Post
by Hypatia » Sun Apr 25, 2004 11:53 pm
~*~Jessika westchnęła podpierając głowę rękoma i wpatrując się w okno. Od dwóch dni, kiedy to przebywała z Barbs, lało jak z cebra. Na dworze było szaro, mokro i zimno. Przyjrzała się ponownie mapie rozłożonej na stole, przejechały niewiele przez ten czas, ledwo jakieś pięćset mil. Na drogowej mapie stanów Barbs po zaznaczała pisakiem gdzie mieszkają jej znajomi, przy każdej kolorowej kropce było imię i nazwisko, czasami liczba dzieci albo data urodzin. W samej Nebrasce naliczyła już dwanaście kropek, powoli zbliżały się do granicy stanu gdzie była tylko jedna kolorowa – znajoma – kropka, podpisana Olly.„Hej Jess i co wyczytałaś na tej mojej mapie ?” Barbs przyzwyczaiła się już do obecności cichej dziewczynki, co prawda nie zaufała jej na tyle by więcej o sobie powiedzieć, jednak po pierwszej nocy przyznała się, że szuka ojca.Szklanka na stole przesunęła się o parę centymetrów, kilkanaście kropel wody rozprysnęło się dookoła, gdy wozem nagle szarpnęło w bok. Jessie złapała się blatu i zaniepokojona spojrzała na Barbs, która powoli wyrównywała jazdę samochodu. Kobieta była bledsza niż zwykle, jej twarz wykrzywił grymas bólu, a lewa ręka sprawiała wrażenie bardziej ociężałej. Westchnęła cicho i pomasowała się pod lewą piersią, uścisk w gardle trochę zelżał.„Nic się nie stało. Nic się nie stało” powiedziała na tyle głośno by dziewczynka ją usłyszała.Zatrzymały się na najbliższym campingu. Tym razem zaniepokojona Jess wyręczała ją we wszystkim, podłączyła prąd i wodę, zarejestrowała samochód w biurze podając się za wnuczkę Barbs, nawet zrobiła zakupy i przygotowała kolację. Siedziała długo w noc przypatrując się staruszce i słuchając jej spokojnego sennego oddechu. Wreszcie po kilku godzinach zasnęła wycieńczona.Ranek powitał je słońcem i śpiewem ptaków, wstały uśmiechnięte i wypoczęte. Jess zapomniała o wydarzeniach z poprzednich dni, a Barbs nie wspominała o wczorajszym zdarzeniu. Właśnie smażyła jajka i opowiadała dziewczynce o Ollym gdy ponownie poczuła ucisk serca. Złapała gwałtownie powietrze w panicznym odruchu, upuściła widelec, którym rozbijała jajka, po chwili patelnia również wyślizgnęła się jej z ręki. Jessica przerażona podbiegła do łapiącej z trudem powietrze kobiety.„Barbs !! Co się dzieje !! Barbs !” chwyciła ją za rękę jakby dając do zrozumienia, że nigdzie nie pozwoli jej odejść. Przypomniała sobie jednak co słyszała nie raz w szkole, biec po pomoc, zadzwonić na 911. Zerwała się na nogi „Pomoc, zaraz kogoś zwołam” krzyknęła przez ramię wybiegając z wozu.Barbs przez moment starała się łapać jeszcze powietrze, uścisk serca, który nie pozwalał jej swobodnie oddychać zaczynał słabnąć. Zamrugała, zebrane w kącikach oczu łzy spłynęły jej po twarzy z cichym kapnięciem lądując na podłodze. Przestała słyszeć śpiew ptaków, ledwo słyszała co krzyknęła Jess wybiegając. Zamrugała ponownie głęboko wciągając powietrze, przez okienko nad kuchnią wpadł promień światła tworząc ulotną smugę w powietrzu. Barbs uśmiechnęła się.Po chwili do przyczepy wpadła ponownie Jess, domek administratora był zamknięty ale znalazła automat telefoniczny na jego ścianie. Szybko wykręciła 911 i poprosiła o pomoc, najlepiej jak potrafiła wyjaśniła gdzie jest i co się stało. Zaraz potem pobiegła ponownie do wozu. Gdy do niego weszła zobaczyła Barbs leżącą na podłodze z wzrokiem utkwionym w sufit z zastygłym na ustach uśmiechem. Przyklękła obok niej biorąc jej dłoń w swoje ręce, wciąż była ciepła, ale taka cicha. Przypatrywała się jej przez chwilę zanim dotarło do niej, że kobieta nie żyje. Łzy kapały z jej twarzy w bezgłośnej rozpaczy gdy ze straszną świadomością opuszczenia ładowała do plecaka swoje rzeczy, zapasy z szafek, gdy zabierała z portfela Barbs wszystkie pieniądze. Wiedziała, że ona nie miałaby nic przeciwko temu, jednak żal, że odeszła nie potrafił przyćmić rozsądku, musiała odejść, inaczej policja zabierze ją z powrotem do domu. Musiała także zabrać rzeczy Barbs inaczej szansa na znalezienie ojca zmalała by do zera. Schowała się w pobliskim lesie gdy tylko usłyszała sygnał karetki, upewniła się, że pomoc nadjechała i zniknęła między drzewami kierując się dalej na północ.~*~Maria weszła niepewnie do domu stąpając delikatnie by sprawdzić czy Billy był w domu. Właśnie wróciła po kolejnym dniu poszukiwania pracy, nie miała nawet do kogo zwrócić się o pomoc, już nie. Jej matka, Amy, wyprowadziła się z Roswell niedługo po tym gdy Billy zaczął się nad nimi znęcać. Błagała by Maria zabrała Jess i pojechała razem z nią, jednak gdy odmówiła, postawiła jej ultimatum albo opuści Billego albo nigdy więcej jej nie zobaczy. W ten sposób straciła matkę, ostatnią poza Kylem przyjazną jej osobę w Roswell. Max z Liz wyjechali na wymarzone studia, co prawda nie na Harvard ale do Yale, pozostali później na uczelni gdzie prowadzili wspólne badania. Niedługo potem wyjechała Isabell z Jessim. Telefony i korespondencja się urwały gdy po raz kolejny odmówiła zostawienia Billego. Był jedynym, który przy niej został, wszyscy inni ją opuścili. Wszyscy.Drgnęła na przenikliwy dźwięk telefonu „Halo ?”„Maria ? Mam dla Ciebie wiadomość, prawdopodobnie wiemy gdzie jest teraz Jessica.” Słuchawka stuknęła o blat gdy zszokowana Maria siadła na kanapie. Jessica. Była tak zaabsorbowana swoim problemem z Billym i pracą, że zupełnie zapomniała o zniknięciu córki. Co z niej za matka ?„Maria !! Jesteś tam ? Maria ?”„Gdzie ? Kyle, gdzie jest moja córeczka ?” w napięciu oczekiwała na odpowiedź.Kyle westchnął, nie powinien był dzwonić tak wcześnie ale był to jedyny ślad jaki miał w tej chwili, cokolwiek by pocieszyć Marię „Nie jestem pewien czy to ona. Na leśnym campingu kilkanaście mil od Sioux City do zmarłej kobiety jakaś dziewczynka wezwała pogotowie. Opiekun tego miejsca twierdzi, że to mogła być Jess. Skontaktował się ze mną tamtejszy szeryf, mieli jej podobiznę wśród zaginionych, będą jej teraz uważnie wypatrywać. To w tej chwili wszystko co mogę powiedzieć.”„Dziękuję Kyle, dziękuję” Maria otarła łzę płynącą po policzku. Czyli jej mała córeczka zawędrowała aż do Iowa. Nie wiedziała jakim cudem udało jej się to tak szybko, przecież minęło dopiero sześć dni. Sześć przeraźliwych dni.~*~Jessi szła przed siebie właściwie nie wiele widząc poprzez łzy. Przez ostatnie dwa dni znalazła oparcie w Barbs, która bez zbędnych pytań zajęła się nią w środku nocy. Nakarmiła, dała miejsce do spania i suche ubranie. Pocieszyła gdy budziła się z płaczem, ze zrozumieniem przyjęła krótką odpowiedź co do celu wyprawy. Była prawie jak babcia, której Jess nie pamiętała za dobrze. Przełknęła łzy i rozejrzała się dookoła, las otaczał ją ze wszystkich stron, stanęła wsłuchując się w jego odgłosy. W końcu odróżniła normalny szum wiatru w gałęziach od pogłosu jadącego samochodu. Spojrzała na zegarek zdumiona późną godziną, szła w amoku przez prawie cztery godziny. Siadła na najbliższym zwalonym drzewie, wyjęła z plecaka kawałek chleba i butelkę wody mineralnej i zaczęła mechanicznie jeść. Nie miała apetytu, wiedziała jednak, że ma przed sobą jeszcze kawał drogi, a nie chciała paść ze zmęczenia ani głodu, wypiła za to całą butelkę wody. Powoli ruszyła w stronę szosy, dotarła do niej dość szybko, a nie jak się obawiała po paru godzinach. Tak jej się przynajmniej wydawało, po ponownym sprawdzeniu godziny okazało się, że już prawie siedemnasta. Szła wzdłuż drogi ukryta cały czas za drzewami póki nie znalazła drogowskazu na Sioux Falls w Iowa, wyciągnęła z kieszeni plecaka mapę i wreszcie odnalazła gdzie się znalazła. Od rana dotarła do miejsca oddalonego o dwanaście mil od campingu na którym zostawiła Barbs, idąc lasem mogła nadłożyć milę lub dwie. Zadowolona z siebie choć już zmęczona wędrówką ruszyła dalej przed siebie, po kilkunastu minutach zobaczyła swoje wybawienie. Na parkingu przydrożnego baru stał kolorowy autobus, dookoła którego kręciła się jakaś dziecięca wycieczka – plakat przylepiony na tylnej szybie głosił, że to zwycięzcy ogólnokrajowego konkursu plastycznego. Ostrożnie wślizgnęła się pomiędzy nich, gdy obok przejechał policyjny radiowóz, a jego kierowca dokładnie przyjrzał się wszystkim dzieciakom. Opiekunowie musieli być już mocno zmęczeni bo nawet ich nie przeliczyli gdy wsiadała do autobusu. Po chwili rozmawiała wesoło udając laureatkę z Nowego Meksyku z dziewczynką w około jej wieku z Kalifornii.Rozgadane dzieciaki nawet nie zauważyły upływającego czasu, gdy po około dwóch i pół godzinie autobus stanął u wrót kampingu przy Lake Panorama, żadne się tego nie spodziewało. Opiekunowie obudzeni z lekkich i dających mało wytchnienia drzemek sprawdzali listę obecności przy wydawaniu bagaży i kierowaniu do domków. Nikt, nawet jej poprzednia rozmówczyni, nie zauważył gdy Jess wymknęła się z samochodu i podążyła drogą w dół do miasteczka Carter Lake. Zachodzące słońce odbijało się pięknym pomarańczowym blaskiem od spokojnej tafli jeziora. Spokój tego miejsca sprawiał, że Jess zapomniała na chwilę po co przyjechała, zapomniała o niepokoju który na moment zagościł w jej głowie podczas drogi. Od dwóch dni nie czuła czy jedzie w dobrą stronę, od dwóch dni głęboko w sercu skrywała obawę, że nie dane jej będzie znaleźć taty.Carter Lake jak wszystkie małe mieściny o tej porze było ciche i spokojne. Zmierzch zawsze zaganiał ludzi do domu, szczególnie w miejscach gdzie nie było za dużo rozrywek. Opustoszałe ulice z przechodzącymi gdzieniegdzie w pośpiechu ludźmi sprawiały wrażenie opuszczonych, jedynie przy stacji benzynowej świeciło się ostre światło, a drzwi do mieszczącego się obok sklepiku były jedynymi nie zasłoniętymi jeszcze kratą. Zaburczało jej w brzuchu, w autobusie zjadła kilka batoników i popiła je wodą. Przyszedł czas na coś ciepłego. Ostrożnie, starając nie zwrócić na siebie uwagi weszła do sklepiku i skierowała się do lodówki, stojący przy kasie chłopak rzucił na nią spojrzenie i powrócił do czytania komiksu. Wreszcie znalazła to czego szukała, w najdalszym kącie leżały hot-dogi, wyciągnęła jednego rozglądając się za mikrofalówką. Rozerwała opakowanie, nastawiła grzanie na pięć minut i wrzuciła do niej swoją przekąskę, z półki obok wyciągnęła butelkę soku wieloowocowego i podeszła do kasy. Chłopak nie wyglądał na więcej niż czternaście lat, powoli odłożył komiks i nabił na kasę jej zakupy mrucząc do siebie „Hot-dog 1.45, sok 2.30” głośny brzęk zakończenia transakcji sprawił, że dziewczynka podskoczyła.„Coś jeszcze ?” spytał uprzejmie.Potrząsnęła głową w odmowie.„Należy się trzy dolary siedemdziesiąt pięć centów” gdy wygrzebywała z kieszeni pogięte banknoty, z zaplecza słychać było rumor przewracanych rzeczy, głośne przekleństwo jakiegoś mężczyzny i kolejny hałas. „Nic się nie stało” dobiegło ich po chwili, a na zapleczu tym razem rozpoczęło się szuranie.Podczas wyciągania zmiętych razem banknotów z kieszeni na podłogę poleciało zaplątane między nie zdjęcie. Patrzyła jak kartka wiruje w powietrzu upadając tuż pod stopy chłopaka za kasą. Wyciągnęła całą sumę gdy schylał się po jej własność. Przyjrzał się fotografii kładąc ją na ladzie, drobna roześmiana blondynka w ramionach przystojnego bruneta, który trzymał ją w ramionach. Patrzył jak zaczarowany na zdjęcie. Znał tego chłopaka. Jessie zauważyła dziwny wzrok sprzedawcy wpatrującego się w fotografię.„Hmm, eee.... widziałeś go gdzieś może ?” wydukała nagle nie pewna sytuacji.„Tato !!” krzyknął, potakując „Tato !!”Z zaplecza wyłonił się przysadzisty, brodaty mężczyzna, we flanelowej czerwono-czarnej kraciastej koszuli. Rękawy miał podwinięte, a odsłonięte ręce umazane kurzem i brudem, najwyraźniej sprzątał na zapleczu.„Nate, nie musisz krzyczeć, to że jestem twoim staruszkiem nie znaczy, że ogłuchłem” zganił dobrodusznie chłopaka, kiwnął na powitanie głową w kierunku Jess i zaczął wycierać ręce w poły koszuli. „O co chodzi chłopcze ?”Nate bez słowa podał mu zdjęcie, John wpatrywał się w nie przez chwilę po czym przeniósł wzrok na Jess „Twoje ?” powiedział.Skinęła niepewnie głową. Zabrała ze sobą zdjęcia właśnie po to żeby pokazywać je ludziom gdy będzie o niego pytać ale zupełnie o tym zapomniała.„To Merlin, prawda tato ? Tyko, że młodszy, to na pewno on” Nate mówił z przejęciem patrząc to na ojca to na Jess. John zignorował paplaninę syna, przyzwyczajony do takiego zachowania, sam jednak mamrotał pod nosem „No tak, wygląda na to, że część tajemniczości naszego Merlina zostanie z niego zdjęta”.Zwrócił się do Jess „Jesteś córką tej dziewczyny na zdjęciu, prawda ?”„Tak” odpowiedziała cicho „a to mój tata” dodała jeszcze ciszej.Nate zamilknął wpatrzony w nią ze zdumieniem i otwartymi z wrażenia ustami. Ojciec delikatnie dał mu kuksańca w bok, znowu mrucząc do siebie cicho „Taaa, to by wyjaśniało niektóre sprawy...” Chrząknął, obrócił się dookoła siebie ściągając z wieszaka kurtkę i zabierając z lady kluczyki od samochodu. „Nate zamknij i wracaj do domu, podwiozę dziewczynkę do Merlina i zaraz wracam” z tymi słowami ruszył do drzwi. Już za progiem zorientował się, że dziewczynka wcale za nim nie poszła, wrócił do sklepu, zobaczył w jej oku błysk przerażenia i zmienił zdanie.„Jestem John,” powiedział wystawiając dłoń na powitanie „a to mój syn Nate” skinął w kierunku ciągle milczącego chłopaka.„Jessica” przedstawiła się cicho.„Nate zamykamy. Jessico pozwól, że odwieziemy cię do ojca” zrobił krótką pauzę oczekując na jej reakcję, gdy skinęła niepewnie głową, dodał ciszej „Dobrze”.Po niespełna dziesięciu minutach Jessie siedziała samotnie na tylnym siedzeniu czarnego wozu terenowego mknącego przez ciemny las w kierunku jeziora. Była coraz bliżej spotkania z ojcem, jednak z jakiegoś dziwnego powodu ta myśl wcale jej nie radowała.C.D.N.-----------Uff... przepraszam wszystkich czytelników za opóźnienie, ale tak też bywa. Miłego czytania, postaram się w przyszłym miesiącu opublikować kolejną część, oby szybciej niż tą.
Hypatia-Tia
"Don't ever give up your dreams. Without dreams there's nothing else. When someone tells you can't, go ahead and prove them wrong. Don't be afraid of the unknown, embrance it" Becky R.I.P