Wątpliwości jakie ma Anita częściowo wyjaśni dzisiejszy odcinek.
Gravity Always Wins - część 24
W czwórkę stali przy wyjściu do sypialni. Tess z trudem oddychała, obserwując jak Marco rozpaczliwe próbuje wytłumaczyć się z tego co zrobił. Był tak rozgorączkowany i zdenerwowany, nie umiejący znaleźć w tym co się stało żadnego sensu, że nawet
ona nie bardzo go rozumiała, ale ufała mu bezgranicznie kiedy powiedział, że na krótko się zagubił. I że popełnił błąd całując Liz.
Za to sens tego co powiedział doskonale dotarł do Tess...ponieważ znała jego problem z nadwrażliwością na odbiór więzi Maxa i Liz. Ponieważ poczuła tuż za oczami jego oślepiający ból głowy, i to on, jak tłumaczył, spowodował chwilową utratę kontroli nad sobą. Jednak w dalszym ciągu nie przyznał się do odczuwania tego co dzieje się między nimi, i Tess nie pojmowała dlaczego tego powiedział. Być może nie chciał jeszcze bardziej denerwować Maxa. I tak ta sytuacja była wystarczająco żenująca, głęboko naruszała granice ich prywatności.
Max od razu zażądał by Marco opuścić dom. Tess poczuła pod powiekami gorące łzy widząc w pięknych, czarnych oczach niewypowiedzianą udrękę, i ogarnął ją taki gniew, że zaczęła dygotać.
Max nie zdawał sobie sprawy co Marco poświęcił dla nich ...z czego musiał zrezygnować chcąc być lojalnym wobec obojga. Nie miał także pojęcia jaką płacił cenę za bycie tak blisko nich i z czym zmagał się od miesięcy. Być może i
ona sama tak do końca nie pojmowała. Ale jednego była pewna.
Z pewnością Marco nie miał zamiaru pocałować Liz, nie pożądał jej – wbrew temu co myślał Max, przez co stawał się jeszcze bardziej zły i uprzedzony.
Marco wyprostował się i w milczeniu przebiegł po ich twarzach wzrokiem, jego piersi unosiły się szybkim, ciężkim oddechem. Przycisnął dłoń do oczu i Tess znów poczuła pulsowanie za oczami. Wiedziała, że odczuwa już nie tylko jego ból głowy ale także zranienie na czole.
- Max, błagam cię – powiedział cicho, przesuwając roztrzęsioną dłonią po włosach – Proszę, nie rób tego. Pozwól mi wyjaśnić.
Tak, powiedz im o więzi istniejącej między wami. Muszą wiedzieć...a wtedy on zrozumie.
Po prostu im powiedz, ponaglała go w myślach.
Max stanowczo potrząsnął głową i skrzyżował ręce na piersiach – Nie, chcę żebyś jeszcze dzisiaj wyjechał – polecił jeszcze raz zdecydowanie. Zachowywał się jakby nie był sobą, nawet biorąc pod uwagę obecną sytuację, i Tess w osłupieniu patrzyła na niego.
- Max, nawet go nie wysłuchasz ? – zapytała ostro.
- Wystarczy mi to co usłyszałem – niemal krzyczał – Pocałował Liz bo najwidoczniej w jej obecności nie potrafi panować nad sobą.
- On nie o tym mówił, i ty o tym wiesz ! – podniosła głos i popatrzyła mu prosto w twarz – Boże, stajesz się niemożliwy. Jestem twoim zastępcą, a ty
mnie wcale nie słuchasz.
Zwróciła się w stronę Marco, spojrzała w jego umęczone oczy –
Wyjaśnij im, naciskała na niego z wściekłością – Powinni wiedzieć.
Ale on tylko potrząsnął głową, niemal niedostrzegalnie, odwrócił się i wyszedł zostawiając ich patrzących po sobie.
- Co wyjaśnić ? – zapytała Liz łamiącym się głosem. Tess zignorowała jej pytanie i z rozpaczą chwyciła Maxa za ramiona.
- Zatrzymaj go ! – krzyknęła.
- On pocałował Liz – zawołał gniewnie.
Tess przez otwarte drzwi sypialni widziała wybiegającego z domu Marco. Patrzyła jak znika w ciemnościach nocy.
- Max! – krzyknęła jeszcze raz – Teraz
ja cię błagam...proszę, powstrzymaj go !
- Czy ty mnie słuchasz, Tess ? On
pocałował Liz – powtórzył szorstko – Wydaje mi się, że to przede wszystkim ty powinnaś być oburzona tym co zaszło.
- Ja rozumiem co się z nim dzieje, podczas gdy ty nie pozwoliłeś mu się nawet wytłumaczyć. A to znacząca różnica.
Liz chwyciła go za rękę – Ona ma rację. Zapomniałeś o liście ? To jest właśnie
ten moment, Max.
Dopóki Liz nie wspomniała o liście, Tess nie pamiętała o nim, myśląc z rozpaczą o innej możliwości. Jeżeli Max wyrzucił Marco, to on już nigdy nie powróci.
Chyba, że ktoś go powstrzyma. I jeśli nie Max, zrobi to ona.
Max głośno jęknął i przesunął dłonią po oczach – Boże, masz rację – powiedział cicho, patrząc na nią z bólem na twarzy, dostrzegając jej zdeterminowane spojrzenie.
- Marco zawczasu prosił cię o przebaczenie – przypomniała mu Liz – Wiedział co się stanie. Musisz go zatrzymać.
- O wielu rzeczach nie wiecie – powiedziała szybko Tess – Gdyby Max go wysłuchał...- głos jej zamarł i potrząsnęła ze złością głową – Nie chce mi się wierzyć, że mogłeś zrobić coś takiego – spojrzała na niego ostro, zaciskając dłonie w pięści.
Max patrzył na obie dziewczyny, ciężko odetchnął. Tess zauważyła w bursztynowych oczach iskrzące się emocje...uczucie gniewu, zaskoczenie, wstyd. Nie czekała na niego, na to co postanowi. Wiedziała, że natychmiast musi pójść za Marco, inaczej będzie za późno. Wyminęła ich i skierowała się do kuchni.
- Dokąd idziesz ? – zawołał za nią Max ściśniętym z emocji głosem.
- Jeżeli ty nie czujesz potrzeby pójścia za nim, ja to zrobię – krzyknęła przez ramię, chwytając z kontuaru kluczyki od samochodu.
I nie oglądając się wybiegła z domu.
****
Marco przesunął ręką po włosach, wolałby żeby bar przestał się kręcić. Pomieszczenie gęste było od unoszącego się dymu, w jednym z boksów jakiś człowiek z lubością zaciągał się kolejnym papierosem. Wszystko wokół niego wirowało. Nigdy nie bywał w tego rodzaju miejscach, lecz dzisiejszej nocy ten lokal wydawał się z nim utożsamiać, pasował do niego idealnie – zagubiony, wymarły – na zupełnym rozdrożu.
W całym swoim życiu raz tylko pił alkohol. Miał siedemnaście lat, odbiło im wtedy i razem z Rileyem kupili całe opakowanie piwa. Nie znali jego mocnego działania, i zanim wydudlali po puszce na głowę, ta głupota skończyła się niemal utratą przytomności. Nigdy nie zapomni surowego spojrzenia jakim obrzuciła ich Serena, gdy po powrocie do małego mieszkania w Santa Fe znalazła ich rozwalonych śmiesznie na podłodze. Riley wyszczerzył się tym swoim urokliwym uśmiechem, którym trochę ją rozbroił, budząc w niej poczucie humoru.
Ale ta noc nie była zabawna. Do radosnych nie należał także powód jaki przywiódł go do tej bezimiennej knajpy przy drodze 285. Zawiódł dzisiaj wszystkich – najbardziej Maxa i Liz...Serenę, i oczywiście ukochaną Tess. Czy kiedyś będzie miał okazję wytłumaczyć się z tego co zrobił, przecież już jej nie zobaczy – nie miał wątpliwości, że rozstali się na zawsze. A jednak w niego wierzyła, nie trudno było się o tym przekonać widząc jaką walkę toczyła z Maxem stając w jego obronie.
I kochała go, teraz był tego bardziej niż pewny. Chociaż nigdy w to nie wątpił, przecież tyle razy wczuwał się w jej serce.
I kochał ją bardziej niż mogła przypuszczać. Lecz czy ona kiedyś w to uwierzy, biorąc pod uwagę sposób w jaki pocałował Liz. Nie umiał wyjaśnić szaleństwa jakie go wówczas ogarnęło, opowiedzieć o
sprawach które wlokły się za nim od dzieciństwa, powodujących że zachowywał się nieprzewidywalnie i tracił nad sobą kontrolę.
Tess się nie dowie, że kiedy całował Liz, w jakiś pokręcony sposób był przekonany że całuje ją – a tak chciałby pomóc jej zrozumieć, że tylko ona była obiektem jego pragnień.
Tylko ona, moja słodka Tess.
Czy mu zaufa po tym jak odważył się pocałować jej przyjaciółkę i królową ? Aby wyjaśnić swoje zachowanie z w najintymniejszych szczegółach, musiałby przyznać się do swojej tajemnicy, a wtedy
ten wstyd byłby jeszcze większy.
Podniósł do ust butelkę Heinekena i pijąc łapczywie czuł w ustach gorzki smak i palenie w gardle gdy napój spływał przełykiem w dół. W oczach mu pociemniało, pomieszczenie jeszcze bardziej zaczęło się kręcić, kilka bladych lamp wiszących nad brudnymi stolikami nabrało podwójnych kształtów. Ukrył twarz w dłoniach, podparty na łokciach czekał aż rozhuśtane obrazy znieruchomieją.
Obok siebie wyczuł delikatny ruch. Powoli podniósł głowę by zobaczyć dobrze znajomą postać. Jednak jej pojawienie się nie zrobiło na nim żadnego wrażenia bo nie potrafił sobie wyobrazić, że byłaby w stanie go odnaleźć.
****
Z kubkiem kawy wciśniętym mu do rąk przez Liz, Max usiadł ciężko na kanapie. Pomyślał, że w ciągu tych kilku lat od kiedy został przywódcą niewiele miał okazji by czuć się tak nędznie jak w tej chwili.
Po prostu kompletnie zawiódł człowieka, bez wątpienia zasługującego na jego szacunek. Kierował się zazdrością i gniewem, nie słuchając głosu rozsądku. Nie przypuszczał, że kiedyś dojdzie do takiej sytuacji, że Liz będzie musiała ukazać całą jego słabość.
Marco prosił by go wysłuchał, ale on słuchał tylko głośnego wycia w swoich uszach, jakby chwilowo coś go oślepiło. Gdzieś zatracił zdrowy rozsądek w chwili gdy Marco tłumaczył swoje zachowanie wobec Liz.
Siedząc teraz obok niej, wpatrywał się w rozłożoną na kolanach kartkę papieru, przypominał sobie znajomy charakter pisma i słowa listu uderzyły w niego boleśnie.
Max, na koniec pragnę cię o coś prosić. Jeżeli kiedyś istotnie się spotkamy – mogę uczynić coś, co wyda ci się całkowicie niewybaczalne, a nawet równe zdradzie. Błagam cię, nie odwracaj się ode mnie.
Zawczasu proszę cię o wybaczenie, może w tamtym momencie znajdziesz je w swoim sercu.
Westchnął ciężko. Zrozumiał, że tak naprawdę to on sam kiepsko wypełniał swoje obowiązki wobec Marco, że zawiódł go na całego – człowieka któremu tyle zawdzięczali, który w wielu sytuacjach pokazał, że gotów jest umrzeć za nich. Zerknął na milczącą, przegryzającą nerwowo wargi Liz, i powziął postanowienie.
Jeżeli Tess nie zdoła go dzisiaj odnaleźć to on, nie oglądając się na nikogo, sam go znajdzie i sprowadzi z powrotem.
***
Marco oparł głowę o drewniane oparcie siedziska, zauroczony pojawieniem się anielskiej postaci. Może rzeczywiście to był anioł stróż –
jego opiekun, przysłany tu by czuwać na nim dzisiejszej nocy. Stała przed nim, z przechyloną lekko głową usiłowała dopasować się do jego wypaczonego kąta widzenia.
- Marco? – zapytała łagodnie, otwierając szerzej oczy i podchodząc bliżej. Jej głos brzmiał jak głos Tess, i szybko rozwiała się teoria o zesłaniu mu anioła.
- Hej, dziecinko – powiedział trochę rozwlekle. Nagle poczuł się zupełnie jak wtedy, gdy pijaniusieńki został przyłapany przez Serenę na podłodze. Ale nawet to wspomnienie nie pomogło mu podnieść z oparcia ciężkiej głowy.
Ściągnęła jasne brwi i lekko się uśmiechnęła – Widzę, że nie marnowałeś czasu – powiedziała, wślizgując się obok niego na siedzenie.
- Taa...jestem pijany – zakomunikował prostując się trochę – To najlepsza rzecz jaka mi dzisiaj została, nie uważasz ?
- Nie specjalnie – odpowiedziała. Wyciągnęła dłoń i przytrzymała jego rękę którą sięgał po butelkę. Odsunęła ją daleko – Najlepsza rzecz jak ci została to wytrzeźwieć i wrócić ze mną do obozu.
Mocno pokręcił głową i nagle ogarnęło go ogromne przygnębienie. Dziwne, kiedy ją zobaczył, na krótką chwilę świat pojaśniał i stał się piękniejszy, odsuwając konsekwencje zdrady jakiej się dopuścił.
Mimo panującego mroku w kącie boksu, widział jej twarz przed sobą i czuł przyciśnięte do siebie jej udo. – Marco, musisz wrócić. Po prostu musisz – nalegała gorączkowo.
- Max mnie wyrzucił – tłumaczył, niepewny czy jest świadoma tego faktu.
- Wiem – powiedziała łagodnie – Byłam tam.
No tak...była tam. Rzeczywiście.
- Słusznie, więc widzisz – podniósł palec i punktował w powietrzu każde wypowiedziane słowo – Być może jestem pijany jak cholera ale pamiętam że mnie wykopał, dlatego nie wrócę Tess. Nie mogę tam wrócić.
Nie potrafił nie dostrzec smutku jaki pojawił się na jej na twarzy i lęku który nagle przygasił jasnoniebieskie oczy. I zapragnął odebrać jej to spojrzenie...musiał to zrobić. Ujął jej twarz w dłonie, przysunął usta do siebie – Kochanie, tak mi przykro – szeptał całując ją gorąco. W tym pocałunku nie było nic z niepewności, wahania czy łagodności. Chciał zobaczyć jej serce i ujrzeć w nim siebie, przekonać się czy całkowicie do niej należy.
Wcale mu się nie opierała, wręcz przeciwnie, wsunęła mu palce we włosy i łakomie pogłębiła pocałunek. Wcisnęła język w jego usta, poszukując jego języka, spragniona go jak ktoś, kto po upalnym dniu pije zimną wodę. A on czuł jak topnieje pod jej wpływem, a ciało znów odzyskuje klarowność. Przywróciła w nim równowagę, i stało się to tak szybko.
Tess Harding trzymała klucz do jego duszy, zawsze od tym wiedział, od chwili kiedy pierwszy raz się spotkali.
Powoli odsunął usta i tylko patrzył w jej oczy. Znikł z nich strach, zastąpiony został widmem niepewności. Gładził łagodnie kciukiem jej policzek, a potem przycisnął usta do czoła.
- Nie wrócisz – stwierdziła cicho.
- Nie.
- A jeżeli poproszę żebyś zrobił to dla mnie ?
Długo milczał, i muskając wargami jej czoło zastanawiał się nad tymi wszystkimi zawiłościami jakie niosła ze sobą odpowiedź. Więc zdecydował się odpowiedzieć inaczej.
- Jak możesz mnie o to prosić wiedząc, że dzisiaj całowałem inną kobietę? Twoją przyjaciółkę?
Odsunął się odrobinę żeby móc obserwować jej twarz i czekał z napięciem na odpowiedź. Odwróciła na moment oczy, przebiegła nimi po obskurnym, zadymionym barze. A potem powróciła do niego a w spojrzeniu pojawiła się rozwaga i pewność.
- Bo wiem, że mnie kochasz – powiedziała to tak naturalnie, i z takim przekonaniem.
I ile było w tym racji...ale tego nie mógł jej powiedzieć.
- Nie zastanawiasz się dlaczego ją pocałowałem ?
- Przecież nam powiedziałeś – wyjaśniła miękko – I wiem więcej niż oni. To, że ich więź doprowadza cię do szaleństwa....i wiem jeszcze coś. Pomyliłeś Liz ze mną.
Wciągnął gwałtownie oddech, zaskoczyła go kompletnie. Właściwie już prawie wszystko wiedziała – odczytała to z jego serca.
- Jak poznałaś ?
- Wyczułam podczas naszego pocałunku – powiedziała, łagodnie odgarniając mu włosy z czoła. Cofnął się gdy przesunęła palcami po paskudnym skaleczeniu. Widząc to skrzywiła się – Daj, wyleczę to – powiedziała i delikatnie dotknęła rany opuszkami palców.
Doznał uczucia lekkiego palenia, w brzuchu zaczęło wzbierać gorąco. I wtedy ból całkowicie zniknął – a to uczynił jego anioł, który potrafił go uleczyć.
- Dziękuję – wymruczał, opuszczając skruszony głowę. Znowu wróciło wspomnienie tego co zrobił Liz. Łagodnie gładziła go po włosach, starając się dać mu ukojenie. W jego myślach rodziło się kolejne pytanie, które rozbijało się w nim jak fale oceanu o ratunkową boję.
- Nie zastanawia cię co się ze mną dzieje, że do tego stopnia tracę nad sobą kontrolę myląc cię z Liz ?
- Nic się z tobą nie dzieje – powiedziała dobitnie – Posiadasz wspaniały dar, który...
- Jest przekleństwem – dokończył poważnie.
- Nieprawda – potrząsnęła głową gwałtownie – Ten sam dar ma Max i Riley i Anna.
- Nie.
- Ależ tak – przekonywała go, zmieszana zmarszczyła nos.
- Tess, uwierz mi. Nikt z nich nie jest tym, kim ja jestem.
- Przerażasz mnie – szepnęła.
- I powinnaś się bać. Z nas wszystkich jestem najbardziej przeklęty.
- Nie – potrząsnęła żarliwie głową – Nie wierzę w to. Nie wierzę ci.
- To prawda Tess. Zajrzyj w głąb siebie a będziesz wiedziała.
Ucichła i wpatrywała się w niego uważnie. Gdy otworzyła szerzej oczy, zobaczył w czeluściach błękitu iskierkę zrozumienia.
- Więc powiedz mi kim jesteś – wyszeptała. Na jej twarzy pojawił się lęk. Sądził, że nigdy nie zdoła wyznać jej swojej największej tajemnicy, o skłonnościach do obłąkańczych zachowań i o tym, że znów się obudziły. A jednak wiedział, że przed tą kobietą niczego nie ukryje, nawet swojej prawdziwej natury.
- Tess, intuicyjna zdolność jest moim wtórnym darem – zaczął, odrywając od niej wzrok. Mówiąc o tym nie potrafił na nią patrzeć, chociaż i tak bez tego nie domyśliłaby się jaka skaza tkwi w społeczności Antarian.
- Ale zawsze mówiłeś, że to twój największy dar – stwierdziła niepewnie.
- Nie Tess, w wielu dziesięciu lat zniszczyłem w sobie ten dar. Musiałem tak zrobić ponieważ był zabójczy dla
mnie.
- Więc...co to jest ? – spytała łagodnie, wzięła jego ręce w swoje dłonie.
Zaczerpnął mocno powietrza, zacisnął oczy....tak bardzo chciał żeby zrozumiała, kim naprawdę był. I dlaczego nie może z nią wrócić.
- Jestem empatą – powiedział tak po prostu.
Jednak nic w nim nie było proste, bo to jedno słowo określało kim był od urodzenia.
Cdn.
Empatia to umiejętność wczuwania się w położenie innej osoby, identyfikowanie się uczuciowe z kimś.
Radząc się Milli i Lizziett – którym dziękuję, zdecydowałam się, zgodnie z intencjami autorki, użyć tego słowa w formie rzeczownika, określającego Marco kim naprawdę jest. Nie jako zdolności czy umiejętności jakie posiada tylko kogoś dla którego ta cecha jest ułomnością i przekleństwem do tego stopnia że utożsamia się z nią.