdób !
Wybiegła szybko ogarnięta euforią, zostawiając Ratha i Zana samych w komnacie.
— Papa jak zwykle spełnia każdą jej zachciankę.- mruknął Zan, gdy drzwi się zamknęły.
— Tak, potrafi omotać nawet staruszka.- przyznał Rath. – No, ale chyba nie o tym chcesz mówić
— Rzeczywiście.- Zan pokiwał głową.- Chciałem zapytać cię, czy miałeś jakieś nowe wizje.
— Gdybym je miał, nie omieszkał bym ci powiedzieć. – odrzekł Rath nieco rozdrażniony.- Zresztą, dla mnie to także bardzo istotne.
— To dobrze.- Zan podniósł się z pozycji leżącej.- Skoro tak, to idę do dziadka.
— Kolejna niekończąca się opowieść ?
— Rath !
— Wiem, wiem. Wybacz mi, Wasza Królewska Przykładność.
Zan delikatnie nacisnął mosiężną klamkę, której zakończenie w postaci rozwartej paszczy lwa, zdawało się wiać prawdziwą grozą, i zalany snopem słonecznego światła, znalazł się w jednym ze swoich ukochanych pomieszczeń. Opływowe kształty , którymi był zapełniony pokój były niezwykle przyjemne dla oczu , a wiecznie odsłonięte okiennice wzbudzały ufność.
Zan Senior czy też inaczej- Wielki Zan , spokojnie złożywszy swe dłonie na lasce wyciągniętej przed siebie, z zamkniętymi oczami zdawał się drzemać. Zbudzony przybyciem wnuka, natychmiast podniósł powieki.
— Witaj mój chłopcze.- jego pomarszczona twarz wygładziła się w uśmiechu.- Cieszę się, że tak prędko przybyłeś.
— Wiesz jak bardzo lubię to miejsce- odpowiedział Zan- Ale o czym chcesz ze mną pomówić dziadku ?
Przez moment Zan był pewien iż ujrzał na twarzy starca jakiś cień przerażenia i smutku, który znikł tak szybko jak się pojawił. W końcu jednak mogło mu się jedynie wydawać.
— Usiądź zatem. – Senior wskazał fotel obok swojego.
Kiedy Zan wreszcie usiadł, a jego mina zdradzała napięcie, usłyszał pierwsze słowa.
— Jak ci wiadomo za dwa tygodnie wydajemy tu kolejny bal dla wszystkich królestw Antaru...
— Heh... jak co roku. – w głosie Zana nie było entuzjazmu- Mam tylko nadzieję, że w tym roku nie będę musiał być w Izbie Reprezentantów. Rath z powodzeniem może mnie zastąpić.
Stary król zmarszczył brwi.
— Mylisz się, Rath nigdy cię nie zastąpi. – odpowiedział zdecydowanym głosem- Ty jesteś przyszłym władcą, dyplomatą, niebawem nauczysz się być także politykiem. A Rath...nie zrozum mnie zle, nie chcę mu urągać, tylko że on posiada zasadniczą wadę. Zawsze będzie przede wszystkim prostym żołnierzem, podatnym na bunty i krótkotrwałe zawirowania. Ty jako władca widzisz więcej. Nie można cię zastąpić.
— Ależ...
— Wiem- Wielki Zan nakazał wnukowi milczenie- Lecz skończmy ten temat, bo wyjawię ci szczerze mój chłopcze, że po co innego cię wezwałem.
Na jasnym , książęcym obliczu odmalowało się zdziwienie.
— Och, co prawda jestem stary , ale mi chyba także wolno troszkę pokręcić.
— Teraz to się nazywa owijanie w bawełnę.- Zan zaśmiał się. – No więc dziadku, lepiej mów szczerze.
Starzec przeniósł spojrzenie swoich zmęczonych oczu na wnuka.
— Masz rację, tak będzie lepiej dla wszystkich...Posłuchaj na tym balu...Zostanie ci przedstawiona pewna młoda dama, z bardzo zacnego rodu...Ja i ojciec twój oczekujemy, że...że poprosisz ją o rękę.
Kiedy skończył zapanowała idealna, niczym niezmącona cisza. Zan uparcie wpatrywał się w okno, ale jego zrenice wypłeniły się czernią.
— A więc to wszystko zostało już ukartowane ? Moja przyszłość to dokładny konspekt przeżyć i uczuć ? – ton miał spokojny jak spokojne jest morze przed burzą.
Senior rodu z przygnębieniem zapadł się w fotelu.
— Nie chciałem nakładać na twoje ramiona tego brzemienia- rzekł ze wzruszeniem- Nie chciałem, wierz mi.
Zan gwałtownie poderwał się do okna , łykając łzy.
— A kto chciał i dlaczego ?- wyszeptał ledwo słyszalnie.
Zan Wielki zacisnął usta, uświadamiając sobie , że nadchodzi cios ostateczny.
— Decyzja zapadła wiele lat temu. To był warunek pokoju...
— Pokoju ?
***
Ava z krzykiem wyłoniła się z sennego letargu. Nie chciała dłużej trwać w tym śnie. W śnie, który okazał się być snem przeszłości. Było tam zupełnie tak jak w prawdziwym życiu Gdyby mogła cokolwiek czuć, z pewnością zimna warstwa lepkiego potu pokrywałaby w tej chwili jej skórę.
A więc to miała być transakcja. Nie, to był warunek dostatniego życia pokoleń kosztem cierpienia jednostek. Czy Zan kochając ją cierpiał cale życie ? Ciemność zdawała się pożerać jasność , a bezmiar nocy szczelnie zamykał wrota wschodów i zachodów. Palący ból, myślała. To był jego sen, sen Zana, a jego projekcja odbyła się w jej umyśle. Jeśli pokazał jej to celowo...
— Avo ?- nieśmiały szept niczym muśnięcie struny wyrwał ją ze świata myśli- Jesteś ?
— Zan...to ty.
— Widziałaś ?
— To był twój sen.
— Nie.– niemal mogła sobie wyobrazić jak bursztyn topnieje mu w oczach- To był ostatni strzęp mojego pięknego życia...życia, które zawsze chciałem ci dać.
Ava popłynęła do niego i wtedy stało się coś spontanicznego, na co czekali dwie, ciemne dekady. Wir ciepłych atomów przepłyną przez przestrzeń, elementy światła zwarły się ze sobą, kaskady wewnętrznych iskier zatańczyły w nicości, formując jedność serc, które dawno przestały bić, lecz wciąż istniały. Zaryte głęboko w śnie...
— Zan. Zan.- szloch rozdarł ciemność, i jeszcze tylko domagał się prawdziwych łez- Kochasz mnie tak jak tysiąc dekad temu, prawda ?
— Los związała nas ze sobą jeszcze w czasach wojny. Mieliśmy być gwarantem sztucznej ugody, a staliśmy się jedną, wielką, legendarną miłością...możemy do niej powrócić, do legendy.
— Czy Max...?
— Jest integralną częścią naszego życia. Czy przekonałem cię ?
Opadła bezwiednie na jego ramiona, otumaniona chwilową namiastką szczęścia.
— Rób z życiem co chcesz, rób z ich życiem co chcesz ! Byle, zachować nasze.
Krwawa łuna nie po raz pierwszy przykryła blednące światło księżyców Antaru.
CDN...
Uff, w końcu udało się ! Mam nadzieję, że te techniczne usterki już się nie powtórzą...
Chciałam wspomnieć o jednym aspekcie dzisiejszej części-inność. Chciałam zaakcentować inność od korzeni, poprzez przywołanie pierwszego życia Maxa, Isabel i Michaela. Okazuje się, że byli obcy na Ziemi i na Antarze, bo istota wewnętrznie niepodległa , zawsze staje się niebezpiecznie oryginalna dla wszystkich zorganizowanych, podporządkowanych zbyt ekspansywnej idei tworów- czy to jak w przypadku naszej planety , która została połączona procesem globalizacji, czy to w przypadku Anatru- gdzie tradycja monarchii absolutnej wyłączyła możliwość jakiejkolwiek emocjonalnej odrębności. W tej sposób tłumaczę sobie fakt, że dla naszych kosmitów największym dramatem był kompletny brak korzeni- tak naprawdę ani Ziemia, ani Antar. A więc próżnia ? Mam swoją własną teorię...
Kiedy podniósł głowę, znowu wrócił ten ból, więc szybko opadł na poduszkę. Powoli podnosił powieki. Plamy kolorów i cieni zlewały się ze sobą. Jeszcze raz je zamknął i otworzył. Z trudem, ale teraz widział już lepiej. Kształty, ostrość. Najbliżej była Vil. Trzymała go za rękę, cała we łzach. Nieopodal Zan, taki zatroskany. I Ir- wciąż wycierała nos w chusteczkę.
— Obudził się !- usłyszał rozradowany głos Vil.- Obudził !
Przełknął ślinę i uśmiechnął się.
— Tak, faktycznie nie miałem ochoty iść w stronę światła.
Zebrani z ulgą spojrzeli po sobie. Poczciwa Ir podniosła głowę ku niebu i złożyła ręce.
— Paniczu kochany !- uściskała go po matczynemu- Ale nam panicz stracha napuścił ! Tydzień tak panicz już leży, bez przytomności, aż tu proszę cud ! Tak się wszyscy martwili na dworze ! Gdyby nie panicz Zan i panienka Vil , to by to było ostatnie polowanie panicza !
— I tak było ostatnie.- rzekła twardo Vilandra.- Nie pozwolę ci już więcej na takie wariactwa!- spojrzała na niego z pełnym przekonaniem.
Rath od razu poczuł się jak w domu. To jej całe troskliwe gadanie, zrobiło mu się tak jakoś cieplej na sercu.
— Co to, to nie !- udał obruszonego- To raczej było twoje ostatnie polowanie...kobiety !
— I dobrze. Nie narażam swego życia bez powodu. Ale ty też nie będziesz więcej...
— Tak, tak, malutka. Nie będę. Słowo rycerza.- zaśmiał się.
Vilandra bezwiednie uśmiechnęła się na sformułowanie „malutka”. Rath nie używał tego od dawna, a nazywał ją tak pieszczotliwie w latach dzieciństwa. Nigdy nie wyzbyła się sentymentów.
— No nic, ja pędzę zawiadomić wszystkich !- Ir z niechęcią zebrała się do wyjścia.
Najchętniej czuwałaby tu jeszcze calusieńką noc. W końcu jednak , gdy drzwi się za nią zamknęły, twarz Ratha ponownie silnie pobladła, a uśmiech spełzł z jego twarzy.
— Uzdrowiłeś mnie, czy tak ?
— Nie miałem wyjścia. Traciłeś zmysły. – Zan odwrócił się do okna. – Nie mogłem pozwolić ci umrzeć.
— Ty i to twoje wieczne bohaterstwo ! Przecież wszyscy mogliśmy spłonąć na stosie !
— Cóż, wystarczy tylko dzięki za uratowanie życia - zakpił Zan.
— To nie było rozsądne.
Vilandra wyprostowała się na krześle.
— Ty nie za bardzo jesteś rozsądny.
— A więc to ja jestem teraz winny ?- Rath zmarszczył brwi.
— Nie.- Zan nie zamierzał dopuścić do kłótni- Ale chcesz znać prawdę ? Wahałem się czy użyć mocy, ale Vil namówiła mnie. Zresztą , i tak w końcu bym to zrobił.
— I dobrze. To znaczy dobrze słyszeć, że przynajmniej nad tym myślałeś, a nie poddawałeś się emocjom.
Vilandra skuliła się jakby chciała coś ukryć.
— Czy dla ciebie, to że cię kochamy nic już nie znaczy ?- rzuciła w przestrzeń.
Rath potarł czoło.
— Nie to miałem na myśli. Po prostu musimy uważać.-wyciągnął ku nim ręce.- No, chodźcie tu. I koniecznie chcę usłyszeć, co im powiedzieliście...
Królewskie rodzeństwo rozpogodziło się na te słowa. Vilandra wpakowała się na łóżko po jednej stronie , a Zan po drugiej.
— Więc ?- Rath silniej podparł głowę poduszką- Co wymyśliliście ?
— Powiedzieliśmy, że psy zostały zagryzione na naszych oczach, a kiedy rzuciliśmy się do ucieczki konie spłoszyły się i zaczęły wierzgać. Ty spadłeś z Błyskawicy, który stanął dęba i uderzyłeś się w głowę tak mocno, iż utraciłeś przytomność. Ale na szczęście udało nam się uciec.
Zan spojrzał na przyjaciela. Był ciekaw jego reakcji.
— No nie !- Rath zaśmiał się – Taka bajeczka ! Aż nie mogę uwierzyć, że wymyśliła to Wasza Królewska Wysokość , Chodząca Doskonałość Zan III !
— No to uwierz.- Zan wyszczerzył zęby. – W ogóle to żałuj, że nie słyszałeś co wygadywałeś przez sen.
Ratha zmroziło od środka. Popatrzył przenikliwie na Vil, a potem na Zana.
— Przecież majaczyłeś.- wyjaśniła dziewczyna.- Coś o Altanie Feniksa i tajemnicy.
— Coś jeszcze ?- Rath nerwowo krążył oczami po twarzach przyjaciół.
— Nie.- Vilandra zmarszczyła w zdziwieniu czoło.
Zan poruszył się niespokojnie.
— Czy jest coś o czym nam nie mówisz ? –spytał, kierując spojrzenie na Ratha.
— Właściwie to tak. Chciałem wam o tym już dawno powiedzieć, ale jakoś...
— Mów –ton Zana był napięty, co świadczyło o powadze sytuacji.
— Już jakiś tydzień temu miałem wizję. Sen. Widziałem w nim ciebie i jakąś dziewczynę Nie pamiętam jej twarzy. To było w Altanie Feniksa, w Ogrodach Tespijskich. Ona dawała ci wskazówki. Słyszałem w głowie jej głos. Mówiła, że dojdzie do kontaktu, że ją ocalisz...
— Ależ to absurd !- Vil poprawiła suknię.- To tylko sen.
— Nie wydaje mi się. To znak, zapowiedz. Czuję, że to naprawdę się stanie. Kiedy znów mi się to przyśni...
— Jesteś pewien ?- Zan był poruszony do głębi.
— Może to wreszcie sygnał od naszych ! Może na świecie są jeszcze tacy jak my ! Inni ! – Rath zapalił się do tego pomysłu.
— A więc to niebezpieczne. Od tej pory musimy być bardziej czujni niż kiedykolwiek.
— Zan to szansa ! Szansa na powrót do korzeni ! –w oczach Ratha tańczyły błyski podniecenia.
Przyszły władca przeniósł wzrok na siostrę. Vilandra wygładziła fałdy sukni i wymownie odrzuciła głowę w tył.
— Ja już mam swoje korzenie. Są tutaj. Nie chcę tego zmieniać. – powiedziała.
Reevandol był miejscem magicznym. I pomimo swoich okrutnych przeżyć związanych z tym miejscem, Zan Wielki nie mógł go nie kochać. To był jego dom. Jedyne miejsce na tej planecie tak nierozerwalnie związane z całą jej historią, łączące silną nicią przeszłość z przyszłością. Położony na obrzeżach Doliny Niedźwiedziej, która pod wieloma względami już nie przypominała tej cudnej krainy sprzed lat, prezentował się najokazalej z otoczenia. Wzniesiony z krzesanego kamienia, o surowych murach, otoczony ogromnym ogrodem nadal stał na tym samym zielonym wzgórzu. Rzeka Run-Raj przecinała to wzniesienie w połowie, okalając zamek i tworząc naturalną fosę. Dwie, masywne wieże wznoszące się na sto metrów wzwyż , z pozłacanymi kopułami przypominały dwóch strażników, broniących wstępu niepożądanym gościom. W ogrodach panowała francuska precyzja, może tylko z wyjątkiem jednego miejsca, które było jak klejnot wśród kamieni. Czerwone Jezioro. Rozciągało się na zachód od głównego wjazdu. Wpadająca w wiśnię czerwień, płaska, gładka tafla wody, o konsystencji galaretki, nie płynna i nie stała. Umoczona w niej część ciała niczym otulona pierzyną , ciepłą i miękką, balansowała powolnie w jej wnętrzu. Tuż koło owego jeziora rosło drzewo. Stare drzewo groniastego, błękitnego bzu, potężne, liczące tyle lat co sam Reevandol. Ogród zamykał się murem, który zarazem oddzielał posiadłość władców od miasta, ruchliwego i krzykliwego, z rynkiem i targiem w centrum. A co było poza nim ? Poza Reevandolem (tak nazywał się nie tylko zamek ale i miasto) ?Otóż w dalszej części Doliny Niedźwiedziej rozciągały się ruiny. Ruiny zabytkowej posiadłości letniej Renvaldich, z Ogrodami Tespijskimi i Altaną Feniksa, co częściowo zburzone niszczało od czasów Wielkiej Wojny.
I mimo krwi, która zbrukała wszystkie te miejsca , Wielki Zan dumny był ze swego domu. Teraz, siedząc w fotelu podczas popołudniowej sjesty, zaciskając dłoń na dębowej lasce z wyrytymi inicjałami po boku, Wielki Zan oczami pamięci błądził po wszystkich tych zakątkach. Rozmyślał nad przyjęciem , na które zjadą się przedstawiciele wszystkich pięciu królestw Antaru, a które miało odbyć się za dwa tygodnie. Trzeba zatem powiedzieć, ze tego typu bale organizowano w Reevandolu corocznie . Służyły one głównie temu, by całe dworskie towarzystwo antarskie spotkało się i obgadało swoje sprawy- poczynając od gospodarczych , przez wojenne, a kończąc na prywatnych (tę część szczególnie preferowały panie). Było to więc spotkanie raczej towarzyskie, niemniej stało się tradycją. I to Królestwo Renu zapoczątkoało tę tradycję, przerwaną jedyny raz podczas Wielkiej Wojny, kiedy to walczyło z Królestwem Skórów. Wtedy nastąpiła dająca się wszystkim mieszkańcom Antaru we znaki, nieprzyjemna sytuacja między wszystkimi królestwami, które podzieliły się na dwa obozy- sojuszników Skórów i Renvaldich. Dziś jednak, w czasach pokoju znowu wszyscy byli razem Ale tylko Wielki Zan, siedząc w swoim głębokim fotelu, mógł wiedzieć jak wysoką cenę trzeba było i jeszcze trzeba będzie za niego zapłacić.
— Więc ?- Vil z głupim uśmieszkiem na twarzy obróciła się w stronę Zana i Ratha. – Który materiał będzie lepszy na suknię ?
Trzymała przy twarzy dwa skrawki najlepszego gatunkiem jedwabiu – jeden o kolorze ciemnego fioletu, a drugi turkusowej zieleni.
— Fiolet podkreśla ciemną oprawę twoich oczu.- stwierdził Zan, rozkładając się na łóżku siostry.
Rath leżący na perskim dywanie na podłodze, zagwizdał radośnie.
— Czy to miało wyrazić poparcie dla opinii Zana ? – Vilandra rzuciła mu ostre spojrzenie.
— Nie, księżniczko. To była oznaka mojego rozbawienia.- dzikie ogniki zaświeciły w oczach chłopaka.
Vil podparła się pod boki, stając nad Rathem.
— Co cię tak śmieszy ?
— Ty.
— Ja ? A to czemu, zechce jaśnie pan mi to wyjawić ?
— Od tygodnia ciągle mówisz tylko o tym całym balu. Czyżbyś miała już w zanadrzu plan, jak złamać kolejne serce jakiemuś biedakowi ?
— Wiesz jak kocham bale ! – dziewczyna odetchnęła z lekkością.- Muszę olśnić wszystkich !
— I jak zawsze kochasz robić z każdego mężczyzny , który ci się nawinie, idiotę. Pozwól więc iż dam ci radę. Załóż coś skromnego, najlepiej w odcieniu szarości, by ustrzec się od kolejnego grzechu, jakim będzie bycie przyczyną pojedynku i w rezultacie śmierci jakiegoś nieszczęśnika.
Rathis zaśmiał się na zakończenie, a wściekła Vilandra rzuciła się na niego z pięściami; oczywiście po chwili już, zwyczajowo, oboje koziołkowali po posadzce, piszcząc i krzycząc. Rath krępował jej ręce, a ona zadawała mu niezbyt celne ciosy w brzuch.
— Przestańcie w końcu !- Zan nie znosił kiedy zachowywali się tak dziecinnie. – Uspokójcie się !
Przestali na jego upomnienie, ale nadal pękali ze śmiechu. Lubili tak się na siebie boczyć, i wiedzieli jak bardzo nie lubi tego Zan.
— A więc fiolet.- zadecydowała w końcu Vilandra, poprawiając fryzurę.- Lecę do kupca, by mu zapłacić i kupić jeszcze trochę ozdób !
Wybiegła szybko ogarnięta euforią, zostawiając Ratha i Zana samych w komnacie.
— Papa jak zwykle spełnia każdą jej zachciankę.- mruknął Zan, gdy drzwi się zamknęły.
— Tak, potrafi omotać nawet staruszka.- przyznał Rath. – No, ale chyba nie o tym chcesz mówić
— Rzeczywiście.- Zan pokiwał głową.- Chciałem zapytać cię, czy miałeś jakieś nowe wizje.
— Gdybym je miał, nie omieszkał bym ci powiedzieć. – odrzekł Rath nieco rozdrażniony.- Zresztą, dla mnie to także bardzo istotne.
— To dobrze.- Zan podniósł się z pozycji leżącej.- Skoro tak, to idę do dziadka.
— Kolejna niekończąca się opowieść ?
— Rath !
— Wiem, wiem. Wybacz mi, Wasza Królewska Przykładność.
Zan delikatnie nacisnął mosiężną klamkę, której zakończenie w postaci rozwartej paszczy lwa, zdawało się wiać prawdziwą grozą, i zalany snopem słonecznego światła, znalazł się w jednym ze swoich ukochanych pomieszczeń. Opływowe kształty , którymi był zapełniony pokój były niezwykle przyjemne dla oczu , a wiecznie odsłonięte okiennice wzbudzały ufność.
Zan Senior czy też inaczej- Wielki Zan , spokojnie złożywszy swe dłonie na lasce wyciągniętej przed siebie, z zamkniętymi oczami zdawał się drzemać. Zbudzony przybyciem wnuka, natychmiast podniósł powieki.
— Witaj mój chłopcze.- jego pomarszczona twarz wygładziła się w uśmiechu.- Cieszę się, że tak prędko przybyłeś.
— Wiesz jak bardzo lubię to miejsce- odpowiedział Zan- Ale o czym chcesz ze mną pomówić dziadku ?
Przez moment Zan był pewien iż ujrzał na twarzy starca jakiś cień przerażenia i smutku, który znikł tak szybko jak się pojawił. W końcu jednak mogło mu się jedynie wydawać.
— Usiądź zatem. – Senior wskazał fotel obok swojego.
Kiedy Zan wreszcie usiadł, a jego mina zdradzała napięcie, usłyszał pierwsze słowa.
— Jak ci wiadomo za dwa tygodnie wydajemy tu kolejny bal dla wszystkich królestw Antaru...
— Heh... jak co roku. – w głosie Zana nie było entuzjazmu- Mam tylko nadzieję, że w tym roku nie będę musiał być w Izbie Reprezentantów. Rath z powodzeniem może mnie zastąpić.
Stary król zmarszczył brwi.
— Mylisz się, Rath nigdy cię nie zastąpi. – odpowiedział zdecydowanym głosem- Ty jesteś przyszłym władcą, dyplomatą, niebawem nauczysz się być także politykiem. A Rath...nie zrozum mnie zle, nie chcę mu urągać, tylko że on posiada zasadniczą wadę. Zawsze będzie przede wszystkim prostym żołnierzem, podatnym na bunty i krótkotrwałe zawirowania. Ty jako władca widzisz więcej. Nie można cię zastąpić.
— Ależ...
— Wiem- Wielki Zan nakazał wnukowi milczenie- Lecz skończmy ten temat, bo wyjawię ci szczerze mój chłopcze, że po co innego cię wezwałem.
Na jasnym , książęcym obliczu odmalowało się zdziwienie.
— Och, co prawda jestem stary , ale mi chyba także wolno troszkę pokręcić.
— Teraz to się nazywa owijanie w bawełnę.- Zan zaśmiał się. – No więc dziadku, lepiej mów szczerze.
Starzec przeniósł spojrzenie swoich zmęczonych oczu na wnuka.
— Masz rację, tak będzie lepiej dla wszystkich...Posłuchaj na tym balu...Zostanie ci przedstawiona pewna młoda dama, z bardzo zacnego rodu...Ja i ojciec twój oczekujemy, że...że poprosisz ją o rękę.
Kiedy skończył zapanowała idealna, niczym niezmącona cisza. Zan uparcie wpatrywał się w okno, ale jego zrenice wypłeniły się czernią.
— A więc to wszystko zostało już ukartowane ? Moja przyszłość to dokładny konspekt przeżyć i uczuć ? – ton miał spokojny jak spokojne jest morze przed burzą.
Senior rodu z przygnębieniem zapadł się w fotelu.
— Nie chciałem nakładać na twoje ramiona tego brzemienia- rzekł ze wzruszeniem- Nie chciałem, wierz mi.
Zan gwałtownie poderwał się do okna , łykając łzy.
— A kto chciał i dlaczego ?- wyszeptał ledwo słyszalnie.
Zan Wielki zacisnął usta, uświadamiając sobie , że nadchodzi cios ostateczny.
— Decyzja zapadła wiele lat temu. To był warunek pokoju...
— Pokoju ?
***
Ava z krzykiem wyłoniła się z sennego letargu. Nie chciała dłużej trwać w tym śnie. W śnie, który okazał się być snem przeszłości. Było tam zupełnie tak jak w prawdziwym życiu Gdyby mogła cokolwiek czuć, z pewnością zimna warstwa lepkiego potu pokrywałaby w tej chwili jej skórę.
A więc to miała być transakcja. Nie, to był warunek dostatniego życia pokoleń kosztem cierpienia jednostek. Czy Zan kochając ją cierpiał cale życie ? Ciemność zdawała się pożerać jasność , a bezmiar nocy szczelnie zamykał wrota wschodów i zachodów. Palący ból, myślała. To był jego sen, sen Zana, a jego projekcja odbyła się w jej umyśle. Jeśli pokazał jej to celowo...
— Avo ?- nieśmiały szept niczym muśnięcie struny wyrwał ją ze świata myśli- Jesteś ?
— Zan...to ty.
— Widziałaś ?
— To był twój sen.
— Nie.– niemal mogła sobie wyobrazić jak bursztyn topnieje mu w oczach- To był ostatni strzęp mojego pięknego życia...życia, które zawsze chciałem ci dać.
Ava popłynęła do niego i wtedy stało się coś spontanicznego, na co czekali dwie, ciemne dekady. Wir ciepłych atomów przepłyną przez przestrzeń, elementy światła zwarły się ze sobą, kaskady wewnętrznych iskier zatańczyły w nicości, formując jedność serc, które dawno przestały bić, lecz wciąż istniały. Zaryte głęboko w śnie...
— Zan. Zan.- szloch rozdarł ciemność, i jeszcze tylko domagał się prawdziwych łez- Kochasz mnie tak jak tysiąc dekad temu, prawda ?
— Los związała nas ze sobą jeszcze w czasach wojny. Mieliśmy być gwarantem sztucznej ugody, a staliśmy się jedną, wielką, legendarną miłością...możemy do niej powrócić, do legendy.
— Czy Max...?
— Jest integralną częścią naszego życia. Czy przekonałem cię ?
Opadła bezwiednie na jego ramiona, otumaniona chwilową namiastką szczęścia.
— Rób z życiem co chcesz, rób z ich życiem co chcesz ! Byle, zachować nasze.
Krwawa łuna nie po raz pierwszy przykryła blednące światło księżyców Antaru.
CDN...
Uff, w końcu udało się ! Mam nadzieję, że te techniczne usterki już się nie powtórzą...
Chciałam wspomnieć o jednym aspekcie dzisiejszej części-inność. Chciałam zaakcentować inność od korzeni, poprzez przywołanie pierwszego życia Maxa, Isabel i Michaela. Okazuje się, że byli obcy na Ziemi i na Antarze, bo istota wewnętrznie niepodległa , zawsze staje się niebezpiecznie oryginalna dla wszystkich zorganizowanych, podporządkowanych zbyt ekspansywnej idei tworów- czy to jak w przypadku naszej planety , która została połączona procesem globalizacji, czy to w przypadku Anatru- gdzie tradycja monarchii absolutnej wyłączyła możliwość jakiejkolwiek emocjonalnej odrębności. W tej sposób tłumaczę sobie fakt, że dla naszych kosmitów największym dramatem był kompletny brak korzeni- tak naprawdę ani Ziemia, ani Antar. A więc próżnia ? Mam swoją własną teorię...
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Nooo... Hotori, zaszalałaś!
Z tego wszystkiego nie mogłam wcześniej takiej ilosci przeczytać, ale nareszcie znalazłam czas i nastrój potrzebny do tego i...
Przepraszam, ale na pewno się nie pogniewasz, jak porównam to opowiadanie z - jak dla mnie - wyśmienitymi Legendami KK autorstwa LEO i spółki ..
Pamiętam, że gdy czytałam kiedyś tamto to czułam mrok, chłód posadzki zamkowej, atmosferę tajemniczości gdzieś się błąkającą po pustych komnatach starego zamku.. Tutaj też miałam to wrażenie..
O bohaterach się narazie nie wypowiem, bo nie chcę gafy strzelić.. Powiem tylko, że charakterystyka postaci była szczegółowa i rewelacyjna!
Prawdę mówiąc, trochę się pogubiłam.. ale kiedyś się odnajdę! Wybaczysz mi na pewno!
No i czekam, oczywiście!
Z tego wszystkiego nie mogłam wcześniej takiej ilosci przeczytać, ale nareszcie znalazłam czas i nastrój potrzebny do tego i...
Przepraszam, ale na pewno się nie pogniewasz, jak porównam to opowiadanie z - jak dla mnie - wyśmienitymi Legendami KK autorstwa LEO i spółki ..
Pamiętam, że gdy czytałam kiedyś tamto to czułam mrok, chłód posadzki zamkowej, atmosferę tajemniczości gdzieś się błąkającą po pustych komnatach starego zamku.. Tutaj też miałam to wrażenie..
O bohaterach się narazie nie wypowiem, bo nie chcę gafy strzelić.. Powiem tylko, że charakterystyka postaci była szczegółowa i rewelacyjna!
Prawdę mówiąc, trochę się pogubiłam.. ale kiedyś się odnajdę! Wybaczysz mi na pewno!
No i czekam, oczywiście!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Ja też!!
Jak sięgam pamięciom to daaaaaaaaaaaaaaawnonie czytałam takich wspaniałości! Jejq to było przepiękne!
Ten, Zan i cała reszta.. !Ah
Ok. Rath jest jakiś taki skomplikowany. Bo niby mający tysiące omysłów an sekundę ale posiadający też duszę. Aż miło się czyta Ciekawe kto go podzrucił do królewskiego pałacu. O ile rzeczywiście został podrzucony...
Zan... Hm. On bardzo przypomina mi Maxa bo powściągliwym mróczkiem jak zwykle zresztą Konpletnie nie chce się bawić i chroni się w swoją samotność. I jeszcze to małżeństwo dla pokoju. Czyżby ze skórami?
Vilandra wedłóg mnie to roztrzepana nastolatka widząca jedynie bogactwo wokół siebie i flirtująca z facetami. Nie wiem dlaczego ale na myśl przyszedł mi Kivar. Może to dla niego się tak stroji? Albo dla... Alexa
No więc niewiele z tego jeszcze kumam, ale mniemam że dowiem się szybko! Kiedy następna równie genialna część? Bo już doczekać się nie mogę...
Szybko dawaj następną część!
Jak sięgam pamięciom to daaaaaaaaaaaaaaawnonie czytałam takich wspaniałości! Jejq to było przepiękne!
Ten, Zan i cała reszta.. !Ah
Ok. Rath jest jakiś taki skomplikowany. Bo niby mający tysiące omysłów an sekundę ale posiadający też duszę. Aż miło się czyta Ciekawe kto go podzrucił do królewskiego pałacu. O ile rzeczywiście został podrzucony...
Zan... Hm. On bardzo przypomina mi Maxa bo powściągliwym mróczkiem jak zwykle zresztą Konpletnie nie chce się bawić i chroni się w swoją samotność. I jeszcze to małżeństwo dla pokoju. Czyżby ze skórami?
Vilandra wedłóg mnie to roztrzepana nastolatka widząca jedynie bogactwo wokół siebie i flirtująca z facetami. Nie wiem dlaczego ale na myśl przyszedł mi Kivar. Może to dla niego się tak stroji? Albo dla... Alexa
No więc niewiele z tego jeszcze kumam, ale mniemam że dowiem się szybko! Kiedy następna równie genialna część? Bo już doczekać się nie mogę...
Szybko dawaj następną część!
Gwoli wyjaśnienia
Aduś, słońce Oczywiście spodziewałam się porównań do Komnat Leo, a to jest bardzo zagmatwana historia. Otóż tekst o Anatrze jaki tutaj zamieściłam miał pierwotnie należeć do opowiadania : '' Anatr-Without you I'm nothing '', ale kompletnie go zarzuciłam , gdyż miałam zbyt dużo pracy z ''Course of Destiny'' i obecnie z ''The River Runs Through it'' ...A ponieważ Perły wypłynęły mi wraz z okresem Świąt (rety, ale ja to rozciągnęłam w czasie ) , a tematyka tamtego tekstu pasowała-umieściłam go tutaj...Zmierzam do tego by zaznaczyć, że nie jest to broń Boże żadne naśladownictwo, ponieważ ''Antar'' zaczął powstawać wcześniej niż Komnaty Leo. I dlatego każda z tych historii ma swój suwerenny urok, jak sądzę
Następna rzecz- bohaterowie. No owszem, Zan jest trochę podobny do Maxa, ale właściwie zmierzam w tym opowiadaniu do pokazania, jak bardzo obaj panowie się różnili. Zan był bardziej zdecydowany , a cząstka zła która MIMO WSZYSTKO W NIM TKWIŁA, wzięła nad nim górę (o czym się przekonacie)...
Vil- faktycznie moja wzija dotycząca drugiego wcielenia Isabel to wizja nieostrożnej trzpiotki, tylko że nic nie jest tu proste...Zamierzam przedstawić całą własną teorię na temat jej zdrady, która w moim mniemaniu była skutkiem nieporozumienia, czyli de facto w ogóle jej nie było -> wiem, że teraz mało z tego rozumiecie; wybaczcie tę ideologiczną paplaninę
Athaya-> dzięki kotek Na następną część jednak będziecie musieli poczekać (obiecuję, że to nie będzie długo !). Hmm...muszę jeszcze poczekać na komentarze
Aduś, słońce Oczywiście spodziewałam się porównań do Komnat Leo, a to jest bardzo zagmatwana historia. Otóż tekst o Anatrze jaki tutaj zamieściłam miał pierwotnie należeć do opowiadania : '' Anatr-Without you I'm nothing '', ale kompletnie go zarzuciłam , gdyż miałam zbyt dużo pracy z ''Course of Destiny'' i obecnie z ''The River Runs Through it'' ...A ponieważ Perły wypłynęły mi wraz z okresem Świąt (rety, ale ja to rozciągnęłam w czasie ) , a tematyka tamtego tekstu pasowała-umieściłam go tutaj...Zmierzam do tego by zaznaczyć, że nie jest to broń Boże żadne naśladownictwo, ponieważ ''Antar'' zaczął powstawać wcześniej niż Komnaty Leo. I dlatego każda z tych historii ma swój suwerenny urok, jak sądzę
Następna rzecz- bohaterowie. No owszem, Zan jest trochę podobny do Maxa, ale właściwie zmierzam w tym opowiadaniu do pokazania, jak bardzo obaj panowie się różnili. Zan był bardziej zdecydowany , a cząstka zła która MIMO WSZYSTKO W NIM TKWIŁA, wzięła nad nim górę (o czym się przekonacie)...
Vil- faktycznie moja wzija dotycząca drugiego wcielenia Isabel to wizja nieostrożnej trzpiotki, tylko że nic nie jest tu proste...Zamierzam przedstawić całą własną teorię na temat jej zdrady, która w moim mniemaniu była skutkiem nieporozumienia, czyli de facto w ogóle jej nie było -> wiem, że teraz mało z tego rozumiecie; wybaczcie tę ideologiczną paplaninę
Athaya-> dzięki kotek Na następną część jednak będziecie musieli poczekać (obiecuję, że to nie będzie długo !). Hmm...muszę jeszcze poczekać na komentarze
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Boże, jak ja podziwiam i zarazem zazdroszczę tej wspaniałej wyobraźni jaką posiadają autorki opowiadań. Tego niezwykłego talentu pozwalającego nam szaraczkom, zagłębić się i zagubić w nierealnym świecie marzeń. Opisy Antaru są tak urzekające, Hotori. Sugestywne, pełne kolorów widoki, bogate wnętrza pałacu, piękne wyposażenia komnat, oryginalne nazwy ....przywołują w pamięci wizualny obraz "Dzieci Diuny" Zawsze Antar kojarzyć mi się będzie z magiczną niezwykłością surrealistycznego świata jaki tworzy kunszt pisarzy...A jednak te piękne obrazy tak bardzo kontrastują ze smutkiem i pustką, jaka nastała po jakimś wielkim kataklizmie.
Ha, wyczułam też tę subtelną miłość do Ratha, skupienie się na jego postaci, stworzenie bardziej skomplikowanego charakteru. Ta wyczuwalna dynamika i impulsywność. Przy nim Zan wypada trochę blado, nieprzekonywująco. Jeżeli takie było zamierzenie, to udało się znakomicie. Tak samo jak nadanie wyrazistych cech każdej z prezentowanych osób.
Dzięki Hotori
Ha, wyczułam też tę subtelną miłość do Ratha, skupienie się na jego postaci, stworzenie bardziej skomplikowanego charakteru. Ta wyczuwalna dynamika i impulsywność. Przy nim Zan wypada trochę blado, nieprzekonywująco. Jeżeli takie było zamierzenie, to udało się znakomicie. Tak samo jak nadanie wyrazistych cech każdej z prezentowanych osób.
Dzięki Hotori
Ależ Hotori, ja wiem, że Komnaty to całkowicie inna historia, ale chodziło mi tylko o to, że czytając czułam się podobnie.. Tak samo tajemniczo i mrocznie! Uwielbiam ten styl..
Chodziło mi o odczucie a nie o jakies wzorowanie się.. Jezeli tak to zabrzmialo to przepraszam!!
Chodziło mi o odczucie a nie o jakies wzorowanie się.. Jezeli tak to zabrzmialo to przepraszam!!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Całkowicie zgadzam się z poprzednimi opiniami.
Jesteś mistrzynią jeśli chodzi o opisywanie - czytając miałam wrażenie, jakbyś oprowadzała mnie po zamku. Każde słowo wchłaniałam z radością. Jestem zachwycona
Przechodząc do bohaterów - od razu widać, że to poprzednie wcielenia Maxa, Isabel i Michaela. Chociażby w momencie, gdy Rath podekscytowany wspomniał o odszukaniu korzeni - typowe zachowanie Michaela. I jego wypowiedzi przepełnione sarkazmem.
Nie moge doczekac sie, co nam zgotujesz w nastepnej czesci
Jesteś mistrzynią jeśli chodzi o opisywanie - czytając miałam wrażenie, jakbyś oprowadzała mnie po zamku. Każde słowo wchłaniałam z radością. Jestem zachwycona
Przechodząc do bohaterów - od razu widać, że to poprzednie wcielenia Maxa, Isabel i Michaela. Chociażby w momencie, gdy Rath podekscytowany wspomniał o odszukaniu korzeni - typowe zachowanie Michaela. I jego wypowiedzi przepełnione sarkazmem.
Nie moge doczekac sie, co nam zgotujesz w nastepnej czesci
"I have never had a love like this before, neither has he so..."
Aż się zarumieniłam Dziękuję, postaram się zasłużyć naprawdę na te pochwały
Aduś, ależ to nie miało być tak ! Ja wcale o nic nie oskarżam , ja wiem, że ty nie to miałaś na myśli...Chciałam tylko wyjaśnić, bo zupełnie słusznie pojawiła się twoja aluzja do Komnat- ja na nią wręcz czekałam ! Zastanawiałam się kto wyłapie to zdanko : ''Chłodne, kamienne komnaty...''. I ty jako świetna obserwatorka to zrobiłaś ! Mogę się jedynie cieszyć, że mam takich wspaniałych czytelników, bo nic tak mnie nie dopinguje jak wasze zainteresowanie , to, że nie pozostajecie obojętne.
Zatem Słonko, ty mnie nie przepraszaj !
Elu- o tak, zamierzenie było podobne. Następuje tu pewne odwrócenie ról. Otóż na Anatrze obecnym - Zan jest postacią dominującą , mroczną, a także głęboko zniszczoną, natomiast Rath prawie w ogóle nie występuje. Opozycyjną sytuację mamy w przeszłości- tam Rath jest nakreślony jako główna postać, Zan jest troszkę w cieniu. Wszystko to ma swój cel...
Aduś, ależ to nie miało być tak ! Ja wcale o nic nie oskarżam , ja wiem, że ty nie to miałaś na myśli...Chciałam tylko wyjaśnić, bo zupełnie słusznie pojawiła się twoja aluzja do Komnat- ja na nią wręcz czekałam ! Zastanawiałam się kto wyłapie to zdanko : ''Chłodne, kamienne komnaty...''. I ty jako świetna obserwatorka to zrobiłaś ! Mogę się jedynie cieszyć, że mam takich wspaniałych czytelników, bo nic tak mnie nie dopinguje jak wasze zainteresowanie , to, że nie pozostajecie obojętne.
Zatem Słonko, ty mnie nie przepraszaj !
Elu- o tak, zamierzenie było podobne. Następuje tu pewne odwrócenie ról. Otóż na Anatrze obecnym - Zan jest postacią dominującą , mroczną, a także głęboko zniszczoną, natomiast Rath prawie w ogóle nie występuje. Opozycyjną sytuację mamy w przeszłości- tam Rath jest nakreślony jako główna postać, Zan jest troszkę w cieniu. Wszystko to ma swój cel...
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
No dobra kolejna cześć, tyle że nie w całości, bo jak wiecie absorbuje mnie teraz co innego
W każdym razie, dziś postanowiłam dodać ''bonus'' , czyli trochę zdradzę tę wielką tajemnicę jaką zostały owiane moje opowiadania, a to dlatego, że :
1. Cóż, moje pomysły powstały już spory kawałek czasu temu, a tu na forum mnożą się opowiadania i naprawdę nie wiem jak to się dzieje , że w nielicznych - te pomysły się powielają. Wobec czego czuję -jako autorka- wewnętrzną potrzebę opatentowania moich historii (ale nie żeby komuś coś zabronić, a żeby zasyganlizować o moich pomysłach ).
Zaczynamy od moich dwóch, ukochanych dzieciątek nad którymi pracuję ciężko i długo- ''Klątwa Przeznaczenia'' i ''Rzeka Życia''. Po prostu kocham pisać te opowiadania, dlatego je rozpieszczam i co za tym idzie- traktuję po macoszemu Perły, bo niestety to nie jest nawet namiastka moich możliwości...
Klątwa jak już wiecie to Roswell , a właściwie nie Roswell, tylko historia życia Kleopatry, tej najsłynniejszej Kleopatry. Recz jasna podstawy wzięłam z serialu , a więc nie martwcie się- boahterowie będą no...zwyczajnie podobni, tylko w ''innej skórce''. I mała różnica jeśli idzie o początek : to Liz ratuje Maxa (wybaczcie, że nie użyję egipskich odpowiedników imion) , a nie na odwrót Cały główny sens opwieści to moje refleksje na temat przeznaczenia i tego czym naprawdę jest...
Rzeka Życia - ech, nigdy nie myślałam, że to zrobię. A jednak. To opowiadanie jest moim zdecydowanym faworytem. Mój rozrachunek z przeszłością. Nie dość , że głowna postać to moje alter ego i w ogole, chyba cała ja...
Ale zacznę od początku. Jak sądzę, za Michaela i Maxa w tym opowiadaniu zostanę żywcem spalona, posiekana i boję się myśleć co jszcze... (szczególnie przez Cichą, ale ciii ).
Otóż początek jest taki jak zwykle- nasi bohaterowie spotykają się po kilkunastu latach, mają już duuuże dzieci ! I nie ma w tym nic odkrywczego, ale..hmm..nie chcę za wiele zdradzać No to tak tyci-tyci
Syn Michaela go nienawidzi (czemu nie powiem) , zabrano mu nie tylko marzenia i wspomnienia (o czym wspominałam już w kąciku u Nan ) , ale w ogóle zamieniono jego życie na życie KOGOŚ (dobrze go znacie) innego...a jest to sprawką -no tu już nie ma niespodzianki- Khivara. Co więcej, Natan jest satelitą córki Liz , a historia obydwojga pararelą niespełnionej miłości Maxa i Liz ...Akcja toczy się na przemian na Anatrze, w Meksyku, w L.A i na farmie w Teksasie, i w Afryce- tak, tak- od Afryki wszystko się zaczęło . Dodam jeszcze, że Tess żyje, a Nicholas jest ...zewnętrznie INNY (inaczej nie mogę tego powiedzieć, bo nie będzie zabawy ); podobnie zresztą jak Kal, który jest nieprzyzwoicie bogatym, cynicznym , egoistycznym producentem i aktorem, ale nie jest stary i łysy...tylko młody i przystojny, i jest CZYIMŚ mężem A Isabel ma dziecko z probówki...
Błękitna Rapsodia- zdecydowanie mój najbardziej twórczy pomysł. O synu Maxa i o Maxie, Future Maxie O świecie, w którym nie ma ani nieba, ani słońca, ani powietrza Wyobrażacie sobie ? Makabra, ale chyba trzyma się całosci serialu Podsumowałabym tak- to typowy fick z gatunku science-fiction, a temat to wojna, wojna, i jeszcze raz wojna. Tak moja krucjata.
Indiańskie - tu nie ma co opowiadać, bo wszystko jest aż zbyt oczywiste. No, chyba tyle tylko, że jest dwóch braci (Max i Michael), i jeden z nich zostaje porwany przez Czerwonoskórych...
Jeszcze tylko wspomnę, że dwa pierwsze równolegle pojawią się na RF (dzięki mojej koleżance, która jest studentką anglistyki ) - zawalczę o międzynarodową sławę, w końcu do odważnych świat należy !
Potem przedstawię mój reklamowy fanart do Błękitnej Rapsodii, ten oficjalny będzie inny, ale to nic. Reklama jest potrzebna. Poszłam za Deidre i bohatera ucieleśniłam. Wybrałam aktora Josha Hartnetta, którego lubię, choć nie zawsze się sprawdza, ponieważ moim zdaniem ma liryczne spojrzenie Maxa i kolor oczu ...nie Maxa tylko Liz- czyli ciemne, orzechowe.
A teraz już Perły
Część 3
Pamięć
„ Nie rób tego , musisz ich uwolnić”
„ Odejdź. Nie chcę cię słuchać !”
Czuł , że ciemność pożera go i chowa gdzieś na dnie. Widział w sobie obce myśli , które zabijały go z każdą sekundą. Komu zaufać ? Komu dać wiarę ? Był sam. Samotność.
„ Alex, musisz mi uwierzyć…Jestem tu dłużej niż ty. Ty wciąż masz namiastkę życia. Uwolnij ich…”
Głos nie miał zamiaru opuszczać jego mózgu. Zajęczał dziko.
„ Uwierzyć ?! Tobie… zabiłaś mnie Tess !”
Zatrzymał się w długim korytarzu szpitala. Lubił przebywać w takich miejscach. Mógł wtedy obserwować śmierć. Śmierć i cierpienie , które nieuchronnie prowadziły do narodzin dla innego świata. Spotykał dusze, dopiero co wchłonięte przez ten świat . Dusze uwolnione z kajdan niespełnienia…Zazdrościł im tej wolności. Gdyby mógł oddać tu ostatnią kroplę swojej krwi, zrobiłby to. I zakończył wszystko. Na zawsze. To wyrażenie przestało go przerażać, od kiedy odszedł.
„ Czemu…po co to robisz ? Nienawidziłaś nas, Tess.”
„ Nigdy nie chciałam cię zabić Alex, przecież wiesz…Musisz mi wierzyć !”
„ Nawet jeśli…robię to dla ich dobra”
„ Alex, ono tobą zawładnęło ! Nie dostrzegasz tego ?! Mną już nie może, tylko dlatego zostałam uratowana…”
„ Od kiedy ratujesz ludzi ?!”
„ Alex…Proszę. Ja wiem jak tu jest. I jak jest tam, dokąd chcą ich wysłać…Tam nie ma nawet śmierci !”
Usiłował skupić atomy w jednym miejscu. Usiłował poczuć samego siebie. Może jakiś znak, choćby błahy. Jakieś bicie serca, jakiś ból w klatce piersiowej, jakieś łzy. Nic. Nic. Był pusty. Powoli dopuszczał do siebie cienkie, śliskie macki Lustra.
„ Tess…? ”
Przywoływał ją z powrotem. Nie mogła jeszcze odejść. Zaczął się zastanawiać.
„ Alex wiem, że można na ciebie liczyć. Bo mogą, prawda ?”
„ Czy ty…przeszłaś przez Lustro ?”
„ Nie, ale je widzę…Znam je. Przez sny. Ava wciąż o nim śni. To koszmar jej życia.”
„ Myślałem …”
Ostry, przejrzysty ból zabrzęczał dookoła. Metaliczne połyski, przebłyski dawnego mroku zasłaniały go kurtyną, odgradzając od resztek życia. Walczył. Chciał się przebić, lecz zbita, mętna masa nieposkładanych kawałków nie pozwalała zbudować niczego, wręcz przeciwnie- systematycznie niszczyła pieczołowicie odtwarzane fragmenty pamięci.
„ Tess ! Tess ! Nie słyszę cię…nie zostawiaj mnie !”
Samotność. Czy przez te wszystkie dekady po drugiej stronie, była taka samo samotna jak on ?
„ Nie słuchaj go…Zan to koniec…”
Odpłynęła. Kiedyś chciałby tego tak, jak pragnął tańca z Isabel w dzień ich Promu. Ale kiedy pragnienia zbyt szybko się spełniają , rozczarowują. Jak życie, jak śmierć. Prozaizm. Przekleństwo.
***
Ciężki , mokry śnieg lepił się do szyb. Jutro Wigilia . Wigilia w Los Angeles niczym nie różniła się od Wigilii w Roswell. Jeśli chodzi o amerykańską ideę jej obchodzenia- światełka dookoła domów, dużo indyka i dużo puddingu. Ale fizycznie…nie sposób nie odczuwać różnicy. Isabel odczuwała ją aż za dobrze. Połowa jej serca zawsze była w Roswell, wraz z rodzicami. Słuchała Maxa jednym uchem, pobieżnie wyłapując oderwane od całości wątki i wciąż wpatrując się w świąteczną kartkę , którą zamierzała wysłać stęsknionej rodzinie.
- Isabel !- zirytowany ton Michaela zmusił ją do powrotu ze świata własnych myśli – Jeśli nie zaczniesz słuchać, z pewnością nie zdążysz na pocztę w tym życiu…
- Bardzo zabawne- wywróciła oczami- Czy coś opuściłam ?
- Taa, Maxsio właśnie opowiadał o swoim ostatnim śnie…
Max uniżenie spuścił oczy jakby nie potrafił się opanować.
- Szkoda tylko, że nie zależało mu na naszym zdaniu od początku- prychnęła Isabel- Gdybym nie wyszła z inicjatywą naszego wczorajszego spotkania, pewnie w ogóle bym się o snach nie dowiedziała…
- Chwila- wtrącił się Max- Ja tu jestem, okey ? Może byście tak przestali mówić o mnie w osobie trzeciej ?
Umilkli.
- Dobra Max, czy jest tam jeszcze coś, oprócz wspomnień z naszego poprzedniego życia ? – Michael wzruszył ramionami.
- Nie.
- Więc o co chodzi ? Olejmy to…
- Rada stulecia…
- Masz lepszy pomysł Isabel ?
- A ty nigdy nie masz innych ?
- Zamknijcie się !- Max wpił w nich zdeterminowane spojrzenie - Myślałem, że przyczyna II wojny antarskiej jest dla was ważna…
- Jakiej II …?
- Z tego co widziałem w śnie wynika, że były dwie wojny. Pierwszą zakończył jeszcze nasz dziadek. Druga wybuchła po moim… to znaczy po ślubie Zana i Avy…
- Co ma do tego Ava ?- Isabel zainteresowała się.
- Była z rodu Skorów…
Michael i Isabel wytrzeszczyli oczy.
- Zawsze myślałem, że była jedną z nas…
- Nie Michael- uciął Max- Nie mogła być jedną z nas. To był warunek ugody, warunek dzięki któremu żyjemy.
- Co masz na myśli ?
- Dziadek miał zawrzeć związek małżeński z Reą, księżniczką z I szczepu Skorów, szczepu Mendoga. Los chciał inaczej. Zakochał się w kimś innym , a za zerwanie obietnicy mariażu Mendog wypowiedział nam wojnę. Przegraliśmy ją i musieliśmy zgodzić się na wszystkie warunki podyktowane przez Skórów. Chcieli zadośćuczynienia. Dziadek w imię naszego życia, podpisał akt obietnicy…wedle której potomek Renvaldich miał ożenić się z tą, której historia wyznaczy rolę następczyni tronu Skórów. W ten sposób miało dojść też do złączenia naszych królestw w jedno mocarstwo…Mocarstwo, którego istnienie zapowiedziała Księga Przeznaczenia…
- Ty i Ava byliście tymi następcami- podsumował Michael.
- To niesamowite.- Isabel odezwała się niepewnym głosem- Tyle lat poszukiwań korzeni, tyle lat nadziei…i wystarczył ten jeden sen by wiedzieć wszystko…
- No, niezupełnie- stwierdził sceptycznie Michael- Nie wiemy wszystkiego. Max powiedział coś o drugiej wojnie, która prawdopodobnie spowodowała to, że utknęliśmy na Ziemi.
- To prawda…Jeszcze mi się nie przyśniła…i wcale nie wiem czy chcę…
- Nie chcesz…- wtrąciła kwaśno Isabel. – Bo wtedy musiałbyś oglądać moją zdradę.
- Izzy…my na pewno tego nie wiemy.
- Tak, nie wiemy i niech tak zostanie. Dlaczego akurat teraz, kiedy usiłujemy się pozbierać ?
Max wyłowił uchem zgrzyt zamka.
- Liz wraca z miasta.- zakomunikował- Zawieśmy to na czas świąt…
- Tylko nie rozumiem czemu ja i Isabel nie zostaliśmy obdarzeni sennymi wizjami- mruknął Michael zwijając kurtkę w kłębek.
- Wcale mu ich nie zazdroszczę- Isabel podniosła się z krzesła.
Wszyscy troje skierowali się do drzwi. Na progu stały Liz i Maria, objuczone siatkami.
- Nie mogłyśmy sobie darować…- zaczęła Deluca , ale natychmiast urwała , gdyż wyrósł przed nią Michael- A ten tu czego…- skonfundowała się.
Michael sinusoidalnie wygiął brwi .
- Też się cieszę, że cię widzę- powiedział bez cienia uśmiechu- I wesołych świąt- burknął, po czym obrócił się na pięcie i wyszedł.
CDN...
I krótki, autorski komentarz. Zdaję sobie sprawę z tego, że dla was nie jest to typowe Roswell ( i jeśli tak jest to zdaje się, ze osiągnęłam swój cel), mało poświęcam czasu na bohaterów, więcej na filozofię. Będziecie musieli się do tego przyzwyczaić w Perłach, bo powiedziałabym, że głównym bohaterem tego opowiadania jest...Lustro. Lustro- ciekawi mnie czy po lekturze całości ktoś będzie w stanie je zdefiniować, czym naprawdę jest. Ja w sumie też mam z tym małe trudności Sądzę jednak, że końcówka was zaskoczy i da odpowiedz Nan czemu w L.A pada ten przeklęty śnieg...
W każdym razie, dziś postanowiłam dodać ''bonus'' , czyli trochę zdradzę tę wielką tajemnicę jaką zostały owiane moje opowiadania, a to dlatego, że :
1. Cóż, moje pomysły powstały już spory kawałek czasu temu, a tu na forum mnożą się opowiadania i naprawdę nie wiem jak to się dzieje , że w nielicznych - te pomysły się powielają. Wobec czego czuję -jako autorka- wewnętrzną potrzebę opatentowania moich historii (ale nie żeby komuś coś zabronić, a żeby zasyganlizować o moich pomysłach ).
Zaczynamy od moich dwóch, ukochanych dzieciątek nad którymi pracuję ciężko i długo- ''Klątwa Przeznaczenia'' i ''Rzeka Życia''. Po prostu kocham pisać te opowiadania, dlatego je rozpieszczam i co za tym idzie- traktuję po macoszemu Perły, bo niestety to nie jest nawet namiastka moich możliwości...
Klątwa jak już wiecie to Roswell , a właściwie nie Roswell, tylko historia życia Kleopatry, tej najsłynniejszej Kleopatry. Recz jasna podstawy wzięłam z serialu , a więc nie martwcie się- boahterowie będą no...zwyczajnie podobni, tylko w ''innej skórce''. I mała różnica jeśli idzie o początek : to Liz ratuje Maxa (wybaczcie, że nie użyję egipskich odpowiedników imion) , a nie na odwrót Cały główny sens opwieści to moje refleksje na temat przeznaczenia i tego czym naprawdę jest...
Rzeka Życia - ech, nigdy nie myślałam, że to zrobię. A jednak. To opowiadanie jest moim zdecydowanym faworytem. Mój rozrachunek z przeszłością. Nie dość , że głowna postać to moje alter ego i w ogole, chyba cała ja...
Ale zacznę od początku. Jak sądzę, za Michaela i Maxa w tym opowiadaniu zostanę żywcem spalona, posiekana i boję się myśleć co jszcze... (szczególnie przez Cichą, ale ciii ).
Otóż początek jest taki jak zwykle- nasi bohaterowie spotykają się po kilkunastu latach, mają już duuuże dzieci ! I nie ma w tym nic odkrywczego, ale..hmm..nie chcę za wiele zdradzać No to tak tyci-tyci
Syn Michaela go nienawidzi (czemu nie powiem) , zabrano mu nie tylko marzenia i wspomnienia (o czym wspominałam już w kąciku u Nan ) , ale w ogóle zamieniono jego życie na życie KOGOŚ (dobrze go znacie) innego...a jest to sprawką -no tu już nie ma niespodzianki- Khivara. Co więcej, Natan jest satelitą córki Liz , a historia obydwojga pararelą niespełnionej miłości Maxa i Liz ...Akcja toczy się na przemian na Anatrze, w Meksyku, w L.A i na farmie w Teksasie, i w Afryce- tak, tak- od Afryki wszystko się zaczęło . Dodam jeszcze, że Tess żyje, a Nicholas jest ...zewnętrznie INNY (inaczej nie mogę tego powiedzieć, bo nie będzie zabawy ); podobnie zresztą jak Kal, który jest nieprzyzwoicie bogatym, cynicznym , egoistycznym producentem i aktorem, ale nie jest stary i łysy...tylko młody i przystojny, i jest CZYIMŚ mężem A Isabel ma dziecko z probówki...
Błękitna Rapsodia- zdecydowanie mój najbardziej twórczy pomysł. O synu Maxa i o Maxie, Future Maxie O świecie, w którym nie ma ani nieba, ani słońca, ani powietrza Wyobrażacie sobie ? Makabra, ale chyba trzyma się całosci serialu Podsumowałabym tak- to typowy fick z gatunku science-fiction, a temat to wojna, wojna, i jeszcze raz wojna. Tak moja krucjata.
Indiańskie - tu nie ma co opowiadać, bo wszystko jest aż zbyt oczywiste. No, chyba tyle tylko, że jest dwóch braci (Max i Michael), i jeden z nich zostaje porwany przez Czerwonoskórych...
Jeszcze tylko wspomnę, że dwa pierwsze równolegle pojawią się na RF (dzięki mojej koleżance, która jest studentką anglistyki ) - zawalczę o międzynarodową sławę, w końcu do odważnych świat należy !
Potem przedstawię mój reklamowy fanart do Błękitnej Rapsodii, ten oficjalny będzie inny, ale to nic. Reklama jest potrzebna. Poszłam za Deidre i bohatera ucieleśniłam. Wybrałam aktora Josha Hartnetta, którego lubię, choć nie zawsze się sprawdza, ponieważ moim zdaniem ma liryczne spojrzenie Maxa i kolor oczu ...nie Maxa tylko Liz- czyli ciemne, orzechowe.
A teraz już Perły
Część 3
Pamięć
„ Nie rób tego , musisz ich uwolnić”
„ Odejdź. Nie chcę cię słuchać !”
Czuł , że ciemność pożera go i chowa gdzieś na dnie. Widział w sobie obce myśli , które zabijały go z każdą sekundą. Komu zaufać ? Komu dać wiarę ? Był sam. Samotność.
„ Alex, musisz mi uwierzyć…Jestem tu dłużej niż ty. Ty wciąż masz namiastkę życia. Uwolnij ich…”
Głos nie miał zamiaru opuszczać jego mózgu. Zajęczał dziko.
„ Uwierzyć ?! Tobie… zabiłaś mnie Tess !”
Zatrzymał się w długim korytarzu szpitala. Lubił przebywać w takich miejscach. Mógł wtedy obserwować śmierć. Śmierć i cierpienie , które nieuchronnie prowadziły do narodzin dla innego świata. Spotykał dusze, dopiero co wchłonięte przez ten świat . Dusze uwolnione z kajdan niespełnienia…Zazdrościł im tej wolności. Gdyby mógł oddać tu ostatnią kroplę swojej krwi, zrobiłby to. I zakończył wszystko. Na zawsze. To wyrażenie przestało go przerażać, od kiedy odszedł.
„ Czemu…po co to robisz ? Nienawidziłaś nas, Tess.”
„ Nigdy nie chciałam cię zabić Alex, przecież wiesz…Musisz mi wierzyć !”
„ Nawet jeśli…robię to dla ich dobra”
„ Alex, ono tobą zawładnęło ! Nie dostrzegasz tego ?! Mną już nie może, tylko dlatego zostałam uratowana…”
„ Od kiedy ratujesz ludzi ?!”
„ Alex…Proszę. Ja wiem jak tu jest. I jak jest tam, dokąd chcą ich wysłać…Tam nie ma nawet śmierci !”
Usiłował skupić atomy w jednym miejscu. Usiłował poczuć samego siebie. Może jakiś znak, choćby błahy. Jakieś bicie serca, jakiś ból w klatce piersiowej, jakieś łzy. Nic. Nic. Był pusty. Powoli dopuszczał do siebie cienkie, śliskie macki Lustra.
„ Tess…? ”
Przywoływał ją z powrotem. Nie mogła jeszcze odejść. Zaczął się zastanawiać.
„ Alex wiem, że można na ciebie liczyć. Bo mogą, prawda ?”
„ Czy ty…przeszłaś przez Lustro ?”
„ Nie, ale je widzę…Znam je. Przez sny. Ava wciąż o nim śni. To koszmar jej życia.”
„ Myślałem …”
Ostry, przejrzysty ból zabrzęczał dookoła. Metaliczne połyski, przebłyski dawnego mroku zasłaniały go kurtyną, odgradzając od resztek życia. Walczył. Chciał się przebić, lecz zbita, mętna masa nieposkładanych kawałków nie pozwalała zbudować niczego, wręcz przeciwnie- systematycznie niszczyła pieczołowicie odtwarzane fragmenty pamięci.
„ Tess ! Tess ! Nie słyszę cię…nie zostawiaj mnie !”
Samotność. Czy przez te wszystkie dekady po drugiej stronie, była taka samo samotna jak on ?
„ Nie słuchaj go…Zan to koniec…”
Odpłynęła. Kiedyś chciałby tego tak, jak pragnął tańca z Isabel w dzień ich Promu. Ale kiedy pragnienia zbyt szybko się spełniają , rozczarowują. Jak życie, jak śmierć. Prozaizm. Przekleństwo.
***
Ciężki , mokry śnieg lepił się do szyb. Jutro Wigilia . Wigilia w Los Angeles niczym nie różniła się od Wigilii w Roswell. Jeśli chodzi o amerykańską ideę jej obchodzenia- światełka dookoła domów, dużo indyka i dużo puddingu. Ale fizycznie…nie sposób nie odczuwać różnicy. Isabel odczuwała ją aż za dobrze. Połowa jej serca zawsze była w Roswell, wraz z rodzicami. Słuchała Maxa jednym uchem, pobieżnie wyłapując oderwane od całości wątki i wciąż wpatrując się w świąteczną kartkę , którą zamierzała wysłać stęsknionej rodzinie.
- Isabel !- zirytowany ton Michaela zmusił ją do powrotu ze świata własnych myśli – Jeśli nie zaczniesz słuchać, z pewnością nie zdążysz na pocztę w tym życiu…
- Bardzo zabawne- wywróciła oczami- Czy coś opuściłam ?
- Taa, Maxsio właśnie opowiadał o swoim ostatnim śnie…
Max uniżenie spuścił oczy jakby nie potrafił się opanować.
- Szkoda tylko, że nie zależało mu na naszym zdaniu od początku- prychnęła Isabel- Gdybym nie wyszła z inicjatywą naszego wczorajszego spotkania, pewnie w ogóle bym się o snach nie dowiedziała…
- Chwila- wtrącił się Max- Ja tu jestem, okey ? Może byście tak przestali mówić o mnie w osobie trzeciej ?
Umilkli.
- Dobra Max, czy jest tam jeszcze coś, oprócz wspomnień z naszego poprzedniego życia ? – Michael wzruszył ramionami.
- Nie.
- Więc o co chodzi ? Olejmy to…
- Rada stulecia…
- Masz lepszy pomysł Isabel ?
- A ty nigdy nie masz innych ?
- Zamknijcie się !- Max wpił w nich zdeterminowane spojrzenie - Myślałem, że przyczyna II wojny antarskiej jest dla was ważna…
- Jakiej II …?
- Z tego co widziałem w śnie wynika, że były dwie wojny. Pierwszą zakończył jeszcze nasz dziadek. Druga wybuchła po moim… to znaczy po ślubie Zana i Avy…
- Co ma do tego Ava ?- Isabel zainteresowała się.
- Była z rodu Skorów…
Michael i Isabel wytrzeszczyli oczy.
- Zawsze myślałem, że była jedną z nas…
- Nie Michael- uciął Max- Nie mogła być jedną z nas. To był warunek ugody, warunek dzięki któremu żyjemy.
- Co masz na myśli ?
- Dziadek miał zawrzeć związek małżeński z Reą, księżniczką z I szczepu Skorów, szczepu Mendoga. Los chciał inaczej. Zakochał się w kimś innym , a za zerwanie obietnicy mariażu Mendog wypowiedział nam wojnę. Przegraliśmy ją i musieliśmy zgodzić się na wszystkie warunki podyktowane przez Skórów. Chcieli zadośćuczynienia. Dziadek w imię naszego życia, podpisał akt obietnicy…wedle której potomek Renvaldich miał ożenić się z tą, której historia wyznaczy rolę następczyni tronu Skórów. W ten sposób miało dojść też do złączenia naszych królestw w jedno mocarstwo…Mocarstwo, którego istnienie zapowiedziała Księga Przeznaczenia…
- Ty i Ava byliście tymi następcami- podsumował Michael.
- To niesamowite.- Isabel odezwała się niepewnym głosem- Tyle lat poszukiwań korzeni, tyle lat nadziei…i wystarczył ten jeden sen by wiedzieć wszystko…
- No, niezupełnie- stwierdził sceptycznie Michael- Nie wiemy wszystkiego. Max powiedział coś o drugiej wojnie, która prawdopodobnie spowodowała to, że utknęliśmy na Ziemi.
- To prawda…Jeszcze mi się nie przyśniła…i wcale nie wiem czy chcę…
- Nie chcesz…- wtrąciła kwaśno Isabel. – Bo wtedy musiałbyś oglądać moją zdradę.
- Izzy…my na pewno tego nie wiemy.
- Tak, nie wiemy i niech tak zostanie. Dlaczego akurat teraz, kiedy usiłujemy się pozbierać ?
Max wyłowił uchem zgrzyt zamka.
- Liz wraca z miasta.- zakomunikował- Zawieśmy to na czas świąt…
- Tylko nie rozumiem czemu ja i Isabel nie zostaliśmy obdarzeni sennymi wizjami- mruknął Michael zwijając kurtkę w kłębek.
- Wcale mu ich nie zazdroszczę- Isabel podniosła się z krzesła.
Wszyscy troje skierowali się do drzwi. Na progu stały Liz i Maria, objuczone siatkami.
- Nie mogłyśmy sobie darować…- zaczęła Deluca , ale natychmiast urwała , gdyż wyrósł przed nią Michael- A ten tu czego…- skonfundowała się.
Michael sinusoidalnie wygiął brwi .
- Też się cieszę, że cię widzę- powiedział bez cienia uśmiechu- I wesołych świąt- burknął, po czym obrócił się na pięcie i wyszedł.
CDN...
I krótki, autorski komentarz. Zdaję sobie sprawę z tego, że dla was nie jest to typowe Roswell ( i jeśli tak jest to zdaje się, ze osiągnęłam swój cel), mało poświęcam czasu na bohaterów, więcej na filozofię. Będziecie musieli się do tego przyzwyczaić w Perłach, bo powiedziałabym, że głównym bohaterem tego opowiadania jest...Lustro. Lustro- ciekawi mnie czy po lekturze całości ktoś będzie w stanie je zdefiniować, czym naprawdę jest. Ja w sumie też mam z tym małe trudności Sądzę jednak, że końcówka was zaskoczy i da odpowiedz Nan czemu w L.A pada ten przeklęty śnieg...
Last edited by Hotori on Sun May 22, 2005 2:03 pm, edited 1 time in total.
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 55 guests