T: The Fates Series: May All Your... [by Taffy]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
T: The Fates Series: May All Your... [by Taffy]
Tytuł:May All Your Dreamer Fantasies Come True
Autor: TaffyCat
Tłumacz: Milla
Kategoria: Max i Liz
Rating: PG do NC-17
Opis: To opowiadanie to pierwsza część trylogii napisanej przez Taffy. Akcja rozpoczyna sie po odcinku TSATP, Max, Isabel i szeryf uratowali Laurie, ale nic dalej z serialu nie miało miejsca, czyli nie ma Gandarium, nie pojawia się też kwestia ludzkiego dawcy DNA Michaela.
AN: Dziękuję Hotaru i Hypatii za zgodę na umieszczenie tego opowiadania na Forum. A także szczególne podziękowania dla Nan i Renyi za sprawdzanie tłumaczenia.
Na początek małe ostrzeżenie. Styl jakim Taffy napisała tą serię jest dość specyficzny i na początku czytania wydaje się pogmatwany i mylący. Trzeba do niego przyzwyczaić. Po kilku częściach przestaje się na to zwracać uwagę. Specyfika polega na tym, że autorka przeskakuje z jednago puktu widzenia na drugi. W ten sposób czytelnik dowiaduje się co myślą wszyscy bohaterowie.
Taffy zaczęła to opowiadanie jako swego rodzaju prezent dla Dreamersów, więc z początku koncentruje się niemal wyłącznie na parze Liz/Max i sprawia wrażenie prostej, łatwej i przyjemnej. Jednak z czasem histaria ta zaczęła 'żyć własnym życiem' i potoczyła się chyba w całkiem niezaplanowanym przez autorkę kierunku, o czym przekonają sie ci, którzy dotrwają do dalszych rozdziałów drugiej części trylogii.
No ale to dopiero w przyszłości, a na razie skoncentrujmy się na naszej ulubionej parze...
<center>ROZDZIAŁ 1</center>
Akcja: Crashdown Cafe, czwartkowe popołudnie
Liz: "Proszę, wasz Galaktyczny hamburger z dodatkiem Maxa i..."
Na jej twarzy pojawia się wyraz paniki, podchodzi w stronę Marii, która patrzy na nią z niepokojem.
Maria: "Co się właśnie stało? Powinnam zacząć się martwić? A może to tylko zwyczajna szajba?"
Liz: "Jestem chora. Mam Maxa w głowie. Nieustannie o nim myślę, śnię o nim, a teraz nawet wymawiam to jego dziwaczne imię, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Potrzebuję pomocy!"
Maria: na jej twarzy pojawia się słodki uśmiech wyrażający 'Cieszę się ze względu na ciebie'
"Jesteś zakochana. Jestem tu dla ciebie kotku. Co mogę zrobić, żeby ci pomóc?"
Liz: "Daj mi życie! Albo przynajmniej dystraktor! Cokolwiek! Pomocy!"
Na dźwięk dzwonka obie odwracają się w stronę drzwi. Jest zaskoczona na widok "niegrzecznego chłopca" z przeszłości wchodzącego do środka: {W porządku może ten dystraktor właśnie się pojawił?}: z lekkim, nieśmiałym uśmiechem...
"Cześć, Sean."
Saen: patrząc na Liz z aprobatą {hmmm, może są tu jednak pewne możliwości}, nagle kuzynka Maria przełamuje się do tych intrygujących myśli, BOŻE! Jaka oburzona!: zmuszając się do zachowania spokoju i bycia na luzie w towarzystwie Liz. {W porządku muszę tylko tolerować moją kuzynkę przez jakiś czas, mogę to zrobić!}: uśmiechając się do Liz...
"Cześć Liz, wyrosłaś. Podoba mi się."
Maria: nie może ukryć swojego zdenerwowania i wątpliwej przyjemności na widok "przegranego kuzyna": głosem ociekającym sarkazmem...
"Więc kiedy cię wypuścili, Sean?"
Sean: zwracając tylko połowiczną uwagę na swoją kuzynkę, odpowiada uprzejmie...
"Dziś rano."
Maria: "Tak szybko? Chyba nie uciekłeś, co?"
Sean: "Nie, zwolnili mnie za dobre zachowanie."
Maria: "To byłby pierwszy raz. Czekaj, nie myślisz chyba o zatrzymaniu się u nas?"
Sean: "Ciocia Amy już mnie zaprosiła."
Maria: "Ona jest taka miękka."
Sean: zmuszając się do skupienia całej uwagi na swojej 'ukochanej' kuzynce, wychodzi z lokalu z sarkastycznym uśmiechem na twarzy, macha rękę i oświadcza...
"Do zobaczenie w domu."
Na zewnątrz chichocze gdy wyczuwa ledwo hamowaną furię Marii. Zawsze uwielbiał tak ją drażnić, może nawet postara się doprowadzić do wybuchu tej furii: {aahhh, życie jest dzisiaj dobre}.
Maria: wyładowując frustrację...
"Arrrghhh!"
Biorąc głęboki wdech i starając się uspokoić, odwraca się w stronę przyjaciółki. Widząc na twarzy Liz uśmiech typu 'może jestem zainteresowana', zdaje sobie sprawę jak bardzo zagubiona i zdesperowana jest tak naprawdę Liz. O MÓJ BOŻE, to po prostu nie może się dziać! {Cedrowy olejek, gdzie do diabła jest mój cedrowy olejek!?} nieustannie przebiega przez jej umysł, gdy niespokojnie przeszukuje kieszenie.
Michael: woła głośno...
"Maria, twoje zamówienie jest gotowe!"
Urywa na widok Sean'a, na jego twarzy pojawia się nieprzyjemny grymas. Mamrocze do siebie...
"Świetnie. Po prostu świetnie. Tylko tego było mi potrzeba."
Widzi jak Maria niespokojnie przeszukuje kieszenie i zastanawia się czy powinien coś powiedzieć. Dziwne, przez moment naprawdę wydawało mu się, że widzi parę wydobywającą się z jej uszu, zupełnie jak w kreskówkach. Po chwili dochodzi do wniosku, że ucieczka i zaszycie się gdzieś to lepsza opcja. Zdecydowany wszelkim kosztem uniknąć erupcji wulkanu "Mt. Saint Maria", sam podaje zamówienie klientom i rozważa gdzie może zniknąć na jakiś czas.
Autor: TaffyCat
Tłumacz: Milla
Kategoria: Max i Liz
Rating: PG do NC-17
Opis: To opowiadanie to pierwsza część trylogii napisanej przez Taffy. Akcja rozpoczyna sie po odcinku TSATP, Max, Isabel i szeryf uratowali Laurie, ale nic dalej z serialu nie miało miejsca, czyli nie ma Gandarium, nie pojawia się też kwestia ludzkiego dawcy DNA Michaela.
AN: Dziękuję Hotaru i Hypatii za zgodę na umieszczenie tego opowiadania na Forum. A także szczególne podziękowania dla Nan i Renyi za sprawdzanie tłumaczenia.
Na początek małe ostrzeżenie. Styl jakim Taffy napisała tą serię jest dość specyficzny i na początku czytania wydaje się pogmatwany i mylący. Trzeba do niego przyzwyczaić. Po kilku częściach przestaje się na to zwracać uwagę. Specyfika polega na tym, że autorka przeskakuje z jednago puktu widzenia na drugi. W ten sposób czytelnik dowiaduje się co myślą wszyscy bohaterowie.
Taffy zaczęła to opowiadanie jako swego rodzaju prezent dla Dreamersów, więc z początku koncentruje się niemal wyłącznie na parze Liz/Max i sprawia wrażenie prostej, łatwej i przyjemnej. Jednak z czasem histaria ta zaczęła 'żyć własnym życiem' i potoczyła się chyba w całkiem niezaplanowanym przez autorkę kierunku, o czym przekonają sie ci, którzy dotrwają do dalszych rozdziałów drugiej części trylogii.
No ale to dopiero w przyszłości, a na razie skoncentrujmy się na naszej ulubionej parze...
<center>ROZDZIAŁ 1</center>
Akcja: Crashdown Cafe, czwartkowe popołudnie
Liz: "Proszę, wasz Galaktyczny hamburger z dodatkiem Maxa i..."
Na jej twarzy pojawia się wyraz paniki, podchodzi w stronę Marii, która patrzy na nią z niepokojem.
Maria: "Co się właśnie stało? Powinnam zacząć się martwić? A może to tylko zwyczajna szajba?"
Liz: "Jestem chora. Mam Maxa w głowie. Nieustannie o nim myślę, śnię o nim, a teraz nawet wymawiam to jego dziwaczne imię, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Potrzebuję pomocy!"
Maria: na jej twarzy pojawia się słodki uśmiech wyrażający 'Cieszę się ze względu na ciebie'
"Jesteś zakochana. Jestem tu dla ciebie kotku. Co mogę zrobić, żeby ci pomóc?"
Liz: "Daj mi życie! Albo przynajmniej dystraktor! Cokolwiek! Pomocy!"
Na dźwięk dzwonka obie odwracają się w stronę drzwi. Jest zaskoczona na widok "niegrzecznego chłopca" z przeszłości wchodzącego do środka: {W porządku może ten dystraktor właśnie się pojawił?}: z lekkim, nieśmiałym uśmiechem...
"Cześć, Sean."
Saen: patrząc na Liz z aprobatą {hmmm, może są tu jednak pewne możliwości}, nagle kuzynka Maria przełamuje się do tych intrygujących myśli, BOŻE! Jaka oburzona!: zmuszając się do zachowania spokoju i bycia na luzie w towarzystwie Liz. {W porządku muszę tylko tolerować moją kuzynkę przez jakiś czas, mogę to zrobić!}: uśmiechając się do Liz...
"Cześć Liz, wyrosłaś. Podoba mi się."
Maria: nie może ukryć swojego zdenerwowania i wątpliwej przyjemności na widok "przegranego kuzyna": głosem ociekającym sarkazmem...
"Więc kiedy cię wypuścili, Sean?"
Sean: zwracając tylko połowiczną uwagę na swoją kuzynkę, odpowiada uprzejmie...
"Dziś rano."
Maria: "Tak szybko? Chyba nie uciekłeś, co?"
Sean: "Nie, zwolnili mnie za dobre zachowanie."
Maria: "To byłby pierwszy raz. Czekaj, nie myślisz chyba o zatrzymaniu się u nas?"
Sean: "Ciocia Amy już mnie zaprosiła."
Maria: "Ona jest taka miękka."
Sean: zmuszając się do skupienia całej uwagi na swojej 'ukochanej' kuzynce, wychodzi z lokalu z sarkastycznym uśmiechem na twarzy, macha rękę i oświadcza...
"Do zobaczenie w domu."
Na zewnątrz chichocze gdy wyczuwa ledwo hamowaną furię Marii. Zawsze uwielbiał tak ją drażnić, może nawet postara się doprowadzić do wybuchu tej furii: {aahhh, życie jest dzisiaj dobre}.
Maria: wyładowując frustrację...
"Arrrghhh!"
Biorąc głęboki wdech i starając się uspokoić, odwraca się w stronę przyjaciółki. Widząc na twarzy Liz uśmiech typu 'może jestem zainteresowana', zdaje sobie sprawę jak bardzo zagubiona i zdesperowana jest tak naprawdę Liz. O MÓJ BOŻE, to po prostu nie może się dziać! {Cedrowy olejek, gdzie do diabła jest mój cedrowy olejek!?} nieustannie przebiega przez jej umysł, gdy niespokojnie przeszukuje kieszenie.
Michael: woła głośno...
"Maria, twoje zamówienie jest gotowe!"
Urywa na widok Sean'a, na jego twarzy pojawia się nieprzyjemny grymas. Mamrocze do siebie...
"Świetnie. Po prostu świetnie. Tylko tego było mi potrzeba."
Widzi jak Maria niespokojnie przeszukuje kieszenie i zastanawia się czy powinien coś powiedzieć. Dziwne, przez moment naprawdę wydawało mu się, że widzi parę wydobywającą się z jej uszu, zupełnie jak w kreskówkach. Po chwili dochodzi do wniosku, że ucieczka i zaszycie się gdzieś to lepsza opcja. Zdecydowany wszelkim kosztem uniknąć erupcji wulkanu "Mt. Saint Maria", sam podaje zamówienie klientom i rozważa gdzie może zniknąć na jakiś czas.
Last edited by Milla on Sun Oct 10, 2004 7:00 pm, edited 22 times in total.
Tak, widać po tytule: May All Your Dreamer Fantasies Come True W pierwszym momencie nie skojarzyłam, że zabrałam sie dawno temu za to opowiadanie, dopóki nie dotarłam do zdania:Taffy zaczęła to opowiadanie jako swego rodzaju prezent dla Dreamersów,
i od razu rozjaśniło mi się w głowie. Niestety nie dotarłam zbyt daleko ze względu na formę i mnóstwo przeskoków. Podziwiam mimo wszystko, że zdecydowałaś się tłumaczyć ten ff. Szczególnie, iż jak przeczytałam w twoim PM'ie, zapowiada się długi tekst.Dziwne, przez moment naprawdę wydawało mu się, że widzi parę wydobywającą się z jej uszu, zupełnie jak w kreskówkach.
Na pierwszy rzut oka, opowiadanie przypomina w stylu raczej sztukę. Akorzy mają kokretne kwestie, opisana jest ich mimika itp. Sztuki zawsze kojarzą mi się z dramatem, ale przy czytaniu tego opowiadania nie sposób się chociaż nie uśmiechnąć. Te części które miałam przyjemność przeczytać są naprawdę humorystyczne.
Re: Tłumaczenie: May All Your... [by Taffy] cz.1 - 10.05
Opowiadanie zaczyna się całkiem całkiem Jak narazie nie przeszkadzało mi za bardzo to przeskakiwanie, chyba dla tego, że po przeczytaniu początku, w którym dowiedziałam się o pewnych trudnościach, reszte czytałam w miarę wolno
No i znalazło się słynne powiedzonko Marii - super Jak zwykle wywołało to u mnie uśmiech, od razu przypomniałam sobie jak ona robiła to w filmieMilla wrote:{Cedrowy olejek, gdzie do diabła jest mój cedrowy olejek?!}
AN: Cześć! Jestem z kolejną częścią. Mam to opowiadanie przetłumaczone w całości, więc dość szybko będę zamieszczać kolejne części. Zwolnimy trochę dopiero przy drugiej części trylogii. Miełego czytania.
<center>ROZDZIAŁ 2</center>
Akcja: Crashdown Cafe: 2 dni później, sobotni poranek
Max: wchodzi do Crashdown, żeby coś przekąsić przed pójściem do pracy. Przygnębiony kosmita siada przy 'swoim' stoliku i wpatruje się w stół. Jest strasznie zmęczony, on i Izzy byli na nogach do późna w nocy. Razem z szeryfem, starali się zdecydować na jakąś bajeczkę, która wyjaśniałaby jak poprzedniej nocy znaleźli Laurie Dupree we Frazier Woods, bez wzbudzania zbyt wielu podejrzeń. Nie sądził jednak, żeby ich historyjka się utrzymała i martwił się konsekwencjami z jakimi mógł się spotkać szeryf. Poza tym miał to dokuczliwe przeczucie, że to jeszcze nie koniec. Pozwolił sobie użalać się nad sobą, jego myśli stały się zmierzającą w dół spiralą: {Dlaczego zawsze jest tak jakby ciężar całego świata nie, dwóch światów, był na moich barkach? Och tak, jak mogłem zapomnieć? Jestem przywódcą, królem. Jasne, zdaje się, że tu jest pies pogrzebany, czyż nie? Ale dlaczego ja? Nigdy nie chciałem nic z tego; wszystko, czego kiedykolwiek chciałem to być normalnym facetem, być normalnym facetem Liz. Liz, Boże Liz, tak bardzo cię kocham, co się stało? Nie rozumiem. Wciąż nie mogę uwierzyć, że mi to zrobiłaś! Co takiego zrobiłem, że się ode mnie odwróciłaś? Czy po prostu nie byłem dość dobry?} Dając sobie wewnętrznego szturchańca, żeby się z tego otrząsnąć, zaczyna rozglądać się po otoczeniu. Gdzie do diabła są wszyscy? Woła w pustej restauracji...
"Halo, jest tu ktoś?"
Słyszy kogoś w kuchni i podnosi się, żeby zobaczyć kto to, gdy dochodzi do drzwi kuchennych, zostaje przez nie niemal powalony.
Maria: jest w kuchni włączając palniki. Mamrocze do siebie o tej zwariowanej potencjalnej sytuacji Sean/Liz a że przy okazji Michael ukrywa się przed nią, Maria wie, że wkrótce wybuchnie i musi to wszystko z siebie wyrzucić. Potrzebuje kogoś, kogokolwiek, by na niego nawrzeszczeć. Wszystko to prowadzi ją do wybuchowych myśli {Cholera, gdzie ty do diabła jesteś, kiedy cię potrzebuję Michaelu Guerinie!}
W tym momencie słyszy wołanie Maxa, jej myśli sprowadzają się do niego. Nareszcie! Od 2 dni próbowała się z nim skontaktować, 2 bardzo długich, pogarszających się dni. Wiedziała o tym i miała zamiar upewnić się, że on też się o tym dowie. Wybiega z kuchni i uderza go mocno drzwiami. To naprawdę był wypadek. Normalnie przeprosiłaby za to, ale jej umysł jest zajęty innymi myślami. W tym momencie "Mt. Saint Maria" jest gotowy do erupcji i wylania swojego ognistego gniewu na nic nie podejrzewającego Maxa.
Max: lekko oszołomiony po tym jak został odrzucony na ścianę, opiera się o nią, odczekując parę chwil by odzyskać równowagę. Kiedy odzyskuje ostrość widzenia i jest w stanie skupić się na tym co widzi, bardzo zirytowana Maria pojawia się przed nim. Wydaje mu się, że jego mózg nie funkcjonuje jeszcze zupełnie dobrze, bo jej usta poruszają się z prędkością mili na minutę, a on nie ma pojęcia co ona mówi. Po prostu stoi tam z otwartymi ustami i gapi się na nią zdumiony i oszołomiony. To nie ma dobrego wpływu na Marię.
Maria: gdy tama już pękła, nie ma sposobu na zwolnienie, a już tym bardziej zatrzymanie wywodu. Zaczyna dreptać przed nim, do tyłu i do przodu, jednocześnie wyrzucając przed siebie ramiona
"Gdzieś ty do diabła był? Dzwonię do ciebie od 2 dni! Huh, więc gdzie byłeś? Nagle masz lepsze rzeczy do roboty niż odbieranie telefonów od przyjaciółki? Przyjaciółki która, jeśli mogę dodać, pilnowała twoich pleców i utrzymywała czystą drogę dla ciebie, żebyś gdy już dojdziesz do swoich zmysłów i uświadomisz sobie jakim dupkiem byłeś w stosunku do osoby, która znaczy dla ciebie najwięcej na tym świecie, czy właściwie na jakimkolwiek innym świecie! Ale nieee, ty jesteś zbyt zaplątany w cały ten kosmiczny chłam, żeby w ogóle zauważyć, co się wokół ciebie dzieje! Czy ty masz jakiekolwiek pojęcie, przez co ja przechodzę? Huh, masz? Więc jak, zamierzasz tu tylko stać z rozdziawioną buzią, czy zamierzasz mi odpowiedzieć?!"
Max: "Ja..."
Maria: "Nie mogę uwierzyć w całe to bagno, w które zostałam wrzucona w ciągu ostatnich kilku dni! Próbując zachować zdrowie umysłowe, gdy staram sobie poradzić z tym bałaganem o nazwie Sean! Nie mam pomocy od nikogo! Ani od ciebie, ani od Michaela! Och nie, tak się składa, że pan Kosmiczny Chłopiec po prostu wyparował z powierzchni ziemi bez jednego słowa! To po prostu za dużo!"
Max: "Jaki Sean?"
Maria: "Jaki Sean? Jaki Sean? Mój właśnie zwolniony z pudła przegrany kuzyn, ot jaki Sean! Nie tylko muszę radzić sobie z nim, zostawiającym podniesioną deskę klozetową i jego brudną bielizną na podłodze z samego rana, to potem przychodzę do pracy i jestem zmuszona patrzeniem jak on robi maślane oczy do mojej najlepszej przyjaciółki, która tak się złożyło jest miłością TWOJEGO życia! I ona, ona jest tak spragniona uwagi, MIŁOŚCI, że po prostu tam siedzi z tym denerwującym małym uśmiechem! A gdzie ty jesteś, huh? Gdzie do diabła ty jesteś, gdy to wszystko się dzieje?!"
Max: "Sean interesuje się Liz?"
Maria: "Tak! Nie słuchałeś?! Najwyższy czas, żebyś TY też coś w tej sprawie zrobił!"
Max: "Niby co? Co powinienem z tym zrobić?"
Maria: "Co masz na myśli mówiąc 'co POWINIENEŚ zrobić'! Powiem ci co POWINIENEŚ, nie zmień to na 'co z tym ZROBISZ'!"
Urywa i bierze głęboki oddech: {Co on do diabła z tym zrobi?} Nie miała pojęcia. Patrzy przez okno na pięknie świecące słońce i przez chwilę przez jej umysł przebiegają różna pomysły, 'pstryk' już ma. Niebezpieczny uśmiech pojawia się na jej twarzy, gdy zwraca swoją uwagę z powrotem na Maxa.
Max: ciągle przytłacza go fala paniki, która zżera go od momentu gdy Maria wspomniała o Sean'ie z Liz, zaczyna się czuć fizycznie chory. W jego żołądku jest kamień wielkości melona, nie wspominając o bólu głowy. Nie jest do końca pewien czy ból głowy jest wynikiem wcześniejszego uderzenia o ścianę, czy też może tyrady Marii, pewnie obu. Jego zaniepokojenie zwiększa się, gdy widzi, jak Maria staje się bardzo cicha i wygląda przez okno. Kiedy dziewczyna zwraca swoją uwagę z powrotem do niego, przechodzą go ciarki. Już wcześniej widział to spojrzenie, zawsze myślał o nim jako o specjalności przynależnej Isabel, spojrzenie 'zrób to lub zginiesz'. Nie zdawał sobie sprawy, że ktokolwiek inny był do tego zdolny. To było zabójcze, gdy używała go Izzy, ale teraz w wykonaniu Marii...
Maria: tonem, który nie pozostawia wątpliwości co do poważnych i może nawet śmiertelnych konsekwencji, które czekają go jeśli to zawali, wyjaśnia dokładnie co on zrobi...
"Wychodzisz z pracy o 15.00, tak?"
Gdy Max potwierdza skinieniem głowy, kontynuuje...
"Będziesz tu o 15.30, dokładnie. Będziesz miał bukiet świeżych wiosennych kwiatów i pudełko czekoladek 'Nuts & Chews' z Sees, nie dwa pudełka..."
Max: "Ona lubi 'Soft Centers'."
Maria: "Nie przeszkadzaj. Zastanówmy się, przynieś płyty 'Tuesday Night Music Club' Sheryl Crow i 'Liquid Skin' Gomeza, są na nich świetne piosenki. Wprowadzają miły nastrój. Nie ma potrzeby brać odtwarzacz, dla odmiany użyj swojej magii, tak dla zabawy. Będziesz potrzebował koca, upewnij się, że to miękki koc, a nie włosiennica."
Wzdryga się lekko na wspomnienie zeszłorocznego wypadu z pewnym, zagubionym w akcji kosmitą. Zaraz, gdzie to ona była?...
"Gdy pojawisz się tu o 15.30, przyjdź do mnie na zaplecze. Wyposażę cię w koszyk z piknikowym prowiantem, plus jedna bratnia dusza. Ty oczywiście wynagrodzisz mnie bardzo hojnym napiwkiem, by zrekompensować mi wszystkie kłopoty. To piękny wiosenny dzień i masz się upewnić, że Liz będzie się nim cieszyła! Zabierz ją nad tą małą zatoczkę na północnej stronie jeziora Frazer. Powinno być niebiańsko z tymi wszystkimi dzikimi kwiatami dokoła. Pamiętaj, masz jeden cel; sprawisz, że Liz będzie szczęśliwa dzisiejszego popołudnia, nawet, gdyby to miało cię zabić. Więc nie będzie żadnych pełnych bólu spojrzeń ani słów. Nie zasępiaj się, masz piękny uśmiech, użyj go dla odmiany. Żadnego drążenia i pytań dotyczących przeszłości. Cokolwiek zdarzyło się w przeszłości, zostaw to tam. Nie zrobisz nic co mogłoby ją zdenerwować lub zasmucić. Nie doprowadzisz jej do uronienia choćby jednej łzy. Będziesz tam dla JEJ szczęścia i tylko dlatego. Załapałeś?!"
Max: "Tak Maria, załapałem. Obiecuję, że nie zawiodę ciebie, ani jej."
Hej, nie jest tak źle, nic z tego co dzieje się, gdy Izzy stosuje swoje spojrzenie 'zrób to lub zginiesz'. Jego ostrożny uśmiech rozmywa się, gdy Maria wygłasza swoje ostateczne ostrzeżenie:
Maria: "Dobrze, bo jak wiesz, najlepsze przyjaciółki zawsze mówią sobie wszystko. I jeśli dowiem się czego innego, to, to co zdarzyło się tu dziś rano to nic w porównaniu z tym co ci się STANIE, jeśli to spieprzysz. Nawet to twoje kosmiczne pole ochronne nie powstrzyma mnie przed dobraniem się do ciebie. Zrozumiałeś?"
Max: przełknął...
"Uh, tak zrozumiałem."
Maria: "Dobrze, a teraz co mogę ci podać na śniadanie? Może Kosmiczną Jajecznicę?"
Max: "Sądzę, że już to zrobiłaś. Spóźnię się do pracy. Chyba daruję sobie śniadanie, i tak straciłem apetyt."
Podczas pospiesznego odwrotu przez frontowe drzwi, przez ulicę, do 'bezpiecznego' Centrum UFO, sporządza w myślach listę spraw do załatwienia:
{#1) Muszę się dowiedzieć gdzie zniknął Michael, żebym następnym razem, gdy ona będzie się gotować do takiego wybuchu, też wiedział gdzie się ukryć.
#2) Znaleźć Michaela, umieścić go w zamkniętym pokoju z Marią, on musi doświadczyć trochę tego, przez co ja właśnie przeszedłem.
#3) Nigdy nie mówić o tym Izzy, na pewno spróbowałaby przewyższyć Marię. Boże! Co za przerażająca myśl!
#4) Następnym razem UCIEKAĆ!
#5) Bukiet wiosennych kwiatów, 2 pudełka 'Nuts & Chews' (mógłbym przysiąc, że ona lubi 'Soft Centers), miękki koc, płyty, 15.30 nie mogę się spóźnić; to chyba wszystko, lepiej to zapiszę, tak na wszelki wypadek.}
Na koniec zachował to, co najbardziej go gnębi:
{#6) Co do diabła jest między Sean'em i Liz?}
Ta myśl zajmie go przez jakiś czas.
Maria: wzdycha z satysfakcją: {Poszło raczej dobrze, wystarczy jeden pocałunek, a Max i Liz będą z powrotem razem, czyli tam gdzie przynależą. Po prostu wiem, że tak będzie. I nawet moje kryzysowe pudełko czekoladek zostanie zastąpione.} Nagle jej humor troszkę się pogarsza: {Co właściwie robił Sean kiedy przypadkiem wpadły mu w ręce moje czekoladki? Zawsze chowam je w szufladzie z bielizną. Sean, ty naprawdę lubisz niebezpieczne życie, co? Tym razem igrasz z ogniem i nawet o tym nie wiesz. Zadrzesz z Liz, a tym samym zadrzesz z Maxem. Jeśli okaże się, że prawdziwe są plotki o tym, co się stało twojej ostatniej dziewczynie, powrót do kicia będzie najmniejszym z twoich problemów. Jeśli wciąż będziesz mnie drażnił, cóż zastanawiam się, jak by ci się spodobało gdybyś wpadł na bardzo wkurzonego Kosmicznego Chłopca, który tak się składa, że jest w stanie strzelać świetlnymi kulami? Teraz muszę się tylko dowiedzieć, dokąd ten Kosmiczny Chłopiec uciekł!}
<center>ROZDZIAŁ 2</center>
Akcja: Crashdown Cafe: 2 dni później, sobotni poranek
Max: wchodzi do Crashdown, żeby coś przekąsić przed pójściem do pracy. Przygnębiony kosmita siada przy 'swoim' stoliku i wpatruje się w stół. Jest strasznie zmęczony, on i Izzy byli na nogach do późna w nocy. Razem z szeryfem, starali się zdecydować na jakąś bajeczkę, która wyjaśniałaby jak poprzedniej nocy znaleźli Laurie Dupree we Frazier Woods, bez wzbudzania zbyt wielu podejrzeń. Nie sądził jednak, żeby ich historyjka się utrzymała i martwił się konsekwencjami z jakimi mógł się spotkać szeryf. Poza tym miał to dokuczliwe przeczucie, że to jeszcze nie koniec. Pozwolił sobie użalać się nad sobą, jego myśli stały się zmierzającą w dół spiralą: {Dlaczego zawsze jest tak jakby ciężar całego świata nie, dwóch światów, był na moich barkach? Och tak, jak mogłem zapomnieć? Jestem przywódcą, królem. Jasne, zdaje się, że tu jest pies pogrzebany, czyż nie? Ale dlaczego ja? Nigdy nie chciałem nic z tego; wszystko, czego kiedykolwiek chciałem to być normalnym facetem, być normalnym facetem Liz. Liz, Boże Liz, tak bardzo cię kocham, co się stało? Nie rozumiem. Wciąż nie mogę uwierzyć, że mi to zrobiłaś! Co takiego zrobiłem, że się ode mnie odwróciłaś? Czy po prostu nie byłem dość dobry?} Dając sobie wewnętrznego szturchańca, żeby się z tego otrząsnąć, zaczyna rozglądać się po otoczeniu. Gdzie do diabła są wszyscy? Woła w pustej restauracji...
"Halo, jest tu ktoś?"
Słyszy kogoś w kuchni i podnosi się, żeby zobaczyć kto to, gdy dochodzi do drzwi kuchennych, zostaje przez nie niemal powalony.
Maria: jest w kuchni włączając palniki. Mamrocze do siebie o tej zwariowanej potencjalnej sytuacji Sean/Liz a że przy okazji Michael ukrywa się przed nią, Maria wie, że wkrótce wybuchnie i musi to wszystko z siebie wyrzucić. Potrzebuje kogoś, kogokolwiek, by na niego nawrzeszczeć. Wszystko to prowadzi ją do wybuchowych myśli {Cholera, gdzie ty do diabła jesteś, kiedy cię potrzebuję Michaelu Guerinie!}
W tym momencie słyszy wołanie Maxa, jej myśli sprowadzają się do niego. Nareszcie! Od 2 dni próbowała się z nim skontaktować, 2 bardzo długich, pogarszających się dni. Wiedziała o tym i miała zamiar upewnić się, że on też się o tym dowie. Wybiega z kuchni i uderza go mocno drzwiami. To naprawdę był wypadek. Normalnie przeprosiłaby za to, ale jej umysł jest zajęty innymi myślami. W tym momencie "Mt. Saint Maria" jest gotowy do erupcji i wylania swojego ognistego gniewu na nic nie podejrzewającego Maxa.
Max: lekko oszołomiony po tym jak został odrzucony na ścianę, opiera się o nią, odczekując parę chwil by odzyskać równowagę. Kiedy odzyskuje ostrość widzenia i jest w stanie skupić się na tym co widzi, bardzo zirytowana Maria pojawia się przed nim. Wydaje mu się, że jego mózg nie funkcjonuje jeszcze zupełnie dobrze, bo jej usta poruszają się z prędkością mili na minutę, a on nie ma pojęcia co ona mówi. Po prostu stoi tam z otwartymi ustami i gapi się na nią zdumiony i oszołomiony. To nie ma dobrego wpływu na Marię.
Maria: gdy tama już pękła, nie ma sposobu na zwolnienie, a już tym bardziej zatrzymanie wywodu. Zaczyna dreptać przed nim, do tyłu i do przodu, jednocześnie wyrzucając przed siebie ramiona
"Gdzieś ty do diabła był? Dzwonię do ciebie od 2 dni! Huh, więc gdzie byłeś? Nagle masz lepsze rzeczy do roboty niż odbieranie telefonów od przyjaciółki? Przyjaciółki która, jeśli mogę dodać, pilnowała twoich pleców i utrzymywała czystą drogę dla ciebie, żebyś gdy już dojdziesz do swoich zmysłów i uświadomisz sobie jakim dupkiem byłeś w stosunku do osoby, która znaczy dla ciebie najwięcej na tym świecie, czy właściwie na jakimkolwiek innym świecie! Ale nieee, ty jesteś zbyt zaplątany w cały ten kosmiczny chłam, żeby w ogóle zauważyć, co się wokół ciebie dzieje! Czy ty masz jakiekolwiek pojęcie, przez co ja przechodzę? Huh, masz? Więc jak, zamierzasz tu tylko stać z rozdziawioną buzią, czy zamierzasz mi odpowiedzieć?!"
Max: "Ja..."
Maria: "Nie mogę uwierzyć w całe to bagno, w które zostałam wrzucona w ciągu ostatnich kilku dni! Próbując zachować zdrowie umysłowe, gdy staram sobie poradzić z tym bałaganem o nazwie Sean! Nie mam pomocy od nikogo! Ani od ciebie, ani od Michaela! Och nie, tak się składa, że pan Kosmiczny Chłopiec po prostu wyparował z powierzchni ziemi bez jednego słowa! To po prostu za dużo!"
Max: "Jaki Sean?"
Maria: "Jaki Sean? Jaki Sean? Mój właśnie zwolniony z pudła przegrany kuzyn, ot jaki Sean! Nie tylko muszę radzić sobie z nim, zostawiającym podniesioną deskę klozetową i jego brudną bielizną na podłodze z samego rana, to potem przychodzę do pracy i jestem zmuszona patrzeniem jak on robi maślane oczy do mojej najlepszej przyjaciółki, która tak się złożyło jest miłością TWOJEGO życia! I ona, ona jest tak spragniona uwagi, MIŁOŚCI, że po prostu tam siedzi z tym denerwującym małym uśmiechem! A gdzie ty jesteś, huh? Gdzie do diabła ty jesteś, gdy to wszystko się dzieje?!"
Max: "Sean interesuje się Liz?"
Maria: "Tak! Nie słuchałeś?! Najwyższy czas, żebyś TY też coś w tej sprawie zrobił!"
Max: "Niby co? Co powinienem z tym zrobić?"
Maria: "Co masz na myśli mówiąc 'co POWINIENEŚ zrobić'! Powiem ci co POWINIENEŚ, nie zmień to na 'co z tym ZROBISZ'!"
Urywa i bierze głęboki oddech: {Co on do diabła z tym zrobi?} Nie miała pojęcia. Patrzy przez okno na pięknie świecące słońce i przez chwilę przez jej umysł przebiegają różna pomysły, 'pstryk' już ma. Niebezpieczny uśmiech pojawia się na jej twarzy, gdy zwraca swoją uwagę z powrotem na Maxa.
Max: ciągle przytłacza go fala paniki, która zżera go od momentu gdy Maria wspomniała o Sean'ie z Liz, zaczyna się czuć fizycznie chory. W jego żołądku jest kamień wielkości melona, nie wspominając o bólu głowy. Nie jest do końca pewien czy ból głowy jest wynikiem wcześniejszego uderzenia o ścianę, czy też może tyrady Marii, pewnie obu. Jego zaniepokojenie zwiększa się, gdy widzi, jak Maria staje się bardzo cicha i wygląda przez okno. Kiedy dziewczyna zwraca swoją uwagę z powrotem do niego, przechodzą go ciarki. Już wcześniej widział to spojrzenie, zawsze myślał o nim jako o specjalności przynależnej Isabel, spojrzenie 'zrób to lub zginiesz'. Nie zdawał sobie sprawy, że ktokolwiek inny był do tego zdolny. To było zabójcze, gdy używała go Izzy, ale teraz w wykonaniu Marii...
Maria: tonem, który nie pozostawia wątpliwości co do poważnych i może nawet śmiertelnych konsekwencji, które czekają go jeśli to zawali, wyjaśnia dokładnie co on zrobi...
"Wychodzisz z pracy o 15.00, tak?"
Gdy Max potwierdza skinieniem głowy, kontynuuje...
"Będziesz tu o 15.30, dokładnie. Będziesz miał bukiet świeżych wiosennych kwiatów i pudełko czekoladek 'Nuts & Chews' z Sees, nie dwa pudełka..."
Max: "Ona lubi 'Soft Centers'."
Maria: "Nie przeszkadzaj. Zastanówmy się, przynieś płyty 'Tuesday Night Music Club' Sheryl Crow i 'Liquid Skin' Gomeza, są na nich świetne piosenki. Wprowadzają miły nastrój. Nie ma potrzeby brać odtwarzacz, dla odmiany użyj swojej magii, tak dla zabawy. Będziesz potrzebował koca, upewnij się, że to miękki koc, a nie włosiennica."
Wzdryga się lekko na wspomnienie zeszłorocznego wypadu z pewnym, zagubionym w akcji kosmitą. Zaraz, gdzie to ona była?...
"Gdy pojawisz się tu o 15.30, przyjdź do mnie na zaplecze. Wyposażę cię w koszyk z piknikowym prowiantem, plus jedna bratnia dusza. Ty oczywiście wynagrodzisz mnie bardzo hojnym napiwkiem, by zrekompensować mi wszystkie kłopoty. To piękny wiosenny dzień i masz się upewnić, że Liz będzie się nim cieszyła! Zabierz ją nad tą małą zatoczkę na północnej stronie jeziora Frazer. Powinno być niebiańsko z tymi wszystkimi dzikimi kwiatami dokoła. Pamiętaj, masz jeden cel; sprawisz, że Liz będzie szczęśliwa dzisiejszego popołudnia, nawet, gdyby to miało cię zabić. Więc nie będzie żadnych pełnych bólu spojrzeń ani słów. Nie zasępiaj się, masz piękny uśmiech, użyj go dla odmiany. Żadnego drążenia i pytań dotyczących przeszłości. Cokolwiek zdarzyło się w przeszłości, zostaw to tam. Nie zrobisz nic co mogłoby ją zdenerwować lub zasmucić. Nie doprowadzisz jej do uronienia choćby jednej łzy. Będziesz tam dla JEJ szczęścia i tylko dlatego. Załapałeś?!"
Max: "Tak Maria, załapałem. Obiecuję, że nie zawiodę ciebie, ani jej."
Hej, nie jest tak źle, nic z tego co dzieje się, gdy Izzy stosuje swoje spojrzenie 'zrób to lub zginiesz'. Jego ostrożny uśmiech rozmywa się, gdy Maria wygłasza swoje ostateczne ostrzeżenie:
Maria: "Dobrze, bo jak wiesz, najlepsze przyjaciółki zawsze mówią sobie wszystko. I jeśli dowiem się czego innego, to, to co zdarzyło się tu dziś rano to nic w porównaniu z tym co ci się STANIE, jeśli to spieprzysz. Nawet to twoje kosmiczne pole ochronne nie powstrzyma mnie przed dobraniem się do ciebie. Zrozumiałeś?"
Max: przełknął...
"Uh, tak zrozumiałem."
Maria: "Dobrze, a teraz co mogę ci podać na śniadanie? Może Kosmiczną Jajecznicę?"
Max: "Sądzę, że już to zrobiłaś. Spóźnię się do pracy. Chyba daruję sobie śniadanie, i tak straciłem apetyt."
Podczas pospiesznego odwrotu przez frontowe drzwi, przez ulicę, do 'bezpiecznego' Centrum UFO, sporządza w myślach listę spraw do załatwienia:
{#1) Muszę się dowiedzieć gdzie zniknął Michael, żebym następnym razem, gdy ona będzie się gotować do takiego wybuchu, też wiedział gdzie się ukryć.
#2) Znaleźć Michaela, umieścić go w zamkniętym pokoju z Marią, on musi doświadczyć trochę tego, przez co ja właśnie przeszedłem.
#3) Nigdy nie mówić o tym Izzy, na pewno spróbowałaby przewyższyć Marię. Boże! Co za przerażająca myśl!
#4) Następnym razem UCIEKAĆ!
#5) Bukiet wiosennych kwiatów, 2 pudełka 'Nuts & Chews' (mógłbym przysiąc, że ona lubi 'Soft Centers), miękki koc, płyty, 15.30 nie mogę się spóźnić; to chyba wszystko, lepiej to zapiszę, tak na wszelki wypadek.}
Na koniec zachował to, co najbardziej go gnębi:
{#6) Co do diabła jest między Sean'em i Liz?}
Ta myśl zajmie go przez jakiś czas.
Maria: wzdycha z satysfakcją: {Poszło raczej dobrze, wystarczy jeden pocałunek, a Max i Liz będą z powrotem razem, czyli tam gdzie przynależą. Po prostu wiem, że tak będzie. I nawet moje kryzysowe pudełko czekoladek zostanie zastąpione.} Nagle jej humor troszkę się pogarsza: {Co właściwie robił Sean kiedy przypadkiem wpadły mu w ręce moje czekoladki? Zawsze chowam je w szufladzie z bielizną. Sean, ty naprawdę lubisz niebezpieczne życie, co? Tym razem igrasz z ogniem i nawet o tym nie wiesz. Zadrzesz z Liz, a tym samym zadrzesz z Maxem. Jeśli okaże się, że prawdziwe są plotki o tym, co się stało twojej ostatniej dziewczynie, powrót do kicia będzie najmniejszym z twoich problemów. Jeśli wciąż będziesz mnie drażnił, cóż zastanawiam się, jak by ci się spodobało gdybyś wpadł na bardzo wkurzonego Kosmicznego Chłopca, który tak się składa, że jest w stanie strzelać świetlnymi kulami? Teraz muszę się tylko dowiedzieć, dokąd ten Kosmiczny Chłopiec uciekł!}
Last edited by Milla on Sun Oct 10, 2004 7:13 pm, edited 5 times in total.
AN: Przysięgam, że jak tylko skończy mi sie umowa z MultiMediami na internet, przejdę do telekomunikacji. Agrr... cały czas mają jakieś przerwy. Dziś po południu weszłam sobie spokojnie na forum z zamiarem zamieszczenia nowej części i oto co sie stało: zdążyłam przeczytać nową część LW i zostawić komentarz, po czym nastąpiła przerwa w połączeniu. Byłam tak wściekła, że miałam ochotę rzucić czymś w monitor. Później oczywiście musiałam wyjść na spotkanie i dopiero teraz wróciłam, na szczęście podczas mojej nieobecności włączyli internet, więc oto jestem. Koniec gadania, lepiej się pospieszę, zanim znów wyłączą...
<center>ROZDZIAŁ 3</center>
Akcja: później tego samego ranka, tor wyścigów motocyklowych, Albuquerque
Alex: "Dobra Guerin, co jest grane? Po co mnie tu przywiozłeś? Czy wiesz jaki to był dla mnie wstrząs, kiedy pojawiłeś się przed moimi drzwiami 2 dni temu i powiedziałeś, żebym spakował torbę, bo musimy natychmiast wyjechać z miasta! Ja, Alex ćwok, który właśnie wrócił z 3-miesięcznego pobytu w Szwecji, nie mając nawet okazji odespać lotu, zostałem uprowadzony przez kosmitę na motorze! I czy zauważyłeś jak ludzie nam się przyglądali, gdy jechaliśmy?"
Michael: bez specjalnego powodzenia stara się skoncentrować na wyścigu, wzrusza ramionami...
"Chciałem zobaczyć wyścigi. Nie miałem ochoty jechać sam. I gdybyś nie obejmował mnie tak mocno, to ludzie nie rzucaliby nam takich spojrzeń."
Alex: "Cóż, nie musiałbym tego robić gdybyś trochę zwolnił. Po co był ten pośpiech? Wyścigi i tak zaczęły się dopiero wczoraj. Dlaczego ja, Michael, dlaczego nie zabrałeś Marii?"
Michael: na wzmiankę o jej imieniu, myśli chłopaka wróciły do powodu ucieczki {Ciekawe czy już wybuchła? I ciekawe komu się oberwało? Obstawiam Maxa, ciekawe czy sobie poradził? Radzi sobie z Izzy, ale to jest Maria. Kyle też z pewnością mógł się stać celem. No, to mogłoby być warte ukrycia się w pobliżu i popatrzenia! Choć może z bezpiecznej odległości.}; nie chcąc przyznać się do tego przyjacielowi...
"Maria i zakurzone wyścigi motocyklowe, to nie pasuje. Nie bardzo w stylu Maxa, a poza tym on i tak ostatnio zbyt często znikał, rodzice nie wytrzymaliby kolejnego razu. Kyle, uh nie. Nie jestem gotów na gadki Buddy. Izzy, nie w tym życiu! Liz, nigdy nie byłbym w stanie wyjaśnić tego Maxowi. Tess, zbyt dużo samokontroli. Więc, zostajesz ty. Poza tym nie było cię przez jakiś czas, więc pomyślałem, że potrzebujesz odświeżenia swojej karty członkowskiej w klubie 'znam kosmitów'. Wiesz, wzmocnienie kosmicznych więzi przyjaźni."
Alex: nie, nie kupuje tego...
"Wow, miło wiedzieć, że jestem tak wysoko na twojej liście. I chciałbym tylko zauważyć, że ty NIE jesteś tym przyjacielskim kosmitą z którym chcę wzmacniać więzi! Więc powtarzam, o co chodzi? Coś się dzieje i żądam wyjaśnienia!"
Michael: pokonany...
"Kuzyn Marii, Sean pojawił się w mieście i zatrzymał się u niej i Amy. Maria nie znosi tego zbyt dobrze."
Alex: "Sean, ten który podczas ostatniego pobytu wsadził 'swędzący proszek do jej bielizny' i 'węża do jej łóżka', ten Sean? Wyszedł z kicia?"
Kiedy Michael przytakuje, przewraca oczami i przyjacielsko poklepuje go po plecach...
"Uff, dobrze, że zabrałeś mnie z miasta! Jakieś pomysły co do tego kiedy ona wybuchnie? I zakłady kto tam będzie w czasie fajerwerków?"
Michael: "Nie jestem pewien, już 2 dni temu nieźle parowała. Stawiam na Maxa. Kyle to też dobra możliwość. Muszę dziś wieczorem pracować. Maria ma poranną zmianę, więc wychodzi o 14.00. O 16.00 kiedy zaczynam swoją zmianę powinno już być czysto."
Alex: "A teraz głos doświadczenia, kiedy już ją zobaczysz, nie bądź z pustymi rękami."
Cieszyli się resztą wyścigu i wyjechali do domu dość wcześnie, by spokojnie zdążyć na zmianę Michaela o 16.00.
<center>ROZDZIAŁ 3</center>
Akcja: później tego samego ranka, tor wyścigów motocyklowych, Albuquerque
Alex: "Dobra Guerin, co jest grane? Po co mnie tu przywiozłeś? Czy wiesz jaki to był dla mnie wstrząs, kiedy pojawiłeś się przed moimi drzwiami 2 dni temu i powiedziałeś, żebym spakował torbę, bo musimy natychmiast wyjechać z miasta! Ja, Alex ćwok, który właśnie wrócił z 3-miesięcznego pobytu w Szwecji, nie mając nawet okazji odespać lotu, zostałem uprowadzony przez kosmitę na motorze! I czy zauważyłeś jak ludzie nam się przyglądali, gdy jechaliśmy?"
Michael: bez specjalnego powodzenia stara się skoncentrować na wyścigu, wzrusza ramionami...
"Chciałem zobaczyć wyścigi. Nie miałem ochoty jechać sam. I gdybyś nie obejmował mnie tak mocno, to ludzie nie rzucaliby nam takich spojrzeń."
Alex: "Cóż, nie musiałbym tego robić gdybyś trochę zwolnił. Po co był ten pośpiech? Wyścigi i tak zaczęły się dopiero wczoraj. Dlaczego ja, Michael, dlaczego nie zabrałeś Marii?"
Michael: na wzmiankę o jej imieniu, myśli chłopaka wróciły do powodu ucieczki {Ciekawe czy już wybuchła? I ciekawe komu się oberwało? Obstawiam Maxa, ciekawe czy sobie poradził? Radzi sobie z Izzy, ale to jest Maria. Kyle też z pewnością mógł się stać celem. No, to mogłoby być warte ukrycia się w pobliżu i popatrzenia! Choć może z bezpiecznej odległości.}; nie chcąc przyznać się do tego przyjacielowi...
"Maria i zakurzone wyścigi motocyklowe, to nie pasuje. Nie bardzo w stylu Maxa, a poza tym on i tak ostatnio zbyt często znikał, rodzice nie wytrzymaliby kolejnego razu. Kyle, uh nie. Nie jestem gotów na gadki Buddy. Izzy, nie w tym życiu! Liz, nigdy nie byłbym w stanie wyjaśnić tego Maxowi. Tess, zbyt dużo samokontroli. Więc, zostajesz ty. Poza tym nie było cię przez jakiś czas, więc pomyślałem, że potrzebujesz odświeżenia swojej karty członkowskiej w klubie 'znam kosmitów'. Wiesz, wzmocnienie kosmicznych więzi przyjaźni."
Alex: nie, nie kupuje tego...
"Wow, miło wiedzieć, że jestem tak wysoko na twojej liście. I chciałbym tylko zauważyć, że ty NIE jesteś tym przyjacielskim kosmitą z którym chcę wzmacniać więzi! Więc powtarzam, o co chodzi? Coś się dzieje i żądam wyjaśnienia!"
Michael: pokonany...
"Kuzyn Marii, Sean pojawił się w mieście i zatrzymał się u niej i Amy. Maria nie znosi tego zbyt dobrze."
Alex: "Sean, ten który podczas ostatniego pobytu wsadził 'swędzący proszek do jej bielizny' i 'węża do jej łóżka', ten Sean? Wyszedł z kicia?"
Kiedy Michael przytakuje, przewraca oczami i przyjacielsko poklepuje go po plecach...
"Uff, dobrze, że zabrałeś mnie z miasta! Jakieś pomysły co do tego kiedy ona wybuchnie? I zakłady kto tam będzie w czasie fajerwerków?"
Michael: "Nie jestem pewien, już 2 dni temu nieźle parowała. Stawiam na Maxa. Kyle to też dobra możliwość. Muszę dziś wieczorem pracować. Maria ma poranną zmianę, więc wychodzi o 14.00. O 16.00 kiedy zaczynam swoją zmianę powinno już być czysto."
Alex: "A teraz głos doświadczenia, kiedy już ją zobaczysz, nie bądź z pustymi rękami."
Cieszyli się resztą wyścigu i wyjechali do domu dość wcześnie, by spokojnie zdążyć na zmianę Michaela o 16.00.
Last edited by Milla on Sun Oct 10, 2004 7:17 pm, edited 4 times in total.
Krótkie ale urocze A swoją drogą w serialu nigdy jakoś nie uwydatniali relacji Alex-Michael, no, może w "Tess Lies & Videotapes", gdy rozpływali się nad szerokokątnym obiektywem...Telekomunikacja... Hm. Jaki to cud, że moja lokalna kablówka "się szarpła" i zaoferowała dostęp do netu, grając na nosie AsterCity... Zresztą, to jest jedyne wyjście, bo zbankrutowalibyśmy na TP przy tej ilości godzin...
Co do internetu - nie mam kablówki i pozostała mi tylko nasza kochana TP. Mam neostradę = jest ekstra, bez ograniczeń, tylko abonament. Nie wiem jakie są opłaty przy kablówce, ale nie wydaje mi się żeby były dużo niższe, nie mówiąc już o dostępie i szybkości.Najbardziej w tej części podoba mi się zmaina nastawienia Alex, przecież tak naprawdę to on i Liz znali Marię najlepiej. Alex świetnie wiedział na co stać wulkan De Luca. A takie porące zachowanie Marii było najciekawsze, w trzeciej części tak ją utemperowali, że jej posać zmieniła się zbyt mocno. A tu w tym ficu jest właśnie taka jaką lubię najbardziej.
AN: Jednym z powodów, dla których to opowiadanie tak przypadło mi do gustu jest fakt, że oni tam WSZYSCY są przyjaciółmi. Tak naprawdę w serialu pokazano tylko przyjaźń między Liz, Maria i Alexem i między Maxem, Michaelem i Isabel, nie było całej grupy, jeśłi nie liczyć 3 czy 4 odcinków pierwszej serii... no potem byli jeszcze Max i Maria, ale krótko. Nie wspominając, że rola Alexa ograniczała się tylko do pokazywania się na parę mniut w co drugim odcinku. To ma być przyjaźń? Za czym oni wszyscy płakali po jego śmierci?
U Taffy możemy obserwować rozwój prawdziwej przyjaźni między wszyskimi i ważniejszą rolę Alexa. Na razie są tylko tego przebłyski, ale jak już dotrzemy do drugiej części trylogii, akcja będzie skoncentrowana na wszystkich bohaterach, jednak dalej kluczową rolę będą odgrywać Max i Liz, więc jeśli ktoś ich nie lubi...
<center>ROZDZIAŁ 4</center>
Akcja: Crashdown Cafe, tego samego dnia 15.00
Liz: "Maria czemu chcesz mnie zastąpić? Jesteś tu od otwarcia? A przy okazji, widziałaś może Maxa? Miał wpaść, ale go nie widziałam."
Maria: z domyślnym uśmiechem na twarzy...
"Tak się składa, że widziałam Maxa dziś rano. Przyszedł na kosmiczną jajecznicę. To przez niego wychodzisz wcześniej, a ja cię zastępuję. Cóż, to i jeszcze fakt, że muszę odbyć małą pogawędkę z pewnym zagubionym w akcji Kosmicznym Chłopcem, który zaczyna pracę o 16.00."
Liz: nie może powstrzymać uśmiechu, ale pozostaje podejrzliwa...
"Dobra, co się tu dzieje? Coś ty zmalowała i jak namówiłaś na to Maxa?"
Maria: "Maleńka, powiedzmy, że moja siła perswazji jest przytłaczająca, nawet dla członków rodziny królewskiej. No, a teraz leć się przygotować, Max będzie tu o 15.30, żeby cię zabrać."
Olbrzymi uśmiech pojawił się na twarzy jej przyjaciółki. Ona sama uśmiecha się z satysfakcją, gdy Liz obejmuje ją, a następnie w panice biegnie na górę, żeby przygotować się na czas. Jako że popołudniowy tłok jeszcze się nie zaczął, ma czas na przygotowanie specjalnego kosza piknikowego. Nie zauważa, jak jej kuzyn wchodzi i zajmuje miejsce.
Max: dokładnie o 15.30 wchodzi tylnim wejściem i idzie prosto do kuchni, robiąc szybkie podsumowanie {Kwiaty, czekoladki (2 pudełka, po 1 z każdego rodzaju, tak na wszelki wypadek), płyty i nowa pikowana narzuta Izzy są w Jeepie. Yep, jestem kryty.}, ze szczęśliwym uśmiechem na twarzy spotyka zupełnie inną Marię niż rano...
"Cześć Maria."
Maria: widok jego uśmiechu powoduje, że podobny pojawia się na jej twarzy, bardzo słodko...
"Witaj Max, jesteś na czas. Masz wszystko? Liz zaraz zejdzie. Oto kosz."
Wręcza mu kosz, jej ręka pozostaje wyciągnięta:
"Agh, Hum."
Max: bierze kosz i sięga do kieszeni po pieniądze:
"Proszę, sorry za wszystkie kłopoty."
Kiedy wręcza jej napiwek, wyczuwa, że ktoś pojawił się za nim; odwraca się, jego żołądek wykonuje dziki skok, nagle znów jest tym nieśmiałym chłopcem zza drzewa...
"Cześć Liz, to dla ciebie."
Daje jej kwiaty ale nie jest pewien, które czekoladki jej dać, decyduje się zagrać bezpiecznie i daje jej oba pudełka...
Liz: jej serce topnieje, zbyt dużo czasu minęło odkąd widziała tego słodkiego, nieśmiałego Maxa. Bierze kwiaty, które pachną jak miód, następnie trochę zmieszana bierze oba pudełka czekoladek...
"Och, kwiaty są śliczne i przepięknie pachną, dziękuję ci. Mmmm, uwielbiam 'Soft Centers'. Jesteś taki słodki. O, Maria, czy czasem ty nie lubisz 'Nuts & Chews'?"
Podaje drugie pudełko Marii:
"Max, nie masz nic przeciwko temu?"
Max: jego spojrzenie wyraża satysfakcję {Wiedziałem}...
"Oczywiście, że nie. Maria, czy chciałabyś przyjąć drugie pudełko?"
Maria: ledwo udaje jej się utrzymać poważną minę...
"Ależ oczywiście, jesteś bardzo miły."
Obserwuje jak Max szarmancko ofiarowuje Liz ramię i prowadzi ją do frontowego wyjścia z restauracji. Nagle wzdycha z przerażenia, gdy rozpoznaje nowy głos:
Sean: wstaje, kiedy widzi Liz wychodzącą z jakimś facetem {To musi być ten koleś o którym słyszałem, Max.} Posyłając Maxowi znaczące spojrzenie, oświadcza aroganckim tonem...
"Cześć Liz, gdzie się podziewałaś? Szukałem cię. Postanowiłem, że pójdziemy na ten film, o którym wczoraj rozmawialiśmy. Zaczyna się o 18.45, więc poproś Marię, żeby cię zastąpiła i bądź gotowa na 18.30! Nie lubię, gdy każe mi się czekać!"
Max: nie spuszcza wzroku z Seana, gdy walczy z samym sobą, by powstrzymać się od pójścia za głosem instynktu {Czasami chciałbym być Michaelem i móc stracić panowanie!} bardzo groźnym tonem...
"Nie wydaje mi się!"
Sean: odpowiada tym samym tonem...
"Ta, a kto tak mówi!"
Alex: właśnie wchodzi ze swoim kumplem od wyścigów motocyklowych i jest świadkiem tej wymiany zdań. Nie może się powstrzymać i daje upust nagromadzonej przez lata złości....
"Sean, popieprzyło cię! Nie masz zielonego pojęcia w co się pakujesz. Ona jest tak daleko poza twoją ligą, że masz szczęście, że pozwolono ci oddychać tym samym powietrzem co ona!"
Sean: "Nie mieszaj się do tego, Alice!"
Michael: z groźbą w głosie...
"On ma rację niedołęgo. To jest zdecydowanie bardzo zły pomysł!"
Liz: w końcu otrząsa się z szoku wywołanego całą tą testosteropochodną głupotą...
"Dość! Przestańcie wszyscy! Sean, przykro mi, ale nie mogę iść z tobą do kina. Max i ja mamy już inne plany."
Mówiąc to bierze Maxa za rękę i wyciąga go stamtąd. Następuje bardzo cicha przejażdżka w kierunku jeziora Frazier.
U Taffy możemy obserwować rozwój prawdziwej przyjaźni między wszyskimi i ważniejszą rolę Alexa. Na razie są tylko tego przebłyski, ale jak już dotrzemy do drugiej części trylogii, akcja będzie skoncentrowana na wszystkich bohaterach, jednak dalej kluczową rolę będą odgrywać Max i Liz, więc jeśli ktoś ich nie lubi...
<center>ROZDZIAŁ 4</center>
Akcja: Crashdown Cafe, tego samego dnia 15.00
Liz: "Maria czemu chcesz mnie zastąpić? Jesteś tu od otwarcia? A przy okazji, widziałaś może Maxa? Miał wpaść, ale go nie widziałam."
Maria: z domyślnym uśmiechem na twarzy...
"Tak się składa, że widziałam Maxa dziś rano. Przyszedł na kosmiczną jajecznicę. To przez niego wychodzisz wcześniej, a ja cię zastępuję. Cóż, to i jeszcze fakt, że muszę odbyć małą pogawędkę z pewnym zagubionym w akcji Kosmicznym Chłopcem, który zaczyna pracę o 16.00."
Liz: nie może powstrzymać uśmiechu, ale pozostaje podejrzliwa...
"Dobra, co się tu dzieje? Coś ty zmalowała i jak namówiłaś na to Maxa?"
Maria: "Maleńka, powiedzmy, że moja siła perswazji jest przytłaczająca, nawet dla członków rodziny królewskiej. No, a teraz leć się przygotować, Max będzie tu o 15.30, żeby cię zabrać."
Olbrzymi uśmiech pojawił się na twarzy jej przyjaciółki. Ona sama uśmiecha się z satysfakcją, gdy Liz obejmuje ją, a następnie w panice biegnie na górę, żeby przygotować się na czas. Jako że popołudniowy tłok jeszcze się nie zaczął, ma czas na przygotowanie specjalnego kosza piknikowego. Nie zauważa, jak jej kuzyn wchodzi i zajmuje miejsce.
Max: dokładnie o 15.30 wchodzi tylnim wejściem i idzie prosto do kuchni, robiąc szybkie podsumowanie {Kwiaty, czekoladki (2 pudełka, po 1 z każdego rodzaju, tak na wszelki wypadek), płyty i nowa pikowana narzuta Izzy są w Jeepie. Yep, jestem kryty.}, ze szczęśliwym uśmiechem na twarzy spotyka zupełnie inną Marię niż rano...
"Cześć Maria."
Maria: widok jego uśmiechu powoduje, że podobny pojawia się na jej twarzy, bardzo słodko...
"Witaj Max, jesteś na czas. Masz wszystko? Liz zaraz zejdzie. Oto kosz."
Wręcza mu kosz, jej ręka pozostaje wyciągnięta:
"Agh, Hum."
Max: bierze kosz i sięga do kieszeni po pieniądze:
"Proszę, sorry za wszystkie kłopoty."
Kiedy wręcza jej napiwek, wyczuwa, że ktoś pojawił się za nim; odwraca się, jego żołądek wykonuje dziki skok, nagle znów jest tym nieśmiałym chłopcem zza drzewa...
"Cześć Liz, to dla ciebie."
Daje jej kwiaty ale nie jest pewien, które czekoladki jej dać, decyduje się zagrać bezpiecznie i daje jej oba pudełka...
Liz: jej serce topnieje, zbyt dużo czasu minęło odkąd widziała tego słodkiego, nieśmiałego Maxa. Bierze kwiaty, które pachną jak miód, następnie trochę zmieszana bierze oba pudełka czekoladek...
"Och, kwiaty są śliczne i przepięknie pachną, dziękuję ci. Mmmm, uwielbiam 'Soft Centers'. Jesteś taki słodki. O, Maria, czy czasem ty nie lubisz 'Nuts & Chews'?"
Podaje drugie pudełko Marii:
"Max, nie masz nic przeciwko temu?"
Max: jego spojrzenie wyraża satysfakcję {Wiedziałem}...
"Oczywiście, że nie. Maria, czy chciałabyś przyjąć drugie pudełko?"
Maria: ledwo udaje jej się utrzymać poważną minę...
"Ależ oczywiście, jesteś bardzo miły."
Obserwuje jak Max szarmancko ofiarowuje Liz ramię i prowadzi ją do frontowego wyjścia z restauracji. Nagle wzdycha z przerażenia, gdy rozpoznaje nowy głos:
Sean: wstaje, kiedy widzi Liz wychodzącą z jakimś facetem {To musi być ten koleś o którym słyszałem, Max.} Posyłając Maxowi znaczące spojrzenie, oświadcza aroganckim tonem...
"Cześć Liz, gdzie się podziewałaś? Szukałem cię. Postanowiłem, że pójdziemy na ten film, o którym wczoraj rozmawialiśmy. Zaczyna się o 18.45, więc poproś Marię, żeby cię zastąpiła i bądź gotowa na 18.30! Nie lubię, gdy każe mi się czekać!"
Max: nie spuszcza wzroku z Seana, gdy walczy z samym sobą, by powstrzymać się od pójścia za głosem instynktu {Czasami chciałbym być Michaelem i móc stracić panowanie!} bardzo groźnym tonem...
"Nie wydaje mi się!"
Sean: odpowiada tym samym tonem...
"Ta, a kto tak mówi!"
Alex: właśnie wchodzi ze swoim kumplem od wyścigów motocyklowych i jest świadkiem tej wymiany zdań. Nie może się powstrzymać i daje upust nagromadzonej przez lata złości....
"Sean, popieprzyło cię! Nie masz zielonego pojęcia w co się pakujesz. Ona jest tak daleko poza twoją ligą, że masz szczęście, że pozwolono ci oddychać tym samym powietrzem co ona!"
Sean: "Nie mieszaj się do tego, Alice!"
Michael: z groźbą w głosie...
"On ma rację niedołęgo. To jest zdecydowanie bardzo zły pomysł!"
Liz: w końcu otrząsa się z szoku wywołanego całą tą testosteropochodną głupotą...
"Dość! Przestańcie wszyscy! Sean, przykro mi, ale nie mogę iść z tobą do kina. Max i ja mamy już inne plany."
Mówiąc to bierze Maxa za rękę i wyciąga go stamtąd. Następuje bardzo cicha przejażdżka w kierunku jeziora Frazier.
Last edited by Milla on Sun Oct 10, 2004 7:21 pm, edited 3 times in total.
Przyznam że choć nie przepadam za opowiadaniami pisanymi w formie scenariusza, ani za twórczością TaffyCat, to opowiadanie jest słodkie i zabawne. I masz rację , ja też lubie opowiadania, które opowiadają o przyjaźni pomiedzy naszymi bohaterami...nie wiem dlaczego ale niektórzy uważają że to mało istotny aspekt życia, tak w porównaniu przynajmniej z miłosnymi uniesieniami Maxa i Liz ( nie żebym miała coś przeciwko ) i spychaja to wszystko na dziesiąty plan, uznając przykładowo że o głębi Maxowych uczuć do Liz najlepiej zaświadczy scena, w której potraktuje Michaela jak śmiecia, każać mu się zabierać i nie zawracać głowy propozycją wyjścia gdzieś tam po cos tam, bo on teraz musi warować jak pudel z wywieszonym jęzorkiem, pod balkonem Liz.Chociaż nie wszyscy mają takie podejście, na całe szczęście...jak chociażby RossDeidre, EmilyluvsRoswell ( Pilgrim souls to dla mnie przede wszystkim opowiadanie o niezwykłej więzi pomiędzy Marią, Liz i Alexem) i jak sie okzauje...TaffyCat.Dzięki za tłumaczenie
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
AN: Tak, to by było na tyle jeśli chodzi o częste zamieszczanie nowych rozdziałów tego opowiadania. Jak już wspomniałam przy BFM sesja pochłania całą moją uwagę, ale potem będzie już bardziej regularnie, obiecuję.
<center>ROZDZIAŁ 5</center>
Akcja: Crashdown Cafe, to samo popołudnie, 15.45
Maria: wychodząc z zaplecza widziała wszystko. Nie jest szczęśliwa, co zawsze jest groźne. Cała jej ciężka praca z tego ranka poszła do diabła i ktoś za to zapłaci. Spogląda na dobry obiekt, by odebrać swoją pierwszą zapłatę...
„Sean, zamierzam wyrazić to naprawdę jasno. Wynoś się NATYCHMIAST! Nie tylko z Crashdown, ale z Roswell, nie z całego stanu Nowy Meksyk! Dobrze ci radzę, zanim wrócę do domu mają stamtąd zniknąć wszystkie twoje więzienne śmieci i oczywiście ty! I jeśli cenisz swoje życie, nie wracaj tu!”
Sean: rozważa sytuację: {Maria – po prostu zignorować. Alex – nie stanowi zagrożenia. Michael – poradzę sobie z nim. Max – interesujące, raczej myśliciel niż wojownik. Ale wciąż, może być niebezpieczny. Jednak dzięki 2 lat w pace myślę, że mam więcej doświadczenia. Tak, jestem pewien, że sobie z nim poradzę. Muszę go tylko dorwać w odpowiednim momencie. Poza tym to on ma to, czego chcę, czyli Liz. A ja nie lubię przegrywać. Ale to nie jest odpowiedni moment, mogę poczekać.} Zwraca swoją uwagę z powrotem do obecnych i oznajmia...
„Zmywam się stąd!”
Maria: obserwuje jak Sean wychodzi. Jeden z głowy, następna rata zapłaty, ale tylko mała...
„Alex, skarbie jak miło z twojej strony, że wpadłeś. Gdzie dokładnie byłeś, zanim tu przyszedłeś?”
Alex: nie jest głupi, natychmiast rozpoznaje niebezpieczeństwo i nie jest zbyt dumny by się wycofać i uciec...
„Uh... w Szwecji i ja... uh... muszę się rozpakować. Michael, powodzenia stary, zostajesz sam.”
Maria: czas by odebrać główną zapłatę...
„Michael, gdzieś ty do diabła był!? Wyrywałam sobie włosy z głowy przez ten bałagan z Seanem! Potrzebowałam skały Gibraltaru, a nie zaginionego lądu Atlantydy! Po 2 dniach przyglądania się jak wszystko idzie do diabła, udało mi się wreszcie sprawić, że Max odzyskał rozum i zajął się sprawą o nazwie Liz, i wtedy wy Neandertalczyki, wchodzicie tu i zaczynacie świrować! Dziwię się, że wy wszyscy nie chodzicie na czterech kończynach! Michael, Michael czy ty mnie słuchasz?”
Michael: jest niesamowita, {Miałem rację, to był Max. Później będę musiał mu to wynagrodzić.} W transie, po prostu patrzy jak ona kontynuuje...
Maria: „Słyszysz mnie? Halo! Arrrghhh! Nawet kiedy tu jesteś, nie pomagasz! Oto ja, mała Maria DeLuca, panna Nikt z Roswell w Nowym Meksyku, odgrywająca międzygalaktyczną swatkę. Wiem, że nie dbasz o życie uczuciowe innych, skoro ledwo dbasz o własne, ale on jest twoim Królem, więc z kimkolwiek on skończy, będzie, wiesz, twoją królową! Wiesz, to ktoś, kto pomaga rządzić! Czy kiedykolwiek o tym pomyślałeś?! Wiesz, że to musi być Liz. On nie jest sobą, kiedy są oddzielnie. On jej potrzebuje, ona potrzebuje jego! Powinno cię to obchodzić! Powinieneś być chociaż zainteresowany losem swojej planety! Do diabła Michael, powiedz coś! Zrób coś!”
Michael: jest oszołomiony, robi jedyną rzecz, które mu wpada do głowy, chwyta ją i całuje ją bardzo długo i bardzo mocno.
Maria: skołowana i bardzo pozbawiona oddechu...
„Wrócę, by odebrać więcej zapłaty później.”
Pracowali do końca zmiany w relatywnej ciszy, ale powietrze aż się iskrzyło. Namiętny sztorm jest z całą pewnością na horyzoncie.
<center>ROZDZIAŁ 5</center>
Akcja: Crashdown Cafe, to samo popołudnie, 15.45
Maria: wychodząc z zaplecza widziała wszystko. Nie jest szczęśliwa, co zawsze jest groźne. Cała jej ciężka praca z tego ranka poszła do diabła i ktoś za to zapłaci. Spogląda na dobry obiekt, by odebrać swoją pierwszą zapłatę...
„Sean, zamierzam wyrazić to naprawdę jasno. Wynoś się NATYCHMIAST! Nie tylko z Crashdown, ale z Roswell, nie z całego stanu Nowy Meksyk! Dobrze ci radzę, zanim wrócę do domu mają stamtąd zniknąć wszystkie twoje więzienne śmieci i oczywiście ty! I jeśli cenisz swoje życie, nie wracaj tu!”
Sean: rozważa sytuację: {Maria – po prostu zignorować. Alex – nie stanowi zagrożenia. Michael – poradzę sobie z nim. Max – interesujące, raczej myśliciel niż wojownik. Ale wciąż, może być niebezpieczny. Jednak dzięki 2 lat w pace myślę, że mam więcej doświadczenia. Tak, jestem pewien, że sobie z nim poradzę. Muszę go tylko dorwać w odpowiednim momencie. Poza tym to on ma to, czego chcę, czyli Liz. A ja nie lubię przegrywać. Ale to nie jest odpowiedni moment, mogę poczekać.} Zwraca swoją uwagę z powrotem do obecnych i oznajmia...
„Zmywam się stąd!”
Maria: obserwuje jak Sean wychodzi. Jeden z głowy, następna rata zapłaty, ale tylko mała...
„Alex, skarbie jak miło z twojej strony, że wpadłeś. Gdzie dokładnie byłeś, zanim tu przyszedłeś?”
Alex: nie jest głupi, natychmiast rozpoznaje niebezpieczeństwo i nie jest zbyt dumny by się wycofać i uciec...
„Uh... w Szwecji i ja... uh... muszę się rozpakować. Michael, powodzenia stary, zostajesz sam.”
Maria: czas by odebrać główną zapłatę...
„Michael, gdzieś ty do diabła był!? Wyrywałam sobie włosy z głowy przez ten bałagan z Seanem! Potrzebowałam skały Gibraltaru, a nie zaginionego lądu Atlantydy! Po 2 dniach przyglądania się jak wszystko idzie do diabła, udało mi się wreszcie sprawić, że Max odzyskał rozum i zajął się sprawą o nazwie Liz, i wtedy wy Neandertalczyki, wchodzicie tu i zaczynacie świrować! Dziwię się, że wy wszyscy nie chodzicie na czterech kończynach! Michael, Michael czy ty mnie słuchasz?”
Michael: jest niesamowita, {Miałem rację, to był Max. Później będę musiał mu to wynagrodzić.} W transie, po prostu patrzy jak ona kontynuuje...
Maria: „Słyszysz mnie? Halo! Arrrghhh! Nawet kiedy tu jesteś, nie pomagasz! Oto ja, mała Maria DeLuca, panna Nikt z Roswell w Nowym Meksyku, odgrywająca międzygalaktyczną swatkę. Wiem, że nie dbasz o życie uczuciowe innych, skoro ledwo dbasz o własne, ale on jest twoim Królem, więc z kimkolwiek on skończy, będzie, wiesz, twoją królową! Wiesz, to ktoś, kto pomaga rządzić! Czy kiedykolwiek o tym pomyślałeś?! Wiesz, że to musi być Liz. On nie jest sobą, kiedy są oddzielnie. On jej potrzebuje, ona potrzebuje jego! Powinno cię to obchodzić! Powinieneś być chociaż zainteresowany losem swojej planety! Do diabła Michael, powiedz coś! Zrób coś!”
Michael: jest oszołomiony, robi jedyną rzecz, które mu wpada do głowy, chwyta ją i całuje ją bardzo długo i bardzo mocno.
Maria: skołowana i bardzo pozbawiona oddechu...
„Wrócę, by odebrać więcej zapłaty później.”
Pracowali do końca zmiany w relatywnej ciszy, ale powietrze aż się iskrzyło. Namiętny sztorm jest z całą pewnością na horyzoncie.
Last edited by Milla on Fri Jul 30, 2004 3:44 pm, edited 2 times in total.
AN: Wiem, że od wieków nie zamieściłam nowej części , żeby jakoś to wynagrodzić dzisiaj będą trzy na raz. Obiecuję też, że od tego momentu pospieszę się z tym opowiadaniem. Daję słowo. Podobnie jak z BFM nie byłam pewna jak zamieszczać, więc nowe rozdziały są tutaj, a wcześniejsze zmieniłam na linki. W razie konieczności, to samo zrobię z tymi.
Ostrzeżenie: Przymominam wszystkim, że to opowiadanie jest NC-17, co onacza, że mogą je czytać WYŁĄCZNIE osoby, które ukończyły osiemnaście lat.
<center>ROZDZIAŁ 6</center>
Akcja: nad jeziorem Frazer, tego samego popołudnia
Max: droga tu była straszna. Liz nie wypowiedziała ani jednego słowa. Próbował ją przeprosić i otrzymał tylko twarde spojrzenie. Maria go zabije. Kiedy rozkłada koc i ustawia jedzenie, postanawia spróbować jeszcze raz...
"Liz ja ach... zachowałem się jak idiota. Nie zamierzałem zepsuć wszystkiego w ten sposób. Nie mogłem po prostu znieść sposobu, w jaki on do ciebie mówił. Zasługujesz na coś lepszego. Czy jest coś co mogę zrobić, żeby to naprawić? Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa. Proszę powiedz, co mogę zrobić?"
Liz: bardzo strapiona {Dlaczego jestem na niego wściekła? Ma rację, jedyne co zrobił, to stanął w mojej obronie. Sean był kompletnym dupkiem. Dlaczego w ogóle zwróciłam uwagę na Seana? On nie jest w moim typie. Nie jest tym czego chcę. Chcę Maxa, ale nie mogę go mieć. A może? Tess nie wyjechała. Nie wydaje mi się, żeby zamierzała. Zaaklimatyzowała się u Kyle'a. Myślę, że zostałaby ze względu na Kyle'a, gdyby nie było innego powodu . Boże, nawet po tym jak widział mnie z Kyle'm, ciągle mu zależy! Był dzisiaj taki słodki. Nie wiedziałam, czy chcę go uściskać, czy uderzyć. Ale czy to jest bezpieczne? Czy to kiedykolwiek będzie bezpieczne? Czy tego właśnie chcę, być bezpieczna? Mój rozum mówi, że tak, ale co mówi moje serce?} Patrząc w te wypełnione żalem oczy, resztki jej gniewu wyparowują, jej nastrój się rozjaśnia...
"Masz rację, był palantem i cieszę się, że stanąłeś w mojej obronie. Dziękuję ci. A teraz zobaczmy co Maria przygotowała dla nas lunch."
Max: jest zachwycony, jedząc lunch rozmawiają i śmieją się. Tyle czasu minęło odkąd był w stanie po prostu być z nią i się zrelaksować, być sobą. Tęsknił za tym, tęsknił za nią. A teraz leżą na kocu, obserwując płynące chmury i słuchają Sheryl Crow , nie troszcząc się o nic. Nie chce, żeby to się skończyło...
"Hej Liz, czy Maria wsadziła tam coś na deser?"
Liz: "Zaraz sprawdzę."
Zaczyna się śmiać...
"Tak, zostaw to Marii. Wiedziałam. Truskawki i bita śmietana, chcesz trochę?"
Kiedy kończą deser rozlega się "I Shall Believe" przywołując do Liz zbyt wiele wspomnień.
To zbyt dużo, za wcześnie. Pojawia się ciemność i nadejdzie sztorm
Ostrzeżenie: Przymominam wszystkim, że to opowiadanie jest NC-17, co onacza, że mogą je czytać WYŁĄCZNIE osoby, które ukończyły osiemnaście lat.
<center>ROZDZIAŁ 6</center>
Akcja: nad jeziorem Frazer, tego samego popołudnia
Max: droga tu była straszna. Liz nie wypowiedziała ani jednego słowa. Próbował ją przeprosić i otrzymał tylko twarde spojrzenie. Maria go zabije. Kiedy rozkłada koc i ustawia jedzenie, postanawia spróbować jeszcze raz...
"Liz ja ach... zachowałem się jak idiota. Nie zamierzałem zepsuć wszystkiego w ten sposób. Nie mogłem po prostu znieść sposobu, w jaki on do ciebie mówił. Zasługujesz na coś lepszego. Czy jest coś co mogę zrobić, żeby to naprawić? Chcę tylko, żebyś była szczęśliwa. Proszę powiedz, co mogę zrobić?"
Liz: bardzo strapiona {Dlaczego jestem na niego wściekła? Ma rację, jedyne co zrobił, to stanął w mojej obronie. Sean był kompletnym dupkiem. Dlaczego w ogóle zwróciłam uwagę na Seana? On nie jest w moim typie. Nie jest tym czego chcę. Chcę Maxa, ale nie mogę go mieć. A może? Tess nie wyjechała. Nie wydaje mi się, żeby zamierzała. Zaaklimatyzowała się u Kyle'a. Myślę, że zostałaby ze względu na Kyle'a, gdyby nie było innego powodu . Boże, nawet po tym jak widział mnie z Kyle'm, ciągle mu zależy! Był dzisiaj taki słodki. Nie wiedziałam, czy chcę go uściskać, czy uderzyć. Ale czy to jest bezpieczne? Czy to kiedykolwiek będzie bezpieczne? Czy tego właśnie chcę, być bezpieczna? Mój rozum mówi, że tak, ale co mówi moje serce?} Patrząc w te wypełnione żalem oczy, resztki jej gniewu wyparowują, jej nastrój się rozjaśnia...
"Masz rację, był palantem i cieszę się, że stanąłeś w mojej obronie. Dziękuję ci. A teraz zobaczmy co Maria przygotowała dla nas lunch."
Max: jest zachwycony, jedząc lunch rozmawiają i śmieją się. Tyle czasu minęło odkąd był w stanie po prostu być z nią i się zrelaksować, być sobą. Tęsknił za tym, tęsknił za nią. A teraz leżą na kocu, obserwując płynące chmury i słuchają Sheryl Crow , nie troszcząc się o nic. Nie chce, żeby to się skończyło...
"Hej Liz, czy Maria wsadziła tam coś na deser?"
Liz: "Zaraz sprawdzę."
Zaczyna się śmiać...
"Tak, zostaw to Marii. Wiedziałam. Truskawki i bita śmietana, chcesz trochę?"
Kiedy kończą deser rozlega się "I Shall Believe" przywołując do Liz zbyt wiele wspomnień.
To zbyt dużo, za wcześnie. Pojawia się ciemność i nadejdzie sztorm
Last edited by Milla on Fri Jul 30, 2004 3:45 pm, edited 2 times in total.
<center>ROZDZIAŁ 7</center>
Akcja: tego samego dnia po zmroku, pada deszcz, Liz i Max siedzą w Jeepie przed Crashdown
Max: "Świetnie się bawiłem. Mam nadzieję, że ty również. Może chciałabyś to powtórzyć?"
Liz: on wygląda na pełnego nadziei i przestraszonego. Jest taki słodki, jak mogłaby się oprzeć...
"Świetnie się bawiłam i chętnie to powtórzę. Może jeśli w następną sobotę będzie ładnie, moglibyśmy iść popływać? Maria namówiła mnie na kupienie nowego bikini i nie mogłam się doczekać na okazję by je włożyć."
Zaczyna przeszukiwać torebkę, szukając kluczy od domu.
Max: to ostatnie zdanie wywołało szereg pomysłów, przebiegających przez jego umysł. Kilka z nich bardzo pobudziło jego wyobraźnię. Nagle sobota stała się bardzo odległa. Może jeśli jutro będzie ładnie...
"Liz, co robisz jutro? Burza ma się skończyć przed rankiem, może wybralibyśmy się jutro?"
Liz: przestaje szukać i spogląda na niego. Jego oczy stały się bardzo ciemne, dosłownie przewiercają ją na wylot, mówią jej, że mógłby być jej, gdyby tylko zechciała. A ona go chce. Bardziej niż czegokolwiek innego w całym jej życiu, ale powstrzymuje ją ostatni strzęp niepokoju, czy to jest bezpieczne? Więc zamiast pozwolić swemu sercu odpowiedzieć na jego pytanie, to jej umysł daje odpowiedź...
"Max, nie jestem pewna czy mogę. Ciągle mam do zrobienia pracę domową i naprawdę powinnam odpracować jutro zmianę Marii. Przeze mnie przepracowała dziś podwójną zmianę. Może mógłbyś wpaść później, żeby pouczyć się ze mną do testu z fizyki?"
Max: jest przybity {Nie ma potrzeby kupować jutro rano nowych kąpielówek, co stary? Prawdopodobnie na sobotę również nie.} Nie chce żeby Liz zobaczyła jak bardzo jest zawiedziony, zaczyna się ponownie wycofywać do postawy 'bądźmy tylko przyjaciółmi'...
"Tak, masz rację... um... Marii przyda się trochę wolnego, teraz gdy Michael wreszcie się pojawił, jestem pewien, że ona... um... chce załatwić z nim wszystko. Ale... um... tak, przydałaby mi się pomoc w przygotowaniach do tego testu, więc zadzwonię jutro do ciebie, jeżeli się zgadzasz? To znaczy, jeśli nie będziesz zbyt zajęta."
Liz: nie tylko widzi i słyszy różnicę, również ją czuje. Znów go zraniła. Dlaczego po prostu nie mogła iść za głosem serca? Uśmiechając się smutno...
"Max, proszę przyjdź jutro. Naprawdę chcę cię zobaczyć, proszę... Um, ja tak jakby potrzebuję twojej pomocy, nie mogę znaleźć kluczy od domu, a wszystko jest pozamykane, czy mógłbyś...?"
Max: "Jasne, nie ma problemu."
Akurat gdy otwiera zamek w tylnim wejściu...
Sean: wyłania się z cienia, niczym złodziej w nocy...
"Najwyższy czas, żebyście wysiedli z tego samochodu. Co za nieudacznik z ciebie, żeby tylko siedzieć i gadać w ten sposób? Nie wiesz nawet co robić z dziewczyną?"
Kieruje się w stronę Maxa...
Max: wpychając Liz do środka i zatrzaskując drzwi, nie dostrzega noża. Czuje jak coś wbija się w jego bok. Chwyta nadgarstek Seana i zaczyna się z nim szamotać. Uderza ręką Seana w betonowy mór, zmuszając go do upuszczenia noża. Sean próbuje go kopnąć, Max cofa się i rozluźnia chwyt na przegubie napastnika. Sean uwalnia się i zaczyna wymierzać w niego ciosy, Max blokuje większość z nich i sam wymierza sporo silnych ciosów. Udaje mu się w końcu chwycić Seana i rzuca go na mur, ogłuszając go tym samym, akurat kiedy samochód Valentiego zatrzymuje się w pobliżu.
Valenti: podbiega do Maxa...
"Wszystko w porządku synu? Co się stało? Krwawisz. Chodź, usiądź tutaj. Nic ci nie będzie? Potrzebujesz mojej pomocy?"
Prowadzi Maxa do swojego samochodu.
Max: trochę roztrzęsiony. Nie był nawet świadomy tego, że krwawi. Wsiada do samochodu i oddycha głęboko, czuje ulgę, że widzi szeryfa...
"Dziękuję szeryfie, wszystko ze mną w porządku... jestem tylko trochę roztrzęsiony... złapał mnie przez zaskoczenie... potrzebuję tylko kilku minut, a potem będę jak nowy... wygląda na to, że on dochodzi do siebie... może mógłby pan przytrzymać go z daleka dopóki nie skończę?"
Valenti: "Jasne synu, nie spiesz się. Daj mi znać jak skończysz."
Zamyka drzwi i odwraca się, by zająć się Seanem.
Jeff Parker: widział, jak jego córka wpada rozhisteryzowana do mieszkania i dzwoni po szeryfa. Zszedł na dół by uzyskać kilka odpowiedzi...
"Szeryfie co tu się dzieje? Dlaczego Max Evans siedzi na tylnim siedzeniu pana samochodu, a Sean jest w kajdankach? I co się stało Seanowi? Wygląda, jakby uderzył w ścianę."
Valenti: "Tak, powiedziałbym, że to całkiem dobry strzał. Sean jest aresztowany za próbę zabójstwa. Max jest w moim samochodzie... uh... żeby się pozbierać. Proszę się nie martwić, nie jest ranny, jest tylko trochę roztrzęsiony."
Dostrzega Liz wychodzącą drzwiami za ojcem...
"Liz, może chcesz iść sprawdzić co z nim w czasie, gdy ja odpowiem na pytania twojego ojca?"
Liz: {Nie mogę go stracić. Nie mogę go stracić.} To zdanie ciągle przewija się w jej głowie i wie, że nie przestanie dopóki sama nie przekona się, że nic mu nie jest. Była bliska paniki, dopóki nie usłyszała jak samochód szeryfa się tu zatrzymuje. Musi zobaczyć go natychmiast, Max spogląda w górę, kiedy ona otwiera drzwi samochodu...
"Nic ci nie jest? O mój Boże, czy to krew jest na twojej koszuli? Jesteś ranny!"
Max: "Już nie. Potrzebuję jeszcze tylko minutę, żeby usunąć wszystkie ślady krwi z ubrań. Pomyślałem, że powinienem zostawić dziurę w koszuli jako dowód. Z tobą wszystko w porządku, prawda?"
Po oczyszczeniu ubrań, zauważa 'dzikie spojrzenie' w jej oczach i zaczyna się niepokoić, że jednak mogła zostać w jakiś sposób ranna. Nagle otaczają go jej ramiona, Liz obejmuje go bardzo mocno.
Liz: "Myślałam, że cię straciłam. Nie mogę cię stracić. Kocham Cię!"
Trzyma go i przytula do siebie bardzo mocno. Nie ma najmniejszego zamiaru go puścić. Zaczyna szlochać, co szybko zmienia się w czkawkę...
"Max, przepraszam za wszystkie razy kiedy cię zraniłam... hic, hic... Wszystkie razy kiedy... hic... cię okłamałam. Ja... hic, hic... nie mogę wyjaśnić mojego postępowania, ale... hic, hic, hic... nigdy nie przestałam... hic, hic... cię kochać. Proszę uwierz... hic, hic, hic... mi."
Max: patrzy na nią z uśmiechem, który rozjaśnia całe jego oblicze. Czuje się kompletny, po raz pierwszy od długiego czasu...
"Liz, Kocham Cię. Zawsze cię kochałem i zawsze będę kochał. Nigdy w to nie wątp."
Słyszy jak ktoś puka w szybę. Nie chce, ale musi wypuścić Liz, by móc otworzyć drzwi. Musi zakończyć tą całą sprawę z Seanem, a poza tym jej ojciec stoi zaraz za Valentim.
Max jedzie na komisariat z szeryfem, żeby zrobić całą papierkową robotę. Valenti chce utrzymać wszystko zgodnie z przyjętym postępowaniem, co oznacza wezwanie rodziców Maxa na komisariat, by powiadomić ich co się stało. Max siedzi w biurze szeryfa czekając na rodziców.
Valenti: ciekawość bierze nad nim górę...
"Dobra Max, zanim twoi rodzice tu przybędą, muszę spytać. Dlaczego nie użyłeś swoich mocy? Dlaczego zrobiłeś to w tradycyjny sposób?"
Max: "On stanowił zagrożenie dla Liz. Nie byłem pewny, czy byłbym w stanie kontrolować to co mógłbym mu zrobić, gdybym użył mocy. A poza tym, cóż powiedzmy, że satysfakcja ze zrobienia tego w tradycyjny sposób może czasem być przyjemna!"
Valenti: "Wiem, co masz na myśli. Nigdy nie mogłem znieść tego gnojka."
Szeryf i Max ciągle gawędzą, kiedy przybywają Philip i Diane Evans by zabrać syna do domu.
Tej nocy, podczas gdy na zewnątrz szaleje gwałtowna burza, dwie bratnie dusze nie mogą spać, ciągle powtarzając w myślach wydarzenia tego wieczora.
Akcja: tego samego dnia po zmroku, pada deszcz, Liz i Max siedzą w Jeepie przed Crashdown
Max: "Świetnie się bawiłem. Mam nadzieję, że ty również. Może chciałabyś to powtórzyć?"
Liz: on wygląda na pełnego nadziei i przestraszonego. Jest taki słodki, jak mogłaby się oprzeć...
"Świetnie się bawiłam i chętnie to powtórzę. Może jeśli w następną sobotę będzie ładnie, moglibyśmy iść popływać? Maria namówiła mnie na kupienie nowego bikini i nie mogłam się doczekać na okazję by je włożyć."
Zaczyna przeszukiwać torebkę, szukając kluczy od domu.
Max: to ostatnie zdanie wywołało szereg pomysłów, przebiegających przez jego umysł. Kilka z nich bardzo pobudziło jego wyobraźnię. Nagle sobota stała się bardzo odległa. Może jeśli jutro będzie ładnie...
"Liz, co robisz jutro? Burza ma się skończyć przed rankiem, może wybralibyśmy się jutro?"
Liz: przestaje szukać i spogląda na niego. Jego oczy stały się bardzo ciemne, dosłownie przewiercają ją na wylot, mówią jej, że mógłby być jej, gdyby tylko zechciała. A ona go chce. Bardziej niż czegokolwiek innego w całym jej życiu, ale powstrzymuje ją ostatni strzęp niepokoju, czy to jest bezpieczne? Więc zamiast pozwolić swemu sercu odpowiedzieć na jego pytanie, to jej umysł daje odpowiedź...
"Max, nie jestem pewna czy mogę. Ciągle mam do zrobienia pracę domową i naprawdę powinnam odpracować jutro zmianę Marii. Przeze mnie przepracowała dziś podwójną zmianę. Może mógłbyś wpaść później, żeby pouczyć się ze mną do testu z fizyki?"
Max: jest przybity {Nie ma potrzeby kupować jutro rano nowych kąpielówek, co stary? Prawdopodobnie na sobotę również nie.} Nie chce żeby Liz zobaczyła jak bardzo jest zawiedziony, zaczyna się ponownie wycofywać do postawy 'bądźmy tylko przyjaciółmi'...
"Tak, masz rację... um... Marii przyda się trochę wolnego, teraz gdy Michael wreszcie się pojawił, jestem pewien, że ona... um... chce załatwić z nim wszystko. Ale... um... tak, przydałaby mi się pomoc w przygotowaniach do tego testu, więc zadzwonię jutro do ciebie, jeżeli się zgadzasz? To znaczy, jeśli nie będziesz zbyt zajęta."
Liz: nie tylko widzi i słyszy różnicę, również ją czuje. Znów go zraniła. Dlaczego po prostu nie mogła iść za głosem serca? Uśmiechając się smutno...
"Max, proszę przyjdź jutro. Naprawdę chcę cię zobaczyć, proszę... Um, ja tak jakby potrzebuję twojej pomocy, nie mogę znaleźć kluczy od domu, a wszystko jest pozamykane, czy mógłbyś...?"
Max: "Jasne, nie ma problemu."
Akurat gdy otwiera zamek w tylnim wejściu...
Sean: wyłania się z cienia, niczym złodziej w nocy...
"Najwyższy czas, żebyście wysiedli z tego samochodu. Co za nieudacznik z ciebie, żeby tylko siedzieć i gadać w ten sposób? Nie wiesz nawet co robić z dziewczyną?"
Kieruje się w stronę Maxa...
Max: wpychając Liz do środka i zatrzaskując drzwi, nie dostrzega noża. Czuje jak coś wbija się w jego bok. Chwyta nadgarstek Seana i zaczyna się z nim szamotać. Uderza ręką Seana w betonowy mór, zmuszając go do upuszczenia noża. Sean próbuje go kopnąć, Max cofa się i rozluźnia chwyt na przegubie napastnika. Sean uwalnia się i zaczyna wymierzać w niego ciosy, Max blokuje większość z nich i sam wymierza sporo silnych ciosów. Udaje mu się w końcu chwycić Seana i rzuca go na mur, ogłuszając go tym samym, akurat kiedy samochód Valentiego zatrzymuje się w pobliżu.
Valenti: podbiega do Maxa...
"Wszystko w porządku synu? Co się stało? Krwawisz. Chodź, usiądź tutaj. Nic ci nie będzie? Potrzebujesz mojej pomocy?"
Prowadzi Maxa do swojego samochodu.
Max: trochę roztrzęsiony. Nie był nawet świadomy tego, że krwawi. Wsiada do samochodu i oddycha głęboko, czuje ulgę, że widzi szeryfa...
"Dziękuję szeryfie, wszystko ze mną w porządku... jestem tylko trochę roztrzęsiony... złapał mnie przez zaskoczenie... potrzebuję tylko kilku minut, a potem będę jak nowy... wygląda na to, że on dochodzi do siebie... może mógłby pan przytrzymać go z daleka dopóki nie skończę?"
Valenti: "Jasne synu, nie spiesz się. Daj mi znać jak skończysz."
Zamyka drzwi i odwraca się, by zająć się Seanem.
Jeff Parker: widział, jak jego córka wpada rozhisteryzowana do mieszkania i dzwoni po szeryfa. Zszedł na dół by uzyskać kilka odpowiedzi...
"Szeryfie co tu się dzieje? Dlaczego Max Evans siedzi na tylnim siedzeniu pana samochodu, a Sean jest w kajdankach? I co się stało Seanowi? Wygląda, jakby uderzył w ścianę."
Valenti: "Tak, powiedziałbym, że to całkiem dobry strzał. Sean jest aresztowany za próbę zabójstwa. Max jest w moim samochodzie... uh... żeby się pozbierać. Proszę się nie martwić, nie jest ranny, jest tylko trochę roztrzęsiony."
Dostrzega Liz wychodzącą drzwiami za ojcem...
"Liz, może chcesz iść sprawdzić co z nim w czasie, gdy ja odpowiem na pytania twojego ojca?"
Liz: {Nie mogę go stracić. Nie mogę go stracić.} To zdanie ciągle przewija się w jej głowie i wie, że nie przestanie dopóki sama nie przekona się, że nic mu nie jest. Była bliska paniki, dopóki nie usłyszała jak samochód szeryfa się tu zatrzymuje. Musi zobaczyć go natychmiast, Max spogląda w górę, kiedy ona otwiera drzwi samochodu...
"Nic ci nie jest? O mój Boże, czy to krew jest na twojej koszuli? Jesteś ranny!"
Max: "Już nie. Potrzebuję jeszcze tylko minutę, żeby usunąć wszystkie ślady krwi z ubrań. Pomyślałem, że powinienem zostawić dziurę w koszuli jako dowód. Z tobą wszystko w porządku, prawda?"
Po oczyszczeniu ubrań, zauważa 'dzikie spojrzenie' w jej oczach i zaczyna się niepokoić, że jednak mogła zostać w jakiś sposób ranna. Nagle otaczają go jej ramiona, Liz obejmuje go bardzo mocno.
Liz: "Myślałam, że cię straciłam. Nie mogę cię stracić. Kocham Cię!"
Trzyma go i przytula do siebie bardzo mocno. Nie ma najmniejszego zamiaru go puścić. Zaczyna szlochać, co szybko zmienia się w czkawkę...
"Max, przepraszam za wszystkie razy kiedy cię zraniłam... hic, hic... Wszystkie razy kiedy... hic... cię okłamałam. Ja... hic, hic... nie mogę wyjaśnić mojego postępowania, ale... hic, hic, hic... nigdy nie przestałam... hic, hic... cię kochać. Proszę uwierz... hic, hic, hic... mi."
Max: patrzy na nią z uśmiechem, który rozjaśnia całe jego oblicze. Czuje się kompletny, po raz pierwszy od długiego czasu...
"Liz, Kocham Cię. Zawsze cię kochałem i zawsze będę kochał. Nigdy w to nie wątp."
Słyszy jak ktoś puka w szybę. Nie chce, ale musi wypuścić Liz, by móc otworzyć drzwi. Musi zakończyć tą całą sprawę z Seanem, a poza tym jej ojciec stoi zaraz za Valentim.
Max jedzie na komisariat z szeryfem, żeby zrobić całą papierkową robotę. Valenti chce utrzymać wszystko zgodnie z przyjętym postępowaniem, co oznacza wezwanie rodziców Maxa na komisariat, by powiadomić ich co się stało. Max siedzi w biurze szeryfa czekając na rodziców.
Valenti: ciekawość bierze nad nim górę...
"Dobra Max, zanim twoi rodzice tu przybędą, muszę spytać. Dlaczego nie użyłeś swoich mocy? Dlaczego zrobiłeś to w tradycyjny sposób?"
Max: "On stanowił zagrożenie dla Liz. Nie byłem pewny, czy byłbym w stanie kontrolować to co mógłbym mu zrobić, gdybym użył mocy. A poza tym, cóż powiedzmy, że satysfakcja ze zrobienia tego w tradycyjny sposób może czasem być przyjemna!"
Valenti: "Wiem, co masz na myśli. Nigdy nie mogłem znieść tego gnojka."
Szeryf i Max ciągle gawędzą, kiedy przybywają Philip i Diane Evans by zabrać syna do domu.
Tej nocy, podczas gdy na zewnątrz szaleje gwałtowna burza, dwie bratnie dusze nie mogą spać, ciągle powtarzając w myślach wydarzenia tego wieczora.
Last edited by Milla on Fri Jul 30, 2004 3:46 pm, edited 2 times in total.
<center>ROZDZIAŁ 8</center>
Akcja: Ta sama noc, nad ranem. Szalejąca na zewnątrz burza czyni noc parną. Sypialnia Maxa, okno jest otwarte. Chodząca pokusa, err... to znaczy Max leży w łóżku w samych bokserkach. Prześcieradło jest splątane wokół jego nóg, a koc leży na podłodze.
Max: wierci się i przewraca cały pokryty potem. Nagle słyszy za oknem jakiś hałas, odwraca się w tamtą stronę i patrzy, ale nikogo nie widzi. Z jękiem podnosi się do pozycji siedzącej i dostrzega parę mokrych, bosych stóp.
"Liz, co ty tu robisz?"
Liz: ma na sobie długi płaszcz przeciwdeszczowy. Jest całkiem przemoknięta, drżą jej wargi...
"Nie mogłam spać. Ty nie pozwalasz mi spać."
Max: "Huh, Liz, o czym ty mówisz?"
Liz: uśmiecha się na widok zmieszanej miny Maxa...
"Max, jestem strasznie mokra. Mógłbyś mi z tym pomóc?"
Max: patrzy jak Liz potrząsa głową. Nagle jej uśmiech staje się uwodzicielski, kiedy powoli zaczyna rozpinać guziki płaszcza. Max nie może się poruszyć, wszystko co może zrobić to przyglądać się, jak jej dłonie wolno odpinają każdy guzik. Słyszy walenie własnego serca. Kiedy ostatni guzik jest już odpięty Liz zsuwa z siebie płaszcz, odsłaniając krótką i bardzo cienką nocną koszulkę. Jest porażony, nie jest w stanie myśleć, nie jest nawet pewny czy oddycha. Walenie jego serca łączy się z drżącą reakcją całego ciała, nie ma szans by mógł to przed nią ukryć. W końcu udaje mu się oderwać wzrok od stojącej przed nim bogini. Jego pytające spojrzenie napotyka jej oczy, odzywa się niskim, drżącym głosem...
"Liz, czy ty masz pojęcie co ze mną robisz?"
Liz: upaja się jego widokiem, jej oczy rozjaśniają się na widok reakcji, którą wywołała. Jej serce bije tak szybko, iż zdaje się, że zaraz wyskoczy z piersi. Nie ma już żadnych wątpliwości i nieoczekiwanie wszystkie jej myśli odbijają się w uśmiechu, który staje się bardziej pewny, bardziej zdeterminowany. W tej chwili jest bardziej pewna ich miłości, niż czegokolwiek innego, w całym swoim życiu. Wie, że tak miało być i ze spojrzeniem wyrażającym 'mam zamiar cię zjeść' wtapia się w jego ramiona i zaczyna pieścić jego boski tors, ramiona, usta. Szepcze bez tchu...
"Tylko to samo, co ty robisz ze mną."
Max: jest całkiem bezwolny w jej rękach. Nie mógłby się jej oprzeć, nawet gdyby zależało od tego jego życie, nie żeby chciał. Nie jest zdolny do rozsądnego myślenia, jej pełne głodu pocałunki doprowadzają go do szaleństwa, są niczym ogień, rozpalają go wszędzie, gdzie dosięgną. Jej dłonie pozostawiają szlak pożądania. Przeczesuje palcami jej mokre włosy. Z pasją, która błaga o uwolnienie spotyka jej usta w pocałunku, który łączy ich dusze.
Liz: nigdy wcześniej nie znała takiego głodu, on ją pochłania i nie da się mu przeciwstawić. Pokrywa pocałunkami każdy skrawek jego skóry, który jest w stanie dosięgnąć. Jego policzki, usta, szyję, kark, ramiona. Jej ręce wędrują po każdym zakamarku jego niesamowicie umięśnionego torsu. W końcu jego usta odnajdują jej i łączą się w gorącym pocałunku.
Max: nagląca potrzeba jest niemal nie do zniesienia. Przesuwa ręce w dół po jej ciele. Łapie brzegi jej koszulki i usuwa ją, poznając każdy zakamarek jej ciała. Dotyk jej gładkiej skóry tuż przy swojej, wywołuje kolejną falę pożądania, przebiegającą przez niego. Nie może tego dłużej znieść, jęk wymyka mu się z ust. Instynktownie dotyka jej w sposób, który wywołuje zduszony okrzyk rozkoszy. Jego dłonie zamierają, gdy jego umysł rejestruje wilgoć pokrywającą jego palce i sens tego co się dzieje dociera wreszcie do niego dociera. Odzywa się...
"Liz, ja... my... musimy..."
Liz: kładzie palce na jego spuchniętych od pocałunków ustach. Leniwy uśmiech pojawia się na jej twarzy, kiedy spogląda w najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek istniały. Nieznacznie kręci głową...
"Szzz, kochany."
Dalej patrzy mu w oczy, podczas gdy jej ręce sięgają w dół do jego bokserek i odsuwają je. Poznaje jego ciało w sposób, o jakim dotąd tylko śniła. Na jej ustach pojawia się zadowolony uśmiech, jej oczy rozszerzają się, kiedy pieszczoty jej dłoni wywołują dreszcz u kochanka. Jej dłoń napotyka na lepką wilgoć i wie, że nie mogą dłużej czekać...
"Kochany, gdzie trzymasz...?"
Max: sięga do szafki nocnej, zanim ona skończyła swoje pytanie. Tak długo jest już w stanie cudownej agonii i nie może tego dłużej znieść, drżącymi dłońmi otwiera paczuszkę, razem nakładają zabezpieczenie na jego ciało. Bierze ją w ramiona i obraca tak, że teraz on jest na górze. Ich oczy nie opuszczają się nawzajem, gdy ich pragnienia mają się wypełnić.
Liz: nagle nachodzi ją nieznaczny lęk, ale ufa swemu sercu i nie ma zamiaru się wycofać. Pojedyncza łza stacza się po jej policzku, gdy czuje krótkie ukłucie bólu. Max nieruchomieje, gdy nieoczekiwanie napotyka przeszkodę i odczuwa jej ból. W miarę jak narasta napięcie słaby ból schodzi na tył jej umysłu i ich ciała zaczynają poruszać się w rytmie znanym od zarania dziejów. Rozkosz bierze górę nad wszystkim innym, słyszy zduszony okrzyk, ale nie jest pewna czyj. Gdy zmęczony opada na nią, oplata ramionami miłość swojego życia i cicho przysięga, że nigdy go nie opuści.
Max: myśląc, że jest dla niej zbyt ciężki, przewraca się na bok, ciągle trzymając ją opiekuńczo w ramionach. Leżą razem i odpoczywają, starając się złapać oddech. Patrząc na nią oczami, wypełnionymi miłością, pyta łagodnie...
"Liz, nie zraniłem cię? Dlaczego nie powiedziałaś mi, że to twój pierwszy raz? Wiem, że chciałaś mnie kochać tak, jak ja ciebie i żeby to był pierwszy raz dla nas obojga. Ale skąd wiedziałaś, że miałem zabezpieczenie?"
Jakakolwiek miała być jej odpowiedź, to zamarła, gdy usłyszeli delikatne pukanie do drzwi...
Mama: "Max, kochanie, wszystko w porządku? Wydawało mi się, że słyszałam dziwne hałasy, dochodzące z twojego pokoju? Dlaczego twoje drzwi są zamknięte?"
I kiedy za oknem szaleje burza, dwójka nastoletnich kochanków musi powstrzymać inną przed wybuchem w środku.
Akcja: Ta sama noc, nad ranem. Szalejąca na zewnątrz burza czyni noc parną. Sypialnia Maxa, okno jest otwarte. Chodząca pokusa, err... to znaczy Max leży w łóżku w samych bokserkach. Prześcieradło jest splątane wokół jego nóg, a koc leży na podłodze.
Max: wierci się i przewraca cały pokryty potem. Nagle słyszy za oknem jakiś hałas, odwraca się w tamtą stronę i patrzy, ale nikogo nie widzi. Z jękiem podnosi się do pozycji siedzącej i dostrzega parę mokrych, bosych stóp.
"Liz, co ty tu robisz?"
Liz: ma na sobie długi płaszcz przeciwdeszczowy. Jest całkiem przemoknięta, drżą jej wargi...
"Nie mogłam spać. Ty nie pozwalasz mi spać."
Max: "Huh, Liz, o czym ty mówisz?"
Liz: uśmiecha się na widok zmieszanej miny Maxa...
"Max, jestem strasznie mokra. Mógłbyś mi z tym pomóc?"
Max: patrzy jak Liz potrząsa głową. Nagle jej uśmiech staje się uwodzicielski, kiedy powoli zaczyna rozpinać guziki płaszcza. Max nie może się poruszyć, wszystko co może zrobić to przyglądać się, jak jej dłonie wolno odpinają każdy guzik. Słyszy walenie własnego serca. Kiedy ostatni guzik jest już odpięty Liz zsuwa z siebie płaszcz, odsłaniając krótką i bardzo cienką nocną koszulkę. Jest porażony, nie jest w stanie myśleć, nie jest nawet pewny czy oddycha. Walenie jego serca łączy się z drżącą reakcją całego ciała, nie ma szans by mógł to przed nią ukryć. W końcu udaje mu się oderwać wzrok od stojącej przed nim bogini. Jego pytające spojrzenie napotyka jej oczy, odzywa się niskim, drżącym głosem...
"Liz, czy ty masz pojęcie co ze mną robisz?"
Liz: upaja się jego widokiem, jej oczy rozjaśniają się na widok reakcji, którą wywołała. Jej serce bije tak szybko, iż zdaje się, że zaraz wyskoczy z piersi. Nie ma już żadnych wątpliwości i nieoczekiwanie wszystkie jej myśli odbijają się w uśmiechu, który staje się bardziej pewny, bardziej zdeterminowany. W tej chwili jest bardziej pewna ich miłości, niż czegokolwiek innego, w całym swoim życiu. Wie, że tak miało być i ze spojrzeniem wyrażającym 'mam zamiar cię zjeść' wtapia się w jego ramiona i zaczyna pieścić jego boski tors, ramiona, usta. Szepcze bez tchu...
"Tylko to samo, co ty robisz ze mną."
Max: jest całkiem bezwolny w jej rękach. Nie mógłby się jej oprzeć, nawet gdyby zależało od tego jego życie, nie żeby chciał. Nie jest zdolny do rozsądnego myślenia, jej pełne głodu pocałunki doprowadzają go do szaleństwa, są niczym ogień, rozpalają go wszędzie, gdzie dosięgną. Jej dłonie pozostawiają szlak pożądania. Przeczesuje palcami jej mokre włosy. Z pasją, która błaga o uwolnienie spotyka jej usta w pocałunku, który łączy ich dusze.
Liz: nigdy wcześniej nie znała takiego głodu, on ją pochłania i nie da się mu przeciwstawić. Pokrywa pocałunkami każdy skrawek jego skóry, który jest w stanie dosięgnąć. Jego policzki, usta, szyję, kark, ramiona. Jej ręce wędrują po każdym zakamarku jego niesamowicie umięśnionego torsu. W końcu jego usta odnajdują jej i łączą się w gorącym pocałunku.
Max: nagląca potrzeba jest niemal nie do zniesienia. Przesuwa ręce w dół po jej ciele. Łapie brzegi jej koszulki i usuwa ją, poznając każdy zakamarek jej ciała. Dotyk jej gładkiej skóry tuż przy swojej, wywołuje kolejną falę pożądania, przebiegającą przez niego. Nie może tego dłużej znieść, jęk wymyka mu się z ust. Instynktownie dotyka jej w sposób, który wywołuje zduszony okrzyk rozkoszy. Jego dłonie zamierają, gdy jego umysł rejestruje wilgoć pokrywającą jego palce i sens tego co się dzieje dociera wreszcie do niego dociera. Odzywa się...
"Liz, ja... my... musimy..."
Liz: kładzie palce na jego spuchniętych od pocałunków ustach. Leniwy uśmiech pojawia się na jej twarzy, kiedy spogląda w najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek istniały. Nieznacznie kręci głową...
"Szzz, kochany."
Dalej patrzy mu w oczy, podczas gdy jej ręce sięgają w dół do jego bokserek i odsuwają je. Poznaje jego ciało w sposób, o jakim dotąd tylko śniła. Na jej ustach pojawia się zadowolony uśmiech, jej oczy rozszerzają się, kiedy pieszczoty jej dłoni wywołują dreszcz u kochanka. Jej dłoń napotyka na lepką wilgoć i wie, że nie mogą dłużej czekać...
"Kochany, gdzie trzymasz...?"
Max: sięga do szafki nocnej, zanim ona skończyła swoje pytanie. Tak długo jest już w stanie cudownej agonii i nie może tego dłużej znieść, drżącymi dłońmi otwiera paczuszkę, razem nakładają zabezpieczenie na jego ciało. Bierze ją w ramiona i obraca tak, że teraz on jest na górze. Ich oczy nie opuszczają się nawzajem, gdy ich pragnienia mają się wypełnić.
Liz: nagle nachodzi ją nieznaczny lęk, ale ufa swemu sercu i nie ma zamiaru się wycofać. Pojedyncza łza stacza się po jej policzku, gdy czuje krótkie ukłucie bólu. Max nieruchomieje, gdy nieoczekiwanie napotyka przeszkodę i odczuwa jej ból. W miarę jak narasta napięcie słaby ból schodzi na tył jej umysłu i ich ciała zaczynają poruszać się w rytmie znanym od zarania dziejów. Rozkosz bierze górę nad wszystkim innym, słyszy zduszony okrzyk, ale nie jest pewna czyj. Gdy zmęczony opada na nią, oplata ramionami miłość swojego życia i cicho przysięga, że nigdy go nie opuści.
Max: myśląc, że jest dla niej zbyt ciężki, przewraca się na bok, ciągle trzymając ją opiekuńczo w ramionach. Leżą razem i odpoczywają, starając się złapać oddech. Patrząc na nią oczami, wypełnionymi miłością, pyta łagodnie...
"Liz, nie zraniłem cię? Dlaczego nie powiedziałaś mi, że to twój pierwszy raz? Wiem, że chciałaś mnie kochać tak, jak ja ciebie i żeby to był pierwszy raz dla nas obojga. Ale skąd wiedziałaś, że miałem zabezpieczenie?"
Jakakolwiek miała być jej odpowiedź, to zamarła, gdy usłyszeli delikatne pukanie do drzwi...
Mama: "Max, kochanie, wszystko w porządku? Wydawało mi się, że słyszałam dziwne hałasy, dochodzące z twojego pokoju? Dlaczego twoje drzwi są zamknięte?"
I kiedy za oknem szaleje burza, dwójka nastoletnich kochanków musi powstrzymać inną przed wybuchem w środku.
Last edited by Milla on Fri Jul 30, 2004 3:48 pm, edited 2 times in total.
WOW, Milla to było piękne i jakie inne w porównaniu z Burn for me...
Wywołało tyle uczuć, najpierw strach o Maxa, że może mu się coś stać, w końcu został zraniony nożem przez tego........Seana , póżniej doskonale pokazana radość i namiętność między Maxem a Liz a na końcu...... no właśnie jak to wszystko się rozwiąze
Już nie mogę się doczekac kolejnej części Oby była jak najszybciej.
I dzieki za te 3 dzisiejsze
Wywołało tyle uczuć, najpierw strach o Maxa, że może mu się coś stać, w końcu został zraniony nożem przez tego........Seana , póżniej doskonale pokazana radość i namiętność między Maxem a Liz a na końcu...... no właśnie jak to wszystko się rozwiąze
Już nie mogę się doczekac kolejnej części Oby była jak najszybciej.
I dzieki za te 3 dzisiejsze
Who is online
Users browsing this forum: Bing [Bot] and 31 guests