Niebezpieczne związki
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Mam dzisiaj dobry humorek, więc dam wam kolejną część. Ale musi wam na dłużej wystarczyć, bo nie wiem kiedy napisze dalsze. Może dziś, może jutro, a może dopiero za tydzień. Tymczasem cieszcie się... A tak z zupełnie innej beczki - chyba zabiorę się za tłumaczenie pewnego ff
NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI
V
Liz przemierzała szkolny korytarz, tak jak zawsze. Skierowała się do swojej szafki. Kilka metrów od niej, zatrzymała się i stanęła jak wryta. Oto bowiem wsparty o szafkę obok stał Max Evans i najwyraźniej na kogoś czekał. Błąd. Najwyraźniej na nią czekał. Kiedy tylko jego oczy odnalazły postać drobnej brunetki, od razu się uśmiechnął i rozpogodził. Parker niepewnie zbliżyła się do szafki i spojrzała na chłopaka, opuszczając nieco głowę. Max uśmiechnął się jeszcze bardziej, zbliżył do niej ciałem i powiedział miło:
- Hej Liz.
- Um... hej Max. – odpowiedziała rumieniąc się
Nie podnosiła głowy, ani nie obracała się. Wiedziała bez tego, co w tej chwili działo się na szkolnym korytarzu. Oczy wszystkich zwróciły się w ich stronę. Liz wiedziała, że każdy dokładnie bada ją, od stóp aż po głowę. A wszystko za sprawą Maxa Evansa. Nic dziwnego. Sama byłaby zaciekawiona, gdyby zobaczyła go w towarzystwie kogoś mało znanego, pospolitego. Nie wiedziała czy ma czuć się dumna i wyróżniona, czy spalić się ze wstydu. Tymczasem Max uważnie przemierzał wzrokiem jej sylwetkę. Musiał przyznać, że zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Miał już różne dziewczyny, włącznie z miss szkoły, ale czegoś tak czystego i niewinnego jeszcze nie. To podsycało w nim iskierkę żądzy. Jednocześnie coś innego w Liz Parker robiło na nim niesamowite wrażenie. Wszystkie dziewczyny od razu na niego by się rzuciły, zaczęłyby się rozpływać albo rozpalać. A Liz podchodziła do tego z dystansem, ze spokojem, obawą i chęcią jednocześnie. Pierwszy raz spotykał się z czymś takim. Zauważył, że Liz stoi w bezruchu. Ani nie wyjmuje książek, ani ich nie chowa. Najwyraźniej zachowanie ludzi dokoła musiało nią tak wstrząsnąć. Max uśmiechnął się sam do siebie, przebiegł wzrokiem po tłumie ludzi, którzy się w nich ukradkiem wgapiali, a potem jeszcze raz spojrzał na brunetkę. Jednym ruchem wsunął się między nią a szafkę, jednocześnie plecami zatrzaskując drzwiczki. Zdumiona dziewczyna podniosła na niego swoje wielkie, ciemne i gwieździste oczy. Ale uśmiechnęła się, kiedy zobaczyła jego figlarne spojrzenie. Potrząsnęła głową i lekko przekręciła głowę, zerkając na innych uczniów, wciąż nieustannie spoglądających w te stronę. Odgarnęła dłonią pasmo włosów i powiedziała półszeptem:
- Wszyscy się na nas gapią. Chyba mają błędne pojęcie o nas.
- Tak? – Max zapytał niby ze zdziwieniem
- Wiesz, wysnuwają pochopne wnioski. – lekko opuściła głowę
- Hmm... Dajmy im powód do takich wniosków.
To powiedziawszy wyprostował się i ruszył w stronę głównego wyjścia, oczywiście lekko, niezauważalnie pociągając za sobą Liz. Zdezorientowana dziewczyna podskoczyła, ale poszła z nim, dość niepewnie. Ręka Maxa wsunęła się na drobne ciało Liz, obejmując ją w pasie. Ciemne oczy dziewczyny momentalnie wbiły się w chłopaka. Gdy ten jednak puścił do niej oczko, uśmiechnęła się, pokręciła głową i udawała, że świetnie się bawi. Wyszli na zewnątrz i skierowali się w stronę murka. Wszyscy obracali głowy i przyglądali się temu, co miało teraz miejsce. Max Evans i nowa dziewczyna. Usiedli na murku. Liz czuła się conajmniej nieswojo. Usiadła i ściskała w ręku jeden duży zeszyt. Max spojrzał na nią. Wyglądała ślicznie, musiał to przyznać. Jej delikatne rysy twarzy wyglądały jakby wyrzeźbione z alabastru. Czarne włosy gładkimi pasmami opadały na ramiona. Ogniste oczy teraz przysłonięte firanką ciemnych i gęstych rzęs. Policzki pokryte lekkim rumieńcem, a usta perłowo lśniące i rozchylone. Max miał ochotę dotknąć teraz jej miękkiego ciała, spojrzeć w jej ciemne oczy, uchwycić ten strach, który przed nim taiła. Pragnął pocałować ją, spić niewinność z jej ust, sprawić, żeby zadrżała. Opanował to jednak, bo wiedział, że teraz tylko by ją to spłoszyło. Dłonią odsunął kosmyk jej włosów i szepnął cicho, ale zmysłowo:
- Wyglądasz ślicznie.
Liz obróciła twarz i spojrzała na niego ze zdumieniem. Nie odsunęła się. Jego dotyk był tak przyjemny, że nie chciała, aby przestał trwać. Ale w jednej chwili odzyskała zdrowy rozsądek i otworzyła szeroko oczy. Wyrwała się z półobjęcia i wstała błyskawicznie. Max spojrzał na nią przeciągle, jakby w zdumieniu. Dziewczyna spojrzała na niego z gniewem. Ale bardziej niż na niego, wściekła była na samą siebie. Traciła zimną krew, traciła kontrole nad sobą, traciła do siebie zaufanie. Szybko się obróciła i zniknęła w tłumie ludzi. Max zmarszczył brwi, nie wiedząc, jak ma to odczytywać. Jednak po dłuższej chwili zastanowienia uśmiechnął się sam do siebie i wstał. Nabrał głęboko powietrza, a potem ruszył w kierunku klasy. Jeszcze bardziej się rozpromienił, kiedy przypomniał sobie, że teraz lekcja biologii. A te zajęcia miała z nim jednocześnie panna Parker.
* * *
Max siedział już wygodnie w swojej ławce i od czasu do czasu zerkał na drzwi, którymi mogła w każdej chwili wejść Liz. Evans był już bardzo pewny siebie w tej sytuacji. Rzeczywiście jego przyjacielowi Guerinowi udało się wybić Liz z jej rytmu samoobrony i trzeźwości umysłu. Teraz dziewczyna drżała nawet na samą myśl o spotkaniu z Maxem i on o tym doskonale wiedział. W duchu stwierdził, że powinien nawet podziękować przyjacielowi za tak świetne podłoże do dalszych manipulacji. Rozparł się wygodniej na stołku i przywrócił swój cyniczny uśmieszek na twarz. Kiedy jego ciemne oczy niby od niechcenia skierowały się w stronę wejścia, akurat wkroczyła do sali Liz Parker. Wydawała się być pochłonięta czymś doszczętnie, ale szybko powróciła do rzeczywistości, gdy tylko zobaczyła zimne i kuszące spojrzenie Maxa. Zarumieniła się mocno, pochyliła głowę i szybko usiadła w swojej ławce. Czuła się tym bardziej nieswojo, że Max siedział tuż za nią i doskonale wiedziała, że właśnie wpija się w nią wzrokiem. Nabrała powietrza i starała się zachowywać jakby nigdy nic, naturalnie. Tylko jej ciało i zmysły odmawiały posłuszeństwa. Ciarki przebiegały po jej skórze, dziwne zażenowanie dało o sobie znać. Świdrujący i palący wzrok chłopaka przeszywał ja na wskroś, czuła się jakby ja wręcz rozbierał spojrzeniem. Jęknęła ledwo słyszalnie. Potem pospiesznie pochyliła się nad notatkami i do końca lekcji nawet nie drgnęła. Tymczasem Max świetnie się bawił, widząc jak niewinna dziewczyna się męczy i walczy z samą sobą, aby się nie odwrócić, aby nie dać po sobie poznać nic. Ale było mu mało. Musiał całkowicie wytrącić jej broń z ręki, żeby zupełnie pokazała swoją bezsilność i jego wyższość nad nią. Kiedy nauczyciel był zajęty sprawdzaniem testów, a oni mieli czytać rozdział piąty w podręczniku, Max pochylił się do przodu i syknął wprost do ucha Parker:
- Liz...
Nic. Tylko wydawało mu się, że przyspieszył jej oddech. Pokręcił głową i ponownie wyszeptał w jej stronę:
- Liz.
Znów nic, oprócz lekkiego jęknięcia. To zaczynało go odrobinę drażnić, więc przechylił się ponownie i już chłodniej syknął:
- Parker obróć się, albo zawołam cię na głos na oczach wszystkich.
Poskutkowało. Liz najpierw zastygła w bezruchu, a potem niepewnie odwróciła twarz i spojrzała na niego. Evans uśmiechnął się i podał jej zwinięta karteczkę. Zrobił to tak, aby dotknąć jej ręki i poczuć to drżenie, o którym mówił Michael. Tak też się stało. Jakby prąd przeszył jej drobne ciałko, a skóra zadrżała. Triumf zawitał na twarzy chłopaka. Liz tymczasem odczytała kartkę: „Spotkaj się ze mną dzisiaj.” Przełknęła ślinę, nie wiedząc, co odpisać. A potem drżącą ręką naskrobała odpowiedź. Obróciła się lekko i położyła kartkę na stole. Chciała to zrobić tak szybko, aby nie udało się Maxowi nawiązać z nią kontaktu czy ponownie dotknąć jej ręki. Ale Evans był na to za szybki. Chwycił dłoń Liz i zatrzymał ją na chwilę. Dopiero kiedy kolejny dreszcz przebiegł po koniuszkach jego nerwów, świadcząc o tym, jak bardzo wybita z rytmu jest Parker, uwolnił uścisk. Z uśmiechem i pewnością rozwinął rulonik, ale jego zadowolenie szybko minęło. „Nie mogę. Mam dzisiaj zmianę w Crashdown” Nie dał się jednak tak łatwo wykołować. Wiedział, że gdyby zdradził plany, Liz znalazłaby wymówkę. A tak, jeśli nic nie będzie wiedzieć, on ją zaskoczy. Postanowił, że pójdzie do Crashdown. Kiedy zabrzmiał dzwonek, Max zebrał swoje rzeczy i wyszedł z klasy, jakby nigdy nic. Liz była tym lekko zadziwiona, bo sądziła, że będzie ją gnębił, znów robił dziwne podchody, a ona znów będzie się go bała. To musiała przyznać szczerze. Bała się Maxa Evansa. Bała się tego kim był, a najbardziej przerażało ją, że mimo wiedzy jaki on jest, zaczynała go lubić, a może i coś więcej. Ale tego już nie była w stanie wykrztusić.
c.d.n.
NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI
V
Liz przemierzała szkolny korytarz, tak jak zawsze. Skierowała się do swojej szafki. Kilka metrów od niej, zatrzymała się i stanęła jak wryta. Oto bowiem wsparty o szafkę obok stał Max Evans i najwyraźniej na kogoś czekał. Błąd. Najwyraźniej na nią czekał. Kiedy tylko jego oczy odnalazły postać drobnej brunetki, od razu się uśmiechnął i rozpogodził. Parker niepewnie zbliżyła się do szafki i spojrzała na chłopaka, opuszczając nieco głowę. Max uśmiechnął się jeszcze bardziej, zbliżył do niej ciałem i powiedział miło:
- Hej Liz.
- Um... hej Max. – odpowiedziała rumieniąc się
Nie podnosiła głowy, ani nie obracała się. Wiedziała bez tego, co w tej chwili działo się na szkolnym korytarzu. Oczy wszystkich zwróciły się w ich stronę. Liz wiedziała, że każdy dokładnie bada ją, od stóp aż po głowę. A wszystko za sprawą Maxa Evansa. Nic dziwnego. Sama byłaby zaciekawiona, gdyby zobaczyła go w towarzystwie kogoś mało znanego, pospolitego. Nie wiedziała czy ma czuć się dumna i wyróżniona, czy spalić się ze wstydu. Tymczasem Max uważnie przemierzał wzrokiem jej sylwetkę. Musiał przyznać, że zrobiła na nim piorunujące wrażenie. Miał już różne dziewczyny, włącznie z miss szkoły, ale czegoś tak czystego i niewinnego jeszcze nie. To podsycało w nim iskierkę żądzy. Jednocześnie coś innego w Liz Parker robiło na nim niesamowite wrażenie. Wszystkie dziewczyny od razu na niego by się rzuciły, zaczęłyby się rozpływać albo rozpalać. A Liz podchodziła do tego z dystansem, ze spokojem, obawą i chęcią jednocześnie. Pierwszy raz spotykał się z czymś takim. Zauważył, że Liz stoi w bezruchu. Ani nie wyjmuje książek, ani ich nie chowa. Najwyraźniej zachowanie ludzi dokoła musiało nią tak wstrząsnąć. Max uśmiechnął się sam do siebie, przebiegł wzrokiem po tłumie ludzi, którzy się w nich ukradkiem wgapiali, a potem jeszcze raz spojrzał na brunetkę. Jednym ruchem wsunął się między nią a szafkę, jednocześnie plecami zatrzaskując drzwiczki. Zdumiona dziewczyna podniosła na niego swoje wielkie, ciemne i gwieździste oczy. Ale uśmiechnęła się, kiedy zobaczyła jego figlarne spojrzenie. Potrząsnęła głową i lekko przekręciła głowę, zerkając na innych uczniów, wciąż nieustannie spoglądających w te stronę. Odgarnęła dłonią pasmo włosów i powiedziała półszeptem:
- Wszyscy się na nas gapią. Chyba mają błędne pojęcie o nas.
- Tak? – Max zapytał niby ze zdziwieniem
- Wiesz, wysnuwają pochopne wnioski. – lekko opuściła głowę
- Hmm... Dajmy im powód do takich wniosków.
To powiedziawszy wyprostował się i ruszył w stronę głównego wyjścia, oczywiście lekko, niezauważalnie pociągając za sobą Liz. Zdezorientowana dziewczyna podskoczyła, ale poszła z nim, dość niepewnie. Ręka Maxa wsunęła się na drobne ciało Liz, obejmując ją w pasie. Ciemne oczy dziewczyny momentalnie wbiły się w chłopaka. Gdy ten jednak puścił do niej oczko, uśmiechnęła się, pokręciła głową i udawała, że świetnie się bawi. Wyszli na zewnątrz i skierowali się w stronę murka. Wszyscy obracali głowy i przyglądali się temu, co miało teraz miejsce. Max Evans i nowa dziewczyna. Usiedli na murku. Liz czuła się conajmniej nieswojo. Usiadła i ściskała w ręku jeden duży zeszyt. Max spojrzał na nią. Wyglądała ślicznie, musiał to przyznać. Jej delikatne rysy twarzy wyglądały jakby wyrzeźbione z alabastru. Czarne włosy gładkimi pasmami opadały na ramiona. Ogniste oczy teraz przysłonięte firanką ciemnych i gęstych rzęs. Policzki pokryte lekkim rumieńcem, a usta perłowo lśniące i rozchylone. Max miał ochotę dotknąć teraz jej miękkiego ciała, spojrzeć w jej ciemne oczy, uchwycić ten strach, który przed nim taiła. Pragnął pocałować ją, spić niewinność z jej ust, sprawić, żeby zadrżała. Opanował to jednak, bo wiedział, że teraz tylko by ją to spłoszyło. Dłonią odsunął kosmyk jej włosów i szepnął cicho, ale zmysłowo:
- Wyglądasz ślicznie.
Liz obróciła twarz i spojrzała na niego ze zdumieniem. Nie odsunęła się. Jego dotyk był tak przyjemny, że nie chciała, aby przestał trwać. Ale w jednej chwili odzyskała zdrowy rozsądek i otworzyła szeroko oczy. Wyrwała się z półobjęcia i wstała błyskawicznie. Max spojrzał na nią przeciągle, jakby w zdumieniu. Dziewczyna spojrzała na niego z gniewem. Ale bardziej niż na niego, wściekła była na samą siebie. Traciła zimną krew, traciła kontrole nad sobą, traciła do siebie zaufanie. Szybko się obróciła i zniknęła w tłumie ludzi. Max zmarszczył brwi, nie wiedząc, jak ma to odczytywać. Jednak po dłuższej chwili zastanowienia uśmiechnął się sam do siebie i wstał. Nabrał głęboko powietrza, a potem ruszył w kierunku klasy. Jeszcze bardziej się rozpromienił, kiedy przypomniał sobie, że teraz lekcja biologii. A te zajęcia miała z nim jednocześnie panna Parker.
* * *
Max siedział już wygodnie w swojej ławce i od czasu do czasu zerkał na drzwi, którymi mogła w każdej chwili wejść Liz. Evans był już bardzo pewny siebie w tej sytuacji. Rzeczywiście jego przyjacielowi Guerinowi udało się wybić Liz z jej rytmu samoobrony i trzeźwości umysłu. Teraz dziewczyna drżała nawet na samą myśl o spotkaniu z Maxem i on o tym doskonale wiedział. W duchu stwierdził, że powinien nawet podziękować przyjacielowi za tak świetne podłoże do dalszych manipulacji. Rozparł się wygodniej na stołku i przywrócił swój cyniczny uśmieszek na twarz. Kiedy jego ciemne oczy niby od niechcenia skierowały się w stronę wejścia, akurat wkroczyła do sali Liz Parker. Wydawała się być pochłonięta czymś doszczętnie, ale szybko powróciła do rzeczywistości, gdy tylko zobaczyła zimne i kuszące spojrzenie Maxa. Zarumieniła się mocno, pochyliła głowę i szybko usiadła w swojej ławce. Czuła się tym bardziej nieswojo, że Max siedział tuż za nią i doskonale wiedziała, że właśnie wpija się w nią wzrokiem. Nabrała powietrza i starała się zachowywać jakby nigdy nic, naturalnie. Tylko jej ciało i zmysły odmawiały posłuszeństwa. Ciarki przebiegały po jej skórze, dziwne zażenowanie dało o sobie znać. Świdrujący i palący wzrok chłopaka przeszywał ja na wskroś, czuła się jakby ja wręcz rozbierał spojrzeniem. Jęknęła ledwo słyszalnie. Potem pospiesznie pochyliła się nad notatkami i do końca lekcji nawet nie drgnęła. Tymczasem Max świetnie się bawił, widząc jak niewinna dziewczyna się męczy i walczy z samą sobą, aby się nie odwrócić, aby nie dać po sobie poznać nic. Ale było mu mało. Musiał całkowicie wytrącić jej broń z ręki, żeby zupełnie pokazała swoją bezsilność i jego wyższość nad nią. Kiedy nauczyciel był zajęty sprawdzaniem testów, a oni mieli czytać rozdział piąty w podręczniku, Max pochylił się do przodu i syknął wprost do ucha Parker:
- Liz...
Nic. Tylko wydawało mu się, że przyspieszył jej oddech. Pokręcił głową i ponownie wyszeptał w jej stronę:
- Liz.
Znów nic, oprócz lekkiego jęknięcia. To zaczynało go odrobinę drażnić, więc przechylił się ponownie i już chłodniej syknął:
- Parker obróć się, albo zawołam cię na głos na oczach wszystkich.
Poskutkowało. Liz najpierw zastygła w bezruchu, a potem niepewnie odwróciła twarz i spojrzała na niego. Evans uśmiechnął się i podał jej zwinięta karteczkę. Zrobił to tak, aby dotknąć jej ręki i poczuć to drżenie, o którym mówił Michael. Tak też się stało. Jakby prąd przeszył jej drobne ciałko, a skóra zadrżała. Triumf zawitał na twarzy chłopaka. Liz tymczasem odczytała kartkę: „Spotkaj się ze mną dzisiaj.” Przełknęła ślinę, nie wiedząc, co odpisać. A potem drżącą ręką naskrobała odpowiedź. Obróciła się lekko i położyła kartkę na stole. Chciała to zrobić tak szybko, aby nie udało się Maxowi nawiązać z nią kontaktu czy ponownie dotknąć jej ręki. Ale Evans był na to za szybki. Chwycił dłoń Liz i zatrzymał ją na chwilę. Dopiero kiedy kolejny dreszcz przebiegł po koniuszkach jego nerwów, świadcząc o tym, jak bardzo wybita z rytmu jest Parker, uwolnił uścisk. Z uśmiechem i pewnością rozwinął rulonik, ale jego zadowolenie szybko minęło. „Nie mogę. Mam dzisiaj zmianę w Crashdown” Nie dał się jednak tak łatwo wykołować. Wiedział, że gdyby zdradził plany, Liz znalazłaby wymówkę. A tak, jeśli nic nie będzie wiedzieć, on ją zaskoczy. Postanowił, że pójdzie do Crashdown. Kiedy zabrzmiał dzwonek, Max zebrał swoje rzeczy i wyszedł z klasy, jakby nigdy nic. Liz była tym lekko zadziwiona, bo sądziła, że będzie ją gnębił, znów robił dziwne podchody, a ona znów będzie się go bała. To musiała przyznać szczerze. Bała się Maxa Evansa. Bała się tego kim był, a najbardziej przerażało ją, że mimo wiedzy jaki on jest, zaczynała go lubić, a może i coś więcej. Ale tego już nie była w stanie wykrztusić.
c.d.n.
Hej, hej. Oto ja wasza ukochana autorka naprawde wpadnę przez was w samouwielbienie...
Co do mojego domniemanego talentu to nie będe go marnować, przyrzekam! A ponieważ powiedziałam, że nie dam się długo prosić, to... oto kolejna część. Ale ona musi wam starczyć na cały weekend! (albo chociaż do niedzieli o 20:00) ok? A i jeszcze jedno!!! To zwłaszcza kieruję do Reny (ale i do innych, którzy czytali tę książkę) - w tej części zamieściłam kilka autentycznych wypowiedzi z książki P.C. de Laclos, uda wam się je znaleźć?
NIBEZPIECZNE ZWIĄZKI
VI
Isabel siedziała pod drzewem i zajadała się brzoskwinią. Wyrzuciła pestkę owocu, trafiając nią w jakiegoś przechodnia, a potem ponownie skierowała twarz ku słońcu. Nagle poczuła jak czyjeś dłonie splatają się wokół niej a czyjeś usta mocno ją całują, spijając cały sok z brzoskwini, jaki pozostał na jej wargach. Pocałunek był niesamowity, ale jednocześnie był dla niej zbyt wielkim zaskoczeniem. Wyrwała się z objęć i spojrzała na bezczelnego chłopaka, który odważył się to zrobić.
- Michael?! – wykrzyknęła
Guerin uśmiechnął się złośliwie a potem językiem oblizał się, smakując resztkę soku. Zauważył, że blondynka jest conajmniej zdumiona, a taką bardzo rzadko się ją widywało. Mrugnął zawadiacko, a kładąc się na murku, powiedział jakby obojętnie:
- Nie ekscytuj się tak. To tylko krótki, przyjacielski, bardzo brzoskwiniowy pocałunek.
Issy spojrzała na niego jak na wariata, ale potem powróciła swoją dawną chłodną minę i odpowiedziała:
- Wiesz, gdybyś nie był moim tak zwanym przyjacielem, to zemściłabym się i zrujnowała ci życie za taką zniewagę.
Michael tylko się uśmiechnął i wygodnie ułożył swoją głowę na jej kolanach. Isabel jedną dłonią opierała się o trawę a druga zaczęła wczesywać w jego włosy. Jej oczy jednak wciąż błądziły po mijających nastolatkach, jakby kogoś konkretnego tam szukała. Michael zamknął powieki, a potem powiedział, jakby sam do siebie:
- W zasadzie dlaczego my nie jesteśmy ze sobą?
- Bo oboje się za dobrze znamy i wiemy, że żadne z nas nie jest zdolne do uczuć wyższych. Poza tym skończyłaby się frajda z uwodzenia innych. – odpowiedziała Isabel
Michael otworzył jedno oko i spojrzał na nią. Jej dłoń wciąż tkwiła w jego włosach, ale wzrok tkwił wśród tłumu uczniów. Chłopak wyraźnie zlustrował jej twarz. Zawsze ją uważał za ładną i inteligentną, ale tylko jako przyjaciółkę i towarzyszkę gierek psychologicznych. Po dłużej chwili zastanowienia wzdrygnął się na samą myśl o tym, że mogliby być razem. Dziewczyna ładna i interesująca, ale nie dla niego. Dlaczego? Musiał szanować swoją reputację. Swoją i jej. Gdyby się związali, mogłoby to grozić, że któreś z nich albo oboje stracą to poważanie i strach innych. Poza tym Isabel miała rację. Nie byłoby już frajdy, bo byliby związani jakby skuci kajdankami. Zamknął ponownie oczy i wygodnie leżał. Po chwili mruknął w stronę blondynki:
- Czego ty tam tak usilnie wypatrujesz?
- Kogo. – poprawiła go chłodno – Mojego brata i jego nowej ofiary.
- Hmmm... – Michael się uśmiechnął i wstał – Skoro tu ich nie widać, to chyba wiadomo co robią.
- Właśnie, że nie. – odpowiedziała – Parker jest silną twierdzą. Ciężko ją zdobyć.
- Ta... – mruknął – Istna Bastylia.
W tym momencie urwał i jęknął. Szła w jego stronę blondyneczka z wyraźnie wściekłą miną. To była Maria De Luca. Isabel nawet nie zauważyła, kiedy jej przyjaciel zniknął gdzieś, najwyraźniej uciekając przed dziewczyną. Sama wciąż szukała spojrzeniem brata lub Liz, albo ich obojga. Podskoczyła, kiedy ktoś ją klepnął w plecy. Odwróciła twarz i zobaczyła swojego brata. Musiała się porządnie przejąć, bo Max wręcz zanosił się śmiechem na jej widok. Zmierzyła go ostrym i lodowatym spojrzeniem, a potem powróciła do dawnej pozycji. Evans usadowił się obok niej i milczał, jakby usiłując cokolwiek odczytać z jej twarzy. Po długiej ciszy, Isabel odwróciła w jego stronę twarz. Niebieskie oczy były w tym momencie tak zimne, jak ostrze sztyletu. Max przeczuwał, że siostra jest nie w humorze i że prawdopodobnie coś idzie nie po jej myśli. Kiedy tylko coś obracało się przeciwko niej lub szło niezgodnie z planem, panna Evans robiła się jadowita jak żmija. Rozchyliła usta, jak sądził Max aby właśnie ukąsić go:
- I? – z jej ust wydobyło się tylko to
- Co „i”? – zapytał niby to zdezorientowany chłopak
- Maxwell proszę cię, nie pogrywaj sobie ze mną. Nie mam na to nastroju. – zabrzmiało to niezwykle prawdziwie, a Max doskonale wiedział, kiedy nie wolno się drażnić z nią, tak samo jak ona wiedziała, kiedy jego nie należy drażnić – Jak ci idzie?
- Dość dobrze. – uśmiechnął się – Nie jest taka twarda jak sądziłaś. Drży na sam mój widok.
- Heh. – Issy zakpiła ewidentnie – Drży, bo się boi. Ale nie tego, co czuje, tylko tego, kim ty jesteś. Nie uda ci się przezwyciężyć tej obawy przed diabłem. Będziesz ją trzymał w ramionach i poczujesz, że serce jej bije, będzie ono biło ze strachu, a nie z miłości.
- Mówisz, jakbyś doskonale znała Liz. – powiedział Max chłodnym tonem, bo słowa Isabel doszczętnie go wyprowadziły z równowagi. Jak to? Ona nie kocha go, jego, którego wielbią wszystkie inne? – A przecież chodzi ci tylko o zemstę i to nie na samej Liz.
- Owszem. Zemsta to główny powód. Bo cóż to za pewność siebie u tego człowieka, który ośmiela się zasypiać spokojnie, gdy obrażona przez niego kobieta nie zemściła się jeszcze? – powiedziała Isabel i wbiła wzrok w brata – Poza tym tu chodzi o grę. Zawsze o to chodziło. – kiedy następowało długie milczenie dodała – Max, ty chyba nie sądzisz, że ciebie można kochać. Że nas można kochać? Można nas wielbić, bać się nas, ale nie prawdziwie kochać. To tylko chemia, tylko zauroczenie tych wszystkich dokoła. A twoja krystaliczna panna Parker ciebie nie kocha i nie będzie w stanie. Ona może tylko się ciebie bać i bać tego, że jest za słaba by się bronić. I Max... – dodała pochylając się w jego stronę – Po co jej ty, skoro ma jego? – to powiedziawszy wskazała głową w stronę szkoły, gdzie na schodach stała Liz obejmowana przez Kyle
Max wstrzymał oddech. Jak ona śmie? Jak śmie się czuć dobrze w towarzystwie Valentiego? Jak śmie spokojnie dawać się obejmować? Może należeć do Maxa, ale wciąż klei się do Kyla? I to uśmiecha się, jest szczęśliwa, nie jest niepewna, nie jest słaba! To całkowicie ugodziło w dumę i pewność Evansa. Rozpromienione oczy przykryła mgła złości i pożądania jednocześnie. Wstał i nie odrywając wzroku od Liz powiedział zimno i niebezpiecznie:
- Dość tego! Ona śmie się ze mną bawić w takie podchody? Ze mną?!
- Chciałbyś, żeby się poddała, co? – zapytała Isabel
- O, nie! Niech się podda, ale niech walczy. Niech, nie mając dość siły, aby zwyciężyć, ma jej na tyle, aby się opierać. Niech karmi się do syta poczuciem własnej słabości i niech będzie zmuszona sama uznać swą porażkę!
c.d.n.
Hmmm... dzięki za komplement. Czy się pojawi? hmmm....Powiem krótko: super piszesz, ciekawie. Twoje wszystkie opowiadania są wspaniałe!
A co do tego ff, mam nadzieję, że jednak jutro albo najpóźniej w sobote pojawi się kolejna część
O, nie zgadzam się, że to jest najlepsze. W moim rankingu moich ff, zajmuje zaledwie czwarte miejsce (cóż...na dwadzieścia pare, ale czwarte) Skoro tak na mnie liczysz...nie dam się długo prosić.to jest najlepsze!!! Pobija wszystkie!!! I jeszcze jedno - dodaj następną część przed niedzielą, bo w niedzielę wyjeżdżam na ferie i sama wiesz... LICZĘ NA CIEBIE!!!
Loonie ty jak Renya polarek... No dobra przyznam się od razu! Polarek jest w mojej głowie, już powstaje jego zarys a może wkrótce przeleję to na papier i go ujrzycie. Także o polarki się nie martwcie. A tłumaczenie prawdopodobnie będzie dotyczyło "Embracing the enemy" lub inne opo z cyklu Traitors...moze polarek????
A moge nie tłumaczyć tylko napisać własny?ja też mam nadzieje że zechcesz przetłumaczyć jakiś fajny polarek
Hmmm... powiem wam w sekrecie - tylko niekomu nie wygadajcie - że zakończenie was zaskoczy... A czy liz się bedzie bronić. O tym przekonacie się w dalszych częściach!mam nadzieję że Liz będzie się starała jednak jeszcze bronić i nie podda sie tak szybko urokowi Max'a choć juz po części to zrobiła
Co do mojego domniemanego talentu to nie będe go marnować, przyrzekam! A ponieważ powiedziałam, że nie dam się długo prosić, to... oto kolejna część. Ale ona musi wam starczyć na cały weekend! (albo chociaż do niedzieli o 20:00) ok? A i jeszcze jedno!!! To zwłaszcza kieruję do Reny (ale i do innych, którzy czytali tę książkę) - w tej części zamieściłam kilka autentycznych wypowiedzi z książki P.C. de Laclos, uda wam się je znaleźć?
NIBEZPIECZNE ZWIĄZKI
VI
Isabel siedziała pod drzewem i zajadała się brzoskwinią. Wyrzuciła pestkę owocu, trafiając nią w jakiegoś przechodnia, a potem ponownie skierowała twarz ku słońcu. Nagle poczuła jak czyjeś dłonie splatają się wokół niej a czyjeś usta mocno ją całują, spijając cały sok z brzoskwini, jaki pozostał na jej wargach. Pocałunek był niesamowity, ale jednocześnie był dla niej zbyt wielkim zaskoczeniem. Wyrwała się z objęć i spojrzała na bezczelnego chłopaka, który odważył się to zrobić.
- Michael?! – wykrzyknęła
Guerin uśmiechnął się złośliwie a potem językiem oblizał się, smakując resztkę soku. Zauważył, że blondynka jest conajmniej zdumiona, a taką bardzo rzadko się ją widywało. Mrugnął zawadiacko, a kładąc się na murku, powiedział jakby obojętnie:
- Nie ekscytuj się tak. To tylko krótki, przyjacielski, bardzo brzoskwiniowy pocałunek.
Issy spojrzała na niego jak na wariata, ale potem powróciła swoją dawną chłodną minę i odpowiedziała:
- Wiesz, gdybyś nie był moim tak zwanym przyjacielem, to zemściłabym się i zrujnowała ci życie za taką zniewagę.
Michael tylko się uśmiechnął i wygodnie ułożył swoją głowę na jej kolanach. Isabel jedną dłonią opierała się o trawę a druga zaczęła wczesywać w jego włosy. Jej oczy jednak wciąż błądziły po mijających nastolatkach, jakby kogoś konkretnego tam szukała. Michael zamknął powieki, a potem powiedział, jakby sam do siebie:
- W zasadzie dlaczego my nie jesteśmy ze sobą?
- Bo oboje się za dobrze znamy i wiemy, że żadne z nas nie jest zdolne do uczuć wyższych. Poza tym skończyłaby się frajda z uwodzenia innych. – odpowiedziała Isabel
Michael otworzył jedno oko i spojrzał na nią. Jej dłoń wciąż tkwiła w jego włosach, ale wzrok tkwił wśród tłumu uczniów. Chłopak wyraźnie zlustrował jej twarz. Zawsze ją uważał za ładną i inteligentną, ale tylko jako przyjaciółkę i towarzyszkę gierek psychologicznych. Po dłużej chwili zastanowienia wzdrygnął się na samą myśl o tym, że mogliby być razem. Dziewczyna ładna i interesująca, ale nie dla niego. Dlaczego? Musiał szanować swoją reputację. Swoją i jej. Gdyby się związali, mogłoby to grozić, że któreś z nich albo oboje stracą to poważanie i strach innych. Poza tym Isabel miała rację. Nie byłoby już frajdy, bo byliby związani jakby skuci kajdankami. Zamknął ponownie oczy i wygodnie leżał. Po chwili mruknął w stronę blondynki:
- Czego ty tam tak usilnie wypatrujesz?
- Kogo. – poprawiła go chłodno – Mojego brata i jego nowej ofiary.
- Hmmm... – Michael się uśmiechnął i wstał – Skoro tu ich nie widać, to chyba wiadomo co robią.
- Właśnie, że nie. – odpowiedziała – Parker jest silną twierdzą. Ciężko ją zdobyć.
- Ta... – mruknął – Istna Bastylia.
W tym momencie urwał i jęknął. Szła w jego stronę blondyneczka z wyraźnie wściekłą miną. To była Maria De Luca. Isabel nawet nie zauważyła, kiedy jej przyjaciel zniknął gdzieś, najwyraźniej uciekając przed dziewczyną. Sama wciąż szukała spojrzeniem brata lub Liz, albo ich obojga. Podskoczyła, kiedy ktoś ją klepnął w plecy. Odwróciła twarz i zobaczyła swojego brata. Musiała się porządnie przejąć, bo Max wręcz zanosił się śmiechem na jej widok. Zmierzyła go ostrym i lodowatym spojrzeniem, a potem powróciła do dawnej pozycji. Evans usadowił się obok niej i milczał, jakby usiłując cokolwiek odczytać z jej twarzy. Po długiej ciszy, Isabel odwróciła w jego stronę twarz. Niebieskie oczy były w tym momencie tak zimne, jak ostrze sztyletu. Max przeczuwał, że siostra jest nie w humorze i że prawdopodobnie coś idzie nie po jej myśli. Kiedy tylko coś obracało się przeciwko niej lub szło niezgodnie z planem, panna Evans robiła się jadowita jak żmija. Rozchyliła usta, jak sądził Max aby właśnie ukąsić go:
- I? – z jej ust wydobyło się tylko to
- Co „i”? – zapytał niby to zdezorientowany chłopak
- Maxwell proszę cię, nie pogrywaj sobie ze mną. Nie mam na to nastroju. – zabrzmiało to niezwykle prawdziwie, a Max doskonale wiedział, kiedy nie wolno się drażnić z nią, tak samo jak ona wiedziała, kiedy jego nie należy drażnić – Jak ci idzie?
- Dość dobrze. – uśmiechnął się – Nie jest taka twarda jak sądziłaś. Drży na sam mój widok.
- Heh. – Issy zakpiła ewidentnie – Drży, bo się boi. Ale nie tego, co czuje, tylko tego, kim ty jesteś. Nie uda ci się przezwyciężyć tej obawy przed diabłem. Będziesz ją trzymał w ramionach i poczujesz, że serce jej bije, będzie ono biło ze strachu, a nie z miłości.
- Mówisz, jakbyś doskonale znała Liz. – powiedział Max chłodnym tonem, bo słowa Isabel doszczętnie go wyprowadziły z równowagi. Jak to? Ona nie kocha go, jego, którego wielbią wszystkie inne? – A przecież chodzi ci tylko o zemstę i to nie na samej Liz.
- Owszem. Zemsta to główny powód. Bo cóż to za pewność siebie u tego człowieka, który ośmiela się zasypiać spokojnie, gdy obrażona przez niego kobieta nie zemściła się jeszcze? – powiedziała Isabel i wbiła wzrok w brata – Poza tym tu chodzi o grę. Zawsze o to chodziło. – kiedy następowało długie milczenie dodała – Max, ty chyba nie sądzisz, że ciebie można kochać. Że nas można kochać? Można nas wielbić, bać się nas, ale nie prawdziwie kochać. To tylko chemia, tylko zauroczenie tych wszystkich dokoła. A twoja krystaliczna panna Parker ciebie nie kocha i nie będzie w stanie. Ona może tylko się ciebie bać i bać tego, że jest za słaba by się bronić. I Max... – dodała pochylając się w jego stronę – Po co jej ty, skoro ma jego? – to powiedziawszy wskazała głową w stronę szkoły, gdzie na schodach stała Liz obejmowana przez Kyle
Max wstrzymał oddech. Jak ona śmie? Jak śmie się czuć dobrze w towarzystwie Valentiego? Jak śmie spokojnie dawać się obejmować? Może należeć do Maxa, ale wciąż klei się do Kyla? I to uśmiecha się, jest szczęśliwa, nie jest niepewna, nie jest słaba! To całkowicie ugodziło w dumę i pewność Evansa. Rozpromienione oczy przykryła mgła złości i pożądania jednocześnie. Wstał i nie odrywając wzroku od Liz powiedział zimno i niebezpiecznie:
- Dość tego! Ona śmie się ze mną bawić w takie podchody? Ze mną?!
- Chciałbyś, żeby się poddała, co? – zapytała Isabel
- O, nie! Niech się podda, ale niech walczy. Niech, nie mając dość siły, aby zwyciężyć, ma jej na tyle, aby się opierać. Niech karmi się do syta poczuciem własnej słabości i niech będzie zmuszona sama uznać swą porażkę!
c.d.n.
a więc jednak Isabel z Michael'em dobrze tak też jest fajnie, ale żeby tak na zakończenie jednak byli razem , no ale zrobisz jak zechcesz pewnie i tak mi się spodoba
żałuję że nie czytałam tej książki , chyba powinnam to zrobić
co do polarka to napisz swój i przetłumacz, tym lepiej będzie więcej fajnych opowiadań do czytania
podoba mi się twój styl pisania
żałuję że nie czytałam tej książki , chyba powinnam to zrobić
co do polarka to napisz swój i przetłumacz, tym lepiej będzie więcej fajnych opowiadań do czytania
podoba mi się twój styl pisania
Czytaj między wierszami...
A można wiedziec jakie ff zajmują pozostałe miejsca? (te pierwsze)O, nie zgadzam się, że to jest najlepsze. W moim rankingu moich ff, zajmuje zaledwie czwarte miejsce (cóż...na dwadzieścia pare, ale czwarte) Skoro tak na mnie liczysz...
Hmmm...możeszA moge nie tłumaczyć tylko napisać własny?
Będę strzelać. Czy to może te:w tej części zamieściłam kilka autentycznych wypowiedzi z książki P.C. de Laclos, uda wam się je znaleźć?
1) "Ale nie tego, co czuje, tylko tego, kim ty jesteś. Nie uda ci się przezwyciężyć tej obawy przed diabłem. Będziesz ją trzymał w ramionach i poczujesz, że serce jej bije, będzie ono biło ze strachu, a nie z miłości. "
2) "Że nas można kochać? Można nas wielbić, bać się nas, ale nie prawdziwie kochać. To tylko chemia, tylko zauroczenie tych wszystkich dokoła."
Ff jak zwykle świetne! Oczywiście to wiesz
No to polarka już się nie moge doczekać, jak widze nie tylko ja! A to co będziesz tłumaczyć...pierwsze słyszę. Czy można wiedzieć co to za para Traitors?No dobra przyznam się od razu! Polarek jest w mojej głowie, już powstaje jego zarys a może wkrótce przeleję to na papier i go ujrzycie. Także o polarki się nie martwcie. A tłumaczenie prawdopodobnie będzie dotyczyło "Embracing the enemy" lub inne opo z cyklu Traitors...
Można.A można wiedziec jakie ff zajmują pozostałe miejsca?
1) Polar Dream - to moja duma polarkowa
2) Konszachty - sama nie wiem jak mi to wyszło, ale przyznaję sie (możecie to uznać za narcyzm), że niesamowicie podoba mi się to opo
3) Z pamiętnika M.G. - bo takie inne od wszystkich
a tych dalszych nie wymieniam
Z cytatami trafiłaś tylko jeden
Traitors to para, którą już raz zastosowałam, chociaz wysżło mi to zupełnie nieświadomie. Mówiąc krótko Kivar&Liz.Czy można wiedzieć co to za para Traitors?
Co za taktyka. najpierw komplement,a potem prośba. Czy wrzucę... zastanowię się.liz, jesteś kochana! Wiedziałam że wrzucisz to opowiadanko A może tak jeszcze jedna część? Np., jutro przed 12 ?
O to już pozostanie moją słodką tajemnicą. Ale powiem wam jedno: czytając to ff nie możesz być niczego pewnym. Tak samo jak ci, którzy otaczają Maxa, Michael i Isabel nie mogą być pewni czy ci grają czy mówią poważnie...to wszystko jest plecione bardzo cieniutkimi i napiętymi niteczkami i łatwo je pomylić.a więc jednak Isabel z Michael'em dobrze tak też jest fajnie, ale żeby tak na zakończenie jednak byli razem , no ale zrobisz jak zechcesz pewnie i tak mi się spodoba
No cóż... w odpowiedzi na takie komplementy i całą masę postów (no dobra mogło być więcej, następnym razem macie się postarać ) postanowiłam złamać swoją zasadę i dzisiaj umieścić kolejną część...
NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI
VII
Liz kończyła powoli swoją zmianę. Przez cały dzień chodziła jak na szpilkach, w obawie, że jednak Max Evans przyjdzie, że postanowi zburzyć jej ład i spokój. Ale nie przychodził. Jakby jeden kamień zsunął się jej z serca. Wnętrzności się rozluźniły, nie było już stresu. Ale przyszła niepewność. „Dlaczego nie przyszedł? Dlaczego mi przykro, że ot tak dał za wygraną?” Liz potrząsnęła głową i powróciła do wycierania szklanek. Jej współpracowniczka, druga kelnerka, Maria De Luca od pewnego czasu chodziła jak burza gradowa. Liz wiedziała, że kiedyś Maria spotykała się z Michaelem. Wiedziała to, bo się kolegowały, można nawet powiedzieć, że przyjaźniły. I może w imię tej przyjaźni powinna jej teraz powiedzieć, co się dzieje, że poznała Isabel i Maxa, że sama miała przyjemność rozmawiać z Guerinem. Ale zawsze jakaś siła hamowała jej słowa w gardle i zatrzaskiwała język. Może bała się powiedzieć Marii o nowych znajomych. Bała się tego, co ona może powiedzieć o nich, a umysł Liz nie chciała do siebie dopuszczać tej informacji. Ludzie z każdą minutą opuszczali Crashdown. Maria też się wcześniej urwała. Tylko Parker pozostała ze swoimi myślami. Była na zapleczu i kończyła zamiatanie. Miała właśnie wyjść zamknąć lokal, kiedy w drzwiach stanął Max. Brunetka zatrzymała się w pół kroku i spojrzała na niego przerażonym wzrokiem. Wyglądał trochę inaczej niż zwykle. Teraz patrzyła na nią bardzo intensywnie, z ogromnym pożądaniem i... gniewem? Liz odskoczyła w tył i już otworzyła usta, aby zadać tendencyjne pytanie, co tu robi, kiedy Evans wykonał najmniej spodziewany dla niej ruch. Szybkim krokiem zbliżył się do niej, zacisnął ramiona wokół jej drobnego ciała i pocałował ją. To był najbardziej namiętny, najbardziej władczy i najgorętszy pocałunek, jakiego w całym swoim życiu zasmakowała. Początkowo poddała się bez walki, jakby osuwając się w jego ramiona. Ale po chwili odzyskała rozum i zaczęła się wyrywać. Używał całej swojej siły, aby go odepchnąć i zrobiła coś, czego sama by się nie spodziewała. Powietrze przeciął odgłos dłoni uderzającej o policzek. Max wyprostował się i wbił w nią wzrok pełen zaskoczenia i furii. Czuł pieczenie na policzku, ale ani drgnął. Za to ona się przestraszyła. Nigdy jeszcze tak nie zareagowała. Odsunęła się i zakryła dłonią usta, jakby w obawie. Oczy zamigotały jej kryształkami łez. Max przełknął ślinę i powiedział chłodno:
- Jesteś nienormalna.
- Ja... – chciała się bronić Liz
- Zakłamana. Najpierw robisz maślane oczy, kokietujesz mnie...
- Ale, ja nigdy...ja nie...
- A ja jak głupek poddaję się tobie i twojemu urokowi. Myślałem, że coś do mnie czujesz. Ale okazuje się, że tylko ja jestem idiotą, który się zakochał.
Obrócił się i chciał wyjść. Ale Liz lekko drgnęła i dotknęła dłonią jego ramienia. Gwałtownie je odtrącił, ale dłoń powróciła. Spojrzał na roztrzęsioną Liz, a ta zdołała tylko wymamrotać:
- Przepraszam.
Odwrócił się do niej ponownie i zmierzył wzrokiem całą jej sylwetkę. Pokręcił głową i znów chciał odejść. Tym razem zagrodziła mu drogę i spojrzała prosto w oczy. Jej drobne dłonie niepewnie zatrzymały się na jego torsie, a głos półszeptem się z niej wydobywał:
- Ja... ja po prostu boję się...
- Mnie? – zapytał ze zdumieniem
- Nie... tego... co czuję
- Wiesz. Nie mam nastroju na takie gierki. – odpowiedział chłodno i chciał ją odsunąć, ale ciepła dłoń dotknęła jego twarzy i usłyszał:
- Zostań.
Po tych słowach Liz Parker wspięła się na palcach i pocałowała go. Przebłysk tryumfu zagościł w umyśle Evansa, ale nie dał oczywiście tego po sobie poznać. Znów oplótł ramionami jej ciało i uniósł wyżej. Kiedy ich języki wirowały ze sobą, a dłonie Liz zaczęły powoli rozpinać guziki od jej uniformu, coś trzasnęło w nim. Odsunął się od niej gwałtownie. Spojrzał na zdziwioną dziewczynę, a potem wybiegł.
* * *
Liz siedziała posępnie w damskiej toalecie. Kiedy do środka weszły dwie dziewczyny, szybko zamknęła się w jednej z kabin. Dziewczyny nie zauważyły jej i kontynuowały swoją rozmowę. W jednym z głosów Liz rozpoznała Tess Harding, która do niedawna spotykała się z Maxem. Drugiej dziewczyny chyba nie znała.
- Więc to prawda? Że Isabel szuka zemsty?
- O tak. – zabrzmiał stalowy głos Tess – nie wiem na kim i za co, ale wiem to na pewno. Biedna dziewczyna nie wie, w co się pakuje.
- Każdy wie, że znajomość z rodzeństwem Evansów i z Guerinem nie wróży nic dobrego. Można się zabawić, ale nic więcej.
- Nie wiem co to za dziewczyna ma być uwiedziona i sprowadzona na złą drogę, ale już jej współczuję. Ponoć zemsta ma być słodka. Isabel postanowiła wykorzystać do tego brata.
- Maxa? – zabrzmiał zdumiony głos drugiej
- No tak. Michael ma w obecnej chwili przerwę, bo wciąż musi uciekać przed De Lucą. – zaśmiała się – Więc do akcji wkroczył Max.
- Nie jesteś zła?
- Nie. Max to przeszłość. To padalec, którego należałoby zdeptać, a z jego skóry zrobić rękawiczki – powiedziała Tess
Liz siedziała skulona w kabinie i z niedowierzaniem się temu przysłuchiwała. Kiedy usłyszała, że dwie nastolatki opuściły toaletę, wyszła z kabiny. Podeszła do lustra i spojrzała na samą siebie. Nabrała powietrza, pokręciła głowa i gwałtownie otwierając drzwi, wyszła.
* * *
Michael leżał wygodnie na ławce i znów wygrzewał się w słońcu. Najwyraźniej bardzo lubił to zajęcie. Kiedy jakiś cień przesłonił mu światło, otworzył oczy. Nad nim stała Liz Parker. Uśmiechnął się i usiadł. Chciał o coś zapytać, ale dziewczyna mu przerwała. Usiadła obok niego. Bardzo blisko niego i pochylając ku niemu swoje ciało, szepnęła mu do ucha:
- Masz chwilkę czasu?
Michael był mocno zdumiony takim zachowaniem małej, niewinnej Parker. Kiedy jej dłoń delikatnie dotknęła jego twarzy i obróciła ją w jej stronę, a ich usta prawie się zetknęły, zdołał tylko pokiwać głową. Liz przesunęła twarz, ocierając się policzkiem o jego policzek i wyszeptując mu prosto do ucha:
- Mam dla ciebie propozycję...
c.d.n.
NIEBEZPIECZNE ZWIĄZKI
VII
Liz kończyła powoli swoją zmianę. Przez cały dzień chodziła jak na szpilkach, w obawie, że jednak Max Evans przyjdzie, że postanowi zburzyć jej ład i spokój. Ale nie przychodził. Jakby jeden kamień zsunął się jej z serca. Wnętrzności się rozluźniły, nie było już stresu. Ale przyszła niepewność. „Dlaczego nie przyszedł? Dlaczego mi przykro, że ot tak dał za wygraną?” Liz potrząsnęła głową i powróciła do wycierania szklanek. Jej współpracowniczka, druga kelnerka, Maria De Luca od pewnego czasu chodziła jak burza gradowa. Liz wiedziała, że kiedyś Maria spotykała się z Michaelem. Wiedziała to, bo się kolegowały, można nawet powiedzieć, że przyjaźniły. I może w imię tej przyjaźni powinna jej teraz powiedzieć, co się dzieje, że poznała Isabel i Maxa, że sama miała przyjemność rozmawiać z Guerinem. Ale zawsze jakaś siła hamowała jej słowa w gardle i zatrzaskiwała język. Może bała się powiedzieć Marii o nowych znajomych. Bała się tego, co ona może powiedzieć o nich, a umysł Liz nie chciała do siebie dopuszczać tej informacji. Ludzie z każdą minutą opuszczali Crashdown. Maria też się wcześniej urwała. Tylko Parker pozostała ze swoimi myślami. Była na zapleczu i kończyła zamiatanie. Miała właśnie wyjść zamknąć lokal, kiedy w drzwiach stanął Max. Brunetka zatrzymała się w pół kroku i spojrzała na niego przerażonym wzrokiem. Wyglądał trochę inaczej niż zwykle. Teraz patrzyła na nią bardzo intensywnie, z ogromnym pożądaniem i... gniewem? Liz odskoczyła w tył i już otworzyła usta, aby zadać tendencyjne pytanie, co tu robi, kiedy Evans wykonał najmniej spodziewany dla niej ruch. Szybkim krokiem zbliżył się do niej, zacisnął ramiona wokół jej drobnego ciała i pocałował ją. To był najbardziej namiętny, najbardziej władczy i najgorętszy pocałunek, jakiego w całym swoim życiu zasmakowała. Początkowo poddała się bez walki, jakby osuwając się w jego ramiona. Ale po chwili odzyskała rozum i zaczęła się wyrywać. Używał całej swojej siły, aby go odepchnąć i zrobiła coś, czego sama by się nie spodziewała. Powietrze przeciął odgłos dłoni uderzającej o policzek. Max wyprostował się i wbił w nią wzrok pełen zaskoczenia i furii. Czuł pieczenie na policzku, ale ani drgnął. Za to ona się przestraszyła. Nigdy jeszcze tak nie zareagowała. Odsunęła się i zakryła dłonią usta, jakby w obawie. Oczy zamigotały jej kryształkami łez. Max przełknął ślinę i powiedział chłodno:
- Jesteś nienormalna.
- Ja... – chciała się bronić Liz
- Zakłamana. Najpierw robisz maślane oczy, kokietujesz mnie...
- Ale, ja nigdy...ja nie...
- A ja jak głupek poddaję się tobie i twojemu urokowi. Myślałem, że coś do mnie czujesz. Ale okazuje się, że tylko ja jestem idiotą, który się zakochał.
Obrócił się i chciał wyjść. Ale Liz lekko drgnęła i dotknęła dłonią jego ramienia. Gwałtownie je odtrącił, ale dłoń powróciła. Spojrzał na roztrzęsioną Liz, a ta zdołała tylko wymamrotać:
- Przepraszam.
Odwrócił się do niej ponownie i zmierzył wzrokiem całą jej sylwetkę. Pokręcił głową i znów chciał odejść. Tym razem zagrodziła mu drogę i spojrzała prosto w oczy. Jej drobne dłonie niepewnie zatrzymały się na jego torsie, a głos półszeptem się z niej wydobywał:
- Ja... ja po prostu boję się...
- Mnie? – zapytał ze zdumieniem
- Nie... tego... co czuję
- Wiesz. Nie mam nastroju na takie gierki. – odpowiedział chłodno i chciał ją odsunąć, ale ciepła dłoń dotknęła jego twarzy i usłyszał:
- Zostań.
Po tych słowach Liz Parker wspięła się na palcach i pocałowała go. Przebłysk tryumfu zagościł w umyśle Evansa, ale nie dał oczywiście tego po sobie poznać. Znów oplótł ramionami jej ciało i uniósł wyżej. Kiedy ich języki wirowały ze sobą, a dłonie Liz zaczęły powoli rozpinać guziki od jej uniformu, coś trzasnęło w nim. Odsunął się od niej gwałtownie. Spojrzał na zdziwioną dziewczynę, a potem wybiegł.
* * *
Liz siedziała posępnie w damskiej toalecie. Kiedy do środka weszły dwie dziewczyny, szybko zamknęła się w jednej z kabin. Dziewczyny nie zauważyły jej i kontynuowały swoją rozmowę. W jednym z głosów Liz rozpoznała Tess Harding, która do niedawna spotykała się z Maxem. Drugiej dziewczyny chyba nie znała.
- Więc to prawda? Że Isabel szuka zemsty?
- O tak. – zabrzmiał stalowy głos Tess – nie wiem na kim i za co, ale wiem to na pewno. Biedna dziewczyna nie wie, w co się pakuje.
- Każdy wie, że znajomość z rodzeństwem Evansów i z Guerinem nie wróży nic dobrego. Można się zabawić, ale nic więcej.
- Nie wiem co to za dziewczyna ma być uwiedziona i sprowadzona na złą drogę, ale już jej współczuję. Ponoć zemsta ma być słodka. Isabel postanowiła wykorzystać do tego brata.
- Maxa? – zabrzmiał zdumiony głos drugiej
- No tak. Michael ma w obecnej chwili przerwę, bo wciąż musi uciekać przed De Lucą. – zaśmiała się – Więc do akcji wkroczył Max.
- Nie jesteś zła?
- Nie. Max to przeszłość. To padalec, którego należałoby zdeptać, a z jego skóry zrobić rękawiczki – powiedziała Tess
Liz siedziała skulona w kabinie i z niedowierzaniem się temu przysłuchiwała. Kiedy usłyszała, że dwie nastolatki opuściły toaletę, wyszła z kabiny. Podeszła do lustra i spojrzała na samą siebie. Nabrała powietrza, pokręciła głowa i gwałtownie otwierając drzwi, wyszła.
* * *
Michael leżał wygodnie na ławce i znów wygrzewał się w słońcu. Najwyraźniej bardzo lubił to zajęcie. Kiedy jakiś cień przesłonił mu światło, otworzył oczy. Nad nim stała Liz Parker. Uśmiechnął się i usiadł. Chciał o coś zapytać, ale dziewczyna mu przerwała. Usiadła obok niego. Bardzo blisko niego i pochylając ku niemu swoje ciało, szepnęła mu do ucha:
- Masz chwilkę czasu?
Michael był mocno zdumiony takim zachowaniem małej, niewinnej Parker. Kiedy jej dłoń delikatnie dotknęła jego twarzy i obróciła ją w jej stronę, a ich usta prawie się zetknęły, zdołał tylko pokiwać głową. Liz przesunęła twarz, ocierając się policzkiem o jego policzek i wyszeptując mu prosto do ucha:
- Mam dla ciebie propozycję...
c.d.n.
_liz jestes sadystaka przerywac w takiem momencie??? jeju _liz wrzuc jak najczybciej kolejna czesc bo ja tu umre z ciekawosci... prosze... chyba nie chcesz miec nikogo na sumieniu ...Liz przesunęła twarz, ocierając się policzkiem o jego policzek i wyszeptując mu prosto do ucha:
- Mam dla ciebie propozycję...
Who is online
Users browsing this forum: Bing [Bot] and 58 guests