T: Gorzkie fusy [by Tasyfa]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Poślizg w dodaniu kolejnej części nieco się przedłuży. Przez cały tydzień miałam malowanie i nawet nie tknęłam tłumaczenia Ale za to w poniedziałek wyjeżdżam i nie będzie mnie tydzień. Wbrew pozorom to dobra wiadomośc, bo zabieram laptopa, a ponieważ jadę do babci, w której mieście nie ma nawet kina tłumaczenie będzie należało do jednej z moich nielicznych tam rozrywek, więc napewno go nie porzucę Dodam jeszcze, że nadchodząca część jest najdłuższa spośród wszystkich.
Jupi;)
Właśnie tak sie zaczynałam zastanwiać co się z tobą dzieje , tylko szkoda, że trzeba jeszcze tyle czekać no ale skoro część ma być dłuższa to chyba ci wybaczę No i bardzo dobrze, że jedziesz do babci, im szybciej przetłumaczysz tym lepiej:D
Patrzę a tu "Gorzkie fusy" tak nisko upadły... w liście tych wszystkich uaktuanianych opowiadań Trzeba to naprawić. Przedstawiam wam kolejną część GF. Zdradzę, że jest nie tylko najdłuższa spośród wszystkich, ale też śmiecho- i łzodajna. Ale to ujęłam Paczkę chusteczek powinnyście/iście z pewnością przygotować! Ale też Parker wywoła u was drganie mięśni twarzy. Zapraszam do lektury.
P.S. Poprzednią część postaram się przerzucić na Stronę do jutra. Teraz wyjeżdżam do Krakowa i nie zdążę.
Rozdział szósty (część druga)
~~ Zima 2017 ~~
Moje drugie Boże Narodzenie bez Dana. Tego roku już tak nie boli - jego nieobecność. Moje wspomnienia zmieniają się, łagodnieją z upływem czasu. Myśli przynoszące kiedyś łzy zaczęły wywoływać tęskne uśmiechy, dlatego wiem, że rany mojego serca zasklepiają się.
Fakt bycia teraz w domu, pomaga. Domu w Roswell, w którym spędzałam każdą Gwiazdkę od dnia moich narodzin. Ani początek, ani też przedwczesny koniec mojego małżeństwa tego nie zmieniły. I zostanę tu nawet dłużej, póki nie zaczną się moje zajęcia. Nie będę wracać by spędzić zaledwie kilka dni z Greenwoodami. Nawet mimo postanowień, że będziemy podtrzymywać nasze więzi, ja i rodzina Dana stopniowo oddaliliśmy się od siebie. Specjalnie z tym nie walczę. Wydaje się to być naturalną koleją rzeczy - jakby ostatnie stadium w pozwoleniu mu odejść.
Wielki dzień mija w zawirowaniu pozłacanych, aksamitnych obrusów i na objadaniu się. Cisza po godzinach, spędzana z rodzicami jest tym, co cenię sobie najbardziej. Doroczna tradycja poznawania się na nowo, kiedy długie miesiące spędzamy osobno. Ale już kilka dni później pukam do drzwi Maxa Evansa.
Tym razem, to nie jest zwykły powrót na Święta do domu. W tym roku, przyświeca mu również misja.
"Liz? Jest siódma rano. Mam nadzieję, że masz dobry powód."
Uśmiechając się, ściskam dużą kawę przyniesioną z Crashdown. Mruga przypatrując mi się uważnie, potrząsa głową i sięga po papierowy kubek. "Wchodź."
Coś się zmieniło w jego salonie; zajmuje mi chwilę zorientowanie się, co. "Nowe zasłony?"
Max śmieje się. "Taa. Isabel w końcu zauważyła na starych dziury od pazurów pozostałe z czasów, kiedy Parker była jeszcze małym kociakiem. Nalegała abym je zmienił. Powiedziałem: zgoda, tu są wymiary i moja karta kredytowa. Idź na zakupy."
"Podobają mi się. Sprawiają, że stało się tu przytulniej." Promienie słońca przebijają się przez ciemny, acz przejrzysty brzoskwiniowy kolor, co zatapia pokój w blasku, którego desperacko potrzebował z uwagi na naturalne płótno żaglowe okrywające siedziska.
Dostrzega mój wzrok wpatrzony w narzuty i znów się śmieje. "Jeśli wolałabyś inny kolor, Liz, nie powinnaś mi była dawać prawie białego kota. Nie lubię odkurzać więcej niż to jest konieczne, a jej sierść nie jest tak widoczna na płótnie." Ziewa, a ja się uśmiecham.
"Chciałam po prostu wyrwać się z domu, Max. Moi rodzice zabrali się za generalne odkurzanie, co doprowadza mnie do szału. Możesz wracać do łóżka, jeśli chcesz; przyniosłam swoją książkę." Również ziewam. Może zaryzykuję i pomimo mnóstwa kociej sierści prześpię się na jego kanapie. Naprawdę nie chciałam tak wcześnie wstawać, ale kiedy twoi rodzice prowadzą restaurację, nie należą do ludzi, którzy lubią się wylegiwać i nie są przyzwyczajeni do pracy w ciszy.
Nad czymś się zastanawia, co odbija się w jego oczach. Wydaje się, jakby podjął wewnętrzną decyzję, po czym kieruje się w stronę kuchni, gdzie sięga do szuflady. "Następnym razem nie przejmuj się, jeśli mnie obudzisz."
To klucz. Do jego domu. Nie potrafię ukryć mojego zdziwienia. "Max, nie musisz-"
"Już od jakiegoś czasu zamierzałem ci go dać. Mam przecież klucze do twojego mieszkania, prawda? A poza tym, dzięki niemu, możesz uciec z domu zawsze, kiedy tylko zechcesz." Bagatelizuje to, ale ja chcę podkreślić ten gest w jakiś sposób. Uśmiecham się kładąc dłoń na jego ramieniu.
"Dziękuję. Doceniam to."
"To nic takiego." Posyła mi ciepły uśmiech w odpowiedzi.
"Wiesz, powinieneś sprawić sobie też nowy szlafrok. Obecny miał lepsze dni, mój przyjacielu." Prawdę mówiąc wygląda okropnie.
Max potrząsa głową i śmieje się. "Taa, w zasadzie to dostałem jeden na święta. Kapcie też, które przypuszczam obecnie są tam, gdzie kot, który je sobie przywłaszczył. Ten po prostu leżał najbliżej, kiedy usłyszałem twoje pukanie. Słuchaj, chcesz poduszkę, czy zwykłego jaśka? Zdaje się, że i ty zaraz zaśniesz. Ja na pewno. Wczoraj pracowałem do późna w nocy."
"Nie wiesz, że powinieneś zrobić sobie przerwę w Święta?" Droczę się.
"Muza nadchodzi niespodziewanie, więc kiedy się pojawi chwytasz się jej i nie narzekasz. Weź, wyglądasz na zmarzniętą. Może wyglądać jak siedem nieszczęść, ale nadal jest ciepły." Okrywa moje ramiona szlafrokiem z zagadkowym wyrazem twarzy, wyciągając spod niego pasmo włosów. Jego dłoń zwleka przeciągając kosmyk wzdłuż mojej szczęki. "Pozwoliłaś znów im urosnąć."
"Uhm. Uwierz lub nie, ale łatwiej jest o nie zadbać, kiedy są długie." Brzmię, jakby zabrakło mi tchu? Sama nie wiem. Ale coś jest w tej chwili, że staje się bardzo intymna. Może dlatego, że mam na sobie jego szlafrok, nawet jeśli jestem pod nim całkowicie ubrana.
Może dlatego, że on nie jest. T-shirt i spodenki najwyraźniej nie są tym, co preferuje na noc w domu, bo tu, jak widać używa wyłącznie bokserek. Widziałam go już w podobnym stroju na plaży, co dobitnie przypomina mi, że jest przecież w swoim królestwie. Jak również i to, że nie mam zielonego pojęcia, o czy myśli.
"Miło, że wpadłaś, Liz." Automatycznie odwzajemniam jego uścisk, czując delikatną skórę zamiast materiału. Jest ciepły, jak zawsze. "Wiesz, gdzie, co znaleźć, gdybyś chciała zaparzyć prawdziwej kawy. Uhm, nie wiem, jak z lodówką, ale w szafce znajdziesz pudełko z Tartami do podgrzania w mikrofalówce, gdybyś zgłodniała."
To wywołuje mój śmiech. "Szczerze, Max, nie mam pojęcia, jakim cudem nie jesteś tak wielki jak ten dom, skoro tak niezdrowo się odżywiasz."
Szczerzy się. "Nie wspominając pracy, która wymaga spędzania długich godzin siedząc na tyłku. Ale pracuję nad tym. Wiesz... odkąd zaczęłaś mi dokuczać z tego powodu." Oddaję mu uśmiech, a on gładzi mój policzek. "Obudź mnie koło południa, gdybym nie wstał, okej?"
"Jasne." Okrywam się ciaśniej szlafrokiem, przyciskając twarz do kołnierzyka wdychając jego zapach i obserwując, jak Max wchodzi po schodach z lekkim skrępowaniem, widocznym w jego krokach. Wie, że go obserwuję. Czy wie też, iż uważam, że piękny?
A co ważniejsze, czy ma pojęcie o tym, iż wiem, że nie jest człowiekiem?
*~*~*~*~*~*~*~*~*
Zaczęło się od tego, że zapomniał swojej szczoteczki do zębów. Obiecałam Maxowi, że do niego zadzwonię, kiedy dotrze do Roswell, żeby upewnić się, czy dojechał bezpiecznie. Byłam nadgorliwa w tej kwestii; czasami mam dziwne przeczucia. W każdym razie, kiedy zadzwonił, zaproponowałam, że wyślę mu szczoteczkę pocztą. Zaśmiał się i powiedział coś bardzo dziwnego: "Nie przejmuj się, po prostu ją wyrzuć. Przecież to nie moja elektryczna maszynka do golenia, zaśmiecona włosami."
To nie wspomnienie golarki przykuło moją uwagę. Oczywiście, że ją chciałby z powrotem, gdyby ją zostawił, bo na pewno była droga. Ale wspomnienie o włosach - dlaczego miałby znaczenie fakt, że zapomniał jej wyczyścić lub nie?
Od wyjazdu z Marią dzieliły mnie jeszcze dwa dni, więc spędziłam ten czas na rozmyślaniu o Maxie. Nie w rozmarzony sposób, do którego miałam skłonność w liceum, raczej bardziej naukowy. Łączyłam w całość strzępy informacji. Od lat robił dziwaczne rzeczy, ale do tej pory nic nie kazało mi szukać głębiej. Jednakże tym razem miałam coś, czego Max najwyraźniej starał się nigdy i nigdzie nie pozostawiać: kilka włosów z jego poduszki i zużytą szczoteczkę do zębów.
Prawdę mówiąc ze szczoteczki trudno mi było uzyskać jakiekolwiek informacje. Przecież pasta do zębów jest po to by wszystko zabić. Ale i tak wrzuciłam ją do specjalnego woreczka, podobnie jak próbki włosów. Potem włożyłam je do pustego pudełka po lodach i schowałam w głębi lodówki. Nie wiem, dlaczego automatycznie podjęłam aż takie środki by zabezpieczyć te ślady, ale tak właśnie zrobiłam, a kiedy wróciłam z Nowego Jorku i przeprowadziłam odpowiednie testy, wiedziałam, że instynkt mnie nie zawiódł. Komórki, z których zbudowane były włosy Maxa na pewno nie należały do człowieka. Wyodrębniłam fragment DNA i jego też zbadałam. Aminokwasy były w dużej mierze ludzkie, ale kilka wiązań nie było znanych na Ziemi.
Zniszczyłam wszystkie dowody. Uważałam by nie używać sprzętu automatycznie zapisującego wyniki badań, nie robiłam też żadnych notatek, polegając jedynie na mojej doskonałej pamięci. Potem wróciłam do domu by pomyśleć.
To było półtora roku temu. Nic nie powiedziałam Maxowi; nie byłam gotowa. Skrupulatnie prowadziłam proces dopasowywania do siebie śladowych dowodów, niejasnych wskazówek, które dawał mi przez te wszystkie lata... w końcu przedarły się przez żałobę, którą roztaczałam nad Danem. Te fascynujące puzzle okupowały mój umysł póki emocje nie opadły. Puzzle pociągające za sobą konsekwencje. To właśnie ukrywał Max. Nawet więcej - to powód, dla którego nigdy nie dopuścił mnie do siebie. Już od dłuższego czasu wiedziałam, że jego najważniejszym celem było zapewnienie mi bezpieczeństwa. Teraz wiem, że Max wierzy, iż będę w niebezpieczeństwie, jeśli zwiążę się z kosmitą. Staje się to tak niedorzecznie prostym przypuszczeniem. Teraz, kiedy znam już prawdę. Ale to jest właśnie niczym więcej, jak hipotezą, której nie zamierzam ślepo akceptować, jako uzasadnionej. Chcę dowodu.
Oczywiście by go zdobyć muszę pokazać Maxowi mój dowód, chociażby wnioski, do jakich doszłam. To, że mój fartuszek lśnił w dniu strzelaniny w Crashdown z powodu roztoczonej bariery ochronnej, a nie moich łez. To, że jest pozaziemską hybrydą człowieka i obcego stworzoną w laboratorium. To, że jego genetyczna modyfikacja jest tak wyszukana, że niedostępna na Ziemi. Mogę patrzeć na jego DNA i widzieć, jak zostało ono poskładane, ale nie mam zielonego pojęcia, jak powtórzyć ten proces.
To, że czasami wciągał mnie w swoje sny, co nie zawsze działo się jedynie, podczas gdy spałam. Cały czas myślałam, że to jedynie moje marzenia, widziane z innej perspektywy, ale patrzę na to inaczej teraz, gdy już wiem, kim jest. Nagle zrozumiałam, dlaczego moje odczucia były wtedy zniekształcone, jakby docierały do mnie spod wody. Nie były moje.
Już rozumiem, co Max do mnie czuje. Do czego jeszcze nie doszłam to, co z tym zrobić.
*~*~*~*~*~*~*
Mój brzuch burczy, jak szalony. Szkoda, że nie chce przestać. Jak na złość zwiększa swoją częstotliwość, co jest rzadko spotykanym zjawiskiem. Otwieram oczy by znaleźć Parker zwiniętą w kłębek na moim brzuchu, mruczącą z zadowoleniem.
"Spanie na kanapie pod jej kocem sprawia, że stajesz się poduszką," oznajmia mi wesoły głos Maxa. Czy nie miałam go przypadkiem obudzić? Jak on to robi? Czy kosmici nie potrzebują snu? "Zrobiłem kawę. A ją mogę przesunąć, jeśli chcesz."
"Nie, nie trzeba." Odwracam lekko głowę by zobaczyć jego uśmiech. Przeciąga się na swoim fotelu, jego laptop leży przed nim na stoliku. "Jestem po prostu zaskoczona. Zwykle się tak do mnie nie przytula."
"Zwykle nie masz na sobie jej koca."
Ani twojego szlafroka. Prawdopodobnie dla kociego nosa pachnę, jak Max. Jakby się nad tym zastanowić, dla mojego również. To bardzo przyjemny, znajomy zapach. Długo opierałam się by wyprać poszewkę na poduszkę, której używał będąc u mnie. Wdychanie tej cząstki, która po nim pozostała sprawiała, że czułam się mniej samotna.
Ale te myśli pozostają w mojej głowie, więc jedynie wymrukuję zgodę. Max sięga po coś, po czym słyszę odgłos gryzienia, na co zaczynam się śmiać. "Nie żartowałeś z tym jedzeniem z mikrofalówki."
"Nie-e." Bierze kolejnego gryza, a ja zauważam butelkę z Tabasco, która stoi obok kubka z kawą.
"Och, błagam, powiedz, że nie polałeś jedzenia tym świństwem."
"Świństwem? Świństwem? Jestem głęboko urażony." Zraniony pociąga nosem, jego oczy świecą się i z premedytacją wylewa więcej sosu na tartę, oblizując usta, po tym, jak przesadnie opycha się kanapką. "Pyszności".
Chichotam z tego przedstawienia. Zdaje się, że Parker preferuje, gdy jej poduszka się nie rusza, bo obdarza mnie obrażonym spojrzeniem i prycha z pogardą. To sprawia, że śmieję się jeszcze głośniej; stało się jasne, od kogo Max nauczył się tych przerysowanych gestów. Przeciąga się zanim porzuca mnie na rzecz fotela Maxa, gdzie rozkłada się na oparciu, opierając przednie łapki na ramieniu swojego właściciela. Siadam obserwując, jak Max wyciąga do niej palec pokryty Tabasco, a kotka zlizuje sos z zapałem.
"Przekabaciłeś też kota?"
"Nikogo nie przekabaciłem, prawda, malutka? Ta miła pani powinna wiedzieć, że po sześciu latach, polubiłaś wszystko to, co ja jem," grucha do niej. Parker ociera swój policzek o jego szczękę, mrucząc tak głośno bym ją usłyszała, a Max drapie ją przez chwilę pod bródką. "Chcesz pooglądać CNN?" Max bawi się laptopem.
"Lubi wiadomości?"
"Niee, podoba jej się, jak skróty informacji przelatują na dole ekranu. Powinnaś ją zobaczyć, kiedy ogląda hokej. Parker jest lepsza w śledzeniu krążka niż Fox kiedykolwiek." Wydaje się rozradowany swoją złośliwą uwagą, a ja nieco sobie przypominam, że stacja telewizyjna Foxa z niepowodzeniem używa niebieskiego światła laserowego do śledzenia gry. Nie wiem, czy to ma związek z Michaelem, który ma hopla na punkcie hokeja, ale Max ostatnio wydaje się spragniony tego sportu. Czytałam u niego o zamieszkach, które wybuchły przy powołaniu nowych graczy podczas finałów Pucharu Stanley'a w zeszłym roku.
"Masz może mleko?" W lodówce nie ma śladu kartonu, czy dzbanka.
"Tak, jest w butelce po soku gdzieś z tyłu. Nie lubię kartonów."
"Nie jesteś za wybredny?"
"Przecież wiesz."
Śmieję się i dolewam mleka do kawy. Pierwszy, zbyt gorący łyk jakoś mi nie przeszkadza, kiedy widzę, jak Max całuję Parker w głowę i mruczy do niej, "Kocham cię, cukiereczku." Nic na to nie poradzę, że zaskoczona parskam płynem.
Spogląda na mnie rumieniąc się. Nie tym zwyczajowym mini rumieńcem, kiedy końcówki jego uszu robią się czerwone, a na jego twarzy pojawia się wyraz zażenowania. Tym razem spływa szkarłatem całkowicie, od kołnierzyka po linię włosów. Jakby za kilka miesięcy miał skończyć siedemnaście lat, a nie trzydzieści cztery. Nie mogę się powstrzymać. "Nie podejrzewałabym cię o takie jej nazywanie, Max."
Rumieniec się pogłębia, a on ripostuje, "Na pewno, skarbie?"
Mój pseudonim mailowy. Wymyśliłam go wieki temu; nawet nie pamiętam, kiedy i dlaczego. Teraz wydaje się tak typowy, że dziwi mnie, kiedy Max używa zwykłego 'Liz'. Ale nigdy nie słyszałam, by wymawiał go głośno, a brzmi to o wiele bardziej intymnie niż się wydaje, nawet, gdy Max jest sarkastyczny. Nie jestem pewna, czy chcę o tym teraz myśleć. "Bardzo śmieszne."
Śmieje się, a jego kolor stopniowo blednie, kiedy zostawia kota, fotel i komputer by ponownie napełnić swój kubek. Mocna, czarna najlepiej z dobrze palonych ziaren, o słodko gorzkim smaku. Kilka razy chciałam go zainteresować espresso, ale mu nie zasmakowało. Jest zdziwiony, że lubię cappuccino; mówi, że to jedynie bardziej elegancki sposób, by wypić moje zwykłe rozcieńczone lury. Głuptas z niego.
Chociaż nie wygląda głupio, kiedy jego zamknięte oczy wyrażają zadowolenie z przypływu kofeiny. Otwiera je i obdarza mnie uśmiechem. "Widzę, że jednym z problemów długich włosów jest to, jak łatwo się plątają." Jedna z moich dłoni przelotnie je przeczesuje.
Muszę wyglądać jak straszydło, skoro Max o tym wspomina. Zwykle jest aż nadto taktowny. "Zdarza się."
"Więc, masz jakieś plany na jutrzejszy wieczór?"
"Noc Sylwestrową? O ile mi wiadomo, nie. Dlaczego pytasz?"
"Tak sobie myślałem, że nigdy nie podziękowałem ci należycie za Parker. Jest taka restauracja, którą chciałem wypróbować; otworzyli ją kilka miesięcy temu. Chciałbym zabrać cię na kolację." Wydaje się, jakby rozpierała go energia, kiedy czeka na moją odpowiedź.
"Nie byłeś tam z Michaelem i Isabel?" Tak bywa zwykle. Czasami idą też starsi Evansowie.
Max śmieje się. "Wiem najlepiej, żeby nie prosić Michaela by poszedł tam, gdzie wymagają marynarki i krawata."
"Aa, coś wytwornego! Brzmi zachęcająco. Pójdę z przyjemnością." Boże, już czuję motylki.
"Przyjadę po ciebie o wpół do ósmej."
*~*~*~*~*~*~*~*~*
"Och, Maria, ty jeszcze nie straciłaś wyczucia. Mogłabyś upiąć to tak, by spinka nie wystawała na wierzch? Chyba za bardzo ją wyciągnęłam." Kiedy tylko pojawia się w mojej sypialni podaję jej nieznośną wsuwkę. Śmieje się i posłusznie układa zabłąkane pasemko na odpowiednim miejscu.
"Podstępna, niby nie upięta fryzura, jak widzę."
"Mniej więcej. Psikniesz mnie?" Osłaniam twarz dłońmi, kiedy rozprowadza mgiełkę lakieru do włosów. Jeszcze tylko kolczyki i naszyjnik i jestem gotowa do wyjścia.
"Ślicznie." Maria mierzy mnie wzrokiem. "Masz to szczęście, że nadal jesteś szczupła."
"Przecież nie jesteś gruba, Maria. Uważam, że wyglądasz o wiele lepiej, niż gdy byłaś nastolatką." Ja zresztą też. Niewiele przytyła, a do tego tam, gdzie trzeba. Ja jestem płaska, jak zawsze.
"Tak, składam to na barki macierzyństwa. Spośród wszystkich zmian, jakie zaszły w moim ciele, cieszę się, że nareszcie mam melony."
"Jasne." Chciałabym, żeby moje włosy nie były w większości upięte, bym zdołała ukryć swoją twarz. Nie mogła nie dostrzec przebłysku melancholii.
"Och, Lizzie, przepraszam."
"Nie, Maria. Nie czuj się winna, dlatego, że ty masz dzieci, a ja nie. Jesteś w tym niemal tak beznadziejna, jak Alex."
Wzdycha i układa głowę na moim ramieniu przez dłuższą chwilę. "Może mogłabyś poprosić Maxa o dokonanie przeglądu."
"Maria!" Obie się śmiejemy, a napięcie znika.
"Więc to druga randka, huh?"
"Co? To nie randka, Maria. To zwykła kolacja z przyjacielem." Sprawdzam szminkę po raz ostatni. Już prawie wpół do ósmej.
"Jasne." Nie jest przekonana.
"Maria."
"Liz, nie robiłaś tego od lat. Czuję się, jakbyśmy znów były w szkole średniej, kiedy pomagałam ci się stroić i w ogóle,"
"To, dlatego przyszłaś? Wciągnąć mnie w sentymentalne rozpamiętywania?" Droczę się. Ledwie się uśmiecha unosząc brwi i chwytając moje dłonie. "Okej. Oficjalnie to nie randka, ale mój żołądek myśli zupełnie coś innego. Nie wiem, czy jestem w stanie to zrobić."
"Och, kochana, oczywiście, że możesz. Przecież to nie jest wasze pierwsze spotkanie. Po prostu się rozluźnij," namawia.
"A co, jeśli źle to odbieram, Maria? Co, jeśli on chce się właśnie tylko rozluźnić, żeby po prostu czuć się przy mnie swobodniej? Co, jeśli myśli, że jestem nietykalna, bo byłam mężatką? Dobry Boże, a co, jeśli wszyscy inni cały ten czas mieli rację i Max naprawdę jest gejem?"
Moje ostatnie słowa wprawiły ją w śmiech, a ja obdarzam ją poważnym spojrzeniem. To nie jest śmieszne.
"Liz, uspokój się." Maria chwyta moje ramiona, powstrzymując drżenie, którego nawet nie zauważyłam. Wpatruje się prosto we mnie. "A co mówi ci twoje serce?"
Spoglądam na nią, roztrzęsiona wewnątrz. Jestem przerażona i szczęśliwa jednocześnie. "Że Max otworzył się na mnie, jak nigdy przedtem. I byłabym głupia, nie wykorzystując tej szansy."
*~*~*~*~*~*~*~*
"Więc makaron ci smakuje?" Max uśmiecha się do mnie. Pewnie mam to wypisane na twarzy.
"Jest wspaniały. Zwykle nie zamawiam niczego z ryb w Roswell, bo o wiele lepszą jakość mają one u mnie w domu. Ale te smakują wyśmienicie." Powietrze tej przytulnej, francuskiej restauracji powiewa cichym profesjonalizmem i cieszę się, że mnie uwiodło. "Nie mogę uwierzyć, że zamówiłeś stek z frytkami."
"Co proszę? Przecież to uświęcony tradycją posiłek. Poza tym, jestem smakoszem obydwu składników." Śmieje się, kiedy podkradam karbowana frytkę z jego talerza.
"Wiem. Ile porcji frytek pochłonąłeś w Craschdown w szkole średniej?"
Jego mięśnie na twarzy drżą jeszcze bardziej, gdy w końcu jego uśmiech poszerza się i zastyga w miejscu. "Jak mniemam około kilku słoni."
Odpowiadam uśmiechem i kontynuujemy jedzenie oraz rozmowę. To takie łatwe. Czego tak się bałam?
"Wciąż w większości jadasz poza domem?"
"Nie odkąd mam pokój u Hendersonów," Max chichota.
"Właśnie! Obiecałeś mi opowiedzieć tą historię, przy następnym spotkaniu." Jestem taka ciekawa, jak znalazł swoje 'biuro'. W zasadzie to miejsce nie jest typowe dla biura. To coś w rodzaju zajazdu prowadzonego przez wspaniałą starszą parę, gdzie można się przespać i coś zjeść, a pokoje pełne są antyków. Dom może i jest stary, ale i tak dziwny, a Max mimo to przyjeżdża tam w ciągu tygodnia ze swoim laptopem by pisać.
"Rodzice obchodzili czterdziestą rocznicę, dwa lata temu i chcieli ją uczcić w wyjątkowy sposób, ale mój tata był w środku ważnej sprawy i nie mogli opuścić Roswell na dłużej niż dwa dni. Hendersonowie otworzyli ‘Rosemount’ kilka miesięcy wcześniej, a ja słyszałem o tym miejscu parę dobrych słów, więc zarezerwowałem im tam pokój na weekend najbliższy ich rocznicy."
"Wow. I co o nim sądzą?" Okręcam ostatnią nitkę makaronu.
"Moja mama go pokochała. Omawiała z panią Henderson jakiś przepis i w końcu sprawa szukania przeze mnie miejsca do wynajęcia wypłynęła na wierzch, a kolejną rzeczą, której się dowiedziałem było to, że mam biuro. A najlepsze jest to, że jadam głównie tam. Niemal każdy lunch, czasem też kolacje, ale wtedy upewniam się, że za wszystko zapłaciłem. Lunch jest wliczony w wynajem." Mruga.
Interesujące. Jeśli Max wspomina, że coś jest 'najlepsze' musi też być coś 'najgorszego'. Nie jest dobry w ukrywaniu aluzji. "Brzmi fantastycznie. Co jest najgorsze?"
Jego uszy nabiegają czerwienią i zaczyna się krztusić. "Dzięki Bogu nie trwało to długo - pani Henderson chciała mnie wyswatać." Potrząsam głową nie rozumiejąc, a on wyjaśnia. "Ze swoim siostrzeńcem."
"Co zrobiłeś?" Niemal słyszę, z jakim trudem łapię powietrze.
Max drapie się za uchem. "Nie miałem pojęcia, jak się z tego wykręcić nie obrażając pani Henderson, więc się z nim spotkałem. On poczekał, aż będziemy sami i powiedział mi, że miło mnie poznać, ale najwyraźniej jestem spięty, więc spytał, dlaczego przyszedłem?" Wzrusza ramionami. "Pośmialiśmy się z tego. Miły facet. Nie wiem, co powiedział swojej ciotce, ale drugi raz nie próbowała, więc się cieszę."
Nigdy nie miałam lepszej okazji by spytać go o to, co dręczy mnie już od dłuższego czasu. "Naprawdę nie przeszkadza ci, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent mieszkańców Roswell myśli, że jesteś gejem?"
"Nie, poważnie." Uśmiecha się. "Wszyscy, na których mi zależy wiedzą, więc kogo obchodzi, co myśli reszta świata? Przyznam się, że gryzło mnie to w college’u, ale to było dawno temu. Już nie pocę się na sama myśl o tym." Nadziewa ostatni kawałek swojego steku na widelec.
Komentuję nie myśląc o tym, jak to zabrzmi - tak nietypowo, jeśli chodzi o mnie, ale Max czasami powoduje takie zachowanie. "Musisz być niezaprzeczalnie pewny swoich preferencji seksualnych."
Zastyga w bezruchu rzucając mi spojrzenie pełne zielonych, ciepłych iskierek. Niemal tracę oddech pod jego ciężarem, zagłębiając się w moim krześle. "Jestem. Bardzo pewny."
"O. To dobrze," mruczę niewyraźnie. Jeden z kącików jego ust ucieka do góry, po czym Max zjada ostatni kęs. Sięgam po moją torebkę. "Wrócę za minutkę."
Krzesła w damskich toaletach należą do tych, które boisz się złamać, gdy usiądziesz na jednym z nich, ale podtrzymują mnie, gdy na nie opadam. Stukam palcami czekając niecierpliwie, aż telefon wybierze numer.
"Halo?"
"Nie jest gejem!"
Maria prycha przez sekundę. "Proszę, powiedz mi, że nie dowiedziałaś się tego uprawiając seks w łazience."
"Co? Nie! Maria!"
"Tylko sprawdzałam."
Relacjonuję jej moją rozmowę z Maxem. "A potem spojrzał na mnie, jakby chciał zjeść mnie żywcem."
"To dobrze, prawda?"
"Tak. Nie. Nie wiem." Naprawdę.
"Okej." Maria akcentuje ostatnią sylabę. "Lizzie, co się dzieje? Myślałam, że powinnaś się cieszyć, że tak otwarcie pokazuje, że jest tobą zainteresowany. Czy nie o to chodzi tego wieczoru?"
"Tak, ale... Maria, już nie wiem, co robić z tymi uczuciami. Z nikim nie byłam od śmierci Dana. A przecież umawialiśmy się przez wieki, zanim się zaręczyliśmy. Nie wiem, jak mam być z kimś innym." Przyznaję się szeptem, czując łzy w moich oczach.
Wzdycha ze współczuciem. "Och, kochanie. Czy Max zrobił lub powiedział coś, czym zmuszałby cię do czegokolwiek?" Wyczuwam napięcie w jej pytaniu, które mówi, że skopałaby mu tyłek, gdybym powiedziała ‘tak’ i to wywołuje mój dygocący śmiech.
"Nie. Po prostu wykłada swoje uczucia na stół. Myślę, że to, jakby upewnianie się z jego strony, że wiem, na czym stoję." To nie wydaje się takie straszne, teraz, gdy ubieram to w słowa.
"Cudownie. Więc nie jesteś jeszcze gotowa by wskoczyć na niego w damskiej toalecie. To dobrze, Liz. W zasadzie to nawet bardzo dobrze, bo coś mi mówi, że Max nie jest publicznym typem, podobnie zresztą, jak i ty." Jej czarny humor znów wprowadził mnie w śmiech. "Lizzie, posuwasz się do przodu ze swoim życiem. To może być przerażające, wiem. Ale posuwanie się na przód nie musi oznaczać ogromnego skoku w przyszłość. To tylko jedna randka. Nie chodzi o to, że musisz wrócić do jego do domu i się z nim przespać. Nie musisz nawet całować go na pożegnanie. Wszystko, co powinnaś zrobić, to rozluźnić się i być sobą." Przestaje mówić, po czym dodaje ściszonym głosem, "On już kocha cię taką, jaką jesteś."
"Myślę, że to właśnie przeraża mnie najbardziej. Co jeśli nam nie wyjdzie? Stracę go. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić życia, którego Max Evans nie jest częścią. Czy możliwość dostania czegoś więcej warta jest ryzykowania naszej przyjaźni?"
Długa cisza. Tak długa, że zaczynam się martwić, póki nie słyszę jej słów, "Jedyne, co mogę ci poradzić jest to, co powiedziałaś mi lata temu: że kiedy Max patrzy na ciebie, czujesz w sobie cały wszechświat i wszystko ma sens."
Zapomniałam o tych słowach, ale nie o prawdzie, która się za nimi kryje. Najwyraźniej wywarły na Marii duże wrażenie i jej uwaga towarzyszy mi, kiedy wracam do stolika.
"Pozwoliłem sobie zamówić dla nas kawę." Oczy Maxa połyskują.
"I deser, jak widzę. Nie jestem pewna, czy mam na niego jeszcze miejsce!"
"Stąd tylko jeden kawałek na dwa widelce. Spróbuj." Namawia, a ja się poddaję przymykając powieki by lepiej rozkoszować się przyjemnością. Kiedy kawałek rozpływa się na moim języku, uderza mnie niespodziewany smak.
"Co to za ciasto?" Biorę kolejny kawałek, czekając na następne uderzenie. Twarz Maxa przybiera zabawny, mały uśmiech. "No, jakie?"
"To Chipotle Chocolate Cake."*
"Nie mówisz poważnie. Czekoladowe z ostrymi papryczkami?" Muszę spróbować raz jeszcze. "Nie wierzę!" Nieco duszący ostry posmak uwydatnia czekoladę i jednocześnie tłumi nadmiar gęstej masy, której zwykle zbyt wiele jest w tego typu ciastkach. To zdumiewające.
"Słodkie i ostre. Da się znieść, huh?" Odchyla się do tyłu trzymając filiżankę z kawą, a sens tego, co powiedział dociera do mnie. Taką właśnie mieszankę Max spożywa na co dzień; o którą droczę się z nim bez ustanku. Najwyraźniej, pod niektórymi formami, jest wyśmienita.
"Nadal nie przekonasz mnie do polania Tabasco naleśników z truskawkami." Ostatnia złośliwość, ale wprawia go w śmiech.
Później wieczorem, Max odprowadza mnie pod dom moich rodziców nalegając, by podejść aż pod same drzwi. Nie inaczej, jak zawsze; bezpieczeństwo ponad wszystko, nawet w śpiącym Roswell. Ale, co z jego oczekiwaniami? Czy się zmieniły?
A co z moimi?
"Uhm, co robisz jutro wieczorem?" Nie planowałam go o to spytać, ale odczułam potrzebę przerwania tej miłej ciszy.
"W Nowy Rok? Jeszcze nie wiem. Dlaczego pytasz?"
Odwracam się do niego na progu. "Może wpadniesz do Crashdown? Isabel i Michael również. Rozmawiałam z tatą i pozwolił mi zatrudnić deejay'a w tym roku, więc będzie możliwość posłuchania normalnej muzyki."
Max śmieje się. "Nie jestem pewien, czy chcę wiedzieć, jakich środków słownych użyłaś by go do tego przekonać."
"Masz rację, nie chcesz tego wiedzieć," przyznaję mu rację. "To było, jakbym znów musiała bronić swojej pracy doktorskiej. Zaczynamy koło siódmej."
Jego dłoń wędruje do kosmyka moich włosów, a ja wpatruję się w niego. Poświaty ulicznych lamp ukrywają jego twarz w cieniu i nie mogę dostrzec jej wyrazu. "Przyjdę."
"To dobrze. Max, dziękuję ci za kolację. Było wspaniale." Jestem trochę spięta. To ten moment podczas randki, kiedy wszystkie frazesy zostają wymienione - pocałunki również.
"Dzisiejszego wieczora, to ja ci dziękowałem, pamiętasz?" Widzę jego biały uśmiech przez moment zanim mnie obejmuje. Moje oczy zamykają się w ciemności, gdy przyciska mnie do swego ramienia. Nawet Maria zgodzi się, że Max obejmuje najlepiej, ale tym razem jest inaczej. Nie wstrzymuje się, nie jest tak ostrożny: całkowicie przylegam do jego ciała. Chciałabym tak stać po wieki... w jego ramionach.
Jego usta muskają mój policzek o milimetry od kącika moich ust. Gdybym teraz obróciła głowę... ale tego nie robię. Już jest idealnie.
"Do zobaczenia jutro, Liz. Dobranoc."
"Dobranoc."
"Usta!" Alex krzyczy z drugiego końca kafeterii, a uszy Maxa się czerwienią.
"Chwileczkę, ty jesteś Ustami?" Nie mogę w to uwierzyć, kiedy potakuje głową, przewraca oczami, a potem idzie w stronę Alexa uśmiechając się i klepie go po plecach.
'Ciociu Liz, możesz nam poczytać tak, jak Usta, naśladując te wszystkie głosy?'
'Ciociu Liz, możemy zagrać w Niesamowitego Hulka? Czemu nie? Usta bawi się w to z nami!'
Nie chciałam tłumaczyć Charliemu, że niemal dorównuje mi wzrostem, a przecież nawet nie jest jeszcze nastolatkiem. Jestem zbyt mała by dźwigać czterech chłopców, których rozpiera energia. Ale teraz już rozumiem, dlaczego zdjęcia, stojące na kominku Maxa, nikną za ramkami, z których uśmiecha się cały klan Whitnmanów.
"Więc, kto zniekształcił twoje imię? Evan?"
"Nie, słownictwo Evana nadal opiera się na 'ciasteczko' i 'mama'. Obawiam się, że sam jestem sobie winien." Max uśmiecha się zawstydzony, kiedy Alex niemal krzyczy.
"Taa, myślał, że będzie cool jeśli nada im imiona sportowców z wrestlingu tyle, że pierwszym, jakie przyszło mu do głowy było Jimmy 'Usta południa' Hart, który nie udzielał się już od czasów, kiedy byliśmy dzieciakami. Mark i Steven natychmiast uczepili się tego, a 'Max' odszedł w niepamięć."
"Może przestałbyś mi to wciąż wypominać, co Whitman?"
"Czy to dlatego nazywają Evana Termitem?"
Max śmieje się. "Prawie. Ochrzciliśmy go Terminatorem. Z czasem przezwisko wyewoluowało, jak widać. A gdzie Sarah? Nie przyszła?"
"Przyszła, kręci się gdzieś z Marią. I - o! Cześć Isabel. Michael." Alex sztywnieje uśmiechając się w stronę nowoprzybyłych. Niech to. Zapomniałam, że czuje się przy nich niezręcznie, gdy mówiłam Maxowi, że i oni są zaproszeni.
"Cześć, Alex," siostra Maxa odpowiada z wdziękiem. Michael kiwa głową podając mu dłoń.
"Co wam przynieść? Jest szampan i napoje bezalkoholowe, coś do przegryzienia też się znajdzie." Rozmawiamy na temat ich zamówień, a potem odchodzę - porządna ze mnie hostessa.
*~*~*~*~*~*~*~*
"Wyglądają beznadziejnie."
"Tak, masz rację." Nie mogę zaprzeczyć słowom Marii. Max nie znosi tańczyć, ale jest na parkiecie zajmując Alexa by ten nie narobił sobie kłopotów, wyginając się przed sprzętem DJa. A to nie jest łatwym zadaniem z ilością alkoholu, jaką pochłonął Alex.
Sarah sączy swojego szampana. "Może wreszcie myśl o niej wyparuje na zawsze z jego głowy."
Obie z Marią jesteśmy zaskoczone, ale ona pyta pierwsza. "Wiesz o Isabel?"
Uśmiecha się nieco odkładając kieliszek. "Niespełnione marzenie. Wiem od czasów college'u, zanim jeszcze się zaręczyliśmy."
"Nie czujesz się zagrożona?" Chcę wiedzieć.
"Nie szczególnie. Isabel jest niczym więcej, jak właśnie marzeniem. Wspomnieniem chłopięcego bólu. Ja jestem rzeczywistością Alexa, a on nie jest typem lubiącym resztki. Wiem, jak bardzo kocha mnie i chłopców." Sarah potrząsa głową. "Lód Isabel nie jest dla niego i on dobrze o tym wie."
Mądre słowa, które zmuszają mnie do przemyśleń. Oziębłość Isabel ma źródło w jej pochodzeniu. Podobnie, jak szorstkie maniery Michaela. Ale, co z Maxem? Czy on również byłby wspomnieniem mojego cierpienia, jeśli nie sięgnąłby po mnie tamtego dnia w UFO Center i kilka miesięcy później, kiedy wysłał pierwszego maila spośród tysięcy? Co jest w nim innego, że udało mu się pozostać na mnie otwartym? I ile go to kosztowało?
Maria powraca z uśmiechem pełnym satysfakcji; nie spostrzegłam, kiedy odeszła. "Okej. DJ zagra jeszcze jedną szybką piosenkę, a potem jakiś wolniejszy kawałek. Sarah, zajmiesz się Alexem, czy ja mam to zrobić? Oczywiście Liz zajmie się Maxem." Puszcza oko.
"Hej, zaraz. Max i ja nie tańczymy," protestuję. Nie od czasu mojego ślubu.
"W zasadzie Max w ogóle nie tańczy, ale coś mi się wydaje, że dzisiejszego wieczora łamie wszystkie swoje zasady." Sarah posyła mi uśmieszek.
"A co z twoim uczuciem, że chciałaś pozostać w jego ramionach na wieki?" Maria trzepota rzęsami, gdy się krzywię. "Możesz mu to powiedzieć, masz moją zgodę."
"Są bardzo dobrymi przyjaciółmi, nieprawdaż? Mam na myśli Maxa i Alexa." Zmieniam temat.
"Tak, chociaż mam raczej wrażenie, że to przejściowe. Jak pozostali, Max uważa za niemożliwe ciągłe kręcenie się wokół Alexa." Sarah szczerzy się. "I oczywiście nie tylko dlatego, że Max jest moją ulubioną opiekunką do dzieci."
"Często opiekuje się chłopcami?" pyta Maria.
"Wystarczająco często. Jest jednym z niewielu, którzy potrafią rozdzielić bliźniaków samym tylko spojrzeniem. Nie szkodzi też fakt, że nie muszę mu płacić." Przewraca oczami.
"Nie płacisz mu?"
"Oczywiście, że mu płaci, Mario. Jedzeniem, prawda?" Śmiejemy się wraz z Sahrą a ona potakuje. "Max sprawia, że w przygodach Alexa z gotowaniem urasta on do rangi wielkiego szefa kuchni. Jeśli nie potrafi nawet podgrzać jedzenia jest całkowicie bezużyteczny."
Maria również chichota, po czym dodaje z ożywieniem. "Dziewczęta, piosenka niemal dobiega końca. Idźcie usidlić swoich partnerów. Ja sprawdzę, czy mój mąż powrócił już z krainy bajek. Laura nalegała, żeby wstąpił do babci i przeczytał jej książkę na dobranoc."
Staję naprzeciw Maxa, kiedy muzyka się zmienia. Jeden z kącików jego ust ucieka do góry.
"Szukasz czegoś, Liz?"
Wpatruję się w niego. "Maria mnie przysłała." Nie chciałam tego przyznać.
Śmieje się. "W takim razie, zatańczysz?"
Potakuję, a on bierze mnie w swoje ramiona. Jest mi tak samo dobrze, jak zeszłej nocy. To nie był przypadek; czuję, że tak miało być. Jak nic innego w moim życiu, nawet kochanie się z Danem. To nagłe porównanie przeraża mnie. Tak niechroniona, jak Max przez kilka ostatnich dni i pewna swych uczuć, jestem wreszcie gotowa na ten rodzaj intymności.
Chcąc rozwiać te myśli droczę się z Maxem. "Słyszałam, że opowiadasz bajki za resztki ze stołu."
"Można na to patrzeć i tak." Koniuszki jego uszu robią się czerwone. "Miło spędzam z nimi czas. Lubię dzieci." Potakuję, a mój umysł odpływa w zupełnie innym kierunku. Nadal nie stracił wyczucia w odczytywaniu moich myśli. "Liz i na ciebie przyjdzie pora. Masz trzydzieści trzy lata. Przy dzisiejszej technologii, praktycznie sama jesteś jeszcze dzieckiem."
Opieram głowę na jego ramieniu. "Czy mówiłam ci kiedykolwiek, o co kłóciliśmy się w dniu jego śmierci?"
"Nie dokładnie. Wspomniałaś, że to miało związek z twoim negatywnym wynikiem testu ciążowego." Jego dłoń zacieśnia się delikatnie na mojej talii, w którym to geście odkrywam wiele nowych znaczeń. Celowo oszukiwałam się przez tak długi okres czasu na temat ceny, jaką Max płaci za moją przyjaźń. Ponieważ nie mogłam żyć bez niego i nie radziłam sobie z prawdą, jak trudne było dla niego, to, że go potrzebowałam.
Czy naprawdę możliwe jest pozostawienie tego za nami?
"Były jeszcze inne testy, których wyniki przyszły w tym samym czasie. Moje mówiły jedno i to samo: jak wszystkie kobiety w mojej rodzinie, wystarczyło dłużej na mnie spojrzeć, a zaszłabym w ciążę. Ale Dan... on był bezpłodny."
"Myślałem, że to można obejść metodą in vitro, albo czymś w tym rodzaju."
"Owszem, zwłaszcza, jeśli chodzi o mężczyzn, gdzie pobranie jest bezpośrednie i nie trzeba czekać, aż, no sam wiesz." Moja twarz robi się czerwona, ale zaczynam się śmiać, kiedy Max wydaje odgłos zakłopotania tym pomysłem. Założę się, że skrzyżowałby nogi, gdybyśmy teraz siedzieli. "Nie byłam w stanie sama przeprowadzić badań laboratoryjnych; nie mam odpowiednich kwalifikacji by zajmować się ludźmi. Ale robiłam to wiele razy podczas moich badań naukowych i pracy z morskimi zwierzętami - byłam członkinią zespołu, który pomógł potomkowi Shamii urodzić w niewoli. Trzecie pokolenie! I Shamia jest całkowicie zdrowa. Udało mi się nawet raz z nią popływać."
"Pamiętam. W twoich mailach nie zabrakło zdaje się zdania, które nie kończyłoby się wykrzyknikiem." Słyszę, jak się uśmiecha. "Wywnioskowałem to z twojego nie skrępowania, podczas, gdy Dan zachowywał się wprost przeciwnie."
"Masz rację, źle się z tym czuł. Zdaje się, że to jedna z tych sytuacji, kiedy nie wiesz, jak zareagujesz, póki się w niej nie znajdziesz. Ja byłam wściekła." Czuję łzy, które zbierają się pod moimi zaciśniętymi powiekami. Tak długo o tym nie rozmawiałam. Ale wśród tych wszystkich ludzi, rozprawiających o swoich dzieciach, nagle mocno mnie to przytłoczyło.
"Oj, Liz." Odsuwa pasmo włosów z mojego czoła policzkiem i całuje odkrytą skórę. "Nie wiem, co powiedzieć poza tym, że dopiero zaczynaliście o tym rozmawiać. Miał czas by się z tobą zgodzić lub nie." Max puszcza moją dłoń, a jego wędruje do mojej twarzy unosząc lekko moją głowę tak bym spotkała jego wzrok. "Co wiem na pewno to, że Dan nie chciałby, żebyś rozpamiętywała chwile swojej złości. Kochał cię, skarbie. Wszystkie pary mają swoje problemy i nie ma znaczenia, to, że kłóciliście się, gdy zginął. Liczy się tylko to, że darzyliście się miłością wystarczającą by chcieć spędzić ze sobą resztę życia."
Jestem trochę zdziwiona, że w jego głosie, ani oczach nie ma śladu goryczy, a jedynie szczera troska. Uświadamiając sobie, przez ostatnie dwa lata, kiedy próbowałam poskładać układankę o Maxie w całość zrozumiałam, że najbardziej niesamowite jest to, iż nie stał się zgorzkniały. Że nie nienawidził Dana, chociaż mógłby, gdyby chciał. Że nigdy nie żywił do mnie urazy za to, iż żyłam własnym życiem nawet, gdy nie był jego częścią, a zwłaszcza, kiedy nią był. Nie mam najmniejszego pojęcia, jak trudno było mu milczeć.
Ale już nie długo.
*~*~*~*~*~*~*~*
"Pomóc ci z tym?"
Spoglądam na Isabel ze zdziwieniem, poczym wskazuję jej tacę z jedzeniem leżącą na stoliku obok. "Jasne, dzięki."
Przez chwilę stoimy w ciszy układając krakersy i ser na jednej z tac, ogórki, pomidory i cebulę na drugiej. W końcu odzywa się ze wzrokiem spoczywającym na jej dłoniach. "Proszę, nie skrzywdź go." Delikatnie błaga.
"Isabel," Nie mam pojęcia, co odpowiedzieć. Wpatruję się w nią, kiedy w końcu podnosi na mnie swój wzrok.
"Widziałam, jak tańczyłaś z Maxem. Dzisiejszego wieczora nosi swe serce na dłoni; widzę to, gdy patrzy na ciebie. Po prostu się boję..." ciężko przełyka. "Nie znam cię zbyt dobrze, Liz, ale mimo to myślę, że jesteś dobrą osobą i wiem, że zależy ci na moim bracie. Ale, jeśli nie jesteś gotowa, by całkowicie go do siebie dopuścić, proszę nie rób tego wcale. Nie jest tak silny, na jakiego wygląda."
Czy ktokolwiek jest? "Isabel, nie chcę skrzywdzić Maxa. Dlaczego-czemu tak myślisz?"
Ponownie odszukuje mój wzrok, jej usta wykrzywiają się niszcząc nieskazitelne piękno jej twarzy. "Naprawdę nie wiesz, prawda?"
"Nie wiem, o czym?"
"Gdzie pojechaliście po ślubie?"
Mrugam; skąd jej to nagle przyszło do głowy? "Uh, w naszą podróż poślubną. Dwa tygodnie na Hawajach. Dlaczego pytasz?"
"Ja miałam gościa w swoim domu, którego musiałam zmuszać by wziął się w garść. Michael w końcu zaniósł go do łazienki i włożył pod zimny prysznic w pełni ubranego, bo Max nie opuszczał swojej sypialni nawet po to by się wykąpać," mówi stanowczo. "Nigdy, w całym moim życiu tak się nie bałam. Myślałam nawet, że go stracimy. Wiem wystarczająco dużo, by rozumieć, że prawie tak się stało i że nie będzie w stanie znieść takiego bólu po raz drugi."
"Isabel." Przykrywam usta dłonią, na próżno starając się powstrzymać łzy. Jak mogłam nie wiedzieć?
Jej ciemne oczy łagodnieją. "Nie chcę obarczać cię winą, Liz. Max głównie sam do tego doprowadził nie dopuszczając cię do siebie i jednocześnie starając się być twoim najlepszym przyjacielem. Był głupcem idąc na ten ślub nawet, gdy mówił, że musi znieść to świadectwo by uwierzyć. Ale teraz jest inaczej. Jeśli nie zamierzasz dać mu wszystkiego, proszę, pozwól mu odejść. On kocha cię zbyt mocno by dostawać jedynie skrawki."
Nie jestem w stanie nic odpowiedzieć. Zbyt mocno płaczę. Isabel wyciera dłonie w ręcznik i obejmuje mnie, starając się ukoić mój ból. Wdycham jej Chanel Nr 5 i wydycham uwalniając jednocześnie kolejne łzy.
Chwile oświecenia uderzają cię, jak widok błyskawicy na bezchmurnym niebie. Pozornie zapomniane słowa piosenki kołatają się w moim umyśle. Muzyka i wspomnienia bez wątpienia splatają się w sercu Maxa, umyślnie pozwalając mu ignorować pytanie, którego wierzył, że nie ma prawa mi zadać. Wyjdź za mnie.**
*~*~*~*~*~*~*~*
"Widziałaś Maxa?"
Maria potrząsa głową. Sarah zwraca się do mnie. "Zdaje się, że poszedł gdzieś z Alexem."
"Dzięki." Zważywszy na stan Alexa, najprawdopodobniej znajdę ich w pobliżu toalety. Nie widziałam go tak naładowanego od czasów college'u.
Zbliżając się do łazienki na zapleczu słyszę przytłumione odgłosy zwracania i zawodzenia. Coś poszło zupełnie nie tak.
"Przypomnij mi, dlaczego wziąłem to za dobry pomysł," Alex jęczy.
"Bo jesteś idiotą," odpowiada Max.
"Nie, bo musiałeś przyprowadzić swoją siostrę." Kolejne jęki.
Max wzdycha. "Słuchaj Alex, słuchaj uważnie. Jeśli zapomnisz cokolwiek z tego, co zamierzam ci powiedzieć, będę bardziej niż zadowolony powtarzając ci to, kiedy już nie będziesz oddawał pokłonów porcelanowemu bożkowi, zgoda?"
Słysząc wymamrotaną zgodę, Max zaczyna, jego głos rośnie z każdym słowem. "Pytałeś, 'Co, jeśli?' od kiedy wygrałeś randkę z Isabel, na aukcji dobroczynnej, na drugim roku w college'u. Jestem pewien, że Isabel była wspaniała i czarująca tamtego wieczora i wiem, że jest piękna. Ale ona nie jest dla ciebie.
Chcesz wiedzieć, co stałoby się, gdybyście się zaangażowali? Rozszarpałaby twoje serce i zostawiła ci jedynie jego kawałki, Whitman i oboje bylibyście nieszczęśliwi. I to nie z twojego powodu. Taka jest Isabel. Jedyny powód, dla którego znalazła szczęście u boku Michaela, jest taki, że on był już w zamku w momencie, gdy zaczęła wznosić jego mury. Bardzo kocham moją siostrę, ale cholernie trudno jest darzyć ją uczuciem, a jeszcze trudniej z nią żyć. Wewnątrz niej są rany, których po prostu nie mógłbyś uleczyć, nie ważne, jak bardzo byś ją kochał. W tym życiu Michael jest jedynym, który w ogóle ma szansę.
Nie Alex. Musisz zapomnieć o Isabel. Pogódź się z tym, że jakakolwiek możliwość bycia z nią umarła, została pogrzebana i skup się na swojej żonie. Nie ma wielu takich, jak Sarah. Masz cholerne szczęście od dnia, w którym zgodziła się wyjść za ciebie i na zawsze zostałeś pobłogosławiony."
"Szczęśliwy ze mnie człowiek. I jeżeli uda mi się wytrzeźwieć, może mi się nawet poszczęścić jeszcze dziś!"
"Nie liczyłbym na to," Max śmieje się. "No już, wstawaj."
"Max, brachu, czasami przydaje się mieć przyjaciela, który wie coś o alternatywnej rzeczywistości." Alternatywnej rzeczywistości? Czy może być coś więcej niż jego nieludzkie pochodzenie? Albo to pijacki bełkot? Czy przez cały ten czas Alex wiedział, nic mi nie mówiąc?
"Alex, przyjacielu, to nasz mały sekret, pamiętasz?"
"Jasne. Ciii. Okej, Jestem gotów jeszcze trochę poimprezować!"
Wycofuję się pospiesznie do skrzydłowych drzwi popychając je lekko tak, by wyglądało, jakbym dopiero przez nie weszła, kiedy obaj wychodzą z łazienki. "Cześć chłopaki. Zastanawialiśmy się, gdzie znikliście."
"Max trzymał mnie za włosy. Albo raczej trzymałby, gdybym je miał." Alex wskazuje jasny placek na czubku swojej głowy i wszyscy się śmiejemy. "Sarah nadal tam jest?"
Potakuję, a on odchodzi, zostawiając mnie i Maxa wpatrujących się w siebie.
"Nie martw się, nie próbowałem go uwieść." Jego usta wykrzywiają się w uśmiechu.
"Co?" Rumienię się. Zdaje się, że tym razem jest świadomy wszystkich stereotypów. "Nie, nie myślałam, że to robiłeś. On może być wystarczająco pijany, ale ty nie jesteś gejem."
"Zauważyłaś." Zielone iskierki pojawiają się w jego spojrzeniu. Już mnie to tak nie przeraża.
Kiwam głową, spoglądając na zegar. Kilka minut po dziesiątej. Z tym, czego nauczyłam się dzisiejszego wieczora i tym wszystkim, co już wiedziałam, myślę, że oboje potrzebujemy być sami przez jakiś czas. "Co powiesz na pominięcie 'północy o dziesiątej trzydzieści' i poczekanie do tej prawdziwej na moim balkonie?"
Cień bólu przemyka po jego twarzy, zanim uśmiecha się. "Jasne, brzmi zachęcająco."
*~*~*~*~*~*~*~*
Z kocem na ramionach, Max opada na moje leżako podobne krzesło, zapraszając mnie bym i ja usiadła. Jego nogi oparte są na ziemi po obu jego stronach. Przełykam akceptując propozycję i siadam opierając się o jego klatkę piersiową. Trzymając rogi koca okrywa mnie, obejmując jednocześnie, a silne mięsnie jego ud tulą moje.
Czuję, jakby całe moje życie przygotowywało mnie do tej chwili. Idealne miejsce i czas, które właśnie nadeszły. Jakby moja skóra nie była do końca w stanie powstrzymać emocji. Lada chwila mogę trysnąć nieposkromioną siłą.
"Max?"
"Hm?" Powiew jego ciepłego oddechu przy moim uchu sprawia, że zaczynam drżeć.
"Wiesz, która gwiazda jest twoja?"
"Nigdy nie wierzyłem w gwiazdy, Liz. A ty masz swoją ulubioną?" Mówi nieco tęsknym głosem.
"Nie chodziło mi o to. Miałam na myśli, która jest twoim domem."
Sztywnieje natychmiast. "Jak długo wiesz?"
"Zaczęłam coś podejrzewać, kiedy byłeś ze mną po śmierci Dana. Pojawiały się drobiazgi, na które do tej pory nie zwracałam uwagi-i prawdopodobnie byłoby tak dalej, gdyby nie ilość czasu, jaką spędzaliśmy ze sobą. Sprawiały, że byłam ciekawa, więc zbadałam twoją szczoteczkę do zębów i kilka włosów w moim laboratorium. Nie martw się, zniszczyłam wszystko, gdy otrzymałam swoje odpowiedzi. A ode mnie nikt się nie dowie."
Koc zostaje jedynie w moim posiadaniu, kiedy Max nagle się prostuje. "Studiowałaś mnie." Jest zły.
"Tak, studiowałam." Ja również wstaję, gotowa by bronić swoich racji. "A ty ocaliłeś mi życie."
"Co?" Przygląda mi się wściekle.
"Pierwszej nocy, po tym, jak Dan został zabity, spytałam cię, co zrobiłbyś, gdybym została postrzelona w Crashdown. Powiedziałeś, że znalazłbyś sposób, żeby mnie uratować. I znalazłeś, prawda? Wy-Wytworzyłeś jakąś tarczę. Od dłuższego czasu miałam sny, w których mój fartuszek lśnił. Do momentu, aż zobaczyłam włókna twojego DNA i domyśliłam się, że to nie on, a tarcza ochronna. Zostałabym postrzelona, mam rację?"
Jego twarz pozbawiona jest teraz jakichkolwiek kolorów, jego złość uszła. "Strzelono do ciebie. Kula odbiła się od tarczy."
"O." Moje nogi uginają się ni stąd ni zowąd. To bardzo wybijające z równowagi, kiedy dowiadujesz się, że twoje przypuszczenia, co do możliwości utraty życia potwierdzają się.
Max przeczesuje włosy dłonią zatrzymując ją i pocierając kark. Ciężko oddycha podejmując jakąś wewnętrzną decyzję. "Wiesz, że nigdy nie wątpiłem w to, że mogę ci zaufać."
"Nie wątpiłeś? To zbija mnie z tropu. "Więc dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Czy Alex wie?"
"Alex? Nie, nie wie. Myśli, że mam jakieś zdolności parapsychiczne; nie jestem do końca pewien, jak poukładał to w swojej głowie. Powiedziałem mu, że miewam sny dotyczące innych linii czasowych."
"Ale tak nie jest. To ja je mam?"
Śmieje się w niezadowoleniu. "Może usiądziemy?" Siadamy na tym samym miejscu, jego ciało otacza moje. Teraz jestem nawet bardziej go świadoma, o ile to w ogóle możliwe.
Max opowiada mi o swoich mocach i pochodzeniu. Na początku popycham go nieco, wiedząc, jak omija niektóre kwestie. Boi się i rozumiem to, ale muszę znać prawdę. Kiedy daję mu do zrozumienia, że nie przyjmę żadnych bajeczek, zdradza mi, jak użył granolithu by cofnąć się w czasie.
Mówi, że zrobił to by uratować mi życie; opowiada mi o Maxie z przyszłości i poświęceniu, na jakie zdobyła się druga wersja mnie by ratować jego. Nawet, gdy wiercę się, wbrew mojej prośbie opowiada mi, jak byliśmy sobie bliscy. Strzępy snów, które nieświadomie przesyłał mi przez lata, wcale nie były marzeniami, a przebłyskami wspomnień - tak, jak się domyślałam. Mimo wszystko dobrze jest umieć nazwać to zjawisko i zrozumieć, jak kształtował się jego związek z tamtą Liz.
A potem, niepewnie, Max opowiada mi całą historię z Tess, jak dała mu syna.
"On również przestał istnieć, prawda? Mały Zan," zastanawiam się. "To musiało być dla ciebie bardzo trudne." Moje słowa wywołują skurcz bólu, przypominając mi, że i ja nie mam dzieci. Nie mogę sobie tego wyobrazić; jak to musiało załamać Maxa.
"Myślę, że to było najtrudniejsze. Ale sytuacja była krytyczna i wszyscy się zgodziliśmy." Jego uścisk zacieśnia się, a przed moimi oczyma pojawia się przebłysk tej sytuacji tak wyraźny, że niemal nie potrzebuję jego słów..
W zasadzie Liz się nie zgadzała. Protestowała mówiąc, że jej życie nie jest tego warte. Niemal roniłem łzy, kiedy Michael i Isabel mnie poparli. Maria i Kyle nie potrzebowali, aby dodatkowo ich przekonywać. Jedynie Liz niewierząca w swoją wartość, nawet pod koniec. Dopiero, gdy głos niemal uwiązł jej w gardle, jakby miała sto lat i nie potrafiła już unieść swych rąk, postanowiłem podjąć ten nieodwracalny krok.
Kolejne łzy napływają do oczu, kiedy widzę ostatni przebłysk, choć i tak wciąż płakałam podczas jego długiej i smutnej opowieści. Nad chłopcem, który zbyt wcześnie musiał stać się mężczyzną; nad rodziną i przyjaciółmi, którzy zostali tu zesłani wraz z nim. Nad miłością, która promieniała w jego słowach, kiedy mówił o swojej młodziutkiej Liz - dziewczynie, której nigdy nie poznałam, chociaż kiedyś była mną.
Nad odwagą, która przez te wszystkie lata pomogła mu trwać w swoim przekonaniu i pozwoliła mi rozwinąć skrzydła.
"Cii. Wiem, że to nie jest najszczęśliwsza opowieść, Liz, ale teraz to tylko wspomnienia. To jest moje życie. Tutaj, przy tobie. Kocham cię."
Moje serce prawie przestaje bić i odwracam się do niego. "Mnie? Nie ją, ale mnie?"
Max śmieje się unosząc dłoń do mojego policzka. "Ciebie. Tamta Liz była piękną, dzielną kobietą i przechowuję w pamięci wspomnienie o niej. Ale tym właśnie jest: wspomnieniem. Jesteś wszystkim tym, kim ona nigdy nie miała szansy się stać. Nie wzoruję cię na moją bohaterkę Liz, dlatego, że cię kocham. Kocham cię, bo jesteś najsilniejszą ze wszystkich znanych mi osób. W ten sposób odwdzięczam się za twoją siłę."
Dopada mnie czkawka. "Potrafię wymyślić lepszy sposób."
W jego połyskujących oczach pojawia się rozkosz, gdy tuli moją twarz w swoich dłoniach, jego usta delikatnie muskają moje. W jakiś dziwny sposób smakuje znajomo i otwieram się ku niemu z radością, emocje wirują w moim wnętrzu. Jestem ledwie świadoma dźwięku bicia dzwonów w pobliskim kościele.
Północ.
C.D.N.
* Chipotle Chocolate Cake – ‘Chipotle’ to specjalny, ostry przysmak, ani znany w Polsce, ani nie przetłumaczalny. W każdym razie Max postanowił wzbogacić go o czekoladę.
** Marry me – w tłumaczeniu piosenki napisałam „poślub mnie” (śpiewała kobieta), ale tym razem „wyjdź za mnie” jako cytat lepiej pasuje.
P.S. Poprzednią część postaram się przerzucić na Stronę do jutra. Teraz wyjeżdżam do Krakowa i nie zdążę.
Rozdział szósty (część druga)
~~ Zima 2017 ~~
Moje drugie Boże Narodzenie bez Dana. Tego roku już tak nie boli - jego nieobecność. Moje wspomnienia zmieniają się, łagodnieją z upływem czasu. Myśli przynoszące kiedyś łzy zaczęły wywoływać tęskne uśmiechy, dlatego wiem, że rany mojego serca zasklepiają się.
Fakt bycia teraz w domu, pomaga. Domu w Roswell, w którym spędzałam każdą Gwiazdkę od dnia moich narodzin. Ani początek, ani też przedwczesny koniec mojego małżeństwa tego nie zmieniły. I zostanę tu nawet dłużej, póki nie zaczną się moje zajęcia. Nie będę wracać by spędzić zaledwie kilka dni z Greenwoodami. Nawet mimo postanowień, że będziemy podtrzymywać nasze więzi, ja i rodzina Dana stopniowo oddaliliśmy się od siebie. Specjalnie z tym nie walczę. Wydaje się to być naturalną koleją rzeczy - jakby ostatnie stadium w pozwoleniu mu odejść.
Wielki dzień mija w zawirowaniu pozłacanych, aksamitnych obrusów i na objadaniu się. Cisza po godzinach, spędzana z rodzicami jest tym, co cenię sobie najbardziej. Doroczna tradycja poznawania się na nowo, kiedy długie miesiące spędzamy osobno. Ale już kilka dni później pukam do drzwi Maxa Evansa.
Tym razem, to nie jest zwykły powrót na Święta do domu. W tym roku, przyświeca mu również misja.
"Liz? Jest siódma rano. Mam nadzieję, że masz dobry powód."
Uśmiechając się, ściskam dużą kawę przyniesioną z Crashdown. Mruga przypatrując mi się uważnie, potrząsa głową i sięga po papierowy kubek. "Wchodź."
Coś się zmieniło w jego salonie; zajmuje mi chwilę zorientowanie się, co. "Nowe zasłony?"
Max śmieje się. "Taa. Isabel w końcu zauważyła na starych dziury od pazurów pozostałe z czasów, kiedy Parker była jeszcze małym kociakiem. Nalegała abym je zmienił. Powiedziałem: zgoda, tu są wymiary i moja karta kredytowa. Idź na zakupy."
"Podobają mi się. Sprawiają, że stało się tu przytulniej." Promienie słońca przebijają się przez ciemny, acz przejrzysty brzoskwiniowy kolor, co zatapia pokój w blasku, którego desperacko potrzebował z uwagi na naturalne płótno żaglowe okrywające siedziska.
Dostrzega mój wzrok wpatrzony w narzuty i znów się śmieje. "Jeśli wolałabyś inny kolor, Liz, nie powinnaś mi była dawać prawie białego kota. Nie lubię odkurzać więcej niż to jest konieczne, a jej sierść nie jest tak widoczna na płótnie." Ziewa, a ja się uśmiecham.
"Chciałam po prostu wyrwać się z domu, Max. Moi rodzice zabrali się za generalne odkurzanie, co doprowadza mnie do szału. Możesz wracać do łóżka, jeśli chcesz; przyniosłam swoją książkę." Również ziewam. Może zaryzykuję i pomimo mnóstwa kociej sierści prześpię się na jego kanapie. Naprawdę nie chciałam tak wcześnie wstawać, ale kiedy twoi rodzice prowadzą restaurację, nie należą do ludzi, którzy lubią się wylegiwać i nie są przyzwyczajeni do pracy w ciszy.
Nad czymś się zastanawia, co odbija się w jego oczach. Wydaje się, jakby podjął wewnętrzną decyzję, po czym kieruje się w stronę kuchni, gdzie sięga do szuflady. "Następnym razem nie przejmuj się, jeśli mnie obudzisz."
To klucz. Do jego domu. Nie potrafię ukryć mojego zdziwienia. "Max, nie musisz-"
"Już od jakiegoś czasu zamierzałem ci go dać. Mam przecież klucze do twojego mieszkania, prawda? A poza tym, dzięki niemu, możesz uciec z domu zawsze, kiedy tylko zechcesz." Bagatelizuje to, ale ja chcę podkreślić ten gest w jakiś sposób. Uśmiecham się kładąc dłoń na jego ramieniu.
"Dziękuję. Doceniam to."
"To nic takiego." Posyła mi ciepły uśmiech w odpowiedzi.
"Wiesz, powinieneś sprawić sobie też nowy szlafrok. Obecny miał lepsze dni, mój przyjacielu." Prawdę mówiąc wygląda okropnie.
Max potrząsa głową i śmieje się. "Taa, w zasadzie to dostałem jeden na święta. Kapcie też, które przypuszczam obecnie są tam, gdzie kot, który je sobie przywłaszczył. Ten po prostu leżał najbliżej, kiedy usłyszałem twoje pukanie. Słuchaj, chcesz poduszkę, czy zwykłego jaśka? Zdaje się, że i ty zaraz zaśniesz. Ja na pewno. Wczoraj pracowałem do późna w nocy."
"Nie wiesz, że powinieneś zrobić sobie przerwę w Święta?" Droczę się.
"Muza nadchodzi niespodziewanie, więc kiedy się pojawi chwytasz się jej i nie narzekasz. Weź, wyglądasz na zmarzniętą. Może wyglądać jak siedem nieszczęść, ale nadal jest ciepły." Okrywa moje ramiona szlafrokiem z zagadkowym wyrazem twarzy, wyciągając spod niego pasmo włosów. Jego dłoń zwleka przeciągając kosmyk wzdłuż mojej szczęki. "Pozwoliłaś znów im urosnąć."
"Uhm. Uwierz lub nie, ale łatwiej jest o nie zadbać, kiedy są długie." Brzmię, jakby zabrakło mi tchu? Sama nie wiem. Ale coś jest w tej chwili, że staje się bardzo intymna. Może dlatego, że mam na sobie jego szlafrok, nawet jeśli jestem pod nim całkowicie ubrana.
Może dlatego, że on nie jest. T-shirt i spodenki najwyraźniej nie są tym, co preferuje na noc w domu, bo tu, jak widać używa wyłącznie bokserek. Widziałam go już w podobnym stroju na plaży, co dobitnie przypomina mi, że jest przecież w swoim królestwie. Jak również i to, że nie mam zielonego pojęcia, o czy myśli.
"Miło, że wpadłaś, Liz." Automatycznie odwzajemniam jego uścisk, czując delikatną skórę zamiast materiału. Jest ciepły, jak zawsze. "Wiesz, gdzie, co znaleźć, gdybyś chciała zaparzyć prawdziwej kawy. Uhm, nie wiem, jak z lodówką, ale w szafce znajdziesz pudełko z Tartami do podgrzania w mikrofalówce, gdybyś zgłodniała."
To wywołuje mój śmiech. "Szczerze, Max, nie mam pojęcia, jakim cudem nie jesteś tak wielki jak ten dom, skoro tak niezdrowo się odżywiasz."
Szczerzy się. "Nie wspominając pracy, która wymaga spędzania długich godzin siedząc na tyłku. Ale pracuję nad tym. Wiesz... odkąd zaczęłaś mi dokuczać z tego powodu." Oddaję mu uśmiech, a on gładzi mój policzek. "Obudź mnie koło południa, gdybym nie wstał, okej?"
"Jasne." Okrywam się ciaśniej szlafrokiem, przyciskając twarz do kołnierzyka wdychając jego zapach i obserwując, jak Max wchodzi po schodach z lekkim skrępowaniem, widocznym w jego krokach. Wie, że go obserwuję. Czy wie też, iż uważam, że piękny?
A co ważniejsze, czy ma pojęcie o tym, iż wiem, że nie jest człowiekiem?
*~*~*~*~*~*~*~*~*
Zaczęło się od tego, że zapomniał swojej szczoteczki do zębów. Obiecałam Maxowi, że do niego zadzwonię, kiedy dotrze do Roswell, żeby upewnić się, czy dojechał bezpiecznie. Byłam nadgorliwa w tej kwestii; czasami mam dziwne przeczucia. W każdym razie, kiedy zadzwonił, zaproponowałam, że wyślę mu szczoteczkę pocztą. Zaśmiał się i powiedział coś bardzo dziwnego: "Nie przejmuj się, po prostu ją wyrzuć. Przecież to nie moja elektryczna maszynka do golenia, zaśmiecona włosami."
To nie wspomnienie golarki przykuło moją uwagę. Oczywiście, że ją chciałby z powrotem, gdyby ją zostawił, bo na pewno była droga. Ale wspomnienie o włosach - dlaczego miałby znaczenie fakt, że zapomniał jej wyczyścić lub nie?
Od wyjazdu z Marią dzieliły mnie jeszcze dwa dni, więc spędziłam ten czas na rozmyślaniu o Maxie. Nie w rozmarzony sposób, do którego miałam skłonność w liceum, raczej bardziej naukowy. Łączyłam w całość strzępy informacji. Od lat robił dziwaczne rzeczy, ale do tej pory nic nie kazało mi szukać głębiej. Jednakże tym razem miałam coś, czego Max najwyraźniej starał się nigdy i nigdzie nie pozostawiać: kilka włosów z jego poduszki i zużytą szczoteczkę do zębów.
Prawdę mówiąc ze szczoteczki trudno mi było uzyskać jakiekolwiek informacje. Przecież pasta do zębów jest po to by wszystko zabić. Ale i tak wrzuciłam ją do specjalnego woreczka, podobnie jak próbki włosów. Potem włożyłam je do pustego pudełka po lodach i schowałam w głębi lodówki. Nie wiem, dlaczego automatycznie podjęłam aż takie środki by zabezpieczyć te ślady, ale tak właśnie zrobiłam, a kiedy wróciłam z Nowego Jorku i przeprowadziłam odpowiednie testy, wiedziałam, że instynkt mnie nie zawiódł. Komórki, z których zbudowane były włosy Maxa na pewno nie należały do człowieka. Wyodrębniłam fragment DNA i jego też zbadałam. Aminokwasy były w dużej mierze ludzkie, ale kilka wiązań nie było znanych na Ziemi.
Zniszczyłam wszystkie dowody. Uważałam by nie używać sprzętu automatycznie zapisującego wyniki badań, nie robiłam też żadnych notatek, polegając jedynie na mojej doskonałej pamięci. Potem wróciłam do domu by pomyśleć.
To było półtora roku temu. Nic nie powiedziałam Maxowi; nie byłam gotowa. Skrupulatnie prowadziłam proces dopasowywania do siebie śladowych dowodów, niejasnych wskazówek, które dawał mi przez te wszystkie lata... w końcu przedarły się przez żałobę, którą roztaczałam nad Danem. Te fascynujące puzzle okupowały mój umysł póki emocje nie opadły. Puzzle pociągające za sobą konsekwencje. To właśnie ukrywał Max. Nawet więcej - to powód, dla którego nigdy nie dopuścił mnie do siebie. Już od dłuższego czasu wiedziałam, że jego najważniejszym celem było zapewnienie mi bezpieczeństwa. Teraz wiem, że Max wierzy, iż będę w niebezpieczeństwie, jeśli zwiążę się z kosmitą. Staje się to tak niedorzecznie prostym przypuszczeniem. Teraz, kiedy znam już prawdę. Ale to jest właśnie niczym więcej, jak hipotezą, której nie zamierzam ślepo akceptować, jako uzasadnionej. Chcę dowodu.
Oczywiście by go zdobyć muszę pokazać Maxowi mój dowód, chociażby wnioski, do jakich doszłam. To, że mój fartuszek lśnił w dniu strzelaniny w Crashdown z powodu roztoczonej bariery ochronnej, a nie moich łez. To, że jest pozaziemską hybrydą człowieka i obcego stworzoną w laboratorium. To, że jego genetyczna modyfikacja jest tak wyszukana, że niedostępna na Ziemi. Mogę patrzeć na jego DNA i widzieć, jak zostało ono poskładane, ale nie mam zielonego pojęcia, jak powtórzyć ten proces.
To, że czasami wciągał mnie w swoje sny, co nie zawsze działo się jedynie, podczas gdy spałam. Cały czas myślałam, że to jedynie moje marzenia, widziane z innej perspektywy, ale patrzę na to inaczej teraz, gdy już wiem, kim jest. Nagle zrozumiałam, dlaczego moje odczucia były wtedy zniekształcone, jakby docierały do mnie spod wody. Nie były moje.
Już rozumiem, co Max do mnie czuje. Do czego jeszcze nie doszłam to, co z tym zrobić.
*~*~*~*~*~*~*
Mój brzuch burczy, jak szalony. Szkoda, że nie chce przestać. Jak na złość zwiększa swoją częstotliwość, co jest rzadko spotykanym zjawiskiem. Otwieram oczy by znaleźć Parker zwiniętą w kłębek na moim brzuchu, mruczącą z zadowoleniem.
"Spanie na kanapie pod jej kocem sprawia, że stajesz się poduszką," oznajmia mi wesoły głos Maxa. Czy nie miałam go przypadkiem obudzić? Jak on to robi? Czy kosmici nie potrzebują snu? "Zrobiłem kawę. A ją mogę przesunąć, jeśli chcesz."
"Nie, nie trzeba." Odwracam lekko głowę by zobaczyć jego uśmiech. Przeciąga się na swoim fotelu, jego laptop leży przed nim na stoliku. "Jestem po prostu zaskoczona. Zwykle się tak do mnie nie przytula."
"Zwykle nie masz na sobie jej koca."
Ani twojego szlafroka. Prawdopodobnie dla kociego nosa pachnę, jak Max. Jakby się nad tym zastanowić, dla mojego również. To bardzo przyjemny, znajomy zapach. Długo opierałam się by wyprać poszewkę na poduszkę, której używał będąc u mnie. Wdychanie tej cząstki, która po nim pozostała sprawiała, że czułam się mniej samotna.
Ale te myśli pozostają w mojej głowie, więc jedynie wymrukuję zgodę. Max sięga po coś, po czym słyszę odgłos gryzienia, na co zaczynam się śmiać. "Nie żartowałeś z tym jedzeniem z mikrofalówki."
"Nie-e." Bierze kolejnego gryza, a ja zauważam butelkę z Tabasco, która stoi obok kubka z kawą.
"Och, błagam, powiedz, że nie polałeś jedzenia tym świństwem."
"Świństwem? Świństwem? Jestem głęboko urażony." Zraniony pociąga nosem, jego oczy świecą się i z premedytacją wylewa więcej sosu na tartę, oblizując usta, po tym, jak przesadnie opycha się kanapką. "Pyszności".
Chichotam z tego przedstawienia. Zdaje się, że Parker preferuje, gdy jej poduszka się nie rusza, bo obdarza mnie obrażonym spojrzeniem i prycha z pogardą. To sprawia, że śmieję się jeszcze głośniej; stało się jasne, od kogo Max nauczył się tych przerysowanych gestów. Przeciąga się zanim porzuca mnie na rzecz fotela Maxa, gdzie rozkłada się na oparciu, opierając przednie łapki na ramieniu swojego właściciela. Siadam obserwując, jak Max wyciąga do niej palec pokryty Tabasco, a kotka zlizuje sos z zapałem.
"Przekabaciłeś też kota?"
"Nikogo nie przekabaciłem, prawda, malutka? Ta miła pani powinna wiedzieć, że po sześciu latach, polubiłaś wszystko to, co ja jem," grucha do niej. Parker ociera swój policzek o jego szczękę, mrucząc tak głośno bym ją usłyszała, a Max drapie ją przez chwilę pod bródką. "Chcesz pooglądać CNN?" Max bawi się laptopem.
"Lubi wiadomości?"
"Niee, podoba jej się, jak skróty informacji przelatują na dole ekranu. Powinnaś ją zobaczyć, kiedy ogląda hokej. Parker jest lepsza w śledzeniu krążka niż Fox kiedykolwiek." Wydaje się rozradowany swoją złośliwą uwagą, a ja nieco sobie przypominam, że stacja telewizyjna Foxa z niepowodzeniem używa niebieskiego światła laserowego do śledzenia gry. Nie wiem, czy to ma związek z Michaelem, który ma hopla na punkcie hokeja, ale Max ostatnio wydaje się spragniony tego sportu. Czytałam u niego o zamieszkach, które wybuchły przy powołaniu nowych graczy podczas finałów Pucharu Stanley'a w zeszłym roku.
"Masz może mleko?" W lodówce nie ma śladu kartonu, czy dzbanka.
"Tak, jest w butelce po soku gdzieś z tyłu. Nie lubię kartonów."
"Nie jesteś za wybredny?"
"Przecież wiesz."
Śmieję się i dolewam mleka do kawy. Pierwszy, zbyt gorący łyk jakoś mi nie przeszkadza, kiedy widzę, jak Max całuję Parker w głowę i mruczy do niej, "Kocham cię, cukiereczku." Nic na to nie poradzę, że zaskoczona parskam płynem.
Spogląda na mnie rumieniąc się. Nie tym zwyczajowym mini rumieńcem, kiedy końcówki jego uszu robią się czerwone, a na jego twarzy pojawia się wyraz zażenowania. Tym razem spływa szkarłatem całkowicie, od kołnierzyka po linię włosów. Jakby za kilka miesięcy miał skończyć siedemnaście lat, a nie trzydzieści cztery. Nie mogę się powstrzymać. "Nie podejrzewałabym cię o takie jej nazywanie, Max."
Rumieniec się pogłębia, a on ripostuje, "Na pewno, skarbie?"
Mój pseudonim mailowy. Wymyśliłam go wieki temu; nawet nie pamiętam, kiedy i dlaczego. Teraz wydaje się tak typowy, że dziwi mnie, kiedy Max używa zwykłego 'Liz'. Ale nigdy nie słyszałam, by wymawiał go głośno, a brzmi to o wiele bardziej intymnie niż się wydaje, nawet, gdy Max jest sarkastyczny. Nie jestem pewna, czy chcę o tym teraz myśleć. "Bardzo śmieszne."
Śmieje się, a jego kolor stopniowo blednie, kiedy zostawia kota, fotel i komputer by ponownie napełnić swój kubek. Mocna, czarna najlepiej z dobrze palonych ziaren, o słodko gorzkim smaku. Kilka razy chciałam go zainteresować espresso, ale mu nie zasmakowało. Jest zdziwiony, że lubię cappuccino; mówi, że to jedynie bardziej elegancki sposób, by wypić moje zwykłe rozcieńczone lury. Głuptas z niego.
Chociaż nie wygląda głupio, kiedy jego zamknięte oczy wyrażają zadowolenie z przypływu kofeiny. Otwiera je i obdarza mnie uśmiechem. "Widzę, że jednym z problemów długich włosów jest to, jak łatwo się plątają." Jedna z moich dłoni przelotnie je przeczesuje.
Muszę wyglądać jak straszydło, skoro Max o tym wspomina. Zwykle jest aż nadto taktowny. "Zdarza się."
"Więc, masz jakieś plany na jutrzejszy wieczór?"
"Noc Sylwestrową? O ile mi wiadomo, nie. Dlaczego pytasz?"
"Tak sobie myślałem, że nigdy nie podziękowałem ci należycie za Parker. Jest taka restauracja, którą chciałem wypróbować; otworzyli ją kilka miesięcy temu. Chciałbym zabrać cię na kolację." Wydaje się, jakby rozpierała go energia, kiedy czeka na moją odpowiedź.
"Nie byłeś tam z Michaelem i Isabel?" Tak bywa zwykle. Czasami idą też starsi Evansowie.
Max śmieje się. "Wiem najlepiej, żeby nie prosić Michaela by poszedł tam, gdzie wymagają marynarki i krawata."
"Aa, coś wytwornego! Brzmi zachęcająco. Pójdę z przyjemnością." Boże, już czuję motylki.
"Przyjadę po ciebie o wpół do ósmej."
*~*~*~*~*~*~*~*~*
"Och, Maria, ty jeszcze nie straciłaś wyczucia. Mogłabyś upiąć to tak, by spinka nie wystawała na wierzch? Chyba za bardzo ją wyciągnęłam." Kiedy tylko pojawia się w mojej sypialni podaję jej nieznośną wsuwkę. Śmieje się i posłusznie układa zabłąkane pasemko na odpowiednim miejscu.
"Podstępna, niby nie upięta fryzura, jak widzę."
"Mniej więcej. Psikniesz mnie?" Osłaniam twarz dłońmi, kiedy rozprowadza mgiełkę lakieru do włosów. Jeszcze tylko kolczyki i naszyjnik i jestem gotowa do wyjścia.
"Ślicznie." Maria mierzy mnie wzrokiem. "Masz to szczęście, że nadal jesteś szczupła."
"Przecież nie jesteś gruba, Maria. Uważam, że wyglądasz o wiele lepiej, niż gdy byłaś nastolatką." Ja zresztą też. Niewiele przytyła, a do tego tam, gdzie trzeba. Ja jestem płaska, jak zawsze.
"Tak, składam to na barki macierzyństwa. Spośród wszystkich zmian, jakie zaszły w moim ciele, cieszę się, że nareszcie mam melony."
"Jasne." Chciałabym, żeby moje włosy nie były w większości upięte, bym zdołała ukryć swoją twarz. Nie mogła nie dostrzec przebłysku melancholii.
"Och, Lizzie, przepraszam."
"Nie, Maria. Nie czuj się winna, dlatego, że ty masz dzieci, a ja nie. Jesteś w tym niemal tak beznadziejna, jak Alex."
Wzdycha i układa głowę na moim ramieniu przez dłuższą chwilę. "Może mogłabyś poprosić Maxa o dokonanie przeglądu."
"Maria!" Obie się śmiejemy, a napięcie znika.
"Więc to druga randka, huh?"
"Co? To nie randka, Maria. To zwykła kolacja z przyjacielem." Sprawdzam szminkę po raz ostatni. Już prawie wpół do ósmej.
"Jasne." Nie jest przekonana.
"Maria."
"Liz, nie robiłaś tego od lat. Czuję się, jakbyśmy znów były w szkole średniej, kiedy pomagałam ci się stroić i w ogóle,"
"To, dlatego przyszłaś? Wciągnąć mnie w sentymentalne rozpamiętywania?" Droczę się. Ledwie się uśmiecha unosząc brwi i chwytając moje dłonie. "Okej. Oficjalnie to nie randka, ale mój żołądek myśli zupełnie coś innego. Nie wiem, czy jestem w stanie to zrobić."
"Och, kochana, oczywiście, że możesz. Przecież to nie jest wasze pierwsze spotkanie. Po prostu się rozluźnij," namawia.
"A co, jeśli źle to odbieram, Maria? Co, jeśli on chce się właśnie tylko rozluźnić, żeby po prostu czuć się przy mnie swobodniej? Co, jeśli myśli, że jestem nietykalna, bo byłam mężatką? Dobry Boże, a co, jeśli wszyscy inni cały ten czas mieli rację i Max naprawdę jest gejem?"
Moje ostatnie słowa wprawiły ją w śmiech, a ja obdarzam ją poważnym spojrzeniem. To nie jest śmieszne.
"Liz, uspokój się." Maria chwyta moje ramiona, powstrzymując drżenie, którego nawet nie zauważyłam. Wpatruje się prosto we mnie. "A co mówi ci twoje serce?"
Spoglądam na nią, roztrzęsiona wewnątrz. Jestem przerażona i szczęśliwa jednocześnie. "Że Max otworzył się na mnie, jak nigdy przedtem. I byłabym głupia, nie wykorzystując tej szansy."
*~*~*~*~*~*~*~*
"Więc makaron ci smakuje?" Max uśmiecha się do mnie. Pewnie mam to wypisane na twarzy.
"Jest wspaniały. Zwykle nie zamawiam niczego z ryb w Roswell, bo o wiele lepszą jakość mają one u mnie w domu. Ale te smakują wyśmienicie." Powietrze tej przytulnej, francuskiej restauracji powiewa cichym profesjonalizmem i cieszę się, że mnie uwiodło. "Nie mogę uwierzyć, że zamówiłeś stek z frytkami."
"Co proszę? Przecież to uświęcony tradycją posiłek. Poza tym, jestem smakoszem obydwu składników." Śmieje się, kiedy podkradam karbowana frytkę z jego talerza.
"Wiem. Ile porcji frytek pochłonąłeś w Craschdown w szkole średniej?"
Jego mięśnie na twarzy drżą jeszcze bardziej, gdy w końcu jego uśmiech poszerza się i zastyga w miejscu. "Jak mniemam około kilku słoni."
Odpowiadam uśmiechem i kontynuujemy jedzenie oraz rozmowę. To takie łatwe. Czego tak się bałam?
"Wciąż w większości jadasz poza domem?"
"Nie odkąd mam pokój u Hendersonów," Max chichota.
"Właśnie! Obiecałeś mi opowiedzieć tą historię, przy następnym spotkaniu." Jestem taka ciekawa, jak znalazł swoje 'biuro'. W zasadzie to miejsce nie jest typowe dla biura. To coś w rodzaju zajazdu prowadzonego przez wspaniałą starszą parę, gdzie można się przespać i coś zjeść, a pokoje pełne są antyków. Dom może i jest stary, ale i tak dziwny, a Max mimo to przyjeżdża tam w ciągu tygodnia ze swoim laptopem by pisać.
"Rodzice obchodzili czterdziestą rocznicę, dwa lata temu i chcieli ją uczcić w wyjątkowy sposób, ale mój tata był w środku ważnej sprawy i nie mogli opuścić Roswell na dłużej niż dwa dni. Hendersonowie otworzyli ‘Rosemount’ kilka miesięcy wcześniej, a ja słyszałem o tym miejscu parę dobrych słów, więc zarezerwowałem im tam pokój na weekend najbliższy ich rocznicy."
"Wow. I co o nim sądzą?" Okręcam ostatnią nitkę makaronu.
"Moja mama go pokochała. Omawiała z panią Henderson jakiś przepis i w końcu sprawa szukania przeze mnie miejsca do wynajęcia wypłynęła na wierzch, a kolejną rzeczą, której się dowiedziałem było to, że mam biuro. A najlepsze jest to, że jadam głównie tam. Niemal każdy lunch, czasem też kolacje, ale wtedy upewniam się, że za wszystko zapłaciłem. Lunch jest wliczony w wynajem." Mruga.
Interesujące. Jeśli Max wspomina, że coś jest 'najlepsze' musi też być coś 'najgorszego'. Nie jest dobry w ukrywaniu aluzji. "Brzmi fantastycznie. Co jest najgorsze?"
Jego uszy nabiegają czerwienią i zaczyna się krztusić. "Dzięki Bogu nie trwało to długo - pani Henderson chciała mnie wyswatać." Potrząsam głową nie rozumiejąc, a on wyjaśnia. "Ze swoim siostrzeńcem."
"Co zrobiłeś?" Niemal słyszę, z jakim trudem łapię powietrze.
Max drapie się za uchem. "Nie miałem pojęcia, jak się z tego wykręcić nie obrażając pani Henderson, więc się z nim spotkałem. On poczekał, aż będziemy sami i powiedział mi, że miło mnie poznać, ale najwyraźniej jestem spięty, więc spytał, dlaczego przyszedłem?" Wzrusza ramionami. "Pośmialiśmy się z tego. Miły facet. Nie wiem, co powiedział swojej ciotce, ale drugi raz nie próbowała, więc się cieszę."
Nigdy nie miałam lepszej okazji by spytać go o to, co dręczy mnie już od dłuższego czasu. "Naprawdę nie przeszkadza ci, że dziewięćdziesiąt dziewięć procent mieszkańców Roswell myśli, że jesteś gejem?"
"Nie, poważnie." Uśmiecha się. "Wszyscy, na których mi zależy wiedzą, więc kogo obchodzi, co myśli reszta świata? Przyznam się, że gryzło mnie to w college’u, ale to było dawno temu. Już nie pocę się na sama myśl o tym." Nadziewa ostatni kawałek swojego steku na widelec.
Komentuję nie myśląc o tym, jak to zabrzmi - tak nietypowo, jeśli chodzi o mnie, ale Max czasami powoduje takie zachowanie. "Musisz być niezaprzeczalnie pewny swoich preferencji seksualnych."
Zastyga w bezruchu rzucając mi spojrzenie pełne zielonych, ciepłych iskierek. Niemal tracę oddech pod jego ciężarem, zagłębiając się w moim krześle. "Jestem. Bardzo pewny."
"O. To dobrze," mruczę niewyraźnie. Jeden z kącików jego ust ucieka do góry, po czym Max zjada ostatni kęs. Sięgam po moją torebkę. "Wrócę za minutkę."
Krzesła w damskich toaletach należą do tych, które boisz się złamać, gdy usiądziesz na jednym z nich, ale podtrzymują mnie, gdy na nie opadam. Stukam palcami czekając niecierpliwie, aż telefon wybierze numer.
"Halo?"
"Nie jest gejem!"
Maria prycha przez sekundę. "Proszę, powiedz mi, że nie dowiedziałaś się tego uprawiając seks w łazience."
"Co? Nie! Maria!"
"Tylko sprawdzałam."
Relacjonuję jej moją rozmowę z Maxem. "A potem spojrzał na mnie, jakby chciał zjeść mnie żywcem."
"To dobrze, prawda?"
"Tak. Nie. Nie wiem." Naprawdę.
"Okej." Maria akcentuje ostatnią sylabę. "Lizzie, co się dzieje? Myślałam, że powinnaś się cieszyć, że tak otwarcie pokazuje, że jest tobą zainteresowany. Czy nie o to chodzi tego wieczoru?"
"Tak, ale... Maria, już nie wiem, co robić z tymi uczuciami. Z nikim nie byłam od śmierci Dana. A przecież umawialiśmy się przez wieki, zanim się zaręczyliśmy. Nie wiem, jak mam być z kimś innym." Przyznaję się szeptem, czując łzy w moich oczach.
Wzdycha ze współczuciem. "Och, kochanie. Czy Max zrobił lub powiedział coś, czym zmuszałby cię do czegokolwiek?" Wyczuwam napięcie w jej pytaniu, które mówi, że skopałaby mu tyłek, gdybym powiedziała ‘tak’ i to wywołuje mój dygocący śmiech.
"Nie. Po prostu wykłada swoje uczucia na stół. Myślę, że to, jakby upewnianie się z jego strony, że wiem, na czym stoję." To nie wydaje się takie straszne, teraz, gdy ubieram to w słowa.
"Cudownie. Więc nie jesteś jeszcze gotowa by wskoczyć na niego w damskiej toalecie. To dobrze, Liz. W zasadzie to nawet bardzo dobrze, bo coś mi mówi, że Max nie jest publicznym typem, podobnie zresztą, jak i ty." Jej czarny humor znów wprowadził mnie w śmiech. "Lizzie, posuwasz się do przodu ze swoim życiem. To może być przerażające, wiem. Ale posuwanie się na przód nie musi oznaczać ogromnego skoku w przyszłość. To tylko jedna randka. Nie chodzi o to, że musisz wrócić do jego do domu i się z nim przespać. Nie musisz nawet całować go na pożegnanie. Wszystko, co powinnaś zrobić, to rozluźnić się i być sobą." Przestaje mówić, po czym dodaje ściszonym głosem, "On już kocha cię taką, jaką jesteś."
"Myślę, że to właśnie przeraża mnie najbardziej. Co jeśli nam nie wyjdzie? Stracę go. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić życia, którego Max Evans nie jest częścią. Czy możliwość dostania czegoś więcej warta jest ryzykowania naszej przyjaźni?"
Długa cisza. Tak długa, że zaczynam się martwić, póki nie słyszę jej słów, "Jedyne, co mogę ci poradzić jest to, co powiedziałaś mi lata temu: że kiedy Max patrzy na ciebie, czujesz w sobie cały wszechświat i wszystko ma sens."
Zapomniałam o tych słowach, ale nie o prawdzie, która się za nimi kryje. Najwyraźniej wywarły na Marii duże wrażenie i jej uwaga towarzyszy mi, kiedy wracam do stolika.
"Pozwoliłem sobie zamówić dla nas kawę." Oczy Maxa połyskują.
"I deser, jak widzę. Nie jestem pewna, czy mam na niego jeszcze miejsce!"
"Stąd tylko jeden kawałek na dwa widelce. Spróbuj." Namawia, a ja się poddaję przymykając powieki by lepiej rozkoszować się przyjemnością. Kiedy kawałek rozpływa się na moim języku, uderza mnie niespodziewany smak.
"Co to za ciasto?" Biorę kolejny kawałek, czekając na następne uderzenie. Twarz Maxa przybiera zabawny, mały uśmiech. "No, jakie?"
"To Chipotle Chocolate Cake."*
"Nie mówisz poważnie. Czekoladowe z ostrymi papryczkami?" Muszę spróbować raz jeszcze. "Nie wierzę!" Nieco duszący ostry posmak uwydatnia czekoladę i jednocześnie tłumi nadmiar gęstej masy, której zwykle zbyt wiele jest w tego typu ciastkach. To zdumiewające.
"Słodkie i ostre. Da się znieść, huh?" Odchyla się do tyłu trzymając filiżankę z kawą, a sens tego, co powiedział dociera do mnie. Taką właśnie mieszankę Max spożywa na co dzień; o którą droczę się z nim bez ustanku. Najwyraźniej, pod niektórymi formami, jest wyśmienita.
"Nadal nie przekonasz mnie do polania Tabasco naleśników z truskawkami." Ostatnia złośliwość, ale wprawia go w śmiech.
Później wieczorem, Max odprowadza mnie pod dom moich rodziców nalegając, by podejść aż pod same drzwi. Nie inaczej, jak zawsze; bezpieczeństwo ponad wszystko, nawet w śpiącym Roswell. Ale, co z jego oczekiwaniami? Czy się zmieniły?
A co z moimi?
"Uhm, co robisz jutro wieczorem?" Nie planowałam go o to spytać, ale odczułam potrzebę przerwania tej miłej ciszy.
"W Nowy Rok? Jeszcze nie wiem. Dlaczego pytasz?"
Odwracam się do niego na progu. "Może wpadniesz do Crashdown? Isabel i Michael również. Rozmawiałam z tatą i pozwolił mi zatrudnić deejay'a w tym roku, więc będzie możliwość posłuchania normalnej muzyki."
Max śmieje się. "Nie jestem pewien, czy chcę wiedzieć, jakich środków słownych użyłaś by go do tego przekonać."
"Masz rację, nie chcesz tego wiedzieć," przyznaję mu rację. "To było, jakbym znów musiała bronić swojej pracy doktorskiej. Zaczynamy koło siódmej."
Jego dłoń wędruje do kosmyka moich włosów, a ja wpatruję się w niego. Poświaty ulicznych lamp ukrywają jego twarz w cieniu i nie mogę dostrzec jej wyrazu. "Przyjdę."
"To dobrze. Max, dziękuję ci za kolację. Było wspaniale." Jestem trochę spięta. To ten moment podczas randki, kiedy wszystkie frazesy zostają wymienione - pocałunki również.
"Dzisiejszego wieczora, to ja ci dziękowałem, pamiętasz?" Widzę jego biały uśmiech przez moment zanim mnie obejmuje. Moje oczy zamykają się w ciemności, gdy przyciska mnie do swego ramienia. Nawet Maria zgodzi się, że Max obejmuje najlepiej, ale tym razem jest inaczej. Nie wstrzymuje się, nie jest tak ostrożny: całkowicie przylegam do jego ciała. Chciałabym tak stać po wieki... w jego ramionach.
Jego usta muskają mój policzek o milimetry od kącika moich ust. Gdybym teraz obróciła głowę... ale tego nie robię. Już jest idealnie.
"Do zobaczenia jutro, Liz. Dobranoc."
"Dobranoc."
"Usta!" Alex krzyczy z drugiego końca kafeterii, a uszy Maxa się czerwienią.
"Chwileczkę, ty jesteś Ustami?" Nie mogę w to uwierzyć, kiedy potakuje głową, przewraca oczami, a potem idzie w stronę Alexa uśmiechając się i klepie go po plecach.
'Ciociu Liz, możesz nam poczytać tak, jak Usta, naśladując te wszystkie głosy?'
'Ciociu Liz, możemy zagrać w Niesamowitego Hulka? Czemu nie? Usta bawi się w to z nami!'
Nie chciałam tłumaczyć Charliemu, że niemal dorównuje mi wzrostem, a przecież nawet nie jest jeszcze nastolatkiem. Jestem zbyt mała by dźwigać czterech chłopców, których rozpiera energia. Ale teraz już rozumiem, dlaczego zdjęcia, stojące na kominku Maxa, nikną za ramkami, z których uśmiecha się cały klan Whitnmanów.
"Więc, kto zniekształcił twoje imię? Evan?"
"Nie, słownictwo Evana nadal opiera się na 'ciasteczko' i 'mama'. Obawiam się, że sam jestem sobie winien." Max uśmiecha się zawstydzony, kiedy Alex niemal krzyczy.
"Taa, myślał, że będzie cool jeśli nada im imiona sportowców z wrestlingu tyle, że pierwszym, jakie przyszło mu do głowy było Jimmy 'Usta południa' Hart, który nie udzielał się już od czasów, kiedy byliśmy dzieciakami. Mark i Steven natychmiast uczepili się tego, a 'Max' odszedł w niepamięć."
"Może przestałbyś mi to wciąż wypominać, co Whitman?"
"Czy to dlatego nazywają Evana Termitem?"
Max śmieje się. "Prawie. Ochrzciliśmy go Terminatorem. Z czasem przezwisko wyewoluowało, jak widać. A gdzie Sarah? Nie przyszła?"
"Przyszła, kręci się gdzieś z Marią. I - o! Cześć Isabel. Michael." Alex sztywnieje uśmiechając się w stronę nowoprzybyłych. Niech to. Zapomniałam, że czuje się przy nich niezręcznie, gdy mówiłam Maxowi, że i oni są zaproszeni.
"Cześć, Alex," siostra Maxa odpowiada z wdziękiem. Michael kiwa głową podając mu dłoń.
"Co wam przynieść? Jest szampan i napoje bezalkoholowe, coś do przegryzienia też się znajdzie." Rozmawiamy na temat ich zamówień, a potem odchodzę - porządna ze mnie hostessa.
*~*~*~*~*~*~*~*
"Wyglądają beznadziejnie."
"Tak, masz rację." Nie mogę zaprzeczyć słowom Marii. Max nie znosi tańczyć, ale jest na parkiecie zajmując Alexa by ten nie narobił sobie kłopotów, wyginając się przed sprzętem DJa. A to nie jest łatwym zadaniem z ilością alkoholu, jaką pochłonął Alex.
Sarah sączy swojego szampana. "Może wreszcie myśl o niej wyparuje na zawsze z jego głowy."
Obie z Marią jesteśmy zaskoczone, ale ona pyta pierwsza. "Wiesz o Isabel?"
Uśmiecha się nieco odkładając kieliszek. "Niespełnione marzenie. Wiem od czasów college'u, zanim jeszcze się zaręczyliśmy."
"Nie czujesz się zagrożona?" Chcę wiedzieć.
"Nie szczególnie. Isabel jest niczym więcej, jak właśnie marzeniem. Wspomnieniem chłopięcego bólu. Ja jestem rzeczywistością Alexa, a on nie jest typem lubiącym resztki. Wiem, jak bardzo kocha mnie i chłopców." Sarah potrząsa głową. "Lód Isabel nie jest dla niego i on dobrze o tym wie."
Mądre słowa, które zmuszają mnie do przemyśleń. Oziębłość Isabel ma źródło w jej pochodzeniu. Podobnie, jak szorstkie maniery Michaela. Ale, co z Maxem? Czy on również byłby wspomnieniem mojego cierpienia, jeśli nie sięgnąłby po mnie tamtego dnia w UFO Center i kilka miesięcy później, kiedy wysłał pierwszego maila spośród tysięcy? Co jest w nim innego, że udało mu się pozostać na mnie otwartym? I ile go to kosztowało?
Maria powraca z uśmiechem pełnym satysfakcji; nie spostrzegłam, kiedy odeszła. "Okej. DJ zagra jeszcze jedną szybką piosenkę, a potem jakiś wolniejszy kawałek. Sarah, zajmiesz się Alexem, czy ja mam to zrobić? Oczywiście Liz zajmie się Maxem." Puszcza oko.
"Hej, zaraz. Max i ja nie tańczymy," protestuję. Nie od czasu mojego ślubu.
"W zasadzie Max w ogóle nie tańczy, ale coś mi się wydaje, że dzisiejszego wieczora łamie wszystkie swoje zasady." Sarah posyła mi uśmieszek.
"A co z twoim uczuciem, że chciałaś pozostać w jego ramionach na wieki?" Maria trzepota rzęsami, gdy się krzywię. "Możesz mu to powiedzieć, masz moją zgodę."
"Są bardzo dobrymi przyjaciółmi, nieprawdaż? Mam na myśli Maxa i Alexa." Zmieniam temat.
"Tak, chociaż mam raczej wrażenie, że to przejściowe. Jak pozostali, Max uważa za niemożliwe ciągłe kręcenie się wokół Alexa." Sarah szczerzy się. "I oczywiście nie tylko dlatego, że Max jest moją ulubioną opiekunką do dzieci."
"Często opiekuje się chłopcami?" pyta Maria.
"Wystarczająco często. Jest jednym z niewielu, którzy potrafią rozdzielić bliźniaków samym tylko spojrzeniem. Nie szkodzi też fakt, że nie muszę mu płacić." Przewraca oczami.
"Nie płacisz mu?"
"Oczywiście, że mu płaci, Mario. Jedzeniem, prawda?" Śmiejemy się wraz z Sahrą a ona potakuje. "Max sprawia, że w przygodach Alexa z gotowaniem urasta on do rangi wielkiego szefa kuchni. Jeśli nie potrafi nawet podgrzać jedzenia jest całkowicie bezużyteczny."
Maria również chichota, po czym dodaje z ożywieniem. "Dziewczęta, piosenka niemal dobiega końca. Idźcie usidlić swoich partnerów. Ja sprawdzę, czy mój mąż powrócił już z krainy bajek. Laura nalegała, żeby wstąpił do babci i przeczytał jej książkę na dobranoc."
Staję naprzeciw Maxa, kiedy muzyka się zmienia. Jeden z kącików jego ust ucieka do góry.
"Szukasz czegoś, Liz?"
Wpatruję się w niego. "Maria mnie przysłała." Nie chciałam tego przyznać.
Śmieje się. "W takim razie, zatańczysz?"
Potakuję, a on bierze mnie w swoje ramiona. Jest mi tak samo dobrze, jak zeszłej nocy. To nie był przypadek; czuję, że tak miało być. Jak nic innego w moim życiu, nawet kochanie się z Danem. To nagłe porównanie przeraża mnie. Tak niechroniona, jak Max przez kilka ostatnich dni i pewna swych uczuć, jestem wreszcie gotowa na ten rodzaj intymności.
Chcąc rozwiać te myśli droczę się z Maxem. "Słyszałam, że opowiadasz bajki za resztki ze stołu."
"Można na to patrzeć i tak." Koniuszki jego uszu robią się czerwone. "Miło spędzam z nimi czas. Lubię dzieci." Potakuję, a mój umysł odpływa w zupełnie innym kierunku. Nadal nie stracił wyczucia w odczytywaniu moich myśli. "Liz i na ciebie przyjdzie pora. Masz trzydzieści trzy lata. Przy dzisiejszej technologii, praktycznie sama jesteś jeszcze dzieckiem."
Opieram głowę na jego ramieniu. "Czy mówiłam ci kiedykolwiek, o co kłóciliśmy się w dniu jego śmierci?"
"Nie dokładnie. Wspomniałaś, że to miało związek z twoim negatywnym wynikiem testu ciążowego." Jego dłoń zacieśnia się delikatnie na mojej talii, w którym to geście odkrywam wiele nowych znaczeń. Celowo oszukiwałam się przez tak długi okres czasu na temat ceny, jaką Max płaci za moją przyjaźń. Ponieważ nie mogłam żyć bez niego i nie radziłam sobie z prawdą, jak trudne było dla niego, to, że go potrzebowałam.
Czy naprawdę możliwe jest pozostawienie tego za nami?
"Były jeszcze inne testy, których wyniki przyszły w tym samym czasie. Moje mówiły jedno i to samo: jak wszystkie kobiety w mojej rodzinie, wystarczyło dłużej na mnie spojrzeć, a zaszłabym w ciążę. Ale Dan... on był bezpłodny."
"Myślałem, że to można obejść metodą in vitro, albo czymś w tym rodzaju."
"Owszem, zwłaszcza, jeśli chodzi o mężczyzn, gdzie pobranie jest bezpośrednie i nie trzeba czekać, aż, no sam wiesz." Moja twarz robi się czerwona, ale zaczynam się śmiać, kiedy Max wydaje odgłos zakłopotania tym pomysłem. Założę się, że skrzyżowałby nogi, gdybyśmy teraz siedzieli. "Nie byłam w stanie sama przeprowadzić badań laboratoryjnych; nie mam odpowiednich kwalifikacji by zajmować się ludźmi. Ale robiłam to wiele razy podczas moich badań naukowych i pracy z morskimi zwierzętami - byłam członkinią zespołu, który pomógł potomkowi Shamii urodzić w niewoli. Trzecie pokolenie! I Shamia jest całkowicie zdrowa. Udało mi się nawet raz z nią popływać."
"Pamiętam. W twoich mailach nie zabrakło zdaje się zdania, które nie kończyłoby się wykrzyknikiem." Słyszę, jak się uśmiecha. "Wywnioskowałem to z twojego nie skrępowania, podczas, gdy Dan zachowywał się wprost przeciwnie."
"Masz rację, źle się z tym czuł. Zdaje się, że to jedna z tych sytuacji, kiedy nie wiesz, jak zareagujesz, póki się w niej nie znajdziesz. Ja byłam wściekła." Czuję łzy, które zbierają się pod moimi zaciśniętymi powiekami. Tak długo o tym nie rozmawiałam. Ale wśród tych wszystkich ludzi, rozprawiających o swoich dzieciach, nagle mocno mnie to przytłoczyło.
"Oj, Liz." Odsuwa pasmo włosów z mojego czoła policzkiem i całuje odkrytą skórę. "Nie wiem, co powiedzieć poza tym, że dopiero zaczynaliście o tym rozmawiać. Miał czas by się z tobą zgodzić lub nie." Max puszcza moją dłoń, a jego wędruje do mojej twarzy unosząc lekko moją głowę tak bym spotkała jego wzrok. "Co wiem na pewno to, że Dan nie chciałby, żebyś rozpamiętywała chwile swojej złości. Kochał cię, skarbie. Wszystkie pary mają swoje problemy i nie ma znaczenia, to, że kłóciliście się, gdy zginął. Liczy się tylko to, że darzyliście się miłością wystarczającą by chcieć spędzić ze sobą resztę życia."
Jestem trochę zdziwiona, że w jego głosie, ani oczach nie ma śladu goryczy, a jedynie szczera troska. Uświadamiając sobie, przez ostatnie dwa lata, kiedy próbowałam poskładać układankę o Maxie w całość zrozumiałam, że najbardziej niesamowite jest to, iż nie stał się zgorzkniały. Że nie nienawidził Dana, chociaż mógłby, gdyby chciał. Że nigdy nie żywił do mnie urazy za to, iż żyłam własnym życiem nawet, gdy nie był jego częścią, a zwłaszcza, kiedy nią był. Nie mam najmniejszego pojęcia, jak trudno było mu milczeć.
Ale już nie długo.
*~*~*~*~*~*~*~*
"Pomóc ci z tym?"
Spoglądam na Isabel ze zdziwieniem, poczym wskazuję jej tacę z jedzeniem leżącą na stoliku obok. "Jasne, dzięki."
Przez chwilę stoimy w ciszy układając krakersy i ser na jednej z tac, ogórki, pomidory i cebulę na drugiej. W końcu odzywa się ze wzrokiem spoczywającym na jej dłoniach. "Proszę, nie skrzywdź go." Delikatnie błaga.
"Isabel," Nie mam pojęcia, co odpowiedzieć. Wpatruję się w nią, kiedy w końcu podnosi na mnie swój wzrok.
"Widziałam, jak tańczyłaś z Maxem. Dzisiejszego wieczora nosi swe serce na dłoni; widzę to, gdy patrzy na ciebie. Po prostu się boję..." ciężko przełyka. "Nie znam cię zbyt dobrze, Liz, ale mimo to myślę, że jesteś dobrą osobą i wiem, że zależy ci na moim bracie. Ale, jeśli nie jesteś gotowa, by całkowicie go do siebie dopuścić, proszę nie rób tego wcale. Nie jest tak silny, na jakiego wygląda."
Czy ktokolwiek jest? "Isabel, nie chcę skrzywdzić Maxa. Dlaczego-czemu tak myślisz?"
Ponownie odszukuje mój wzrok, jej usta wykrzywiają się niszcząc nieskazitelne piękno jej twarzy. "Naprawdę nie wiesz, prawda?"
"Nie wiem, o czym?"
"Gdzie pojechaliście po ślubie?"
Mrugam; skąd jej to nagle przyszło do głowy? "Uh, w naszą podróż poślubną. Dwa tygodnie na Hawajach. Dlaczego pytasz?"
"Ja miałam gościa w swoim domu, którego musiałam zmuszać by wziął się w garść. Michael w końcu zaniósł go do łazienki i włożył pod zimny prysznic w pełni ubranego, bo Max nie opuszczał swojej sypialni nawet po to by się wykąpać," mówi stanowczo. "Nigdy, w całym moim życiu tak się nie bałam. Myślałam nawet, że go stracimy. Wiem wystarczająco dużo, by rozumieć, że prawie tak się stało i że nie będzie w stanie znieść takiego bólu po raz drugi."
"Isabel." Przykrywam usta dłonią, na próżno starając się powstrzymać łzy. Jak mogłam nie wiedzieć?
Jej ciemne oczy łagodnieją. "Nie chcę obarczać cię winą, Liz. Max głównie sam do tego doprowadził nie dopuszczając cię do siebie i jednocześnie starając się być twoim najlepszym przyjacielem. Był głupcem idąc na ten ślub nawet, gdy mówił, że musi znieść to świadectwo by uwierzyć. Ale teraz jest inaczej. Jeśli nie zamierzasz dać mu wszystkiego, proszę, pozwól mu odejść. On kocha cię zbyt mocno by dostawać jedynie skrawki."
Nie jestem w stanie nic odpowiedzieć. Zbyt mocno płaczę. Isabel wyciera dłonie w ręcznik i obejmuje mnie, starając się ukoić mój ból. Wdycham jej Chanel Nr 5 i wydycham uwalniając jednocześnie kolejne łzy.
Chwile oświecenia uderzają cię, jak widok błyskawicy na bezchmurnym niebie. Pozornie zapomniane słowa piosenki kołatają się w moim umyśle. Muzyka i wspomnienia bez wątpienia splatają się w sercu Maxa, umyślnie pozwalając mu ignorować pytanie, którego wierzył, że nie ma prawa mi zadać. Wyjdź za mnie.**
*~*~*~*~*~*~*~*
"Widziałaś Maxa?"
Maria potrząsa głową. Sarah zwraca się do mnie. "Zdaje się, że poszedł gdzieś z Alexem."
"Dzięki." Zważywszy na stan Alexa, najprawdopodobniej znajdę ich w pobliżu toalety. Nie widziałam go tak naładowanego od czasów college'u.
Zbliżając się do łazienki na zapleczu słyszę przytłumione odgłosy zwracania i zawodzenia. Coś poszło zupełnie nie tak.
"Przypomnij mi, dlaczego wziąłem to za dobry pomysł," Alex jęczy.
"Bo jesteś idiotą," odpowiada Max.
"Nie, bo musiałeś przyprowadzić swoją siostrę." Kolejne jęki.
Max wzdycha. "Słuchaj Alex, słuchaj uważnie. Jeśli zapomnisz cokolwiek z tego, co zamierzam ci powiedzieć, będę bardziej niż zadowolony powtarzając ci to, kiedy już nie będziesz oddawał pokłonów porcelanowemu bożkowi, zgoda?"
Słysząc wymamrotaną zgodę, Max zaczyna, jego głos rośnie z każdym słowem. "Pytałeś, 'Co, jeśli?' od kiedy wygrałeś randkę z Isabel, na aukcji dobroczynnej, na drugim roku w college'u. Jestem pewien, że Isabel była wspaniała i czarująca tamtego wieczora i wiem, że jest piękna. Ale ona nie jest dla ciebie.
Chcesz wiedzieć, co stałoby się, gdybyście się zaangażowali? Rozszarpałaby twoje serce i zostawiła ci jedynie jego kawałki, Whitman i oboje bylibyście nieszczęśliwi. I to nie z twojego powodu. Taka jest Isabel. Jedyny powód, dla którego znalazła szczęście u boku Michaela, jest taki, że on był już w zamku w momencie, gdy zaczęła wznosić jego mury. Bardzo kocham moją siostrę, ale cholernie trudno jest darzyć ją uczuciem, a jeszcze trudniej z nią żyć. Wewnątrz niej są rany, których po prostu nie mógłbyś uleczyć, nie ważne, jak bardzo byś ją kochał. W tym życiu Michael jest jedynym, który w ogóle ma szansę.
Nie Alex. Musisz zapomnieć o Isabel. Pogódź się z tym, że jakakolwiek możliwość bycia z nią umarła, została pogrzebana i skup się na swojej żonie. Nie ma wielu takich, jak Sarah. Masz cholerne szczęście od dnia, w którym zgodziła się wyjść za ciebie i na zawsze zostałeś pobłogosławiony."
"Szczęśliwy ze mnie człowiek. I jeżeli uda mi się wytrzeźwieć, może mi się nawet poszczęścić jeszcze dziś!"
"Nie liczyłbym na to," Max śmieje się. "No już, wstawaj."
"Max, brachu, czasami przydaje się mieć przyjaciela, który wie coś o alternatywnej rzeczywistości." Alternatywnej rzeczywistości? Czy może być coś więcej niż jego nieludzkie pochodzenie? Albo to pijacki bełkot? Czy przez cały ten czas Alex wiedział, nic mi nie mówiąc?
"Alex, przyjacielu, to nasz mały sekret, pamiętasz?"
"Jasne. Ciii. Okej, Jestem gotów jeszcze trochę poimprezować!"
Wycofuję się pospiesznie do skrzydłowych drzwi popychając je lekko tak, by wyglądało, jakbym dopiero przez nie weszła, kiedy obaj wychodzą z łazienki. "Cześć chłopaki. Zastanawialiśmy się, gdzie znikliście."
"Max trzymał mnie za włosy. Albo raczej trzymałby, gdybym je miał." Alex wskazuje jasny placek na czubku swojej głowy i wszyscy się śmiejemy. "Sarah nadal tam jest?"
Potakuję, a on odchodzi, zostawiając mnie i Maxa wpatrujących się w siebie.
"Nie martw się, nie próbowałem go uwieść." Jego usta wykrzywiają się w uśmiechu.
"Co?" Rumienię się. Zdaje się, że tym razem jest świadomy wszystkich stereotypów. "Nie, nie myślałam, że to robiłeś. On może być wystarczająco pijany, ale ty nie jesteś gejem."
"Zauważyłaś." Zielone iskierki pojawiają się w jego spojrzeniu. Już mnie to tak nie przeraża.
Kiwam głową, spoglądając na zegar. Kilka minut po dziesiątej. Z tym, czego nauczyłam się dzisiejszego wieczora i tym wszystkim, co już wiedziałam, myślę, że oboje potrzebujemy być sami przez jakiś czas. "Co powiesz na pominięcie 'północy o dziesiątej trzydzieści' i poczekanie do tej prawdziwej na moim balkonie?"
Cień bólu przemyka po jego twarzy, zanim uśmiecha się. "Jasne, brzmi zachęcająco."
*~*~*~*~*~*~*~*
Z kocem na ramionach, Max opada na moje leżako podobne krzesło, zapraszając mnie bym i ja usiadła. Jego nogi oparte są na ziemi po obu jego stronach. Przełykam akceptując propozycję i siadam opierając się o jego klatkę piersiową. Trzymając rogi koca okrywa mnie, obejmując jednocześnie, a silne mięsnie jego ud tulą moje.
Czuję, jakby całe moje życie przygotowywało mnie do tej chwili. Idealne miejsce i czas, które właśnie nadeszły. Jakby moja skóra nie była do końca w stanie powstrzymać emocji. Lada chwila mogę trysnąć nieposkromioną siłą.
"Max?"
"Hm?" Powiew jego ciepłego oddechu przy moim uchu sprawia, że zaczynam drżeć.
"Wiesz, która gwiazda jest twoja?"
"Nigdy nie wierzyłem w gwiazdy, Liz. A ty masz swoją ulubioną?" Mówi nieco tęsknym głosem.
"Nie chodziło mi o to. Miałam na myśli, która jest twoim domem."
Sztywnieje natychmiast. "Jak długo wiesz?"
"Zaczęłam coś podejrzewać, kiedy byłeś ze mną po śmierci Dana. Pojawiały się drobiazgi, na które do tej pory nie zwracałam uwagi-i prawdopodobnie byłoby tak dalej, gdyby nie ilość czasu, jaką spędzaliśmy ze sobą. Sprawiały, że byłam ciekawa, więc zbadałam twoją szczoteczkę do zębów i kilka włosów w moim laboratorium. Nie martw się, zniszczyłam wszystko, gdy otrzymałam swoje odpowiedzi. A ode mnie nikt się nie dowie."
Koc zostaje jedynie w moim posiadaniu, kiedy Max nagle się prostuje. "Studiowałaś mnie." Jest zły.
"Tak, studiowałam." Ja również wstaję, gotowa by bronić swoich racji. "A ty ocaliłeś mi życie."
"Co?" Przygląda mi się wściekle.
"Pierwszej nocy, po tym, jak Dan został zabity, spytałam cię, co zrobiłbyś, gdybym została postrzelona w Crashdown. Powiedziałeś, że znalazłbyś sposób, żeby mnie uratować. I znalazłeś, prawda? Wy-Wytworzyłeś jakąś tarczę. Od dłuższego czasu miałam sny, w których mój fartuszek lśnił. Do momentu, aż zobaczyłam włókna twojego DNA i domyśliłam się, że to nie on, a tarcza ochronna. Zostałabym postrzelona, mam rację?"
Jego twarz pozbawiona jest teraz jakichkolwiek kolorów, jego złość uszła. "Strzelono do ciebie. Kula odbiła się od tarczy."
"O." Moje nogi uginają się ni stąd ni zowąd. To bardzo wybijające z równowagi, kiedy dowiadujesz się, że twoje przypuszczenia, co do możliwości utraty życia potwierdzają się.
Max przeczesuje włosy dłonią zatrzymując ją i pocierając kark. Ciężko oddycha podejmując jakąś wewnętrzną decyzję. "Wiesz, że nigdy nie wątpiłem w to, że mogę ci zaufać."
"Nie wątpiłeś? To zbija mnie z tropu. "Więc dlaczego nic mi nie powiedziałeś? Czy Alex wie?"
"Alex? Nie, nie wie. Myśli, że mam jakieś zdolności parapsychiczne; nie jestem do końca pewien, jak poukładał to w swojej głowie. Powiedziałem mu, że miewam sny dotyczące innych linii czasowych."
"Ale tak nie jest. To ja je mam?"
Śmieje się w niezadowoleniu. "Może usiądziemy?" Siadamy na tym samym miejscu, jego ciało otacza moje. Teraz jestem nawet bardziej go świadoma, o ile to w ogóle możliwe.
Max opowiada mi o swoich mocach i pochodzeniu. Na początku popycham go nieco, wiedząc, jak omija niektóre kwestie. Boi się i rozumiem to, ale muszę znać prawdę. Kiedy daję mu do zrozumienia, że nie przyjmę żadnych bajeczek, zdradza mi, jak użył granolithu by cofnąć się w czasie.
Mówi, że zrobił to by uratować mi życie; opowiada mi o Maxie z przyszłości i poświęceniu, na jakie zdobyła się druga wersja mnie by ratować jego. Nawet, gdy wiercę się, wbrew mojej prośbie opowiada mi, jak byliśmy sobie bliscy. Strzępy snów, które nieświadomie przesyłał mi przez lata, wcale nie były marzeniami, a przebłyskami wspomnień - tak, jak się domyślałam. Mimo wszystko dobrze jest umieć nazwać to zjawisko i zrozumieć, jak kształtował się jego związek z tamtą Liz.
A potem, niepewnie, Max opowiada mi całą historię z Tess, jak dała mu syna.
"On również przestał istnieć, prawda? Mały Zan," zastanawiam się. "To musiało być dla ciebie bardzo trudne." Moje słowa wywołują skurcz bólu, przypominając mi, że i ja nie mam dzieci. Nie mogę sobie tego wyobrazić; jak to musiało załamać Maxa.
"Myślę, że to było najtrudniejsze. Ale sytuacja była krytyczna i wszyscy się zgodziliśmy." Jego uścisk zacieśnia się, a przed moimi oczyma pojawia się przebłysk tej sytuacji tak wyraźny, że niemal nie potrzebuję jego słów..
W zasadzie Liz się nie zgadzała. Protestowała mówiąc, że jej życie nie jest tego warte. Niemal roniłem łzy, kiedy Michael i Isabel mnie poparli. Maria i Kyle nie potrzebowali, aby dodatkowo ich przekonywać. Jedynie Liz niewierząca w swoją wartość, nawet pod koniec. Dopiero, gdy głos niemal uwiązł jej w gardle, jakby miała sto lat i nie potrafiła już unieść swych rąk, postanowiłem podjąć ten nieodwracalny krok.
Kolejne łzy napływają do oczu, kiedy widzę ostatni przebłysk, choć i tak wciąż płakałam podczas jego długiej i smutnej opowieści. Nad chłopcem, który zbyt wcześnie musiał stać się mężczyzną; nad rodziną i przyjaciółmi, którzy zostali tu zesłani wraz z nim. Nad miłością, która promieniała w jego słowach, kiedy mówił o swojej młodziutkiej Liz - dziewczynie, której nigdy nie poznałam, chociaż kiedyś była mną.
Nad odwagą, która przez te wszystkie lata pomogła mu trwać w swoim przekonaniu i pozwoliła mi rozwinąć skrzydła.
"Cii. Wiem, że to nie jest najszczęśliwsza opowieść, Liz, ale teraz to tylko wspomnienia. To jest moje życie. Tutaj, przy tobie. Kocham cię."
Moje serce prawie przestaje bić i odwracam się do niego. "Mnie? Nie ją, ale mnie?"
Max śmieje się unosząc dłoń do mojego policzka. "Ciebie. Tamta Liz była piękną, dzielną kobietą i przechowuję w pamięci wspomnienie o niej. Ale tym właśnie jest: wspomnieniem. Jesteś wszystkim tym, kim ona nigdy nie miała szansy się stać. Nie wzoruję cię na moją bohaterkę Liz, dlatego, że cię kocham. Kocham cię, bo jesteś najsilniejszą ze wszystkich znanych mi osób. W ten sposób odwdzięczam się za twoją siłę."
Dopada mnie czkawka. "Potrafię wymyślić lepszy sposób."
W jego połyskujących oczach pojawia się rozkosz, gdy tuli moją twarz w swoich dłoniach, jego usta delikatnie muskają moje. W jakiś dziwny sposób smakuje znajomo i otwieram się ku niemu z radością, emocje wirują w moim wnętrzu. Jestem ledwie świadoma dźwięku bicia dzwonów w pobliskim kościele.
Północ.
C.D.N.
* Chipotle Chocolate Cake – ‘Chipotle’ to specjalny, ostry przysmak, ani znany w Polsce, ani nie przetłumaczalny. W każdym razie Max postanowił wzbogacić go o czekoladę.
** Marry me – w tłumaczeniu piosenki napisałam „poślub mnie” (śpiewała kobieta), ale tym razem „wyjdź za mnie” jako cytat lepiej pasuje.
Last edited by Olka on Fri Nov 12, 2004 3:41 am, edited 1 time in total.
Sama nie wiem co napisać. Ta część chyba była najlepsza ze wszystkich dotychczasowych. Była taka głęboka, zawierała w sobie, tak jak mówiłaś zarówno momenty śmieszne, jak i pełne uczucia - smutku, radości. Chyba najbardziej wzruszyła mnie końcówka, wyznanie całej prawdy, którą do tej pory Max nosił w sobie. I jeszcze ta rozmowa Liz z Isabell, moment, w którym Is opowiada jak Max przeżył ślub Liz, tego chyba się nie spodziewałam.
Mimo tych wszystkich smutniejszych momentów, owa część była wspaniała. Szczególnie podobały mi się chwile kiedy opisywałaś Maxa, takiego jakiego znamy z filmu, próbującego otworzyć się na Liz, okazującego swoje uczucia, ale jeszcze nie tak bardzo jawnie, dokładnie tak jak na początku I sezonu.
I jeszcze sytuacja w łazience w tej restauracji, ten telefon Liz do Marii, tak jak to na prawdę byłaby jej pierwsza, no może druga randka z wymarzonym chłopakiem, po prostu świetne.
Olu bardzo ci dziękuję za tą część. Mimo opóźnienia muszę powiedzieć, że warto było czekać.
Mimo tych wszystkich smutniejszych momentów, owa część była wspaniała. Szczególnie podobały mi się chwile kiedy opisywałaś Maxa, takiego jakiego znamy z filmu, próbującego otworzyć się na Liz, okazującego swoje uczucia, ale jeszcze nie tak bardzo jawnie, dokładnie tak jak na początku I sezonu.
I jeszcze sytuacja w łazience w tej restauracji, ten telefon Liz do Marii, tak jak to na prawdę byłaby jej pierwsza, no może druga randka z wymarzonym chłopakiem, po prostu świetne.
Olu bardzo ci dziękuję za tą część. Mimo opóźnienia muszę powiedzieć, że warto było czekać.
Nie wiem co napisać, po prostu nie wiem. Zawsze tak się dzieję kiedy jestem wzruszona i mam łzy w oczach. Chylę czoła Olka nad wrażliwością tłumaczenia bo z tym większą przyjemnością oddaję się magii jaka z niego emanuje. Zaufanie do fachowości tłumaczki to jedno z jego atutów. Niewiele jest opow. gdzie pragnę żeby się jeszcze nie skończyło. Każda scena to jak ostrożne, delikatne poruszanie po uczuciach bohaterów, zaglądanie im do serc i dusz. Jetem z nimi, przeżywam to samo co oni, cierpię i żyję nadzieją. Nie umiałam powstrzymać łez gdy Liz uprzytomniła sobie dlaczego Max nie chciał pamiętać piosenki z jej ślubu. Nie umiałam powstrzymać łez w trakcie jej rozmowy z Isabel. Nie trzeba wielkich słów żeby opisać emocje jakie targają bohaterami. To wyjątkowo piękne opowiadanie, od początku mnie ujęło i dzięki za nie.
I jak zawsze pojawia się gorzkia refleksja, dlaczego scenarzyści nie korzystają z takich perełek.
Wiem, że tym opowiadaniem należy się delektować ale spraw Olu żebyśmy się delektowali częściej.
I jak zawsze pojawia się gorzkia refleksja, dlaczego scenarzyści nie korzystają z takich perełek.
Wiem, że tym opowiadaniem należy się delektować ale spraw Olu żebyśmy się delektowali częściej.
Coż, a myślałam, że gorzej być nie może. Jednak gdy Isabell opisywała Maxa... Mam mieszne uczucia. Nie wiem czy to jest tak do końca w porządku, aby Max zawsze był tym chłopcem do bicia, kims kto cały czas musi zmagać się z sobą dla ochrony kogoś kogo kocha. Chociaż tu się kryje cały dreamerkowy czar. Cudowna część!
Olu, chyba nie będziemy musieli czekać na kolejną część długo? Bo teraz gdy Liz wie...
Olu, chyba nie będziemy musieli czekać na kolejną część długo? Bo teraz gdy Liz wie...
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Płaczę i śmieję się na przemian...albo coś ze mną nie w porządku, albo to arcydzieło.
Hm...dla własnego bezpieczeństwa wolę uznać, że to drugie.
To kolejne obok "Antarian Sky" RosDeidre, "Innocent" Mockinbird i "Kiss the Flame" Ashton opowiadanie, ktore spokojnie mogłoby zostać wydane w wersji książkowej i usunąć w cień wszystkie ckliwe romansidła z pod znaku Daniel Steel
Realizm i rzeczywistość do bólu w cudowny sposób miesza się tu z baśnią o miłości bez względu na czas, miejsce i wszystko, łzy ze smiechem, nostalgia z nadzieją, melancholijny smutek ze spokojnym szczęściem. Śmieję się czytając o Liz referującej Marii randkę przez telefon, śmiech staje się gorzki gdy słucham wynurzeń Sarah w pełni świadomej fascynacji męża inną kobietą, płaczę nad chłopcem ktory zbyt szybko musiał stać się mężczyzną.
TO BYŁO PIĘKNE"Halo?"
"Nie jest gejem!"
Maria prycha przez sekundę. "Proszę, powiedz mi, że nie dowiedziałaś się tego uprawiając seks w łazience."
"Co? Nie! Maria!"
"Tylko sprawdzałam."
To chyba najbardziej doskonała, zawarta w kilku zdaniach charakterystyka Isabel i Michaela razem wziętych.Chcesz wiedzieć, co stałoby się, gdybyście się zaangażowali? Rozszarpałaby twoje serce i zostawiła ci jedynie jego kawałki, Whitman i oboje bylibyście nieszczęśliwi. I to nie z twojego powodu. Taka jest Isabel. Jedyny powód, dla którego znalazła szczęście u boku Michaela, jest taki, że on był już w zamku w momencie, gdy zaczęła wznosić jego mury. Bardzo kocham moją siostrę, ale cholernie trudno jest darzyć ją uczuciem, a jeszcze trudniej z nią żyć. Wewnątrz niej są rany, których po prostu nie mógłbyś uleczyć, nie ważne, jak bardzo byś ją kochał. W tym życiu Michael jest jedynym, który w ogóle ma szansę
PIĘKNE.Kolejne łzy napływają do oczu, kiedy widzę ostatni przebłysk, choć i tak wciąż płakałam podczas jego długiej i smutnej opowieści. Nad chłopcem, który zbyt wcześnie musiał stać się mężczyzną; nad rodziną i przyjaciółmi, którzy zostali tu zesłani wraz z nim. Nad miłością, która promieniała w jego słowach, kiedy mówił o swojej młodziutkiej Liz - dziewczynie, której nigdy nie poznałam, chociaż kiedyś była mną
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Liz16 - W takim razie ja również się cieszę, że czekałaś cierpliwie. Z powodu objętości tej części długo nie mogłam się zebrać do jej tłumaczenia. Ale gdy w końcu pojechałam do babci z nudów wzięłam się do pracy. Jak sama powiedziałaś "Mimo tych wszystkich smutniejszych momentów, owa część była wspaniała"... i to pozowliło mi ją 'szybciutko' przetłumaczyć. No i Max, jakby żywcem wyciągnięty z I sezonu.
Eluś - Pięknie to wszystko ujęłaś. Chyba nie było osoby, która nie uroniłaby łzy, chociażby podczas rozmowy Isabel i Liz. Ten fragment tłumaczyłam najdłużej. Choć nie jest mnie łatwo doprowadzić do łez, płakałam jak bóbr. Jak mnie babcia zobaczyła nad ranem (tłumaczyłam do 5 rano, bo nie mogłam się oderwać!), cały dzień pytała się, czy napewno wszystko w porządku. Piękna część. I owszem, będziecie delektować się częściej kolejnymi odsłonami histori Maxa i Liz. O ile mnie pamięć nie myli zostały jeszcze dwie. W piątek wraca mój brat, więc nie dopuści mnie do komputera przez najbliższy tydzień. A potem wyjeżdżam. Dokładnie 10-tego i do tego czasu zamierzam zapuścić się z moim laptopem w pokoju i skończyć, co zaczęłam.
ADkA - Masz rację, że to nie wporządku robić z Maxa kozła ofiarnego. Już niedługo sama się przekonasz, że autorka wpadła na ten sam pomysł Jeśli chodzi o kolejne części... patrz powyżej
Lizziett - 'Arcydzieło' bardzo dobrze ujmuje moje zdanie na temat tego ff. (pocichu dodam, że Antarian Sky też zalicza się do tej grupy ) A co do wersji książkowej... no cóż - powstaje takowa w moich domowych pieleszach Przepis: łądnie wydrukować na kartkach A5, znaleźć odpowiednie zdjęcie dobrej rozdzielczości, ozdobić je tytułem, załadować na dyskietkę i zanieść do fotografa z poleceniem wywołania fotki również formatu A5. Zbindować i gotowe Polecam!
Onika - Zwięźle i na temat
Ocho, rozpisałam się jakbym była autorką tego cudeńka Ale to opowiadanie niesie ze sobą taką dawkę ładunku uczuć, że nie sposób tłumacząc go, nie zżyć się z nim i autorem. Mam nadzieję, że wybaczycie mi, że się tak zagalopowałam. Dziękuję Wam wszystkim za ciepłe słowa!
Eluś - Pięknie to wszystko ujęłaś. Chyba nie było osoby, która nie uroniłaby łzy, chociażby podczas rozmowy Isabel i Liz. Ten fragment tłumaczyłam najdłużej. Choć nie jest mnie łatwo doprowadzić do łez, płakałam jak bóbr. Jak mnie babcia zobaczyła nad ranem (tłumaczyłam do 5 rano, bo nie mogłam się oderwać!), cały dzień pytała się, czy napewno wszystko w porządku. Piękna część. I owszem, będziecie delektować się częściej kolejnymi odsłonami histori Maxa i Liz. O ile mnie pamięć nie myli zostały jeszcze dwie. W piątek wraca mój brat, więc nie dopuści mnie do komputera przez najbliższy tydzień. A potem wyjeżdżam. Dokładnie 10-tego i do tego czasu zamierzam zapuścić się z moim laptopem w pokoju i skończyć, co zaczęłam.
ADkA - Masz rację, że to nie wporządku robić z Maxa kozła ofiarnego. Już niedługo sama się przekonasz, że autorka wpadła na ten sam pomysł Jeśli chodzi o kolejne części... patrz powyżej
Lizziett - 'Arcydzieło' bardzo dobrze ujmuje moje zdanie na temat tego ff. (pocichu dodam, że Antarian Sky też zalicza się do tej grupy ) A co do wersji książkowej... no cóż - powstaje takowa w moich domowych pieleszach Przepis: łądnie wydrukować na kartkach A5, znaleźć odpowiednie zdjęcie dobrej rozdzielczości, ozdobić je tytułem, załadować na dyskietkę i zanieść do fotografa z poleceniem wywołania fotki również formatu A5. Zbindować i gotowe Polecam!
Onika - Zwięźle i na temat
Ocho, rozpisałam się jakbym była autorką tego cudeńka Ale to opowiadanie niesie ze sobą taką dawkę ładunku uczuć, że nie sposób tłumacząc go, nie zżyć się z nim i autorem. Mam nadzieję, że wybaczycie mi, że się tak zagalopowałam. Dziękuję Wam wszystkim za ciepłe słowa!
Ta ja też uważm, że ta część jak do tej pory jest najlepsza. Wzruszyć się wzruszyłam, nie zabrakło też śmiechu. Należy pogratulować naszej kochanej, wspaniałej, cudownej Olusi , za to, że tak pięknie przetłumaczyła to opo. Tylko tak dalej Olka. Nie obijaj się, dawaj następną część, muszę ją przeczytać PRZED wyjazdem
Kolejna część dopiero po moim powrocie. Przepraszam, ale wczoraj przyplątał nam się do domu mały kotek i oczywiście, to ja musialam się nim zająć. Niestety mam alergię na kocią sierść, więc po godznie ciężko mi było ustać na nogach. Jak wrócę, Zosi najprawdopodobniej już nie będzie i wtedy dokończę tłumaczenie. Jeszcze raz przepraszam.
Tłumaczenie 2 ost. części przekładam na czas bliżej nieokreślony. Powód to roswell.pl, które przydalo mi 'trochę' pracy. Przykro mi. Ale napewno to skończę, choć raczej rozłoży się to na tygodnie (nawet kilka do nastu)
Last edited by Olka on Thu Sep 23, 2004 8:24 pm, edited 1 time in total.
Kiedy zaczęłam czytać to opowiadanie, odłożyłam je, lekko zasmucona. Nie mogę znieść historii, w których Max i Liz zostaja w jakiś sposób rozdzieleni. Nie zrozumcie mnie źle, nie uważam, że oni W KAŻDYM ff powinni być razem, ale kiedy czytam coś w stylu GF (choć mało jest tak dobrych opowieści), to powala mnie realizm fabuły...Płaczę, nie śpię po nocach...Wszystko przez to, że "nic nigdy nie jest takie proste". Kiedy M&L rozstają się w gniewie, nie robi to na mnie specjalnego wrażenia, ale w TAKIEJ sytuacji przeżywam to tak, jakby byli moimi najbliższymi przyjaciółmi, jakbym JA stała na miejscu Liz i ktoś wyrywałby ze mnie systematycznie całą duszę. To bardzo boli. Dlatego zbierałam się długo do GF. Ale teraz, po przeczytaniu wszystkich dostępnych części, nie żałuję. Warto było "cierpieć" razem z bohaterami. Cieszę się, że tendencja do happy endów (przynajmniej częściowych) nie zaginęła tak do końca Piękne, Oluś...
Adka, rzeczywiście masz rację. Max na ogół jest zawsze poszkodowany przez życie i bierze na siebie odpowiedzialność za cały świat. I jego przeciwnicy bardzo się tego czepiają. A ja myślę inaczej- ile musi kosztować takie postępowanie chłopaka, który nawet na dobre nie wszedł w dorosłe życie??? Jak musi być silny, żeby to znieść? I jak bardzo zdeterminowany, żeby zagłuszyć w sobie wszelkie odgłosy walki wewnętrznej i buntu?
Adka, rzeczywiście masz rację. Max na ogół jest zawsze poszkodowany przez życie i bierze na siebie odpowiedzialność za cały świat. I jego przeciwnicy bardzo się tego czepiają. A ja myślę inaczej- ile musi kosztować takie postępowanie chłopaka, który nawet na dobre nie wszedł w dorosłe życie??? Jak musi być silny, żeby to znieść? I jak bardzo zdeterminowany, żeby zagłuszyć w sobie wszelkie odgłosy walki wewnętrznej i buntu?
Caroleen, nareszcie, ktoś się ze mną zgodził!
Też się ciesze, że Ela, prawie Cię siłą ściągnęła na to forum (czytałam w komentarzach) bo jakoś tak wykruszają nam się dreamerki. Przechodzą w inne kategorie... No, cóż podobno Max jest zbyt nudny i przewidywalny.
Szkoda tylko, że Olka w nawale obowiązków, przestała dawkować nam tę śliczną opowieść! I to w takim momencie!
Ale prawdopodobnie, kiedyś się obrobi i wróci...
A tak na marginesie, zobacz poprzednie strony twórczości! Tam są dopiero arcydzieła dla dreamerków!
Też się ciesze, że Ela, prawie Cię siłą ściągnęła na to forum (czytałam w komentarzach) bo jakoś tak wykruszają nam się dreamerki. Przechodzą w inne kategorie... No, cóż podobno Max jest zbyt nudny i przewidywalny.
Szkoda tylko, że Olka w nawale obowiązków, przestała dawkować nam tę śliczną opowieść! I to w takim momencie!
Ale prawdopodobnie, kiedyś się obrobi i wróci...
A tak na marginesie, zobacz poprzednie strony twórczości! Tam są dopiero arcydzieła dla dreamerków!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
No nie mogę...Max nudny i przewidywalny??? To dopiero dobre Ale nawet jeśli tak jest, ja nie zamierzam się "przechrzcić" To ciągle moja ulubiona postać. I długo mogę o tym przekonywać
Szkoda mi tylko jednego- że tak późno trafiłam na forum. Większość ciekawych, gorących dyskusji dawno już zakończono. A kiedy czytam te wszystkie stare posty to niejedno miałabym do dodania Cóż, może jeszcze uda mi się gdzieś zaczepić i walczyć jak lwica w obronie swojego zdania. Może nawet kogoś przekonać?
Co do Dreamerek to rzeczywiście jakiś deficyt...W komentarzach na stronie już kilka razy czułam się prawie zaszczuta, bo byłam jedyną z tej kategorii i nikt mnie nie chciał słuchać
Szkoda mi tylko jednego- że tak późno trafiłam na forum. Większość ciekawych, gorących dyskusji dawno już zakończono. A kiedy czytam te wszystkie stare posty to niejedno miałabym do dodania Cóż, może jeszcze uda mi się gdzieś zaczepić i walczyć jak lwica w obronie swojego zdania. Może nawet kogoś przekonać?
Co do Dreamerek to rzeczywiście jakiś deficyt...W komentarzach na stronie już kilka razy czułam się prawie zaszczuta, bo byłam jedyną z tej kategorii i nikt mnie nie chciał słuchać
Caroleen, na wsparcie dreamerek zawsze możesz liczyć. Może jest i nas mało ale za to z jakim potencjałem intelektualnym i romatyczną duszą. Na razie zapraszamy Cię do czytania pięknych opowiadań z tak ulubionego przez nas gatunku znajdujących się na naszym forum (tłumaczenia pisarek obcojęzycznych - m.in.naszej ukochanej RosDeidre-mamy tu jej Fanclub, EmilyluvsRoswell, Mockingbird39, Cherie, Anais, Incognito, Taffy...)...a jeżeli znasz dobrze angielski proponuję zajrzeć do czytelni gdzie reklamowane są najlepsze f-f, przez prawdziwe tuzy dremerkowe jak Milla, Lizziett, Nan - same mające na koncie wiele przetłumaczonych na naszym forum, z właściwą sobie wrażliwością, opowiadań.
Jeżeli bedziesz chciała pogadać, podzielić się czymś czy o coś zapytać, zawsze jest pokoik Jasona - ciepłe miejsce spotkań wszystkich dreamerek.
Jeżeli bedziesz chciała pogadać, podzielić się czymś czy o coś zapytać, zawsze jest pokoik Jasona - ciepłe miejsce spotkań wszystkich dreamerek.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 3 guests