The Gravity Series: Gravity Always Wins [by RosDeidre] cz.45
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Hm, przed chwilą nie widziałam, a teraz, po otworzeniu tamtej strony, znów widzę wogóle dziwne rzeczy dzieją się ostatnio na forum, jeśli chodzi o fanarty. Kiedy edytowałam ostatnio AS i HTDC- zeby tekst nie był taki porozjeżdżany przez "moje" fanarty, zauważyłam że 80% z nich jest niewidocznych.
Na wszelki wypadek jeszcze raz go wkleję.
Na wszelki wypadek jeszcze raz go wkleję.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Miałam trochę zaległości, ale już je nadrobiłam, a ostatnią część już mam na bierząco.
Wtrącę swoje trzy grosze na temat Tess. Chyba dla nikogo nie jest tajemnicą, że jej niecierpię (chodzi oczywiście o bohaterkę, a nie o aktorkę). Nieznosiłam jej od momentu kiedy pojawiła się w Roswell i pomijając jej wspólne sceny z Kylem zostało tak już do końca. Muszę jednak przyznać, że gdyby JK zostawił ją taką jaka była w połowie drugiego sezonu, gdyby była z Kylem to mój stosunek do niej byłby zupełnie inny.
A tak jak jest, to moją sympatię Tess wzbudza tylko na łamach niektórych opowiadań, w tym Gravity Series.
No, ale przejdę do opowiadania. Nie wiem jak inni, ale dla mnie ta część była takim momentem przełomowym w tej historii. Nastąpiła zmiana na pozycji przywódcy, na której Max zastapił Serenę. Owszem Max był królem przez cały czas, ale do tej pory to Serena była ich prawdziwym przywódcą. W tym momencie to się zmienia i Max zajmuje wreszcie swoje prawowite miejce.
BTW świetny fanart Lizziett.
Wtrącę swoje trzy grosze na temat Tess. Chyba dla nikogo nie jest tajemnicą, że jej niecierpię (chodzi oczywiście o bohaterkę, a nie o aktorkę). Nieznosiłam jej od momentu kiedy pojawiła się w Roswell i pomijając jej wspólne sceny z Kylem zostało tak już do końca. Muszę jednak przyznać, że gdyby JK zostawił ją taką jaka była w połowie drugiego sezonu, gdyby była z Kylem to mój stosunek do niej byłby zupełnie inny.
A tak jak jest, to moją sympatię Tess wzbudza tylko na łamach niektórych opowiadań, w tym Gravity Series.
No, ale przejdę do opowiadania. Nie wiem jak inni, ale dla mnie ta część była takim momentem przełomowym w tej historii. Nastąpiła zmiana na pozycji przywódcy, na której Max zastapił Serenę. Owszem Max był królem przez cały czas, ale do tej pory to Serena była ich prawdziwym przywódcą. W tym momencie to się zmienia i Max zajmuje wreszcie swoje prawowite miejce.
BTW świetny fanart Lizziett.
Kobieto, czy ty chcesz ją zamordować? Dopiero co była nowa część przedwczoraj....może nie zauważyłaś?...na poprzedniej stronie. Z tego co wiem Ela nie ma turbo napędu ani doby 48 godzinnej żeby non stop zasuwać z tłumaczeniem jak nakręconaOj Ela, Ela!!!!!
Dlaczego mi to robisz???????
Wciąż nie ma dalszej części
Przedzieram się przez pierwszą z przyjemnością, ale ja chce czytać dalej GAW!!!!
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Och Aneczko, dzięki Słonko...wiesz jakie to miłe uczucie jak ktoś ciepło o mnie mysli ? Dzięki za przepiekny widoczek, dopiero teraz go widzę.
Anitko, tak jak pisała Lizziett, 20 część (dedykowana także Tobie ) jest na poprzedniej stronie i można się nią podelektować.
A co do następnego rozdziału...nie wiem kiedy będzie. Jest wyjątkowo skomplikowany i dłuższy, nasycony poezją i erotyzmem, niemal symboliką, a takie tłumaczy się najtrudniej. Gryzę długopis, czasami mam ochotę rzucić czymś w RosDeidre by za chwilę paść przed nią na kolana za piękno tego odcinka....Są zdania do których wracam wielokrotnie bo już wydawało mi się że uchwyciłam jej myśl gdy znowu okazuje się, że to nie tak. Uprzedzałam na początku, że tłumaczenie GAW nie jest łatwe i będzie szło dużo wolniej, chociaż rozumiem jak niełatwo się na nie czeka. Poza tym dochodzą inne powody. Nie mam wakacji, pracuję, zajmuję się domem i mnóstwem innych prozaicznych spraw. Na tłumaczenia pozostają noce - zresztą moja ulubiona pora na marzenia
Cierpliwości
Anitko, tak jak pisała Lizziett, 20 część (dedykowana także Tobie ) jest na poprzedniej stronie i można się nią podelektować.
A co do następnego rozdziału...nie wiem kiedy będzie. Jest wyjątkowo skomplikowany i dłuższy, nasycony poezją i erotyzmem, niemal symboliką, a takie tłumaczy się najtrudniej. Gryzę długopis, czasami mam ochotę rzucić czymś w RosDeidre by za chwilę paść przed nią na kolana za piękno tego odcinka....Są zdania do których wracam wielokrotnie bo już wydawało mi się że uchwyciłam jej myśl gdy znowu okazuje się, że to nie tak. Uprzedzałam na początku, że tłumaczenie GAW nie jest łatwe i będzie szło dużo wolniej, chociaż rozumiem jak niełatwo się na nie czeka. Poza tym dochodzą inne powody. Nie mam wakacji, pracuję, zajmuję się domem i mnóstwem innych prozaicznych spraw. Na tłumaczenia pozostają noce - zresztą moja ulubiona pora na marzenia
Cierpliwości
Last edited by Ela on Sun Aug 29, 2004 4:37 pm, edited 1 time in total.
No dobra przyżnaje się, że jakims cudem umknęła mi ta część Wybacz Elu, ale bardzo mi się to spodobało ze względu na Tess i Marco Cześć 20 była przepiękna. A te opisy "połaczenia się" Maxa i Liz... Cudowności!!! Tłumacz spokojnie ja poczekam kiedyś muszę sie uzbroić w cierpliwość . Odkryłam stronke RosDeidre i czekała na mnie tam przyjemna niespodzianka i to wzmogło moją chęć czytania Gaw :] Pozdrówka:)
Nie znając całego GAW chyba się pomyliłam biorąc zainteresowanie Marco związkiem Maxa i Liz za niezdrową fascynację, podejrzewając go o jakieś inne preferencje seksualne (pamiętasz Aniu, kiedyś o tym rozmawiałyśmy). A powody są prozaiczne i jakże smutne.
Słowa piosenki Boba Dylana tak pięknie przetłumaczyła LEO, za co gorąco jej dziękuję. Warto je uważnie przeczytać bo są tłem do tej części.
Akcja opowiadania przenosi nas teraz o pół roku do przodu.
Gravity Always Wins - część 21
Sierpień 2006
Marco podnosząc do oczu noktowizor, wierzchem dłoni przetarł spoconą brew. Podparty na łokciach, ukryty na wysokiej skalnej półce obserwował znajdujący się poniżej obóz nieprzyjaciela. Niemal tydzień temu żołnierze Khivara założyli bazę wojskową w środku małego, odludnego kanionu, wznosząc wzorem wielkich armii stylowe namioty. Jednak dzięki namierzającemu przyrządowi jakie Riley zamontował na jednym z ich pojazdów, byli w stanie dotrzeć za nimi tutaj.
Więc przez cały poprzedni tydzień Max wysyłał go na zwiady, polecając zorientować się w najsłabszych punktach nieprzyjaciela i określić kiedy będzie można na nich uderzyć. W chwili otrzymania takiej informacji Max wyda rozkaz kolejnego ataku, tak jak to robili konsekwentnie od sześciu miesięcy.
Pod jego pewnym przywództwem udało się w ten sposób zmniejszyć skład armii Khivara o jedną trzecią, nie tracąc przy tym nikogo ze swoich szeregów. Kilka miesięcy temu Max oznajmił, że najlepszym sposobem na opanowanie sytuacji na Antarze będzie prowadzenie bezwzględnej i zaciekłej kampanii przeciwko Khivarowi tu na Ziemi - i ostateczne użycie jej jako nacisku do podjęcia negocjacji. Walka była uciążliwa...czasami perfidna, jednak wysiłek jaki w nią wkładali zdecydowanie się opłacał.
Przegarnął włosy zaskoczony że i one stały się wilgotne od potu. Jak na sierpień wieczór był wyjątkowo gorący, nawet biorąc pod uwagę standardy obowiązujące o tej porze w Nowym Meksyku, i pragnął żeby ta fala ostatnich upałów wreszcie zelżała. Chociaż godzinę temu zaszło słońce i mimo, że miał na sobie tylko cienki t-shirt i bawełniane spodnie koloru khaki, wciąż było mu gorąco – co tylko wzmagało jego niepokój bliskością wroga.
I bliskością Tess.
Jakby w odpowiedzi, usłyszał za sobą stłumiony odgłos z miejsca gdzie przycupnęła. Zdając sobie sprawę z istniejącego między nimi napięcia aż jęknął w duchu kiedy została przydzielona by towarzyszyć mu w dzisiejszym rekonesansie. Ostatnio modlił się by być jak najdalej od niej, bo chociaż od czasu gdy został postrzelony rzadko ze sobą rozmawiali, jego fascynacja nią wciąż rosła.
Nawet gdy znajdowała się daleko, była blisko. Wyczulony na nią - jak teraz – uruchamiał w sobie dużo silnej woli by się oprzeć wpływowi jaki na niego wywierała. Ostatnio czuł, że jego determinacja słabnie, zwłaszcza gdy ubrana w ten przeklęty top i szorty wyglądała tak pociągająco, a przez to, ilekroć przebywała w pobliżu ustawiczne odczuwał energię jaką roztaczała wokół niego.
Dzisiejsza obserwacja stawała się wręcz nieznośna, zapanowała niezręczna atmosfera napięcia.
Iskrząca...zakazana.
Szczególnie gdy poprosił ją żeby spenetrowała teren poniżej, szukając potwierdzenia dla czegoś co sam już wcześniej sprawdził. Przyczołgała się na brzuchu, położyła obok, ocierając się o niego biodrem. Podał jej lornetkę, a kiedy patrzyła przez nią, jej wargi znalazły się od jego ust na odległość oddechu. Niemal się pochylił by ją pocałować, tak mocno go przyciągała. A co gorsze, potencjalne niebezpieczeństwo jeszcze potęgowało tę zmysłowość.
I teraz, gdy kuliła się gdzieś za nim, nie potrafił zrozumieć dlaczego odczuwa na sobie pieczenie...ciągnęło się wzdłuż ramion i pleców. To właśnie z tego powodu próbował z całych sił skupić się na tym co dzieje się w obozie wroga, chociaż przez ostatnią godzinę właściwie nic się nie działo. Nie mógł się do niej odwrócić i zastanawiał się z jakiego powodu skóra paliła go coraz bardziej.
Czy powodem była jej bliska obecność ?
Zaryzykował, opuścił lornetkę i oglądnął się do tyłu. Odszukał ją wzrokiem i odnalazł siedzącą na sporym głazie z którego w milczeniu go obserwowała. Twarz ukryła w cieniu ale nawet w tym mdłym świetle księżyca nie mógł nie zauważyć jej zuchwałego wzroku – jak gdyby go wyzywała – i zrozumiał, że skóra paliła go pod wpływem jej przenikliwego spojrzenia.
Mocno poczerwieniał, szybko się odwrócił i znów podniósł lornetkę w stronę widniejącego obozowiska. Całe szczęście, na dzisiaj prawie skończyli. Pozostało tylko powędrować do Suburbana, potem długi, męczący powrót do własnego obozu. Jadąc tu niewiele ze sobą rozmawiali, więc by zagłuszyć ciszę podkręcił na cały głos odtwarzacz CD.
Obserwując minimalny ruch na dole musiał przyznać, że Tess nie była jedynym problemem z jakim się borykał. Do tych kłopotów doszła jeszcze inna sprawa, która martwiła go być może bardziej – jego podatność i wrażliwość na więź łączącą Maxa i Liz. Nie wiedział dlaczego ostatnio nasiliły się te uczucia, ale ulegał im coraz bardziej, a wywołane tym emocje stawały się przygniatające.
Zdecydowanie wkraczał na niebezpieczny teren.
Gdzieś oscylując na jego granicy, podchodził ryzykownie coraz bliżej, zaczynał rozsmakowywać się w tych emocjach, ilekroć czuł jak się w zapamiętaniu zespalają. Nie żeby nie próbował blokować tego co odbierał, ze wszystkich sił starał się tworzyć ścianę pomiędzy nimi a sobą ...ale to co czuł było tak piękne, poza wszelkim pojmowaniem, że tracił rozsądek i zaczynał odrobinę wariować.
Ich niewiarygodna, wzajemna miłość sprawiała, że myśli wirowały w tak rozpaczliwie różnych kierunkach, a potem porzucały go w kompletnym oszołomieniu. Pozostawała po nich tęsknota by samemu przeżywać to co oni.
Odczucia te utwierdzały w nim potrzebę odnalezienia swoich pragnień w Tess.
Ponieważ była jedynym lekarstwem na pogrążającą go nostalgię...jedynym środkiem na złagodzenie emocji, które wywoływał tamten związek – jedyną, mogącą uratować go od zdradzieckich uczuć jakie w nim tkwiły.
****
Max skradał się w ciemnościach, oddalając się od domu w którym wszyscy już spali. Swoje wyjście uzgodnił z Sereną, nie dlatego że potrzebował jej pozwolenia, lecz by się upewnić się czy jest wystarczająco bezpiecznie. Rozmawiając z nią celowo nie wdawał się w szczegóły, jednak przekazała mu meldunek o miejscach w których zostały rozstawione straże, gdyby chciał wprowadzić jakieś własne zmiany.
Będą sami. Przynajmniej przez godzinę nikt nie będzie ich niepokoił, nie natkną się na wartowników systematycznie przeczesujących teren.
Zejście w ciemnościach ścieżką, na końcu której znajdowało się małe jeziorko, wymagało nie lada umiejętności, ale się opłacało. Zdecydowanie się opłacało, pomyślał uśmiechając się łobuzersko i sięgnął za siebie ujmując za rękę Liz. Zatrzymał się, odwrócił i wziął ją w ramiona. Nie mógł już dłużej czekać, nie wtedy gdy szaleńczo wrzała w nim krew.
Nie był w stanie się powstrzymać bo znów nastał czas miłosnego cyklu, niosąc ze sobą obłędne pożądanie.
To dlatego wypuścili się razem do lasu, by móc zatracić się w sobie tak desperacko jak tego potrzebowali i pobyć ze sobą bez obaw że ktoś może ich usłyszeć przez cienkie ściany niewielkiej chaty. Od kiedy zaczęli się ukrywać, z konieczności zmuszeni byli kochać się rzadziej - zwłaszcza fizycznie, pomyślał gorzko Max, przypominając sobie poprzedni czas duchowych godów, jaki był gwałtowny i wspaniały.
- Dziecinko – westchnął – obejmując ją mocno ramionami – Moja słodka, słodka żona - Serce tłukło się jak zwariowane, a mając ją przy sobie czuł, że bije jeszcze szybciej.
- Max – szeptała gdy spotkały się ich wargi – To trwało za długo. Myślałam, że się nie doczekam – jęknęła.
- Zbyt długo – mruczał przyznając jej rację. Te czterdzieści osiem godzin jakie upłynęły od nasilenia się objawów, wlokło się w nieskończoność. Dochodzili niemal do punktu kulminacyjnego, wyczuwał ten moment, przypominał mu bowiem pamiętną noc...noc ich przebudzenia. Dojmujące wzajemne pragnienie gwałtownie skoczyło kilka dni temu, tak samo szaleńczo jak poprzednio.
Liz wsunęła mu ręce pod koszulkę, głaszcząc miejsca na torsie, pieszcząc sutki, które natychmiast nabrzmiały. Zapamiętali się w pocałunkach, plątały się języki przylegając zachłannie do siebie.
Może zapomnieć o pomyśle z dotarciem nad jezioro...może będzie dobrze tu na ścieżce, w świetle księżyca. Liz tuliła się do niego gdy trzymał jej twarz w dłoniach, przebiegając palcami po miękkich warkoczach. Och, jak on jej pragnął, właśnie teraz i tutaj. Przycisnął się do niej, wyczuła jego bolesne podniecenie. Poprowadziła rękę w dół, pocierając go mocno.
- Max – wciągnęła drżący oddech – Proszę, nigdy więcej....
Obiecał mocnym skinieniem głowy, przerywając jej gorączkowym pocałunkiem. Nie chciał żeby prosiła, by upewniała się, że nie powtórzy swojego błędu – pójść na wypad i przepaść na tak długo podczas tego magicznego cyklu. Wiedział ile ją to kosztowało gdy czuł jak drży mu w ramionach, czasami się wzdrygała, przejęta jego bliskością.
- Nie, kochanie – zapewniał cicho, gdy wyłamał się z pocałunku – Już nigdy więcej - Osunął się przed nią na kolana, błagając wzrokiem by do niego dołączyła.
W srebrzystej poświacie księżyca widziała występujące na jego twarzy rumieńce. Tak szybko policzki pokrywały mu się głęboką czerwienią. Zaczął miękko dyszeć. Wiedziała dokładnie czego chce – kochać się z nią tu, na tej przysypanej liśćmi ścieżce, a nie nad jeziorem jak wcześniej planowali. Poluzował tasiemkę z przodu jej bluzki i zsuwając pasek szortów w dół całował odsłonięty brzuch, ciągnąc usta niebezpiecznie nisko.
Wtłoczył język w pępek i oddając się zmysłowej zabawie, sugerował figlarnie gdzie jeszcze ma zamiar ją w ten sposób zgłębiać. Jęk uciekł z jej warg, kiedy przytrzymując ją mocno za pośladki, pieścił ją jeszcze niżej. Zaczęła odczuwać w brzuchu jego rozlewającą się energię, i coraz niżej, tam gdzie wędrował językiem. Odpowiedziała mu, roztaczając wzdłuż jego ciała swoją energię, aż uspokoił usta dla złapania oddechu.
- Liz - jęknął bezradnie - Co próbujesz mi zrobić ? – miał schrypnięty głos, trudny do rozpoznania w tych ciemnościach.
Czuła ogniste błyski strzelające jej po plecach, jego energia zaczęła szczypać ją po karku, a to wszystko działo się gdy tak po prostu klęczał przed nią. Całował ją po brzuchu niżej i niżej, rozpinając szorty roztrzęsionymi rękami.
Zapragnęła go jeszcze bardziej, otworzyła więc do niego duszę a on wtargnął w nią z taką siłą aż się zachwiała. Już zapomniała jaką dysponował potężną energią podczas cyklu, jaka potrafi być obezwładniająca. Była ekscytująca...a nawet - nasycona jego męskością - nieokiełznana, gdy ją nią otoczył.
Skarbie, jęknął cicho, podtrzymując ją by nie upadła. Piersi unosiły mu się w ciężkim, męczącym oddechu i ustami gorączkowo szukał jej ust. Wybacz...nie pójdę nad jezioro, mówił z trudem, i czuła, że zupełnie nie panuje nad sobą i słowa mu się rwały.
Nie szkodzi...nie dbam o to, uspokajała go. Pragnę cię bezgranicznie. Połączmy się, błagała nagląco.
O niczym bardziej nie marzę...jesteś dla mnie wszystkim, mruczał tkliwie. I w tym momencie ich dusze spotkały się w pocałunku, tak jak słońce całuje gorący piasek. Dwie rozdzielone i samotne, bez wysiłku wniknęły w siebie stając się cudowną jednością. Max schował twarz w jej włosach i Liz poczuła napływające do oczu łzy. To stałe, regularne duchowe łączenie, przynoszące wrażenie spajania się jej duszy z duszą Maxa, nigdy nie przestawało wprawiać jej w zdumienie – jakie to wspaniałe uczucie splatać się wraz z nim.
Nic nie będzie dla mnie równie piękne, nawet gdybym dożył stu lat, zgodził się z czułością, tuląc usta do jej twarzy. Łzy potoczyły się po jej policzkach a on scałował każdą z nich.
Oboje byli do głębi zaspokojeni, a mimo to intensywnie zaczęło rosnąć fizyczne pragnienie, wzmocnione świadomością wewnętrznego zespolenia. Napierał na nią, czuła jego naprężenie.
Pragnę cię całą, warknął w odpowiedzi.
Tak, to na pewno...nie wystarczy, opanowała płacz, a on szybko rozbierał się z dżinsów. Pospiesznie zrzuciła szorty, bo nie można było już dłużej zwlekać. Max odwrócił się do niej i pomogła mu zdjąć koszulkę.
To też, dopraszał się chrapliwie pociągając za tasiemkę przy jej bluzce. Wyślizgnęła się z niej, i pozostał tylko wzajemny dotyk nagiej skóry. Popchnął ją łagodnie do tyłu i Liz poczuła pod plecami draśnięcia suchych liści - ale to wrażenie tylko mgliście do niej docierało, zwłaszcza gdy wsunął się między jej nogi.
Nacisnął i wszedł w nią łatwo. Była śliska i mokra...a kiedy znalazł się w środku, tak niewiarygodnie ciepła. Czuł jak szczelnie go otacza, wystarczająco by doprowadzić go do brzegu – tylko na to byłoby zbyt szybko. I powstrzymywał się bo chciał by to trwało...by doszli tam razem.
Kołysali się delikatnie sobie naprzeciw, jej szczupłe biodra wybiegały mu na spotkanie, a ręce przyciągały desperacko. Objęła go nogami pociągając w siebie głębiej.
Niejasno uświadamiał sobie dotyk wysuszonej ziemi, miękkość poszycia, małe kamyki pod sobą, ale obecność Liz przyćmiewała wszystko. Oddał się odczuwaniu.
Kochanie, tyle dla mnie znaczysz...jesteś moją miłością, kochanką, żoną...moją królową, szeptał i czuł jak po tych słowach doznania wybuchają jak greckie ognie. Powietrze i tak już drgało z gorąca, ale teraz skóra na piersiach, brzuchu wręcz wrzała, gdy rozpalone ciała stykały się z sobą, ciągle i ciągle.
I tak jak kilka miesięcy wcześniej, tak teraz, ich więź zaczęła przeradzać się w coś niespotykanego, całkowicie nieziemskiego i pięknego. Kolejny raz stawali się Zanem i Zillią, Miłość taka jak ta, pokonująca czas i przestrzeń...prowadzi nas ku wieczności, uświadomił sobie z jękiem Max.
Ta myśl niosła ich do granicy spełnienia. I gdy przyzywali się w obrębie dusz ich jęk przebiegł cichym echem przez uśpiony las.
I kiedy leżeli całując się łagodnie a pod rozdygotanymi ciałami słyszeli szelest liści, Max wiedział, że na krótko zapomniał o powstaniu i wojnie. Że bez względu na wszystko był w stanie tak bez pamięci zatracić się w ramionach ukochanej żony. I z tym zamiarem przyszedł tutaj, oddalając się od pozostałych.
Pragnął Liz bardziej niż kiedykolwiek przedtem...to była potrzeba fizyczna, ale większą była potrzeba wypływająca z jego serca.
****
Tess siedziała w milczeniu obok Marco, słuchając Boba Dylana. Nie mogła już dłużej tego znieść. Dlaczego przypiął się tak strasznie do tej piosenki, Splątani smutkiem, zastanawiała się. Jakie tajemnice ukryte w jego sercu ujawniały te pełne melancholii słowa?
Wsłuchiwał się w nią od miesięcy, ale teraz odtwarzał ją niemal bez przerwy.
W ciemnym samochodzie leciutko szumiała klimatyzacji, a światła reflektorów rozświetlały mrok nocy. Zdobyli niezbędne informacje i nie było potrzeby marnować reszty czasu. Wracając do ukrytego wśród skał pojazdu nie odezwali się do siebie ani razu a potem na czterdzieści pięć minut Marco podkręcił odtwarzacz CD, burcząc przy jakichkolwiek próbach nawiązania rozmowy.
Więc skąd brało się w niej to silne przeświadczenie, że jej potrzebuje ? Bo odczuwasz jego serce, podpowiedział jej wewnętrzny głos. I tak wyglądały ich relacje od kiedy został postrzelony. Od tamtej nocy niemal nie rozmawiali ze sobą – nie licząc niezbędnych spraw – i w miarę upływu czasu czuli się z tym coraz bardziej niezręcznie.
Ostatnio działo się z nią coś dziwnego...miała wrażenie jakby posiadane przez nich zdolności usiłowały się jakoś połączyć. Intuicyjnie doszukiwała się spraw o których wcześniej nie wiedziała – głównie dotyczących Marco. Miał tak otwarte i szczere serce, prawie niewinne i zaczynała się tym martwić. Lękała się, że w jakiś sposób może być podatny na wpływy wroga i pragnęła go chronić, gdy zmierzał w swojej drodze ku nieznanemu.
Przyglądała mu się korzystając z ciemności. Mocno ściągnął brwi, na twarzy miał wyraz strapienia. Tak bardzo chciała z nim porozmawiać więc wyciągnęła rękę i ściszyła radio. Odwrócił się do niej gwałtownie.
- Wybacz, ale nie radzę sobie dzisiaj z Bobem Dylanem - roześmiała się, ale wiedziała że poczuł się zawiedziony.
- Nie lubisz go ? – zapytał.
- Nie, ...kocham Dylana – tłumaczyła się niezręcznie – Ale,...Jezu, w kółko Neil Young, Bob Dylan, Donovan....słuchasz czasami współczesnych wykonawców ?
Westchnął ciężko, skupiony na drodze nie odrywał od niej wzroku – Więc i ty dołączyłaś do nich.
- Dołączyłam, do kogo ? – zapytała marszcząc z zakłopotaniem nos.
- Do nich...do tych którym nie podobają się moje muzyczne zamiłowania...Rileya, Cecilii, Michaela – wyliczał głosem zabarwionym rozczarowaniem. Jednak nie uszedł jej uwadze figlarny uśmiech jaki pojawił mu się w kącikach ust – A teraz ty, śliczna Tess....mnie zdradzasz. Nie spodziewałem się tego.
Te żartobliwe słowa potraktowała jak leciutki flirt prowadzony z nią w ciemnościach – Nie przechodzę tak szybko na stronę nieprzyjaciół – sprzeciwiła się, nagle świadoma brzmienia swoich słów.
- Nie? – zapytał podnosząc z ciekawością czarne brwi – Wyjaśnij mi to dokładnie, a wtedy może zabiorę cię do mojego prawdziwego przywódcy.
- I kto nim jest ? - spytała udając zaskoczenie.
Zerknął na nią a oczy zabawnie mu zatańczyły – Człowiek którego tak łatwo oczerniasz...Mr. Dylan.
Zachichotała nerwowo. W tej swobodnej wymianie zdań powiedzieli sobie więcej niż w ciągu ostatnich miesięcy. Poczuła pewną ulgę – ustępowało wcześniejsze napięcie.
- Zgoda, tylko nie pozwól żeby Max się o tym dowiedział – droczyła się z nim, ale zaraz pożałowała tych słów bo spochmurniał i zwęził oczy. Zapatrzył się na drogę i zrozumiała że znów zamknął się przed nią bo przypomniała mu przyczynę dla której ta żartobliwa rozmowa stawała się niewłaściwa.
Pożądanie, dla nich zakazane uczucie...o którym, według rozumowania Marco, Max nie może się dowiedzieć.
Teraz gdy zapadła cisza, podkręcił głośniej radio, a ona zapragnęła by znów z nim porozmawiać. Poznać go lepiej, dowiedzieć się co ciągnęło go do tego klasycznego, mrocznego rocka. Gdyby rozmawiali bardziej otwarcie spytałaby go o dzieciństwo, dorastanie, i jak układało mu się z Sereną – dziwne, przecież tak wiele mieli ze sobą wspólnego. Od wypadku w 1947 roku oboje wychowywani byli przez obrońców. Tyle było spraw którymi mogli się podzielić, razem je odkrywać. A wszystko przez to, że Marco stanowczo odrzucał swoje uczucia do niej.
A może nie przyznawał się do tego co czuł...z jakiegoś innego powodu ? zastanawiała się. A jeżeli rzeczywiście taki istniał to sprawa stawała się dużo poważniejsza i tym bardziej będzie się bronił przed ewentualnym związkiem. Nagle dotarł do niej tęskny refren...i zasłuchana w słowa zrozumiała, że zapamiętanie się Marco w piosence mogło mieć coś wspólnego z nią.
Tym samochodem dojechaliśmy jak mogliśmy daleko,
porzuciliśmy go na zachodzie,
rozdzieliliśmy się w czerni i smutku nocy
oboje pewni, że to najlepsze wyjście.
Ona odwróciła się by spojrzeć na mnie.
Kiedy odchodziłem,
poza moimi plecami słyszałem jak mówiła
"spotkamy się znów, gdzieś na jakiejś alejce"
splątani smutkiem.
- Czy ona jest o mnie ? – zdziwiło ją, że znalazła w sobie na tyle śmiałości by zadać mu pytanie które zaprzątało jej myśli. Jednak padło, teraz w myślach błagała by nie zaprzeczał.
- Słucham ? – wykrztusił. Zobaczyła na jego twarzy panikę, pojawiła się nawet w oczach tak uważnie skupionych na drodze.
- Piosenka – powtórzyła z przejęciem w głosie. Serce łomotało szybko, i chociaż mocno przestraszona postanowiła go dzisiaj przycisnąć – Nie widzisz, że ona kojarzy się ze mną ?
****
Ciepła woda łagodnie otulała nagie ciała gdy pływali w blasku księżyca rozmigotanym na spokojnej tafli jeziora. Przynosiła ulgę a jej zmysłowy dotyk znów przyciągał ich do siebie. Po kąpieli wyszli na brzeg trzymając się za ręce, zapatrzeni w swoje oczy.
- Nigdy nie sądziłem, że się tak strasznie napracujemy - Max roześmiał się gardłowo, zdając sobie sprawę, że po takim kochaniu logiczne budowanie zdań staje się wręcz niemożliwe.
- O tak, dobrze, że uporaliśmy się z tą pracą wcześniej – wpadła mu w słowo Liz. Odgarnął jej z oczu mokre włosy.
- Nie żartuj – roześmiał się ciepło, całując ją delikatnie. Wcześniejsza, porywająca namiętność odrobinę się uspokoiła i teraz swobodnie mogli cieszyć się chwilą, tak beztroską, różniącą się od życia jakie obecnie prowadzili.
Ta noc należała całkowicie do nich...pozbawiona trosk, pozwalała delektować się sobą. Przynajmniej ten jeden raz.
- Max – ściszyła głos, a on zobaczył jak mruży ciemne oczy – Wiesz...
- Co? – nalegał łagodnie wyczuwając jej onieśmielenie.
- No dobrze, tylko tyle, że od kiedy nie mogę co miesiąc biegać do apteki, nie biorę pigułek.
- Taak...– przytaknął zastanawiając się nad tym co powiedziała gdy spacerowali brodząc po wodzie.
Dokąd ta rozmowa zmierza ? Nagle odezwał się w nim cichy alarm.
Nie, nie...nie jestem w ciąży, nic z tych rzeczy, szybko go uspokoiła.
Nie żebym miał coś przeciwko temu, wyjaśniał pospiesznie, To znaczy, obawiam się...w naszej sytuacji, ale gdyby...
- Wiem, że byłbyś wzruszony – dokończyła obejmując go rękami za szyję. Czuł jak przyciska się do niego biodrami i ten intymny kontakt spowodował, że wstrząsnął nimi dreszcz.
- Mówię tylko...że powinniśmy na przyszłość uważać...- tłumaczyła spokojnie - Albo, cóż...
- Tak, rozumiem o co ci chodzi – zgodził się miękko. Ta rozmowa obudziła w nim uczucie melancholii. Chciał mieć z nią dzieci, nawet bardzo, cierpiał z tęsknoty za nimi – i w wielu sytuacjach wyczuwał to samo pragnienie u niej.
Jednak wcześniej studiowali i borykali się z kłopotami finansowymi a teraz doszła do tego niepewność.
Ale pragnął mieć dzieci. Jakiś czas temu widział je parę razy w snach. Dwoje maluchów, trochę starszego chłopca i małą dziewczynkę. Oboje z ciemnymi główkami, tak bardzo podobne do swoich rodziców...no może, pomyślał przekornie, może trochę bardziej podobne do mnie... Uśmiechnął się ciepło przywołując w pamięci ich obraz.
Miał nadzieję, że kiedyś, gdy nastaną spokojniejsze czasy doczekają się dzieci.
Będziemy je mieli, oczywiście, zapewniała Liz. Ja także o nich śnię.
Naprawdę? Max był zaskoczony bo nigdy o tym wcześniej nie rozmawiali.
Myślę, że dowiedzieliśmy się o nich bo są naszą nadzieją na przyszłość, powiedziała.
Kiwnął głową obejmując ją w pasie – Mam tyle marzeń związanych z naszą przyszłością, kochanie. Pamiętaj o tym, bez względu na to co się jeszcze wydarzy.
- W jednej sprawie nie zgadzam się z tobą – droczyła się z nim łagodnie.
- W czym ?
- One są bardziej podobne do mnie niż do ciebie – fuknęła wyłamując się z jego uścisku. Oboje roześmiali się serdecznie. Patrzył jak wskoczyła do wody i szybko od niego odpływa więc odbił się i zanurkował głęboko by ją dogonić i znów zamknąć w ramionach.
*****
Czy ona jest o mnie ? spytała. Takie zwyczajne, proste pytanie a jednak ujawniało ich wzajemne relacje. Od miesięcy słuchał tej piosenki a nikt nie zainteresował się dlaczego jest mu bliska. Drażniła nawet Rileya który zaczął domagać się by poszerzył swój krąg muzycznych zainteresowań. Któregoś wieczoru Michael krzyknął, że ma dość i szybko zmienił płytę na Stone Temple Pilots.
Ale nikt wcześniej nie spytał, czym ona jest dla niego.
Aż do teraz. Zadała to pytanie w tak bezpośredni, niemal intymny sposób – jednak nie czuł się zażenowany. A co dziwniejsze, chciał żeby wiedziała.
Tęsknił by wyjaśnić jej, że piosenka mówi o dwojgu zakochanych, i kimś kto obserwuje ich z boku, spragniony tego samego co mieli oni. Jest tam jeszcze ktoś...ale nie miał pewności.
I to prawda, tak jak przypuszczała, opowiada także o rozdzielonych nocą kochankach...gdzieś na zachodzie. Noc, śnieg, on i Tess, odwracający się od siebie na zawsze.
Tylko że oni, z jakiegoś powodu nie potrafili się rozstać.
Siedziała obok, czekając na wyjaśnienie, a on wiedział, że tylko ona jest w stanie uporządkować te wszystkie zagmatwane sprawy. Jego uczucia do niej... i to co dotyczyło związku Maxa i Liz.
Chwila ciągnęła się w nieskończoność aż usłyszał obok siebie ciężkie westchnienie....pewnie straciła nadzieję na odpowiedź. W ciemnościach cicho nucił Bob Dylan, a z nim znów odżyły emocje.
Lecz w każdej chwili mej samotności,
za mną kroczyła przeszłość.
Widziałem wiele kobiet
lecz ona nigdy nie umknęła mej pamięci, i dorastałem
splątany smutkiem.
- Tak – wyznał w końcu patrząc przed siebie, starając się unikać jej przenikliwego wzroku – A o kim innym mogłaby być ? - zapytał zdławionym głosem, w którym kryło się to wszystko co czuł.
- A ty tak po prostu...? - zawahała się i widział jak zmagała się ze sobą - Słuchasz piosenki i zastanawiasz się co nas omija ?
- Nie.
- Co nie ? – krzyknęła, głos jej się odrobinę łamał. Nienawidził tego co zrobił w ostatnich miesiącach, gardził sobą że tak bardzo ją rani.
- Nie tylko nie zastanawiam się co nas omija – szepnął odwracając się do niej. Oparta o drzwi patrzyła na niego oczami łani, która nagle przebiegła w świetle przednich reflektorów.
- Ale wątpię czy w ogóle istnieje dla nas jakaś przyszłość – dokończył odwracając wzrok.
Cisza narastała, przerywana bolesnymi słowami piosenki.
I kiedy w końcu wyczerpany sięgnąłem dna,
jedyną rzeczą, której spełnienia byłem pewien,
to to by trwać, nie przestawać, jak lecący ptak,
splątany smutkiem.
Chciał wyznać jej wszystko, o tym jak bardzo się zagubił i za czym naprawdę tęsknił. Nie wzajemnych relacji czy partnerstwa...od początku wiedział, że to nie wystarczy. Pragnął by należała całkowicie do niego, by oddała mu się całą duszą na resztę życia. Teraz był pewien, jedynie to mogło go uratować.
Jednak nie było nadziei. Ten problem był dużo poważniejszy i powoli zżerał mu serce – dotyczył zobowiązań jakie miał wobec króla i królowej.
Tak bardzo chciał jej o tym powiedzieć, ta potrzeba była tak ogromna, że był niemal chory od tego.
Powinna się dowiedzieć, że noc w noc odwiedzała jego sny, i za każdym razem upewniał się coraz mocniej, że mogliby być razem...gdyby wiedli inne życie, w innych okolicznościach.
- Powiedz mi – szepnęła natarczywie przywracając go do rzeczywistości.
- Powiedzieć ci co ? – zapytał trochę oszołomiony. Skąd wiedziała o czym myśli ?
- To czego mi nie mówisz – podniosła odrobinę głos – Wiem, że jest coś więcej.
Poczuł na kierownicy swoje roztrzęsione ręce i wiedział, że będzie musiał się przed nią otworzyć – przynajmniej w jednej sprawie. Zbierając się na odwagę gwałtownie odetchnął i postanowił zrobić to dzisiaj ...po prostu kuć żelazo póki gorące.
Powinna się dowiedzieć – nie później, nie za miesiąc – ale jeszcze tej nocy. Ponieważ nie mówiąc jej nic, piekielnie plątał się w smutku.
Słowa piosenki Boba Dylana tak pięknie przetłumaczyła LEO, za co gorąco jej dziękuję. Warto je uważnie przeczytać bo są tłem do tej części.
Akcja opowiadania przenosi nas teraz o pół roku do przodu.
Gravity Always Wins - część 21
Sierpień 2006
Marco podnosząc do oczu noktowizor, wierzchem dłoni przetarł spoconą brew. Podparty na łokciach, ukryty na wysokiej skalnej półce obserwował znajdujący się poniżej obóz nieprzyjaciela. Niemal tydzień temu żołnierze Khivara założyli bazę wojskową w środku małego, odludnego kanionu, wznosząc wzorem wielkich armii stylowe namioty. Jednak dzięki namierzającemu przyrządowi jakie Riley zamontował na jednym z ich pojazdów, byli w stanie dotrzeć za nimi tutaj.
Więc przez cały poprzedni tydzień Max wysyłał go na zwiady, polecając zorientować się w najsłabszych punktach nieprzyjaciela i określić kiedy będzie można na nich uderzyć. W chwili otrzymania takiej informacji Max wyda rozkaz kolejnego ataku, tak jak to robili konsekwentnie od sześciu miesięcy.
Pod jego pewnym przywództwem udało się w ten sposób zmniejszyć skład armii Khivara o jedną trzecią, nie tracąc przy tym nikogo ze swoich szeregów. Kilka miesięcy temu Max oznajmił, że najlepszym sposobem na opanowanie sytuacji na Antarze będzie prowadzenie bezwzględnej i zaciekłej kampanii przeciwko Khivarowi tu na Ziemi - i ostateczne użycie jej jako nacisku do podjęcia negocjacji. Walka była uciążliwa...czasami perfidna, jednak wysiłek jaki w nią wkładali zdecydowanie się opłacał.
Przegarnął włosy zaskoczony że i one stały się wilgotne od potu. Jak na sierpień wieczór był wyjątkowo gorący, nawet biorąc pod uwagę standardy obowiązujące o tej porze w Nowym Meksyku, i pragnął żeby ta fala ostatnich upałów wreszcie zelżała. Chociaż godzinę temu zaszło słońce i mimo, że miał na sobie tylko cienki t-shirt i bawełniane spodnie koloru khaki, wciąż było mu gorąco – co tylko wzmagało jego niepokój bliskością wroga.
I bliskością Tess.
Jakby w odpowiedzi, usłyszał za sobą stłumiony odgłos z miejsca gdzie przycupnęła. Zdając sobie sprawę z istniejącego między nimi napięcia aż jęknął w duchu kiedy została przydzielona by towarzyszyć mu w dzisiejszym rekonesansie. Ostatnio modlił się by być jak najdalej od niej, bo chociaż od czasu gdy został postrzelony rzadko ze sobą rozmawiali, jego fascynacja nią wciąż rosła.
Nawet gdy znajdowała się daleko, była blisko. Wyczulony na nią - jak teraz – uruchamiał w sobie dużo silnej woli by się oprzeć wpływowi jaki na niego wywierała. Ostatnio czuł, że jego determinacja słabnie, zwłaszcza gdy ubrana w ten przeklęty top i szorty wyglądała tak pociągająco, a przez to, ilekroć przebywała w pobliżu ustawiczne odczuwał energię jaką roztaczała wokół niego.
Dzisiejsza obserwacja stawała się wręcz nieznośna, zapanowała niezręczna atmosfera napięcia.
Iskrząca...zakazana.
Szczególnie gdy poprosił ją żeby spenetrowała teren poniżej, szukając potwierdzenia dla czegoś co sam już wcześniej sprawdził. Przyczołgała się na brzuchu, położyła obok, ocierając się o niego biodrem. Podał jej lornetkę, a kiedy patrzyła przez nią, jej wargi znalazły się od jego ust na odległość oddechu. Niemal się pochylił by ją pocałować, tak mocno go przyciągała. A co gorsze, potencjalne niebezpieczeństwo jeszcze potęgowało tę zmysłowość.
I teraz, gdy kuliła się gdzieś za nim, nie potrafił zrozumieć dlaczego odczuwa na sobie pieczenie...ciągnęło się wzdłuż ramion i pleców. To właśnie z tego powodu próbował z całych sił skupić się na tym co dzieje się w obozie wroga, chociaż przez ostatnią godzinę właściwie nic się nie działo. Nie mógł się do niej odwrócić i zastanawiał się z jakiego powodu skóra paliła go coraz bardziej.
Czy powodem była jej bliska obecność ?
Zaryzykował, opuścił lornetkę i oglądnął się do tyłu. Odszukał ją wzrokiem i odnalazł siedzącą na sporym głazie z którego w milczeniu go obserwowała. Twarz ukryła w cieniu ale nawet w tym mdłym świetle księżyca nie mógł nie zauważyć jej zuchwałego wzroku – jak gdyby go wyzywała – i zrozumiał, że skóra paliła go pod wpływem jej przenikliwego spojrzenia.
Mocno poczerwieniał, szybko się odwrócił i znów podniósł lornetkę w stronę widniejącego obozowiska. Całe szczęście, na dzisiaj prawie skończyli. Pozostało tylko powędrować do Suburbana, potem długi, męczący powrót do własnego obozu. Jadąc tu niewiele ze sobą rozmawiali, więc by zagłuszyć ciszę podkręcił na cały głos odtwarzacz CD.
Obserwując minimalny ruch na dole musiał przyznać, że Tess nie była jedynym problemem z jakim się borykał. Do tych kłopotów doszła jeszcze inna sprawa, która martwiła go być może bardziej – jego podatność i wrażliwość na więź łączącą Maxa i Liz. Nie wiedział dlaczego ostatnio nasiliły się te uczucia, ale ulegał im coraz bardziej, a wywołane tym emocje stawały się przygniatające.
Zdecydowanie wkraczał na niebezpieczny teren.
Gdzieś oscylując na jego granicy, podchodził ryzykownie coraz bliżej, zaczynał rozsmakowywać się w tych emocjach, ilekroć czuł jak się w zapamiętaniu zespalają. Nie żeby nie próbował blokować tego co odbierał, ze wszystkich sił starał się tworzyć ścianę pomiędzy nimi a sobą ...ale to co czuł było tak piękne, poza wszelkim pojmowaniem, że tracił rozsądek i zaczynał odrobinę wariować.
Ich niewiarygodna, wzajemna miłość sprawiała, że myśli wirowały w tak rozpaczliwie różnych kierunkach, a potem porzucały go w kompletnym oszołomieniu. Pozostawała po nich tęsknota by samemu przeżywać to co oni.
Odczucia te utwierdzały w nim potrzebę odnalezienia swoich pragnień w Tess.
Ponieważ była jedynym lekarstwem na pogrążającą go nostalgię...jedynym środkiem na złagodzenie emocji, które wywoływał tamten związek – jedyną, mogącą uratować go od zdradzieckich uczuć jakie w nim tkwiły.
****
Max skradał się w ciemnościach, oddalając się od domu w którym wszyscy już spali. Swoje wyjście uzgodnił z Sereną, nie dlatego że potrzebował jej pozwolenia, lecz by się upewnić się czy jest wystarczająco bezpiecznie. Rozmawiając z nią celowo nie wdawał się w szczegóły, jednak przekazała mu meldunek o miejscach w których zostały rozstawione straże, gdyby chciał wprowadzić jakieś własne zmiany.
Będą sami. Przynajmniej przez godzinę nikt nie będzie ich niepokoił, nie natkną się na wartowników systematycznie przeczesujących teren.
Zejście w ciemnościach ścieżką, na końcu której znajdowało się małe jeziorko, wymagało nie lada umiejętności, ale się opłacało. Zdecydowanie się opłacało, pomyślał uśmiechając się łobuzersko i sięgnął za siebie ujmując za rękę Liz. Zatrzymał się, odwrócił i wziął ją w ramiona. Nie mógł już dłużej czekać, nie wtedy gdy szaleńczo wrzała w nim krew.
Nie był w stanie się powstrzymać bo znów nastał czas miłosnego cyklu, niosąc ze sobą obłędne pożądanie.
To dlatego wypuścili się razem do lasu, by móc zatracić się w sobie tak desperacko jak tego potrzebowali i pobyć ze sobą bez obaw że ktoś może ich usłyszeć przez cienkie ściany niewielkiej chaty. Od kiedy zaczęli się ukrywać, z konieczności zmuszeni byli kochać się rzadziej - zwłaszcza fizycznie, pomyślał gorzko Max, przypominając sobie poprzedni czas duchowych godów, jaki był gwałtowny i wspaniały.
- Dziecinko – westchnął – obejmując ją mocno ramionami – Moja słodka, słodka żona - Serce tłukło się jak zwariowane, a mając ją przy sobie czuł, że bije jeszcze szybciej.
- Max – szeptała gdy spotkały się ich wargi – To trwało za długo. Myślałam, że się nie doczekam – jęknęła.
- Zbyt długo – mruczał przyznając jej rację. Te czterdzieści osiem godzin jakie upłynęły od nasilenia się objawów, wlokło się w nieskończoność. Dochodzili niemal do punktu kulminacyjnego, wyczuwał ten moment, przypominał mu bowiem pamiętną noc...noc ich przebudzenia. Dojmujące wzajemne pragnienie gwałtownie skoczyło kilka dni temu, tak samo szaleńczo jak poprzednio.
Liz wsunęła mu ręce pod koszulkę, głaszcząc miejsca na torsie, pieszcząc sutki, które natychmiast nabrzmiały. Zapamiętali się w pocałunkach, plątały się języki przylegając zachłannie do siebie.
Może zapomnieć o pomyśle z dotarciem nad jezioro...może będzie dobrze tu na ścieżce, w świetle księżyca. Liz tuliła się do niego gdy trzymał jej twarz w dłoniach, przebiegając palcami po miękkich warkoczach. Och, jak on jej pragnął, właśnie teraz i tutaj. Przycisnął się do niej, wyczuła jego bolesne podniecenie. Poprowadziła rękę w dół, pocierając go mocno.
- Max – wciągnęła drżący oddech – Proszę, nigdy więcej....
Obiecał mocnym skinieniem głowy, przerywając jej gorączkowym pocałunkiem. Nie chciał żeby prosiła, by upewniała się, że nie powtórzy swojego błędu – pójść na wypad i przepaść na tak długo podczas tego magicznego cyklu. Wiedział ile ją to kosztowało gdy czuł jak drży mu w ramionach, czasami się wzdrygała, przejęta jego bliskością.
- Nie, kochanie – zapewniał cicho, gdy wyłamał się z pocałunku – Już nigdy więcej - Osunął się przed nią na kolana, błagając wzrokiem by do niego dołączyła.
W srebrzystej poświacie księżyca widziała występujące na jego twarzy rumieńce. Tak szybko policzki pokrywały mu się głęboką czerwienią. Zaczął miękko dyszeć. Wiedziała dokładnie czego chce – kochać się z nią tu, na tej przysypanej liśćmi ścieżce, a nie nad jeziorem jak wcześniej planowali. Poluzował tasiemkę z przodu jej bluzki i zsuwając pasek szortów w dół całował odsłonięty brzuch, ciągnąc usta niebezpiecznie nisko.
Wtłoczył język w pępek i oddając się zmysłowej zabawie, sugerował figlarnie gdzie jeszcze ma zamiar ją w ten sposób zgłębiać. Jęk uciekł z jej warg, kiedy przytrzymując ją mocno za pośladki, pieścił ją jeszcze niżej. Zaczęła odczuwać w brzuchu jego rozlewającą się energię, i coraz niżej, tam gdzie wędrował językiem. Odpowiedziała mu, roztaczając wzdłuż jego ciała swoją energię, aż uspokoił usta dla złapania oddechu.
- Liz - jęknął bezradnie - Co próbujesz mi zrobić ? – miał schrypnięty głos, trudny do rozpoznania w tych ciemnościach.
Czuła ogniste błyski strzelające jej po plecach, jego energia zaczęła szczypać ją po karku, a to wszystko działo się gdy tak po prostu klęczał przed nią. Całował ją po brzuchu niżej i niżej, rozpinając szorty roztrzęsionymi rękami.
Zapragnęła go jeszcze bardziej, otworzyła więc do niego duszę a on wtargnął w nią z taką siłą aż się zachwiała. Już zapomniała jaką dysponował potężną energią podczas cyklu, jaka potrafi być obezwładniająca. Była ekscytująca...a nawet - nasycona jego męskością - nieokiełznana, gdy ją nią otoczył.
Skarbie, jęknął cicho, podtrzymując ją by nie upadła. Piersi unosiły mu się w ciężkim, męczącym oddechu i ustami gorączkowo szukał jej ust. Wybacz...nie pójdę nad jezioro, mówił z trudem, i czuła, że zupełnie nie panuje nad sobą i słowa mu się rwały.
Nie szkodzi...nie dbam o to, uspokajała go. Pragnę cię bezgranicznie. Połączmy się, błagała nagląco.
O niczym bardziej nie marzę...jesteś dla mnie wszystkim, mruczał tkliwie. I w tym momencie ich dusze spotkały się w pocałunku, tak jak słońce całuje gorący piasek. Dwie rozdzielone i samotne, bez wysiłku wniknęły w siebie stając się cudowną jednością. Max schował twarz w jej włosach i Liz poczuła napływające do oczu łzy. To stałe, regularne duchowe łączenie, przynoszące wrażenie spajania się jej duszy z duszą Maxa, nigdy nie przestawało wprawiać jej w zdumienie – jakie to wspaniałe uczucie splatać się wraz z nim.
Nic nie będzie dla mnie równie piękne, nawet gdybym dożył stu lat, zgodził się z czułością, tuląc usta do jej twarzy. Łzy potoczyły się po jej policzkach a on scałował każdą z nich.
Oboje byli do głębi zaspokojeni, a mimo to intensywnie zaczęło rosnąć fizyczne pragnienie, wzmocnione świadomością wewnętrznego zespolenia. Napierał na nią, czuła jego naprężenie.
Pragnę cię całą, warknął w odpowiedzi.
Tak, to na pewno...nie wystarczy, opanowała płacz, a on szybko rozbierał się z dżinsów. Pospiesznie zrzuciła szorty, bo nie można było już dłużej zwlekać. Max odwrócił się do niej i pomogła mu zdjąć koszulkę.
To też, dopraszał się chrapliwie pociągając za tasiemkę przy jej bluzce. Wyślizgnęła się z niej, i pozostał tylko wzajemny dotyk nagiej skóry. Popchnął ją łagodnie do tyłu i Liz poczuła pod plecami draśnięcia suchych liści - ale to wrażenie tylko mgliście do niej docierało, zwłaszcza gdy wsunął się między jej nogi.
Nacisnął i wszedł w nią łatwo. Była śliska i mokra...a kiedy znalazł się w środku, tak niewiarygodnie ciepła. Czuł jak szczelnie go otacza, wystarczająco by doprowadzić go do brzegu – tylko na to byłoby zbyt szybko. I powstrzymywał się bo chciał by to trwało...by doszli tam razem.
Kołysali się delikatnie sobie naprzeciw, jej szczupłe biodra wybiegały mu na spotkanie, a ręce przyciągały desperacko. Objęła go nogami pociągając w siebie głębiej.
Niejasno uświadamiał sobie dotyk wysuszonej ziemi, miękkość poszycia, małe kamyki pod sobą, ale obecność Liz przyćmiewała wszystko. Oddał się odczuwaniu.
Kochanie, tyle dla mnie znaczysz...jesteś moją miłością, kochanką, żoną...moją królową, szeptał i czuł jak po tych słowach doznania wybuchają jak greckie ognie. Powietrze i tak już drgało z gorąca, ale teraz skóra na piersiach, brzuchu wręcz wrzała, gdy rozpalone ciała stykały się z sobą, ciągle i ciągle.
I tak jak kilka miesięcy wcześniej, tak teraz, ich więź zaczęła przeradzać się w coś niespotykanego, całkowicie nieziemskiego i pięknego. Kolejny raz stawali się Zanem i Zillią, Miłość taka jak ta, pokonująca czas i przestrzeń...prowadzi nas ku wieczności, uświadomił sobie z jękiem Max.
Ta myśl niosła ich do granicy spełnienia. I gdy przyzywali się w obrębie dusz ich jęk przebiegł cichym echem przez uśpiony las.
I kiedy leżeli całując się łagodnie a pod rozdygotanymi ciałami słyszeli szelest liści, Max wiedział, że na krótko zapomniał o powstaniu i wojnie. Że bez względu na wszystko był w stanie tak bez pamięci zatracić się w ramionach ukochanej żony. I z tym zamiarem przyszedł tutaj, oddalając się od pozostałych.
Pragnął Liz bardziej niż kiedykolwiek przedtem...to była potrzeba fizyczna, ale większą była potrzeba wypływająca z jego serca.
****
Tess siedziała w milczeniu obok Marco, słuchając Boba Dylana. Nie mogła już dłużej tego znieść. Dlaczego przypiął się tak strasznie do tej piosenki, Splątani smutkiem, zastanawiała się. Jakie tajemnice ukryte w jego sercu ujawniały te pełne melancholii słowa?
Wsłuchiwał się w nią od miesięcy, ale teraz odtwarzał ją niemal bez przerwy.
W ciemnym samochodzie leciutko szumiała klimatyzacji, a światła reflektorów rozświetlały mrok nocy. Zdobyli niezbędne informacje i nie było potrzeby marnować reszty czasu. Wracając do ukrytego wśród skał pojazdu nie odezwali się do siebie ani razu a potem na czterdzieści pięć minut Marco podkręcił odtwarzacz CD, burcząc przy jakichkolwiek próbach nawiązania rozmowy.
Więc skąd brało się w niej to silne przeświadczenie, że jej potrzebuje ? Bo odczuwasz jego serce, podpowiedział jej wewnętrzny głos. I tak wyglądały ich relacje od kiedy został postrzelony. Od tamtej nocy niemal nie rozmawiali ze sobą – nie licząc niezbędnych spraw – i w miarę upływu czasu czuli się z tym coraz bardziej niezręcznie.
Ostatnio działo się z nią coś dziwnego...miała wrażenie jakby posiadane przez nich zdolności usiłowały się jakoś połączyć. Intuicyjnie doszukiwała się spraw o których wcześniej nie wiedziała – głównie dotyczących Marco. Miał tak otwarte i szczere serce, prawie niewinne i zaczynała się tym martwić. Lękała się, że w jakiś sposób może być podatny na wpływy wroga i pragnęła go chronić, gdy zmierzał w swojej drodze ku nieznanemu.
Przyglądała mu się korzystając z ciemności. Mocno ściągnął brwi, na twarzy miał wyraz strapienia. Tak bardzo chciała z nim porozmawiać więc wyciągnęła rękę i ściszyła radio. Odwrócił się do niej gwałtownie.
- Wybacz, ale nie radzę sobie dzisiaj z Bobem Dylanem - roześmiała się, ale wiedziała że poczuł się zawiedziony.
- Nie lubisz go ? – zapytał.
- Nie, ...kocham Dylana – tłumaczyła się niezręcznie – Ale,...Jezu, w kółko Neil Young, Bob Dylan, Donovan....słuchasz czasami współczesnych wykonawców ?
Westchnął ciężko, skupiony na drodze nie odrywał od niej wzroku – Więc i ty dołączyłaś do nich.
- Dołączyłam, do kogo ? – zapytała marszcząc z zakłopotaniem nos.
- Do nich...do tych którym nie podobają się moje muzyczne zamiłowania...Rileya, Cecilii, Michaela – wyliczał głosem zabarwionym rozczarowaniem. Jednak nie uszedł jej uwadze figlarny uśmiech jaki pojawił mu się w kącikach ust – A teraz ty, śliczna Tess....mnie zdradzasz. Nie spodziewałem się tego.
Te żartobliwe słowa potraktowała jak leciutki flirt prowadzony z nią w ciemnościach – Nie przechodzę tak szybko na stronę nieprzyjaciół – sprzeciwiła się, nagle świadoma brzmienia swoich słów.
- Nie? – zapytał podnosząc z ciekawością czarne brwi – Wyjaśnij mi to dokładnie, a wtedy może zabiorę cię do mojego prawdziwego przywódcy.
- I kto nim jest ? - spytała udając zaskoczenie.
Zerknął na nią a oczy zabawnie mu zatańczyły – Człowiek którego tak łatwo oczerniasz...Mr. Dylan.
Zachichotała nerwowo. W tej swobodnej wymianie zdań powiedzieli sobie więcej niż w ciągu ostatnich miesięcy. Poczuła pewną ulgę – ustępowało wcześniejsze napięcie.
- Zgoda, tylko nie pozwól żeby Max się o tym dowiedział – droczyła się z nim, ale zaraz pożałowała tych słów bo spochmurniał i zwęził oczy. Zapatrzył się na drogę i zrozumiała że znów zamknął się przed nią bo przypomniała mu przyczynę dla której ta żartobliwa rozmowa stawała się niewłaściwa.
Pożądanie, dla nich zakazane uczucie...o którym, według rozumowania Marco, Max nie może się dowiedzieć.
Teraz gdy zapadła cisza, podkręcił głośniej radio, a ona zapragnęła by znów z nim porozmawiać. Poznać go lepiej, dowiedzieć się co ciągnęło go do tego klasycznego, mrocznego rocka. Gdyby rozmawiali bardziej otwarcie spytałaby go o dzieciństwo, dorastanie, i jak układało mu się z Sereną – dziwne, przecież tak wiele mieli ze sobą wspólnego. Od wypadku w 1947 roku oboje wychowywani byli przez obrońców. Tyle było spraw którymi mogli się podzielić, razem je odkrywać. A wszystko przez to, że Marco stanowczo odrzucał swoje uczucia do niej.
A może nie przyznawał się do tego co czuł...z jakiegoś innego powodu ? zastanawiała się. A jeżeli rzeczywiście taki istniał to sprawa stawała się dużo poważniejsza i tym bardziej będzie się bronił przed ewentualnym związkiem. Nagle dotarł do niej tęskny refren...i zasłuchana w słowa zrozumiała, że zapamiętanie się Marco w piosence mogło mieć coś wspólnego z nią.
Tym samochodem dojechaliśmy jak mogliśmy daleko,
porzuciliśmy go na zachodzie,
rozdzieliliśmy się w czerni i smutku nocy
oboje pewni, że to najlepsze wyjście.
Ona odwróciła się by spojrzeć na mnie.
Kiedy odchodziłem,
poza moimi plecami słyszałem jak mówiła
"spotkamy się znów, gdzieś na jakiejś alejce"
splątani smutkiem.
- Czy ona jest o mnie ? – zdziwiło ją, że znalazła w sobie na tyle śmiałości by zadać mu pytanie które zaprzątało jej myśli. Jednak padło, teraz w myślach błagała by nie zaprzeczał.
- Słucham ? – wykrztusił. Zobaczyła na jego twarzy panikę, pojawiła się nawet w oczach tak uważnie skupionych na drodze.
- Piosenka – powtórzyła z przejęciem w głosie. Serce łomotało szybko, i chociaż mocno przestraszona postanowiła go dzisiaj przycisnąć – Nie widzisz, że ona kojarzy się ze mną ?
****
Ciepła woda łagodnie otulała nagie ciała gdy pływali w blasku księżyca rozmigotanym na spokojnej tafli jeziora. Przynosiła ulgę a jej zmysłowy dotyk znów przyciągał ich do siebie. Po kąpieli wyszli na brzeg trzymając się za ręce, zapatrzeni w swoje oczy.
- Nigdy nie sądziłem, że się tak strasznie napracujemy - Max roześmiał się gardłowo, zdając sobie sprawę, że po takim kochaniu logiczne budowanie zdań staje się wręcz niemożliwe.
- O tak, dobrze, że uporaliśmy się z tą pracą wcześniej – wpadła mu w słowo Liz. Odgarnął jej z oczu mokre włosy.
- Nie żartuj – roześmiał się ciepło, całując ją delikatnie. Wcześniejsza, porywająca namiętność odrobinę się uspokoiła i teraz swobodnie mogli cieszyć się chwilą, tak beztroską, różniącą się od życia jakie obecnie prowadzili.
Ta noc należała całkowicie do nich...pozbawiona trosk, pozwalała delektować się sobą. Przynajmniej ten jeden raz.
- Max – ściszyła głos, a on zobaczył jak mruży ciemne oczy – Wiesz...
- Co? – nalegał łagodnie wyczuwając jej onieśmielenie.
- No dobrze, tylko tyle, że od kiedy nie mogę co miesiąc biegać do apteki, nie biorę pigułek.
- Taak...– przytaknął zastanawiając się nad tym co powiedziała gdy spacerowali brodząc po wodzie.
Dokąd ta rozmowa zmierza ? Nagle odezwał się w nim cichy alarm.
Nie, nie...nie jestem w ciąży, nic z tych rzeczy, szybko go uspokoiła.
Nie żebym miał coś przeciwko temu, wyjaśniał pospiesznie, To znaczy, obawiam się...w naszej sytuacji, ale gdyby...
- Wiem, że byłbyś wzruszony – dokończyła obejmując go rękami za szyję. Czuł jak przyciska się do niego biodrami i ten intymny kontakt spowodował, że wstrząsnął nimi dreszcz.
- Mówię tylko...że powinniśmy na przyszłość uważać...- tłumaczyła spokojnie - Albo, cóż...
- Tak, rozumiem o co ci chodzi – zgodził się miękko. Ta rozmowa obudziła w nim uczucie melancholii. Chciał mieć z nią dzieci, nawet bardzo, cierpiał z tęsknoty za nimi – i w wielu sytuacjach wyczuwał to samo pragnienie u niej.
Jednak wcześniej studiowali i borykali się z kłopotami finansowymi a teraz doszła do tego niepewność.
Ale pragnął mieć dzieci. Jakiś czas temu widział je parę razy w snach. Dwoje maluchów, trochę starszego chłopca i małą dziewczynkę. Oboje z ciemnymi główkami, tak bardzo podobne do swoich rodziców...no może, pomyślał przekornie, może trochę bardziej podobne do mnie... Uśmiechnął się ciepło przywołując w pamięci ich obraz.
Miał nadzieję, że kiedyś, gdy nastaną spokojniejsze czasy doczekają się dzieci.
Będziemy je mieli, oczywiście, zapewniała Liz. Ja także o nich śnię.
Naprawdę? Max był zaskoczony bo nigdy o tym wcześniej nie rozmawiali.
Myślę, że dowiedzieliśmy się o nich bo są naszą nadzieją na przyszłość, powiedziała.
Kiwnął głową obejmując ją w pasie – Mam tyle marzeń związanych z naszą przyszłością, kochanie. Pamiętaj o tym, bez względu na to co się jeszcze wydarzy.
- W jednej sprawie nie zgadzam się z tobą – droczyła się z nim łagodnie.
- W czym ?
- One są bardziej podobne do mnie niż do ciebie – fuknęła wyłamując się z jego uścisku. Oboje roześmiali się serdecznie. Patrzył jak wskoczyła do wody i szybko od niego odpływa więc odbił się i zanurkował głęboko by ją dogonić i znów zamknąć w ramionach.
*****
Czy ona jest o mnie ? spytała. Takie zwyczajne, proste pytanie a jednak ujawniało ich wzajemne relacje. Od miesięcy słuchał tej piosenki a nikt nie zainteresował się dlaczego jest mu bliska. Drażniła nawet Rileya który zaczął domagać się by poszerzył swój krąg muzycznych zainteresowań. Któregoś wieczoru Michael krzyknął, że ma dość i szybko zmienił płytę na Stone Temple Pilots.
Ale nikt wcześniej nie spytał, czym ona jest dla niego.
Aż do teraz. Zadała to pytanie w tak bezpośredni, niemal intymny sposób – jednak nie czuł się zażenowany. A co dziwniejsze, chciał żeby wiedziała.
Tęsknił by wyjaśnić jej, że piosenka mówi o dwojgu zakochanych, i kimś kto obserwuje ich z boku, spragniony tego samego co mieli oni. Jest tam jeszcze ktoś...ale nie miał pewności.
I to prawda, tak jak przypuszczała, opowiada także o rozdzielonych nocą kochankach...gdzieś na zachodzie. Noc, śnieg, on i Tess, odwracający się od siebie na zawsze.
Tylko że oni, z jakiegoś powodu nie potrafili się rozstać.
Siedziała obok, czekając na wyjaśnienie, a on wiedział, że tylko ona jest w stanie uporządkować te wszystkie zagmatwane sprawy. Jego uczucia do niej... i to co dotyczyło związku Maxa i Liz.
Chwila ciągnęła się w nieskończoność aż usłyszał obok siebie ciężkie westchnienie....pewnie straciła nadzieję na odpowiedź. W ciemnościach cicho nucił Bob Dylan, a z nim znów odżyły emocje.
Lecz w każdej chwili mej samotności,
za mną kroczyła przeszłość.
Widziałem wiele kobiet
lecz ona nigdy nie umknęła mej pamięci, i dorastałem
splątany smutkiem.
- Tak – wyznał w końcu patrząc przed siebie, starając się unikać jej przenikliwego wzroku – A o kim innym mogłaby być ? - zapytał zdławionym głosem, w którym kryło się to wszystko co czuł.
- A ty tak po prostu...? - zawahała się i widział jak zmagała się ze sobą - Słuchasz piosenki i zastanawiasz się co nas omija ?
- Nie.
- Co nie ? – krzyknęła, głos jej się odrobinę łamał. Nienawidził tego co zrobił w ostatnich miesiącach, gardził sobą że tak bardzo ją rani.
- Nie tylko nie zastanawiam się co nas omija – szepnął odwracając się do niej. Oparta o drzwi patrzyła na niego oczami łani, która nagle przebiegła w świetle przednich reflektorów.
- Ale wątpię czy w ogóle istnieje dla nas jakaś przyszłość – dokończył odwracając wzrok.
Cisza narastała, przerywana bolesnymi słowami piosenki.
I kiedy w końcu wyczerpany sięgnąłem dna,
jedyną rzeczą, której spełnienia byłem pewien,
to to by trwać, nie przestawać, jak lecący ptak,
splątany smutkiem.
Chciał wyznać jej wszystko, o tym jak bardzo się zagubił i za czym naprawdę tęsknił. Nie wzajemnych relacji czy partnerstwa...od początku wiedział, że to nie wystarczy. Pragnął by należała całkowicie do niego, by oddała mu się całą duszą na resztę życia. Teraz był pewien, jedynie to mogło go uratować.
Jednak nie było nadziei. Ten problem był dużo poważniejszy i powoli zżerał mu serce – dotyczył zobowiązań jakie miał wobec króla i królowej.
Tak bardzo chciał jej o tym powiedzieć, ta potrzeba była tak ogromna, że był niemal chory od tego.
Powinna się dowiedzieć, że noc w noc odwiedzała jego sny, i za każdym razem upewniał się coraz mocniej, że mogliby być razem...gdyby wiedli inne życie, w innych okolicznościach.
- Powiedz mi – szepnęła natarczywie przywracając go do rzeczywistości.
- Powiedzieć ci co ? – zapytał trochę oszołomiony. Skąd wiedziała o czym myśli ?
- To czego mi nie mówisz – podniosła odrobinę głos – Wiem, że jest coś więcej.
Poczuł na kierownicy swoje roztrzęsione ręce i wiedział, że będzie musiał się przed nią otworzyć – przynajmniej w jednej sprawie. Zbierając się na odwagę gwałtownie odetchnął i postanowił zrobić to dzisiaj ...po prostu kuć żelazo póki gorące.
Powinna się dowiedzieć – nie później, nie za miesiąc – ale jeszcze tej nocy. Ponieważ nie mówiąc jej nic, piekielnie plątał się w smutku.
Last edited by Ela on Wed Nov 10, 2004 9:52 am, edited 1 time in total.
Cudeńko! Elu, jestes niezrównana w doborze słów przekazujących emocje bohaterów!
Ta część jest jakby wytchnieniem po wcześniejszych wyczynach Nicholasa, należy się wszystkim spragnionym oddechu czytelnikom, no i jest! W takich momentach właśnie uwidacznia się cały talent Ros Deidre. Tylko pogratulować wyczucia!
Gdy się teraz czyta o rozterkach Marco i Tess, aż się nie chce wierzyć, że wszystko zaczęło się od ich zdrady. Dziwne są koleje losu i jeszcze dziwniejsza wyobraźnia autorki.
Ta część jest jakby wytchnieniem po wcześniejszych wyczynach Nicholasa, należy się wszystkim spragnionym oddechu czytelnikom, no i jest! W takich momentach właśnie uwidacznia się cały talent Ros Deidre. Tylko pogratulować wyczucia!
Gdy się teraz czyta o rozterkach Marco i Tess, aż się nie chce wierzyć, że wszystko zaczęło się od ich zdrady. Dziwne są koleje losu i jeszcze dziwniejsza wyobraźnia autorki.
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Eluś - ślicznie. Po obejrzeniu kilku filmów z Colinem "naprawiłam" mój stosunek do niego i teraz bez przeszkód mogę czytać opowiadania. Deidre ma taki cudowny, bardzo plastyczny styl i czytając mam wrażenie, że po prostu oglądam sobie film. A że Colin jest świetny w takich rolach - właśnie tych nieco żywszych, pełniejszych... bardziej energicznych... Mam wrażenie, że Max jest tutaj bardziej postacią statyczną - takie centrum wszystkiego, a Marco kręci się dookoła... I teraz już bez przeszkód Marco może mieć twarz Colina
A, co mi tam, skoro już tu jestem...
Stasiuk napisał, że prawdziwa sztuka, to, co najważniejsze, balansuje gdzieś na granicy kiczu, i że wszystko polega na tym, żeby z tej granicy nie spaść. Na początku wydawało mi się to być dziwne, zwłaszcza, jeśli pisał to o swojej książce, ale być może ma rację, jak widać to na przykładzie GAW. Bądźmy szczerzy - okres godowy u kosmitów...? Aha... i do tego superwierny wyżeł Azorek czyli Marco, kręcący się zawsze koło nogi pana - w tym wypadku Maxa. A jednak nie mam poczucia, że to, co czytam jest kiczowate... Owszem, czasami jest przesłodzone, czasami jest zbyt dużo pieprzu, ale wszystko razem tworzy coś, czego się nie zapomina.
No i jak tu nie przekładać twórczości Deidre nad twórczość Miłosza?
A, co mi tam, skoro już tu jestem...
Stasiuk napisał, że prawdziwa sztuka, to, co najważniejsze, balansuje gdzieś na granicy kiczu, i że wszystko polega na tym, żeby z tej granicy nie spaść. Na początku wydawało mi się to być dziwne, zwłaszcza, jeśli pisał to o swojej książce, ale być może ma rację, jak widać to na przykładzie GAW. Bądźmy szczerzy - okres godowy u kosmitów...? Aha... i do tego superwierny wyżeł Azorek czyli Marco, kręcący się zawsze koło nogi pana - w tym wypadku Maxa. A jednak nie mam poczucia, że to, co czytam jest kiczowate... Owszem, czasami jest przesłodzone, czasami jest zbyt dużo pieprzu, ale wszystko razem tworzy coś, czego się nie zapomina.
No i jak tu nie przekładać twórczości Deidre nad twórczość Miłosza?
Czytając fragmenty o Marco mam wrażenie, że w tym opowiadaniu przejął on rolę Maxa jako tego, który musi poświęcać swoje szczęście dla dobra ogółu. Ciągle umęczonego i nieszczęśliwego. A przecież wystarczyłoby wyciągnąć rękę, by znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania. To prawdziwa irona, że chcąc chronić Max i Liz, Marco odrzuca to, co uwolniłoby go od jego udręki. Owszem otworzył się trochę przed Tess, ale ciągle trzyma ją na odległość ramienia. Ci kosmici są czasem - czytaj: prawie zawsze - tacy frustrujący. Nic, tylko takiego walnąc w łepetynę, mając nadzieję, że może się ostrząśnie z tego samoumartwienia.
I chciałabym też wspomnieć o naprawdę fenomenalnym tłumaczeniu słów piosenki w wykonaniu LEO. Naprawdę piękne.
I chciałabym też wspomnieć o naprawdę fenomenalnym tłumaczeniu słów piosenki w wykonaniu LEO. Naprawdę piękne.
Tak, to prawdziwa ironia, że Marco chcąc chronić Maxa i Liz poświęca swoje szczęście, jak pisze Milla. Ale jest także coś więcej. Wiemy, że Marco jest hybrydą, jak reszta. Że są inni niż ludzie – mają niezwykle wyostrzone zmysły (niewiarygodna miłość Maxa i Liz , Rileya i Anny, to jak Marco odbiera Tess, głęboki zmysł intuicji). Odbierają te bodźce bardzo intensywnie. Posiadają także zakodowane poczucie misji z jaką zostali wysłani na Ziemię i czują się za nią odpowiedzialni...Co szczególnie widać na przykładzie Marco. Nie zapominajmy że jest on związany przysięgą - poświęcenie własnego życia w służbie królewskiej pary. To ogromne zobowiązanie i zaszczyt ale także jego przekleństwo. I w tym zawarty jest dramat Marco. Szarpanie się ze sobą - czy pozostać wiernym złożonej przysiędze czy ją złamać i związać się z Tess. Odrzuca pogodzenie tych uczuć bo wg niego nie może być takiej alternatywy. Cokolwiek wybierze, spowoduje czyjś ból, a dla kogoś tak szlachetnego jak Marco jest to nie do pogodzenia. Jednak to zawsze prowadzi do dramatu...
Nan, Stasiuk miał rację a pieprz i cukier – jak to ślicznie określiłaś - tworzą mieszankę niemal wybuchową. Dlatego to opowiadanie tak gra na naszych emocjach.
Nan, Stasiuk miał rację a pieprz i cukier – jak to ślicznie określiłaś - tworzą mieszankę niemal wybuchową. Dlatego to opowiadanie tak gra na naszych emocjach.
Gravity Always Wins - część 22
Marco odpiął pasy bezpieczeństwa. W przyćmionym świetle tablicy rozdzielczej widział jak Tess ściska rękami kolana. Miał wrażenie jakby zbierała do czegoś siły.
Wjechał na podjazd prowadzący do ośrodka, przejechał kawałek wąską, piaszczystą drogą pod górę. Po automatycznym zamknięciu się za nimi zabezpieczającej bramy, skierował Suburbana na parking i powiedział, że zanim udadzą się do domu chciałby z nią przez chwilę porozmawiać.
A teraz odwrócona do niego, z zaciśniętymi ustami, spięta, czekała na to co powie. Zamknął oczy starając się uspokoić wirujące myśli. Wcześniej spytała go o czym jej nie mówi, i teraz kiedy zdecydował się odpowiedzieć, zupełnie nie wiedział od czego zacząć – nawet nie był pewien na ile będzie w stanie się przed nią otworzyć.
- Tess – zaczął, przecierając przemęczone oczy. Dawno minęła północ, jednak mimo fizycznego wyczerpania miał wyjątkowo wyczulone zmysły – Chciałbym żebyś coś zrozumiała...już kilka miesięcy temu powinienem był ci powiedzieć. Umilkł, spotkał w ciemnościach jej przenikliwe oczy, i na moment zamilkł, porażony ich błękitną głębią. Zawsze, za każdym razem, ilekroć przywierali do siebie wzrokiem, czuł jakby przebiegał po nim prąd.
- Nie chcę żebyś myślała, że cię unikam ot tak sobie – przerwał, pragnąc żeby to nie było takie trudne – Rozpraszasz mnie. No właśnie. Powiedział coś co sprawiło, że poczuł się wobec niej jeszcze bardziej bezbronny.
- Więc dlaczego ? – szepnęła przesuwając nerwowo dłonią wzdłuż włosów ściągniętych w koński ogon. Od kiedy kilka miesięcy temu zakreślił między nimi granice, prawie nigdy nie rozpuszczała włosów. Teraz zaczesywała je gładko do tyłu - wyglądała w nich tak poważnie – i zastanawiał się dlaczego to robiła, tym bardziej, że uwielbiał kiedy spływały swobodnie na ramiona.
- Złożyłem śluby – wyznał cichym głosem – Oto kim jestem,...należę do świętego przymierza, Tess. To najwyższy honor jaki mógł mnie spotkać. Przez chwilę patrzył na swoje ręce zbierając myśli, Jak wyjaśnić co oznaczało dla niego być strażnikiem króla i królowej, co to znaczy być oddanym wyłącznie do ich dyspozycji.
- Co to za śluby ? – zakłopotana ściągnęła jasne brwi.
- R'thasme siet falne – szepnął z czcią. Nigdy, od kiedy został wprowadzony do rady nie wypowiedział tego głośno i pod wpływem powagi tych słów, włosy zjeżyły mu się na karku.
- Co to za język ? – krzyknęła zaskoczona. Uśmiechnął się lekko i chociaż dałby głowę, że się domyśliła, miło było zobaczyć jak zareagowała słysząc swój ojczysty język.
- Antariański – powiedział spokojnie.
- Znasz go ? – otworzyła szeroko oczy.
- Serena mnie trochę nauczyła – wyjaśnił – Nie jest specjalnie skomplikowany i gdybyś chciała mógłbym cię nauczyć.
- Brzmi tak pięknie...zwłaszcza sposób w jaki je wymawiasz.
- Oznaczają „Umrzeć by chronić Najczcigodniejszego”.
To co usłyszała wywołało wyraz bólu na jej twarzy, przypomniały bowiem o konsekwencjach jakie niosły dla nich te słowa - To znaczy Maxa i Liz...- powiedziała jednych tchem.
- Tak, to znaczy Maxa i Liz – powtórzył i odwrócił wzrok w stronę ciemnego lasu – I od chwili kiedy im służę, nakłada to na mnie szczególne obowiązki.
- Ale tobie także się coś należy – zaprotestowała tak cichym głosem, że niemal zlał się z otaczającą ich ciszą.
- Musisz zrozumieć ...bezwzględną zasadę. Złożone ślubu wymagają ode mnie stawiania królewskiej rodziny ponad sobą i swoimi potrzebami ...i dlatego nie wolno mi wiązać się z nikim innym, Tess.
Milczała zastanawiając się na tym co powiedział, a on wpatrując się w jej złożone na kolanach ręce zapragnął wziąć je w swoje.
- To niesprawiedliwe – pokręciła wolno głową przegryzając wargę – Ani w stosunku do ciebie...ani do mnie.
Marco zawahał się. Było coś jeszcze z czym zdecydowanie chciał się z nią podzielić – co, jak uważał, powinna wiedzieć. Desperacko walczył ze słowami, które już pojawiły się w myślach i zdecydował się przeć do przodu żeby nagle nie zabrakło mu odwagi. Nieśmiało sięgnął po jej rękę, otoczył dłońmi i chwilę, w zamyśleniu gładził ją kciukami po kostkach.
- Pamiętasz, pytałaś mnie czy to co jest między nami nie moglibyśmy traktować bardziej przelotnie ? – zapytał spokojnie.
Skinęła głową i ciężko przełknęła – była tak samo przestraszona jak on.
- Nie widzisz? To uczucie jest w stanie zaprowadzić mnie tylko w jedno miejsce, Tess ? I jeśli zrobimy chociaż krok tam dokąd kieruje mnie serce...
Potrząsnął głową i zamknął oczy przed zalewającymi go emocjami.
Mogłoby się skończyć tylko jednym. Całkowicie zespoleni...oddalibyśmy się sobie na całe życie. Zbyt dużo kosztowało go wypowiedzenie tych słów.
- Zawsze przedkładałem cię ponad innych, wiem o tym – zdołał w końcu powiedzieć z bijącym boleśnie sercem – I w tym jest problem.
Ścisnęła jego rękę mocno, i sprawiła mu radość gdy czuł w swojej dłoni tę małą i tak cudownie pasującą do niego dłoń.
- Ale ja służę im z takim samym oddaniem jak ty – oponowała cicho Tess – W tym co robimy, nasze mocy mogłyby się uzupełniać Marco....nie masz czasami wrażenia, że posiadane przez nas zdolności w niektórych sytuacjach niemal się jednoczą?
Marco szybko pochylił głowę i Tess poznała, że faktycznie odczuwał jakieś przyciąganie ...jakby istniało między nimi coś, czego jeszcze nie pojmowali.
- A więc masz takie wrażenie – wykrzyknęła, ujmując jego rękę w obie dłonie – Teraz wiem dużo więcej Marco,...o tobie. Wcześniej nie miałam tak wyczulonej podświadomości. I nagle zaczęłam odczuwać w sobie twój dar.
Podniósł na nią wzrok, a w jego ciemnych głębiach kryło się zdumienie. I znów pomyślała jakie wspaniałe ma te smoliste oczy, okolone gęstymi, długimi rzęsami które teraz pofrunęły w górę. Nagle zapragnęła żeby obdarował ją małym pocałunkiem. Takim najmniejszym z najmniejszych.
A on tylko patrzył na nią i widziała jak na twarzy, smutek łączy mu się z zaskoczeniem..
- Czasami, zwłaszcza ostatnio miewam wizje i obrazy nas, kiedy walczymy razem – powiedział, odrywając od niej wzrok i przesuwając nim gdzieś daleko - Są rzeczywiste, jakbym je sam tworzył.
Przysunęła się bliżej i nie zastanawiając się przycisnęła jego rękę do swojego serca - Nie sądzisz, że jest jakiś powód dla którego tak czujesz ? – mówiła nagląco, zdesperowana przekonać go do tego w co sama gorąco wierzyła i o czym mu już powiedziała. Że są stworzeni dla siebie - Razem bylibyśmy silniejsi, ale ty się po prostu boisz, Marco.
- Nie boję się – powiedział twardo, wysuwając dłoń z jej ręki. Zdławiła cichy szloch, widząc jak znów się przed nią zamyka. Nieoczekiwanie do oczu podeszły łzy i wiedziała, że przy najmniejszej próbie sprowokowania go, ta chwila może zostać zaprzepaszczona. A jednak obudzili zbyt wiele emocji, wewnętrznego napięcia, żeby tak po prostu się poddał.
Marco wyprostował się na swoim fotelu, patrzył przed siebie ściskając w rękach kierownicę. I gdy tak tkwił nieruchomo, wydawało się jakby toczył z samym sobą potężną walkę. Wreszcie odrobinę się rozluźnił, jednak nie patrzył na nią.
- R'thasme siet falne - szepnął ochryple – Ta przysięga obowiązuje Tess,...i nie ma od niej odwołania. Jestem własnością króla i królowej. Nie należę do siebie.
Doznała nagłej wizji ręki Marco, ten niewyraźny obraz zaczynał nabierać kształtów. Dlaczego zobaczyła jego rękę? Co to mogło oznaczać?
Nie namyślając się, w nagłym porywie sięgnęła po prawą dłoń, którą tak mocno ściskał kierownicę. Opierał się ale popatrzyła na niego stanowczo aż złagodniał, poddał się i pozwolił by przytrzymała w dłoniach jego przegub. Wpatrywała się uważnie, była przekonana że tu kryje się wyjaśnienie.
Obserwowała smagłą skórę nadgarstka, przesuwała delikatnie po nim palcami. Czuła pod koniuszkami palców plątaninę żył, szybko bijący puls aż usłyszała jak Marco gwałtownie łapie oddech.
- A więc tutaj – szeptała ufając cichemu wewnętrznemu głosowi jaki ją prowadził. Wiódł ją głos Marco – To tu. Oto dlaczego bronisz się przed pokochaniem mnie.
- Nie – krzyknął łamiącym się głosem - Nie chodzi o to, że nie chcę cię kochać...nie. Bronię się przed połączeniem swojego życia z tobą, Tess.
- Co to jest ? Dlaczego to takie ważne ? – pytała zaskoczona. Nie rozumiała co ma wspólnego miejsce na przegubie z tym ciągłym unikaniem jej.
Przesunął palcami wzdłuż odsłoniętej skóry, potarł leciutko miejsce obok jej palców. Wciągnął drżący oddech i wydawało się, że chce coś powiedzieć ale tylko ciężko westchnął. Nieśmiało podniosła oczy i zobaczyła na sobie jego wzrok.
- Zostałem naznaczony – szepnął zdławionym głosem – Kiedy złożyłem śluby, upamiętniono to na zawsze by podkreślić kim jestem.
- Naznaczono cię ? - wykrzyknęła zdumiona, nie rozumiejąc co to znaczy. Niczego nie widziała na tej delikatnej oliwkowej skórze, na której trzymała dłoń.
- Noszę królewską pieczęć, jak Max...nadaną mi jako symbol złożonej przysięgi i pasowania na obrońcę.
Znaczenie tych słów wywołało w niej ogromne rozżalenie, objawiało bowiem gorzką prawdę z którą musiała się zmierzyć. Naznaczono go symbolicznie by miał świadomość, że nie należy do siebie. I miał rację mówiąc, że należy do zespołu, do królewskiej rodziny...do każdego, tylko nie do niej. Trudno mu się teraz dziwić, kiedy upierał się tak stanowczo mówiąc, że nigdy nie będzie jej.
Chciała popatrzeć na znak...potrzebowała zobaczyć go na własne oczy.
- Pokaż mi – poprosiła łamiącym się głosem, bo łzy w końcu popłynęły po policzkach.
- Och, Tess – odetchnął. Wyciągnął rękę i starł je delikatnie - Słodka, słodka Tess. Nie chciałem żebyś cierpiała.
Potrząsnęła niecierpliwie głową, ale łzy płynęły już całą strużką. Widziała udrękę w jego oczach i żal, że sprawił jej ból.
Łagodnie otoczył jej twarz dłońmi i przyciągnął do siebie. Pocałował mokry policzek – W dalszym ciągu cię ranię, a to ostatnia rzecz jakiej bym pragnął.
Odwróciła odrobinę głowę a on musnął miękko jej usta i zaraz znieruchomiał, zmrożony tym co się stało. Zastanawiał się, trochę zagubiony. A potem wolno rozchylił wargi a ona mogła się tylko zachwycać, jak niesłychanie nieśmiało potrafił całować ktoś tak stanowczy i nieugięty jak Marco.
Całowali się powoli i łagodnie - nie było w nich tej gorącej namiętności, tylko łzy narosłe z żalu. Sięgnął ręką za jej głowę, bawił się zapinką od włosów aż sprawił, że rozsypały się na ramiona. Odsunął się i po prostu patrzył. Napawał się widokiem a uznanie dla niej rozjaśniło mu twarz.
- Za ładna jesteś żeby je chować. Proszę, nie rób tego więcej.
Zajrzał w jej serce i poznał, że chciała zdusić w sobie jakąś część kobiecości...kiedy kilka miesięcy temu odwrócił się od niej.
Marco prowadził dłoń wzdłuż włosów, z rozmysłem przenikał je palcami i w oczach zapłonęła mu namiętność. A jednak miała wrażenie, że istnieje coś jeszcze z czym chce się z nią podzielić...że coś przemilczał. Czuła jak odciska się w jej myślach tak mocno, jak u niego.
Przyglądała mu się. Pięknie zarysowanym brwiom idealnie wygiętymi w łuk, podziwiała zarys twarzy...i dołeczek w policzku, widoczny nawet wtedy kiedy przegryzał wargę.
Chwila naładowana była tak namacalną energią, aż coś zaczęło iskrzyć między nimi.
Jak powiedzieć jej resztę? To co najbardziej pragnął, to wziąć ją teraz w ramiona, przekląć wszystko co mówił...zabrać do swojego pokoju i kochać się z nią tak długo żeby potem nikt nie miał wątpliwości do kogo należy.
A jednak wiedział, że jedynie ona jest w stanie mu pomóc i wesprzeć go. Więc musi dzisiaj poznać wszystko.
Wolno opuścił dłoń którą gładził jej włosy. Tym gestem przekazał jej całą miłość jaką nosił w sercu i miał nadzieję, że ją odebrała, tak jak odczuła w nim wiele innych rzeczy.
- Chcę ci coś o sobie opowiedzieć – zaczął, bojąc się tych zostawionych na koniec wyznań.
Skinęła głową zachęcająco. Miała trochę podpuchnięte i zaczerwienione od łez oczy.
- Byłem dzieckiem, właściwie chłopcem – zaczął niepewnie. Czy jest gotowy wyjawić jej swoją najmroczniejszą tajemnicę ?
- Borykałem się wtedy z pewnym problemem, z którym nie umiałem sobie poradzić – kontynuował nieśmiało. Co to miało wspólnego z naszą rozmową, zastanawiała się Tess. Zauważyła, że drżą mu ręce gdy mimowolnie je wykręcał.
- Ja...odbierałem ...odczucia innych ludzi – powiedział miękko – Dochodziły do mnie bardzo intensywnie...były tak gwałtowne, potwornie przytłaczające. W tym czasie nie mogłem przebywać w obecności zbyt wielu osób...ich emocje stawały się dla mnie zbyt silne.
Na twarzy miał wyraz udręki kiedy wspominał tamten czas. Widać było, że zwierza się jej z bardzo osobistych spraw.
Wzięła go za rękę i zachęciła lekkim skinieniem głowy.
- Odczuwałem wszystko co działo się wokół mnie, w każdej osobie która przebywała w pobliżu...do tego stopnia, że doznawałem oślepiających bólów głowy...mdłości...nie mogłem wtedy normalnie myśleć. Byłem mały, nie wiedziałem co się ze mną dzieje.
Poczuła skurcz serca bo zaczęła rozumieć co dla niego znaczyło posiadanie tak wrażliwej intuicji. Nie przypuszczała, że było to tak trudne i męczące tym bardziej, że był wtedy małym chłopcem.
- W końcu Serena pokazała mi jak blokować te odczucia...i jak nad nimi panować – przesunął ręką po włosach – Mając dziesięć lat nauczyłem się żelaznej zasady. Że to ja kieruję swoimi mocami a nie one mną. I wtedy przestałem chorować.
- Rozumiem – powiedziała zamyślona, zastanawiając się co tak naprawdę chciał jej powiedzieć. Ścisnęła go za rękę – Mów dalej.
- Potem wszystko się zmieniło...panowałem nad sobą...potrafiłem niwelować negatywne skutki...Do niedawna nic złego się nie działo. Aż do teraz.
Do niedawna...o czym on mówi ? Czy problemy powróciły i to ona była ich przyczyną ?
Głaskała go po ręku, czując jak jego dłoń robi się coraz bardziej wilgotna.
- Marco, nie nadążam – powiedziała tak ciepło jak umiała. Uświadomiła sobie, że wyjawienie tego przychodzi mu z coraz wielkim trudem – To znaczy, rozumiem co działo się gdy byłeś dzieckiem, ale nie pojmuję dlaczego teraz.
- Nie...jeszcze nie – westchnął ciężko – Za chwilę zrozumiesz.
- W porządku – zachęcała go – Powiedz.
- Chodzi o Maxa i Liz – zamknął oczy i skrzywił się – Wszystko powróciło w tym roku, w takim samym stopniu jak wtedy, tylko że z ich udziałem...- otworzył oczy, rozglądnął się rozpaczliwie dookoła, unikając jej zaskoczonego wzroku – I boję się Tess... diabelnie boję się siebie.
- Co się dzieje ? – spytała z naciskiem.
- Odbieram ich....ich emocje, kiedy łączą się ze sobą – powiedział głosem w którym słychać było zupełną bezsilność – Próbowałem nad tym zapanować ale nie mogę.
Zaczęło dochodzić do niej znaczenie tych słów. Wychwytywał ich odczucia, otaczały go tak samo jak wtedy kiedy był dzieckiem.
- Próbowałeś z nimi porozmawiać ? - zapytała delikatnie.
- Z Sereną,...kiedy się zaczęło, powiedziałem jej o tym.
- Jak zareagowała ?
Pochylił głowę. Patrząc na niego wyobraziła go sobie jako małego chłopca, i co przechodził, bo zbyt przytłaczał go ten cudowny dar z którym nie potrafił sobie poradzić. A teraz znowu cierpiał.
Rozumiała go doskonale i serce jej się ściskało.
- Poradziła żebym się blokował. A potem już z nią nie rozmawiałem.
Dlaczego Serena bardziej go nie przycisnęła, dlaczego nie zainteresowała się co było przyczyną, zastanawiała się Tess.
- Musisz z nią znowu porozmawiać – powiedziała szybko - Powinna wiedzieć.
- Serena sądzi, że wszystko jest w porządku, Tess – mówił żałośnie – Proszę, nie obwiniaj jej.
Od razu stanął w jej obronie, i widać było jak bardzo kochał tę kobietę, która zastępowała mu matkę – Oczywiście, że nie będę – obiecała, przytulając dłonie do jego twarzy. Zamknął oczy i poczuła jak dotyk rąk trochę go uspokaja – Ona może ci pomóc ale jeżeli nic jej nie mówisz skąd może o tym wiedzieć ?
- Wstydzę się jej powiedzieć. Wstyd mi, że nie potrafię lepiej nad sobą zapanować ...kompromituję się jako obrońca – powiedział cicho.
Głos Marco przepełniony był samooskarżeniem. Poczuła jego ból i zapragnęła go pocieszyć. Miękkim ruchem przysunęła się bliżej i przytuliła go do siebie. Początkowo bezwolny, z rękami zwieszonymi luźno, odrobinę się opierał, jednak za chwilę otoczył ją ramionami chowając twarz na czubku głowy.
- Marco, dar jaki posiadasz jest piękny – odetchnęła miękko tuż przy jego szyi, czując przy skroni lekkie ukłucia zarostu – Nie ma w tym nic, czego mógłbyś się wstydzić...I myślę, że odczuwasz ich dlatego bo mając z nimi ciągły kontakt, jesteście mocno ze sobą związani.
- Nie wstydzę się swojego daru – mówił zdławionym głosem - Jestem zawstydzony tym co czuję.
Serce niespokojnie zabiło, bo coś jej dawał do zrozumienia - A co czujesz ? – zapytała, na przekór lękowi przed tym czego naprawdę może się dowiedzieć.
- Pragnę mieć to, co mają oni...tak bardzo – czuła jego oddech na twarzy – Ale nie chcę przeżywać tego z nimi. Tylko z tobą.
Tylko z tobą. Trzy proste słowa, a jednak ten silny mężczyzna musiał zdobyć się na ogromny wysiłek by to powiedzieć. Mogły unieść jej duszę do gwiazd, a przynosiły tylko cierpienie, kiedy czuła przy sobie jego tłukące się serce.
Palcami przesuwała po gęstych włosach, tuląc go do siebie i pomyślała o przysiędze jaką złożył... R'thasme siet falne.
Umrzeć by chronić Najczcigodniejszego... i zrozumiała, że Marco zasługuje także i na jej poświęcenie. Pomoże mu zachować dystans między nimi, pozwoli realizować się w pełni w tym do czego został powołany, by znów zechciał ją odzyskać.
Wypełniając swoje zobowiązania wobec króla i królowej.
Cdn.
Marco odpiął pasy bezpieczeństwa. W przyćmionym świetle tablicy rozdzielczej widział jak Tess ściska rękami kolana. Miał wrażenie jakby zbierała do czegoś siły.
Wjechał na podjazd prowadzący do ośrodka, przejechał kawałek wąską, piaszczystą drogą pod górę. Po automatycznym zamknięciu się za nimi zabezpieczającej bramy, skierował Suburbana na parking i powiedział, że zanim udadzą się do domu chciałby z nią przez chwilę porozmawiać.
A teraz odwrócona do niego, z zaciśniętymi ustami, spięta, czekała na to co powie. Zamknął oczy starając się uspokoić wirujące myśli. Wcześniej spytała go o czym jej nie mówi, i teraz kiedy zdecydował się odpowiedzieć, zupełnie nie wiedział od czego zacząć – nawet nie był pewien na ile będzie w stanie się przed nią otworzyć.
- Tess – zaczął, przecierając przemęczone oczy. Dawno minęła północ, jednak mimo fizycznego wyczerpania miał wyjątkowo wyczulone zmysły – Chciałbym żebyś coś zrozumiała...już kilka miesięcy temu powinienem był ci powiedzieć. Umilkł, spotkał w ciemnościach jej przenikliwe oczy, i na moment zamilkł, porażony ich błękitną głębią. Zawsze, za każdym razem, ilekroć przywierali do siebie wzrokiem, czuł jakby przebiegał po nim prąd.
- Nie chcę żebyś myślała, że cię unikam ot tak sobie – przerwał, pragnąc żeby to nie było takie trudne – Rozpraszasz mnie. No właśnie. Powiedział coś co sprawiło, że poczuł się wobec niej jeszcze bardziej bezbronny.
- Więc dlaczego ? – szepnęła przesuwając nerwowo dłonią wzdłuż włosów ściągniętych w koński ogon. Od kiedy kilka miesięcy temu zakreślił między nimi granice, prawie nigdy nie rozpuszczała włosów. Teraz zaczesywała je gładko do tyłu - wyglądała w nich tak poważnie – i zastanawiał się dlaczego to robiła, tym bardziej, że uwielbiał kiedy spływały swobodnie na ramiona.
- Złożyłem śluby – wyznał cichym głosem – Oto kim jestem,...należę do świętego przymierza, Tess. To najwyższy honor jaki mógł mnie spotkać. Przez chwilę patrzył na swoje ręce zbierając myśli, Jak wyjaśnić co oznaczało dla niego być strażnikiem króla i królowej, co to znaczy być oddanym wyłącznie do ich dyspozycji.
- Co to za śluby ? – zakłopotana ściągnęła jasne brwi.
- R'thasme siet falne – szepnął z czcią. Nigdy, od kiedy został wprowadzony do rady nie wypowiedział tego głośno i pod wpływem powagi tych słów, włosy zjeżyły mu się na karku.
- Co to za język ? – krzyknęła zaskoczona. Uśmiechnął się lekko i chociaż dałby głowę, że się domyśliła, miło było zobaczyć jak zareagowała słysząc swój ojczysty język.
- Antariański – powiedział spokojnie.
- Znasz go ? – otworzyła szeroko oczy.
- Serena mnie trochę nauczyła – wyjaśnił – Nie jest specjalnie skomplikowany i gdybyś chciała mógłbym cię nauczyć.
- Brzmi tak pięknie...zwłaszcza sposób w jaki je wymawiasz.
- Oznaczają „Umrzeć by chronić Najczcigodniejszego”.
To co usłyszała wywołało wyraz bólu na jej twarzy, przypomniały bowiem o konsekwencjach jakie niosły dla nich te słowa - To znaczy Maxa i Liz...- powiedziała jednych tchem.
- Tak, to znaczy Maxa i Liz – powtórzył i odwrócił wzrok w stronę ciemnego lasu – I od chwili kiedy im służę, nakłada to na mnie szczególne obowiązki.
- Ale tobie także się coś należy – zaprotestowała tak cichym głosem, że niemal zlał się z otaczającą ich ciszą.
- Musisz zrozumieć ...bezwzględną zasadę. Złożone ślubu wymagają ode mnie stawiania królewskiej rodziny ponad sobą i swoimi potrzebami ...i dlatego nie wolno mi wiązać się z nikim innym, Tess.
Milczała zastanawiając się na tym co powiedział, a on wpatrując się w jej złożone na kolanach ręce zapragnął wziąć je w swoje.
- To niesprawiedliwe – pokręciła wolno głową przegryzając wargę – Ani w stosunku do ciebie...ani do mnie.
Marco zawahał się. Było coś jeszcze z czym zdecydowanie chciał się z nią podzielić – co, jak uważał, powinna wiedzieć. Desperacko walczył ze słowami, które już pojawiły się w myślach i zdecydował się przeć do przodu żeby nagle nie zabrakło mu odwagi. Nieśmiało sięgnął po jej rękę, otoczył dłońmi i chwilę, w zamyśleniu gładził ją kciukami po kostkach.
- Pamiętasz, pytałaś mnie czy to co jest między nami nie moglibyśmy traktować bardziej przelotnie ? – zapytał spokojnie.
Skinęła głową i ciężko przełknęła – była tak samo przestraszona jak on.
- Nie widzisz? To uczucie jest w stanie zaprowadzić mnie tylko w jedno miejsce, Tess ? I jeśli zrobimy chociaż krok tam dokąd kieruje mnie serce...
Potrząsnął głową i zamknął oczy przed zalewającymi go emocjami.
Mogłoby się skończyć tylko jednym. Całkowicie zespoleni...oddalibyśmy się sobie na całe życie. Zbyt dużo kosztowało go wypowiedzenie tych słów.
- Zawsze przedkładałem cię ponad innych, wiem o tym – zdołał w końcu powiedzieć z bijącym boleśnie sercem – I w tym jest problem.
Ścisnęła jego rękę mocno, i sprawiła mu radość gdy czuł w swojej dłoni tę małą i tak cudownie pasującą do niego dłoń.
- Ale ja służę im z takim samym oddaniem jak ty – oponowała cicho Tess – W tym co robimy, nasze mocy mogłyby się uzupełniać Marco....nie masz czasami wrażenia, że posiadane przez nas zdolności w niektórych sytuacjach niemal się jednoczą?
Marco szybko pochylił głowę i Tess poznała, że faktycznie odczuwał jakieś przyciąganie ...jakby istniało między nimi coś, czego jeszcze nie pojmowali.
- A więc masz takie wrażenie – wykrzyknęła, ujmując jego rękę w obie dłonie – Teraz wiem dużo więcej Marco,...o tobie. Wcześniej nie miałam tak wyczulonej podświadomości. I nagle zaczęłam odczuwać w sobie twój dar.
Podniósł na nią wzrok, a w jego ciemnych głębiach kryło się zdumienie. I znów pomyślała jakie wspaniałe ma te smoliste oczy, okolone gęstymi, długimi rzęsami które teraz pofrunęły w górę. Nagle zapragnęła żeby obdarował ją małym pocałunkiem. Takim najmniejszym z najmniejszych.
A on tylko patrzył na nią i widziała jak na twarzy, smutek łączy mu się z zaskoczeniem..
- Czasami, zwłaszcza ostatnio miewam wizje i obrazy nas, kiedy walczymy razem – powiedział, odrywając od niej wzrok i przesuwając nim gdzieś daleko - Są rzeczywiste, jakbym je sam tworzył.
Przysunęła się bliżej i nie zastanawiając się przycisnęła jego rękę do swojego serca - Nie sądzisz, że jest jakiś powód dla którego tak czujesz ? – mówiła nagląco, zdesperowana przekonać go do tego w co sama gorąco wierzyła i o czym mu już powiedziała. Że są stworzeni dla siebie - Razem bylibyśmy silniejsi, ale ty się po prostu boisz, Marco.
- Nie boję się – powiedział twardo, wysuwając dłoń z jej ręki. Zdławiła cichy szloch, widząc jak znów się przed nią zamyka. Nieoczekiwanie do oczu podeszły łzy i wiedziała, że przy najmniejszej próbie sprowokowania go, ta chwila może zostać zaprzepaszczona. A jednak obudzili zbyt wiele emocji, wewnętrznego napięcia, żeby tak po prostu się poddał.
Marco wyprostował się na swoim fotelu, patrzył przed siebie ściskając w rękach kierownicę. I gdy tak tkwił nieruchomo, wydawało się jakby toczył z samym sobą potężną walkę. Wreszcie odrobinę się rozluźnił, jednak nie patrzył na nią.
- R'thasme siet falne - szepnął ochryple – Ta przysięga obowiązuje Tess,...i nie ma od niej odwołania. Jestem własnością króla i królowej. Nie należę do siebie.
Doznała nagłej wizji ręki Marco, ten niewyraźny obraz zaczynał nabierać kształtów. Dlaczego zobaczyła jego rękę? Co to mogło oznaczać?
Nie namyślając się, w nagłym porywie sięgnęła po prawą dłoń, którą tak mocno ściskał kierownicę. Opierał się ale popatrzyła na niego stanowczo aż złagodniał, poddał się i pozwolił by przytrzymała w dłoniach jego przegub. Wpatrywała się uważnie, była przekonana że tu kryje się wyjaśnienie.
Obserwowała smagłą skórę nadgarstka, przesuwała delikatnie po nim palcami. Czuła pod koniuszkami palców plątaninę żył, szybko bijący puls aż usłyszała jak Marco gwałtownie łapie oddech.
- A więc tutaj – szeptała ufając cichemu wewnętrznemu głosowi jaki ją prowadził. Wiódł ją głos Marco – To tu. Oto dlaczego bronisz się przed pokochaniem mnie.
- Nie – krzyknął łamiącym się głosem - Nie chodzi o to, że nie chcę cię kochać...nie. Bronię się przed połączeniem swojego życia z tobą, Tess.
- Co to jest ? Dlaczego to takie ważne ? – pytała zaskoczona. Nie rozumiała co ma wspólnego miejsce na przegubie z tym ciągłym unikaniem jej.
Przesunął palcami wzdłuż odsłoniętej skóry, potarł leciutko miejsce obok jej palców. Wciągnął drżący oddech i wydawało się, że chce coś powiedzieć ale tylko ciężko westchnął. Nieśmiało podniosła oczy i zobaczyła na sobie jego wzrok.
- Zostałem naznaczony – szepnął zdławionym głosem – Kiedy złożyłem śluby, upamiętniono to na zawsze by podkreślić kim jestem.
- Naznaczono cię ? - wykrzyknęła zdumiona, nie rozumiejąc co to znaczy. Niczego nie widziała na tej delikatnej oliwkowej skórze, na której trzymała dłoń.
- Noszę królewską pieczęć, jak Max...nadaną mi jako symbol złożonej przysięgi i pasowania na obrońcę.
Znaczenie tych słów wywołało w niej ogromne rozżalenie, objawiało bowiem gorzką prawdę z którą musiała się zmierzyć. Naznaczono go symbolicznie by miał świadomość, że nie należy do siebie. I miał rację mówiąc, że należy do zespołu, do królewskiej rodziny...do każdego, tylko nie do niej. Trudno mu się teraz dziwić, kiedy upierał się tak stanowczo mówiąc, że nigdy nie będzie jej.
Chciała popatrzeć na znak...potrzebowała zobaczyć go na własne oczy.
- Pokaż mi – poprosiła łamiącym się głosem, bo łzy w końcu popłynęły po policzkach.
- Och, Tess – odetchnął. Wyciągnął rękę i starł je delikatnie - Słodka, słodka Tess. Nie chciałem żebyś cierpiała.
Potrząsnęła niecierpliwie głową, ale łzy płynęły już całą strużką. Widziała udrękę w jego oczach i żal, że sprawił jej ból.
Łagodnie otoczył jej twarz dłońmi i przyciągnął do siebie. Pocałował mokry policzek – W dalszym ciągu cię ranię, a to ostatnia rzecz jakiej bym pragnął.
Odwróciła odrobinę głowę a on musnął miękko jej usta i zaraz znieruchomiał, zmrożony tym co się stało. Zastanawiał się, trochę zagubiony. A potem wolno rozchylił wargi a ona mogła się tylko zachwycać, jak niesłychanie nieśmiało potrafił całować ktoś tak stanowczy i nieugięty jak Marco.
Całowali się powoli i łagodnie - nie było w nich tej gorącej namiętności, tylko łzy narosłe z żalu. Sięgnął ręką za jej głowę, bawił się zapinką od włosów aż sprawił, że rozsypały się na ramiona. Odsunął się i po prostu patrzył. Napawał się widokiem a uznanie dla niej rozjaśniło mu twarz.
- Za ładna jesteś żeby je chować. Proszę, nie rób tego więcej.
Zajrzał w jej serce i poznał, że chciała zdusić w sobie jakąś część kobiecości...kiedy kilka miesięcy temu odwrócił się od niej.
Marco prowadził dłoń wzdłuż włosów, z rozmysłem przenikał je palcami i w oczach zapłonęła mu namiętność. A jednak miała wrażenie, że istnieje coś jeszcze z czym chce się z nią podzielić...że coś przemilczał. Czuła jak odciska się w jej myślach tak mocno, jak u niego.
Przyglądała mu się. Pięknie zarysowanym brwiom idealnie wygiętymi w łuk, podziwiała zarys twarzy...i dołeczek w policzku, widoczny nawet wtedy kiedy przegryzał wargę.
Chwila naładowana była tak namacalną energią, aż coś zaczęło iskrzyć między nimi.
Jak powiedzieć jej resztę? To co najbardziej pragnął, to wziąć ją teraz w ramiona, przekląć wszystko co mówił...zabrać do swojego pokoju i kochać się z nią tak długo żeby potem nikt nie miał wątpliwości do kogo należy.
A jednak wiedział, że jedynie ona jest w stanie mu pomóc i wesprzeć go. Więc musi dzisiaj poznać wszystko.
Wolno opuścił dłoń którą gładził jej włosy. Tym gestem przekazał jej całą miłość jaką nosił w sercu i miał nadzieję, że ją odebrała, tak jak odczuła w nim wiele innych rzeczy.
- Chcę ci coś o sobie opowiedzieć – zaczął, bojąc się tych zostawionych na koniec wyznań.
Skinęła głową zachęcająco. Miała trochę podpuchnięte i zaczerwienione od łez oczy.
- Byłem dzieckiem, właściwie chłopcem – zaczął niepewnie. Czy jest gotowy wyjawić jej swoją najmroczniejszą tajemnicę ?
- Borykałem się wtedy z pewnym problemem, z którym nie umiałem sobie poradzić – kontynuował nieśmiało. Co to miało wspólnego z naszą rozmową, zastanawiała się Tess. Zauważyła, że drżą mu ręce gdy mimowolnie je wykręcał.
- Ja...odbierałem ...odczucia innych ludzi – powiedział miękko – Dochodziły do mnie bardzo intensywnie...były tak gwałtowne, potwornie przytłaczające. W tym czasie nie mogłem przebywać w obecności zbyt wielu osób...ich emocje stawały się dla mnie zbyt silne.
Na twarzy miał wyraz udręki kiedy wspominał tamten czas. Widać było, że zwierza się jej z bardzo osobistych spraw.
Wzięła go za rękę i zachęciła lekkim skinieniem głowy.
- Odczuwałem wszystko co działo się wokół mnie, w każdej osobie która przebywała w pobliżu...do tego stopnia, że doznawałem oślepiających bólów głowy...mdłości...nie mogłem wtedy normalnie myśleć. Byłem mały, nie wiedziałem co się ze mną dzieje.
Poczuła skurcz serca bo zaczęła rozumieć co dla niego znaczyło posiadanie tak wrażliwej intuicji. Nie przypuszczała, że było to tak trudne i męczące tym bardziej, że był wtedy małym chłopcem.
- W końcu Serena pokazała mi jak blokować te odczucia...i jak nad nimi panować – przesunął ręką po włosach – Mając dziesięć lat nauczyłem się żelaznej zasady. Że to ja kieruję swoimi mocami a nie one mną. I wtedy przestałem chorować.
- Rozumiem – powiedziała zamyślona, zastanawiając się co tak naprawdę chciał jej powiedzieć. Ścisnęła go za rękę – Mów dalej.
- Potem wszystko się zmieniło...panowałem nad sobą...potrafiłem niwelować negatywne skutki...Do niedawna nic złego się nie działo. Aż do teraz.
Do niedawna...o czym on mówi ? Czy problemy powróciły i to ona była ich przyczyną ?
Głaskała go po ręku, czując jak jego dłoń robi się coraz bardziej wilgotna.
- Marco, nie nadążam – powiedziała tak ciepło jak umiała. Uświadomiła sobie, że wyjawienie tego przychodzi mu z coraz wielkim trudem – To znaczy, rozumiem co działo się gdy byłeś dzieckiem, ale nie pojmuję dlaczego teraz.
- Nie...jeszcze nie – westchnął ciężko – Za chwilę zrozumiesz.
- W porządku – zachęcała go – Powiedz.
- Chodzi o Maxa i Liz – zamknął oczy i skrzywił się – Wszystko powróciło w tym roku, w takim samym stopniu jak wtedy, tylko że z ich udziałem...- otworzył oczy, rozglądnął się rozpaczliwie dookoła, unikając jej zaskoczonego wzroku – I boję się Tess... diabelnie boję się siebie.
- Co się dzieje ? – spytała z naciskiem.
- Odbieram ich....ich emocje, kiedy łączą się ze sobą – powiedział głosem w którym słychać było zupełną bezsilność – Próbowałem nad tym zapanować ale nie mogę.
Zaczęło dochodzić do niej znaczenie tych słów. Wychwytywał ich odczucia, otaczały go tak samo jak wtedy kiedy był dzieckiem.
- Próbowałeś z nimi porozmawiać ? - zapytała delikatnie.
- Z Sereną,...kiedy się zaczęło, powiedziałem jej o tym.
- Jak zareagowała ?
Pochylił głowę. Patrząc na niego wyobraziła go sobie jako małego chłopca, i co przechodził, bo zbyt przytłaczał go ten cudowny dar z którym nie potrafił sobie poradzić. A teraz znowu cierpiał.
Rozumiała go doskonale i serce jej się ściskało.
- Poradziła żebym się blokował. A potem już z nią nie rozmawiałem.
Dlaczego Serena bardziej go nie przycisnęła, dlaczego nie zainteresowała się co było przyczyną, zastanawiała się Tess.
- Musisz z nią znowu porozmawiać – powiedziała szybko - Powinna wiedzieć.
- Serena sądzi, że wszystko jest w porządku, Tess – mówił żałośnie – Proszę, nie obwiniaj jej.
Od razu stanął w jej obronie, i widać było jak bardzo kochał tę kobietę, która zastępowała mu matkę – Oczywiście, że nie będę – obiecała, przytulając dłonie do jego twarzy. Zamknął oczy i poczuła jak dotyk rąk trochę go uspokaja – Ona może ci pomóc ale jeżeli nic jej nie mówisz skąd może o tym wiedzieć ?
- Wstydzę się jej powiedzieć. Wstyd mi, że nie potrafię lepiej nad sobą zapanować ...kompromituję się jako obrońca – powiedział cicho.
Głos Marco przepełniony był samooskarżeniem. Poczuła jego ból i zapragnęła go pocieszyć. Miękkim ruchem przysunęła się bliżej i przytuliła go do siebie. Początkowo bezwolny, z rękami zwieszonymi luźno, odrobinę się opierał, jednak za chwilę otoczył ją ramionami chowając twarz na czubku głowy.
- Marco, dar jaki posiadasz jest piękny – odetchnęła miękko tuż przy jego szyi, czując przy skroni lekkie ukłucia zarostu – Nie ma w tym nic, czego mógłbyś się wstydzić...I myślę, że odczuwasz ich dlatego bo mając z nimi ciągły kontakt, jesteście mocno ze sobą związani.
- Nie wstydzę się swojego daru – mówił zdławionym głosem - Jestem zawstydzony tym co czuję.
Serce niespokojnie zabiło, bo coś jej dawał do zrozumienia - A co czujesz ? – zapytała, na przekór lękowi przed tym czego naprawdę może się dowiedzieć.
- Pragnę mieć to, co mają oni...tak bardzo – czuła jego oddech na twarzy – Ale nie chcę przeżywać tego z nimi. Tylko z tobą.
Tylko z tobą. Trzy proste słowa, a jednak ten silny mężczyzna musiał zdobyć się na ogromny wysiłek by to powiedzieć. Mogły unieść jej duszę do gwiazd, a przynosiły tylko cierpienie, kiedy czuła przy sobie jego tłukące się serce.
Palcami przesuwała po gęstych włosach, tuląc go do siebie i pomyślała o przysiędze jaką złożył... R'thasme siet falne.
Umrzeć by chronić Najczcigodniejszego... i zrozumiała, że Marco zasługuje także i na jej poświęcenie. Pomoże mu zachować dystans między nimi, pozwoli realizować się w pełni w tym do czego został powołany, by znów zechciał ją odzyskać.
Wypełniając swoje zobowiązania wobec króla i królowej.
Cdn.
Ech ten Marco, niby trochę otwiera się przed Tess, ale tak nie do końca. Jeden krok do przodu, jeden do tyłu. Ale przynajmniej zwierzył się komuś z tego, co go najbardziej dręczy. Tylko nigdy nie mogłam zrozumieć czemu do jasnej cholery on nie poszedł z tym wcześniej do Sereny. Jasne raz o tym wspomniał, ale to było wieki temu i do tego wtedy sytuacja była inna, bo wdepnął do więzi Maxa i Liz podczas, gdy oni się z nim łączyli, a więc nic dziwnego, że Serena sądziła iż wszystko jest w porządku. Gdyby wiedziała, że Marco ciągle nieumyślnie wyłapuje połączenie Max i Liz, na pewno cos by z tym zrobiła. Wiem, jestem mądra bo już to czytałam i wiem co i jak Ale poważnie, to Marco zawsze mnie trochę denerwował. Taki trochę... sama nie wiem, zbyt naiwny, bo nie chcę powiedzieć o ograniczonej inteligencji
Acha Elu, jeśli chodzi o Lizziett to mignęła mi wczoraj na RF, więc raczej nic się z nią nie dzieję. Może po prostu nie ma czasu.
Acha Elu, jeśli chodzi o Lizziett to mignęła mi wczoraj na RF, więc raczej nic się z nią nie dzieję. Może po prostu nie ma czasu.
/z nutką refleksji/ Jakie to szczęście mieć internet w domu... Nie muszę zwalać się do sąsiada by odrobić przykładnie głupie lekcje... albo przesiadywać godzinami w kawiarence... Ot, jak zmieniają się potrzeby ludzi.
A propos potrzeb - nowy arcik Aniołka-Hybrydki. Na potrzeby GAW idealny.
BTW - wiem, co ma Colin, a czego nie ma Marco - zgubne nałogi, które mi się stanowczo, ale to stanowczo nie podobają...
Taki trochę więcej duży, ale co to za frajda oglądać ilustracje do opowieści w okienkach. Tak, jakby a komiksu był w osobnej książeczce, dołączonej do tej z obrazkami...
Zmykam. Muszę odnaleźć jakiś porządny słownik, poudręczać się trochę fizyką, poszperać w historii partii politycznych części Europy... i powtórzyć sobie coś o genach. Jak jakiś głąb zgodziłam się iść w sobotę na jakieś cuda niewidy, wykłady o genetyce i jeśli chcę cokolwiek zrozumieć, muszę wyciągnąć starą biologię... Ale przynajmniej mam pretekst by nie zajrzeć do innych wstrętnych rzeczy
A propos potrzeb - nowy arcik Aniołka-Hybrydki. Na potrzeby GAW idealny.
BTW - wiem, co ma Colin, a czego nie ma Marco - zgubne nałogi, które mi się stanowczo, ale to stanowczo nie podobają...
Taki trochę więcej duży, ale co to za frajda oglądać ilustracje do opowieści w okienkach. Tak, jakby a komiksu był w osobnej książeczce, dołączonej do tej z obrazkami...
Zmykam. Muszę odnaleźć jakiś porządny słownik, poudręczać się trochę fizyką, poszperać w historii partii politycznych części Europy... i powtórzyć sobie coś o genach. Jak jakiś głąb zgodziłam się iść w sobotę na jakieś cuda niewidy, wykłady o genetyce i jeśli chcę cokolwiek zrozumieć, muszę wyciągnąć starą biologię... Ale przynajmniej mam pretekst by nie zajrzeć do innych wstrętnych rzeczy
Piękny ten arcik, dziękuję Nanuś. Tym wszystkim którzy nie wiedzą dlaczego wklejamy tu fotki Collina, przypominam, że w wyobaźni RosDedre, Marco nosi jego twarz, a właściwie wyraz oczu.
Milla nie przepadasz za Marco, co ? Mnie z kolei fascynuje ta postać i uważam, że autorka świetnie nakreśliła jego wnętrze. Interesuje mnie, może z racji wyuczonego zawodu - który Ty także kiedyś będziesz wykonywała, a może polubiłam go za jego wyjątkowe zalety, nie wiem ale czuję do niego ogromną sympatię.
I nie zgadzam się, że...ehm, ma ograniczoną inteligencję. Po prostu to zachowanie wynika z jego charakteru. Silny mężczyzna, powołany do czuwania nad bezpieczeństwem królewskiej pary, naznaczony do tej godności, co wiąże się z pewnym wyniesieniem, honorem ale także koniecznością dotrzymania złożonej przysięgi której stara się być wierny. Serena już dawno, nie czekając czy przyjdzie do niej powinna była zainteresować się co się z nim dzieje, tym bardziej, że ona jedna wiedziała o przeznaczeniu Marco. A tym przeznaczeniem jest, jak się domyślam Tess. Wiedziała, że w poprzednim życiu byli razem, że prędzej czy później to przeznaczenie upomni się o niego, a on będzie z nim zmagał i męczył – jak w dzieciństwie. I nic mu nie mówiąc o poprzednim życiu, zgodziła się na złożenie zobowiązującej go przysięgi. Wiedziała, że może być coś nie tak, przecież mówiła, że boi się o Marco, bo jest dobry, czysty, szlachetny i przypuszczała - podobnie jak Tess - że mogą to wykorzystać wrogowie. Tym bardziej powinna czuwać nad nim. Na razie ten chłopak męczy się z miłością, która go przerasta, której właściwie nie zna i z takim trudem ją odkrywa, z rozpaczliwą potrzebą dotrzymania słowa i swoją mroczną naturą, której wołania nie przyjmuje, odrzuca i obwinia za to siebie, odmawiając sobie prawa do bycia szczęśliwym. Jest tak niewinny i być może naiwny, że obwinia się także za swoją fascynację miłością Maxa i Liz, nie przypuszczając nawet, że to są te same uczucia, które dotyczą miłości jego i Tess. Nie potrafi się z tego wyplątać, i nikt nie potrafi mu pomóc.
Gdybym dostała go w swoje łapki szybko bym go wyprostowała
Milla nie przepadasz za Marco, co ? Mnie z kolei fascynuje ta postać i uważam, że autorka świetnie nakreśliła jego wnętrze. Interesuje mnie, może z racji wyuczonego zawodu - który Ty także kiedyś będziesz wykonywała, a może polubiłam go za jego wyjątkowe zalety, nie wiem ale czuję do niego ogromną sympatię.
I nie zgadzam się, że...ehm, ma ograniczoną inteligencję. Po prostu to zachowanie wynika z jego charakteru. Silny mężczyzna, powołany do czuwania nad bezpieczeństwem królewskiej pary, naznaczony do tej godności, co wiąże się z pewnym wyniesieniem, honorem ale także koniecznością dotrzymania złożonej przysięgi której stara się być wierny. Serena już dawno, nie czekając czy przyjdzie do niej powinna była zainteresować się co się z nim dzieje, tym bardziej, że ona jedna wiedziała o przeznaczeniu Marco. A tym przeznaczeniem jest, jak się domyślam Tess. Wiedziała, że w poprzednim życiu byli razem, że prędzej czy później to przeznaczenie upomni się o niego, a on będzie z nim zmagał i męczył – jak w dzieciństwie. I nic mu nie mówiąc o poprzednim życiu, zgodziła się na złożenie zobowiązującej go przysięgi. Wiedziała, że może być coś nie tak, przecież mówiła, że boi się o Marco, bo jest dobry, czysty, szlachetny i przypuszczała - podobnie jak Tess - że mogą to wykorzystać wrogowie. Tym bardziej powinna czuwać nad nim. Na razie ten chłopak męczy się z miłością, która go przerasta, której właściwie nie zna i z takim trudem ją odkrywa, z rozpaczliwą potrzebą dotrzymania słowa i swoją mroczną naturą, której wołania nie przyjmuje, odrzuca i obwinia za to siebie, odmawiając sobie prawa do bycia szczęśliwym. Jest tak niewinny i być może naiwny, że obwinia się także za swoją fascynację miłością Maxa i Liz, nie przypuszczając nawet, że to są te same uczucia, które dotyczą miłości jego i Tess. Nie potrafi się z tego wyplątać, i nikt nie potrafi mu pomóc.
Gdybym dostała go w swoje łapki szybko bym go wyprostowała
Ależ Elu zapominasz o jednej ważnej rzeczy. Serena myśli, że Marco i Tess są razem. Przecież widziała ich śpiących razem pierwszej nocy po przybyciu do kryjówki. Poza tym fakt, że razem wrócili z nocnego patrolu również o czymś świadczył, przynajmniej w oczach tych, którzy to obserwowali. Ona nie wie, bo Marco jej nie powiedział, że ubzdurał sobie, iż złożenie przysięgi oznaczało rezygnację z możliwości związania się z kimś. To nie jest jakieś odgórne ustalenie, tylko wymysł Marco. Serena owszem bała się o Marco, ale przestała się bać kiedy zobaczyła go z Tess. Bo Marco sam, z własnej i nie przymuszonej woli odepchnął od siebie jedyną osobę, która mogła mu pomóc.
I nie czuję do Marco jakiejś specjalnej antypati, po prostu trochę mnie denerwuje. Sam sobie komplikuje życie. I sam naraża na niebezpieczeństwo nie tylko siebie, ale też Tess, Max i Liz, a także pozostałych przyjaciół.
I nie czuję do Marco jakiejś specjalnej antypati, po prostu trochę mnie denerwuje. Sam sobie komplikuje życie. I sam naraża na niebezpieczeństwo nie tylko siebie, ale też Tess, Max i Liz, a także pozostałych przyjaciół.
Historia pomału zatacza koło. Warto przypomnieć sobie w GAW Prolog, a dodatkowo wrócić pamięcią do odc. 22 „How To Disappear Completely”- do listu Marco, który wrócił do Maxa i Liz z przyszłości zostawiając im w liście ważne informacje. Będą istotne w dzisiejszym i następnym rozdziale. Miłego czytania.
Gravity Always Wins - część 23
Zrobiło się późno, dochodziła 23:00 i wszyscy pomału zbierali się do łóżek. Niektórzy wykorzystywali jeszcze czas na zabawę w grę jaką zainicjowała Maria. Grę w zadawanie pytań.
Z kim po raz pierwszy byłaś na randce ? W jakim wieku wypiłaś swojego pierwszego drinka ? Z czego nigdy nie zwierzyłbyś się rodzicom ? Wywoływały one wesoły śmiech wszystkich uczestników.
Isabel i Alex poszli już do łóżka, Liz zabrała Maxa do ich pokoju żeby podciąć mu włosy. Rozbawiona powiedziała, że co prawda podobała jej się fryzura Maxa z Przyszłości ale jemu nie pozwoli pójść tą samą drogą. Podniósł się z uśmiechem, a Liz poszła do łazienki poszukać nożyczek. Od lat ścinała wszystkim włosy - od czasu, kiedy w czasie studiów liczył się każdy grosz - a potem przyzwyczaili się do tego. Na początku podcinała tylko Maxa, potem Maria poprosiła ją o wybranie jakiejś fryzury, a w niedługim czasie miała na głowie całą grupę. I co zaskoczyło Tess, że Liz lubiła to zajęcie, godząc je z artystycznymi zdolnościami.
Tak więc niewiele osób brało udział w zabawie, zwłaszcza że nie było z nimi Sereny i Cecilii, które patrolowały teren ośrodka. Za parę godzin zmienić je mieli ona i Riley, więc póki co Tess siedziała na kanapie i z przyciśniętymi do siebie kolanami rozpaczliwie starała się unikać przenikliwego pojrzenia Marco, który przysiadł na kanapie stojącej naprzeciwko. Obok usiadł Kyle, zarzucił jej rękę luźno na ramiona i czekali na kolejne pytanie Marii. Jak dotychczas udawało jej się uniknąć większości kłopotliwych odpowiedzi i śmiechu pozostałych, jaki wzbudzały osobiste niejednokrotnie pytania.
I po każdym pytaniu czekała z ciekawością na odpowiedź Marco, skrycie pielęgnując każdą nową informację pozwalającą lepiej go poznać. Był najbardziej małomówny ze wszystkich, odpowiadał bardzo oszczędnie – co zaskoczyło Tess. Zastanawiała się czy ta ostrożność nie ma czasem czegoś wspólnego z lękiem przed odsłonięciem się przed nią.
Uwadze nie uszedł jej także wyraz zazdrości jaki błysnął w czarnych oczach, kiedy Kyle usiadł obok i zarzucił jej rękę na ramiona. Uśmiechnęła się do Kyla, przysunęła bliżej, i wtedy uchwyciła spojrzenie Marco, który im się przyglądał. Jego twarz przybrała trochę zaborczy wyraz.
Posłała przed siebie słaby uśmiech, próbując go pocieszyć ale szybko odwrócił wzrok, i ta odmowa kontaktu - nawet tak subtelna, bo na odległość – zabolała ją.
Czy jednak czegoś nie postanowiła sobie ubiegłej nocy? Że nie będzie zachęcać narosłych między nimi uczuć ? I po wczorajszej rozmowie, wbrew temu o co ją tak pięknie poprosił, by nie upinała włosów bo uwielbiał kiedy są rozpuszczone, zgarnęła je wszystkie i zaplotła w długi, ciasny warkocz.
No i prawie się rozpłakała, kiedy rano zeszła na śniadanie, a Marco przyglądał jej się z dziwnym wyrazem na twarzy. Długo patrzył na jej włosy a w oczach zaiskrzyło mu zaskoczenie.
Oczywiście, miał prawo tak się czuć – przecież nic nie wiedział o postanowieniu jakie powzięła ubiegłej nocy.
I znowu na niego zerknęła. Tym razem patrzył na nią otwarcie, pytał ją oczami. Jego słowa brzmiały donośnie, były tak wyraźne.
Kim jest dla ciebie Kyle ? Dlaczego znowu chowasz się przede mną ?
Odrobinę zadrżała słysząc w go w sobie tak mocno, bo zrozumiała, że z każdym odchodzącym dniem ich myśli łączą się coraz mocniej. Jak mogli sądzić, że są w stanie zwalczyć w sobie tę więź, która ich powoli spajała – nawet bez dotykania się, bez pocałunków czy jakiejkolwiek innej bliskości ?
Tess odrzuciła wyzywająco warkocz, chcąc pozbyć się tych myśli...ignorując pytania które, jak odczuła, kotłowały się w głowie Marco.
- Z kim pierwszy raz się całowałaś ? – pytający głos Marii przywrócił ją do rzeczywistości.
- Na kogo teraz kolej ? – spytała Anna, która wraz z Rileyem siedziała przy kominku. Tess zawsze zaskakiwał jej spokojny głos, mający niewiele wspólnego z jej ognistym temperamentem.
- Tess, czas na wyznania, dziecino – roześmiał się Michael. Razem z Marią siedzieli obok Marco, więc nie mogła nie zauważyć z jakim zainteresowaniem czeka na jej odpowiedź.
Poczuła nagle, że się czerwieni i zaczęła bawić się nerwowo warkoczem – Rezygnuję z tego pytania – powiedziała po chwili.
- O nie....tak łatwo ci nie pójdzie – zaprotestował Michael.
- Michael, ona pewnie nie chce żebyśmy się dowiedzieli, że to był Kyle – wyjaśniała cierpliwie Maria, ale figlarny uśmiech przeczył jej słowom.
- Och, daj spokój ! – zawołała Tess – Mówisz tak jakby on był dla mnie pierwszym.
- A nie byłem ? – Kyle popatrzył na nią udając zdziwienie.
- Przykro być posłańcem złych wieści ale to się stało zanim skończyłam osiemnaście lat, Kyle.
- Więc kto to był ? – pytanie zostało zadane tak cichym głosem, że z zaskoczeniem odwrócili się w stronę Marco. Zwykle jego gardłowy głos wybijał się pośród innych, był mocny i donośny, słyszany przez wszystkich, nieważne w którym pokoju się akurat znajdował.
Spotkała wzrokiem jego przeszywające spojrzenie, z bijącym sercem patrzyła w te czarne, pełne wyrazu oczy. Miała wrażenie jakby jej uczucia zostały teraz wystawione na pokaz – tak by wszyscy mogli odczytać niewypowiedziane słowa jakie przepływały między obojgiem.
Całowałaś się z Kylem...kim on jest dla ciebie ? Znów go usłyszała, był coraz bardziej zazdrosny i zaborczy wobec niej, chociaż wyczuwała jak bardzo się obwinia, bo nie miał prawa wymagać tego od niej.
- No dobrze – westchnęła. Patrząc na swoje ręce roześmiała się cicho – Tylko nie mówcie nikomu.
- Bez obaw – Maria energicznie kiwnęła głową.
- Hud Grossclose – przyznała się i poczuła swoje gorące policzki.
- Hud Grossclose? – jęknął Michael – Nie, to jakieś wymyślone imię.
- Prawdziwe – tłumaczyła Tess uśmiechając się przekornie – Tak nazywał się chłopak z którym pierwszy raz się całowałam.
Niepewnie podniosła oczy. Zaskoczona zobaczyła szeroki uśmiech Marco, dołeczek w policzku nadawał uśmiechowi przedziwny, trochę kapryśny urok – W jakim wieku ? – zapytał wyginając w górę brew.
- Co w jakim wieku ? – zapytała speszona.
- Ile miałaś lat kiedy całowałaś się z Hudem Grossclosem ? – zapytał Marco. Tess czuła, że robi jej się gorąco od tego natrętnego dopytywania się.
- Czternaście – odpowiedziała. I teraz ona podniosła zabawnie w górę brwi – A ty ? – Nagle odnieśli wrażenie, że są sami w pokoju i bezwstydnie ze sobą flirtują.
- Ja się nigdy z nim nie całowałem – roześmiał się wyzywająco.
- Ile miałeś lat kiedy pierwszy raz się całowałeś ? – tłumaczyła Tess i kątem oka zauważyła, że Maria z dziwnym uśmieszkiem przyglądała się obojgu.
I nagle dopadła ją koszmarna myśl. A jeżeli ona była jego pierwszą dziewczyną? O Boże. Boże. Starała się nie wpadać w panikę – na pewno taki wspaniały mężczyzna jak Marco całował się z wieloma kobietami. Ale także pamiętała jak zachowywał się nieśmiało i niepewnie wobec niej.
- Piętnaście – powiedział po chwili – z Julie Broadbent.
- Z Julie Broadbent? – wykrzyknął Riley, prostując się na swoim miejscu - Nigdy mi o tym nie mówiłeś !
- Co to za flądra, ta Julie Broadbent? – Maria z niesmakiem zmarszczyła nos.
- Urocza dziewczyna. Mieszkała w naszym wieżowcu w Santa Fe – wyjaśniał Riley i rzucił groźne spojrzenie w stronę Marco – Wystawiłeś mnie, chłopie.
Teraz Tess poczuła ukłucie zazdrości na myśl, że ktoś inny mógł podobać się Marco...ktoś inny prócz niej.
- Nie wystawiłem cię...po prostu nie pytałeś – roześmiał się Marco, głębokim i dźwięcznym śmiechem, który uwielbiała słuchać. Ostatnio był bardzo poważny i rzadko widziała by śmiał się tak beztrosko. Nagle zrozumiała jak wiele traciła.
I nieoczekiwanie zapragnęła powiedzieć mu, że traktuje Kyla jak brata – że poza krótkim okresem, kilka lat temu, nic poza przyjaźnią ich nie łączy. Otworzyła się do niego, zamknęła oczy chcąc mu to wszystko przekazać.
*****
Liz stała między nogami Maxa i rozczesywała mu mokre włosy na czoło. Przeciągała po nich grzebieniem, rozdzielała na wąskie pasma, starając się je dokładnie wyrównać zanim sięgnie po nożyczki. Drgnęła, kiedy otoczył jej biodra rękami.
- Max – powiedziała ciepło półgłosem – Krzywo cię zetnę jak będziesz tak robił.
- A komu na tym zależy – mruczał patrząc na nią z dołu. Nieskrywana namiętność zatańczyła w złotych oczach. Oczywiście, niemożliwością było by podczas miłosnego cyklu stać tak blisko siebie i nie reagować w ten sposób. Co jednak powodowało, że strzyżenie ciągnęło się niesamowicie wolno, ale też to zwykłe zajęcie przesycone zostało promienną zmysłowością.
- Mnie zależy, bo chcę żebyś ładnie wyglądał – tłumaczyła cierpliwie, łagodnie odsuwając jego ręce.
- Poczekam – jęknął żałośnie – Pod warunkiem, że pozwolisz mi się kochać jak skończysz.
- Będziesz musiał dłużej poczekać – potrząsnęła głową bo znów musiała go przyczesać – Następny w kolejności jest Riley.
- Riley? – krzyknął, i Liz wyczuła w jego głosie nutkę zazdrości.
- Tak, Riley - uśmiechnęła się miękko – A potem Marco.
Max ściągnął brwi i skrzywił się - Nie podoba mi się ten pomysł.
Liz nie mogła powstrzymać śmiechu. To było niepodobne do Maxa, stawał się zazdrosny o coś takiego. Mogła zrzucić to jedynie na karb dzikiej, intensywnej namiętności jaka spalała ich ostatnio. Jakby budziła w nim pierwotną chęć całkowitego zawładnięcia nią.
- Nigdy nie protestowałeś jak ścinałam włosy Alexowi – powiedziała z uśmiechem, obcinając kolejny ciemny kosmyk.
- Alex to ...Alex – powiedział naburmuszony.
- Nie bądź śmieszny, Max – szepnęła. Pochyliła się i pocałowała go w czoło.
- Nie znamy Rileya i Marco tak dobrze jak Alexa – tłumaczył się jak mały chłopiec, prosząc ją oczami i przyciągając bliżej między swoje nogi.
- Już obiecałam Annie że podetnę Rileya – mówiła stłumionym głosem. Wbrew sobie zaczęła odpowiadać na jego dotyk. Nie była w stanie mu się opierać kiedy sprawiał, że cały czas czuła w sobie wrzenie krwi – Rzuć okiem na Marco, a będziesz wiedział jak bardzo potrzebuje ostrzyżenia.
- Chyba nie my powinniśmy się tym martwić ? – odetchnął, gładząc ją po nogach.
- Tess ci podziękuje.
Zaglądnął jej w oczy i roześmiał się - Wydaje mi się...nie, nie sposób nie zauważyć co się między nimi dzieje, prawda ?
Nigdy otwarcie nie rozmawiali na temat związku Marco i Tess, ale wszyscy w grupie od miesięcy o nich szeptali. Od czasu kiedy razem wrócili z patrolu, nikt nie miał cienia wątpliwości z jakiego powodu przebywali ze sobą w środku nocy.
A jednak coś było nie tak. Owszem, widzieli ich zauroczenie sobą, wyczuwało się napięcie kiedy przebywali blisko siebie – mimo to, nie wyglądało na to żeby byli razem.
Liz strzepnęła rękę Maxa, którą gładził łakomie jej udo.
- Zawrzyjmy umowę – odetchnęła.
- Że będziemy się kochać – dokończył patrząc na nią z dołu.
- Później ...a na razie...- Liz zawahała się, zamknęła oczy i nic już nie powiedziała bo po prostu otworzyła się do niego nagląco. Kiedy więź zaczęła się między nimi dziko budzić, usłyszała jak Max gwałtownie łapie oddech.
****
- Czego najbardziej w życiu żałujesz ? – odczytała Maria ze swojej kartki i popatrzyła na Michaela.
Tess nie znosiła takich pytań, bo teraz wielu rzeczy w swoim życiu żałowała. Prawdopodobnie nie wiedziałaby nawet jak na nie odpowiedzieć, a nawet prosta odpowiedź – niezwiązana z Marco – nie była tym z czego chętnie by się zwierzyła. Jak na przykład okrutne zachowanie wobec Liz na początku ich znajomości, czy wariackie uganianie się za Maxem.
- Najpierw Marco – podpowiedział Michael.
Marco głośno jęknął i Tess uśmiechnęła się do niego życzliwie.
- Nic z tego, dźwięk dzwonka ratuje Marco – powiedział Riley wchodząc do pokoju. Miał wilgotne włosy – Twoja kolej na strzyżenie.
Marco energicznie pokręcił głową – Nie, dzięki.
Za Rileyem do pokoju zaglądnęła Liz i kiwnęła na niego palcem – Chodź, nie chcesz chyba wyglądać jak Max z Przyszłości – powiedziała uśmiechając się ciepło, a Tess znów się zastanawiała skąd Liz czerpie tyle zadowolenia ze swojej pracy.
Marco ściągnął brwi i z zakłopotaniem dłuższy czas patrzył na Liz.
- Ona nas wszystkich podcina – wyjaśniała mu Maria – I jest bezlitosna kiedy uzna że należy zrobić z tym porządek.
Tess przyglądała się włosom Marco i przyznała, że rzeczywiście były długie. Ostatnio zawijały mu się na szyi, ale właściwie podobały jej się takie jak teraz...lubiła ich dotykać, były takie gęste i miękkie.
I patrząc na niego, kiedy zginał swoje długie nogi i z ociąganiem się podnosił, na myśl o tym, że to Liz będzie podcinać mu włosy, odczuła lekki niepokój. Mając świadomość tego o czym opowiadał jej wczoraj, nie umiała pozbyć się wrażenia że to zły pomysł, chociaż nie potrafiła określić dlaczego.
****
Marco zmoczył włosy pod kranem w łazienkowej umywalce, a teraz siedział przodem do Liz która wolno rozczesywała wilgotne wijące się pasma. Czuł się niezręcznie – zdecydowane tak – jej bliską obecnością, i tym jak mocno dokucza mu jej powiązanie z Maxem i to jak intensywnie odbiera ich odczucia. Chciał sobie dać spokój z tym pomysłem, ale nie umiał znaleźć żadnego sensownego usprawiedliwienia.
Więc okłamywał siebie, że nie odbiera kuszących nawoływań jakie od niej dochodzą i tego że są teraz głęboko z Maxem zespoleni, nawet kiedy tak spokojnie stała i podcinała mu włosy. Wrażenia przyzywały go jak syreni śpiew i czuł jak stanowczość którą z taką determinacją sobie narzucił szybko zaczyna się kruszyć bo nie sposób było nad czymś tak potężnym zapanować.
Zupełnie jak wtedy kiedy był chłopcem. Powtarza się dokładnie tak samo, a on uwierzył, że to szaleństwo minęło wiele lat temu. Jak mógł być tak głupi?
Idąc za radą Tess, próbował dzisiaj porozmawiać z Sereną, ale za każdym razem kiedy nadarzał się dogodny moment, ktoś wchodził do pokoju.
A teraz stało się.
Liz zaczęła zaczesywać mu kosmyki włosów na czoło wiec zamknął mocno oczy ale wówczas otworzył się na nich zupełnie, na odczucia które tak rozpaczliwie próbował tłumić.
O Boże, jak oni są siebie spragnieni, jak bardzo się kochają. Tak mocno...tak bezgranicznie. Tess...przecież to samo czuł do niej. Jego miłość, jego piękna Tess. W którą stronę się nie obracał miał wrażenie płynięcia pod prąd, i nagle sensowna stała się myśl by poddać się jego biegowi i płynąć razem z nim.
Otworzył się zupełnie, wyobraził sobie jasne włosy Tess, opadające swobodnie poza ramiona, schwytane na krótko przez wiatr wiejący z gór. Niejasno docierała do jego świadomości obecność Liz, czuł tylko jej drobne palce na czole, szczupłe ciało przyciśnięte do swoich nóg.
W głowie zaczął się tłuc oślepiający ból, eksplodujący tuż za oczami niczym białe gorące światło. Nie rozumiał dlaczego w ubiegłym tygodniu wszystko wymknęło się spod kontroli, i co chciał osiągnąć uciekając przed obezwładniającymi uczuciami, ogarniającymi ciało i serce. Wciąż siedział nieruchomo, odczuwając jedynie miękki dotyk palców na czole odgarniających mokre włosy.
Myśli się mieszały i plątały pod wpływem niezliczonych doznań jakie odbierał. Czuł wszystko czym obdarowywali się w tym momencie Max i Liz, mając wrażenie że pływa w mętnych i ciemnych wodach oceanu, a punktem odniesienia jest drobna kobieta stojąca przed nim.
Tess... ona była jak Tess, gdy jej kolana przyciskały się do jego nóg, a ręce przebiegały po jego włosach.
To o tym nie był w stanie powiedzieć jej ubiegłej nocy, co zataił przed nią...jak to wszystko doprowadzało go do szaleństwa, jak mieszało mu myśli. Po latach powróciło obłędne uczucie – nigdy tak w pełni jak teraz, kiedy przepełniały go te wszystkie dochodzące od nich emocje.
A jeżeli to była Tess, chciał więcej przeżyć, poczuć...
I czyż to nie ona stała przed nim ? Nie jej ręce przegarniały mu włosy ? Płonął do niej coraz bardziej w miarę jak ból głowy stawał się intensywniejszy. Nie potrafił nad nim zapanować, i wiedział, że tylko ona jedna może go ukoić.
I zapragnął pocałować swoją ukochaną Tess...już teraz.
***
Wszyscy poszli do łóżek, z wyjątkiem Maxa zajętego przeglądaniem rozłożonych na podłodze płyt CD, i Rileya który poszedł powiedzieć dobranoc Annie, zanim z Tess wyjdą na obchód. Max zupełnie przycichł i Tess ciekawa była gdzie wędrują jego myśli.
A ona sama, przerzucając bezmyślnie kartki jakiegoś czasopisma zastanawiała się dlaczego czuje się nieswojo na myśl, że Liz i Marco są sami w pokoju obok. Ogarniały ją jakieś straszliwe przeczucia i nie mogła się z tego otrząsnąć.
Ale zanim oddała się dalszym wątpliwościom, z przyległego pokoju dobiegł stłumiony krzyk a zaraz za nim rozległ się trzask. Max poderwał gwałtownie głowę, w jego szeroko otwartych oczach pojawiła się panika, szybko wstał, wyprzedził ją i pobiegł do sypialni.
Tess pospieszyła za nim, i zszokowana zobaczyła na czole Marco ranę z której obficie leciała krew, wyraźnie zadaną nożyczkami. Ale najgorszy był wyraz twarzy Liz, to jak zbladła i jak bardzo była zdenerwowana.
- Co się stało ? – Max podszedł do stojącego Marco i zażądał wyjaśnień, głosem nad którym z trudem panował.
Jednak on już wiedział co zaszło w sypialni – i Tess także wiedziała, że z tego powodu przez ostatnie dwadzieścia minut czuła ogromny niepokój.
Marco przecierał koszmarną ranę na czole, jego twarz ściągnięta była niewiarygodnym cierpieniem, a Tess zrozumiała, że właśnie została przekroczona jakaś granica...nieodwołalnie.
I przysięgłaby, że w najcichszych zakamarkach umysłu słyszy Marco, jak rozpaczliwie woła kogoś o nieznanym imieniu, ciągle i ciągle, jak gdyby tam szukał pomocy.
Ayanna...Ayanna...
Cdn.
Gravity Always Wins - część 23
Zrobiło się późno, dochodziła 23:00 i wszyscy pomału zbierali się do łóżek. Niektórzy wykorzystywali jeszcze czas na zabawę w grę jaką zainicjowała Maria. Grę w zadawanie pytań.
Z kim po raz pierwszy byłaś na randce ? W jakim wieku wypiłaś swojego pierwszego drinka ? Z czego nigdy nie zwierzyłbyś się rodzicom ? Wywoływały one wesoły śmiech wszystkich uczestników.
Isabel i Alex poszli już do łóżka, Liz zabrała Maxa do ich pokoju żeby podciąć mu włosy. Rozbawiona powiedziała, że co prawda podobała jej się fryzura Maxa z Przyszłości ale jemu nie pozwoli pójść tą samą drogą. Podniósł się z uśmiechem, a Liz poszła do łazienki poszukać nożyczek. Od lat ścinała wszystkim włosy - od czasu, kiedy w czasie studiów liczył się każdy grosz - a potem przyzwyczaili się do tego. Na początku podcinała tylko Maxa, potem Maria poprosiła ją o wybranie jakiejś fryzury, a w niedługim czasie miała na głowie całą grupę. I co zaskoczyło Tess, że Liz lubiła to zajęcie, godząc je z artystycznymi zdolnościami.
Tak więc niewiele osób brało udział w zabawie, zwłaszcza że nie było z nimi Sereny i Cecilii, które patrolowały teren ośrodka. Za parę godzin zmienić je mieli ona i Riley, więc póki co Tess siedziała na kanapie i z przyciśniętymi do siebie kolanami rozpaczliwie starała się unikać przenikliwego pojrzenia Marco, który przysiadł na kanapie stojącej naprzeciwko. Obok usiadł Kyle, zarzucił jej rękę luźno na ramiona i czekali na kolejne pytanie Marii. Jak dotychczas udawało jej się uniknąć większości kłopotliwych odpowiedzi i śmiechu pozostałych, jaki wzbudzały osobiste niejednokrotnie pytania.
I po każdym pytaniu czekała z ciekawością na odpowiedź Marco, skrycie pielęgnując każdą nową informację pozwalającą lepiej go poznać. Był najbardziej małomówny ze wszystkich, odpowiadał bardzo oszczędnie – co zaskoczyło Tess. Zastanawiała się czy ta ostrożność nie ma czasem czegoś wspólnego z lękiem przed odsłonięciem się przed nią.
Uwadze nie uszedł jej także wyraz zazdrości jaki błysnął w czarnych oczach, kiedy Kyle usiadł obok i zarzucił jej rękę na ramiona. Uśmiechnęła się do Kyla, przysunęła bliżej, i wtedy uchwyciła spojrzenie Marco, który im się przyglądał. Jego twarz przybrała trochę zaborczy wyraz.
Posłała przed siebie słaby uśmiech, próbując go pocieszyć ale szybko odwrócił wzrok, i ta odmowa kontaktu - nawet tak subtelna, bo na odległość – zabolała ją.
Czy jednak czegoś nie postanowiła sobie ubiegłej nocy? Że nie będzie zachęcać narosłych między nimi uczuć ? I po wczorajszej rozmowie, wbrew temu o co ją tak pięknie poprosił, by nie upinała włosów bo uwielbiał kiedy są rozpuszczone, zgarnęła je wszystkie i zaplotła w długi, ciasny warkocz.
No i prawie się rozpłakała, kiedy rano zeszła na śniadanie, a Marco przyglądał jej się z dziwnym wyrazem na twarzy. Długo patrzył na jej włosy a w oczach zaiskrzyło mu zaskoczenie.
Oczywiście, miał prawo tak się czuć – przecież nic nie wiedział o postanowieniu jakie powzięła ubiegłej nocy.
I znowu na niego zerknęła. Tym razem patrzył na nią otwarcie, pytał ją oczami. Jego słowa brzmiały donośnie, były tak wyraźne.
Kim jest dla ciebie Kyle ? Dlaczego znowu chowasz się przede mną ?
Odrobinę zadrżała słysząc w go w sobie tak mocno, bo zrozumiała, że z każdym odchodzącym dniem ich myśli łączą się coraz mocniej. Jak mogli sądzić, że są w stanie zwalczyć w sobie tę więź, która ich powoli spajała – nawet bez dotykania się, bez pocałunków czy jakiejkolwiek innej bliskości ?
Tess odrzuciła wyzywająco warkocz, chcąc pozbyć się tych myśli...ignorując pytania które, jak odczuła, kotłowały się w głowie Marco.
- Z kim pierwszy raz się całowałaś ? – pytający głos Marii przywrócił ją do rzeczywistości.
- Na kogo teraz kolej ? – spytała Anna, która wraz z Rileyem siedziała przy kominku. Tess zawsze zaskakiwał jej spokojny głos, mający niewiele wspólnego z jej ognistym temperamentem.
- Tess, czas na wyznania, dziecino – roześmiał się Michael. Razem z Marią siedzieli obok Marco, więc nie mogła nie zauważyć z jakim zainteresowaniem czeka na jej odpowiedź.
Poczuła nagle, że się czerwieni i zaczęła bawić się nerwowo warkoczem – Rezygnuję z tego pytania – powiedziała po chwili.
- O nie....tak łatwo ci nie pójdzie – zaprotestował Michael.
- Michael, ona pewnie nie chce żebyśmy się dowiedzieli, że to był Kyle – wyjaśniała cierpliwie Maria, ale figlarny uśmiech przeczył jej słowom.
- Och, daj spokój ! – zawołała Tess – Mówisz tak jakby on był dla mnie pierwszym.
- A nie byłem ? – Kyle popatrzył na nią udając zdziwienie.
- Przykro być posłańcem złych wieści ale to się stało zanim skończyłam osiemnaście lat, Kyle.
- Więc kto to był ? – pytanie zostało zadane tak cichym głosem, że z zaskoczeniem odwrócili się w stronę Marco. Zwykle jego gardłowy głos wybijał się pośród innych, był mocny i donośny, słyszany przez wszystkich, nieważne w którym pokoju się akurat znajdował.
Spotkała wzrokiem jego przeszywające spojrzenie, z bijącym sercem patrzyła w te czarne, pełne wyrazu oczy. Miała wrażenie jakby jej uczucia zostały teraz wystawione na pokaz – tak by wszyscy mogli odczytać niewypowiedziane słowa jakie przepływały między obojgiem.
Całowałaś się z Kylem...kim on jest dla ciebie ? Znów go usłyszała, był coraz bardziej zazdrosny i zaborczy wobec niej, chociaż wyczuwała jak bardzo się obwinia, bo nie miał prawa wymagać tego od niej.
- No dobrze – westchnęła. Patrząc na swoje ręce roześmiała się cicho – Tylko nie mówcie nikomu.
- Bez obaw – Maria energicznie kiwnęła głową.
- Hud Grossclose – przyznała się i poczuła swoje gorące policzki.
- Hud Grossclose? – jęknął Michael – Nie, to jakieś wymyślone imię.
- Prawdziwe – tłumaczyła Tess uśmiechając się przekornie – Tak nazywał się chłopak z którym pierwszy raz się całowałam.
Niepewnie podniosła oczy. Zaskoczona zobaczyła szeroki uśmiech Marco, dołeczek w policzku nadawał uśmiechowi przedziwny, trochę kapryśny urok – W jakim wieku ? – zapytał wyginając w górę brew.
- Co w jakim wieku ? – zapytała speszona.
- Ile miałaś lat kiedy całowałaś się z Hudem Grossclosem ? – zapytał Marco. Tess czuła, że robi jej się gorąco od tego natrętnego dopytywania się.
- Czternaście – odpowiedziała. I teraz ona podniosła zabawnie w górę brwi – A ty ? – Nagle odnieśli wrażenie, że są sami w pokoju i bezwstydnie ze sobą flirtują.
- Ja się nigdy z nim nie całowałem – roześmiał się wyzywająco.
- Ile miałeś lat kiedy pierwszy raz się całowałeś ? – tłumaczyła Tess i kątem oka zauważyła, że Maria z dziwnym uśmieszkiem przyglądała się obojgu.
I nagle dopadła ją koszmarna myśl. A jeżeli ona była jego pierwszą dziewczyną? O Boże. Boże. Starała się nie wpadać w panikę – na pewno taki wspaniały mężczyzna jak Marco całował się z wieloma kobietami. Ale także pamiętała jak zachowywał się nieśmiało i niepewnie wobec niej.
- Piętnaście – powiedział po chwili – z Julie Broadbent.
- Z Julie Broadbent? – wykrzyknął Riley, prostując się na swoim miejscu - Nigdy mi o tym nie mówiłeś !
- Co to za flądra, ta Julie Broadbent? – Maria z niesmakiem zmarszczyła nos.
- Urocza dziewczyna. Mieszkała w naszym wieżowcu w Santa Fe – wyjaśniał Riley i rzucił groźne spojrzenie w stronę Marco – Wystawiłeś mnie, chłopie.
Teraz Tess poczuła ukłucie zazdrości na myśl, że ktoś inny mógł podobać się Marco...ktoś inny prócz niej.
- Nie wystawiłem cię...po prostu nie pytałeś – roześmiał się Marco, głębokim i dźwięcznym śmiechem, który uwielbiała słuchać. Ostatnio był bardzo poważny i rzadko widziała by śmiał się tak beztrosko. Nagle zrozumiała jak wiele traciła.
I nieoczekiwanie zapragnęła powiedzieć mu, że traktuje Kyla jak brata – że poza krótkim okresem, kilka lat temu, nic poza przyjaźnią ich nie łączy. Otworzyła się do niego, zamknęła oczy chcąc mu to wszystko przekazać.
*****
Liz stała między nogami Maxa i rozczesywała mu mokre włosy na czoło. Przeciągała po nich grzebieniem, rozdzielała na wąskie pasma, starając się je dokładnie wyrównać zanim sięgnie po nożyczki. Drgnęła, kiedy otoczył jej biodra rękami.
- Max – powiedziała ciepło półgłosem – Krzywo cię zetnę jak będziesz tak robił.
- A komu na tym zależy – mruczał patrząc na nią z dołu. Nieskrywana namiętność zatańczyła w złotych oczach. Oczywiście, niemożliwością było by podczas miłosnego cyklu stać tak blisko siebie i nie reagować w ten sposób. Co jednak powodowało, że strzyżenie ciągnęło się niesamowicie wolno, ale też to zwykłe zajęcie przesycone zostało promienną zmysłowością.
- Mnie zależy, bo chcę żebyś ładnie wyglądał – tłumaczyła cierpliwie, łagodnie odsuwając jego ręce.
- Poczekam – jęknął żałośnie – Pod warunkiem, że pozwolisz mi się kochać jak skończysz.
- Będziesz musiał dłużej poczekać – potrząsnęła głową bo znów musiała go przyczesać – Następny w kolejności jest Riley.
- Riley? – krzyknął, i Liz wyczuła w jego głosie nutkę zazdrości.
- Tak, Riley - uśmiechnęła się miękko – A potem Marco.
Max ściągnął brwi i skrzywił się - Nie podoba mi się ten pomysł.
Liz nie mogła powstrzymać śmiechu. To było niepodobne do Maxa, stawał się zazdrosny o coś takiego. Mogła zrzucić to jedynie na karb dzikiej, intensywnej namiętności jaka spalała ich ostatnio. Jakby budziła w nim pierwotną chęć całkowitego zawładnięcia nią.
- Nigdy nie protestowałeś jak ścinałam włosy Alexowi – powiedziała z uśmiechem, obcinając kolejny ciemny kosmyk.
- Alex to ...Alex – powiedział naburmuszony.
- Nie bądź śmieszny, Max – szepnęła. Pochyliła się i pocałowała go w czoło.
- Nie znamy Rileya i Marco tak dobrze jak Alexa – tłumaczył się jak mały chłopiec, prosząc ją oczami i przyciągając bliżej między swoje nogi.
- Już obiecałam Annie że podetnę Rileya – mówiła stłumionym głosem. Wbrew sobie zaczęła odpowiadać na jego dotyk. Nie była w stanie mu się opierać kiedy sprawiał, że cały czas czuła w sobie wrzenie krwi – Rzuć okiem na Marco, a będziesz wiedział jak bardzo potrzebuje ostrzyżenia.
- Chyba nie my powinniśmy się tym martwić ? – odetchnął, gładząc ją po nogach.
- Tess ci podziękuje.
Zaglądnął jej w oczy i roześmiał się - Wydaje mi się...nie, nie sposób nie zauważyć co się między nimi dzieje, prawda ?
Nigdy otwarcie nie rozmawiali na temat związku Marco i Tess, ale wszyscy w grupie od miesięcy o nich szeptali. Od czasu kiedy razem wrócili z patrolu, nikt nie miał cienia wątpliwości z jakiego powodu przebywali ze sobą w środku nocy.
A jednak coś było nie tak. Owszem, widzieli ich zauroczenie sobą, wyczuwało się napięcie kiedy przebywali blisko siebie – mimo to, nie wyglądało na to żeby byli razem.
Liz strzepnęła rękę Maxa, którą gładził łakomie jej udo.
- Zawrzyjmy umowę – odetchnęła.
- Że będziemy się kochać – dokończył patrząc na nią z dołu.
- Później ...a na razie...- Liz zawahała się, zamknęła oczy i nic już nie powiedziała bo po prostu otworzyła się do niego nagląco. Kiedy więź zaczęła się między nimi dziko budzić, usłyszała jak Max gwałtownie łapie oddech.
****
- Czego najbardziej w życiu żałujesz ? – odczytała Maria ze swojej kartki i popatrzyła na Michaela.
Tess nie znosiła takich pytań, bo teraz wielu rzeczy w swoim życiu żałowała. Prawdopodobnie nie wiedziałaby nawet jak na nie odpowiedzieć, a nawet prosta odpowiedź – niezwiązana z Marco – nie była tym z czego chętnie by się zwierzyła. Jak na przykład okrutne zachowanie wobec Liz na początku ich znajomości, czy wariackie uganianie się za Maxem.
- Najpierw Marco – podpowiedział Michael.
Marco głośno jęknął i Tess uśmiechnęła się do niego życzliwie.
- Nic z tego, dźwięk dzwonka ratuje Marco – powiedział Riley wchodząc do pokoju. Miał wilgotne włosy – Twoja kolej na strzyżenie.
Marco energicznie pokręcił głową – Nie, dzięki.
Za Rileyem do pokoju zaglądnęła Liz i kiwnęła na niego palcem – Chodź, nie chcesz chyba wyglądać jak Max z Przyszłości – powiedziała uśmiechając się ciepło, a Tess znów się zastanawiała skąd Liz czerpie tyle zadowolenia ze swojej pracy.
Marco ściągnął brwi i z zakłopotaniem dłuższy czas patrzył na Liz.
- Ona nas wszystkich podcina – wyjaśniała mu Maria – I jest bezlitosna kiedy uzna że należy zrobić z tym porządek.
Tess przyglądała się włosom Marco i przyznała, że rzeczywiście były długie. Ostatnio zawijały mu się na szyi, ale właściwie podobały jej się takie jak teraz...lubiła ich dotykać, były takie gęste i miękkie.
I patrząc na niego, kiedy zginał swoje długie nogi i z ociąganiem się podnosił, na myśl o tym, że to Liz będzie podcinać mu włosy, odczuła lekki niepokój. Mając świadomość tego o czym opowiadał jej wczoraj, nie umiała pozbyć się wrażenia że to zły pomysł, chociaż nie potrafiła określić dlaczego.
****
Marco zmoczył włosy pod kranem w łazienkowej umywalce, a teraz siedział przodem do Liz która wolno rozczesywała wilgotne wijące się pasma. Czuł się niezręcznie – zdecydowane tak – jej bliską obecnością, i tym jak mocno dokucza mu jej powiązanie z Maxem i to jak intensywnie odbiera ich odczucia. Chciał sobie dać spokój z tym pomysłem, ale nie umiał znaleźć żadnego sensownego usprawiedliwienia.
Więc okłamywał siebie, że nie odbiera kuszących nawoływań jakie od niej dochodzą i tego że są teraz głęboko z Maxem zespoleni, nawet kiedy tak spokojnie stała i podcinała mu włosy. Wrażenia przyzywały go jak syreni śpiew i czuł jak stanowczość którą z taką determinacją sobie narzucił szybko zaczyna się kruszyć bo nie sposób było nad czymś tak potężnym zapanować.
Zupełnie jak wtedy kiedy był chłopcem. Powtarza się dokładnie tak samo, a on uwierzył, że to szaleństwo minęło wiele lat temu. Jak mógł być tak głupi?
Idąc za radą Tess, próbował dzisiaj porozmawiać z Sereną, ale za każdym razem kiedy nadarzał się dogodny moment, ktoś wchodził do pokoju.
A teraz stało się.
Liz zaczęła zaczesywać mu kosmyki włosów na czoło wiec zamknął mocno oczy ale wówczas otworzył się na nich zupełnie, na odczucia które tak rozpaczliwie próbował tłumić.
O Boże, jak oni są siebie spragnieni, jak bardzo się kochają. Tak mocno...tak bezgranicznie. Tess...przecież to samo czuł do niej. Jego miłość, jego piękna Tess. W którą stronę się nie obracał miał wrażenie płynięcia pod prąd, i nagle sensowna stała się myśl by poddać się jego biegowi i płynąć razem z nim.
Otworzył się zupełnie, wyobraził sobie jasne włosy Tess, opadające swobodnie poza ramiona, schwytane na krótko przez wiatr wiejący z gór. Niejasno docierała do jego świadomości obecność Liz, czuł tylko jej drobne palce na czole, szczupłe ciało przyciśnięte do swoich nóg.
W głowie zaczął się tłuc oślepiający ból, eksplodujący tuż za oczami niczym białe gorące światło. Nie rozumiał dlaczego w ubiegłym tygodniu wszystko wymknęło się spod kontroli, i co chciał osiągnąć uciekając przed obezwładniającymi uczuciami, ogarniającymi ciało i serce. Wciąż siedział nieruchomo, odczuwając jedynie miękki dotyk palców na czole odgarniających mokre włosy.
Myśli się mieszały i plątały pod wpływem niezliczonych doznań jakie odbierał. Czuł wszystko czym obdarowywali się w tym momencie Max i Liz, mając wrażenie że pływa w mętnych i ciemnych wodach oceanu, a punktem odniesienia jest drobna kobieta stojąca przed nim.
Tess... ona była jak Tess, gdy jej kolana przyciskały się do jego nóg, a ręce przebiegały po jego włosach.
To o tym nie był w stanie powiedzieć jej ubiegłej nocy, co zataił przed nią...jak to wszystko doprowadzało go do szaleństwa, jak mieszało mu myśli. Po latach powróciło obłędne uczucie – nigdy tak w pełni jak teraz, kiedy przepełniały go te wszystkie dochodzące od nich emocje.
A jeżeli to była Tess, chciał więcej przeżyć, poczuć...
I czyż to nie ona stała przed nim ? Nie jej ręce przegarniały mu włosy ? Płonął do niej coraz bardziej w miarę jak ból głowy stawał się intensywniejszy. Nie potrafił nad nim zapanować, i wiedział, że tylko ona jedna może go ukoić.
I zapragnął pocałować swoją ukochaną Tess...już teraz.
***
Wszyscy poszli do łóżek, z wyjątkiem Maxa zajętego przeglądaniem rozłożonych na podłodze płyt CD, i Rileya który poszedł powiedzieć dobranoc Annie, zanim z Tess wyjdą na obchód. Max zupełnie przycichł i Tess ciekawa była gdzie wędrują jego myśli.
A ona sama, przerzucając bezmyślnie kartki jakiegoś czasopisma zastanawiała się dlaczego czuje się nieswojo na myśl, że Liz i Marco są sami w pokoju obok. Ogarniały ją jakieś straszliwe przeczucia i nie mogła się z tego otrząsnąć.
Ale zanim oddała się dalszym wątpliwościom, z przyległego pokoju dobiegł stłumiony krzyk a zaraz za nim rozległ się trzask. Max poderwał gwałtownie głowę, w jego szeroko otwartych oczach pojawiła się panika, szybko wstał, wyprzedził ją i pobiegł do sypialni.
Tess pospieszyła za nim, i zszokowana zobaczyła na czole Marco ranę z której obficie leciała krew, wyraźnie zadaną nożyczkami. Ale najgorszy był wyraz twarzy Liz, to jak zbladła i jak bardzo była zdenerwowana.
- Co się stało ? – Max podszedł do stojącego Marco i zażądał wyjaśnień, głosem nad którym z trudem panował.
Jednak on już wiedział co zaszło w sypialni – i Tess także wiedziała, że z tego powodu przez ostatnie dwadzieścia minut czuła ogromny niepokój.
Marco przecierał koszmarną ranę na czole, jego twarz ściągnięta była niewiarygodnym cierpieniem, a Tess zrozumiała, że właśnie została przekroczona jakaś granica...nieodwołalnie.
I przysięgłaby, że w najcichszych zakamarkach umysłu słyszy Marco, jak rozpaczliwie woła kogoś o nieznanym imieniu, ciągle i ciągle, jak gdyby tam szukał pomocy.
Ayanna...Ayanna...
Cdn.
No to się Marco doigrał. Nie, a teraz poważnie. Bardzo mi było żal Marco, kiedy to czytałam. Sytuacja jest tak podobna do tej z poprzednej lini czasowe, a jednak zupełnie inna. Tym razem Marco nie próbował pocalować Liz, a Tess. Czemu on nie porozmawiał z Sereną!?
Strasznie to frustrujące. Tak naprawdę to nikt nie jest winny tego co się stało. Marco powinien był porozmawiać z Sereną, ale nie mógł wiedzieć, że sytuacja aż tak wymknie się spod kontroli. Max i Liz nie powinni pozostawiać swojej więzi otwartej, ale przecież nie wiedzieli, że Marco ich odbiera. Tess powinna była posłuchać swojego przeczucia, ale przecież ona jeszcze nie wie skąd biorą się te jej przeczucia. Sytuacja bez wyjścia.
Dziękuję Elu za tą kolejną część. I zbliżają się niestety przykre czasy dla naszych ulubieńców.
PS Ciągle jednak obstaję przy swoim, że Marco mógł temu zapobiec, gdyby porozmawiał z Sereną. Miał na to kilka miesięcy. Ale jak to mówą, emocje, zarówno pozytywne jak i negatywne, wywołują w nas tylko te najlepsze opowiadania.
Strasznie to frustrujące. Tak naprawdę to nikt nie jest winny tego co się stało. Marco powinien był porozmawiać z Sereną, ale nie mógł wiedzieć, że sytuacja aż tak wymknie się spod kontroli. Max i Liz nie powinni pozostawiać swojej więzi otwartej, ale przecież nie wiedzieli, że Marco ich odbiera. Tess powinna była posłuchać swojego przeczucia, ale przecież ona jeszcze nie wie skąd biorą się te jej przeczucia. Sytuacja bez wyjścia.
Dziękuję Elu za tą kolejną część. I zbliżają się niestety przykre czasy dla naszych ulubieńców.
PS Ciągle jednak obstaję przy swoim, że Marco mógł temu zapobiec, gdyby porozmawiał z Sereną. Miał na to kilka miesięcy. Ale jak to mówą, emocje, zarówno pozytywne jak i negatywne, wywołują w nas tylko te najlepsze opowiadania.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 2 guests