The Gravity Series: Gravity Always Wins [by RosDeidre] cz.45

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Tue Nov 02, 2004 2:06 am

Elu, zaufaj mi nie masz powodów do niezadowolenia. Fenomenalnie przetłumaczyłaś tą część. Poruszyła mnie równie mocno jak wtedy, kiedy czytałam ją po raz pierwszy. :(

Właściwie to jest to jedna z moich ulubionych części tego opowiadania. To, co Nicholas zrobił Maxowi, to chyba najokrutniejsza rzecz, jaką ten kurdupel zrobił w całym swoim życiu. Dosłownie miałam go ochotę rozszarpać własnymi rękami, kiedy o tym czytałam. :evil: :evil: :evil:

Może tu jednak zakończę, bo nie zostało jeszcze wyjaśnione co dokładnie zrobił ten pomiot sztana. :evil:

Dziękuję za tą część Elu i z niecierpliwością czekam na następną, kiedy to Max uświadomi sobie ogromu tego, co się stało. :D
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Tue Nov 02, 2004 11:17 am

Elu, nie znam oryginału (i po co ja to pisze, jak to wiadome :? ), ale znając życie jak zwykle perfekcyjnie przetłumaczyłaś i oddałaś wszelkie emocje taj cześci. A było tego... Dzięki serdeczne, Elu!

Ciekawe jak człowiek się czuje gdy w ciagu paru minut dowiaduje się, że czlowiek którego uważa za przyjaciela jest jego wrogiem a następnie znowu powraca mu wiara w tego człowieka... taa... i wyszło masło-maślane :? Nieważne!
Co Nicholas zrobił? Ludzie, czemuż w tym człowieczku tyle nienawiści?
Czarny charakter w 100%!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Sat Nov 06, 2004 10:26 am

Wpadłam z malutką wizytą żeby -tak jak obiecałam- skomentować najnowszy odcinek.
Ufff...zgadzam się z Millą, to jak dotąd najlepszy rozdział...tyle w nim emocji, bólu, poczucia zdrady i winy. Uczucia kipią z każdej linijki, a najważniejsze i tak jest ukryte między słowami, niedopowiedziane w sposób który świadczy o klasie autorki...w fascynujący sposób, choć chwilami ocierając się o cos niepokojącego, ukazano relacje pomiędzy Marco a Maxem...zdrada, lojalność, zaufanie, jego utrata, a przede wszystkim przerażające poczucie winy, w którym oboje są mistrzami :roll: i jeszcze ta bezradność, w najgorszej swojej odmianie, kiedy patrzysz jak ktoś dla ciebie ważny cierpi, a ty pozostajesz bierny, nie możesz pomóc bo dla tej osoby oznacza to wyrok śmierci.
Z kurduplowatym sadystą ( tacy są najgorsi...odzywają się w pokurczu kompleksy :twisted: swoją drogą naprawdę "fascynuje" mnie Lonnie i jej namiętne noce z 14 latkiem :roll: ) rozprawię się kiedy indziej :twisted: nie chcąc tutaj spoilerować.
Dzięki Elu :P
A co twórczości Kath7 to zajrzyj na ostatnią stronę czytelni- coś tam zedytowałam 8)
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sat Nov 06, 2004 2:14 pm

Dziękuję wszystkim za komentarze, :cmok: a zwłaszcza Lizziett, która pojawia się z nagłością meteorytu co nie znaczy że ten wstrząs mnie przeraził. :cheesy: Wręcz przeciwnie, uwielbiam tego rodzaju zawirowania i wszyscy bardzo prosimy o częstsze odwiedziny i wsparcie.

No właśnie, czekałam czy ktoś zwróci uwagę na fascynujące uczucie jakie łączy Maxa i Marco w tej części. To coś niezwykle subtelnego, coś dużo głębszego niż zwykła męska przyjaźń - bez, broń Boże podtekstów erotycznych. Jest w tym głęboka miłość i oddanie swojemu królowi, próba pocieszenia i wsparcia, łączenie się z nim w bólu i cierpieniu...uczucia niezwykle tkliwe, wręcz nam nieznane i trochę szokujące. Budzą ciepłe skojarzenia, pozwalają dostrzegać i utożsamiać się z doznaniami drugiego człowieka.
To coś, czego bardzo nam wszystkim brakuje...rozumienie i otwarcie na innych. Zawsze byłam zdania żeby w średnich szkołach, zwłaszcza w starszych klasach uczyć podstaw psychologii, umiejętności porozumiewania się i otwierania na innych. To trudna sztuka, wymaga wrażliwości ale jakże bardzo pomocna nam i tym których mamy wokół siebie...

Zajrzałam do czytelni, rzeczywiście ...bardzo się teraz przydają opisy, streszczenia f-f niektórych pisarek, jakie moje kochane dziewczyny tam umieszczały. Interesowała mnie teraz twórczość Kath7. Ale są tam te najlepsze, najbardziej wartościowe, które w ciemno można polecić tym, którzy od opowiadań wymagają czegoś więcej niż „latających galaretek”. Jeszcze raz dzięki Lizziett Milli i Nan za wrażliwość w ich doborze. :D
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Nov 07, 2004 10:02 pm

Gravity Always Wins - część 29

Anna wyłoniła się z cienia i szybko podeszła do Liz. W oczach miała łzy, na kasztanowych włosach połyskiwało przyćmione światło latarni, nadając jej postaci eteryczny wygląd, a to wrażenie jeszcze bardziej podkreślały ciemne cienie jakie miała pod oczami.

- Powiedz – poleciła Liz. Od kiedy Anna zjawiała się sama...bez Maxa, spodziewała się najgorszego.

- Boże...Liz...tak mi przykro, ale... – głos Anny lekko się załamał i spuściła wzrok – Zaatakowano nas i...schwytano Maxa.

Powiedziała schwytano ....nie zabito. Schwytano...

- Żyje ? – z trudem wykrztusiła Liz, bo nawet sugerowanie czegoś takiego przyprawiało ją o mdłości.

- Nie wiem… byłam nieprzytomna a kiedy się ocknęłam – zawahała się i wzdrygnęła – już go nie było.

W piersiach Liz coś ścisnęło się boleśnie. Przez cały czas odkąd przebywali w bunkrze, wielokrotnie usiłowała nawiązać z nim kontakt ale odpowiadała jej tylko głucha pustka. Wciąż zastanawiała się co mogło być przyczyną. Odwróciła się, w uszach czuła narastający szum i miała wrażenie jakby czas stanął w miejscu. Chwyciła się kurczowo za żołądek bo przetoczyła się przez nią fala nudności, i pomyślała że może jest chora.

- A więc wiemy, że mają Tess i Maxa – powiedział z ciężkim sercem Michael – Jak myślicie, gdzie Nicholas mógł ich zabrać?

- Do domu – powiedziała cicho Anna – Wiem że tam są...czuję to.

- Więc zbierzmy się i wydostańmy ich stamtąd – powiedział mocno Michael i tymi słowami wlał w serce Liz odrobinę nadziei.

- Co z Riley’em? – spytała Serena. Liz uświadomiła sobie ze skruchą, że skupiona na Maxie nawet nie zauważyła jego nieobecności.

Anna opuściła wzrok, potrząsnęła tylko głową, po policzkach popłynęły jej łzy. Czas znów zaczął płynąc normalnie i Liz skupiła teraz całą uwagę na Annie. Pozwalało jej to jakoś kontrolować sytuację w jakiej znalazł się Max – Powiedz nam – ponagliła ją miękko, głosem który w jej uszach brzmiał trochę bardziej stanowczo.

- Postrzelili go - Anna stłumiła szloch wycierając ręką mokre policzki – Zostawiłam go na szlaku...jest z nim niedobrze. Naprawdę źle.

- Ale żyje ? – zapytała mocnym głosem Serena. Wyminęła Liz, podeszła i ujęła ją za ramię. Anna nie podnosząc głowy skinęła twierdząco.

- W takim razie ktoś z tobą tam pójdzie i razem sprowadzicie go tutaj – zakomunikowała Serena.

- Ale kto …- Anna umilkła i popatrzyła znacząco na Serenę i Liz. Anna nie musiała kończyć bo wszyscy wiedzieli o co jej chodziło. Kto go wyleczy gdy nie ma Maxa.

- Trzeba go tylko przyprowadzić a utrzymamy go przy życiu – powiedziała cicho Serena – Devon ? – rzuciła przez ramię. Z cienia wyłonił się wysoki blondyn i szybko skinął głową – Pójdziesz z Anną po Riley’a.

- Tak jest, Sereno – powiedział typowym dla siebie wyciszonym głosem i Liz ucieszyła się, że to on będzie towarzyszył Annie. Było w nim coś co przywracało spokój.

- Nie wiem jak sobie poradzimy – rozpłakała się Anna – To tak daleko...a on stracił tyle krwi. Ma zranioną klatkę piersiową. Jego życie musiało być poważnie zagrożone bo zwykle opanowana i silna Anna teraz załamała się zupełnie. Liz poczuła skurcz w gardle na myśl o śmierci rozdzielającej parę kochanków których silna miłość zawsze kojarzyła się z miłością jej i Maxa.

Śmierć nie dosięgnie Maxa...nie rozdzieli nas, przekonywała siebie. Ale zaraz groźniejszy głos przypomniał jej, że już usiłowała się z nim połączyć i czuła tylko chłód. Nagle zaczęła dławić ją bezsilność. Tym których kochała, na których jej zależało groziło niebezpieczeństwo - Max, Marco, Riley, Tess – a ona nie była w stanie nic zrobić.

Chociaż...może jednak...

- Pójdę z nimi – oznajmiła nagle.

- Coś ty powiedziała ? – Michael podszedł do niej tak blisko że musiała się odrobinę odsunąć - Zwariowałaś ?

- Mogę wyleczyć Riley’a – powiedziała, przesuwając wzrokiem po twarzach zgromadzonych wokół niej przyjaciół. I rodziny, pomyślała gdy patrząc na Isabel widziała wyzierający z jej wielkich oczu lęk.

- Pośród nas tylko ja jedna mam dar uzdrawiania – ciągnęła Liz – Dlatego powinnam z nimi pójść.

- Narażasz się na niebezpieczeństwo, Liz – perswadowała Serena, mrużąc swoim zwyczajem oczy. Liz zauważyła że lśniły tym charakterystycznym blaskiem przy którym wyglądały odrobinę nieziemsko – co jeszcze bardziej umocniło ją w zamiarze pójścia po Riley’a.

- Nigdy nie próbowałaś używać mocy, Liz – Michael mocno chwycił ją za ramię – Nie wiemy czy sobie z tym poradzisz.

- Wcześniej korzystałam ze swojej intuicji – zaprotestowała Liz, uwalniając ramię z jego uścisku. Podeszła do Isabel, która w międzyczasie przytakiwała zachęcająco głową – Poza tym Max nie miałby nic przeciwko temu żebym to zrobiła.

- Tak ? Gówno prawda – wrzasnął Michael – Max skopałby mi tyłek gdybym ci na to pozwolił.

- Maxa tutaj nie ma, więc zamiast marnować czas lepiej zastanów się jak mu pomóc - krzyknęła Liz czując jak wstrząsają nią dreszcze. Nagle opanowała ją wściekłość na Nicholasa, za to co im zrobił i zaczęło ją zatykać z braku tchu - ....i pozwól mi ....uratować życie...Riley’a. Nawet nie wiem czy mój mąż żyje...ale staram się jakoś włączyć w tę walkę...zrobić coś od siebie.

- Nie – powiedział stanowczo Michael – Nie zgadzam się.

Liz wyprostowała się tak mocno jak tylko mogła, podniosła w górę podbródek i popatrzyła na niego wyzywająco – Nie ma z nami Maxa i nie ma Tess co oznacza, że będąc królową, ja tu teraz wydaję rozkazy.

Po tej zuchwałej wypowiedzi zapadła taka cisza że jedynym, dającym się słyszeć dźwiękiem był stłumiony odgłos kropel deszczu stukających o klapę zamykającej górne wejście.

- No cóż – odchrząknęła Isabel przerywając milczenie – To załatwia wszystko, Michael.

- O co ci chodzi ? – odwrócił się szybko do niej.

- O to, że zamiast dyskutować i kłócić się z Liz mógłbyś zorganizować zespół, który pójdzie do chaty uwolnić mojego brata – powiedziała rozgniewana – Albo sam poprowadź grupę zwiadowczą, po prostu zajmij się czymś. Ona ma rację, tylko marnujemy cenny czas.

- Zgadzam się – Serena skinęła głową – Liz, jeżeli jesteś zdecydowana idź z Anną, ale weźcie do pomocy Devona. Gdybyś nie poradziła sobie z...wyleczeniem Riley’a, będzie potrzebny wam ktoś trzeci.

- A jak ty zamierzasz pomóc Maxowi ? – zapytała Liz drżącym głosem bo czuła się trochę mniej pewnie. Serena znacząco spojrzała jej w oczy i jak zawsze, gdy była mocno przejęta, zamrugała szybko.

- Zbyt długo chroniłam mojego króla żeby teraz go stracić – powiedziała zgęstniałym ze wzruszenia głosem – Przyprowadzimy ci go, Liz, przysięgam.

*****
Marco patrzył na skulonego na podłodze Maxa i rozpaczliwie szukał w myślach jakiegoś planu. Jakiegoś pomysłu...czegokolwiek, co pozwoliłoby mu uratować jego życie. Gdy Nicholas zaatakował go po raz drugi, Max stracił przytomność i stało się widoczne, że odniósł jakieś straszliwe obrażenia pustoszące mu umysł – lecz co to było, tego Marco nie wiedział.

Mimo to, miał przeczucie, że Nicholas był skłonny jeszcze tej nocy go uwolnić, i gdy patrzył na nieruchomą sylwetkę przyjaciela, przynajmniej za to był mu wdzięczny. Ale nieufność wzbudzała złowroga przepowiednia, której towarzyszyła nadzieja na odzyskanie wolności ...że Max będzie błagał Nicholasa by ten zechciał zabrać od niego granolith. Marco nie pojmował co takiego Nicholas dokonał w umyśle Maxa dającego mu gwarancję spełnienia tej nikczemnej obietnicy.

Drzwi domu otworzyły się z trzaskiem i Marco zaciągnął się kłującym oddechem widząc Nathana prowadzącego przed sobą Tess. Pchnął ją brutalnie na podłogę. O Boże, pomyślał Marco, Tylko nie on...nie Nathan.

- Zobaczcie co znalazłem i kto w tę pogodę się błąkał po lesie - upajał się widokiem Tess, która ze skrępowanymi przed sobą rękami upadła ciężko. Usiłowała się podnieść ale związane ręce utrudniały jej złapanie równowagi. Marco z wściekłości, mimowolnie zacisnął dłonie w pięści. Zaczęła ogarniać go nieopanowana furia, gdzieś z samego środka wzbierała...energia obcych i dopraszała się o wypuszczenie i porażenie ogniem Nathana, Nicholasa, tych wszystkich którzy krzywdzili ukochaną Tess i jego króla.

Uspokój się, szeptał sam do siebie z trudem rozluźniając dłonie. Nie pomożesz im jeżeli się ujawnisz. Spokojnie...

Nathan opadł na podłogę, klęknął okrakiem nad Tess, drapieżnym ruchem przewrócił ją na plecy i przycisnął biodrami. Piszczała skręcając się pod jego ciężarem. Pochylił się nad nią, a ponieważ się wyrywała, szarpnął ją za długi, mokry warkocz odchylając do tyłu głowę. I wtedy Marco zobaczył jej siną, potłuczoną twarz i szybko puchnące wargi.

- Wyśpiewasz nam wszystko co wiesz, zapewniam cię że to zrobisz – roześmiał się szyderczo – A ja będę miał z tego dodatkową przyjemność, moja ślicznotko.

- Zamknij się ! – plunęła mu w twarz. Marco podziwiał ją za odwagę ale obawiał się natychmiastowego odwetu. I tak się stało bo gdy Nathan wytarł policzek podniósł rękę by znów ją uderzyć.

Marco zareagował instynktownie i bez zastanowienia. Skoczył jak żbik, gwałtownie pochwycił go za zaciśniętą pięść – Oberwiesz ode mnie, jeżeli zrobisz to jeszcze raz – zagrzmiał, zanim był w stanie zapanować nad sobą.

W pokoju zrobiło się cicho, słychać było tylko nierówny oddech Nathana, urywany oddech Marco i Tess. Cholera, Marco szybko zerknął w stronę Nicholasa chcąc się upewnić czy czegoś nie podejrzewa.

- No, dopiero teraz zrobiło się ciekawie – klasnął językiem Nicholas. Marco postanowił grać w otwarte karty i jednym szarpnięciem ściągnął Nathana z Tess – przyszło mu to bez trudu bo był znacznie od niego większy i silniejszy.

- Nathan wszedł na moje podwórko, i on wie o tym – warknął, wskazując stanowczym ruchem głowy w stronę Tess. Zerknął na nią. Leżała na plecach ciężko dysząc, błękitne oczy na krótko zalśniły w jego stronę a potem je przymknęła.

- McKinley, Lonnie zawsze mówiła, że masz jakąś słabość do Tess – Nicholas uśmiechnął się ironicznie – Teraz widzę, że się nie myliła.

- Miałem, jak diabli...Lonnie coś pokręciła – powiedział Marco patrząc z góry na Tess i uzbrajając się w jeden ze swoich uśmiechów, najbardziej pożądliwy na jaki mógł się zdobyć – Ona nic dla mnie nie znaczy...nic, była tylko małą dziwką. Wybacz mi, kochanie. Proszę, odetchnął błagając ją by go usłyszała.

- Och, aż tak ? – roześmiał się Nicholas gdy Tess zaskoczona otworzyła oczy – Faktycznie interesujące. Ciekawi mnie co na ten temat ma do powiedzenia zastępczyni Maxa.

Od kiedy ją poznał, Marco nigdy bardziej nie podziwiał Tess Harding jak w tej chwili. Mimo że była tak porozbijana, tak przestraszona podniosła się na łokciach i dumnie odrzuciła za siebie warkocz.

- Słusznie, McKinley – powiedziała drwiąco. Popatrzyła na niego lodowatym wzrokiem a potem zwróciła się do Nicholasa – Ucierpiało ego Marco, gdy nie wpuściłam go do swojego łóżka. O, bardzo tego chciał, ale musiał obejść się smakiem.

- Buzia na kłódkę! – ryknął Marco, ciągnąc dalej tę farsę. Podszedł bliżej i kucnął obok niej – Jesteś tylko małą parszywą dziwką!

Patrzył niczym na zwolnionym filmie, jak Tess prostuje się, odwija do tyłu rękę i uderza go mocno w policzek. Zapiekło i musiał potrzeć obolałe miejsce.

- Śmiało sobie poczyna – powiedział rozbawiony Nicholas. Podszedł bliżej i stanął po jej drugiej stronie. Marco łakomie przesunął dłonią wzdłuż warkocza, jednak Tess szarpnęła głową.

- Coś mi mówi, że z ogromną radością spenetrowałbyś jej umysł – zauważył Nicholas.

Marco przykucnięty, pożądliwie zajrzał jej w oczy - a co ciekawe, teraz nie musiał udawać jak bardzo jej pragnie, po prostu dusza wyrywała się do niej wraz z tęsknym spojrzeniem – O tak, naprawdę, z ogromną radością – westchnął, przysuwając do jej twarzy ręce – A potem sprawi mi wyjątkową rozkosz.

- Jeżeli dowiesz się gdzie ukryty jest granolith, możesz mieć tej rozkoszy ile tylko zapragniesz – śmiał się Nicholas odstępując parę kroków do tyłu.

- Nie opieraj mi się, dziecinko – zwrócił się do niej Marco – Ostatnim razem nie bardzo nam wyszło, pamiętasz ?

- Myślałam, że dla ciebie jestem dziwką – głos Tess trochę się załamał.

- Po dzisiejszym dniu, będziesz – powiedział z naciskiem i otoczył jej twarz dłońmi. Nadał swojej twarzy wyraz okrucieństwa udając że wchodzi w jej umysł.

Jego serce tłukło się niepewnym, zdesperowanym rytmem...poczuł dreszcz gdy dotknął jej skóry. Nie licząc krótkiego spotkania tam w lesie, pierwszy raz po tak długiej rozłące znalazł się tak blisko niej - dlaczego to musiało stać się w takich okolicznościach ?

Moja miłości, zawołał miękko. Otwórz się, kochanie...otwórz się do mnie.

Gwałtownie skacząca energia, która wcześniej obudziła się w nim pod wpływem gniewu, teraz zaczęła się nasilać zmieniając się w coś pięknego i zupełnie niezwykłego. Stało się to tak nagle, że poczuł drżenie rąk. W tej chwili ta energia nie miała nic wspólnego z ognistym piorunem gotowym unicestwić wrogów lecz stawała się czułą pieszczotą, przebiegającą po wychłodzonej skórze Tess.

Zbliżył do niej twarz, ich czoła lekko się stykały – Chodź dziecinko, już nie musisz ze mną walczyć. Tym razem nie masz co liczyć na pomoc Maxa - mówił drwiąco. Usłyszał jej miękkie sapanie i modlił się żeby go zrozumiała – był jednak pewien, że może na nią liczyć od kiedy razem z nim wzięła udział w tym przedstawieniu.

- Nie jestem żadną dziwką – syknęła, ale poczuł jak opiera delikatny policzek o jego dłoń, pozwalając mu by jeszcze szczelniej otulił rękami jej twarz.

I znów płomień energii kierowany jego sercem zmierzał, jak doskonale wymierzona strzała, w stronę ukochanej.

Ciepło, wsparcie, zaufanie, poczucie bezpieczeństwa....zapakował te wszystkie uczucia i jako szczególny prezent, przy pomocy intuicji chciał jej podesłać, tak miękko jak powiew westchnienia. Gdyby tylko chciała się do niego otworzyć, chociaż odrobinę.

Tess, skarbie, ponownie ją wzywał...sięgając po nią przy pomocy swojej energii. Nic, nie nawiązała się między nimi żadna bliższa więź, a tylko tą drogą mógł uruchomić ich zdolności. Tęsknił za połączeniem od tak dawna.

Nie odpowiedziała, i zaczął się modlić żeby udało mu się do niej dotrzeć. Nie chciał w inny sposób wniknąć w jej umysł i chociaż bardzo mu na tym zależało, wiedział, że byłoby to zbyt gwałtowne. Pragnął żeby sama się do niego otworzyła bo wierzył, że potrafią nawiązać zwyczajny kontakt – nawet gdy nie połączyła ich miłosna więź. Od chwili kiedy usłyszał w sobie jej głos, wiedział, że sam potrafi tego dokonać.

Wycofał się odrobinę, starając się nawiązać z nią kontakt wzrokowy. Tess powoli podniosła powieki, utkwiła w nim oczy, a on poczuł jak w piersiach przewraca mu się serce. Od tylu miesięcy nie zaglądał w te niebieski głębie, a teraz gdy napotkali swoje oczy, elektryczny wstrząs przeniknął jego skórę. Nagle jej energia uderzyła w niego z ogromną siłą, tamując mu oddech. Zaczął miękko łapać powietrze, zacisnął mocno oczy, powstrzymując się by nie krzyknąć z wrażenia.

****
Siedziała na podłodze zdyszana i drżąca. W wilgotnym ubraniu i zmoczonych włosach było jej tak zimno. Jednak większe dreszcze wywołał delikatny dotyk Marco. Z ledwością usłyszała propozycję Nicholasa by wniknął w jej umysł, a potem nagle ujął jej twarz w ciepłe ręce...otulił dłońmi, które miały w sobie tyle siły i niosły pociechę. Patrzył na nią tymi wielkimi, czarnymi oczami a kiedy przysunął się bliżej, ciepłym oddechem ogrzewał policzek.

I zaraz potem poczuła rozlewające się w brzuchu gorąco – promieniowało powoli na zewnątrz i sprawiało wrażenie uderzających o brzeg kojących fal. Ciepło zaczęło ją otulać i jak dziwne ogniki przedzierało się teraz przez żyły.

W tej chwili tęskniła za Marco bardziej niż przez te wszystkie miesiące gdy go nie było...może nawet mocniej niż kiedykolwiek przedtem. Lecz te uczucia były złudne bo była ich więźniem, w pewien sposób zależnym także od niego. I tak miało pozostać skoro wrogowie mieli w to uwierzyć.

Ale nagle coś usłyszała w myślach, takie czułe polecenie...Otwórz się, moja miłości. I wtedy jego energia odbiła się szaleńczo przez ciało, wabiąco i zmysłowo. Nadzieja na połączenie się z nim stawała się nagląca więc otworzyła się cała do niego, tak mocno jak umiała w tych warunkach, i tak całkowicie na ile potrafiła to zrobić.

To było zupełnie dziewicze i nieznane doznanie, tworzyć z nim tak intymną więź. Nagle, jak gnane wiatrem, przez umysł przepłynęły słowa.

Och, Tess. Moja słodka, słodka Tess. Ulga w jego głosie była aż za bardzo wyczuwalna. Przebacz mi okrutne słowa ..mówiłem tak by uchronić cię przed Nathanem.

Wiem...oczywiście że wiem, szepnęła. Marco, jak...to się stało? Co my zrobiliśmy?

W pewnym sensie udało nam się połączyć.

Ale my nie jesteśmy...blisko ze sobą.

Nie, ale empatia jest częścią moich zdolności....otworzyłem się, zachęciłem cię byś i ty się otworzyła...a teraz jesteśmy w stanie komunikować się ze sobą.

Na krótką chwilę zamilkli, oboje przytłoczeni wrażeniami a Tess w tym czasie zmagała się by w tym mentalnym obszarze bardziej rozjaśnić w sobie obraz Marco.

Powiedz, czy Nathan cię nie...zakłopotany zaczął się jąkać i Tess czuła jego zatroskanie i niepokój....czy cię nie skrzywdził w jakiś inny sposób.

Czy cię nie zgwałcił – wyczuła, że o tym myślał choć tak nie powiedział.

Nie, poza tym że mnie bił. Mam chyba złamane żebro...a kostkę w nodze na pewno. Nie potrafię użyć swoich mocy bo uderzył mnie elementem zakłócającym.

Któregoś dnia go zabiję. Odbiorę mu życie za to co ci zrobił....ale dzisiaj przynajmniej cię uwolnię.

Po tych słowach zdusiła w sobie szloch. Uwolnię cię, obiecał...z taką pewnością siebie, i uwierzyła że nic jej się nie stanie.

A ty? Wrócisz ze mną ? leciutko odetchnęła. Nie sposób wyrazić jak mi ciebie brakowało, jak bardzo za tobą tęskniłam. Do oczu podeszły jej łzy gdy nowe fale energii, wysyłane przez niego szybko przepływały poprzez ich więź.

Dochodziła do niej nie tylko jego energia, ale...mój Boże, tak wielka miłość. Otoczył ją miłością niewyobrażalną, czuła jej intensywność i głębię.

Tess, przez jakiś czas muszę u nich pozostać.

Nie, nie chcę o tym słyszeć, rozpłakała się – Nie rób tego ! – krzyknęła głośno, nie będąc w stanie znieść bólu jaki odczuwała.

Kochanie, jestem pewny że to nie potrwa długo, poza tym mamy jeszcze sny.

Tak, szeptała miękko, sny...

Musisz być dzielna by przeżyć dla mnie, mówił szybko, Musisz wznieść się ponad to, pamiętając jak bardzo cię kochałem.

Gwałtownie odetchnęła bo jeszcze nigdy nie rozmawiał z nią tak szczerze. Kocham cię, Tess...co do tego nie powinnaś mieć żadnych wątpliwości.

Zacisnęła mocno oczy wspominając swój bolesny krzyk, a gdy wyciszyły się uczucia i obrazy zaległa między nimi cisza. I wtedy miękko, czule zaczęła szeptać do niego, Kocham cię całą sobą, Marco...

Och, miłość...takie cudowne słowo.

Ma dla mnie szczególne znaczenie.

Wiem skarbie, ale teraz musimy cię stąd wydostać. Połączymy razem nasze siły.

Jak? spytała zdezorientowana.

Krzycz, zachęcił ją. Zrób to, pokaż im jaki sprawiam ci ból....

Wydobyła z siebie szloch i ciche błaganie - Nie rób tego.

Doskonale, spróbuję teraz nagiąć im umysły, przyjmując na siebie twój dar...jesteśmy w stanie to zrobić, Tess. Poprzednio także łączyliśmy nasze zdolności.

Nie wiem jak...

Wyobraź sobie to co chcesz żeby zobaczyli, a ja odbiorę to od ciebie, objaśniał szybko Marco. Żeby to zrobić musisz otworzyć się tak mocno jak tylko potrafisz...poczuj w sobie mój dar.

Skupiła się, nacisnęła mocno, tak mocno na ile pozwalały fizyczne obrażenia i osłabiona psychika. Jeszcze dygotała po tym jak Nathan uderzył ją w piersi elementem zakłócającym.

Naciskaj z całych sił, nakazywała sobie, sięgając w podświadomość coraz dalej, zagłębiając się coraz mocniej w umysł Marco...i wtedy gwałtownie uwolniła swoją duszę. Nagle zrozumiała jak mocno Marco wszystko odczuwał - z jakim bogactwem, intensywnością i pasją. I poznawała jego wrażliwą, piękną duszę ... więc przyciągnęła ją do swojej duszy i poczuła potęgę tworzenia wspólnego związku.

Nie łącz dusz, lecz moc.

Dobiegło to do niej tak gwałtownie, że przez moment nie mogła złapać tchu.

Tess, teraz, popędzał ją rozpaczliwie. Zrobiliśmy to...daj mi wizerunek a ja poniosę go dalej.

Nakreśliła znajomy wizerunek chaty, pokoju w którym siedziała na podłodze, odmalowała fałszywy obraz w którym Marco penetruje jej umysł, pokazała leżącego na podłodze Maxa – perfekcyjnie odtworzyła ten cały scenariusz, i wówczas odczuła ostry wstrząs. Poznała, że to Marco przejął go od niej, wprowadzając do swojego umysłu.

Idź, idź, ponaglał ją. Wykorzystaj to...zabieraj Maxa i uciekaj.

Otworzyła oczy by dostrzec klęczącego obok siebie Marco. Był mocno skoncentrowany, miał zaciśnięte oczy i chociaż każda chwila była cenna, powoli, jakby niechętnie się z nią rozstawał, odsuwał ręce z jej twarzy. Jednak wstała i nie oglądając się więcej na niego szybko odszukała wzrokiem Maxa. Widziała, że się ocknął i z trudem usiłuje się podnieść.

Przyczołgała się do niego a on popatrzył na nią z pytaniem w oczach. Skinęła głową w stroną tamtych i bezgłośnie, samymi wargami powiedziała „ mają nagięte umysły”. Uniósł się a ona pomogła mu wstać. Chwiejnie, niepewnie ale szedł za nią w stronę drzwi wejściowych. A w tym czasie Nicholas ze swoimi ludźmi stali wpatrzeni w Marco jakby klęczał obok Tess i gwałcił jej umysł.

Objęła Maxa w pasie, i chroniąc go przed upadkiem oboje wyszli na zewnątrz, na ulewny, lodowaty deszcz.

- Szybciej – poganiała go bo zostawał trochę w tyle – Max, musimy się stąd wydostać.

- Idę – odpowiadał ściśniętym głosem.

Każdy zrobiony krok odbijał się straszliwym bólem w kostce ale tłumiła go w sobie stąpając jak fakir po rozżarzonych węglach. Nie było czasu na wahanie, chciała tylko zapewnić Maxowi bezpieczeństwo i modliła się żeby udało im się szczęśliwie dotrzeć do bunkra zanim ich dopadną bo wiedziała, że druga taka szansa im się nie trafi.

Cdn.
Image

User avatar
Renya
Fan
Posts: 524
Joined: Fri Dec 12, 2003 12:17 am
Location: Brwinów
Contact:

Post by Renya » Mon Nov 08, 2004 9:39 am

Pisałaś, Elu, już o wcześniejszych częściach, że zrobiły na Tobie olbrzymie wrażenia. Dla mnie to właśnie ta część jest najlepsza (na razie!). Czemu, trudno mi to jednoznacznie wyrazić, ale chyba dlatego, że Marco w poprzednich częściech był niewyrażny, jego postać rozmyła się, nie był postacią tak wyrazistą jak na początku opowieści. Brakowało mi jego zdecydowania, twardego charakteru. A w tej części znów jest sobą, znów kieruje swoim życiem, trudnym, pełnym wątpliwości, ale z mnóstwem uczucia do Tess i nie tylko do niej.
Pięknie dziękuję za kolejną część.

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Mon Nov 08, 2004 12:53 pm

Elu, coż za radość, że mamy kolejną część!
Piękne! Wspaniała cecha ludzi, gdy jest chociaż odrobinę nadzieji czepiamy się jej, jakby od tego zależało nasze życie. Chodzi mi o reakcję Liz.
- Boże...Liz...tak mi przykro, ale... – głos Anny lekko się załamał i spuściła wzrok – Zaatakowano nas i...schwytano Maxa.

Powiedziała schwytano ....nie zabito. Schwytano...
Ta nadzieja, malutkie światełko jest tym czymś co nadaje cel dalszej egzystencji dla kogoś, komu nagle życie legło w gruzach z jakiegoś powodu. Ta jej determinacja.
Ech, Marco przebija w swej altruistycznej postawie nawet Maxa z innych opowiadań. Według mnie mógłby sobie darować dalszy pobyt u Nicholasa. Wiem, że robi to dla ogółu, dla króla, dla Tess... Ale żal mi go. Zwyczajnie.
Ale cóż, widocznie Deidre miała na to inny pomysł... :wink:
Dziękuje Elu!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Tue Nov 09, 2004 1:16 am

Renya, doskonale scharakteryzowałaś postać Marco. Początkowo on właśnie taki był. Ufny, ogromnie wrażliwy, chwiejny w swoich uczuciach i bardzo czysty, wręcz dziewiczy...w pojmowaniu świata. Nawet Serena, której był ulubieńcem i z tego powodu troszkę go rozpieszczała bo przypominał jej syna, martwiła się o niego. Ta jego wrażliwość i intensywność w odbiorze uczuć brała się z jego empatycznych cech. Tak naprawdę dojrzał i zmężniał przebywając w obozie Khivara. W trudnych wojskowych warunkach, wśród bezwzględnych i obcych sobie ludzi, wciąż narażony na niebezpieczeństwo a przy tym tak ogromnie samotny, z czułością wracał myślami do najbliższych, do swojego domu, wspaniałych warunków jakie stworzyła mu Serena do kochających go osób. Pamiętna scena z części 27 (moja ulubiona), gdzie stojąc przy oknie, zapatrzony w deszcz, tęskni za domem doceniając to co tam miał. To w takich warunkach i sytuacjach się dojrzewa, pogłębia swój charakter, rodzi się odpowiedzialność , pewność siebie i odwaga.
Z właściwą sobie subtelnością, RosDeidre przeprowadza nas przez trudny proces dorastania Marco. I dlatego tak bardzo kocham tę powieść i tę postać.
Ściskam Was i dzięki za komentarze...także mojej wiernej Adce :D
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Tue Nov 09, 2004 6:38 pm

Ach ten Marco...i budzone przez niego rozliczne kontrowersje 8) ale o to chyba chodzi w przypadku naprawde udanej postaci stworzonej w imaginacji autora- żeby budziła wszelkie odcienie emocji- niech człowieka wkurza, niech ma ochotę od czasu do czasu mu przydzwonić, a innym razem wyściskać, niech ŻYJE a nie funkcjonuje jedynie jako ozdobna tapeta. A Marco z cała pewnością ŻYJE.
No i Tess...jak tu jej nie wielbić za tą podszytą bezbronnością hardość?
Dzięki Elu :P

Image

Image
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Thu Nov 11, 2004 2:59 pm

Dzięki Lizziett za cichą opiekę nad tym opowiadaniem i piękne fanarty. :cmok: Co z Twoją sygnaturką ?
Nie znam kolejnych części ale czy nikt nie zwrócił uwagi na pewien moment, który może przyniesie coś cudownego. Tę falę nudności oganiająjącą Liz. Kto wie, może brała się nie tylko ze zdenerwowania... :?
Image

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Thu Nov 11, 2004 6:29 pm

:shock: Jak ja mogłam przegapić nową część? :mur: Gdyby to był jeszcze jakiś inny moment w akcji, ale te rozdziały!? :tomato:

Ale cóż, jak to mówią, lepiej późno niż wcale. Najważniejsze, że w końcu zobaczyłam. :D Gdybym miała przedstawić moje odczucia wobec Marco na wykrsie, to wyglądałoby to mniej więcej tak: podczas HTDC wspinające się wysoko, by przy jego końcowych scenach osiągnąć szczyt, potem na początku GAW nadzieje były wysokie, ale bardzo szybko opadły i tym razem z kolei spadły poniżej poziomu morza (czytaj: wkurzał mnie jak diabli), a od poprzedniej części, poprzez dzisiejszą znów wspina się coraz wyżej. :cheesy: Zaczął chłopak nabierać trochę kolorków. 8)
Nie znam kolejnych części ale czy nikt nie zwrócił uwagi na pewien moment, który może przyniesie coś cudownego. Tę falę nudności oganiająjącą Liz.
Ja również zwróciłam na to uwagę, choć moje odczucie co do tego były inne. Pomyślałam sobie, że może Liz odczuła fizycznie to, co Nicolas zrobił Maxowi. :roll:

W każdym razie, to jeszcze nie koniec z moimi ulubionymi rozdziałami. Kolejny za jakiś czas. :D

Dzięki Elu. :P
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sat Nov 20, 2004 9:01 pm

Milla, kolejny, ulubiony zapewne przez Ciebie rozdział, będzie 31. :wink: Jezu, znowu mam problem... ale jakże satysfakcjonujący. :cheesy:

Wybaczcie, że to tak długo trwa ale obracam każde zdanie w wyobraźni po kilkanaście razy, żeby nie zgubić czy broń Boże zmienić sensu tego co przekazuje autorka. Miłego czytania :D


Gravity Always Wins - część 30

Liz szybko podążała za Anną, która trzymała się blisko Devona gdy w trójkę przedzierali się w ciemnościach lasu. Wspinając się pod górę stromą, wijącą się ścieżką kilka razy potykała się i szukając podparcia brodziła dłońmi w spływającym w dół mule. Teraz zwolnili i Anna gwałtownie skręciła, podbiegła kawałek i szybko przyklękła.

Wtedy w przelocie, Liz dostrzegła leżącego na plecach Riley’a. Jego kurtka i koszula zmoczona była deszczem, błotem...i głęboko przesiąknięta krwią.

Miał zamknięte oczy a gdy uklękła przy nim zobaczyła jak bardzo był blady. Anna szybko przesunęła po nim rękami sprawdzając oznaki życia. Odgarniając mu z twarzy splątane i mokre włosy gryzła wargi nie mogąc powstrzymać napływających do oczu łez.

- Wciąż oddycha – powiedziała pospiesznie spoglądając na nieruchomą sylwetkę – Ma słaby puls ale wyczuwalny.

- To dobrze – Liz skinęła głową. Patrząc na zastygłe rysy twarzy ostrożnie rozpięła mu koszulę odsłaniając ciało i położyła dłonie na piersiach tuż nad wlotem rany. Wyciekająca krew była lepka i ciepła, jednak szybko stawała się jak deszcz lodowata.

- Riley – powiedziała miękko półgłosem, nie odrywając rąk od obnażonego ciała – Musisz żyć – Zamknęła oczy i skupiła się na nim. Tak cię wyleczyłem, usłyszała w sobie echo słów Maxa. Możemy zmieniać strukturę molekularną materii.

Poczuła w esencji swojej istoty zbierającą się energię, potem szybko poprzez dłoń i palce odnalazła punkt jej ujściach.

- Riley, żyj – ponaglała go, w podświadomości regenerując skórę, zranione serce, łącząc poszarpane tkanki. Za pomocą wewnętrznego obrazu i modulacji słów, wzbudzała w sobie leczącą siłę. Z koniuszków palców skoczył teraz ogień, w głowie nasilał się hałas jakby przejeżdżał obok pociąg, lecz nie otwierała oczu.

- Zdrowiej – szeptała gorączkowo. Gestykulacją palców modyfikowała wszystko na nowo i czuła pod dłońmi zmieniające się ciało.

A potem był kaszel i zachłystywanie się oddechem ...ręka Anny na jej ramieniu, wrażenie wyciągania...jej otwarte oczy, zasklepiające się ujście i gwałtowny powrót do rzeczywistości.

Jeszcze przykrywała go dłońmi gdy oszołomiony rozglądał się wokół – Co-co się stało ? – zakrztusił się oddechem i słabym wzrokiem spojrzał na Annę.

Całowała go po umorusanej twarzy, czole i szeptała czule przez łzy – Już dobrze, Riley - wtuliła twarz w zagłębienie jego szyi – Dzięki Bogu, już wszystko dobrze.

- Niczego...nie pamiętam.

- Zostałeś postrzelony – powiedziała łagodnie Liz. Wstała z kolan i przykucnęła.

Anna leżała na jego piersiach i po prostu go trzymała, a potem podniosła głowę – Liz cię uzdrowiła – tłumaczyła cichym głosem.

- Dziękuję Liz – wyszeptał wzruszony.

- Oboje z Anną zrobiliście tyle dobrego dla nas – odpowiedziała szeptem - Jak mogłabym się nie odwdzięczyć ?

Anna podniosła się i klęcząc zwróciła się do niej – Ty dzisiaj zrobiłaś dla nas dużo więcej. Jesteś moją królową...tylko królowa zdobyłaby się na takie ryzyko – powiedziała podniosłym ze wzruszenia głosem i głęboko się przed nią skłoniła.

Liz poruszyła ustami, jednak nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku. Jej uwagę przykuł Riley, który starał się podnieść, zapewne by dołączyć do Anny i razem z nią złożyć jej wyrazy wdzięczności i szacunku.

Usłyszeli ciche kaszlnięcie Devona – Wasza królowa powinna jak najszybciej znaleźć się w bunkrze – przypomniał łagodnym głosem i Anna natychmiast się podniosła.

- To prawda. Przecież wciąż trwa walka.

Te słowa przypomniały Liz o niepewnym losie Maxa i po plecach przebiegł jej dreszcz. Stęskniona, uchwyciła się z całych sił swojej energii i posłała ją do niego, ale jej duch powrócił z głuchą odpowiedzią...nic, poza czarną próżnią.

Co to znaczy ? zastanawiała się z lękiem.

***
- Chodź Max – prosiła Tess ciągnąc go za ramię gdy oboje z trudem brnęli w ciemnościach, kierując się w stronę bunkra. Po spenetrowaniu przez Nicholasa jego myśli i potwornym pobiciu, był tak osłabiony, że kilkakrotnie potykał się i upadał.

Za każdym razem gdy słabł, narastało w niej współczucie i utwierdzała się w przekonaniu, że to co mu zrobiono w jakiś znaczący sposób odbiło się na nim. Uwrażliwiła się na niego i coraz bardziej się martwiła. Nie tylko tym że nie będzie w stanie doprowadzić go na miejsce, ale przede wszystkim zaczynała się bać, że jego urazy mają trwalsze podłoże. Nawet teraz, gdy sprowadzała go ścieżką w dół podtrzymując mocno w pasie, wisiał jej niemal bezwładnie w ramionach.

- Max – mówiła szeptem – Proszę, musimy iść, dobrze ?

- Staram się.

- Spróbuj trochę szybciej – błagała.

- Robię...co....mogę – wymamrotał zwieszając jeszcze niżej głowę.

Odpowiadał krótkimi, urywanymi wyrazami, jego oddech zmienił się w zadyszkę i Tess zdeterminowana niemal wlokła go za sobą chcąc jak najszybciej zapewnić mu bezpieczeństwo. I nagle poczuła przed sobą jakiś specyficzny zapach, obcy, którego nie rozpoznawała ...i jeszcze jeden...coraz wyraźniej.

****
- Co to znaczy, do diabła ? – wrzasnął Nicholas pokonując szybko odległość jaka dzieliła go od Marco – Jak możesz nie wiedzieć ?

- Przecież była tu gdy penetrowałem jej umysł – wyjaśniał Marco schrypniętym głosem – I nagle ...po prostu znikła.

- Uderzyłem ją elementem zakłócającym, nie była w stanie zmienić nam sposobu postrzegania – sprzeciwił się ostro Natahan.

- Wyjaśnij co się naprawdę stało, McKinley – Nicholas patrzył na niego czarnymi, bez życia oczami – Inaczej sam wydobędę to z twojej głowy.

Marco próbował zebrać myśli. Gdyby do tego doszło byłby skończony...z piętnem podwójnego agenta – Mówię ci, ona coś mi zrobiła. Nienawidzę tej małej suki, po co miałbym jej pomagać ? – zapewniał żarliwie.

- Bo tak jak mówiła Lonnie, zawsze chciałeś dobrać jej się do majtek.

- To po co miałbym ją wypuszczać ?

- Nie jestem pewny – Nicholas przegryzał wargę i w zamyśleniu obserwował Marco – Ale zamierzam się dowiedzieć. Uklęknij, McKinley – jego głos nabrał rozkazujących tonów i najwyraźniej cieszyło go że może nad nim dominować.

- Lepiej żebym nie musiał sam z ciebie tego wyciągać – odgrażał się Nicholas.

- Wiele razy dowiodłem swojej lojalności wobec ciebie – zapewniał Marco. Patrzył mu w oczy tak śmiało jak tylko potrafił.

- Więc uklęknij – odpowiedział zimno Nicholas.

Dusza Marco buntowała się bo istniał tylko jeden człowiek przed którym mógł uklęknąć. Tylko przed królem lub przywódcą. A jednak, zmuszony rozkazem Nicholasa opadł powoli na kolana, mając świadomość tego co teraz może nastąpić.

I wtedy, patrząc na Nathana sprawdzającego swój dystrybutor, wyraźnie zainteresowanego dlaczego nie zadziałał, Marco wpadł na pewien pomysł. Zamknął oczy bo Nicholas pochylił się nad nim i wezwał moc podarowaną mu przez Tess. Wszedł głęboko w ducha swojego dziewiczego daru, ręce mu nieznacznie zadrżały gdy odnalazł to co teraz razem z nią dzielił – i poczuł jej ciepłą odpowiedź przebiegającą mu po szyi i karku, spływającą w dół kręgosłupa. Mocą wyobraźni stworzył obraz który ulokował w odpowiednim miejscu, nadając mu wiarygodność.

- Niech to szlag – Marco usłyszał przeklinającego Nathana w chwili, gdy Nicholas zacisnął dłonie na jego twarzy – Chyba wiem w czym jest problem – wykrzyknął z tryumfująco, i Marco z ulgą otworzył oczy. Nathan obmacywał i oglądał ze wszystkich stron swój dystrybutor – Wygląda na to, że nie zadziałał...zabrakło w nim wspomagania. Najwidoczniej nie wypalił, a to oznacza że Tess zachowała swoją moc.

- Ta suka niczego nie dała po sobie poznać – zaklął Marco. Nicholas opuścił ręce więc poderwał się i poszedł skontrolować broń. Za oczami poczuł wybuch światła, siła z jaką nagiął im umysły osłabła, pokazany obraz lekko zafalował. Więc nacisnął mocniej, uczepił się siły i energii Tess, nakreślił fałszywy obraz jeszcze dokładniej, ponieważ od tego zależało jego życie i życie pozostałych.

Nicholas wpatrywał się w dystrybutor, obracał go w dłoni by po chwili rzucić go na kuchenną ladę – Jest bezużyteczny – pokręcił głową wpatrując się w Marco tak uważnie, że włosy uniosły mu się na karku. Nawet powieka mu nie drgnęła gdy patrzył w oczy Nicholasa wiedząc, że teraz ważą się jego losy. W końcu Nicholas odwrócił głowę.

- Najwidoczniej McKinley miał rację – uderzył pięścią w blat lady – Nam wszystkim nagięła umysły.

- Jeszcze możemy ich dopaść – Aaron łakomie zmrużył szare oczy – Bez trudu sobie poradzimy, oboje byli w kiepskim stanie.

Jakiś czas Nicholas spacerował po mieszkaniu. Zatrzymał się obok stołu w salonie, z miski pełnej owoców wziął jabłko, podrzucił w górę, szybko złapał i odgryzł kawałek.

- Nie zależy mi na powrocie Maxa, jeszcze nie teraz – mówił przeciągle i wykrzywił się w dziwnym uśmiechu – Włożyłem w jego umysł coś co posłuży jako argument do ujawnienia lokalizacji granolithu.

- Co zrobiłeś ? – zapytał ostrożnie Marco, mając świadomość brzmienia swojego załamującego się i chrypliwego głosu. Nicholas odwrócił się do niego, zadowolony uśmieszek jaki miał na twarzy stał się jeszcze bardziej radosny, chociaż w ciemnych oczach krył się chłód.

- Nic czego już tam wcześniej nie miał – powiedział tajemniczo – Max wkrótce się dowie.

- Więc nie pójdziemy po nich ? – dopytywał się Nathan przechadzając się niecierpliwie – Są niedaleko...bezbronni, wystarczy tylko przywlec ich z powrotem.

Nicholas nie odpowiedział. Podszedł do drzwi wejściowych, otworzył je i wpatrywał się w zalegające ciemności. Ciszę przerywał tylko dźwięk deszczu tłukący się w dach werandy- Nie – odezwał się w końcu – Pozwólmy im na małą ucieczkę. Liczę, że Max wróci w przeciągu tygodnia.

****
Tess znów zaciągnęła się zimnym powietrzem, pragnąc gorączkowo by wilgoć nie przeszkadzała w dotarciu do niemal znajomego zapachu, który unosił się gdzieś z niższych partii szlaku. Stanęła podtrzymując Maxa. Podniósł głowę, a ona zaciągnęła się oddechem na widok jego udręczonych oczu. Potarła go miękko po ramieniu, chcąc go pocieszyć najlepiej jak umiała. I naraz poczuła przypływ rozdzierającego bólu, który przyćmił jej własny ból...po tym gdy tak zwyczajnie go dotknęła.

Oszołomiona potrząsnęła głową starając się dojść do siebie, i czekała aż poczuje ulgę.

Empatia, uświadomiła sobie od razu. Mogła się tego domyślić bo teraz, prócz własnych zdolności wchodziła w obszar zdolności i odczuć Marco.

To z tym żyje Marco. Tym jest dla niego zwykły dotyk, wywołujący tak spontaniczne i silne reakcje.

A to znaczyło, że oślepiający ból który właśnie wstrząsnął całym jej ciałem, pochodził od Maxa. Nic dziwnego, że z ledwością mógł iść, myślała. Znów pogładziła go po ramieniu, cały czas próbując zidentyfikować wdychany zapach.

Max zerknął na nią, pytająco uniósł brew. Pokazała na swój nos, potem wskazała palcem przed siebie. Rzucił wzrokiem w tamtym kierunku, podniósł głowę i wciągnął powietrze. Stał tak przez chwilę, odwrócił się do niej i zawiedziony zmarszczył nos dając do rozumienia, że niczego nie rozpoznaje.

Milcząc podniosła cztery palce i ponownie pokazała na drogę. Max zaciągnął się znowu, jednak tym razem szybko pokiwał głową przyznając jej rację. Poniżej znajdowały się cztery osoby.

I wtedy Max uśmiechnął się słabo, zwrócił się do niej i wskazał głową w tamtą stronę. Tess w dalszym ciągu stała bez ruchu niczym posąg, nie będąc pewna co oznacza te uśmiech. Lecz gdy uśmiechnął się szerzej, zrozumiała. Tylko jedna osoba mogła sprawić że Max Evans tak się uśmiechał, zwłaszcza teraz, w jego stanie.

Nie mniej jednak, czegoś nie rozumiała. Skąd wzięło się to wahanie. Jak to możliwe, żeby ogromna radość tak nagle przeszła w przerażenie zmieniając jego rysy twarzy w udrękę, zanim chwiejnie, potykając się ruszył przed siebie.

***
Liz upadła wspinając się po śliskim nasypie ale Anna złapała ją za łokieć upominając łagodnie by uważała.

- Już niedaleko, prawda ? – szepnęła Liz - Wydaje się jakby...

Przerwał jej głośny trzask gałązki usłyszany gdzieś w pobliżu i Liz nie zdążyła nawet pomyśleć jak Anna popchnęła ją na ziemię i przykryła własnym ciałem.

- Co...- chciała zapytać lecz Anna zakryła jej usta dłonią, popatrzyła jej w oczy i gwałtownie potrząsnęła głową. Miała nad sobą twarz Anny, w zimnym powietrzu jej oddech tworzył małe smugi pary.

Liz zobaczyła jak Riley i Devon szybko wysuwają się do przodu, zasłaniają je sobą i podnoszą broń. Usłyszała stłumiony trzask charakteryzujący odbezpieczanie broni i wiedziała że zdecydowani są strzelać gdyby cokolwiek zagroziło królowej.

Anna upewniwszy się że Liz leży spokojnie, odsunęła dłoń z jej ust ale wciąż przyciskała ją lekko do ziemi bacznie obserwując stojących w postawie obronnej Rileya i Devona. Wyglądało na to że Anna była zdecydowana trzymać ją w tej pozycji tak długo jak to będzie konieczne.

I wówczas Riley odprężył się, opuścił niżej ramiona a Devon poszedł za jego przykładem. Riley oglądnął się do tyłu, obaj mężczyźni odstąpili na bok, i w tym momencie Liz poczuła zapach Maxa. Odetchnęła, uszczęśliwiona pozwoliła by owionął ją jego aromat, nawet tak stonowany wilgocią jaki niosła ze sobą ta noc.

Podniosła się i natychmiast otoczyły ją ramiona Maxa, a on przygarniając ją gwałtownie do siebie szeptał do ucha.

- Dziecinko – mówił chrapliwie przesuwając gorączkowo dłonią po jej włosach – Nie byłem...w stanie cię wyczuć.

- Ja również – mówiła czule Liz. Zajrzała mu w oczy bo głos miał zgęstniały i z trudem wymawiał słowa. I wtedy zobaczyła jak strasznie był pobity. Z całą pewnością miał złamany nos, pod oczami widniały ciemne sińce, a usta były potwornie napuchnięte. Na ten widok zaciągnęła się drżącym oddechem, przytuliła mu dłonie do twarzy a on czując na sobie ich kojący dotyk zamknął oczy. Jednak było coś jeszcze, co wstrząsnęło nią do głębi. Bo wcześniej widziała pełne bólu spojrzenie.

- Boże, Max – krzyknęła czując jak przy niej drży – Co oni ci zrobili, kochanie ?

Nie mógł mówić, patrząc na nią potrząsnął tylko głową. Usłyszeli obok siebie Rileya – Musimy iść – przypominał nagląco – Już niedaleko.

Max objął ją ramieniem, oparł się na niej i trzymając się kurczowo jej swetra oboje zaczęli mozolnie schodzić w dół. Ta sytuacja i jego zachowanie uderzyło w znajome akordy a jednak zupełnie nie umiała sobie skojarzyć co to mogło być. Istniało gdzieś poza jej pamięcią.

I nagle pojęła co przypominał ten moment – noc ucieczki Maxa z Białego Pokoju.

****
Marco wszedł do swojej dawnej z sypialni i z czułością rozglądnął się po bliskim jego sercu miejscu. Tyle lat ten dom był dla niego ukochaną przystanią, azylem, gdzie odnajdywał spokój za każdym razem gdy tu przebywał. Teraz wdarł się tu nieprzyjaciel, zupełnie demaskując ich bezpieczne schronienie, okradając go z prawdziwego domu, jednego z niewielu jakie miał. Dopóki Khivar nie zostanie zdetronizowany i usunięty, nigdy nie będą mogli tu wrócić, a to oznaczało że ta noc jest nocą pożegnania.

Nie chodziło o to, że to miejsce przedstawiało dla niego jakąś szczególną wartość. Jednak tu na tym szczycie góry, jego dusza w przedziwny sposób dostrajała się do otaczającego świata, jak dźwięczące w jego wnętrzu nuty piosenki. Podobnie jak wtedy gdy będąc małym chłopcem brzdąkał na akustycznej gitarze Rileya i poddawał się wibracjom strun drgających pod opuszkami palców.

Było mu tak dobrze i trudno się dziwić bo tu także, po raz pierwszy pocałował Tess i zakochał się w niej.

Każdy szczegół odciskał się głęboko w pamięci. Przetarta w jednym miejscu po środku kołdra i jej specyficzny, trochę wilgotny zapach, a jednak tak miękka i znajoma w dotyku. Półki z poukładanymi na nich niedbale książkami. I znalezione dawno temu na jakimś strychu albumy starych płyt winylowych, które po odkurzeniu odtwarzał na starym adapterze porzuconym razem z płytami.

To wtedy zakochał się w muzyce. Siedząc na drewniane podłodze w jadalni, najpierw sam a potem w towarzystwie Rileya całymi dniami wsłuchiwał się w Jefferson Airplane, Cream, Derek, Dominoes...the Who i wielu innych wykonawców. Serena tylko kręciła nad nim głową nie mogąc pojąć tej fascynacji muzyką. Ale wiedziała jedno, że w pewien sposób była dla niego dobrodziejstwem. W wieku jedenastu lat zaczynał wychodzić ze swoich bolesnych potyczek z empatią a muzyka była jak gąbka absorbująca nadmiar nagromadzonych emocji i ich ujściem.

- McKinley – krzyknął Aaron stając w otwartych drzwiach - Pomożesz nam człowieku czy będziesz tak stał jak idiota ?

Marco ocknął się, spojrzał na niego i potrząsnął głową – Jasne, wezmę tylko parę drobiazgów. Za chwilę będę gotowy.

Skupił się na najpotrzebniejszych rzeczach które zamierzał zabrać i chodząc po pokoju, ze zdziwieniem odkrywał że większość z nich leżała dokładnie w tym samym miejscu w jakim je zostawił. Książki, ubrania, płyty kompaktowe. Brakowało tylko kilku rzeczy, a przynajmniej nie było ich tam gdzie jak pamiętał powinny być.

Słyszał ich, biegających po pokojach, plądrujących dom, ale on sam nie mógł się otrząsnąć z wrażenia na widok swoich osobistych przedmiotów. Nicholas pozwolił mu zabrać najpotrzebniejsze rzeczy i Marco był pewny że będą porozrzucane po całym domu i będzie musiał ich szukać. I teraz trudno mu było uwierzyć że w jego pokoju nic się nie zmieniło i że czeka na niego jak ciche wspomnienie. Najwidoczniej przez te wszystkie miesiące nikt niczego tutaj nie ruszał, mając nadzieję na jego powrót.

Zamyślony podszedł do szafy, otworzył drewniane drzwi i odnalazł w środku tę samą skąpą garderobę, w takim stanie w jakim ją wtedy zostawił.

Brakowało tylko czegoś co było mu bardzo potrzebne...nie było skafandra. Ściągnął brwi starając się zrozumieć, bo poza nim i paroma płytami CD nie chciał niczego więcej ze sobą zabierać. Szukając jakiejś wskazówki szybko się rozglądnął a potem, pod wpływem impulsu wyszedł i poszedł korytarzem w stronę pokoju Tess.

Skąpe światło nocnej lampki oświetlało część pokoju i wąskie łóżko. Może to jej blask przyciągnął jego wzrok na małą stertę płyt stojących na nocnej szafce. Podszedł bliżej, zaczął je przerzucać ...i trudno mu było uwierzyć w to co zobaczył.

Bob Dylan, Neil Young, Elton John, Joni Mitchell...obok łóżka leżał jego walkman i wszystkie ulubione płyty. Wiedział, że go kochała - od dłuższego czasu był tego pewny – ale to, że doceniała muzykę której najczęściej słuchał, poruszyło jego duszę i spowodowało ogromne wzruszenie.

W tym momencie doszło do niego, że Tess Harding chcąc go lepiej poznać, zabierała go w głąb siebie. Pragnąc pokochać to co on kochał – i to było wyrazem jej miłości do niego.

Przypadkowo dotknął swojego skarbu, płyty Blood on the Tracks i wrócił wspomnieniem do jednej z ich ostatnich rozmów, gdy zapytała czym dla niego jest piosenka Splątani smutkiem. Tylko ona się zainteresowała jak odbiera jej słowa, jak głęboko go poruszyła, i teraz, podczas jego długiej nieobecności próbowała to zrozumieć. Chciała otworzyć i zajrzeć w jego serce, używając zamiast klucza ukochanego przez niego singla.

I bez wyjaśniania całej prawdy, dokonała tego. Przekonała się, że Empata w odróżnieniu od innych ludzi, po prostu inaczej postrzega muzykę. Że odczuwa jej bogactwo, odbiera ją pełniej, że przenika go na wskroś jakby stykał się bezpośrednio z sercem śpiewaka. Jego dar uwrażliwiał go na muzykę w sposób, o którym prawdopodobnie nie wiedziała - chociaż teraz będzie mogła poznać ponieważ przekazał jej swoje dziedzictwo. W tej jednej chwili, gdy połączyli swoje moce zmienił ją na zawsze, tak jak ona zmieniła jego. Jednak dla Tess transformacja może być dużo głębsza, pomyślał zatroskany. Będzie wpływać w sposób znaczący na każdy aspekt jej życia, ponieważ podarował jej duszy najpotężniejszy z antariańskich darów.

Następnym razem gdy usłyszy muzykę, wyda jej się że była ślepcem błądzącym w ciemnościach który nagle odzyskał wzrok. Ożyją wszystkie pokłady uczuć, emocje staną się tak pociągające. Ogarnął go nagły lęk i ukrył głowę w dłoniach. Zorientował się, że teraz będzie potrzebowała go dużo bardziej niż dawniej. Powinien nauczyć ją jak panować nad nowymi zdolnościami, jak je w sobie łagodzić. By móc ją przed tym wszystkim ochronić, będzie potrzebowała jego zdolności i musiał wierzyć, że uda mu się niedługo powrócić.

Marco usiadł na krawędzi łóżka i przeglądając płyty wrócił myślami do chwili gdy połączyli swoje moce i jak niespodziewanie zmysłowy był ten moment. Zarumienił się na wspomnienie jej ciepła jakie poczuł na sobie, tego intymnego dotyku, który dręczył go niosąc z sobą obietnicę co może jeszcze wydarzyć się między nimi. Teraz pragnął połączyć się z nią bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Dzisiaj pokonali część drogi jaka wiodła ich ku sobie. Wkrótce nastąpi reszta, pomyślał podnosząc głowę. I wtedy, w lekko uchylonych drzwiach szafy zobaczył znajomy kształt.

Szybko wstał z łóżka i szarpnięciem szeroko ją otworzył. Jak ukochany przyjaciel wisiał w szafie Tess jego skafander. Chłonąc całą duszą muzykę otulała się jego kurtką bo nie mogła zagubić się w jego ramionach.

Zamknął oczy i doznał wizji. Za każdym razem nosząc na sobie kurtkę, oddychała nią. Zawijała się w nią mocno upajając się jego zapachem. Nigdy z niego nie zrezygnowała, nigdy nie przestawała go kochać...tak jak w snach.

Przyciągnął materiał do twarzy, zamknął oczy i zaciągnął się głęboko. Odnalazł swój własny nikły zapach lecz ten został przesłonięty czymś cieplejszym i znajomym ..zapachem dotkniętych blaskiem słońca polnych kwiatów.

Poczuł w oczach palące łzy. Po raz pierwszy, po tak długim czasie odkąd opuścił grupę i zostawił Tess, miał ochotę zapłakać. Zrozumiał, że ta woń nie należała do żadnego z nich z osobna. Tess Harding i Marco McKinley...zostali połączeni wspólnym zapachem, teraz także mocą, a gdy kiedyś los przywiedzie go znów do niej, na zawsze połączą swoje dusze.

I wtedy razem stworzą coś zupełnie nowego i pięknego – coś czego nie miał nikt inny.

****
Tess z daleka obserwowała Maxa i Liz. Przytuleni do siebie, siedzieli na zimniej glinianej podłodze w najdalszym kącie pomieszczenia. Westchnęła ciężko widząc jak Liz objąwszy ramieniem Maxa nie przestaje coś szeptać do niego i oboje wyraźnie dygoczą. To jego osłabienie zaczynało ją przerażać. To przecież Max ich przywódca, na którego zawsze mogli liczyć, którego głos tak szybko potrafił wszystkich uspokoić i wyciszyć. Tess zamyślona gryzła paznokieć gdy podszedł do niej Michael i szybko odciągnął ją na bok.

- Powiedz mi – dopominał się szeptem i przytrzymując ją za łokieć odprowadził bliżej wyjścia.

- Co mam ci powiedzieć ? – zapytała zmieszana patrząc w górę w jego ciemne oczy.

- Co oni mu zrobili ?

Przegryzła wargi i tylko potrząsnęła głową – Nie wiem – odpowiedziała po dłuższej chwili - Ale martwię się.

- Diabelnie jasno to określiłaś. Ja także – zgodził się z nią Michael – Siedzą tam od ponad piętnastu minut i za każdym razem gdy ktoś do nich podchodzi, Liz odprawia go machnięciem ręki.

- Więc powinniśmy jej zaufać.

- Nie podoba mi się to – denerwował się Michael – Dawno nie widziałem go w takim stanie. Przynajmniej nie w ostatnim czasie.

- Od czasu Pierce’ a – dokończyła.

Przytaknął stanowczo i Tess poczuła ucisk w żołądku – Liz sobie poradzi. Musimy w to wierzyć – powtórzyła.

****
Gładziła Maxa po wilgotnych włosach, odgarniając je delikatnie z czoła i oczu, robiąc wszystko by przynieść mu ulgę. I chociaż siedzieli w najdalszym kącie schronu trzymając się z daleka od przyjaciół, prawie z nią nie rozmawiał. Zachowywał się jakby był w transie, zastygł w jednej pozycji z kolanami przyciśniętymi do piersi na których oparł podbródek.

- Max – prosiła miękko – Kochanie, powiedz co ci zrobili.

Milczał, przyciągnął tylko jej rękę do warg i całował lekko wnętrze dłoni – Nie potrafię wytłumaczyć – powiedział tak po prostu.

Przysunęła się jeszcze bliżej, tak, że ich nogi się teraz dotykały i przycisnęła mu usta do ucha – Na pewno potrafisz – zachęcała go – Powiedz mi.

- Mam złamane żebra...prawdopodobnie nos – przymknął oczy i westchnął ciężko – Widzisz co mi dolega, skarbie.

Mówił chrapliwie, zdławionym głosem i na dźwięk tych słów Liz czuła dotkliwe ściskanie w gardle – Potrafię ci pomóc, wyleczyć te obrażenia – zapewniała go czule. Odwrócił odrobinę głowę i spojrzał na nią z pytaniem w oczach.

- Wcześniej wyleczyłam ranę postrzałową Rileya – tłumaczyła dalej – Pozwól mi sobie pomóc.

Powoli skinął głową i widziała jak mocno przełyka – To nie w tym tkwi problem, prawda Max ? – naciskała.

W milczeniu potrząsnął głową i kiedy szukał oczami jej oczu, w bursztynowych głębiach zamigotał ból – Nie domyślasz się ? – zapytał zduszonym głosem – Nie wyczuwasz co on zrobił?

Serce zaczęło bić szybciej dopasowując się rytmem do ciężkich kropel deszczu tłukących się o klapę drzwi wejściowych, a ich dźwięk niemal eksplodował w uszach – Nie – przełknęła z trudem, na wpół świadoma, że niedaleko uważnie przyglądają im się przyjaciele – Nie wiem o co ci chodzi, Max.

Odwrócił się do niej całym ciałem, przysunął się tak blisko, że jego usta znalazły się nad jej ustami. Wziął ją za ręce, gorączkowo ścisnął je w dłoniach, jego ramionami wstrząsały krótkie dreszcze i z całą mocą zajrzał jej w oczy. W tym momencie działo się coś, czego zupełnie nie mogła pojąć, co poraziło ją do głębi serca.

- Nicholas – powiedział chrapliwie – On...coś zrobił w mojej głowie, Liz.

- Co ci zrobił? – szepnęła zaskoczona.

- Zniszczył naszą więź...pozbawił jej nas.

- Nie.

- Liz – krzyknął i teraz jego oczy zaszły łzami – Ona nie istnieje, jest martwa, czy ty tego nie czujesz ? Spróbuj po mnie sięgnąć. Niczego tam nie ma. Odebrał mi ciebie, tę część ciebie ...nasze najintymniejsze schronienie.

- Nie – odetchnęła i rozpaczliwie kręciła głową – Nie...nie wierzę ci.

- Liz, przywołaj mnie.

I tak zrobiła – zamknęła oczy, całą swoją istotą wołała Maxa. Poczuła jak odkłada się i rośnie w niej energia. Lecz gdy posłała ją do niego, wszystko uderzyło z powrotem w jej piersi i nic tam nie było oprócz czarnej próżni.

Czuła tylko zimną pustkę. Widziała tylko stalową monolitową ścianę, jakby miała przed sobą grobowiec. Nie było ciepła Maxa i jego energii, którą spotykała sięgając po niego. Absolutnie nic, kompletna martwota.

Przycisnęła dłoń do ust żeby nie płakać. A gdy łzy spłynęły po policzkach, Max popatrzył głęboko w jej oczy – Jak ? – dławiła się słowami – To co widzę ...jest jakąś stalową ścianą.

Pokiwał wolno głową i pociągnął ją gwałtownie w ramiona - Tak, tym się posłużył. Umieścił ją w moich myślach...i w ten sposób zniszczył naszą więź.

Przywarła do jego szyi, wtuliła się w niego i płakała gorącymi łzami nad tym co się stało. Bo łącząca ich więź była najpiękniejszą rzeczą jaka była im dana. Żyła dla niej, dzięki niej była w stanie znieść wszystko, pozwalała ich nieziemskim duszom kochać się bezustannie.

Jednak wyglądało na to, że te cieniutkie, wiążące ich niteczki zostały na zawsze przerwane i nie potrafiła sobie wyobrazić, żeby coś tak cennego i kruchego można było połączyć na nowo i przywrócić im to co utracili.

Cdn.
Last edited by Ela on Sun Nov 21, 2004 12:56 pm, edited 1 time in total.
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Sun Nov 21, 2004 11:51 am

Max, z tobą to zupełnie jak z dzieckiem :roll: weź że się w garść chłopie i przestań na dokładkę straszyć Liz.

Nicholas jest jednak wyjątkowo wrednym, przebiegłym, złośliwym, wyrachowanym małym...trolem :mrgreen: Wiedział gdzie uderzyć, znał najsłabszy najbardziej czuły punkt, wiedział jak zniszczyć coś szczególnie cennego i kruchego, cos co było często jedyną radością i nadzieją Maxa i Liz. Bo to prawda, że nawet jesli wszystko inne zawiodło, nawet jeśli otaczali ich wrogowie i zło...zawsze mieli siebie i znaczenie tej więzi było bez porównania głębsze i ważniejsze niż w odniesieniu to zwykłych ludzi...bo zwykli ludzie nie sięgają do siebie w każdej godzinie dnia ich dusze nie spotykają się ze sobą nawet gdy dzielą ich setki mil, zawsze wtedy gdy tego zapragną. Czerpiąc z tego ukojenie. Odbierając im to Nicholas nie mógł chyba postąpić trafniej, przebieglej i...okrutniej. Nie dziwi mnie, że zamiast scigać Maxa i Tess woli w spokoju czekać aż dumny król wróci do niego z granilitem...błagając na kolanach żeby go przyjął :roll:

Image

Dzięki Elu :P
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Sun Nov 21, 2004 9:04 pm

Nienawidzę tego kurduplowatego @#$%. :evil: :evil: Powinni go złapać, obedrzeć ze skóry i usmażyć na oleju, oczywiście na wolnym ogniu. :evil:

Biedny Max, i biedna Liz. :( I nic dziwnego, że Max jest taki załamany. Ta więź dawała im siłę przez wszystkie te lata. Dzięki niej łatwiej było im znieść wszystkie trudności, dawała im siłę do walki. A teraz?

Trochę to też ironiczne, że właśnie teraz iedy Marco i Tess zaczęłi budować swoją więź, Liz i Max stracili swoją. :?

A co do tego smerfa, to nich nie będzie taki pewny zwycięstwa. Wprawdzie odebrał Maxowi jego największą siłę, ale to nie znaczy, że go zniszczył. Max jest silniejszy niż się temu {pytanie do władz: dlaczego nie mamy żadnych buziek reprezentujących puszczenie wiązanki???}... i jak tu zachować czystość języka?.... trolowi. (brak mi epitetów) :evil: :evil: :evil: :evil: :evil:

Dziękuję Elu, :D i tobie Lizziett za ten piękny obrazek. :cmok:
Last edited by Milla on Mon Nov 22, 2004 2:14 am, edited 1 time in total.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Mon Nov 22, 2004 1:02 am

Zdaje się, że Liz nie tak łatwo wystraszyć, Lizziett. Jak zawsze w sytuacjach ekstremalnych kobiety biorą się w garść, zbierają wszystkie siły i są oparciem nie tylko dla siebie ale przede wszystkim dla swoich mężczyzn. To one wspierają, pocieszają, zagrzewają do walki swoich mężów, wojowników, królów i zwykłych chłopaków...Siedzę już w kolejnej części i widzę co się dzieje. Tak Milla, wierzę że Max się podniesie ale na pewno pomoże mu Liz. I na pohybel Nicholasowi. 8)
Dzięki dziewczyny za komentarze, a Ani za przepiękny, nastrojowy art. :cmok:
Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Mon Nov 22, 2004 12:13 pm

Ha, dzisiaj mam prywatne święto śniegu :wink: trzecie klasy piszą próbną maturę z polskiego, więc resztę liceum wykopali ze szkoły. Niech się męczą, ja się postresuję za rok :wink: a że już mi się niedobrze robi na myśl o stosie książek, które wciąż na mnie czekają, przecxzytałam hurtem ostatnie części.

Zlinczują - nie zlinczują...? Ośmielę się powiedzieć, że nie mam nic przeciwko Nicholasowi... :roll: Może i jest kurduplowatym smerfem, może i jest bezwzględny, obrzydliwy, krwawy, złośliwy, sadystyczny, koszmarny, bezlitosny i bez serca - a jednak wciąż mam do niego upodobanie. Ta bardzo mroczna strona mojej natury, zdaje się... bo przecież jednocześnie nie da się odmówić mu pewnej inteligencji, bystrości i konsekwencji. Nicholas nie jest głupi - ot, po prostu typowy przedstawiciel "sił zła", uosabiający w sobie wszelkie złe cechy.
Mnie raczej kojarzy się z uosobieniem... wojny - wszystko co złe to on, i nawet niszczy to, co najcenniejsze. Za to w jaki inteligentny sposób... to naprawdę było genialne posunięcie i strategiem to on jest na piątkę. Tylko powinien zwracać baczniejszą uwagę na swoje otoczenie, bo gdzieś czai się Brutus :roll: :wink:
W każdym razie nadal lubię Nicholasa... Zastanawiające, chyba faktycznie jest ze mną coś nie tak, skoro kryształowo czyste osoby nudzą mnie, a o wiele bardziej fascynują "te złe" - Nicholas, Pierce... i Kal Langley. Pierce'a miałam ochotę faktycznie obedrzeć ze skóry przy niejednym opowiadaniu (zwłaszcza Majesty), ale Nicholasa nigdy. W Revelations także go lubiłam... pomimo wszystko, w tym ichniejszym morskim pojedynku. /teraz mogę szykować się na zamach na moją osobę :wink: /

Poza jakże fascynującą postacią Nicholasa :wink: (chyba powinnam wybrać sobie na maturę temat o diabłach i biesach, przykład mam jak złoto :lol: ) jest także jakże fascynująca postać Marco. :roll: :roll: :roll: Coś mi to przypomina, na razie nie powiem co, bo może wśród tych, którzy nie znają dalszego ciągu, jest ktoś, kto nie chce znać zakończenia... eee, a nawet więcej niż zakończenia :wink: W każdym razie Marco zaczyna pokazywać pazur :P Oby tak dalej, panie McKinley. Gdyby wprowadzono do serialu kogoś takiego, to już żadna kobieta nie wypuściłaby z ręki pilota do telewizora, a gdyby w tym czasie akurat leciał mecz baseballowy, to gwarantowane, że żaden facet by go nie obejrzał, a zamiast tego musiałby wpatrywać się w serial o rozgrywkach kosmitów. Inna sprawa, że zapewne z przyjemnością pogapiłby się na Tess...
Liz w końcu przejawia ludzkie cechy. Po niektórych innych opowiadaniach zwątpiłam, czy Liz mogłaby się załamać czy coś w tym rodzaju, ale jak widać - nie ma to jak Deidre.
I dalej "obgadując" po kolei bohaterów :wink: Isabel. Wow, w końcu pojawiło się jej imię... Niesamowite. Czuję się poruszona. Jak na dłoni widać, że Deidre, łagodnie mówiąc, nie darzy jej zbyt wielką sympatią... i tylko czasami przypomina sobie, że istnieje ktoś taki. W sumie nic dziwnego, nie powiem, żeby była moją ulubioną bohaterką. W życiu nie przeczytałam ani jednego opowiadania Stargazer, bo nudziło mnie po pierwszych pięciu linijkach. Widać Deidre ponad tradycyjne osoby przekłada swoje własne twory, skąd inąd bardzo udane. Anna, Riley (uroczy facet. Nie ciapa i w ogóle), Serena... no i Marco, rzecz jasna 8)

Starczy tego. Powracam do idiotycznych wypracowań i prac technicznych polegających na konstruowaniu pomocy naukowych z francuskiego (kretyńskie słówka, na co komu synonimy mgły albo halucynacji :evil: ). Nawet nie bardzo jest co poczytać, bo forum Rebel od pół roku jest w stanie hibernacji...
Image

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Mon Nov 22, 2004 4:21 pm

No, Nan, nie zawiodła :wink: Jednak ruszyła do obrony swego ulubieńca :wink: Tak się zastanawiałam, ile jeszcze, żeby coś tu szkrobnęła...

No tak, ironia losu, że gdy jedni zyskują, inni tracą. Ten brzdącowaty oprawca wiedział co robi. Nic bardziej perfidnego nie mógłby zrobić. Tak, ta jego pewność, że Max wróci na kolanch...

Elu, duuuuże buziaki :cmok: za tłumaczenie!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Fri Nov 26, 2004 11:35 pm

Nan, kofam twoje wypracowania :P
Isabel. Wow, w końcu pojawiło się jej imię... Niesamowite. Czuję się poruszona. Jak na dłoni widać, że Deidre, łagodnie mówiąc, nie darzy jej zbyt wielką sympatią... i tylko czasami przypomina sobie, że istnieje ktoś taki. W sumie nic dziwnego, nie powiem, żeby była moją ulubioną bohaterką. W życiu nie przeczytałam ani jednego opowiadania Stargazer, bo nudziło mnie po pierwszych pięciu linijkach.
Zadziwiające, prawda? :wink: Jak to właściwie jest z tą Isabel? Naprawdę mało kto za nią przepada, a wiele osób- mam na myśli am. fanów- poprostu nie trawi. A przecież postać ciekawa, czasami niejednoznaczna, no i ta aktorka...myślę że twórcy ukręcili przysłowiowy bicz na siebie i na nią, zamieniając serial w "Heigl Show" :roll: bo większość osób lubiła Isabel w pierwszej serii, kiedy była postacią drugoplanową. Ale wpychanie jej i Kasi na siłę fanom do gardeł odniosło chyba skutek przeciwny do zamierzonego :roll: przecież ona zgarniała całą śmietanę w sezonie 3 i przez większość 2...najwięcej scen, najbardziej rozbudowana postać i dialogi. Tylko po co, skoro ogromna większość fanów chciała patrzeć przede wszystkim na Shiri, solo a najlepiej do spółki z Jasonem, oraz na Maję&Brendana. Lepiej było pozostawić Isabel tym kim była- więcej ludzi by ją lubiło :wink: a już z całą pewnością nie karmić nas jej pożyciem małżeńskim. Zostawić ją z Alexem. No ale twórcy Roswell nie byliby twórcami Roswell gdyby nie pozbyli się z serialu aktora powszechnie uważanego za najlepszego :roll:
A Deidre rzeczywiście za nią nie przepada...ale miała swój wielki występ w "Boys...". No i Maria...też nie jest jej faworytką, nie lubi pary Candy, a i dla niej znajdzie trochę serca.
Last edited by Lizziett on Sat Nov 27, 2004 1:00 pm, edited 1 time in total.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

T.O.M.A.S.Z
Nowicjusz
Posts: 73
Joined: Fri Jul 30, 2004 11:07 am
Contact:

Post by T.O.M.A.S.Z » Sat Nov 27, 2004 11:32 am

Ja tam lubie Isabel, ciekawa postać wiecznie żyjąca w stresie. W filmie bardzo podziwiałem i podziwam nadal jej talent aktorski chyba najlepiej zgarała z nich wszystkich. No a w GAW trochę jej brakuje. Pierwsze skrzypce gra Marco więc... dla innych nie strcza już kartek papieru ( i miejsca na dysku :-) )

Znowu mam zaległości, ale najpierw musze poprawcić ocenyyyyyyyyy. Może w święta coś poczytam.
" Well, it's all a mystery, that's all I can say. That's my honest opinion. A mystery..."-James Saunders Alas poor Fred.

Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Dec 05, 2004 2:28 pm

Teraz przekonamy się jakiego spustoszenia dokonał Nicholas. To typowo dreamerkowy rozdział, przeznaczony wyłącznie dla dojrzałych czytelników :P

Gravity Always Wins - część 31

Max z westchnieniem położył się na łóżku. Bolały go wszystkie kości, szczególnie te złamane. Zrzucił z nóg jeden wilgotny but potem drugi a kiedy Liz zapaliła stojącą przy łóżku nocną lampkę ich nową sypialnię zalała dziwna poświata.

Pozostałą część nocy poświęcili na dotarcie do nowej kryjówki usytuowanej wysoko, pośród nierównych wzniesień niedaleko Santa Fe. Nicholas i jego ludzie szybko wynieśli się z chaty w górach, zabierając ze sobą Suburbany i zostawiając ich z niczym, za wyjątkiem dokładnego planu ucieczki który Serena przewidująco opracowała dawno temu. Korzystając z małej motorówki przepłynęli jezioro kierując się po lekko wzburzonej wodzie w stronę odległego doku. Tam przesiedli się do zaparkowanego Suburbana – ostatniego jaki im pozostał – i po kilku godzinach dotarli do stojącego na niewielkim zboczu domu.

Potrzebowali odpoczynku więc Serena szybko rozlokowała wszystkich po pokojach, przydzielając Maxowi i Liz sypialnię na tyłach domu. Była mniejsza niż poprzednia, jednak wystarczająco wygodna; urządzona w prawdziwym stylu Southwestern, z kolorowymi kilimami na podłodze i indiańskimi motywami ozdabiającymi ściany. I stało w niej szerokie łóżko, co Max zawsze sobie cenił, nawet mając obok siebie kogoś tak drobnego jak Liz. Ale najważniejsze że mieli do dyspozycji swoją prywatną łazienkę, a w sytuacji gdy mieszkało się z tak liczną grupą było to ogromną zaletą.

Zanim poszli do łóżek, Max uzgodnił mrukliwie z Sereną, Tess i Michaelem, że o dalszej strategii porozmawiają kiedy trochę wypoczną. Michael niespokojnym wzrokiem wpatrywał się w jego złamany nos i sińce wokół oczu, ale on odwrócił się udając że tego nie widzi.

I teraz obserwował jak Liz zdejmuje z siebie wilgotne ubranie, owija się w duży ręcznik przyniesiony z łazienki pod którym została tylko w jedwabnym biustonoszu i majteczkach. Uciekali w tym co mieli na sobie, nie mieli żadnych ubrań na zmianę, zwłaszcza że powrót do chaty niósł ze sobą zbyt wielkie ryzyko. Serena planowała za kilka dni zorganizować małą grupę by zabrać stamtąd jakieś rzeczy po wcześniejszym upewnieniu się czy domek w górach nie jest inwigilowany.

Oparty na pachnącej lekką stęchlizną poduszce, przyglądał się Liz. Zamyślona podeszła bliżej a ze ściągniętych mocno brwi wnioskował, że zamartwiała się o niego. Usiadła na krawędzi łóżka i poczuł przy sobie ruch jej bioder gdy pochylona gładziła go po włosach odgarniając je z oczu.

- Nic mi nie jest – uspokajał ją schrypniętym głosem, chociaż daleko mu było do dobrego samopoczucia.

- Max – prosiła tkliwie – Pozwól mi jeszcze raz spróbować - Opuszkami palców przesuwała po jego klatce piersiowej, zatrzymując je delikatnie w miejscach gdzie czuł bolesne pulsowanie nad żebrami. Zanim się położył zdjął z siebie wilgotny sweter i pomimo że był tak porozbijany, dotyk jej palców w zetknięciu z gołą skórą przejął go lekkim dreszczem.

Jeszcze w samochodzie usiłowała uleczyć jego obrażenia, ale po tym jak pomogła Riley’owi nie była w stanie wskrzesić w sobie wystarczająco dużo energii. Rozumiał ją aż za dobrze ze swoich wcześniejszych doświadczeń. Przecież uzdrawiając Liz a potem Kyle’a był zupełnie wykończony i musiało trochę potrwać by znów mógł się nią posłużyć.

- Proszę – wymruczał miękko – Zrób to, kochanie.

- W porządku – szepnęła muskając ustami jego czoło. Rozluźnił się, zmęczony zamknął oczy czując jak bezwładnie zapada się w materac. W dalszym ciągu czuł otępienie a tłukący się ból głowy powodował, że odbierał wszystko jak zza lekkiej mgły.

Czując na policzkach drobne ręce otworzył oczy i zobaczył nad sobą jej usta. Potarła leciutko palcem jego nos – Na początek usunę to. Poza tym jesteś za ładny ...żeby tak wyglądać.

Roześmiał się gorzko przytulając dłoń do jej policzka a wtedy długie włosy posypały się kaskadą w dół na jego rękę. Pochyliła się nad nim, czuł na sobie ciepły słodki oddech. Z jakiegoś powodu, w tym momencie poraziła go swoją urodą bardziej niż kiedykolwiek wcześniej...była piękna z tymi długimi rozpuszczonymi włosami które, gdy poruszała głową łaskotały go po ramieniu, i ciemnymi oczami skupionymi na swojej twarzy. Patrzył na nią z bólem serca i nagle zatęsknił by poprzez więź zabawić się z nią, posłać jej swoją energią by szczypała ją po skórze i zatańczyła między nimi w zmysłowym tańcu.

Pragnął uwodzić jej nieziemską duszę jak to robił tyle razy wcześniej. Lecz nie zostało mu nic, był niczym pod tym względem. Upokorzony wobec własnej żony jak to tylko możliwe.

Zacisnęła mocno oczy i poczuł nagły wstrząs przenikający szczękę, promieniujący aż do szyi. Paroksyzm bólu wyzwolił w nim krzyk, lecz gdy otworzyła oczy zobaczył, że znajdowała się zupełnie gdzie indziej, nieobecna, skoncentrowana na leczeniu.

Teraz szybkimi ruchami obrysowywała opuszkami palców miejsca przy jego oczach, czuł ich drgający trzepot w innych miejscach na twarzy. Cofnął nieznacznie głowę do tyłu i poczuł że osuwa się w inną płaszczyznę doznań.

Pojawiły się obrazy, pędziły jeden za drugim, zachodziły na siebie, przeplatały...jak slajdy wyświetlane z prędkością światła. Wspólne młodzieńcze wspomnienia, lata małżeństwa, i obecne życie prowadzone w ukryciu. Ich nagie ciała poruszające się zgodnym rytmem kiedy kochali się jak szaleni. I zaraz pojawiły się nieziemskie wizje –to co działo się między nimi podczas godowych sezonów, te najgorętsze i najdziksze momenty.

Zaczął dyszeć bo piersi ścisnął nagły skurcz. Boże, nie może oddychać, niech to się skończy. Jednak jej palce miarowym ruchem uparcie przesuwały się po klatce piersiowej kierując się coraz niżej. Delikatnie gładziły skórę, podróżowały po niej, badały. Gorące, chciwe...spragnione, proszące o więcej. I czując jej dłonie na obolałym ciele marzył, by móc dać jej to wszystko.

Jego energia intensywnie wezbrała, prosząc o uwolnienie.

Chcę się z nią połączyć, pomyślał próbując otworzyć oczy. I nie mógł. Leżał tylko nieruchomo, mruczał tkliwie jej imię gdy czuł jak dotykiem regeneruje pokaleczone ciało. Rosła i wzbierała, gromadziła się rozgrzana do białości energia, poszukując ujścia. Bezwiednie przyciągnął Liz do siebie a ich wargi zderzyły się ze sobą.

Gwałtownie otworzył oczy, zachłystywał się palącym przełyk powietrzem – Co się stało ? – wykrztusił. Dzikie pożądanie powodowało dokuczliwe napięcie w podbrzuszu.

- Wyleczyłam cię Max – odpowiedziała z westchnieniem ulgi. Wydawała się względnie opanowana, podczas gdy on płonął z gorączki. Jak gdyby w żyłach został wyzwolony jakiś pierwotny popęd.

- Nie czujesz tego ? – dopytywał się pociągając ją na siebie – Boże, to nieprawdopodobne.

Ból minął, zastąpiło go teraz dojmujące pragnienie. Nagromadzona kosmiczna energia szukając ujścia i nie mogąc go znaleźć, wirowała, burzyła się ...i wracała do jego wnętrza.

W rezultacie nieznośnie płonął do niej, gdy językiem bawił się jej wargami prosząc by je rozchyliła. Pochłaniał jej usta poszukując w podnieceniu języka, a ona w euforii mu odpowiadała. Wsunęła mu ręce we włosy, pocierała delikatnie kolanem wnętrze jego ud, aż mocno ścisnął pachwiny. Przywarł do niej biodrami, chcąc by czuła jak bardzo go podnieciła. Odpowiedziała mu tym samym, jej biodra łakomie podążyły mu naprzeciw. Nagle powstrzymała się i wyłamała z pocałunku.

- Jesteś pewny ? – pytała miękko – Byłeś taki...- umilkła. Patrząc na niego, zetknęła się z jego rozgorączkowanym spojrzeniem.

- Muszę ją odzyskać – jęknął i objął dłońmi jej twarz – Tak bardzo cię potrzebuję Liz. Nie potrafię żyć nie czując naszej więzi.

- Czy to dlatego ? – naciskała. Miała ciemne z pożądania oczy.

- Nie – warknął, chciwie wniknął dłońmi w jej włosy – Tak...niczego nie czujesz ? To przypomina nasz sezon godowy, jest tylko trochę inaczej. Ja...Boże, muszę, po prostu muszę cię mieć.

Całowała go gorąco, powolnym, wypalając mu wargi pocałunkiem – Oczywiście, że czuję. Jak mogłabym nie czuć ? – mruczała.

Jednym ruchem przewrócił ją na plecy, przycisnął sobą, gotowy ją posiąść.

Max chciał się z nią kochać, a ona niczego bardziej nie pragnęła. Jednak w zakamarkach umysłu odezwał się cichy alarm. Muszę ją odzyskać, to za tym rozpaczał. Z jakiegoś powodu wierzył, że kochając się tak zwyczajnie, wzniosą się ponad zniszczoną więź i będą w stanie ją wskrzesić. Serce rwało się z żalu bo w istocie swojej duszy wiedziała, że to nie takie proste a nawet niemożliwe. To co ich łączyło było zbyt było ulotne i zwiewne. Nie tak łatwo z powrotem spleść wcześniej ucięte i rozdzielone końce złotej nici.

Ich łączenie się ze sobą okrywała zawsze tajemniczość, celebrowali ten obrzęd jak coś świętego, i chcąc utkać zerwane niteczki na nowo, powinni zrobić to w takim samym podniosłym nastroju.

Nie miała pewności czy kiedykolwiek uda im się przywrócić więź, chociaż ze względu na Maxa nie dopuszczała do siebie takiej myśli. Nie chciała burzyć w nim nadziei po tej wyniszczającej go nocy. I teraz, gdy szukał jej ust i gładził piersi przez materiał biustonosza, zatracała się w jego ramionach, desperacko postanawiając nie martwić się tym.

Powinna w takim razie zapomnieć o wrażeniu gorąca które niepotrzebnie zaczynało kotłować się w brzuchu, tym znajomym, słodkim uczuciu przypominającym jej co utracili. To postanowienie stawało się to coraz trudniejsze bo Max całował ją zachłannie, bo jego lekki zarost drapał ją po policzkach, bo słyszała swój nierówny oddech, a niespokojna obca energia zaczynała się wzmagać, wywołując w niej drżenie.

A ponieważ nie mogła wznosić się w ten sposób bez końca, był tylko jeden sposób jej ujścia – poprzez ciała.

- O Boże - płakała przytulona do szyi Maxa, przywierając do niego desperacko biodrami, Co my zrobimy ? Nasze fizyczne ciała nie zniosą takiego naporu energii, myślała, gdy pokój zaczął wirować jej przed oczami. Jej obca natura krzyczała wczepiając się w obcą naturę Maxa...lamentowała zalewając się suchymi łzami nad nieistniejącą nicią połączenia.

Max ciężko oddychał, przetoczył ją na bok i czuła nisko na sobie jego ręce. Gładził jej wilgotność a potem zanurzył się w nią głęboko i żar w jej brzuchu wzmógł się w jeszcze bardziej.

Bezradni....to jedyne słowo wybijało się w jej myślach jak uwolniony monotonny śpiew. Bezradni wobec tego co nadchodziło, bezradna w jego ramionach, bezradni by to powstrzymać.

- Zillia – jęknął jej do ucha – Moja piękna Zillia...wszystko czego pragnę jest tobą.

Zadrżała na to czule wypowiadane sekretne imię – szeptane tylko w chwilach gdy Zan kochał Zillię - lecz teraz to wołanie było tylko modlitwą posłaną nocy.

Jego palce zwinnie uwolniły ją z majteczek, ona szarpnęła guzik przy jego dżinsach. Szybkim ruchem odpięła zamek błyskawiczny, zostawiając je rozchylone na biodrach. Wdarła się nisko i uwolniła go przez otwór w bieliźnie. Jęczała mu do ucha gdy ją pieścił, oboje spragnieni siebie, zachłannie chwytali się ubrań i ciał, próbując czerpać jedno z drugiego jak najwięcej.

Jednak wszystkiego było za mało, niczym nie mogli zagłuszyć niekończącego się wycia obcej energii, niczym nie umieli schłodzić rozpalonej skóry. Nawet to nie wystarczało.

- Pragnę cię, dziecinko – wyszeptał chrapliwie – Proszę...- jęczał gdy zaczęła poruszać miarowo ręką.

Przerwała na moment, pomogła mu zsunąć spodnie, potem spodenki. Teraz ujęła mocniej dłonią jego ciepłe pulsujące ciało, zaczęła poruszać nią silniej i rytmiczniej.

Zamknął oczy, opadł bezsilnie głową na poduszkę i przez krótką chwilę miał wrażenie, że być może faktycznie umarł i w czasie swojej podróży znalazł się w jakimś osobliwym miejscu bolesnego zachwytu. Jej dotyk był intensywny, dynamiczny, tak niebiański, a mimo to przeżywał udrękę.

Z braku więzi odczuwał tylko fizyczne doznania, które dostarczał mu jej dotyk lecz w jakiś niepojęty sposób, gdy obca natura rozpaczliwie dopominała się o Zillię, jego ludzkie ciało stało się wrażliwsze i znajdowało w tym większą rozkosz niż poprzednio. Może działo się tak za sprawą stworzonej na wszelki wypadek ochrony gdyby wewnętrznie stęsknił się za innym sposobem połączenia.

Pozostawało mu jedynie skupić się na własnych ciałach. I musiał się z tym pogodzić, gdy leżeli przy sobie zupełnie nadzy a jej drobna ręka pieściła go wytrwale w równomiernym rytmie.

- Dziecinko – prosił plącząc ręce w długich włosach, wybiegał biodrami naprzeciw jej dłoniom, wstrzymywał oddech przy jej szyi. Nie przerywając, Liz nagle wspięła się i uklękła nad nim w rozkroku.

Otworzył oczy, napotkał jej pociemniałe spojrzenie i na krótki moment zdołali porozumieć się ze sobą. Nie przez nieistniejącą wieź, nie słowami – kontaktowali się jedynie wzrokiem. Opowiedziała mu o głębokiej miłości jaką czuła do niego, jak tęskniła za nim i jak mocno go pragnęła.

Usłyszał głośny jęk kiedy gwałtownie wszedł w nią i zaraz zrozumiał że ten dźwięk wypłynął z jego warg. Odrzuciła do tyłu głowę, spletli ciasno dłonie i poczuł w każdej komórce ciała wybuchające gorąco. Jęknął, bo nie znajdując ujścia intensywnie rosło, wywołując w nim dreszcze. I działo się tak przez cały czas kiedy kochał ją mocno i rozpaczliwie. Nie było w ich zespoleniu delikatności, niewiele miał wspólnego z czułością. Ten akt brał się z pragnienia, potrzeby przebywania ze sobą, niósł w sobie poczucie utraty, był próbą dotarcia do bezpiecznej przystani.

Raz za razem spocone ciała uderzały o siebie gdy Max wnikał w nią, mrucząc jakieś ciche zaklęcia. Na każde pchnięcie Liz odpowiadała mu tym samym, rzeźbiła dłońmi kontury jego klatki piersiowej i brzucha, opuszkami palców...odnajdywała na nowo przywrócone płaszczyzny.

Ciche jęki mieszały się ze sobą, nakładały, stawały się głośniejsze gdy pożądanie sięgnęło szczytu. I tak szybko jak doszli razem, spiął kilka razy mocno biodra, i krzyknęli głośno gdy w niej wytrysnął.

Krzyk zaraz umilkł, zaległa cisza przerywana tylko szarpanymi oddechami a potem nastała głucha pustka. Nie wykorzystana obca gorączka wciąż w nich gwałtownie wirowała.

Jej szloch targnął jego sercem jak dokuczliwa rana i był tak przejmujący, że przyciągnął ją do siebie. Przenikliwy dźwięk, który uciekł z jej warg zanim zdołała go powstrzymać, wzbudził w nim stłumione łkanie. Gładził ją po włosach, po plecach, a ona mocno wciskała twarz w zagłębienie jego szyi.

I trwali tak w bezruchu, ona leżąc na nim obejmując go kolanami, on wciąż wtulony wewnątrz niej, i oboje płakali gorącymi łzami. A kiedy ich zabrakło, zastąpiło je ciche kwilenie lgnących do siebie zrozpaczonych kochanków.

A ich więź, pomimo intymnego zbliżenia, wbrew kochaniu, pozostawała zimna jak stal.

****
Leżała na boku, z głową na piersi Maxa gdy blask budzącego się dnia zaczął zalewać podłogę sypialni. Pomalowany na biało pokój był dużo jaśniejszy od ich sypialni w drewnianej chacie w Taos i Liz miała nadzieję, że za kilka dni atmosfera tego pomieszczenia podniesie ich na duchu. Płakali długo, do zupełnego wyczerpania i teraz równy oddech Maxa wskazywał, że spał.

Cieszyło ją to bo ona sama nie potrafiła zasnąć. Czuła się tak jakby opłakiwali stratę dziecka, być może nawet utratę któregoś z nich, ponieważ Nicholas odebrał im to co mieli najcenniejszego w swoim związku. Ukradł jej jakąś część Maxa, i pomyślała, że za to co zrobił powinien umrzeć. Nigdy nikomu nie życzyła śmierci ale teraz z całego serca pragnęła jej dla Nicholasa.

Tyle razy ich krzywdził i nie chodziło tylko o ostatnią noc – Max kilka miesięcy temu opowiedział jej co Nicholas uczynił Serenie, jak perfidnie ją upokorzył ujawniając wszystkim jej pierwotny wygląd.

I teraz leżąc w jaśniejącym świetle poranka, pragnęła ujrzeć go martwym. Pastwienie się nad Maxem sprawiało mu przyjemność, a w nim obudził głęboko skrywane wspomnienia cierpień jakie zadał mu Pierce. Nawet teraz gdy spał, mruczał coś niespokojnie.

Wpatrywała się w ciche rysy twarzy, wyciągnęła dłoń i pogładziła go po zgrabnym nosie. Miała złamane serce widząc go tak porozbijanego, a teraz nie było po nim poznać by cokolwiek utracił ze swojego szlachetnego wyglądu.

Lecz obawiała się czy tym razem Nicholasowi nie udało się w pewnym stopniu złamać w nim ducha, zachwiać wiarę w siebie. Głęboko w sobie czuła że taki miał zamiar. Osłabić Maxa uderzając w coś co przedkładał ponad tron czy cały świat - niszcząc bliską więź z ukochaną żoną i towarzyszką życia.

Max poruszył się nagle, długie rzęsy drgnęły i otworzył oczy – Liz ? – zawołał i gorączkowo szukał jej wzrokiem.

- Jestem przy tobie, Max – pogładziła go miękko po policzku.

- Teraz rozumiem – odwrócił się do niej sennie.

- Co rozumiesz ? – zapytała ciepło.

- To przeczucie...wtedy w Las Cruces – tłumaczył – Śniłem o tym...myślałem, że to tobie zagraża śmierć, ale się myliłem. Pamiętasz ?

- Tak – skinęła głową – Pamiętam.

- Nie ty miałaś umrzeć...przepowiednia dotyczyła nas.

Zaciągnęła się oddechem, miała wrażenie że tak do końca się nie obudził – Nas ? – dławiła się słowami.

- Czyż nie zabił nas oboje ? – pytał – Moje wizje nas na to przygotowywały.

- Max! – prawie krzyczała - Nie wolno ci tak mówić, nadal mamy siebie.

Pokręcił głową, zmęczonym ruchem przetarł oczy – Chciał mnie zabić, ale to co zrobił sprawiło mu dużą większą satysfakcję.

- Maxwellu Evansie, nie uda mu się zabić tego co mamy, nikt nie ma takiej władzy – mówiła żarliwie. Wbrew wcześniejszym obawom wierzyła w to całą duszą. Usiadła i popatrzyła na niego z góry – Przywrócimy naszą więź.

Westchnął, złote oczy zaszły łzami – Wybacz – powiedział niepewnie – Mój sen...był tak ...prawdziwy.

- Musisz postanowić Max, czy będziesz o nią walczył czy nie - To co powiedziała zaskoczyło ją samą i zdziwiła się skąd nagle zebrała w sobie tyle siły.

- To od ciebie zależy czy Nicholas pozbawił cię nadziei – mówiła stanowczo, widząc jak odrobinę szerzej otworzył oczy. Milcząc wyciągnął rękę i wolno gładził ją po włosach – Zdecyduj, czy w imię tego co najdroższe dla ciebie, jesteś gotów walczyć z nim do śmierci.

Długo patrzył na nią a potem powiedział tak cicho, że musiała się przysunąć by go usłyszeć – Zawsze w ciebie wierzyłem, Liz. Nic tego nie zmieni.

- Więc jak będzie ?

- Będę walczył i wygram – zapewnił ochrypłym ze wzruszenia głosem – A nasza więź ożyje.

- Obiecaj mi – szepnęła – Powiedzmy to razem, złóżmy sobie przysięgę.

Max usiadł obok niej, sięgnął po jej rękę. Zdawało się, że wpatrywali się w siebie w nieskończoność a potem zgodnie powiedzieli.

- Nasza więź będzie żyła – przysięgali uroczyście. Wzięli się za ręce, ścisnęli mocno dłonie, spletli ciasno palce, nadając temu gestowi rangę symbolu który poświęcili swoim duszom.

I całkiem nieoczekiwanie Max dodał – A Nicholas umrze.

Jego głos był zaskakująco silny i Liz wiedziała, że właśnie wygrali ważną bitwę.

Cdn.
Image

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 29 guests