T: Miłość niejedno ma imię [by Max&LizBeliever]

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
tigi
Zainteresowany
Posts: 372
Joined: Fri Aug 01, 2003 6:30 pm
Location: Poznań
Contact:

Post by tigi » Sun Mar 07, 2004 8:30 pm

Dzięki Lizziett za kolejną część. Jest prześliczna. Szczególnie rozmowa Isabel z Alexem tyle tam niepokoju, emocji, miłości siostrzanej przelewało się.

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Mar 07, 2004 9:26 pm

Uff Aniu, nareszcie. Musiałam przypomnieć sobie poprzedni odcinek bo mi wątek uciekł. W tym opowiadaniu jest taka ciepła atmosfera, coś, mimo tragedii kojącego, dobrego. Nie zostawiaj nas na tak długo. Wiesz jak lubie opowiadania w Twoim tłumaczeniu. Czekam na następne.
Dzięki :P

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Mon Mar 08, 2004 7:58 am

Ech... To jest jedno z nielicznych opowiadań, przy których nic mnie nie razi. Słowo daję, w wielu nawet przepięknych opowiadaniach, nad którymi potrafię się rozpływać, a mimo wszystko jest w nich coś, co mnie drażni. U Josephin czegoś takiego nie ma (autorka absolutna :wink: ) W każdym opowiadaniu. Przy ostatnich rozdziałach Broken Wings dostałam niemal wytrzeszczu oczu i zastanawiałam się, jakim cudem ona MOGŁA TO ZROBIĆ?! Potem mi ulżyło i zapomniałam, że miałam zastanowić się, co mi się nie podobało. I nawet przy Solar Eclipse nie miałam nic przeciwko.
A już Love By Any Other Name... Dzięki Lizziet.
Ta widomość na sekretarce... I sukienki. To jest jedna z najpiękniejszych części, gdzie Isabel nie jest Gorgoną :wink:
A teraz zmykam do szkoły. Nawet nie można się wyspać.

User avatar
maddie
Fan
Posts: 970
Joined: Sat Jul 12, 2003 5:47 pm
Location: Kostrzyn k/Poznania
Contact:

Post by maddie » Wed Mar 10, 2004 4:07 pm

Oooo! Jak ja na to czekałam! :cheesy:
Isabel i Alex i ich rozmowa była taka... Szczera. Prawdziwa. Troskliwa. Pełna miłości. Oni naprawdę bardzo martwią się o Maxa. Śmierć jest często tym co zmienia życie człowieka. I samego Człowieka też.
Max... Zauważył Liz. I teraz..... To takie dziwne. Kocha kogoś kto nie żyje, a jest zafascynowany w kimś, choć "nie powienien". To takie dziwne dla Niego. Nie chce uwierzyć jak widzę...
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Thu Mar 11, 2004 11:58 pm

Dzięki za miłe komentarze. Maddie, coś dawno cie tutaj nie było...



Rozdział 10


- „Jeśli szukasz nowej miłości, nadchodzący tydzień będzie sprzyjającym okresem. Bogowie miłości patrzą na ciebie łaskawym okiem”. Słyszałaś to Liz? Miłość jest po mojej stronie.
Liz wepchnęła do usta garść popcornu, nie odwracając wzroku od telewizora.
- Czy ty wierzysz we wszystko, co napiszą w horoskopach?
Maria ostrzegawczo uniosła brew, po czym jej wzrok powędrował w stronę spoczywającego na kolanach czasopisma.
- To zostało zapisane w gwiazdach. Nie drwij z gwiazd.
- Gwiazdy, no popatrz. A ja myślałam że dziennikarze. Musieli być na haju, kiedy to pisali.
Maria skrzywiła się z dezaprobatą, jednocześnie zanurzając dłoń w misce z popcornem i pakując garstkę do usta, wzrokiem przebiegając rzędy liter na czytanej stronie.

- O, posłuchaj tego- zawołała, podwijając nogi pod siebie- to o tobie. „Otrzymasz zaproszenie na ekscytującą imprezę- dlaczego miałabyś nie skorzystać? Jeśli posłuchasz swojego serca, możesz spotkać miłość swego życia.
Liz prychnęła.
- Nie zauważyłaś, że w kółko używają tych samych słów? Muszą powtarzać, że spotkasz „miłość swojego życia” co tydzień. W ten sposób prawdopodobieństwo jest całkiem spore. Nic nie tracą, będąc tak niezdecydowanymi.
- Jesteś pesymistką. Trochę wiary.
Liz przewróciła oczami, rzucając Marii kpiące spojrzenie.
- Nie jestem pesymistką. Tylko realistką.
- Jak wolisz- mruknęła Maria, powracając do lektury.
Liz odwróciła wzrok, wpatrując się w telewizor, na jej ustach igrał łagodny uśmiech. Maria zawsze miała fioła na punkcie astrologii i wszystkiego co powiązane było z New Age. Bywała na seansach spirytystycznych, prowadząc rozmowy z duchami ludzie, którzy, jak mawiała, przeszli na inny poziom egzystencji. Odwiedzała setki ludzi parających się medycyną naturalną. Raz spotkała gościa, który potrafił odczytać wszystkie jej słabości patrząc jej w oczy. Maria dowiedziała się że ma alergię na pyłki i brak jej żelaza. Zaczęła więc zażywać odpowiednie pigułki i stan jej zdrowia zaczął systematycznie się poprawiać. Kiedy miała problemy ze snem, sprowadziła to domu człowieka wyczuwającego promieniujące z ziemi fale elektromagnetyczne. Dowiedziała się, że jej łóżko znajduje się w ich centrum, więc zrobiła przemeblowanie. Bezsenność zniknęła w mgnieniu oka.
To nie tak, że Liz jej nie wierzyła. Maria ciągnęła ją z sobą przez wszystkie swoje przygody w okresie eksperymentowania, gotowa znaleźć remendium na jej chore serce. Ale to był znacznie bardziej skomplikowany przypadek niż bezsenność czy niedobór żelaza. Tak naprawdę, uwielbienie Marii dla tego co niezbadane, skryte i niezgłębione, należało do cech które Liz wielbiła w niej najbardziej- bo było to odbiciem jej natury, nieokiełznanej, wolnej, pełnej pasji i życia. Maria nie bała się mówić, co myśli i próbować nowych rzeczy, w czym była całkowitym przeciwieństwem Liz. Często krytykowała się w duchu za brak swobody, za ciągły lęk przed odrobiną spontaniczności w życiu, przed podejmowaniem ryzyka i wyzwań. Tak jak Maria. Ona kochała zgłębiać to co nieznane, podczas gdy Liz wybierała bezpieczne ścieżki, wychodząc na przeciw temu, co mogła przewidzieć i oczekiwać w spokoju.
Ale chociaż obie tak bardzo się różniły, ich serca biły tym samym rytmem. Rozumiały się doskonale. Pomiędzy nimi istniało milczące porozumienie, sięgające dnia w którym Maria obroniła Liz przed dwoma starszymi chłopcami, zaczepiającymi ją na boisku. Miały wtedy cztery lata. Wszyscy inni jej przyjaciele wcześniej czy później odwrócili się od niej plecami, kiedy spędzała coraz więcej czasu w szpitalu. Maria nigdy jej nie opuściła. Potrafiła przejechać przez całe miasto, po to by przynieść jej wymarzona książkę czy płytę. Była z nią na dobre i złe, a sytuacja ta niczego nie popsuła w ich związku. Przeciwnie, wzmocniła łączącą jej więź. Uczyniła ją nierozerwalną.

- Co ty tak właściwie oglądasz?- spytała Maria, patrząc z zakłopotaniem w ekran telewizora.
- Przedwczesny poród- odparła Liz.
Maria skrzywiła się z niesmakiem pomieszanym z niedowierzaniem, chcąc nie chcąc będąc światkiem jak oblepiony gęstą mazią noworodek jest usuwany z macicy matki poprzez cesarskie cięcie.
- Uhm...co?- patrzyła, jak maleńkie dziecko, niewiele większe od paczki masła, jest niesione do respiratora.
- To interesujące- odparła Liz, nie odrywając wzroku od tv.

Maria spojrzała na nią z powątpiewaniem.
- Ach tak- nie chwytała. Co mogło być w tym fascynującego? To było wyłącznie przygnębiające. Rodzice, płaczący nad swoim maleństwem w strachu że nie przeżyje. A nawet jeśli, może cierpieć na niezliczoną ilość chorób lub przez całe życie być kaleką.
- Czy wiesz, że potrafią urodzić noworodka, który przyszedł na wiat w 25 tygodniu życia, co jest jednocześnie ostatecznym terminem, w którym można usunąć ciążę?- spytała Liz, rozsiadając się wygodniej na kanapie.
- Naprawdę. To trochę...pokręcone- oparła Maria.
- Tak- Liz potrząsnęła głową, na jej twarzy malował się zachwyt, gdy wskazała na ekran gdzie maleńki, zaledwie przypominający człowieka noworodek próbował oddychać pod respiratorem, praca jego serca widoczna była przez cieniutką skórę i wciąż niedostatecznie wykształcone żebra- to zdumiewające że są w stanie ocalić takie maleństwa.
- To prawda- Maria skinęła głową, wpatrując się w pełen zachwytu wyraz na twarzy Liz.
Dziewczyna odwróciła się i napotkała jej spojrzenie.
- Mario, czy jeślibyś urodziła wcześniaka, walczyłabyś o jego przeżycie, wiedząc że może być kaleką, czy też poddałabyś się?
- Nie wiem- odparła powoli Maria, jednocześnie zastanawiając się, co tak naprawdę krążyło po głowie Liz.
- Nie jestem pewna, czy chciałabym aby walczono o moje dziecko- powiedziała cicho Liz, pogrążona w myślach.
Maria zastygła w pół ruchu, z garścią pełną popcornu uniesioną do ust. Tego się nie spodziewała. Liz Parker, czołowa idealistka i pacyfistka tego świata, nie mówiła podobnych rzeczy.
- Nie?- powtórzyła.
Liz powoli potrząsnęła głową.
- Czy to jest tego warte? Pomyśl o tym. Ryzyko, że dziecko będzie w jakimś stopniu upośledzone, jest większe, niż prawdopodobieństwo, że będzie zdrowe.
Umysł Marii pracował gorączkowo. Coś tu było nie w porządku. Liz próbowała cos jej przez to powiedzieć, nawet jeśli robiła to podświadomie.
- Okay- przemówiła wreszcie, jej głos drżał z niepewności i determinacji. Postawiła na podłodze miskę z popcornem i odwróciła się w swoim fotelu, tak że mogła teraz patrzeć w oczy Liz- zapomnijmy o wcześniakach. Czy gdybyś była w ciąży i odkryła że urodzisz dziecko z Zespołem Downa, czy usunęłabyś ciążę?
Liz spuściła wzrok, po czym podniosła go, spoglądając na Marię.
- Tak- odparła bez wahania.
Maria przygryzła wargę. Wszystko co mówiła Liz, kłóciło się z jej dotychczasowym mniemaniu o przyjaciółce. To nie było podobne do Liz, tej która zawsze broniła chorych i bezbronnych, mówiąc że każdy ma prawo do życia.
- Czy gdybyś wiedziała, że twoje dziecko urodzi się z jednym płucem i będzie mieć problemy z oddychaniem przez całe życie, czy usunęłabyś ciążę?
Liz skinęła głową, a zmarszczka na czole Marii pogłębiła się.
- A czy gdybyś odkryła, że twoje dziecko przyjdzie na świat z wrodzoną wadą serca, czy....
- Usunęłabym ciążę- dokończyła za nią Liz.
Serce Marii zamarło na krótką chwile, gdy wpatrywała się w wypełnione smutkiem oczy Liz, wypowiadając cicho swoje myśli.
- Dlaczego?
Liz spuściła wzrok i przez chwile spoglądała na jakiś odległy punkt, gdzieś poza twarzą Marii, po czym westchnęła i podniosła się. Maria patrzyła, jak podchodzi do telewizora i wyłącza go.
- Pewnie jestem niewdzięczna, tak, z pewnością jestem- powiedziała Liz, podnosząc z podłogi miskę popcornu- jestem w końcu szczęściarą. Dostałam nowe serce. Żyję. Po raz pierwszy w życiu mogę wbiec po schodach i nie dostaję palpitacji a moje płuca nie płoną z braku tlenu. Mogę się śmiać i nie dostawać natychmiast napadu kaszlu. Boże- przegarnęła włosy dłonią, odstawiając miskę na stół na drugim końcu pokoju- jest tak wiele rzeczy, których dawniej nie byłam w stanie zrobić, o których mogłam tylko marzyć. Każdy dzień jest dla mnie cudem. To tak, jakbym żyła we śnie...czasami łapię się na tym, że wstrzymuję oddech w oczekiwaniu na to że ktoś obok zacznie wrzeszczeć i potrząsać mną. I obudzę się, w szpitalnym łóżku. Słysząc pikanie EKG i monotonny dźwięk respiratora. I znów będę walczyć o swoje życie. Jestem wdzięczna. Każdego dnia. W każdej sekundzie. Przy każdym oddechu.
- Wiem że jesteś- szepnęła Maria. Obserwowała nerwowe ruchy Liz, sposób w jaki się krzątała. Sprzątała. Za każdym razem gdy była zdenerwowana, zaczynała organizować coś lub porządkować, żeby zająć czymś ręce. Patrzyła, jak strzepuje poduszki i podnosi książkę, pozostawioną przez Kevina na nocnym stoliku. Echo jej głębokich wdechów wypełniło pokój, gdy próbowała nad sobą zapanować. Emocje wyślizgnęły się jej spod kontroli i nie miała pojęcia dlaczego. Uderzył ją widok tych maleńkich noworodków, walczących o życie. Uderzył ją dotkliwie.
- Ale co z moimi rodzicami? Spędzili 23 lata swojego życia opiekując się mną. Będąc przy mnie 24 godziny na dobę. Rezygnując z zaproszeń na kolacje. Tracąc kontakt z przyjaciółmi. Moi krewni nigdy nie przyjeżdżali z wizytą. Nie znam nawet moich kuzynów. Tak, jakbym była trędowata i mogli złapać coś śmiercionośnego, przebywając w pobliżu mnie. Rodzice tych wcześniaków nie maja pojęcia. Kiedy to maleństwo opuści jej ciało, matka będzie walczyć ze wszystkich sił, aby utrzymać je przy życiu. To jej dziecko, nie opuści go. Ale nie może mieć pewności. Oni nie mają pojęcia, co to znaczy być rodzicem niepełnosprawnego dziecka. Nigdy nie będą mieć własnego życia. Zniszczyłam życie moich rodziców. Zniszczyłam życie Kevina i zniszczyłam twoje...
- Ejże!- zawołała Maria, podrywając się z fotela. Nie miała zamiaru dłużej tego słuchać- o czym ty mówisz Liz? Sama sobie przeczysz. Jak możesz insynuować, że twoi rodzice nie chcieliby cię, wiedząc że jesteś chora i utrzymanie cię przy życiu wymaga ogromu wysiłku, jednocześnie twierdząc, że każda matka walczyłaby o dziecko w swoim łonie?
Energicznym krokiem zbliżyła się do Liz, która za wszelką cenę próbowała uniknąć jej wzroku.
- Czy pytałaś swoich rodziców o to co czują? Czy uważają, że jesteś pomyłką? Że wychowanie cię, było pomyłką? Bo przecież do tego zmierzasz, czyż nie, Liz? Ze byłoby lepiej, gdyby poddali się wyrokowi losu i pozwolili ci umrzeć, kiedy miałaś pierwszy atak serca?
Liz podniosła na nią rozmigotane od łez oczy, spojrzeniem błagając ją o zrozumienie.
- Ranię wszystkich wokół. Przerażam każdego, kto tylko zbliży się do mnie. I chociaż wciąż żyje, to tak, jakbym była martwa Mario. Wciąż jestem niedoskonała. Moje serce jest wadliwe, nawet jeśli, jako fragment ciała, należy do kogoś innego.
- Tu chodzi o Kevina, prawda?
Liz westchnęła, odwracając się od Marii i odpowiadając zmęczonym głosem.
- Nie, tu nie chodzi o Kevina.
Język jej ciała był wystarczającą odpowiedzią. Tu chodziło o Kevina.
- Nie próbuj mydlić mi oczu Liz- ostrzegła Maria- powiedz mi.
- To nic- odparła Liz, idąc w kierunku kuchni z miską popcornu- chcesz jeszcze trochę?- spytała, podsuwając jej naczynie.
- Rozmawiałaś z nim?- spytała Maria, kompletnie ignorując propozycje.
- Cały czas z nim rozmawiam- odparła Liz, wyrzucając resztkę do kosza i wstawiając naczynie do zlewu.
- Nie pytam o „jak ci minął dzień kotku” Liz- odcięła się Maria- czy mówiłaś mu o tym, co czujesz? Że nie jesteś zachwycona, że traktuje cię jak małe dziecko?
- Musi się czuć przykuty do mnie- wymamrotała Liz, odkręcając wodę i napełniając miskę wodą- on zasługuje na znacznie więcej. Zasługuje na normalny związek z normalną kobietą.
Maria, mocno już sfrustrowana, wyrwała jej gąbkę z ręki. Liz spojrzała z zaskoczeniem.
- Nie baw się ze mną Liz. Tu nie chodzi o niego o i o to, czego potrzebuje. Nie zmusiłaś go do tego związku. Może odejść, kiedy tylko będzie chciał. Nie trzymasz go za głowę, on ciebie też nie. Możesz odejść. Każdy związek ma dwie strony. Dajesz i bierzesz. Jeśli nie wychodzi, albo próbujesz dalej, albo odchodzisz. To proste.
- Nie, wcale nie proste- głos Liz przybrał na sile i pewności, wyrwała gąbkę Marii i zaczęła szorować miskę- być może nie zmuszam go do niczego otwarcie, ale związałam go z sobą emocjonalnie. Czuje się za mnie odpowiedzialny, tak jakby nie mógł mnie upuścić tylko dlatego, że mam wadę serca.
- To bzdura!- wrzasnęła Maria- jest dorosłym mężczyzną. Może sam o sobie decydować. Wie, że teraz czujesz się lepiej i że nie umrzesz jeśliby postanowił cię opuścić. Albo jest po prostu bardzo zadufany w sobie.
- Dlaczego on nie widzi, że coś jest nie tak?- spytała Liz, jej gwałtowne ruchy sprawiały że woda pryskała po krawędziach zlewozmywaka, zadając kłam spokojnemu brzmieniu jej głosu.
- Bo mu nie mówisz!- Maria z rezygnacja zamachała w powietrzu rękami- skąd może wiedzieć, że coś nie gra, skoro mu o tym nie mówisz?
- Nie Mario- Liz wyjęła naczynie ze zlewu, z trzaskiem odstawiając je na osączarkę- gdyby mnie znał, wiedziałby że coś jest nie tak. Że jego dziewczyna prawie już nie słucha, o czym do niej mówi. Ze nie szuka już pocałunków. Ale on nawet nie reaguje!
- I to cię tak martwi, prawda?- spytała Maria.
Liz westchnęła, ze zmęczeniem osuwając się na kuchenne krzesło.
- Niemal krzyczysz, pragnąc by zwrócił uwagę, że coś jest nie tak, a on tego nie zauważa- dokończyła Maria.
Liz milczała. O to właśnie chodziło. Maria potrafiła spojrzeć na nią i momentalnie wyczuła, gdy działo się coś złego. Kevin- nigdy. Może nie obchodziło go to, może nie zauważał. Być może nie zwracał żadnej uwagi.
- Ale nawet jeśli jest aż tak źle, że chłopak z którym jesteś już cztery lata, nie zauważa co się z tobą dzieje, nie możesz zrzucić całej winy na niego- ton Marii złagodniał, kiedy dostrzegła pokonany wyraz na twarzy Liz. Usiadła naprzeciwko niej.
- Wina leży po obu stronach. On nie słyszy, ale to ty nie mówisz. Idealny chłopak zapewne potrafiłby odczytać wysyłane przez ciebie sygnały, ale nikt nie jest idealny, Liz. Zamykasz się. Widzę, jak oddalasz się z każdym dniem. Cos wewnątrz ciebie umiera.
- O czym ty mówisz Mario?- spytała ostro, czując jak strach kipi wewnątrz niej.
- Pamiętam dzień, w którym przebudziłaś się po transplantacji. Byłaś taka szczęśliwa. Promieniałaś, pełna energii i życia. I tak było przez cały następny rok. Ale potem zauważyłam, że ten blask powoli niknie...Tak jakby ktoś lub cos wysysało z ciebie energię. Tak jak wcześniej robiło to twoje chore serce. Dlaczego Liz? Co się zmieniło?
Liz przez dłuższą chwilę wpatrywała się w nią w milczeniu.
- Nie wiem- odpowiedziała w końcu, bardzo cicho. Słowa Marii przeraziły ją. Czy naprawdę uciekała przed światem. Nie chciała tego. Pierwszego dnia po przebudzeniu w szpitalu, pierwszego, którego zapamiętała, obiecała sobie że przeżyje swoje życie w pełni, nadrabiając wszystko to co umknęło jej przez lata choroby. Wtedy to wszystko wydawało się takie oczywiste. Miała w sobie tak wiele życia, tak wiele oczekującej na ujście energii.

Ale rzeczywistość okazała się znacznie trudniejsza. Otaczał ją wciąż ten sam świat, który poznała podczas lata choroby.
Ta sama brutalna rzeczywistość, chociaż jej chore serce zastąpiono zdrowym. Życie wciąż składało się z problemów i wyzwań. Każdego dnia. I była powściągliwa. Dusiła w sobie energię, która pragnęła opuścić jej ciało. Powrót to normalnego życia wydawał się niemal rozczarowujący. Przecież nowe życie miało być jak niekończąca się zabawą... No dobrze, nie zabawa, nie była aż do tego stopnia oderwana od ziemi. Ale myślała, że wszystko będzie łatwiejsze. Owszem, fizycznie było. Zniknęło też sporo jej problemów. Ale choć jej serce zastąpiono nowym, jej uczucia pozostały te same.
Liz czuła na sobie spojrzenie przyjaciółki, kiedy wpatrywała się w swoje dłonie, zaciśnięte na krawędzi stołu.
- Okay- odezwała się Maria, a pobrzmiewająca w jej głosie determinacja sprawiła, że Liz oderwała wzrok od drewnianego blatu- mam plan.
Liz uniosła brwi, nieco sceptycznie i pytająco zarazem, ale nie przerwała milczenia.
- Myślę, że powinnaś poznać mojego nowego chłopaka- Maria uśmiechnęła się i kąciki jej ust zadrgały filuternie.
- Michaela?- spytała Liz, jej oczy zalśniły zainteresowaniem. Maria gadała o tym chłopaku non- stop przez cały miniony tydzień i Liz była już nie na żarty zaintrygowana. Maria, jak sama siebie określiła, była niczym Teflon. Jeśli jakiś facet ją zranił, wrzeszczała, płakała i przeklinała przez jakieś kilka dni, by następnie otrząsnąć się i stwierdzić, że nie był on wart zawracania sobie głowy. W życiu chodziło o coś więcej i nie należało marnować cennych chwil. Ale słysząc jak Maria opowiada o Michaelu, Liz nie była wcale pewna, czy zapomniałaby o nim równie szybko i naprawdę pragnęła poznać mężczyznę, który zdołał zauroczyć Marię do tego stopnia i zatrzymać jej zainteresowania dłużej niż przez tydzień.
- Tak- odparła Maria- jego przyjaciele zapraszają go na obiad co tydzień, ale nie zawsze może przyjąć zaproszenie. Niemniej w tym tygodniu się tam wybiera i poprosił, żebym mu towarzyszyła. Nie chciałabyś wybrać się razem z nami?
Liz przez chwile poczuła się niepewnie.
- Czy nie będę tam wyglądała jak piąte koło u wozu?
Maria uśmiechnęła się, a był to uśmiech który wywołał u Liz pewne podejrzenia.
- Nie Liz, zapewniam cię, że nie będziesz się czuła jak piąte koło u wozu. Zaufaj horoskopowi.
I wraz z tym komentarzem, Maria podniosła się z krzesła i po chwili zniknęła w sąsiednim pokoju.
- Kiedy wraca Kevin?!- wrzasnęła przez ramię.
Liz podniosła się i podążyła za nią. Wiedziała, że musi porozmawiać z Kevinem, ale to mogło poczekać. Porozmawia z nim jutro.
Jutro.
Cdn....
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Fri Mar 12, 2004 12:43 am

Aneczko, wielkie dzięki, czyta się cudownie...Rozmowa Marii z Liz może być przewodnikiem i ostrzeżeniem co z ludźmi robi toksyczny związek. I uderzyło mnie jedno. Tu zupełnie nie ma nic o kosmitach, nadprzyrodzonych umiejętnościach jest tylko ogrom ciepła i troski w relacjach miedzy ludźmi. Czytając to opowiadanie mam zawsze wrażenie że zapadam sie w miękką poduchę, gdzie jest mi dobrze. Pewnie gadam jak potłuczona ale coś właśnie takiego tu jest. Czyli to co Dreamerki kochają najbardziej :P

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Fri Mar 12, 2004 8:31 am

A ponieważ odcinek poświęcony jest głównie Marii - świetnie oddana w opow. postać - może spodoba się się fanart jej poświęcony. Chyba jeszcze takiego nie mieliśmy... :D

Image

User avatar
maddie
Fan
Posts: 970
Joined: Sat Jul 12, 2003 5:47 pm
Location: Kostrzyn k/Poznania
Contact:

Post by maddie » Sat Mar 13, 2004 5:55 pm

Lizziett powiedz to facetowi który robił nam Internet i sppytaj się go, czemu sieć co jakiś czas przestaje działać. :evil:
A co do części... Taka przyjaciółka jak Maria, która zna cię na wylot to jak złoto.
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Sun Mar 14, 2004 7:58 pm

ooo jaki śliczny fanart, faktycznie jeszcze takiego nie widziałam...dzięki :P
Maddie, znam ten ból :? a raczej znałam, bo od wakacji jest już w porządku...ale wcześniej nie było dnia, żeby sieć nie zanikała na kilka godzin...nie martw się, na pewno też się poprawi.



Rozdział 11

Autostrada 25, 5 mil na południe od Santa Fe
1:13 a.m.

Ciężkie krople deszczu doścignęły ją w sekundę po tym jak opuściła bezpieczne schronienie w ciepłym i suchym samochodzie. Schylając głowę, by uniknąć deszczu zalewającego jej oczy, pędem przecięła zalany deszczem grunt, gdzie woda kłębiła się i buzowała w koleinach asfaltu.
- Wszystko w porządku?1—krzyknęła, próbując przekrzyczeć huk ulewy i szum wiatru.
Odwrócił się, jego zmoczoną deszczem twarz wykrzywiał grymas bólu. Pocierał dłonią czoło, obolałe miejsce, skaleczone po uderzeniu o dach.
- Tak – odpowiedział, jego głos brzmiał ochryple.
- Nie, wcale nie- zaprzeczyła, podchodząc bliżej. Woda powoli przesiąkała przez warstwy ubrania. Gęsia skórka obejmowała całe ciało, przenikane seriali dreszczy.
- Powinnaś wrócić do środka. Całkiem przemokniesz.
- Co się stało?- skinęła w stronę uchylonej maski, ignorując jego stwierdzenie.
- Wygląda na to że przewód chłodnicy się zablokował.
- Och- powiedziała powoli i uśmiechnął się, widząc jej zagubione spojrzenie.
- Chłodnica przestała działać, samochód nie był w stanie się chłodzić i po prostu się przegrzał. Musimy wezwać pomoc drogową.
Chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą w stronę samochodu.
- Naprawdę nie powinnaś tutaj stać, jeszcze się przeziębisz.
Jego słowa przywołały ją do rzeczywistości. Do jej świata, którego stałym elementem była obawa i lęk. W którym zwyczajny katar mógł oznaczać groźną infekcję, zagrożenie dla serca bijącego w jej piersi. Odpędzając od siebie strach, pozwoliła posadzić się na fotelu pasażera. Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Zatrzasnął drzwi i pobiegł do sąsiednich drzwi, siadając za kierownicą.
Śledziła każdy jego ruch.
Zaledwie zajął swoje miejsce, odwrócił się do niej, jego twarz wyrażała niepokój i troskę.
- Zimno ci?- spytał.
- Trochę- szepnęła, patrząc jak miękkie światła tańczą na jego twarzy. Oddech zamarł jej w krtani, kiedy pochylił się nad nią. Blisko. Tak blisko, że mogła czuć jego unikalny zapach. Zamknęła oczy, przełykając z trudem, gdy wir splątanych emocji powoli spowijał jej ciało.
- Trzymaj- powiedział łagodnie i otworzyła oczy, widząc jak sięga po pled leżący na tylnym siedzeniu. Przez chwilę czuła się trochę głupio, na wspomnienie myśli, które przed krótką chwilą nawiedziły jej umysł i spuściła wzrok, uśmiechając się i rumieniąc delikatnie.
- Dziękuję- wzięła od niego koc, przez cały czas czując na sobie jego intensywne spojrzenie.
- Może powinnaś zdjąć tą kurtkę- powiedział.
- Skinęła głową, uwalniając się od ciężaru mokrej kurtki i witając przyjemne uczucie, gdy miękki pled otoczył jej ciało.
- Lepiej?- spytał.
Skinęła głową.
- Znacznie- słowa wymknęły się z jej ust, zanim cała jej uwaga ponownie skoncentrowała się na nim.
- Jak twoja głowa?
- To nic- odparł, obojętnie przesuwając dłonią poprzez ciemne włosy.
- Pozwól mi.
Jego spojrzenie podchwyciło jej wzrok, zdając się przyciągać ją do siebie. Dźwięki wokół nich stawały się stonowane, powoli wślizgując w swe stałe role. Łomot deszczu na dachu ustąpił miejsca cichemu szumowi pojedynczych kropli. Wiatr zawodzący na zewnątrz przeszedł w nieśmiały szept, jej zmysły powoli wyostrzyły się, chwytając każdy jego aspekt.
Woda lśniła na jego ciemnych włosach, chłopięce kosmyki delikatnie lepiły się do czoła, jej palce były obolałe z pragnienia sięgnięcia i odgarnięcia ich do tyłu. Ich oddechy pobrzmiewały echem w ciszy samochodu, osiadając parę na szybach, łagodniejąc pomiędzy nimi, ogrzewając powietrze. Serca biły szybciej. Wdech i wydech, z coraz gwałtowniejszą energią. Policzki płonęły. Dłonie drżały. I jakby w odpowiedzi na jej prośbę, skłonił głowę, pochylając się niżej.
Zaczerpnęła tchu, pozwalając by wypełniły ją jego zapach i woń letniego deszczu, zanim sięgnęła i dotknęła jego wilgotnych włosów.
- Tutaj?- spytała, sama dziwiąc się temu jak spokojnie zabrzmiał jej głos, podczas gdy serce kołatało się w piersi niespokojnie. Palce wślizgnęły się miękko pomiędzy czarne wilgotne pasma, woda przylgnęła do skóry. Drgnęła, gdy jego palce odnalazły jej własne. Delikatnie, jak muśnięcie skrzydeł motyla. Podniósł głową i spojrzał na nią spod opadających na czoło włosów, dwie ciemne głębie oczu uwięziły ją w mgnieniu chwili. Spuściła wzrok, czując jak jego palce chwytają jej dłoń, kierując ją niżej, bliżej czoła.
- Tutaj- powiedział.
Skinęła głową jak przez mgłę, dotykając ranki.
- Boli?- spytała.
Potrząsnął głową, ale drgnienie w spojrzeniu sprawiło, iż wiedziała że skłamał. Jej palce prześlizgnęły się po formującym pod skórą siniaku.
- Będziesz miał guza.-stwierdziła. Oddychając głęboko odsunęła dłoń, przygryzając wargi w zamyśleniu, gdy odchyliła się na siedzenie, otulając szczelniej kocem. Kątem oka dostrzegła, że skinął głową, ale nie odwróciła się. Czuła na sobie jego wzrok. Obserwował ją. Wędrował wzdłuż linii jej ciała.
- Co teraz?- spytała.
Zaczerpnął tchu, tak jakby do tej chwili nie był świadom potrzeby oddychania, i nagle jego ciało odezwało się w bolesnym przypomnieniu. Opadł na siedzenie, jego palce półświadomie postukiwały o powierzchnie kierownicy.
- Musimy zadzwonić po pomoc drogową. Do tego czasu...cóż, jesteśmy tu uwiązani – odparł.
Skinęła głową po czym zapanowało milczenie. Nie było jednak ciężkie ani uciążliwe. Było kojące. Nawet- pełne spokoju.
Nieoczekiwanie, stłumiony chichot wydostał się z jej ust i odwrócił się, spoglądając na nią z zaciekawieniem i uśmiechem na twarzy.
- Co?- spytał z rozbawieniem.
- Tak sobie myślę...Maria dostanie świra- powiedziała, w wyobraźni widząc reakcję swojej przyjaciółki, kiedy dowie się co się stało.
- Naprawdę?
- Tak- uśmiechnęła się promiennie- ona chyba ma plan...żeby nas zeswatać.
- Też tak mi się wydawało- odparł, ku jej zaskoczeniu. Spojrzała na niego, każdy milimetr jej twarzy wyrażał bezbrzeżne zdumienie.
- Naprawdę?
- Nie wysilała się na tajemnicę- odparł, jego oczy lśniły śmiechem.
Przewróciła oczami i parsknęła śmiechem.
- Jasne? Nie jesteś...zły?
- O co? Że siedzę tu w towarzystwie pięknej kobiety?
Poczuła jak jej policzki zalewa fala ciepła i nieśmiało spuściła wzrok, przyciskając koc do piersi.
- Nie, naprawdę nie widzę problemu.
Uśmiechnęła się co sprawiło że i na jego wargach pojawił się półuśmiech.
- Może to dobrze że nie znasz Marii tak dobrze jak ja. Byłbyś teraz przerażony. Jeśli coś sobie zaplanuje- dopnie swego. Za wszelką cenę.
- Brzmi groźnie.
- I jest groźne. Bardzo. Zwłaszcza jeśli chodzi o swatanie. Cóż, nie jest to jej mocną stroną. Właściwie jest kiepska. Koszmarna.
Roześmiał się miękko i odwróciła się by spojrzeć na niego. Zachwycona nim i tym co poruszył wewnątrz niej. Tym jak zwykły śmiech mógł odezwać się niezwykłym echem w centrum jej jestestwa. Rozsupłać więzy, które wydawały się tak ciasne. Boleśnie ciasne.
- Kiedy Maria zaprosiła mnie na tą wycieczkę, nie spodziewałam się, że wyląduję w zepsutym samochodzie, w środku ulewy, gdzieś na pustkowiu z nieznajomym- i kiedy to mówiła, jej ton był lekki jak zwykle. Bez cienia strachu czy nieufności. Być może powinna czuć niepokój, osamotniona w towarzystwie człowieka którego ledwo znała. Ale poznała go już od strony, która sprawiała że wierzyła mu bezwarunkowo, od samego początku. Wiedziała, że z nikim nie czułaby się bezpieczniej niż z nim.
- Ja też- odparł- No cóż...pomijając Marię.
Uśmiechnęła się lekko i odpowiedział jej tym samym. Czas raz jeszcze stanął w miejscu i nie była pewna, jak długo siedzieli razem w milczeniu. Patrząc sobie w oczy. Nieświadomi wszystkiego, co rozgrywało się obok nich. Ale po chwili która mogła być wiecznością, on zerwał ten kontakt, sięgając po telefon.
- Zadzwońmy po pomoc.


Siedem godzin wcześniej
6.05 p.m.

Po kilku grzecznościowych stuknięciach do drzwi, Maria zdecydowała się wejść do środka.
Zerknęła przez szparę uchylonych drzwi, po czym pchnęła je i weszła do środka, słysząc dobiegającą od strony łazienki stłumioną odpowiedź. Coś co brzmiało jak „za chwilę przyjdę”.
- Maria przyszła, Liz.
Maria uśmiechnęła się lekko, niemal słysząc jak Liz jęczy w odpowiedzi na oczywistość stwierdzenia Kevina. Jego ciemnopopielata czupryna wychynęła z kuchni i uśmiechnął się do niej.
- Jak się masz Mario?
- Cudownie- rozpromieniła się.
Kevin wyszedł do przedpokoju, unosząc brew i spoglądając na Marię z zainteresowaniem.
- Widzę- stwierdził- jak on ma na imię?
- Kto?- spytała niewinnie Maria.
- Nowy mężczyzna w twoim życiu.
- Ach, on- odparła Maria, tonem tak lekceważącym jakby Michael nie był powodem dla którego blask rozjaśnił jej spojrzenie- Michael.
- Ach tak. Michael- powtórzył Kevin, przebierając palcami po policzku.
Maria przygryzła wargi starając się stłumić śmiech. Czasami Kevin tak bardzo przypominał jej własnego ojca, że stawało się to zabawne. Aczkolwiek kiedy jej nastrój nie był tak radosny jak w tej chwili, mogło wydawać się to nieco dziwaczne...myśl, że Liz była związana z kimś, kto przypominał Marii jej ojca...
Skrzywiła się, potrząsając głową, by pozbyć się podobnych myśli. Uśmiech na jej twarzy rozjaśnił się, gdy Liz wytoczyła się do przedpokoju, usiłując w biegu włożyć buta. Jednocześnie starła się utknąć wsuwkę we włosach.
- Skarbie- roześmiała się Maria- wydajesz się trochę zestresowana.
Liz westchnęła, wreszcie odnosząc sukces w zakresie zakładania buta, po czym zajęła się swoimi żywo wijącymi włosami, próbując ujarzmić je z pomocą wsuwek.’
- Czy tło wygłąda dłobrze Małio?- spytała, ze spinką w zębach.
- Potrzebujesz pomocy?- spytała Maria.
Liz opuściła ramiona i opadła na najbliższe krzesło, nie wypuszczając wsuwki spomiędzy zębów. Maria widząc tą kupke nieszczęścia nie potrafiła pohamować śmiechu.
- Płoszę- poprosiła Liz.
- Po pierwsze, żadnych wsuwek w ustach- poleciła Maria i Liz posłusznie wyjęła spinkę spomiędzy zębów.
- Po drugie- kontynuowała- nie wydaje mi się żeby to była okazja odpowiednia na spinki.
- A co to za okazja?- spytała Liz zmęczonym głosem- tak naprawdę to niewiele powiedziałaś mi na temat tej „kolacji”. Nie wiem czy to normalna okazja, coś bardziej oficjalnego czy obiad z królową.
- Wyglądasz doskonale- odparła Maria, uśmiechając się tajemniczo. Podejrzewała, że nie tylko ona pomyśli to samo tego wieczora. Pokładała nadzieje w pewnym ciemnowłosym mężczyźnie.
Liz ukryła twarz w dłoniach i jęknęła.
- Wyglądam okropnie.
- Opuść ręce, chyba że chcesz całkiem się rozkudłać.
Liz wyprostowała się gwałtownie.
- Może nie powinnam tam iść- wymamrotała.
- O czym ty mówisz?- zawołała Maria- oczywiście że powinnaś iść!
- Będę tylko zawadą.
- Idziesz ze mną na tą kolację i koniec dyskusji- stwierdziła Maria tonem nie znoszącym sprzeciwu- popatrz, jak fajnie cię uczesałam. Idziemy.
- Wzięłaś ze sobą lekarstwo?- zawołał z kuchni Kevin.
Liz jęknęła i gwałtownie wstała.
- Mówiłaś coś kochanie?- zapytał Kevin.
- Nic- odparła przymilnie Liz. Podejrzenie przymilnie, pomyślała Maria.
- Wzięłaś lekarstwa?- drążył Kevin, nie doczekawszy się na odpowiedź.
Liz chwyciła płaszcz z szafy i chwyciwszy Marię za ramię, powlokła ją w stronę drzwi.
- Zabierz mnie stąd- wyszeptała Liz, po czym wrzasnęła przez ramię- będę późno. Nie czekaj!
- Liz, twoja komórka...
Liz zatrzasnęła frontowe drzwi, odcinając się tym samym od irytującego głosu swojego chłopaka.
- Co jest grane?- spytała z rozbawieniem Maria. Liz rzadko się tak zachowywała, ale Maria musiała przyznać że była to całkiem zabawna i interesująca odmiana.
Teraz właśnie zaciskała palce przed sobą, jakby dusiła niewidzialnego przeciwnika.
Odetchnęła głęboko i szybkim ruchem wsunęła za ucho luźne pasemko włosów. Maria obserwowała całe przedstawienie z uśmiechem rozbawienia i pobłażania.
- Liz, wszystko w porządku?
- Tak. Chodźmy.
- Okay- odetchnęła Maria, otwierając samochód.



Dom Whitmanów.
7:32p.m.

Max podejrzliwie zerknął na szklanki, które Isabel rozstawiała właśnie na stole.
- Iz?
- Tak?- spytała. Była nieco zdyszana, jej dłonie poruszały się sztywno, ustawiając naczynia na stole. Była zdenerwowana i nie umknęło to uwadze Maxa. Również to, że jej słynna drobiazgowość rzucała się dziś w oczy bardziej niż zwykle. I fakt, że Isabel przygotowywała miejsca dla dwóch osób więcej niż zwykle, tylko wzmocnił jego niepokój. Dzisiejszy wieczór miał stanowczo odbiegać od normy.
- Kto dziś przychodzi?- spytał powoli.
Co piątkowe obiady u Isabel stały się niemal rytuałem. Sporadyczne za życia Tess, po jej śmierci były już regularne. Isabel była bardzo stanowcza, jeśli chodziło o jego wizyty. Początkowo, gdy jego żal był tak ogromy, że utrudniał mu funkcjonowanie, walczył z siostrą ze wszystkich sił, by tylko uniknąć tych odwiedzin i kontaktów z innymi, kiedy pragnął jedynie położyć się, zasnąć i nigdy nie budzić. Teraz był wdzięczny za jej upór. Za to że walczyła o rzecz pozornie tak drobną, o jednak tak wielkim znaczeniu. Rozbudzającą w nim poczucie bezpieczeństwa. Dającą wytchnienie. Przez jeden dzień w tygodniu czuł się jak normalny człowiek, żartując i spędzając czas ze swoją siostrzenicą. Zawsze w towarzystwie Isabel, Alexa i Michelle, czasem wpadał również Michael lub Evansowie.
- Maria- odparła Isabel- wiesz, dziewczyna Michaela.
W ostatnim tygodniu to uległo zmianie, kiedy Michael przyprowadził swoją dziewczynę. Początkowo zaniepokoiło go to. Ten dom był niczym sanktuarium, w którym nie musiał grać ani udawać kogoś, kim nie był. Ci ludzie go znali i mógł po prostu być sobą. Ale towarzystwo Marii nie było kłopotliwe. Była bezpośrednia i sprawiała że czuł się swobodnie.
- Pamiętam- powiedział, wskazując z w stronę siódmego krzesła- ale wciąż zostaje jedna osoba. Przychodzą rodzice?
- Nie- odparła Isabel, znikając za drzwiami kuchni.
Max zmarszczył brwi i pospieszył za nią.
- Mógłbyś pokroić sałatę?- spytała.
- Jasne.
Podniósł nóż, podczas gdy uczucie niepokoju powoli wzbierało w jego piersi.
- Więc kto?
- Co?- spytała nieuważnie Isabel, wyjmując z piekarnika parujące naczynie.
- Kto przychodzi oprócz Marii?- wyjaśnił, choć wiedział doskonale, że Isabel zrozumiała co miał na myśli.
Isabel odstawiła naczynie na blat i zdjęła rękawiczki. Wzruszyła ramionami.
- Przyjaciółka Marii, jak sądzę- odparła lekko.
- Przyjaciółka?
- Tak- Isabel zerknęła na budzik, po czym odwróciła się w jego stronę- może powinnam najpierw cię spytać...
- Nie nie, w porządku- rzekł pospiesznie. Stosunki pomiędzy nimi były wciąż nieco napięte, od dnia wypadku z Michelle. Isabel czuła się winna na wspomnienie swojego wybuchu, a Max czuł się winny, że zgubił Michelle. Poruszali się wokół siebie niemal na palcach. Ostrożnie.
- Na pewno jest okay- powiedziała Isabel- Maria powiedziała że jej przyjaciółka powinna wychodzić z domu. Ponieważ brzmiało to dziwnie znajomo- zerknęła na Maxa znacząco- nie protestowałam.
- Jasne Iz. Oczywiście. Świetnie- uśmiechnął się Max, udając że całkowicie pochłania go szatkowanie sałaty.
Isabel niepewnie przygryzła usta i skinęła głową. Miała tylko nadzieję, że nie zapoczątkowała czegoś, co doprowadzi do katastrofy. Max powinien spotykać nowych ludzi i zacząć żyć od początku. Ale nie chciała go naciskać zbyt mocno i gwałtownie. Wzięła koszyk z chlebem i ruszyła do drzwi, niemal wpadając na córkę, która nieoczekiwanie pojawiła się w progu.
- Mamo mamo, kiedy przyjdzie Małia?- spytała, jej oczy błyszczały z podekscytowania.
Isabel uśmiechnęła się. Cieszyła się, że Michelle polubiła Marię. Jeśli dobrze odczytała sygnały, wyglądało na to że zabawi w życiu Michaela na dłużej.
- Przyjdzie...
Przerwał jej dzwonek u drzwi. Twarz Michelle rozjaśniła się jak w dzień Bożego Narodzenia, gdy rozpakowując prezent odkryła w środku wymarzoną lalkę.
- To pewnie oni. Otwórz im Michelle- powiedziała Isabel.
- - Taaak!- zawołała dziewczynka, w podskokach pędząc do drzwi. Isabel postawiła koszyk na stole i spojrzała na brata. Stał przy kuchennym oknie, wyraz jego twarzy wydawał się odległy. Widywała go nazbyt często. Wiedziała, o kim wówczas myślał. Westchnęła i ruszyła do drzwi, witać gości, których rozbawione głosy dobiegały do kuchni.

Liz wpatrywała się w małą dziewczynkę, biegnącą na jej powitanie. Czy to ona? Mała, zagubiona dziewczynka?
- Liz!!!- zawołało dziecko i nim Liz zdążyła się zorientować, otoczyła ją para ramion, a mała buzia wcisnęła się w żołądek.
- Ah...cześć...- wyjąkała Liz, której odjęło mowę.
Usłyszała śmiech i po chwili ktoś wyplątał ją z ramion dziewczynki. Spojrzała w górę i zobaczyła wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę o miłym uśmiechu.
- Muszę nauczyć córkę, żeby nie atakowała bezbronnych kobiet.
Liz przesłała mu blady uśmiech, w jej głowie wciąż kłębiły się pytania. Wzrokiem skanowała już najbliższe otoczenie. Szukając. Jego. Był tutaj? Musiał.
Zaczekaj. Córkę?
- To Michelle- dokonał prezentacji mężczyzna, unosząc w ramionach dziewczynkę która energicznie walczyła, by ponownie znaleźć się na podłodze.
- Tato tato- zawołała bez tchu- to Liz. Już ją znam.
Mężczyzna roześmiał się i spojrzał na córkę.
- Znasz ją?- uśmiechnął się przepraszająco do Liz.
- Ma pan piękną córkę- uśmiechnęła się Liz- i tak...spotkałyśmy się już.
Mężczyzna zerknął na nią z zaskoczeniem.
- Naprawdę?
- Tato? No wiesz, kiedy się zgubiłam- wyjaśniła Michelle- Liz mnie znalazła.
Mężczyzna poderwał głowę, rzucając spojrzenie na Liz.
Uśmiechnęła się i wyciągnęła do niego rękę.
- Mam na imię Elisabeth, ale możesz mówić mi Liz. Pomogłam odszukać Michelle, kiedy się zgubiła.
Miechelle wreszcie wydostała się z ramion ojca i ześlizgnęła w dół, po jego nodze. Kiedy jej stopy dotknęły ziemi, sweter podjechał jej w okolice uszu.
- Michelle- skarciła ją łagodnie wysoka, jasnowłosa kobieta. Uklękła przed Michelle i poprawiła jej sweter, po czym podniosła się i spojrzała na Liz.
- Alex- mężczyzna ujął dłoń Liz- dziękuję ci bardzo. Nie wiem czy kiedykolwiek...dziękuję.
Liz zarumieniła się i spuściła nieśmiało głowę.
- Cześć- powiedziała blondynka, spoglądając na nią z zaintrygowaniem- jestem Isabel.
Liz ujęła jej dłoń.
- Liz.
- Skarbie, wiesz, że nasza córka poznała już Liz?- spytał Alex.
- Naprawdę?- spytała z zaskoczeniem Isabel.
- Pomogła znaleźć Michelle tamtego dnia na zakupach.
Isabel rzuciła jej szybkie, zdumione spojrzenie.
- Poważnie? Pomogłaś znaleźć moją córeczkę?
Liz skinęła głową.
- Nic o tym nie wspomniał- powiedziała do siebie Isabel.
On.
- Dziękuję ci! Bardzo ci dziękuję- powiedziała ciepło- mam u ciebie dług.
- To naprawdę żaden problem. Miło mi było pomóc- pospieszyła Liz.
Isabel z uśmiechem potrząsnęła głową.
- Nawet nie wiesz... dziękuję. Poznałaś już więc mojego brata?
Brata. Taka była jego więź z Michelle. Tamten mężczyzna nie był jej ojcem, tylko wujkiem.
Isabel ujęła jej dłoń, co sprawiło że Liz poczuła jakby znały się od wieków. Pozwoliła poprowadzić się przez korytarz do obszernego pokoju. Uderzyła ją fala cudownych zapachów i zdała sobie sprawę jak bardzo jest głodna. Ale jej żołądek nie reagował w ten sposób jedynie pod wpływem woni świeżego jedzenia, w dołku ściskało ją również z niepokoju. Czy znowu go spotka?
- Max, chcę ci kogoś przedstawić- usłyszała głos Isabel, tuż przed sobą. Odetchnęła głęboko i przekroczyła próg. Przez ułamek sekundy widziała jego plecy. Zanim się odwrócił.
Coś poruszyło się wewnątrz niej i uderzyła ją fala nagłego ciepła. Wszystko czego była świadoma, to jego oczy i widoczny w nich błysk rozpoznania.
- Liz, to mój brat Max. Max, to Liz.
Max…tak miał na imię.
Cdn...


Image
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Mar 14, 2004 8:29 pm

Och, jak takie opowiadania działają na mnie kojąco. Nie mogłam się doczekać ich spotkania...to wisiało w powietrzu od dłuższego czasu. Pięknie uchwycone charaktery postaci, jakbym miała przed oczami oczy Behra i nieśmiałość Shiri.
Dzięki Aniu, miła niespodzianka - tak szybko kolejna część. :D
A fanart - jak stworzony do tej części. :P

User avatar
natalii
Zainteresowany
Posts: 306
Joined: Wed Jul 30, 2003 1:41 am
Location: Poznań

Post by natalii » Mon Mar 15, 2004 1:15 am

Nareszcie kolejne spotkanie Maxa i Liz, okoliczności wręcz ekstremalne (niezawodna Maria u boku), Liz już zdobyła sympatię rodzinki Maxa dzięki swojemu udziałowi w odnalezieniu Michell. Chęć Marii w wyswataniu ich może być brzemienna w skutkach zwłaszcza, że oboje już przy pierwszym spotkaniu oboje poczuli do siebie jakieś magnetyczne przyciąganie.
PS. Zastanawiam się tylko, dlaczego Liz i Maxa wywiało do tego samochodu, ale zapewne tego dowiemy się w następnej części :roll:

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Mon Mar 15, 2004 2:22 pm

Nareszcie kolejne spotkanie Maxa i Liz,
Ja bym powiedziała raczej, że w końcu się spotkali... w jedenastym rozdziale. Trudno ich pierwsze spotkanie zaliczyć do spotkania, to było raczej coś w stylu : otumaniony Max i smutna Liz....
Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun Mar 21, 2004 8:47 am

Jak ja to lubię :wink: Z jednej strony trafiał mnie szlag, z drugiej byłam rozanielona... A jeszcze gorzej będzie później. Josephin ma dar stopniowania wszystkiego i nigdy nie widać temu końca (patrz - Solar Eclipse. Chyba w życiu nie widziałam czegoś równie spiętrzonego...), ale u niej, w przeciwieństwie do wielu autorów, nie kończy się to jednym wielkim BUM!
No i chyba już pisałam, że mimo całej swojej jędzowatości, którą Isabel z uporem maniaka przejawia w opowiadaniach (tutaj jest ta z rodzaju "jestem, ale mnie nie ma"), tym razem jest całkiem do rzeczy...

User avatar
maddie
Fan
Posts: 970
Joined: Sat Jul 12, 2003 5:47 pm
Location: Kostrzyn k/Poznania
Contact:

Post by maddie » Wed Mar 24, 2004 9:04 pm

Puk, puk! Jest tam kto? Nie chce przeszkadzać, bo wpadłam na chwilę, spytać czy (może się myle) dobrze Ci Lizziett idzie tłumaczenie, i czy w najbliższym czasie nam coś z tego zostanie dane? :cheesy:
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Wed Mar 24, 2004 9:08 pm

Na razie mam zawias, bo piszę prace o Eleonorze Akwitańskiej na proseminarium, więc nie mogę robić dwóch rzeczy jednocześnie...ale postaram się uzupełnić braki jak najszybciej...dzięki za pukanie :P
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

liz
Fan
Posts: 569
Joined: Sun Dec 21, 2003 5:31 pm

Post by liz » Mon Mar 29, 2004 7:46 pm

Lizziet, ja powtórzę pukanie :P Mimo wszystko chętnie przywitam następną część :D

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Wed Mar 31, 2004 11:37 am

Ja tylko tak nieśmiało :oops: chciałam się zapytać czy Eleonara Akwitańska już jest usatysfakcjonowana ? Mam nadzieję, że tak. 8)Chyba, wiesz dlaczego to pytanie....
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Wed Mar 31, 2004 4:53 pm

Lizziett, nie narzekaj :wink: Fajny temat, a moja historyczka byłaby zachwycona. O takiej to można się wypisać... /westchnienie, że nam takich nie zadają/. Zakończ w końcu Eleonorę i jej syna, a później do naszej historii.
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Wed Mar 31, 2004 10:45 pm

Eleonora jeszcze przez dłuższy czas nie będzie usatysfakcjonowana :wink: , ale póki co, musi wypchać się sianem. Dziś 12 rozdział a następny obiecuje wrzucić już wkrótce.Rozdział 12- Max, chciałabym, żebyś kogoś poznałGłos Isabel wyrwał go z zamyślenia i z niechęcią wytrząsnął spod powiek obraz Tess. Odetchnął głęboko i odwrócił się.Powietrze zamarło w bezruchu.- Liz, to mój brat Max. Max, poznaj Liz.To była ona, kobieta którą spotkał na spacerze, tamtego dnia, widział ją przelotnie, a przecież pozostawiła po sobie niezatarte wrażenie. Nie potrafił o niej zapomnieć, budziło to w nim zarówno niepokój jak i nadzieję.- Cześć- powiedziała miękko, kiedy jak w trasie wpatrywał się w jej twarz.Boże, była piękna. Jakim cudem uszło to jego uwadze? Ale przecież wtedy był tak bardzo spanikowany zaginięciem swej siostrzenicy...- Max...Jej włosy były rozpuszczone, z kilkoma pasemkami upiętymi z tyłu głowy. Łagodne światło kuchennej lampy spawiało, że wydawały się niemal czarne, a jej wielkie brązowe oczy nabrały niezwykłego blasku. A jej usta były...- Max!Z niechęcią oderwał od niej wzrok i zwrócił się ku siostrze. Rzuciała mu ostrzegawcze spojrzenie, które nie wywołało pożądanego efektu. Jego spojrzenie automatycznie powędrowało znów do Liz i zauważył, że jej policzki zarumieniły się lekko. Zdał sobie sprawę, że zapewne czuła się skrępowana. Świetna robota Evans. Gap się na nią jak psychol.- Cześć- odparł łagodnie.Isabel spogładała na nich oboje, próbując rozgryźć całą sytuację. Żadne z nich nie powiedziało już ani słowa., ale nie potrafiła zdecydować, czy lepiej będzie jeśli zainicjuje rozmowę, czy też powinna zostawić ich w spokoju, pochłoniętych tym, czemu w milczeniu się oddawali. Cokolwiek to było...- Liz, jeżeli dobrze zrozumiałam moją córkę, spotkaliście się już?- spytała.Liz w zamyśleniu przygryzała wargę, próbując odczytać emocje, które wyrażały jego oczy. Były niezwykle piękne.Mogłaby przysiąc, że ucieszył go jej widok, ale gdzieś w głębi wciąż czaił się nieokreślony smutek. Ten sam, który dostrzegła już tamtego dnia na spacerze, ale biorąc pod uwagę okoliczności, nie wydał się jej czymś zaskakującym. Ale jeżeli wywołało go jedynie zniknięcie siostrzenicy, dlaczego wciąż był obecny w jego spojrzeniu? Co musiało się wydarzyć, by wytorzyć wokół niego tę aurę bolesnej utraty?- Liz?Liz odwróciła się do Isabel.- Przepraszam?- Wy dwoje- wyjaśniła Isabel, wskazując na nią i Maxa- spotkaliście się już?- Tak- odppwiedziała, napotykając spojrzenie Maxa- Max szukał Michelle a ja...pomogłam mu.Isabel skinęła głową. Jasne, że Max ją spotkał. Zapewne poprosił ją o pomoc w poszukiwaniu Michelle. Zmarszczyła brwi, ponownie odnosząc wrażenie że jest tu zbędna. Bierny obserwator. Widziała, jak Max podejmuje pierwszy krok, niczym wyrwany z głębokiego snu, podchodząc do Liz i podając jej dłoń.- Miło znów cię widzieć- powiedział.Usmiechnęła się ciepło, ujmując jego dłoń.- Nawzajem- powiedziała.Isabel chrząknęła znacząco.- Cóż...obiad jest gotowy. Możemy już jeść.Liz powoli wypuściła dłoń Maxa, z niechęcią wracając do rzczywistości.- Pachnie cudownie- stwierdziła, odwracając się do Isabel- co to takiego?Isabel uśmiechnęła się, zdejmując naczynie z kontuaru.- Jedna z moich specjalności- oświadczyła dumnie, ruszając w stronę jadalni.Liz podążyła za nia, czując na sobie spojrzenie Maxa.- Mam nadzieję że wszyscy są głodni- powiedziała Isabel, stawiając naczynie na honorowym miejscu pośrodku stołu.- Umieram z głodu -zapewnił ją Alex, osuwając sie na krzesło.- Zjadłbym krowę- mruknął Michael- i kilka wielbłądów.Wszyscy parsknęli śmiechem, rozsiadając się dookoła stołu.Pięć godzin później.Liz poczuła znajome pieczenie w nosie i odetchnęła głęboko, zanim kichnęła.- Na zdrowie- powiedział Max.- Dziękuję, uśmiechnęła się, szczelniej otulając kocem.Przez chwilę przyglądał sie jej, jego oczy pociemniały lekko z niepokoju.- Na pewno nie jest ci zimno?W odpowiedzi uśmiechnęła sie kojąco.- Czuję się świetnie.I była to prawda. Jej ubranie było wciąż wilgotne pod kocem, zimny materiał lepił sie do skóry. Ale nigdy w życiu nie czuła się lepiej. Bardziej swobodnie. Niczym nieskrępowanie wolna...- Chcesz żebym włączył ogrzewanie?- spytał Max, sięgając do deski rozdzielczej.Bez namysłu sięgnęła i uchwyciła jego dłoń, pragnąc go powstrzymać. Zamarli, gdy ich dłonie weszły w kontakt, a skóra zetknęła się ze skórą. Liz patrzyła na ich ręce. Czuła jak coś powoli porusza sie wewnątrz jej brzucha, a jednocześnie narasta w niej pragnienie, by ta chwila trwała już zawsze. Pozwoliła by jej spojrzenie odszukało jego wzrok. Oddech uwiązł jej w krtani, gdy uderzyła ją fala emocji, wypełniających jego oczy. Szybko odwróciła wzrok, puszczając jego dłoń.- To...to naprawdę niekonieczne- zająknęła się- temperatura jest w sam raz.Przez chwilę milczał.- W porządku- odrzekł miękko.Cisza raz jeszcze zapadła pomiędzy nimi i jedynie monotonny szmer deszczu przerywał zgodne milczenie.- Wiesz- odezwał się nieoczekiwanie- nie pierwszy raz mi się to przytrafia.Odwróciła się i spojrzała na niego.- Ugrzęźnięcie z kobietą w samochodzie na zalanym deszczem pustkowiu?Rozesmiał się.- Chciałbym!- Nie było deszczu?- uśmiechnęła się.- Nie było pięknej kobiety- odparł.- Ach tak- w jej głosie pobrzmiewało rozbawienie.- Miałem chyba dziewięć lat...i moi rodzice zadecydowali, że powinniśmy wybrać się na kamping.Odwrócił się w fotelu, tak że teraz siedzieli twarzą w twarz.- Uwierz mi, Evansowie nie zostali stworzeni do wycieczek kampingowych.Zachichotała.- Czyżby?Max skrzywił się znacząco.- Zdecydowanie. Moja matka jest prawdziwą... domatorką. I jest cudowna....w domu.Liz przygryzła usta, tłumiąc wesołość.- Isabel...cóż, nie przepada za sypianiem w namiocie i dostaje fioła bez bieżącej wody.- A twój ojciec?- spytał z nadzieją.Jego mina była wystarczająco wymowna.- Nie lepszy. To znaczy, próbował, ale chyba nie wystarczająco mocno.Liz zaśmiała się cicho, rozbawiona wyrazem malującym się na jego twarzy.- Planowaliśmy wyruszyć bardzo wcześnie. Matka robiła kanapki na drogę przez całą noc, wystarczyło tylko obudzić się i ubrać. Cóż...Isabel okupowała łazienkę przez godzinę. Reszta mogła sobie pomarzyć o dostaniu się do środka. Zamelinowała sie tam na amen.Liz parsknęła, moszcząc się wygodniej w fotelu i podwijając nogi pod siebie.- Kiedy następna osoba miała wziąść prysznic- a padło na mnie, nieświadomą ofiarę- okazało się że moja duża siostra zużyła całą ciepłą wodę. To nie było miłe doświadczenie.- Biedny Max- zakpiła Liz.Mrugnął do niej, niejako wbrew sobie, kontynuując.- Mieliśmy wyjechać o piątej. Wyjechaliśmy o dziewiątej. I nie tylko zapomnięliśmy kanapek, ale również jednego z namiotów.- Brzmi obiecująco- stwierdziła z błyskiem w oku.- Mówiąc z grubsza, wylądowaliśmy w motelu. Uwierz, naprawdę próbowaliśmy rozłożyć ten namiot, ale tata oskarżał producentów o nie dodanie bardziej poręcznych śledzi i skończyliśmy w motelu, uprzednio posiliwszy się w MacDonaldzie.- Powiało harcerskim klimatem- uśmiechnęła się Liz.- Przynajmniej Isabel była uszczęśliwiona.- Założę się.- I po dwóch nocach w hotelu, ruszyliśmy z powrotem. Postanowiliśmy wyruszyć wcześniej, żeby uniknąć porannego ruchu.- No jasne- przytaknęła Liz, przeczuwając już, jaki będzie dalszy ciąg historii.- Na przeszkody natrafiliśmy o 2 po południu- Max przewrócił oczami, jak gdyby chciał dodać "niepodzianka"- i w połowie drogi do domu, samochód siadł. Był to bardzo stary samochód. I lało. Utknęliśmy na pustkowiu z Isabel. Nie życzyłbym tego najgorszemu wrogowi.Liz roześmiała się.- Było aż tak źle?Skinął głową, z miną cierpiętnika, tak jakby samo wspomnienie sprawiło mu dotkliwy ból.- Przez pierwszą godzinę trajkotała o gościu w którym się podkochiwała. Przez następną, o tym co jej przyjaciółka Karen zrobiła ufarbowawszy sobie włosy na zielono zamiast na blond, i jak straszna to była tragedia. Przez resztę czasu jęczała, że wilgoć w powietrzu zrujnuje jej fryzurę.Liz spojrzała na niego ze współczuciem.- A jak długo tam byliście?Max pogrążył się w zadumie.- Uhm...cztery godziny..tak, cztery godziny. Ale wystarczyło.- Mogę sobie wyobrazić- usmiechnęła się- ale tak poza tym...wszyscy są wspaniali. Isabel, Alex, Michelle i Michael. Przyjęli mnie tak ciepło. To była wspaniała kolacja.- Miło było znów cię widzieć- powiedział Max.Liz zerknęła na niego. Przez chwilę wydawało się, że pragnął powiedzieć coś jeszcze, ale zachował milczenie.- Jak duże były szanse na to, że spotkamy sie ponownie?- spytała swobodnie, w ciszy dziękując gwiazdą za nieoczekiwanes spotkanie.- Być może ktoś jeszcze tego pragnął- odparł powoli Max.Liz uśmiechnęła się miękko i skinęła głową.Odwrócił twarz, ale wciąż przyglądał się jej kątem oka.- Masz rodzeństwo?- spytał.Jakiś cień przemnkął przez twarz Liz, cos co nie uszło uwadze Maxa, gdy odwrócił się, by spojrzeć na nią raz jeszcze. Schyliła głowę, nerwowo bawiąc się frędzlem przy kocu.- Nie- odparła.- I chyba dużo nie straciłaś- powiedział, próbując ją ośmielić. Jego pytanie najwyraźniej ją skrępowało.Uśmiechnęła się blado, nie odrywając jednak spojrzenia od swych dłoni, splecionych na kocu.- Liz, przepraszam. Ja...ja nie chciałem...Pośpiesznie potrząsnęła głową, ucinając jego przeprosiny.- Nie Max. Wszystko w porządku. Ja tylko...poprostu...Co miała mu powiedzieć? Ze jej rodzice nie mieli więcej dzieci, ponieważ była chora? Z jakiegoś powodu, nie chciała żeby o tym wiedział. Nie chciała, żeby wiedział, iż czuła się odpowiedzialna za to, że jej rodzice nie mieli normalnych, zdrowych dzieci. Nie, nie chciała. Cały wieczór był taki lekki i pogodny. Zapewne dlatego, że on nie miał o tym wszystkim pojęcia.- W porządku- powiedział.- Moi rodzice chcieli mieć więcej dzieci, ale nie mogli- dodała. Nie była to całkowita prawda, ale nie było też kłamstwo.Max skinał głową, w milczeniu zastanawiając się nad jej wyraźnie emocjonalną reakcją na zadane przez niego pytanie.- Chciałaś mieć rodzeńswo?- spytał.Uśmiechnęła się.- Zawsze. Kiedyś, kiedy miałam pięć lat, poprosiłam o siostrę, jako gwazdkowy prezent.- Naprawdę?Skinęła głową.- Ale po tej całej historii z Isabel, może powinnam być wdzięczna, że jestem jedynaczką.-Uhm- parsknął cicho.- O nie!- krzyknęła nieoczekiwanie.Max zmarszczył brwi, zaskoczony nagłą zmianą w jej nastroju.- Co się stało?Liz pochyliła się, gwałtownie przeszukując torebkę. Spojrzała na niego, w jej oczach widoczne było uczucie rozdrażnienia. Samą sobą.- Nie mogę znaleść telefonu. Mógłbyś pożyczyć mi swój?- Jasne- doparł, podając jej komórkę.- Dziękuję- odparła, wystukując numer. Zapanowała cisza, podczas której bezskutecznie czekała na to by ktoś po drugiej stronie odebrał telefon.- Bez odpowiedzi?- spytał, gdy po chwili sie rozłączyła.Potrząsnęła przecząco głową.- Jak myślisz, kiedy pomoc drogowa się tu zjawi?- Powinni być lada chwila- odparł Max.- Poprostu...nikt nie wie, gdzie jestem- zaczęła się tłumaczyć. Nie chciała, żeby pomyślał, że niedobrze czuje się w jego towarzystwie, ale wiedziała, że Kevinowi odbije, jeśli zaraz nie zjawi się w domu.- Jasne- skinął głową- może powinnaś zadzwonić do Marii.- No tak- wybrała numer Marii, ale odpowiedział jej monotonny sygnał.- Zajęte- stwierdziła, rozłączając się.Max zerknął w lusterko wsteczne, widząc że samochód znalazł się nagle w strudze świała.- To chyba oni.- Okey- odetchnęła głęboko Liz. Nie miała ochoty wracać do domu, ale nie chciała juz dłużej niepokoić Kevina. Bo tego że zdążył się zaniepokoić, była zupełnie pewna.2.30 a.mTylne siedzenie taksówki.Max zerknął na uśpioną dziewczynę u swego boku. Wciąż była otulona jego kocem. Jego spojrzenie musnęło jej twarz. Kiedy spała, mógł do woli sycić się jej pięknem. Nie po raz pierwszy tego wieczora, uderzyło go jak bardzo różniła sie od Tess. Stanowiły dwa przeciwległe bieguny. Tess była jasna, ze swoimi wijącymi się włosami i roziskrzonymi błękitnymi oczyma. Liz była ciemna, niczym egipska królowa, o brązowych, ciepłych oczach i prostych, czarnych włosach. Jednocześnie miały wiele wspólnego. Znał Tess od lat, a Liz zaledwie od paru godzin, ale coś w niej wydawało mu się orzeźwiająco znajome. Coś sprawiało, że instynktownie porównywał ją z Tess. Nikt nigdy nie rozbudził w nim podobnych myśli, od dnia jej śmierci. Żadna inna kobieta go nie zainteresowała. Nie zachwyciła. Aż do dzisjszego dnia.I to go przerażało. Ta drobna, krucha kobieta sprawiła, że uczucia które pogrzebał przed dwoma laty, zdawały budzić się do życia.I zrobiła to bez najmniejszego wysiłku.Oderwał wzrok od jej skulonego ciała, usiłując przegnać wspomnienie jej twarzy, wtulonej w wewnętrzną stronę drzwi. Zacisnął oczy, aż do bólu, oddychając głęboko i z całych sił próbując wykluczyć jej obecność z tych obszarów myśli i serca, które zawsze należały do Tess.Obiecał jej, że nigdy jej nie zapomni. Nie interesowały go inne kobiety. Nie pragnął żadnej pokochać.Poczucie winy powoli go zżerało. Tak, jakby zdradzał własną żonę, poświęcając uczucia innej kobiecie. Uczucia, które zarezerwowane były dla Tess. Być może było to irracjonalne, ale nie potrafił wyzbyć się posmaku zdrady. Nie powinien myśleć w ten sposób o kimkolwiek innym.Spojrzał na nią, ponownie. Boże...była piękna. Przez ostatnie kilka godzin, które spędził w jej towarzystwie, poczuł, że znów żyje, po raz pierwszy od dwóch lat. Coś w niej sprawiło, że miał ochotę dalej żyć. Bo prawdę mówiąc, w ostatnich czasach życie nie jawiło mu się jako przyjemność.Dreszcz wstrząsnął jej ciałem i z niepokojem upewnił się, czy koc którym była okryta chroni ją należycie przed chłodem. Zauważył, że zsunął sie z jej ciała i wyciągnął rękę, by go poprawić. Coś sprawiło, że zastygł w pół ruchu.Być może był to delikatny, kobiecy zapach, który zdawał się ją spowijać.Może spokój, który wygładził jej twarz, kiedy usnęła.Może cień długich rzęs na policzkach, jej pełne, czerwone usta.Oddech, którego zaczerpnął był drżący, rozdygotany, jego dłoń sięgnęła ku niej po chwili wahania. Uchwycił rąbek koca, otulając ją najstaranniej jak umiał.Wraz z następnych oddechem cofnął się, pocierając twarz zfrustrowanym gestem. Jego myśli były niczym poszarpane na strzępy, rozdarte i nierówne. Poczucie winy coraz bardziej dotkliwe, ale nie potrafił zaprzeczyć uczuciom, które budziła w nim Liz. Nie mogł się w nie zagłębiać, nie teraz.Był pewien tylko jednego- po raz pierwszy od długiego czasu, znowu poczuł, że żyje.40 minut później.Max otworzył przed Liz drzwi samochodu.- Dziękuję ci za podwiezienie- powiedziała.Podrapał się za uchem, na jego twarzy malowało się poczucie winy.- Wiesz...przepraszam za...Roześmiała się swobodnie.- No coś ty. Było śmiesznie. Prawie przygoda.Skrzywił się leciutko.- Mam nadzieję, że nie zrujnowałem ci wieczoru.Liz zerknęła na dom, majaczący w ciemnościach na tyłach.- Nie nie. Oczywiście że nie. Bawiłam się świetnie. Dziękuję ci.- To ja dziękuję- odparł, patrząc jej w oczy z powagą.Liz poczuła że zanurza się w ich głębi i na jedną krótką chwilę świat wokół niech zamarł w bezruchu. Odetchnąwszy głęboko, z niechęcią oswobodziła się z ich mocy.- Muszę iść- rzuciła przepraszająco, wskazując w stronę domu.- Jasne.- Zobaczymy się jeszcze?- spytała, zanim była w stanie się powstrzymać.- Bardzo bym tego chciał- w jego głosie nie było nieszczerości.- Cóż...chyba już pójdę...- urwała, zdając sobie sprawę że wciąż ma na sobie jego koc- może chcesz...Max powstrzymał ją w pół gestu.- Wszystko w porządku. Zwrócisz mi go, kiedy ponownie się spotkamy- powiedział. Jakiś błysk w jego spojrzeniu sprawił, że jej policzki zaróżowiły się i niesmiało spuściła głowę. Skinęła milcząco.- Chyba powinnaś...- urwał, zerkając w stronę domu.- Tak...- nagle, niespodziewanie dla samej siebie zaczęła się śmiać.Max pozwolił był jej smiech obmył jego ciało, jej szczęście napełniło go radością i na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.- Co?- spytał, uśmiechając się.- Pewnie moglibyśmy robić to przez całą noc- powiedziała ze śmiechem.Zerknął na nią szybko, nieco zaskoczony, zastanawiając się nad znaczeniem jej słów.- To znaczy, mówić dobranoc- wyjaśniła.Zaśmiał się cicho.- A więc dobranoc Liz Parker.- Dobranoc, Max Evans- usmiechnęła się.Odetchnęła głęboko, by w ten sposób uwolnić się od magnetycznego wpływu jego oczu i odwróciła się w stronę domu.Czuła na sobie jego spojrzenie, odprowadzał ją wzrokiem, gdy odchodziła alejką. Myśl, że czuwał nad jej bezpieczeńswem napełniła ją nagłym uczuciem spokoju, ale nie zatarło to w pełni nieprzyjemnego wrażenia, jakie nagle odczuła, stając pod drzwiami.Zaledwie miała szanse by wsunąć klucz do zamka, gdy drzwi otwarły się z impetem i ktoś z całej siły przygarnął ją do piersi.- Dzięki Bogu, nic ci się nie stało!W następnej chwili została gwałtownie odepchnięta i napotkała rozgorączkowane spojrzenie swojego chłopaka.- Gdzieś ty do diabła była? Nie wiesz, że umierałem ze strachu?Liz miała wrażenie że poczucie winy poprostu ją zmiażdży.- Przepraszam- powiedziała z żalem, ale nawet jej nie słuchał.- Zadzwoniłem na policję i obdzwoniłem wszystkie szpitale. Dlaczego nie wzięłaś ze sobą telefonu?- Musiałam zapomnieć- usiłowała wtrącić, ale Kevin nie pozwolił jej na to.- Jeszcze się nie nauczyłaś, że nie powinnaś bez niego wychodzić?- Próbowałam się do ciebie dodzwonić, ale nikt nie od....- Zadzwoniłem do twoich rodziców...Liz patrzyła na niego z niedowierzaniem.- Zadzwoniłeś do moich rodziców?!- A Maria nie miała zielonego pojęcia, gdzie jesteś, chociaż podobno miałaś być razem z nią!Poczuła jak wzbiera w niej uczucie irytacji.- Nie jest moją niańką...- Nie wiedziałem, czy zapomniałaś pigułek, czy też...- wpadł jej w słowo Kevin. Równie dobrze mogłoby jej tu nie być.Jej całe ciało drżało z gniewu i wyczerpania.- Zawsze pamiętam o lekarstwach Kevin.Kevin otworzył usta, by kontynuować, kiedy zauważył, że jej włosy były wilgotne, choc juz zaczynały schnąć. Jego spojrzenie prześlizgnęło się po jej sylwetce, dopiero teraz zauważył, że była owinięta w koc a jej ubranie było mokre. Jego spojrzenie powędrowało ku twarzy Liz, a rozdrażnienie spotęgowało jeszcze jej rażące niedbalstwo i brak troski o zdrowie.- Dlaczego jesteś mokra? Możesz się przeziębić. Wiesz, jak groźny może być dla ciebie katar?Przeholował.- Do cholery Kevin, posłuchaj mnie wreszcie!- wrzasnęła.Zamilkł, jego spojrzenie domagało się wyjaśnień. Liz nienawidziła tego spojrzenia. Sprawiało, że czuła się jak dziecko przyłapane na wyjadywaniu dżemu.- Kevin, naprawdę mi przykro. Zapomniałam telefonu i wracałam do domu, kiedy samochód się zepsuł. Próbowałam się do ciebie dodzwonić, ale nikt nie odpowiadał. Zadzwoniłam do Marii, ale było zajęte.Kevin zacisnął usta w wąską, niecierpliwą linijkę.- Bałem się, że dostałaś ataku serca. Myslałem, że nie żyjesz!- Przepraszam- szepnęła. Poczucie winy w jej głosie było aż nazbyt oczywiste.Kevin potrząsnął głową.- To nie wystarczy.Liz zmarszczyła brwi.- Słucham?- Jakim cudem mam pilnować cię Elisabeth, skoro ty to kompletnie olewasz?Liz przez chwilę wpatrywała się w niego bez słowa.- Nie chcę, żebyś mnie pilnował.- Naprawdę wydaje ci się, że mógłbym bez tego przejść razem z tobą przez wszystkie te szpitale, atak serca i stan bliski śmierci?- spytał ironicznie.- Ja się duszę Kevin!- krzyknęła, w tej samej chwili żałując wypowiedzianych słów.- Co!? Ja się o ciebie martwię Elisabeth!- Traktujesz mnie jak dziecko!Kevin uniósł brew, spoglądając na nią, jakby właśnie oznajmiła światu że wynalazła antidotum na klęskę głodu.- Nie traktuję cię jak dziecko Elisabeth. A nawet jeśli, to tylko dlatego, że zasłużyłaś sobie na to postępując równie nieodpowiedzialnie jak dzisiaj.Liz przygryzła usta, z trudem pohamowując się by nie powiedzieć czegoś, czego by później mogła żałować.- Przepraszam Kevin- westchnęła z rezygnacją- co jeszcze mogę powiedzieć?- Dlaczego jesteś mokra?- Pada, jak gdybyś nie zauważył- stwierdziła kwaśno. Naprawdę nie miała już energii, by dalej się z nim spierać. Był środek nocy i czuła jak wraz z jej narastającym rozdrażnieniem, serce zaczyna protestować.- Czyj to koc?- spytał Kevin.- Mężczyzny, który mnie podwiózł. Był tak miły, że pożyczył mi koc- wyjaśniła Liz.- Mężczyzna?- jego oczy zalśniły zazdrośnie i Liz z góry przeczuła, dokąd to wszystko zmierza.- Tak, mężczyzna. Maria chciała zostać z Michaelem i zaproponował, że mnie odwiezie.- Od jak dawna go znasz?- spytał, jego oczy pociemniały z podejrzliwości.- Nie mam zamiaru o tym rozmawiać!- Myślę, że mam prawo wiedzieć, czy jeździsz na przejażdżki z nieznajomymi!Jej dłoń nieświadomie zacisnęła się na piersi, w której boleśnie tłukło się serce.- Dlaczego mi nie ufasz?- Tu nie chodzi o zaufanie, Elisabeth.- Tak, właśnie o to. Jeśli nie masz dość wiary we mnie, by uwierzyć że zdolna jestem podejmować racjonalne decyzje, to znaczy że brak ci do mnie zaufania.Dreszcz zmęczenia który przeniknął jej ciało był tak intensywny, że zachwiała się na nogach.- Co się dzieje?- spytał z niepokojem, choć jego głos wciąż zdradzał irytację.Zatoczyła się do przodu, na ślepo szukając krzesła, czegokolwiek, na czym mogłaby usiąść.- Ja tylko...muszę usiąść...na chwilę.Serce dziko kołatało się w jej piersi, przyspieszając i zwalniając na przemian.Nogi odmówiły jej posłuszeństwa, zanim dotarła do bezpiecznego miejsca. Ostatnią rzeczą jaką usłyszała zanim zapadła w ciemność, był głos Kevina, drżąco nawołujący jej imię.cdn...
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Wed Mar 31, 2004 11:42 pm

No nareszcie, spotkały się dwie połówki jabłka...To jest o wiele lepsze niż historie o Eleonorze Akwitańskiej. Jestem pewna, że tłumacząc czułaś się o wiele lepiej przy Maxie i Liz niż w towarzystwie Eleonory...niech jej ziemia... :wink:Dzięki Słonko...mogę już iść spać z obrazem uszczęśliwionych Maxa i Liz w mokrym samochodzie i słysząc Michaela marzącego by zjeść krowę i wielbłąda. :lol:
Image

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 30 guests