Fan-fiction opowiadający o trójkącie Liz-John-Max (tylko bez skojarzeń . Na początku pojawia się tylko dwójka z wymienionych bohaterów, ale nie długo dane im będzie cieszyć się sobą...
Jeśli powyższy fanart się nie wyświetla, to znajdziecie go pod adresem: http://images5.fotki.com/v63/free/3be92 ... 1078654482
A jeśli nadal nic nie będzie widać skorzystajcie z funkcji Odświerz i powinno być ok
Powracająca przeszłość
Minął już rok, od kiedy odeszłam. Pozwoliłam ich przeznaczeniu dopełnić się. Tess jest jego żoną, przynajmniej była tam, na Antarze. I nie zmienię tego. Już czas rozpocząć nowe życie. Życie pozbawione królewskiej czwórki, ale też Marii, Alexa i mojej rodziny. Będzie mi ciężko, tak jak przez ostatni rok, ale wierzę, że się uda. Chcę rozpocząć nowe życie. Dlatego zamykam ten rozdział. Rozdział szesnastoletniej, zagubionej dziewczyny, szukającej pomocy na kartkach swojego dziennika. Dziś kreślę ostatnie myśli. Nie zapiszę ich tu już nigdy więcej. Niech jego karty pokryją się pyłem, niech zapamiętają przeszłość, bym ja mogła się od niej uwolnić. Żegnaj mój drogi dzienniku.
- Wierzysz mi?
- Nie jestem pewien, kochanie. Przeczytałem cały twój pamiętnik, ale to wszystko brzmi tak nieprawdopodobnie.
- Wiem John. Po prostu chciałam ci to pokazać. Od ostatniego wpisu minęło już siedem lat i dopiero teraz poczułam, że naprawdę zaczęłam żyć.
- Cieszę się Liz. Cieszę się, że wreszcie uwolniłaś się od przeszłości.
- Ale nadal mi nie wierzysz, prawda?
- Wierzę, że ty wierzysz...
- Już to kiedyś słyszałam.
- Nie muszę wierzyć, by móc cię kochać.
- Mmm...
- Kocham cię Liz.
- Ja też cię kocham.
- A jakże by inaczej? W końcu jesteś moją żoną.
- Czy ty zawsze musisz żartować w takich chwilach? Zaraz dostaniesz poduszką...
***
Minęło już tyle czasu, a ja wciąż ich pamiętam. Jakby to wszystko działo się zaledwie kilka dni temu. Maria uśmiecha się do mnie każdego dnia, podsuwając mi pod nos nowe olejki zapachowe. Michael, wciąż drażni ją swoją porywczością. Isabel, starająca się ukryć swą opiekuńczą naturę i Alex, który wciąż nie może przestać się za nią oglądać. Max... Widzę jego brązowe oczy, zawsze, gdy opadną moje powieki. A potem pojawia się Tess... Łzy same napływają do moich oczu. Na szczęście z biegiem czasu nauczyłam się je ukrywać.
Najgorszy był pierwszy rok. Ciągłe zapiski w moim dzienniku nie pozwalały mi o nich zapomnieć. To był koszmar, istne piekło. Codziennie budziłam się z myślą, że już nigdy ich nie zobaczę. Piekący ból zacieśniał się w mojej piersi coraz mocniej z każdym kolejnym dniem. Aż pewnego dnia skończyłam z tym wszystkim... Zapakowałam swój dziennik i zaniosłam do FedExu. Zapłaciłam by dostarczyli do mnie paczkę po siedmiu latach wierząc w szczęśliwą moc tej liczby. Czy taką się okazała? Tak... Wierzę, że tak jest. Mówią, że są różne rodzaje miłości, że nie można kochać dwa razy tak samo. I wydaje mi się, że jest tak w moim przypadku. Wiem, że nigdy nie obdarzę nikogo taką miłością, jak Maxa. Ale wiem też, że kocham Johna. Czuję się przy nim bezpieczna, a on odwzajemnia moje uczucia. Jestem szczęśliwa.
I dzisiaj właśnie minęło siedem lat. Osiem licząc od dnia, kiedy zostawiłam ich wszystkich przy komorze inkubacyjnej. Właśnie dostarczono mój dziennik. Stałam przez chwilę w drzwiach podpisując jakieś kwity, które podsunął mi kurier, nie mogąc ochłonąć z wrażenia, że zapomniałam o tej nietypowej przesyłce. Pozwoliłam Jonowi przeczytać mój dziennik, ufając, że to mi pomoże. Pan Anderson twierdzi, że jedynie akceptacja ze strony męża pozwoli mi odzyskać spokój. A w końcu, komu mam wierzyć, jak nie swojemu terapeucie? Anderson pomógł mi już nie jeden raz.
Spędziłam z nim siedem lat, podczas których stał się niemal członkiem mojej nowej rodziny. To dzięki niemu poznałam Johna. Anderson zaproponował mi kiedyś sesję grupową dla wykolejeńców, którzy cierpią z powodu rozstania, ale nawet swemu psychoterapeucie boją się zdradzić przyczyny swojej depresji. Wbrew pozorom na Florydzie znalazło się kilka takich osób. Okazało się, że nie tylko kosmici mogą być przyczyną lęku przed ujawnieniem całej prawdy. Wtedy poznałam Johna. Był cichy, jeszcze bardziej zamknięty w sobie. Z nikim nie rozmawiał i to doprowadzało pozostałych do białej gorączki, gdyż pan Anderson najbardziej skupiał się na jego przypadku. Podczas jednej z sesji nakrzyczałam na obu, że ignorują pozostałych. Zagroziłam, że zażądam zwrotu pieniędzy za wszystkie sesje poświęcone problemom Johna. Pozostali uczestnicy, którzy zwykle nic nie mówili, chyba po raz pierwszy wykrztusili z siebie jakieś słowa, stając za mną murem. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że wszystko to było zaplanowane. John był jednym ze studentów psychologii i miał pomóc Andersonowi w, jak to określił, „rozruszaniu” nas. O dziwo pomogło. Co prawda, tylko Mike i Kelly zdradzili powody swego załamania, ale pozostali, w tym ja przynajmniej zaczęli rozmawiać. Zadziwiające, jak bardzo mi to pomogło. Wtedy też zaczęłam spotykać się z Johnem. Do dziś chce mi się śmiać, jak przypomnę sobie jego wszystkie próby namówienia mnie na zjedzenie wspólnego lunchu. Zgodziłam się dopiero wtedy, gdy zaczął wywieszać na tablicach ogłoszeniowych, w całym akademiku, prośby o spotkanie się ze mną. Nie wiem, jak ale udało mu się. Długo byliśmy przyjaciółmi, chociaż czułam, że on pragnął czegoś więcej. Nigdy jednak nie był nachalny i czekał na mój ruch. I chyba właśnie tym mnie do siebie przekonał. Chociaż nie mogę też zapominać o jego wytrwałości. W końcu po czterech latach uganiania się za dziewczyną, każdemu mogłoby się znudzić. Ale nie Jonowi. I za to go kocham...
c.d.n.
A:: Olka: "Powracająca przeszłość"
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
A:: Olka: "Powracająca przeszłość"
Last edited by Olka on Mon Mar 08, 2004 12:51 am, edited 5 times in total.
- lizzy_maxia
- Fan
- Posts: 888
- Joined: Fri Jul 25, 2003 10:01 am
- Location: Łódź, my little corner of the world...
- Contact:
Jeśli Liz zdołała wydostać się z tej "kosmicznej otoczki", to jest już dobrze. Z pewnością pomogły jej w tym sesje terapeutyczne i nowa miłość. Nowa, ale inna.
Jako tako uporządkowała swoje życie. Jednak tytuł wskazuje, że coś ten porządek zakłóci. Cos, a raczej ktoś. Max. W jaki sposób i po co pojawi się po raz kolejny w życiu Liz? To już zadanie OlkiMówią, że są różne rodzaje miłości, że nie można kochać dwa razy tak samo. I wydaje mi się, że jest tak w moim przypadku. Wiem, że nigdy nie obdarzę nikogo taką miłością, jak Maxa. Ale wiem też, że kocham Johna. Czuję się przy nim bezpieczna, a on odwzajemnia moje uczucia. Jestem szczęśliwa.
II
„Operacja się udała, pacjent zmarł” – tak mniej więcej można by opisać mój przypadek. Tak zresztą opisuje go pan Anderson. Twierdzi, że mnie wyleczył, choć nie do końca. Na pewno zaobserwował dużą poprawę. Nie stanowię już zagrożenia dla samej siebie. Te czasy minęły. Otworzyłam się na ludzi. Mam przyjaciół, znajomych, dobrą prace. I oczywiście Johna, który według pana Andersona pomógł mi najbardziej. Coś w tym musi być, skoro obiecał mu wystawić najwyższą notę na roku. Ale, jak powiedziałam „...pacjent zmarł”. A to za sprawą moich wspomnień, których nigdy nie uda mi się zatrzeć. Są cząstką mnie. Dlatego przeszłość będzie moją dozgonną towarzyszką, a Max, Maria, Alex i pozostali nigdy mnie nie opuszczą. Pan Anderson twierdzi, że mógłby coś na to poradzić, gdybym zgodziła się na hipnozę, albo przynajmniej zdradziła rąbka szczegółów dotyczących mojego nastoletniego życia. Ale ja wiem, że nie mogę tego zrobić. Zdecydowałam, że poradzę sobie z tą częścią moich problemów. I udało się, również według Andersona. Ostatnim etapem leczenia, miało być całkowite odizolowanie się od przeszłości. Dlatego postanowiliśmy z Johnem zamieszkać w Nowym Jorku. Z Florydą zawsze kojarzyła mi się ucieczka, a to nie wróżyło dobrze mojej osłabionej psychice. A teraz muszę trwonić pieniądze na cotygodniową sesję z panem Andersonem... przez telefon. Ale to chyba najlepsze wyjście z tej sytuacji. Gdy teraz się nad tym zastanawiam, myślę, że można by powiedzieć „operacja się udała, możliwe, że pacjent kiedyś dojdzie do siebie”.
***
- Liz, wychodzisz już?
- Tak, nie chciałabym się spóźnić w pierwszym dniu pracy.
- Połamania nóg...
- Nie dziękuję. Na razie Johnny.
- Już tęsknię.
Pierwszy dzień w mojej nowej pracy. Zastanawiam się, jak to jest żyć w Nowym Jorku. Wszyscy tutaj są tacy zabiegani. Może i mnie też to czeka? To mogłoby mi pomóc. Gdybym wciąż myślała o pracy, nie miałabym czasu wypatrywać ich twarzy w tłumie przechodniów.
Manhattan – moje miejsce pracy. Niektórzy nazywają go „wyspą skarbów”. Dla mnie będzie „wyspą Robinsona Cruzoe”, wyspą zapomnienia. A Kelly będzie moim Piętaszkiem. No może nie do końca. W każdym razie jest jedyną osobą, którą znam, a która również pracuje na Manhattanie. To dzięki niej udało mi się zdobyć tą pracę. Kelly zakończyła swoją terapię rok wcześniej i to ona doradziła mi bym przeniosła się tu wraz z Johnem. Czasami wydaje mi się, że to był spisek, który uknuła z Andersonem. Myślę, że on nie chciał całkowicie zostawić mnie samej sobie, a Kelly w razie czego, ma go pewnie informować, o zmianach w moim nastroju. Chociaż pewnie są to tylko moje wymysły. Mimo wszystko, jestem wdzięczna Kelly za tą propozycję. Milo jest mieć taką przyjaciółkę.
***
- Dzień dobry, nazywam się Elizabeth Swanson.
- A tak. Miło mi. Pani zadaniem będzie zastąpić mnie w roli asystentki prezesa na okres sześciu miesięcy. Ale to już pani wie.
- Oczywiście.
- A więc nic tu po mnie. Życzę miłej pracy.
- Dziękuję, pani Minds.
- Nie dziękuj. To ciężka praca. Ale nie bój się, poradzisz sobie. Do widzenia.
- Do widzenia.
„Pierwsze koty za płoty”. Ale co z tego, skoro jedyna osoba, którą poznałam w tej firmie właśnie odchodzi. Chociaż może nie do końca. Jest jeszcze Kelly, która pracuje na drugim piętrze i szef, który bądź, co bądź przyjął mnie do pracy. Wyglądał dość dziwnie, gdy zobaczyłam go po raz pierwszy. Miał jasne, blond pasemka, a jego włosy były zmierzwione, jakby dopiero co wstał z łóżka. Niewątpliwy efekt żelu, albo brylantyny. Gdy weszłam do jego gabinetu rozmawiał akurat przez telefon i skinieniem głowy wskazał fotel. Siedząc naprzeciwko niego miałam okazję dokładnie przyjrzeć się jego osobie. Od razu zwróciłam uwagę na jego marynarkę – sztruksową w kolorze rdzy z domieszką marchewkowego. Gdyby Johnny pożyczył mu swoje spodnie, obie części stworzyłyby idealny komplet. Spod marynarki wystawała czarna koszula, której dwa górne guziki były rozpięte. Miałam ogromną ochotę zanurkować pod biurko, by przekonać się, czy na nogach ma adidasy. Kiedy Kelly powiedziała mi pewnego dnia, że pan Butcher ma zaledwie dwadzieścia osiem lat, jego wygląd przestał mnie zadziwiać, w przeciwieństwie do tego, że w tak młodym wieku, zajmował najważniejsze miejsce w firmie. Potem dowiedziałam się, że jest nie tylko jej prezesem, ale również właścicielem, gdyż odziedziczył firmę po ojcu. Swoją drogą, wszyscy pracownicy zastanawiali się dlaczego Butcher senior, zapisał mu dorobek całego swojego życia. Okazało się jednak, że dobrze wiedział, co robi, bo James z powodzeniem kierował firmą.
Gdy pan Butcher skończył rozmowę, odłożył słuchawkę nie spuszczając ze mnie wzroku. Po kilku minutach ciszy i wpatrywania się we mnie, co nawiasem mówiąc umniejszało moją dotychczasową pewność siebie, uśmiechnął się i powiedział „Czytałem pani referencje. Witamy w firmie”. Te słowa potwierdziły jedynie moje przypuszczenia, co do jego ekscentryczności. Wstał z fotela i odprowadził mnie do drzwi, nie rozstając się ze swoim uśmiechem. „Zachacz o panią Minds przed wyjściem. Ona zadba o wszystkie szczegóły twojego zatrudnienia”. Nie odpowiedziałam. Zerknęłam jedynie w dół, na jego stopy. Nie było na nich adidasów... Ale ten widok był niemniej ciekawy. Z podwiniętych nogawek niebieskich dżinsów wystawały czarne, zniszczone glany. Spojrzałam na ich właściciela i uśmiechnęłam się. „Mów mi James”. „Liz” odpowiedziałam podając mu rękę. A skoro byliśmy już na ty, pomyślałam, że warto spojrzeć mu prosto w oczy. I wtedy uśmiech znikł z mej twarzy. Wszystko dookoła rozmazało się. Widziałam tylko jego oczy. Ich ciemny brąz zdawał się zawierać w sobie wszystkie tajemnice świata. Zupełnie, jak oczy Maxa Evansa. „Wszystko w porządku?” jego słowa wyrwały mnie z transu. Poniosłam kolejną porażkę w walce z przeszłością.
-------------------------
W następnej części akcja się rozkręca
„Operacja się udała, pacjent zmarł” – tak mniej więcej można by opisać mój przypadek. Tak zresztą opisuje go pan Anderson. Twierdzi, że mnie wyleczył, choć nie do końca. Na pewno zaobserwował dużą poprawę. Nie stanowię już zagrożenia dla samej siebie. Te czasy minęły. Otworzyłam się na ludzi. Mam przyjaciół, znajomych, dobrą prace. I oczywiście Johna, który według pana Andersona pomógł mi najbardziej. Coś w tym musi być, skoro obiecał mu wystawić najwyższą notę na roku. Ale, jak powiedziałam „...pacjent zmarł”. A to za sprawą moich wspomnień, których nigdy nie uda mi się zatrzeć. Są cząstką mnie. Dlatego przeszłość będzie moją dozgonną towarzyszką, a Max, Maria, Alex i pozostali nigdy mnie nie opuszczą. Pan Anderson twierdzi, że mógłby coś na to poradzić, gdybym zgodziła się na hipnozę, albo przynajmniej zdradziła rąbka szczegółów dotyczących mojego nastoletniego życia. Ale ja wiem, że nie mogę tego zrobić. Zdecydowałam, że poradzę sobie z tą częścią moich problemów. I udało się, również według Andersona. Ostatnim etapem leczenia, miało być całkowite odizolowanie się od przeszłości. Dlatego postanowiliśmy z Johnem zamieszkać w Nowym Jorku. Z Florydą zawsze kojarzyła mi się ucieczka, a to nie wróżyło dobrze mojej osłabionej psychice. A teraz muszę trwonić pieniądze na cotygodniową sesję z panem Andersonem... przez telefon. Ale to chyba najlepsze wyjście z tej sytuacji. Gdy teraz się nad tym zastanawiam, myślę, że można by powiedzieć „operacja się udała, możliwe, że pacjent kiedyś dojdzie do siebie”.
***
- Liz, wychodzisz już?
- Tak, nie chciałabym się spóźnić w pierwszym dniu pracy.
- Połamania nóg...
- Nie dziękuję. Na razie Johnny.
- Już tęsknię.
Pierwszy dzień w mojej nowej pracy. Zastanawiam się, jak to jest żyć w Nowym Jorku. Wszyscy tutaj są tacy zabiegani. Może i mnie też to czeka? To mogłoby mi pomóc. Gdybym wciąż myślała o pracy, nie miałabym czasu wypatrywać ich twarzy w tłumie przechodniów.
Manhattan – moje miejsce pracy. Niektórzy nazywają go „wyspą skarbów”. Dla mnie będzie „wyspą Robinsona Cruzoe”, wyspą zapomnienia. A Kelly będzie moim Piętaszkiem. No może nie do końca. W każdym razie jest jedyną osobą, którą znam, a która również pracuje na Manhattanie. To dzięki niej udało mi się zdobyć tą pracę. Kelly zakończyła swoją terapię rok wcześniej i to ona doradziła mi bym przeniosła się tu wraz z Johnem. Czasami wydaje mi się, że to był spisek, który uknuła z Andersonem. Myślę, że on nie chciał całkowicie zostawić mnie samej sobie, a Kelly w razie czego, ma go pewnie informować, o zmianach w moim nastroju. Chociaż pewnie są to tylko moje wymysły. Mimo wszystko, jestem wdzięczna Kelly za tą propozycję. Milo jest mieć taką przyjaciółkę.
***
- Dzień dobry, nazywam się Elizabeth Swanson.
- A tak. Miło mi. Pani zadaniem będzie zastąpić mnie w roli asystentki prezesa na okres sześciu miesięcy. Ale to już pani wie.
- Oczywiście.
- A więc nic tu po mnie. Życzę miłej pracy.
- Dziękuję, pani Minds.
- Nie dziękuj. To ciężka praca. Ale nie bój się, poradzisz sobie. Do widzenia.
- Do widzenia.
„Pierwsze koty za płoty”. Ale co z tego, skoro jedyna osoba, którą poznałam w tej firmie właśnie odchodzi. Chociaż może nie do końca. Jest jeszcze Kelly, która pracuje na drugim piętrze i szef, który bądź, co bądź przyjął mnie do pracy. Wyglądał dość dziwnie, gdy zobaczyłam go po raz pierwszy. Miał jasne, blond pasemka, a jego włosy były zmierzwione, jakby dopiero co wstał z łóżka. Niewątpliwy efekt żelu, albo brylantyny. Gdy weszłam do jego gabinetu rozmawiał akurat przez telefon i skinieniem głowy wskazał fotel. Siedząc naprzeciwko niego miałam okazję dokładnie przyjrzeć się jego osobie. Od razu zwróciłam uwagę na jego marynarkę – sztruksową w kolorze rdzy z domieszką marchewkowego. Gdyby Johnny pożyczył mu swoje spodnie, obie części stworzyłyby idealny komplet. Spod marynarki wystawała czarna koszula, której dwa górne guziki były rozpięte. Miałam ogromną ochotę zanurkować pod biurko, by przekonać się, czy na nogach ma adidasy. Kiedy Kelly powiedziała mi pewnego dnia, że pan Butcher ma zaledwie dwadzieścia osiem lat, jego wygląd przestał mnie zadziwiać, w przeciwieństwie do tego, że w tak młodym wieku, zajmował najważniejsze miejsce w firmie. Potem dowiedziałam się, że jest nie tylko jej prezesem, ale również właścicielem, gdyż odziedziczył firmę po ojcu. Swoją drogą, wszyscy pracownicy zastanawiali się dlaczego Butcher senior, zapisał mu dorobek całego swojego życia. Okazało się jednak, że dobrze wiedział, co robi, bo James z powodzeniem kierował firmą.
Gdy pan Butcher skończył rozmowę, odłożył słuchawkę nie spuszczając ze mnie wzroku. Po kilku minutach ciszy i wpatrywania się we mnie, co nawiasem mówiąc umniejszało moją dotychczasową pewność siebie, uśmiechnął się i powiedział „Czytałem pani referencje. Witamy w firmie”. Te słowa potwierdziły jedynie moje przypuszczenia, co do jego ekscentryczności. Wstał z fotela i odprowadził mnie do drzwi, nie rozstając się ze swoim uśmiechem. „Zachacz o panią Minds przed wyjściem. Ona zadba o wszystkie szczegóły twojego zatrudnienia”. Nie odpowiedziałam. Zerknęłam jedynie w dół, na jego stopy. Nie było na nich adidasów... Ale ten widok był niemniej ciekawy. Z podwiniętych nogawek niebieskich dżinsów wystawały czarne, zniszczone glany. Spojrzałam na ich właściciela i uśmiechnęłam się. „Mów mi James”. „Liz” odpowiedziałam podając mu rękę. A skoro byliśmy już na ty, pomyślałam, że warto spojrzeć mu prosto w oczy. I wtedy uśmiech znikł z mej twarzy. Wszystko dookoła rozmazało się. Widziałam tylko jego oczy. Ich ciemny brąz zdawał się zawierać w sobie wszystkie tajemnice świata. Zupełnie, jak oczy Maxa Evansa. „Wszystko w porządku?” jego słowa wyrwały mnie z transu. Poniosłam kolejną porażkę w walce z przeszłością.
-------------------------
W następnej części akcja się rozkręca
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 36 guests