Korzenie
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Korzenie
Kolejne opowiadanie. Nie miałam go w planach, tak jakoś wyszło między jednym tłumaczeniem a drugim. Nie jest takie jak moje ukochane "Antarian Sky", ale może też i nie jest takie najgorsze... Gorąco dziękuję Maddie, która była (i jest) bardzo pomocna, no i rzecz jasna Lukiem (który zrobił dla mnie obrazki... ) I od razu powiem szczerze, że gdyby Luki nie zrobił obrazków, ja bym tego nie umieściła. A że zrobił - wycofać się już nie mogłam... W każdym razie proszę o wyrozumiałość...
Korzenie
Część 1
Każda historia ma swój początek. Czasami ginie on w mrokach dziejów, niemalże zapomniany przez ludzi, osnuty setkami niejasnych legend. Czasami jest przekazywany z pokolenia na pokolenie, niczym jeden z największych skarbów. Czasami zaś jest tematem zakazanym, o którym nie należy mówić ani nawet wspominać. Jednak wraz z upływem czasu opowieść zyskuje coraz to nowe szczegóły i w końcu urasta do rangi mitu. Każda wojna ma kilka różnych wersji tego, co tak naprawdę ją spowodowało, a postać każdego władcy posiada różne oblicza według różnych ludzi; również przyczyny Wielkich Wojen, zwanych również Wojnami Antarskimi, które spowodowały upadek dynastii Zanar, są nie do końca jasne. Jedni mówią, że to przez nienawiść między Kivarem a młodym królem, Zanem VI, inni że przyczyną była kobieta, którą łączyły niejasne związki tak z Zanem jak i z Kivarem, nie wiadomo jednak, czy mają na myśli królewską siostrę, czy inną tajemniczą kobietę; jedni twierdzą, że to odwieczne niesnaski między rodami a drudzy, że poszło o jakieś egzotyczne tereny na jednym z księżyców. Jednak by poznać prawdziwe korzenie Wojen, należy cofnąć się nieco w czasie, gdy na Antarze panował jeszcze Zan V i Siliah, jego żona...
***
Mały Zan leżał spokojnie w łóżeczku przykryty szczelnie miękką kołderką aż po bródkę. Sapał cicho przez sen i kręcił się co jakiś czas, długie, ciemne włoski układały się łagodnie na czole dziecka. Siliah oparła się o łóżeczko i patrzyła z uczuciem na synka. Jej mały królewicz. Kiedyś będzie królem tej planety, najważniejszej w Układzie Pięciu Planet, i Siliah nie miała wątpliwości, że jej mała kruszynka będzie tak samo dobrym władcą jak ojciec i dziadek.
-Czy on nie jest śliczny? - zapytała miękkim i cichym głosem by nie obudzić małego Zana.
-Jest - odparła zdawkowo Hana stojąca po drugiej stronie łóżeczka. Siliah rzuciła jej dziwne spojrzenie - jej siostra powinna przynajmniej starać się zabrzmieć wiarygodnie mówiąc, że jej się podoba, przecież to był jej siostrzeniec! Nic jednak nie powiedziała, lata bycia królową nie poszły na marne. Umiała przecież udawać. Poprawiła na wszelki wypadek kołderkę i usiadła na kanapie wyciągając przed siebie nogi. Hana jednak za dobrze ją znała.
-Przecież wiesz, że naprawdę jest śliczny - westchnęła podchodząc do niej i przysiadając z boku.
-Więc co ci się nie podoba? - zapytała Siliah odwracając się do niej i usiłując spojrzeć jej prosto w oczy, Hana jednak unikała jej wzroku.
-Nie, nic, tylko...
-Tylko co? - nacisnęła mocniej Siliah.
-Po prostu... mam dziwne przeczucie - powiedziała z ociąganiem Hana wpatrując się we własne ręce. - Nie wizję, przeczucie...
Przez chwilę obie milczały - Siliah miała nadzieję, że Hana sama powie, ale ta jakoś nie śpieszyła się do tego.
-Dobrze, masz przeczucie - odezwała się w końcu Siliah biorąc siostrę za rękę. - Ale jestem jego matką, rozumiesz? Chcę wiedzieć. Muszę. Muszę go ochronić.
-Nie da się ochronić człowieka przed tym, co jest mu zapisane - bąknęła pod nosem Hana, wciąż uparcie obserwując swoje dłonie. - Po prostu mam wrażenie, że nie będzie miał łatwego życia - powiedziała głośniej.
-Tylko tyle? - zapytała Siliah patrząc badawczo na siostrę.
-Muszę iść. Garad na mnie czeka - Hana wstała szybko i skierowała się do drzwi. Będzie rozdarty... Awers i rewers tej samej monety... Ciężkie wahadło poruszające się rytmicznie to w jedną stronę, to w drugą... Rozpacz spleciona ze szczęściem, nienawiść z siłą...
Siliah popatrzyła za siostrą. To nie było wszystko. Potrząsnęła głową - nie, nie będzie o tym myśleć. Nie może. Zan jest jeszcze malutki i nic się nie stało. Nie może się stać. Nie będzie miał łatwego życia. To dobrze. On jest silny i poradzi sobie. Siliah wstała z kanapy i podeszła do łóżeczka synka. Popatrzyła na małego Zana pogrążonego w głębokim śnie i odetchnęła głęboko wsłuchując się w spokojny oddech dziecka.
***
Szesnaście lat później
Gdyby pewnego dnia zapytać się przechodnia, czy widział coś dziwnego w pałacu i jego otoczeniu, pewnie wzruszyłby ramionami i powiedział, że nie zauważył nic nadzwyczajnego. W środku jednak wrzało jak w ulu. Królowa Siliah nie przepadała za przyjęciami i balami, tym razem jednak uznała, że jest to konieczne. Nie ma lepszego miejsca by przedstawić młodemu następcy tronu dziewczynę, która w przyszłości być może zostanie jego żoną. Jej mąż co prawda nieco kręcił nosem, ale w gruncie rzeczy wolał wiedzieć na czym stoi. Po licznych, szerokich korytarzach biegała teraz służba, przygotowując pałac na przyjęcie gości. Dziesiątki potraw, setki kwiatów i świec, odświeżane kryształy... Królowa stała na tarasie wielkiej sali balowej i patrzyła zamyślona przed siebie. Pałac był położony na jednym ze wzgórz na których położona była Agara, a z tarasu roztaczał się przepiękny widok na miasto, z jego wysokimi, smukłymi wieżami, od kopuł których odbijały się promienie słońca. Bardziej na lewo zieleniła się dzielnica dygnitarzy i ważniejszych osób, w samym centrum zaś wznosiła się kaplica. Siliah uśmiechnęła się lekko do siebie - tam brała ślub. Całe dwadzieścia dwa lata temu. Jej myśli powróciły do dzisiejszego balu i jej umysł natychmiast zaczął pracować na najwyższych obrotach. Vilandra uparła się przy nowej sukni i była podekscytowana całym balem, trzeba dopilnować, żeby tylko nie przesadziła ze swoją elegancją, miała dopiero czternaście lat. Trzeba zmusić tego upiornego Ratha do grzecznego zachowania. Westchnęła ciężko - kochała Ratha jak własnego syna, Zan senior cieszył się, że chłopak ma takie upodobanie do walki, ale czasami jego maniery bywały nieco dziwne. A Zan junior... Nie znosił bijatyk. Nie wykazywał zainteresowania władzą. W głębi duszy Siliah cieszyła się, że jej syn był romantykiem, ale jej mąż był nieco zawiedziony. Teraz zaś był zły, bo powiedziała mu, że musi pojawić się wieczorem zamiast iść do obserwatorium.
-Księżna Hana czeka w gabinecie - oznajmił jeden ze służących pochylając lekko głowę by zaakcentować swój szacunek do władczyni. Siliah skinęła głową.
-Powiedzcie jej, że zaraz przyjdę - rzuciła.
***
Zan leżał na łóżku i patrzył tępym wzrokiem w sufit. Zdecydowanie nie miał ochoty na dzisiejsze przyjęcie. Nigdy nie miał ochoty na tego typu rzeczy. Wolałby pójść do obserwatorium, patrzeć na dalekie gwiazdy i słuchać opowieści starego Noma o życiu na innych planetach. Po co ma siedzieć i udawać, że dobrze się bawi?!
Ktoś mocno zapukał do drzwi jego komnaty, ale Zan odwrócił się plecami do drzwi i milczał. Naprawdę nie miał ochoty na towarzystwo, nie po wczorajszej kłótni z rodzicami.
-Zan, ty leniu! - donośny głos Lareka przebił się przez drzwi i mimo woli dotarł do uszu Zana. - Mieliśmy iść nad jezioro!
-Idź sobie! - odkrzyknął Zan. Owszem, Larek był jego przyjacielem, ale czasami zupełnie nie miał poczucia taktu, a dzisiaj uparł się iść nad jezioro pod miastem.
-Nigdzie sam nie idę, na mnie dziewczyny nie lecą! - zawołał głośno Larek. - Pamiętasz, jak przyczepiła się do ciebie tamta z różowymi włosami? Myślałem, że będziesz ją musiał zabrać do pałacu, inaczej... - Zan zaklął cicho, zerwał się z łóżka, otworzył szarpnięciem drzwi i wciągnął przyjaciela do środka pokoju.
-Ciszej, jak rany! - syknął. - I tak mam na pieńku z rodzicami!
-To co, idziemy? - Larek zatarł z zadowoleniem ręce. Zan jęknął cicho i rzucił się na łóżko.
-Jesteś potworem - jęknął. - Idź sobie.
-Dobra, o co poszło tym razem? - zapytał Larek ze zrezygnowaniem. Naprawdę chciał iść nad jezioro, ale bez Zana to żadna zabawa.
-O to samo co zwykle - mruknął Zan. - Och, oczywiście to, że Rath o mało znowu nie zabił dowódcy straży bawiąc się mocą a Vilandra cały czas łamie wszystkie zasady to pestka w porównaniu z tym, że nie chcę iść na tak zwany bal i że nie chcę uczyć się walki!!!
-Ale chyba nie dali ci szlabanu? - zaniepokoił się przyjaciel. - Poza tym wierz mi, znam ten ból bycia następcą tronu - uśmiechnął się pod nosem.
-Nie dali - mruknął Zan. Larek odetchnął z ulgą.
-No to nie jest tak źle - uśmiechnął się szeroko. Jeszcze zdążą pójść, a kto wie, jeśli uda im się wymknąć niepostrzeżenie z pałacu to może spotkają jakąś niezłą dziewczynę... Zan był lepszy w te klocki, dziewczyny zawsze łapały się na jego oczy. - Zbieraj się bracie, idziemy. Tylko my dwaj bez Ratha, ten dzieciuch zawsze wszystko popsuje - dorzucił myśląc dość niepochlebnie o młodszym o rok od nich dalekim kuzynie Zana, który mieszkał razem z rodziną królewską w pałacu.
-Bez Ratha? - zapytał czujnie Zan. Lubił Ratha, ale ostatnio miał go nieco dość.
-Bez - Larek wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Zan zerwał się błyskawicznie z miejsca.
-No to już, idziemy, zanim nas nakryją! - zawołał. Wolał już patrzeć, jak Larek podrywał dziewczyny niż słuchać zachwytów swojej siostry nad nową sukienką albo znosić poszturchiwania Ratha.
***
Zan patrzył leniwie na różowe niebo. Czuł się kompletnie zrelaksowany i nagle wszystkie poprzednie problemy wydawały mu się błahostką. Zamknął oczy i wystawił twarz ku słońcu, od jeziora wiał lekki wiatr. Dlaczego nie mógł być zwykłym chłopakiem a nie następcą tronu? Chociaż i to miało swoje dobre strony...
Z niejakiego oddalenia dobiegały wesołe głosy Lareka i jakiś dwóch dziewczyn. Jego przyjaciel był bardzo dobrym kumplem, tyle że miał w nosie cały romantyzm i spacery przy księżycach.
Nagle Zan poczuł na sobie czyjś wzrok. Ktoś przyglądał mu się bacznie. Zan przez chwilę nie poruszał się, ale ta osoba wciąż wpatrywała się w niego uważnie. Otworzył szybko oczy i rozejrzał się uważnie, ale w pobliżu był jedynie Larek i dwie dziewczyny, zajęci sobą nieco dalej i nie zwracający uwagi na Zana. Gdzieś po drugiej stronie jeziora kłębił się znaczny tłum ludzi, choć tu, gdzie byli, było pustawo. Zerknął do góry na skałę wznoszącą się ponad nimi i dostrzegł na jej szczycie jakąś postać dziewczyny, szczupłej i jasnej. Dziewczyna jednak zakręciła się i zniknęła błyskawicznie - Zan zaś zerwał się z miejsca i skoczył w krzaki, w kierunku jedynego dogodnego zejścia z góry; znał w końcu tereny jak własną kieszeń. Zaplątał się jednak w długie pnącza dzikiego wina, które wyjątkowo upodobały sobie tereny nad jeziorem, widać lubiły taki klimat. Jednocześnie jednak umożliwiły dziewczynie spokojne zejście z góry i gdy w końcu Zan wyplątał się z tych cholernych krzaków, ona już niemalże zniknęła za drzewami. Podziękował w duchu za sprawność fizyczną i upór trenera Jahrny, w dwóch susach dogonił dziewczynę, chwycił ją za ramię i odwrócił ku sobie, poczym dosłownie oniemiał.
Patrzyła na niego para niesamowitych, błękitnych oczu, pełnych ufności i strachu, które całkowicie odebrały mu mowę...
Zan zwolnił nieco uścisk dłoni na ramieniu dziewczyny - zauważył równocześnie, że miała na sobie śliczną, delikatną sukienkę. I choć zasadniczo nie przepadał za niebieskim kolorem od czasu, gdy mała Lonnie wysmarowała błękitną farbą jego zabawki jakieś dziesięć lat temu, to jednak nagle poczuł, że w gruncie rzeczy to przepiękny kolor. Nieświadomie zwolnił uścisk dłoni, dziewczyna jednak natychmiast to wykorzystała, wywinęła mu się z ręki i zniknęła błyskawicznie między drzewami. Zan zaś stał w miejscu jak wmurowany, niepewny, czy to aby na pewno była prawda...
Zamrugał oczami i rozejrzał się dookoła. Wszystko wyglądało tak, jak zwykle, jedynie gałęzie krzaków kiwały się jeszcze, wskazując gdzie zniknęło błękitne zjawisko. Zan jednak poczuł, że jego nogi nie mają wcale ochoty iść dalej, a może jego mózg, a może raczej serce wolało zachować to jako romantyczne wspomnienie...
Zawahał się i po chwili wrócił niechętnie na brzeg jeziora. Tu również nic się nie zmieniło, Larek dalej siedział między dwiema pannicami, które w porównaniu z tamtą dziewczyną wydawały się być wulgarne i obrzydliwe. Usiadł zrezygnowany na swoim poprzednim miejscu, wziął do ręki kamień i rzucił go mocno do wody, wzdychając przy tym smętnie.
Larek podniósł głowę i spojrzał badawczo na przyjaciela. Znał go lepiej niż ktokolwiek i pomimo dzielących ich zainteresowań i marzeń, lubił do o wiele bardziej niż można by przypuszczać. Odsunął się nieco od dwóch dziewczyn, które poleciały na wygląd Zana a gdy zauważyły, że ten nie bardzo interesuje się ich wdziękami, poprzestały na nim, Lareku.
-Przepraszam was na chwilę - powiedział podnosząc się z miejsca i uśmiechając się do nich czarująco. - Nigdzie nie odchodźcie, zaraz do was wracam - dorzucił. Panny zachichotały radośnie a Larek podszedł do przyjaciela i klepnął do w ramię.
-No, co jest, stary? - zapytał. Zan spojrzał na niego jakoś dziwnie.
-Co ma być? - odparł pytaniem na pytanie.
-Nie wiem. Zachowujesz się teraz tak, jakbyś się zakochał, tyle że nie bardzo wiem w kim, bo siebie wykluczam, a te dwie raczej cię nie kręciły - zauważył Larek. - Tylko mi nie rób oczu w słup i nie mów, że ty o niczym nie wiesz, mnie nie oszukasz!
-Tak, mamo - mruknął Zan patrząc znowu na wodę. - Zakochałem się, mówisz?
-Się widzi - powiedział nieco chełpliwie przyjaciel. - Gadaj co ci leży na wątrobie, ten dzisiejszy bal?
-Nie - Zan pokręcił głową. - Dziewczyna.
-Dziewczyna...? - Lareka zatkało. Zan jeszcze nigdy nie przyznał, że w ogóle dostrzega coś takiego jak dziewczyny. - Jaka? Kto? Zaraz, kiedy? Co robiliście i...
-Przystopuj - Zan podniósł rękę uciszając kumpla. - Rzecz w tym, że nie wiem.
-Jak to nie wiesz...? - tym razem Larek już kompletnie nic nie rozumiał. Dla niego wszystko było proste, lubisz mnie to dobrze, nie to nie, podobasz mi się i chodźmy gdzieś razem. Ale u Zana rzecz jasna wszystko było szalenie skomplikowane.
-Nie wiem - Zan wzruszył ramionami. Nie był pewien, dlaczego rozmawia o tym z Larekiem, mistrzem flirtu. Może dlatego, że był jego najlepszym przyjacielem i tak właściwie nie mieli przed sobą tajemnic.
-Dobra, może ją znam. Jak wygląda? - zapytał Larek usiłując jakoś to wszystko zrozumieć.
-Nie wiem - Zan uświadomił sobie, że tak właściwie to nie ma pojęcia jak wygląda jej twarz. Widząc jednak dziwny wyraz twarzy przyjaciela, natychmiast się poprawił. - To znaczy... jest piękna - powiedział z rozmarzonym uśmiechem - I ma niebieskie oczy. Bardzo.
-Bardzo niebieskie czy bardzo oczy? - upewnił się Larek, a Zan tylko rzucił mu spojrzenie typu jesteś-potworem-przestań-natychmiast. - No, co, to już wszystko? - dorzucił po chwili, a Zan skinął głową. Larek wzniósł oczy do różowego nieba.
-Boże ratuj - mruknął do siebie. Zan się zakochał, co do tego nie było wątpliwości. Zan nigdy jeszcze się nie zakochał. Zan nie miał pojęcia w kim się zakochał...
***
Zan zjawił się w pałacu tuż przed przyjęciem. Oczywiście w komnacie czekała na niego matka i zaledwie wszedł, natychmiast zaczęła coś mówić o odpowiedzialności i odpowiednim zachowaniu przyszłego króla, Zan jednak wcale jej nie słuchał, myślami przebywał wciąż nad jeziorem i wciąż widział te niebieskie oczy. Bardzo niebieskie oczy.
-Zan, słuchasz mnie w ogóle? - zapytała Siliah i dotarło do niego, że chyba była lekko zdenerwowana.
-Przepraszam - mruknął do matki. - Co mówiłaś?
-Mówiłam, żebyś przebrał się szybko i natychmiast zszedł na dół. Ojciec się wścieknie, jeśli się spóźnisz - odparła Siliah patrząc na niego uważnie. Był jakiś dziwny... - Dobrze się czujesz? - zapytała marszcząc lekko czoło.
-Tak, oczywiście - powiedział szybko Zan i zaczerwienił się lekko. - Muszę... muszę się przebrać i...
-Już wychodzę - przerwała mu matka i wstała z jego łóżka. Może nie powinna być taka wymagająca.
Zan odetchnął z ulgą, gdy tylko zamknęły się drzwi za jego matką. Wiedział, że dziś wieczór chcą mu przedstawić jakąś dziewczynę, ale jak on mógł się na tym skupić skoro myślał o tamtej? Przebrał się szybko w elegancji garnitur (zabawne, Nom, który kiedyś był na jednej z tych zamieszkałych planet, powiedział, że ci, no... Ziemianie... też to noszą) i wyszedł z komnaty, kierując się w stronę Wielkiej Sali Balowej. Nie lubił przyjęć, ale tym bardziej nie lubił drażnić ojca. Rath i Vilandra naśmiewali się z niego, że jest maminsynkiem, a sam Zan w głębi duszy przyznawał im rację. Podziwiał ojca i miał dla niego wielki szacunek, ale matka lepiej go rozumiała.
Przyjęcie już trwało. Zan naprawdę tego nie znosił, przebywanie wśród nudnych polityków i "wyższych sfer" Antaru z kieliszkiem ariato w dłoni i udawanie rozbawionego monotonną paplaniną kompletnie go nie bawiło. Na przystojnej twarzy Zana pojawił się sztuczny, doskonale wytrenowany uśmiech, choć w bursztynowych oczach nie było śladu uśmiechu. W tłumie ludzi mignęła mu postać Vilandry i Ratha, wypatrzył ojca gdzieś w głębi Sali i uznawszy, że należy mu się pokazać, zaczął powoli przepychać się w tamtym kierunku.
Stanął w końcu obok ojca, który rozmawiał z jakimś starszym, grubszym mężczyzną.
-Zan, dobrze, że jesteś - powiedział ojciec przerywając rozmowę. Jego głos był miły i głęboki. - Chcemy ci kogoś przedstawić - silna ręka ojca przekręciła go nieco w prawo.
-Oto Ava, córka księcia Daou. Oto mój syn, Zan VI - powiedział "bardzo oficjalnym tonem", jak to nazywała Vilandra.
-Bardzo mi mi... - mruknął niewyraźnie pod nosem, ale po chwili zapomniał, co tak właściwie miał powiedzieć. Oto bowiem patrzyły na niego wielkie, niebieskie oczy, największe, jakie kiedykolwiek widział. Oczy uśmiechały się do niego nieśmiało i Zan uświadomił sobie, że nie tylko oczy się uśmiechały, ale również i drobne, niewielkie usta. Zan poczuł, jak kolana zamieniają mu się w watę. W życiu nie widział piękniejszego uśmiechu...
Dziewczyna miała jasne włosy i bardzo piękną suknię w jakiś pastelowym kolorze.
Ktoś szturchnął go w bok i dopiero po chwili Zan ocknął się i zorientował, że wpatrywał się w niebieskie zjawisko z szeroko otwartymi ustami.
-My się już kiedyś spotkaliśmy, książę Zan - powiedziało zjawisko dygając grzecznie.
-My...ech...tak... ja chciałem powiedzieć... - zaczął niezdarnie nie mogąc oderwać od niej oczu. Zan bowiem uświadomił sobie nagle kogo miał przed sobą.
Ava Daou okazała się być błękitnooką dziewczyną znad jeziora.
Korzenie
Część 1
Każda historia ma swój początek. Czasami ginie on w mrokach dziejów, niemalże zapomniany przez ludzi, osnuty setkami niejasnych legend. Czasami jest przekazywany z pokolenia na pokolenie, niczym jeden z największych skarbów. Czasami zaś jest tematem zakazanym, o którym nie należy mówić ani nawet wspominać. Jednak wraz z upływem czasu opowieść zyskuje coraz to nowe szczegóły i w końcu urasta do rangi mitu. Każda wojna ma kilka różnych wersji tego, co tak naprawdę ją spowodowało, a postać każdego władcy posiada różne oblicza według różnych ludzi; również przyczyny Wielkich Wojen, zwanych również Wojnami Antarskimi, które spowodowały upadek dynastii Zanar, są nie do końca jasne. Jedni mówią, że to przez nienawiść między Kivarem a młodym królem, Zanem VI, inni że przyczyną była kobieta, którą łączyły niejasne związki tak z Zanem jak i z Kivarem, nie wiadomo jednak, czy mają na myśli królewską siostrę, czy inną tajemniczą kobietę; jedni twierdzą, że to odwieczne niesnaski między rodami a drudzy, że poszło o jakieś egzotyczne tereny na jednym z księżyców. Jednak by poznać prawdziwe korzenie Wojen, należy cofnąć się nieco w czasie, gdy na Antarze panował jeszcze Zan V i Siliah, jego żona...
***
Mały Zan leżał spokojnie w łóżeczku przykryty szczelnie miękką kołderką aż po bródkę. Sapał cicho przez sen i kręcił się co jakiś czas, długie, ciemne włoski układały się łagodnie na czole dziecka. Siliah oparła się o łóżeczko i patrzyła z uczuciem na synka. Jej mały królewicz. Kiedyś będzie królem tej planety, najważniejszej w Układzie Pięciu Planet, i Siliah nie miała wątpliwości, że jej mała kruszynka będzie tak samo dobrym władcą jak ojciec i dziadek.
-Czy on nie jest śliczny? - zapytała miękkim i cichym głosem by nie obudzić małego Zana.
-Jest - odparła zdawkowo Hana stojąca po drugiej stronie łóżeczka. Siliah rzuciła jej dziwne spojrzenie - jej siostra powinna przynajmniej starać się zabrzmieć wiarygodnie mówiąc, że jej się podoba, przecież to był jej siostrzeniec! Nic jednak nie powiedziała, lata bycia królową nie poszły na marne. Umiała przecież udawać. Poprawiła na wszelki wypadek kołderkę i usiadła na kanapie wyciągając przed siebie nogi. Hana jednak za dobrze ją znała.
-Przecież wiesz, że naprawdę jest śliczny - westchnęła podchodząc do niej i przysiadając z boku.
-Więc co ci się nie podoba? - zapytała Siliah odwracając się do niej i usiłując spojrzeć jej prosto w oczy, Hana jednak unikała jej wzroku.
-Nie, nic, tylko...
-Tylko co? - nacisnęła mocniej Siliah.
-Po prostu... mam dziwne przeczucie - powiedziała z ociąganiem Hana wpatrując się we własne ręce. - Nie wizję, przeczucie...
Przez chwilę obie milczały - Siliah miała nadzieję, że Hana sama powie, ale ta jakoś nie śpieszyła się do tego.
-Dobrze, masz przeczucie - odezwała się w końcu Siliah biorąc siostrę za rękę. - Ale jestem jego matką, rozumiesz? Chcę wiedzieć. Muszę. Muszę go ochronić.
-Nie da się ochronić człowieka przed tym, co jest mu zapisane - bąknęła pod nosem Hana, wciąż uparcie obserwując swoje dłonie. - Po prostu mam wrażenie, że nie będzie miał łatwego życia - powiedziała głośniej.
-Tylko tyle? - zapytała Siliah patrząc badawczo na siostrę.
-Muszę iść. Garad na mnie czeka - Hana wstała szybko i skierowała się do drzwi. Będzie rozdarty... Awers i rewers tej samej monety... Ciężkie wahadło poruszające się rytmicznie to w jedną stronę, to w drugą... Rozpacz spleciona ze szczęściem, nienawiść z siłą...
Siliah popatrzyła za siostrą. To nie było wszystko. Potrząsnęła głową - nie, nie będzie o tym myśleć. Nie może. Zan jest jeszcze malutki i nic się nie stało. Nie może się stać. Nie będzie miał łatwego życia. To dobrze. On jest silny i poradzi sobie. Siliah wstała z kanapy i podeszła do łóżeczka synka. Popatrzyła na małego Zana pogrążonego w głębokim śnie i odetchnęła głęboko wsłuchując się w spokojny oddech dziecka.
***
Szesnaście lat później
Gdyby pewnego dnia zapytać się przechodnia, czy widział coś dziwnego w pałacu i jego otoczeniu, pewnie wzruszyłby ramionami i powiedział, że nie zauważył nic nadzwyczajnego. W środku jednak wrzało jak w ulu. Królowa Siliah nie przepadała za przyjęciami i balami, tym razem jednak uznała, że jest to konieczne. Nie ma lepszego miejsca by przedstawić młodemu następcy tronu dziewczynę, która w przyszłości być może zostanie jego żoną. Jej mąż co prawda nieco kręcił nosem, ale w gruncie rzeczy wolał wiedzieć na czym stoi. Po licznych, szerokich korytarzach biegała teraz służba, przygotowując pałac na przyjęcie gości. Dziesiątki potraw, setki kwiatów i świec, odświeżane kryształy... Królowa stała na tarasie wielkiej sali balowej i patrzyła zamyślona przed siebie. Pałac był położony na jednym ze wzgórz na których położona była Agara, a z tarasu roztaczał się przepiękny widok na miasto, z jego wysokimi, smukłymi wieżami, od kopuł których odbijały się promienie słońca. Bardziej na lewo zieleniła się dzielnica dygnitarzy i ważniejszych osób, w samym centrum zaś wznosiła się kaplica. Siliah uśmiechnęła się lekko do siebie - tam brała ślub. Całe dwadzieścia dwa lata temu. Jej myśli powróciły do dzisiejszego balu i jej umysł natychmiast zaczął pracować na najwyższych obrotach. Vilandra uparła się przy nowej sukni i była podekscytowana całym balem, trzeba dopilnować, żeby tylko nie przesadziła ze swoją elegancją, miała dopiero czternaście lat. Trzeba zmusić tego upiornego Ratha do grzecznego zachowania. Westchnęła ciężko - kochała Ratha jak własnego syna, Zan senior cieszył się, że chłopak ma takie upodobanie do walki, ale czasami jego maniery bywały nieco dziwne. A Zan junior... Nie znosił bijatyk. Nie wykazywał zainteresowania władzą. W głębi duszy Siliah cieszyła się, że jej syn był romantykiem, ale jej mąż był nieco zawiedziony. Teraz zaś był zły, bo powiedziała mu, że musi pojawić się wieczorem zamiast iść do obserwatorium.
-Księżna Hana czeka w gabinecie - oznajmił jeden ze służących pochylając lekko głowę by zaakcentować swój szacunek do władczyni. Siliah skinęła głową.
-Powiedzcie jej, że zaraz przyjdę - rzuciła.
***
Zan leżał na łóżku i patrzył tępym wzrokiem w sufit. Zdecydowanie nie miał ochoty na dzisiejsze przyjęcie. Nigdy nie miał ochoty na tego typu rzeczy. Wolałby pójść do obserwatorium, patrzeć na dalekie gwiazdy i słuchać opowieści starego Noma o życiu na innych planetach. Po co ma siedzieć i udawać, że dobrze się bawi?!
Ktoś mocno zapukał do drzwi jego komnaty, ale Zan odwrócił się plecami do drzwi i milczał. Naprawdę nie miał ochoty na towarzystwo, nie po wczorajszej kłótni z rodzicami.
-Zan, ty leniu! - donośny głos Lareka przebił się przez drzwi i mimo woli dotarł do uszu Zana. - Mieliśmy iść nad jezioro!
-Idź sobie! - odkrzyknął Zan. Owszem, Larek był jego przyjacielem, ale czasami zupełnie nie miał poczucia taktu, a dzisiaj uparł się iść nad jezioro pod miastem.
-Nigdzie sam nie idę, na mnie dziewczyny nie lecą! - zawołał głośno Larek. - Pamiętasz, jak przyczepiła się do ciebie tamta z różowymi włosami? Myślałem, że będziesz ją musiał zabrać do pałacu, inaczej... - Zan zaklął cicho, zerwał się z łóżka, otworzył szarpnięciem drzwi i wciągnął przyjaciela do środka pokoju.
-Ciszej, jak rany! - syknął. - I tak mam na pieńku z rodzicami!
-To co, idziemy? - Larek zatarł z zadowoleniem ręce. Zan jęknął cicho i rzucił się na łóżko.
-Jesteś potworem - jęknął. - Idź sobie.
-Dobra, o co poszło tym razem? - zapytał Larek ze zrezygnowaniem. Naprawdę chciał iść nad jezioro, ale bez Zana to żadna zabawa.
-O to samo co zwykle - mruknął Zan. - Och, oczywiście to, że Rath o mało znowu nie zabił dowódcy straży bawiąc się mocą a Vilandra cały czas łamie wszystkie zasady to pestka w porównaniu z tym, że nie chcę iść na tak zwany bal i że nie chcę uczyć się walki!!!
-Ale chyba nie dali ci szlabanu? - zaniepokoił się przyjaciel. - Poza tym wierz mi, znam ten ból bycia następcą tronu - uśmiechnął się pod nosem.
-Nie dali - mruknął Zan. Larek odetchnął z ulgą.
-No to nie jest tak źle - uśmiechnął się szeroko. Jeszcze zdążą pójść, a kto wie, jeśli uda im się wymknąć niepostrzeżenie z pałacu to może spotkają jakąś niezłą dziewczynę... Zan był lepszy w te klocki, dziewczyny zawsze łapały się na jego oczy. - Zbieraj się bracie, idziemy. Tylko my dwaj bez Ratha, ten dzieciuch zawsze wszystko popsuje - dorzucił myśląc dość niepochlebnie o młodszym o rok od nich dalekim kuzynie Zana, który mieszkał razem z rodziną królewską w pałacu.
-Bez Ratha? - zapytał czujnie Zan. Lubił Ratha, ale ostatnio miał go nieco dość.
-Bez - Larek wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Zan zerwał się błyskawicznie z miejsca.
-No to już, idziemy, zanim nas nakryją! - zawołał. Wolał już patrzeć, jak Larek podrywał dziewczyny niż słuchać zachwytów swojej siostry nad nową sukienką albo znosić poszturchiwania Ratha.
***
Zan patrzył leniwie na różowe niebo. Czuł się kompletnie zrelaksowany i nagle wszystkie poprzednie problemy wydawały mu się błahostką. Zamknął oczy i wystawił twarz ku słońcu, od jeziora wiał lekki wiatr. Dlaczego nie mógł być zwykłym chłopakiem a nie następcą tronu? Chociaż i to miało swoje dobre strony...
Z niejakiego oddalenia dobiegały wesołe głosy Lareka i jakiś dwóch dziewczyn. Jego przyjaciel był bardzo dobrym kumplem, tyle że miał w nosie cały romantyzm i spacery przy księżycach.
Nagle Zan poczuł na sobie czyjś wzrok. Ktoś przyglądał mu się bacznie. Zan przez chwilę nie poruszał się, ale ta osoba wciąż wpatrywała się w niego uważnie. Otworzył szybko oczy i rozejrzał się uważnie, ale w pobliżu był jedynie Larek i dwie dziewczyny, zajęci sobą nieco dalej i nie zwracający uwagi na Zana. Gdzieś po drugiej stronie jeziora kłębił się znaczny tłum ludzi, choć tu, gdzie byli, było pustawo. Zerknął do góry na skałę wznoszącą się ponad nimi i dostrzegł na jej szczycie jakąś postać dziewczyny, szczupłej i jasnej. Dziewczyna jednak zakręciła się i zniknęła błyskawicznie - Zan zaś zerwał się z miejsca i skoczył w krzaki, w kierunku jedynego dogodnego zejścia z góry; znał w końcu tereny jak własną kieszeń. Zaplątał się jednak w długie pnącza dzikiego wina, które wyjątkowo upodobały sobie tereny nad jeziorem, widać lubiły taki klimat. Jednocześnie jednak umożliwiły dziewczynie spokojne zejście z góry i gdy w końcu Zan wyplątał się z tych cholernych krzaków, ona już niemalże zniknęła za drzewami. Podziękował w duchu za sprawność fizyczną i upór trenera Jahrny, w dwóch susach dogonił dziewczynę, chwycił ją za ramię i odwrócił ku sobie, poczym dosłownie oniemiał.
Patrzyła na niego para niesamowitych, błękitnych oczu, pełnych ufności i strachu, które całkowicie odebrały mu mowę...
Zan zwolnił nieco uścisk dłoni na ramieniu dziewczyny - zauważył równocześnie, że miała na sobie śliczną, delikatną sukienkę. I choć zasadniczo nie przepadał za niebieskim kolorem od czasu, gdy mała Lonnie wysmarowała błękitną farbą jego zabawki jakieś dziesięć lat temu, to jednak nagle poczuł, że w gruncie rzeczy to przepiękny kolor. Nieświadomie zwolnił uścisk dłoni, dziewczyna jednak natychmiast to wykorzystała, wywinęła mu się z ręki i zniknęła błyskawicznie między drzewami. Zan zaś stał w miejscu jak wmurowany, niepewny, czy to aby na pewno była prawda...
Zamrugał oczami i rozejrzał się dookoła. Wszystko wyglądało tak, jak zwykle, jedynie gałęzie krzaków kiwały się jeszcze, wskazując gdzie zniknęło błękitne zjawisko. Zan jednak poczuł, że jego nogi nie mają wcale ochoty iść dalej, a może jego mózg, a może raczej serce wolało zachować to jako romantyczne wspomnienie...
Zawahał się i po chwili wrócił niechętnie na brzeg jeziora. Tu również nic się nie zmieniło, Larek dalej siedział między dwiema pannicami, które w porównaniu z tamtą dziewczyną wydawały się być wulgarne i obrzydliwe. Usiadł zrezygnowany na swoim poprzednim miejscu, wziął do ręki kamień i rzucił go mocno do wody, wzdychając przy tym smętnie.
Larek podniósł głowę i spojrzał badawczo na przyjaciela. Znał go lepiej niż ktokolwiek i pomimo dzielących ich zainteresowań i marzeń, lubił do o wiele bardziej niż można by przypuszczać. Odsunął się nieco od dwóch dziewczyn, które poleciały na wygląd Zana a gdy zauważyły, że ten nie bardzo interesuje się ich wdziękami, poprzestały na nim, Lareku.
-Przepraszam was na chwilę - powiedział podnosząc się z miejsca i uśmiechając się do nich czarująco. - Nigdzie nie odchodźcie, zaraz do was wracam - dorzucił. Panny zachichotały radośnie a Larek podszedł do przyjaciela i klepnął do w ramię.
-No, co jest, stary? - zapytał. Zan spojrzał na niego jakoś dziwnie.
-Co ma być? - odparł pytaniem na pytanie.
-Nie wiem. Zachowujesz się teraz tak, jakbyś się zakochał, tyle że nie bardzo wiem w kim, bo siebie wykluczam, a te dwie raczej cię nie kręciły - zauważył Larek. - Tylko mi nie rób oczu w słup i nie mów, że ty o niczym nie wiesz, mnie nie oszukasz!
-Tak, mamo - mruknął Zan patrząc znowu na wodę. - Zakochałem się, mówisz?
-Się widzi - powiedział nieco chełpliwie przyjaciel. - Gadaj co ci leży na wątrobie, ten dzisiejszy bal?
-Nie - Zan pokręcił głową. - Dziewczyna.
-Dziewczyna...? - Lareka zatkało. Zan jeszcze nigdy nie przyznał, że w ogóle dostrzega coś takiego jak dziewczyny. - Jaka? Kto? Zaraz, kiedy? Co robiliście i...
-Przystopuj - Zan podniósł rękę uciszając kumpla. - Rzecz w tym, że nie wiem.
-Jak to nie wiesz...? - tym razem Larek już kompletnie nic nie rozumiał. Dla niego wszystko było proste, lubisz mnie to dobrze, nie to nie, podobasz mi się i chodźmy gdzieś razem. Ale u Zana rzecz jasna wszystko było szalenie skomplikowane.
-Nie wiem - Zan wzruszył ramionami. Nie był pewien, dlaczego rozmawia o tym z Larekiem, mistrzem flirtu. Może dlatego, że był jego najlepszym przyjacielem i tak właściwie nie mieli przed sobą tajemnic.
-Dobra, może ją znam. Jak wygląda? - zapytał Larek usiłując jakoś to wszystko zrozumieć.
-Nie wiem - Zan uświadomił sobie, że tak właściwie to nie ma pojęcia jak wygląda jej twarz. Widząc jednak dziwny wyraz twarzy przyjaciela, natychmiast się poprawił. - To znaczy... jest piękna - powiedział z rozmarzonym uśmiechem - I ma niebieskie oczy. Bardzo.
-Bardzo niebieskie czy bardzo oczy? - upewnił się Larek, a Zan tylko rzucił mu spojrzenie typu jesteś-potworem-przestań-natychmiast. - No, co, to już wszystko? - dorzucił po chwili, a Zan skinął głową. Larek wzniósł oczy do różowego nieba.
-Boże ratuj - mruknął do siebie. Zan się zakochał, co do tego nie było wątpliwości. Zan nigdy jeszcze się nie zakochał. Zan nie miał pojęcia w kim się zakochał...
***
Zan zjawił się w pałacu tuż przed przyjęciem. Oczywiście w komnacie czekała na niego matka i zaledwie wszedł, natychmiast zaczęła coś mówić o odpowiedzialności i odpowiednim zachowaniu przyszłego króla, Zan jednak wcale jej nie słuchał, myślami przebywał wciąż nad jeziorem i wciąż widział te niebieskie oczy. Bardzo niebieskie oczy.
-Zan, słuchasz mnie w ogóle? - zapytała Siliah i dotarło do niego, że chyba była lekko zdenerwowana.
-Przepraszam - mruknął do matki. - Co mówiłaś?
-Mówiłam, żebyś przebrał się szybko i natychmiast zszedł na dół. Ojciec się wścieknie, jeśli się spóźnisz - odparła Siliah patrząc na niego uważnie. Był jakiś dziwny... - Dobrze się czujesz? - zapytała marszcząc lekko czoło.
-Tak, oczywiście - powiedział szybko Zan i zaczerwienił się lekko. - Muszę... muszę się przebrać i...
-Już wychodzę - przerwała mu matka i wstała z jego łóżka. Może nie powinna być taka wymagająca.
Zan odetchnął z ulgą, gdy tylko zamknęły się drzwi za jego matką. Wiedział, że dziś wieczór chcą mu przedstawić jakąś dziewczynę, ale jak on mógł się na tym skupić skoro myślał o tamtej? Przebrał się szybko w elegancji garnitur (zabawne, Nom, który kiedyś był na jednej z tych zamieszkałych planet, powiedział, że ci, no... Ziemianie... też to noszą) i wyszedł z komnaty, kierując się w stronę Wielkiej Sali Balowej. Nie lubił przyjęć, ale tym bardziej nie lubił drażnić ojca. Rath i Vilandra naśmiewali się z niego, że jest maminsynkiem, a sam Zan w głębi duszy przyznawał im rację. Podziwiał ojca i miał dla niego wielki szacunek, ale matka lepiej go rozumiała.
Przyjęcie już trwało. Zan naprawdę tego nie znosił, przebywanie wśród nudnych polityków i "wyższych sfer" Antaru z kieliszkiem ariato w dłoni i udawanie rozbawionego monotonną paplaniną kompletnie go nie bawiło. Na przystojnej twarzy Zana pojawił się sztuczny, doskonale wytrenowany uśmiech, choć w bursztynowych oczach nie było śladu uśmiechu. W tłumie ludzi mignęła mu postać Vilandry i Ratha, wypatrzył ojca gdzieś w głębi Sali i uznawszy, że należy mu się pokazać, zaczął powoli przepychać się w tamtym kierunku.
Stanął w końcu obok ojca, który rozmawiał z jakimś starszym, grubszym mężczyzną.
-Zan, dobrze, że jesteś - powiedział ojciec przerywając rozmowę. Jego głos był miły i głęboki. - Chcemy ci kogoś przedstawić - silna ręka ojca przekręciła go nieco w prawo.
-Oto Ava, córka księcia Daou. Oto mój syn, Zan VI - powiedział "bardzo oficjalnym tonem", jak to nazywała Vilandra.
-Bardzo mi mi... - mruknął niewyraźnie pod nosem, ale po chwili zapomniał, co tak właściwie miał powiedzieć. Oto bowiem patrzyły na niego wielkie, niebieskie oczy, największe, jakie kiedykolwiek widział. Oczy uśmiechały się do niego nieśmiało i Zan uświadomił sobie, że nie tylko oczy się uśmiechały, ale również i drobne, niewielkie usta. Zan poczuł, jak kolana zamieniają mu się w watę. W życiu nie widział piękniejszego uśmiechu...
Dziewczyna miała jasne włosy i bardzo piękną suknię w jakiś pastelowym kolorze.
Ktoś szturchnął go w bok i dopiero po chwili Zan ocknął się i zorientował, że wpatrywał się w niebieskie zjawisko z szeroko otwartymi ustami.
-My się już kiedyś spotkaliśmy, książę Zan - powiedziało zjawisko dygając grzecznie.
-My...ech...tak... ja chciałem powiedzieć... - zaczął niezdarnie nie mogąc oderwać od niej oczu. Zan bowiem uświadomił sobie nagle kogo miał przed sobą.
Ava Daou okazała się być błękitnooką dziewczyną znad jeziora.
Last edited by Nan on Mon Feb 09, 2004 10:05 pm, edited 2 times in total.
Na, mimo że nie przepadam za tą tematyką i historia wojen antarskich i życie Zana i reszty generalnie mnie nudzi, przeczytałam twoje opowiadanko. Z trudem przełknęłam te "egzotyczne" nazwy, ale przeczytałam do końća. I podobało mie się, zresztą jak każde twoje Ba, spodobało mi się i zaciekawiło. Czekam na więcej
Jam jest kielich bez dna. Jam jest śmierć bez grobu. Jam jest imię bez imienia.
Re: Korzenie
Śliczniuteńkie opowiadanko Nan! W przypadkach takich opowiadań moge napisać tylko jedno: ja chcę WIĘCEJ
Ja już skomentowałam to opowiadanko na xcomie, ale tu też się wpiszę. Bardzo mnie ciekawi życie na Antarze. Każdy autor przedstawie je trochę inaczej , każdy ma swoją wizję, ale wszystkie łączy jedno: są wzorowane na tych kilku fragmentach przedstawionych w serialu. Wyobrażamy sobie Antar jako przepiękną planetę z cudownymi ogrodami, jeziorami i ogołnie mówiąc z zapierającymi dech widokami. Gorzej z postaciami "ludzi", społeczeństwa. Tu autor ma pole do popisu, może wymyśleć wszystko. choć i tak opisane życie będzie przypominać nasze ziemskie. Ale nie będzie pospolite i codzienne, bo przecież opowiadanie jest o rodzinie królewskiej, a więc wielka polityka, wspaniałe bale, zagmatwane intrygi, czyli coś z czym nie mamy doczyninia a co nas (mnie) interesuje.
A na koniec życzę natchnienia w pisaniu i przyjemności w tej czynności
ps. (taka moja mala prośba) niech to opowiadanko będzie dłuuuuugie
A na koniec życzę natchnienia w pisaniu i przyjemności w tej czynności
ps. (taka moja mala prośba) niech to opowiadanko będzie dłuuuuugie
Nan, ty dobrze wiesz jak mi się to opowiadanko BARDZO PODOBA!!! Moje ulubione mówiące o życiu na Antarze. I dobrze, że zdecydowałaś się po tak wielu pisaniach od nowa, w końcu pociągnąć to w ten sposób. Tak...
Renya, Z tego co narazie wiem to na dłuuuuugie się zapowiada, a nawet jeśli Nan spróbuje to jakoś wcześniej skończyć, to ją przyciśniemy do muru
Renya, Z tego co narazie wiem to na dłuuuuugie się zapowiada, a nawet jeśli Nan spróbuje to jakoś wcześniej skończyć, to ją przyciśniemy do muru
Nan, ty dobrze wiesz jak mi się to opowiadanko BARDZO PODOBA!!! Moje ulubione mówiące o życiu na Antarze. I dobrze, że zdecydowałaś się po tak wielu pisaniach od nowa, w końcu pociągnąć to w ten sposób. Tak...
Renya, Z tego co narazie wiem to na dłuuuuugie się zapowiada, a nawet jeśli Nan spróbuje to jakoś wcześniej skończyć, to ją przyciśniemy do muru
Renya, Z tego co narazie wiem to na dłuuuuugie się zapowiada, a nawet jeśli Nan spróbuje to jakoś wcześniej skończyć, to ją przyciśniemy do muru
Miło wiedzieć, że ktoś na to w ogóle spojrzał oprócz Maddie zasypywanej mailami i Lukiego...
I chyba od razu przyznam się do klęski - nie wiem, czy tłumaczenie reszty "The Light of Day" ma sens. O ile dwie pierwsze części trylogii mnie ujęły, o tyle trzecia, TLOD, staje się po prostu nudna. Usiłowałam dzisiaj coś z tym zrobić i po prostu mnie znużyło - trzy części dotyczyły tego samego dnia podczas którego nic się nie działo. Chyba rezygnuję...
PS: Tasiemca nie zamierzam z tego zrobić. I tak mało kto to wytrwa z czytaniem tego do końca...
I chyba od razu przyznam się do klęski - nie wiem, czy tłumaczenie reszty "The Light of Day" ma sens. O ile dwie pierwsze części trylogii mnie ujęły, o tyle trzecia, TLOD, staje się po prostu nudna. Usiłowałam dzisiaj coś z tym zrobić i po prostu mnie znużyło - trzy części dotyczyły tego samego dnia podczas którego nic się nie działo. Chyba rezygnuję...
PS: Tasiemca nie zamierzam z tego zrobić. I tak mało kto to wytrwa z czytaniem tego do końca...
Tak... Tego... Może... W każdym razie mam pewne ogłoszenie (nie jestem pewna, czy {o} mnie za to nie wykopie, a może wykasuje posta albo coś z nim zrobi...Ale trudno, muszę powiedzieć). Mamy dostępne nowe forum - u Deidre, tej samej od Antarian Sky i Antarian Nights. Pisałam jej o naszych problemach z forum i zaproponowała, że założy nam kącik u siebie. Założyła. Skutek jest taki, że xcom teraz działa i mamy całkiem nowe forum u niej. Głupio się wycofać, więc... http://pub135.ezboard.com/brosdeidresfanfiction. Polish Roswellian Fans and Fictions... A tak a propos, staram się namówić Deidre, żeby napisała ze dwa słowa w swoich tłumaczeniach.
W ojczystym. Mamy specjalny dział, który tylko czeka na wypełnienie tematami. Tak gdzieś pośrodku strony jest nasz dział, a to bezpośredni link:
http://pub135.ezboard.com/frosdeidresfanfictionfrm27
http://pub135.ezboard.com/frosdeidresfanfictionfrm27
Korzenie
Część 2
Rath i Larek jak zwykle bili się. Z niewiadomych przyczyn Larek nigdy nie mógł wygrać z Rathem i to go niesamowicie denerwowało. Już od dłuższego czasu usiłował więc go pokonać, po raz kolejny z resztą. Na próżno – Rath znowu był szybszy i powalił go na ziemię jednym niewielkim ruchem ręki.
-To co, poddajesz się? – zapytała znudzonym głosem Vilandra siedząc na murku okalającym trawnik w ogrodzie za pałacem i przyglądając się ze znużeniem treningowi.
-A w życiu – sapnął ciężko Larek podnosząc się ciężko z ziemi i podniósł rękę. Spóźnił się jednak, bo energia Ratha jeszcze raz go powaliła. Vilandra westchnęła ciężko i przewróciła oczami. Nudziło ją to, ale wolała nudzić się razem z nimi niż nudzić się samej. A do nocy jeszcze było daleko...
-Czemu tak właściwie ty ciągle jesteś na Antarze, a nie u siebie? – zapytał Rath podając przyjacielowi rękę i pomagając mu się podnieść. - Z tego co wiem, to masz objąć nie antarski tron, tylko nagarski, chyba że planujesz zamach stanu i objęcie władzy na zaprzyjaźnionej planecie.
-Nic... nie planuję... tylko ro...dzice chcą mnie... wyedukować... na władcę – odparł Larek oddychając ciężko.
-Wylęgarnia królów, co? – mruknęła Vilandra. Stanowczo nie była dzisiaj w humorze. Jak zwykle zresztą.
-A gdzie nasz przyszły król? – zapytał Larek rozglądając się dookoła. Rath i Vilandra wymienili dziwne spojrzenia. – No co, palnąłem gafę...?
-Zan jak zwykle w obserwatorium u Noma – odparł Rath, nagle zainteresowany własnymi butami. Larek spojrzał w dół, ale nie zauważył nic interesującego w stopach Ratha. Jak zwykle były wielkie.
-No i co, to źle, że jest w obserwatorium? – Larek wciąż nie rozumiał, o co chodziło. Zan ciągle przecież tam przesiadywał. To już było normalne, prawda?
-Widzisz... Zan całe dnie spędza w obserwatorium – odparła ostrożnie Vilandra.
-No i...?
-A dzisiaj wieczorem jest przyjęcie zaręczynowe Zana i Avy – dorzucił Rath w dalszym ciągu zafascynowany swoimi stopami.
Larek kompletnie zbaraniał. W ogóle nie widział żadnego związku między jednym a drugim. Fakt, ostatnio musiał odwiedzić swoją rodzinną planetę i nie było go tutaj przez jakiś czas, ale o co tutaj chodziło? Co stało się podczas jego nieobecności, bo coś stać się musiało...
-Chyba czegoś nie rozumiem... – jęknął w końcu pocierając czoło, tak jakby ten gest mógłby mu pomóc w zrozumieniu skomplikowanej sytuacji na jednym z ważniejszych dworów królewskich w Układzie.
-Coś ciężko myślisz – zauważyła zgryźliwie Vilandra wstając z murku. – Trzeba ci wszystko podać na tacy.
-No co, to nagle źle, że Zan lubi gwiazdki? – zapytał Larek broniąc przjaciela. Lonnie była milusią dziewczynką... Co prawda wyższą od niego o pół głowy, ale...
-Nie, jasne że nie – mruknął do siebie Rath. – Problem w tym, że jakoś ostatnio notowania Avy spadły na rzecz tych „gwiazdek”...
-Aaa! – Larekowi nareszcie coś zaświtało w głowie. – Dzisiaj są zaręczyny a Zan zaczyna uciekać...!
-No nareszcie – powiedziała sarkastycznie Vilandra. – Coś ciężko idzie ci myślenie.
-Myślałem, że on ją kocha – Larek zignorował Lonnie. Nie wiedział, co ją dzisiaj ugryzło, na ogół nie była aż tak złośliwa. – Przecież stracił dla niej głowę. Jest jakaś inna?
-Chyba nie ma – odparł Rath podrzucając kamień. – Ale wszyscy są przekonani, że on za nią szaleje.
-Bo szalał... – Larek przypomniał sobie, jak zachowywał się Zan te cztery lata temu, gdy po raz pierwszy zobaczył Avę. – A, właśnie, Lonnie, słyszałem, że i koło ciebie ktoś się kręci – dorzucił po chwili z uśmiechem. Vilandra jednak zbladła, potem momentalnie zaczerwieniła się, a w oczach pojawił się dziwny błysk.
-Nie mów do mnie "Lonnie"! I nie wtryniaj nosa w nie swoje sprawy bo go w końcu stracisz! – rzuciła wściekłym tonem, minęła Ratha i zdumionego Lareka i czym prędzej skierowała się do pałacu.
-Chyba zbyt długo mnie tutaj nie było... Co znowu źle zrobiłem? – zapytał Larek idąc w kierunku parku.
-Powiedziałeś, że ktoś się nią interesuje – odparł Rath wzruszając ramionami. Larek przyjrzał się uważnie przyjacielowi.
-Znowu czegoś nie rozumiem – westchnął ciężko. - To dobrze czy źle, że ktoś jest przy niej? I kto to właściwie jest?
-Znasz Kivara? – odparł pytaniem na pytanie Rath. Larek skinął w milczeniu głową – pewnie że znał Kivara, przynajmniej ze słyszenia. Władca jednego z księżyców Układu, pan Skórów, podległych Antarowi. Ostatnio zgłaszał pretensje do ziem na południowym wschodzie mówiąc coś o przodkach. – Zakochał się w Vilandrze, a przynajmniej tak twierdzi. A ta głupia Lonnie oczywiście uwierzyła w jego gładkie słówka – Rath nie krył rozdrażnienia. Larek słuchał całkiem zaskoczony. Kivar – ten Kivar – i Vilandra – ta Vilandra...?!
-W takim razie domyślam się, że jej rodzice nie są zbyt zachwyceni tym kandydatem na zięcia? – zapytał ostrożnie. Rath skinął głową.
-Znasz ich – powiedział kopiąc kamyk. – Marzy im się jakiś potężny król dla córki, szczególnie Zanowi starszemu. Możliwe, że nawet upodobali sobie ciebie, inaczej tak chętnie by cię tutaj nie przyjmowali – w głosie Ratha zabrzmiała jakaś dziwna nuta, ale Larek nie zwrócił na nią uwagi. Był za to całkowicie przerażony perspektywą mariażu z siostrą swojego najlepszego przyjaciela – Lonnie była świetnym kompanem, ale żoną...?
Coś dziwnego zawisło w powietrzu. Larek nie wiedział co, ale była to jakby... wrogość i niechęć. Niebezpieczeństwo.
-Nie strasz mnie, jeszcze mi się w nocy przyśni – odezwał się po chwili niezręcznego milczenia, usiłując rozwiać dziwną atmosferę jakimś żartem, Rath jednak dalej się nie odzywał. Larek wzdrygnął się – jeśli tutaj panował taki nastrój przez cały czas, to nic dziwnego, że Zan woli przesiadywać w obserwatorium.
***
Nom przyglądał się przez chwilę młodemu mężczyźnie siedzącemu na podłodze. We wnętrzu obserwatorium panował lekki półmrok, ale stary uczony widział dokładnie wyniosłą postać następcy tronu a szczególnie jego niezbyt szczęśliwą minę.
-Powiesz mi wreszcie o co chodzi? – przerwał milczenie. Znał Zana od małego, gdy jako berbeć wymykał się opiekunkom i przydreptywał tutaj posiedzieć u niego na kolanie, posłuchać niekończących się historii o innych planetach i popatrzeć nieco przez ten staromodny i właściwie zabytkowy teleskop.
-Sam dokładnie nie wiem – odparł po chwili wahania Zan. Może i był teraz wysoki i dobrze zbudowany, ale Nom wciąż widział w nim niesfornego smyka. Nie miał własnych dzieci i bardzo go lubił, choć król Zan miał do niego pretensje, że nabija dziecku głowę bajkami o Ziemiach i Jowiszach.
-Powiedz wszystko od początku, zobaczysz, że znajdziesz jakieś rozwiązanie – zaproponował Nom siadając z westchnieniem ulgi na fotelu. To już nie te czasy, kiedy latało się do innych galaktyk...
-Cztery lata temu poznałem Avę – zaczął nerwowym głosem Zan. – Zakochałem się w niej, naprawdę się zakochałem. Mój ojciec doszedł do porozumienia z księciem Daou i ogłosili nasze zaręczyny, dzisiaj oczywiście po raz kolejny dom królewski błyśnie organizując przyjęcia – skrzywił się lekko. Nienawidził przyjęć i bali. – Tylko że ja wcale nie jestem taki pewny, czy chcę się żenić z Avą – zakończył szybko. Nom pokiwał głową.
-Dlaczego?
-Nie... nie wiem – odparł lekko spłoszony pytaniem Zan. Dziwnie było rozmawiać na takie tematy, a już szczególnie ze starym uczonym... – Nie wiem, czy chcę spędzić z nią całe życie, to znaczy... lubię ją... bardzo... ale żeby od razu ślub?
-Powiedz to rodzicom – rzekł spokojnie Nom. – Powiedz, że to dla ciebie za wcześnie.
-Za wcześnie...! – Zan zerwał się z podłogi i zaczął nerwowo przemierzać pomieszczenie. – Ojciec dostanie szału. Uważa, ze cztery lata znajomości to za dużo. Uważa, że powinienem mieć żonę. Jeśli mu powiem, że nie jestem gotowy, urażę go, on miał dziewiętnaście lat gdy ożenił się z mamą...!
-Nie jesteś nim – zauważył starzec. – Ty jesteś inny.
Zan roześmiał się gorzko.
-Ja to wiem. Tylko on tego nie uznaje – powiedział ponuro. – I tak już uważa, że za mało czasu spędziłem na przygotowaniach do władania – uśmiechnął się do siebie smutno. Wiedział, że Zan V nie był zadowolony ze swojego syna, że uważał go za miękkiego, niezdarnego i nieco tchórzliwego młodego człowieka, który bał się skrzywdzić kogokolwiek i że wolałby widzieć Ratha na tronie Antaru. Na nieszczęście to nie Rath był pierworodnym królewskim synem...
-Więc co zrobisz? – zapytał po chwili Nom. Zan wzruszył ramionami – nic nie mógł zrobić.
-Nic – odparł. – Pójdę do pałacu, ubiorę się w kolejny, nowy garnitur i pójdę na przyjęcie. Wysłucham ozdobnej mowy ojca a potem przyjmę setki powinszowań i gratulacji od osób, które ledwo kojarzę. A potem będę się modlił o cud.
Nom pokręcił głową. Widział w tym chłopaku nie króla, a badacza, naukowca, podróżnika takiego, jakim kiedyś był on sam. Żal było go marnować. Cóż jednak znaczyło zdanie starego uczonego wobec woli króla najpotężniejszej planety w Układzie Pięciu Planet?
-Zan, a może jednak spróbujesz pomówić o tym z matką? Może ona wpłynie jakoś na twojego ojca – powiedział. Zan pokręcił przecząco głową.
-Ojciec tylko się wścieknie – faktycznie, król był człowiekiem zapalczywym, w przeciwieństwie do swojej żony, zawsze cichej i łagodnej. – Pójdę już. Wolałbym się dzisiaj nie spóźnić...
Nom westchnął ciężko i pożegnał młodego człowieka. Będzie dobrym władcą, ale szczęśliwy nie będzie. Oczywiście będzie władcą gdy Zan V zdecyduje się ustąpić, a na to bynajmniej się nie zanosiło. Król był zbyt silnym człowiekiem, o żelaznym charakterze, twardym ręku i końskim zdrowiu. Musiałby wydarzyć się jakiś kataklizm a co najmniej wojna...
Stary uczony nawet nie przypuszczał, jak blisko był prawdy.
***
Ludzi oczywiście było mnóstwo. I zgodnie ze swoimi wcześniejszymi przewidywaniami, Zan rozróżniał jedynie niektórych. Rozpoznał zasuszonego Podskarbiego w eleganckim fraku, który na nim wisiał. Koło kolumny stał książę Rag, rubaszny grubas przepasany Czerwoną Wstęgą, jednym z najwyższych odznaczeń. Książę rozmawiał z jakąś dziewczyną, ale jego potężna postać niemal całkowicie przesłaniała drobną sylwetkę dziewczyny. Hrabina Erie rozmawiała z jego matką. Hrabina zawsze ubierała się na różowo, zawsze ukrywała się za wielkim wachlarzem z dziwacznych piór i śmiała się takim denerwującym chichotem. Vilandra stała zachmurzona w dziwnej, czarnej sukni z odsłoniętymi ramionami i wyglądała tak, jakby miała ochotę zabić pierwszą osobę, która się do niej zbliży. Rath flirtował z jakąś panną w czerwonej, obcisłej sukni, ale co jakiś czas rzucał dziwne spojrzenia w kierunku Lonnie. Zan wyczuwał między nimi jakieś dziwne napięcie, choć żadne z nich nie powiedziało nigdy na ten temat ani słowa.
Koło tarasu stał Larek. Zan uśmiechnął się na widok przyjaciela – Larek patrzył na niego wesoło i uniósł swój kieliszek ariato w geście powinszowania, a Zan skinął głową. Dawno nie widział się z przyjacielem i stęsknił się nieco za jego beztroskim sposobem bycia, tak różnym od napalonego Ratha i wyniosłej Lonnie. Larek pojechał do domu dwa lata temu, wezwany przez rodziców. Zan uświadomił sobie, że bardzo się zmienili – Larek wyrósł, jakby wyprzystojniał i nabrał ogłady. Ogarnęło go uczucie pewnego smutku.
-Wszystko w porządku? – zapytał ciepły głos gdzieś w okolicach swojego ramienia i spojrzał w dół. Błękitne oczy Avy wpatrywały się w niego z ufnością. Łagodne jasne włosy okalały jej twarz puklami. Zan uśmiechnął się do niej i skinął głową, choć gardło mu się ścisnęło. Jego przyszła żona...
Nawet nie zauważył, kiedy jego ojciec zaczął swoją mowę. Nie docierało do niego nic. Stał obok ojca i Avy i patrzył pustym wzrokiem po ludziach zebranych przed nim, ustrojonych i błyszczących, ale nic nie słyszał. Czuł w sobie przerażającą pustkę. Widział tylko ponurą twarz Vilandry i zachmurzoną Ratha, widział, że Larek kręci się w miejscu i że najchętniej by stąd uciekł. Książę Rag poruszył się i odsłonił dziewczynę, którą wcześniej całkowicie zasłaniał, i w tym momencie Zan kompletnie zamarł.
Dziewczyna miała na sobie beżową suknię na ciemnobrązowym spodzie, kilka kosmyków wysunęło się z wysoko upiętych ciemnych włosów i opadały jej na twarz. Zauważył, że miała bardzo piękne dłonie, poczym jego wzrok powrócił go jej twarzy. Jej skóra była bardzo jasna, niemalże biała, a jej usta były przepięknie wykrojone. I wtedy dziewczyna podniosła wzrok i spojrzała wprost na niego.
Zan poczuł, jak przechodzą go dreszcze. Jej oczy były niemalże magnetyczne, ciemne i błyszczące, choć przysiągłby, że płonęły. Wzrok dziewczyny był tak intensywny, że miał wrażenie, że widzi wszystkie jej myśli i czuje wszystkie emocje, że zna ją od dawna...
Wydawało się, że czas zatrzymał się. Cała sala balowa zniknęła, nie było ani ojca, ani Avy, ani tych wszystkich ludzi... Tylko ona i on.
Nagle gruchnęły oklaski, rozległy się głośne krzyki, wiwaty i powinszowania. Zan otrząsnął się z tego niemalże hipnotycznego stanu i przerażony rozejrzał się dookoła – uświadomił sobie, co właśnie się stało.
Oto ogłoszono jego zaręczyny z Avą Daou, choć właśnie spotkał tą Jedyną. Nie znał nawet jej imienia, ale wiedział, że to ona powinna być jego żoną. Tylko że uświadomił to sobie kilka sekund za późno....
***
Wszyscy zajęli się gratulacjami dla Zana i Avy. Vilandra zauważyła jednak, że jej brat nie wyglądał na najszczęśliwszego faceta w kosmosie, ale szczerze mówiąc nie bardzo ją to obchodziło. No, tak właściwie to troszeczkę owszem... Chyba raczej nie powinieneś mieć takiej miny, jakby cię żywcem pogrzebano gdy właśnie ogłoszono twoje zaręczyny z całkiem ładną dziewczyną...
Vilandra odszukała wzrokiem ciemnowłosą dziewczynę w brązowej, eleganckiej sukni i utkwiła w niej pytający wzrok. Dziewczyna skinęła lekko głową. Vilandra zaś tylko na to czekała. Rozejrzała się uważnie, ale wszyscy byli zajęci narzeczonymi. Lonnie skierowała się powoli w kierunku tarasu, starając się nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi, a tym bardziej uwagi Ratha. Obejrzała się za siebie – Rath stał gdzieś z tyłu, odwrócony do niej plecami.
Nie zauważyła jednak wysokiej postaci przed sobą i wpadła na nią z całym impetem.
-Bum – powiedział Larek cicho i ujął ją delikatnie acz stanowczo pod łokieć. – Jeśli chcesz się oddalić, wystarczyło powiedzieć, a bym cię stąd dyskretnie wyprowadził – rzekł kierując się w stronę tarasu, zasłaniając ją częściowo własną osobą. Lonnie była całkiem oszołomiona i pozwoliła się prowadzić.
-Dziękuję – powiedziała gdy znaleźli się poza zasięgiem świateł padających z sali balowej na kafelki tarasu. – Nawet nie wiesz, ile dla mnie zrobiłeś – szepnęła wspinając się lekko na palce i całując go w policzek.
-Nie ma za co – odparł Larek rumieniąc się lekko i dziękując w duchu za ciemności. – Leć, tylko uważaj na siebie – popchnął ją lekko w stronę ogrodu. Vilandra obejrzała się jeszcze do niego poczym zniknęła w ciemnościach schodów prowadzących z tarasu do ogrodu. Larek postał jeszcze chwilę, po czym wrócił do Sali wzdychając ciężko. Dom wariatów.
Vilandra tymczasem jak na skrzydłach zbiegła po schodach, uniosła lekko suknię by nie zamoczyła jej nocna rosa i pośpieszyła w stronę oranżerii.
Oranżeria była ciemna. Lonnie weszła ostrożnie i cicho do środka, natychmiast otoczył ją przenikliwy, niemalże gęsty zapach egzotycznych kwiatów i roślin. Przeszła dalej, w kierunku małego jeziorka, pobłyskującego z oddali. Wszędzie panowała cisza, choć serce Lonnie waliło jak młotem. A jeśli nie przyjdzie? A jeśli ona się pomyliła?
-Witaj Vilandro – usłyszała cichy męski głos tuż za sobą i jej ciało momentalnie odprężyło się. Stała nieruchomo, pozwalając by jego palce przesuwały się powoli po skórze jej ramion.
-Jesteś – stwierdziła starając się opanować i uspokoić oddech. Czuła na sobie jego oddech i nagle odkryła, że nie może zrobić najmniejszego ruchu. Nie przeszkadzało jej to.
-Jestem – szepnął cicho muskając ustami jej szyję. – Wiesz przecież, że przybyłbym na najmniejsze twoje skinienie...
-Naprawdę? – zapytała bez tchu i zamknęła oczy. Jego usta porzuciły jej szyję. Lonnie wzdrygnęła się zaskoczona i otworzyła oczy.
-Próbowałaś porozmawiać z rodzicami? – zapytał poważnie odwracając ją do siebie. – Wiesz, że mi na tym zależy.
-To na nic – odparła zniechęcona. – Ojciec nie chce o tym słyszeć, a matka boi się mu przeciwstawić.
-Może ja powinienem z nimi porozmawiać? – zapytał obejmując ją ramionami.
-Nie wiem, czy to jest najlepszy pomysł, Kivarze – Vilandra spuściła głowę. Jej rodzice nie chcieli o tym słyszeć a ją trafiał szlag na własną bezsilność.
-Hej – ujął ją pod brodą i uniósł jej twarz do góry. – Tylko mi się tu nie martw, dobrze? – powiedział ciepło. – Coś wymyślimy.
Milczeli przez chwilę oboje, patrząc sobie w oczy. Kivar pomyślał, że mógłby zniszczyć cały świat byle by tylko zobaczyć tą iskierkę w ciemnych oczach Vilandry.
-Widziałam Thalię – odezwała się po chwili opierając czoło o jego czoło i zakładając mu ramiona na szyję.
-Wiem – uśmiechnął się lekko. – Nikt o niej nie wie, prawda?
-Nie – potwierdziła.
-Pojawię się na ślubie Zana – oznajmił. Vilandra uniosła nieco głowę zaniepokojona.
-Nie wiem czy to je...- zaczęła, ale położył palec na jej ustach.
-Nie kończ – poprosił. – Ze ślubu chyba mnie nie wyrzucą, prawda? – uśmiechnął się lekko.
-Chyba nie – szepnęła. – Pod warunkiem, że mnie teraz pocałujesz...
-A chcesz tego? – zapytał niskim głosem. Lonnie skinęła głową – nie była w stanie wydusić z siebie żadnego słowa.
Nie trzeba było go do tego namawiać. Pochylił głowę i jego usta spotkały jej miękkie wargi. Cały świat dla nich zniknął.
W oranżerii było bardzo cicho; powietrze przenikał ciężki zapach roślin.
A jeśli nie będzie widać obrazka, to ja się wścieknę...
Część 2
Rath i Larek jak zwykle bili się. Z niewiadomych przyczyn Larek nigdy nie mógł wygrać z Rathem i to go niesamowicie denerwowało. Już od dłuższego czasu usiłował więc go pokonać, po raz kolejny z resztą. Na próżno – Rath znowu był szybszy i powalił go na ziemię jednym niewielkim ruchem ręki.
-To co, poddajesz się? – zapytała znudzonym głosem Vilandra siedząc na murku okalającym trawnik w ogrodzie za pałacem i przyglądając się ze znużeniem treningowi.
-A w życiu – sapnął ciężko Larek podnosząc się ciężko z ziemi i podniósł rękę. Spóźnił się jednak, bo energia Ratha jeszcze raz go powaliła. Vilandra westchnęła ciężko i przewróciła oczami. Nudziło ją to, ale wolała nudzić się razem z nimi niż nudzić się samej. A do nocy jeszcze było daleko...
-Czemu tak właściwie ty ciągle jesteś na Antarze, a nie u siebie? – zapytał Rath podając przyjacielowi rękę i pomagając mu się podnieść. - Z tego co wiem, to masz objąć nie antarski tron, tylko nagarski, chyba że planujesz zamach stanu i objęcie władzy na zaprzyjaźnionej planecie.
-Nic... nie planuję... tylko ro...dzice chcą mnie... wyedukować... na władcę – odparł Larek oddychając ciężko.
-Wylęgarnia królów, co? – mruknęła Vilandra. Stanowczo nie była dzisiaj w humorze. Jak zwykle zresztą.
-A gdzie nasz przyszły król? – zapytał Larek rozglądając się dookoła. Rath i Vilandra wymienili dziwne spojrzenia. – No co, palnąłem gafę...?
-Zan jak zwykle w obserwatorium u Noma – odparł Rath, nagle zainteresowany własnymi butami. Larek spojrzał w dół, ale nie zauważył nic interesującego w stopach Ratha. Jak zwykle były wielkie.
-No i co, to źle, że jest w obserwatorium? – Larek wciąż nie rozumiał, o co chodziło. Zan ciągle przecież tam przesiadywał. To już było normalne, prawda?
-Widzisz... Zan całe dnie spędza w obserwatorium – odparła ostrożnie Vilandra.
-No i...?
-A dzisiaj wieczorem jest przyjęcie zaręczynowe Zana i Avy – dorzucił Rath w dalszym ciągu zafascynowany swoimi stopami.
Larek kompletnie zbaraniał. W ogóle nie widział żadnego związku między jednym a drugim. Fakt, ostatnio musiał odwiedzić swoją rodzinną planetę i nie było go tutaj przez jakiś czas, ale o co tutaj chodziło? Co stało się podczas jego nieobecności, bo coś stać się musiało...
-Chyba czegoś nie rozumiem... – jęknął w końcu pocierając czoło, tak jakby ten gest mógłby mu pomóc w zrozumieniu skomplikowanej sytuacji na jednym z ważniejszych dworów królewskich w Układzie.
-Coś ciężko myślisz – zauważyła zgryźliwie Vilandra wstając z murku. – Trzeba ci wszystko podać na tacy.
-No co, to nagle źle, że Zan lubi gwiazdki? – zapytał Larek broniąc przjaciela. Lonnie była milusią dziewczynką... Co prawda wyższą od niego o pół głowy, ale...
-Nie, jasne że nie – mruknął do siebie Rath. – Problem w tym, że jakoś ostatnio notowania Avy spadły na rzecz tych „gwiazdek”...
-Aaa! – Larekowi nareszcie coś zaświtało w głowie. – Dzisiaj są zaręczyny a Zan zaczyna uciekać...!
-No nareszcie – powiedziała sarkastycznie Vilandra. – Coś ciężko idzie ci myślenie.
-Myślałem, że on ją kocha – Larek zignorował Lonnie. Nie wiedział, co ją dzisiaj ugryzło, na ogół nie była aż tak złośliwa. – Przecież stracił dla niej głowę. Jest jakaś inna?
-Chyba nie ma – odparł Rath podrzucając kamień. – Ale wszyscy są przekonani, że on za nią szaleje.
-Bo szalał... – Larek przypomniał sobie, jak zachowywał się Zan te cztery lata temu, gdy po raz pierwszy zobaczył Avę. – A, właśnie, Lonnie, słyszałem, że i koło ciebie ktoś się kręci – dorzucił po chwili z uśmiechem. Vilandra jednak zbladła, potem momentalnie zaczerwieniła się, a w oczach pojawił się dziwny błysk.
-Nie mów do mnie "Lonnie"! I nie wtryniaj nosa w nie swoje sprawy bo go w końcu stracisz! – rzuciła wściekłym tonem, minęła Ratha i zdumionego Lareka i czym prędzej skierowała się do pałacu.
-Chyba zbyt długo mnie tutaj nie było... Co znowu źle zrobiłem? – zapytał Larek idąc w kierunku parku.
-Powiedziałeś, że ktoś się nią interesuje – odparł Rath wzruszając ramionami. Larek przyjrzał się uważnie przyjacielowi.
-Znowu czegoś nie rozumiem – westchnął ciężko. - To dobrze czy źle, że ktoś jest przy niej? I kto to właściwie jest?
-Znasz Kivara? – odparł pytaniem na pytanie Rath. Larek skinął w milczeniu głową – pewnie że znał Kivara, przynajmniej ze słyszenia. Władca jednego z księżyców Układu, pan Skórów, podległych Antarowi. Ostatnio zgłaszał pretensje do ziem na południowym wschodzie mówiąc coś o przodkach. – Zakochał się w Vilandrze, a przynajmniej tak twierdzi. A ta głupia Lonnie oczywiście uwierzyła w jego gładkie słówka – Rath nie krył rozdrażnienia. Larek słuchał całkiem zaskoczony. Kivar – ten Kivar – i Vilandra – ta Vilandra...?!
-W takim razie domyślam się, że jej rodzice nie są zbyt zachwyceni tym kandydatem na zięcia? – zapytał ostrożnie. Rath skinął głową.
-Znasz ich – powiedział kopiąc kamyk. – Marzy im się jakiś potężny król dla córki, szczególnie Zanowi starszemu. Możliwe, że nawet upodobali sobie ciebie, inaczej tak chętnie by cię tutaj nie przyjmowali – w głosie Ratha zabrzmiała jakaś dziwna nuta, ale Larek nie zwrócił na nią uwagi. Był za to całkowicie przerażony perspektywą mariażu z siostrą swojego najlepszego przyjaciela – Lonnie była świetnym kompanem, ale żoną...?
Coś dziwnego zawisło w powietrzu. Larek nie wiedział co, ale była to jakby... wrogość i niechęć. Niebezpieczeństwo.
-Nie strasz mnie, jeszcze mi się w nocy przyśni – odezwał się po chwili niezręcznego milczenia, usiłując rozwiać dziwną atmosferę jakimś żartem, Rath jednak dalej się nie odzywał. Larek wzdrygnął się – jeśli tutaj panował taki nastrój przez cały czas, to nic dziwnego, że Zan woli przesiadywać w obserwatorium.
***
Nom przyglądał się przez chwilę młodemu mężczyźnie siedzącemu na podłodze. We wnętrzu obserwatorium panował lekki półmrok, ale stary uczony widział dokładnie wyniosłą postać następcy tronu a szczególnie jego niezbyt szczęśliwą minę.
-Powiesz mi wreszcie o co chodzi? – przerwał milczenie. Znał Zana od małego, gdy jako berbeć wymykał się opiekunkom i przydreptywał tutaj posiedzieć u niego na kolanie, posłuchać niekończących się historii o innych planetach i popatrzeć nieco przez ten staromodny i właściwie zabytkowy teleskop.
-Sam dokładnie nie wiem – odparł po chwili wahania Zan. Może i był teraz wysoki i dobrze zbudowany, ale Nom wciąż widział w nim niesfornego smyka. Nie miał własnych dzieci i bardzo go lubił, choć król Zan miał do niego pretensje, że nabija dziecku głowę bajkami o Ziemiach i Jowiszach.
-Powiedz wszystko od początku, zobaczysz, że znajdziesz jakieś rozwiązanie – zaproponował Nom siadając z westchnieniem ulgi na fotelu. To już nie te czasy, kiedy latało się do innych galaktyk...
-Cztery lata temu poznałem Avę – zaczął nerwowym głosem Zan. – Zakochałem się w niej, naprawdę się zakochałem. Mój ojciec doszedł do porozumienia z księciem Daou i ogłosili nasze zaręczyny, dzisiaj oczywiście po raz kolejny dom królewski błyśnie organizując przyjęcia – skrzywił się lekko. Nienawidził przyjęć i bali. – Tylko że ja wcale nie jestem taki pewny, czy chcę się żenić z Avą – zakończył szybko. Nom pokiwał głową.
-Dlaczego?
-Nie... nie wiem – odparł lekko spłoszony pytaniem Zan. Dziwnie było rozmawiać na takie tematy, a już szczególnie ze starym uczonym... – Nie wiem, czy chcę spędzić z nią całe życie, to znaczy... lubię ją... bardzo... ale żeby od razu ślub?
-Powiedz to rodzicom – rzekł spokojnie Nom. – Powiedz, że to dla ciebie za wcześnie.
-Za wcześnie...! – Zan zerwał się z podłogi i zaczął nerwowo przemierzać pomieszczenie. – Ojciec dostanie szału. Uważa, ze cztery lata znajomości to za dużo. Uważa, że powinienem mieć żonę. Jeśli mu powiem, że nie jestem gotowy, urażę go, on miał dziewiętnaście lat gdy ożenił się z mamą...!
-Nie jesteś nim – zauważył starzec. – Ty jesteś inny.
Zan roześmiał się gorzko.
-Ja to wiem. Tylko on tego nie uznaje – powiedział ponuro. – I tak już uważa, że za mało czasu spędziłem na przygotowaniach do władania – uśmiechnął się do siebie smutno. Wiedział, że Zan V nie był zadowolony ze swojego syna, że uważał go za miękkiego, niezdarnego i nieco tchórzliwego młodego człowieka, który bał się skrzywdzić kogokolwiek i że wolałby widzieć Ratha na tronie Antaru. Na nieszczęście to nie Rath był pierworodnym królewskim synem...
-Więc co zrobisz? – zapytał po chwili Nom. Zan wzruszył ramionami – nic nie mógł zrobić.
-Nic – odparł. – Pójdę do pałacu, ubiorę się w kolejny, nowy garnitur i pójdę na przyjęcie. Wysłucham ozdobnej mowy ojca a potem przyjmę setki powinszowań i gratulacji od osób, które ledwo kojarzę. A potem będę się modlił o cud.
Nom pokręcił głową. Widział w tym chłopaku nie króla, a badacza, naukowca, podróżnika takiego, jakim kiedyś był on sam. Żal było go marnować. Cóż jednak znaczyło zdanie starego uczonego wobec woli króla najpotężniejszej planety w Układzie Pięciu Planet?
-Zan, a może jednak spróbujesz pomówić o tym z matką? Może ona wpłynie jakoś na twojego ojca – powiedział. Zan pokręcił przecząco głową.
-Ojciec tylko się wścieknie – faktycznie, król był człowiekiem zapalczywym, w przeciwieństwie do swojej żony, zawsze cichej i łagodnej. – Pójdę już. Wolałbym się dzisiaj nie spóźnić...
Nom westchnął ciężko i pożegnał młodego człowieka. Będzie dobrym władcą, ale szczęśliwy nie będzie. Oczywiście będzie władcą gdy Zan V zdecyduje się ustąpić, a na to bynajmniej się nie zanosiło. Król był zbyt silnym człowiekiem, o żelaznym charakterze, twardym ręku i końskim zdrowiu. Musiałby wydarzyć się jakiś kataklizm a co najmniej wojna...
Stary uczony nawet nie przypuszczał, jak blisko był prawdy.
***
Ludzi oczywiście było mnóstwo. I zgodnie ze swoimi wcześniejszymi przewidywaniami, Zan rozróżniał jedynie niektórych. Rozpoznał zasuszonego Podskarbiego w eleganckim fraku, który na nim wisiał. Koło kolumny stał książę Rag, rubaszny grubas przepasany Czerwoną Wstęgą, jednym z najwyższych odznaczeń. Książę rozmawiał z jakąś dziewczyną, ale jego potężna postać niemal całkowicie przesłaniała drobną sylwetkę dziewczyny. Hrabina Erie rozmawiała z jego matką. Hrabina zawsze ubierała się na różowo, zawsze ukrywała się za wielkim wachlarzem z dziwacznych piór i śmiała się takim denerwującym chichotem. Vilandra stała zachmurzona w dziwnej, czarnej sukni z odsłoniętymi ramionami i wyglądała tak, jakby miała ochotę zabić pierwszą osobę, która się do niej zbliży. Rath flirtował z jakąś panną w czerwonej, obcisłej sukni, ale co jakiś czas rzucał dziwne spojrzenia w kierunku Lonnie. Zan wyczuwał między nimi jakieś dziwne napięcie, choć żadne z nich nie powiedziało nigdy na ten temat ani słowa.
Koło tarasu stał Larek. Zan uśmiechnął się na widok przyjaciela – Larek patrzył na niego wesoło i uniósł swój kieliszek ariato w geście powinszowania, a Zan skinął głową. Dawno nie widział się z przyjacielem i stęsknił się nieco za jego beztroskim sposobem bycia, tak różnym od napalonego Ratha i wyniosłej Lonnie. Larek pojechał do domu dwa lata temu, wezwany przez rodziców. Zan uświadomił sobie, że bardzo się zmienili – Larek wyrósł, jakby wyprzystojniał i nabrał ogłady. Ogarnęło go uczucie pewnego smutku.
-Wszystko w porządku? – zapytał ciepły głos gdzieś w okolicach swojego ramienia i spojrzał w dół. Błękitne oczy Avy wpatrywały się w niego z ufnością. Łagodne jasne włosy okalały jej twarz puklami. Zan uśmiechnął się do niej i skinął głową, choć gardło mu się ścisnęło. Jego przyszła żona...
Nawet nie zauważył, kiedy jego ojciec zaczął swoją mowę. Nie docierało do niego nic. Stał obok ojca i Avy i patrzył pustym wzrokiem po ludziach zebranych przed nim, ustrojonych i błyszczących, ale nic nie słyszał. Czuł w sobie przerażającą pustkę. Widział tylko ponurą twarz Vilandry i zachmurzoną Ratha, widział, że Larek kręci się w miejscu i że najchętniej by stąd uciekł. Książę Rag poruszył się i odsłonił dziewczynę, którą wcześniej całkowicie zasłaniał, i w tym momencie Zan kompletnie zamarł.
Dziewczyna miała na sobie beżową suknię na ciemnobrązowym spodzie, kilka kosmyków wysunęło się z wysoko upiętych ciemnych włosów i opadały jej na twarz. Zauważył, że miała bardzo piękne dłonie, poczym jego wzrok powrócił go jej twarzy. Jej skóra była bardzo jasna, niemalże biała, a jej usta były przepięknie wykrojone. I wtedy dziewczyna podniosła wzrok i spojrzała wprost na niego.
Zan poczuł, jak przechodzą go dreszcze. Jej oczy były niemalże magnetyczne, ciemne i błyszczące, choć przysiągłby, że płonęły. Wzrok dziewczyny był tak intensywny, że miał wrażenie, że widzi wszystkie jej myśli i czuje wszystkie emocje, że zna ją od dawna...
Wydawało się, że czas zatrzymał się. Cała sala balowa zniknęła, nie było ani ojca, ani Avy, ani tych wszystkich ludzi... Tylko ona i on.
Nagle gruchnęły oklaski, rozległy się głośne krzyki, wiwaty i powinszowania. Zan otrząsnął się z tego niemalże hipnotycznego stanu i przerażony rozejrzał się dookoła – uświadomił sobie, co właśnie się stało.
Oto ogłoszono jego zaręczyny z Avą Daou, choć właśnie spotkał tą Jedyną. Nie znał nawet jej imienia, ale wiedział, że to ona powinna być jego żoną. Tylko że uświadomił to sobie kilka sekund za późno....
***
Wszyscy zajęli się gratulacjami dla Zana i Avy. Vilandra zauważyła jednak, że jej brat nie wyglądał na najszczęśliwszego faceta w kosmosie, ale szczerze mówiąc nie bardzo ją to obchodziło. No, tak właściwie to troszeczkę owszem... Chyba raczej nie powinieneś mieć takiej miny, jakby cię żywcem pogrzebano gdy właśnie ogłoszono twoje zaręczyny z całkiem ładną dziewczyną...
Vilandra odszukała wzrokiem ciemnowłosą dziewczynę w brązowej, eleganckiej sukni i utkwiła w niej pytający wzrok. Dziewczyna skinęła lekko głową. Vilandra zaś tylko na to czekała. Rozejrzała się uważnie, ale wszyscy byli zajęci narzeczonymi. Lonnie skierowała się powoli w kierunku tarasu, starając się nie zwrócić na siebie niczyjej uwagi, a tym bardziej uwagi Ratha. Obejrzała się za siebie – Rath stał gdzieś z tyłu, odwrócony do niej plecami.
Nie zauważyła jednak wysokiej postaci przed sobą i wpadła na nią z całym impetem.
-Bum – powiedział Larek cicho i ujął ją delikatnie acz stanowczo pod łokieć. – Jeśli chcesz się oddalić, wystarczyło powiedzieć, a bym cię stąd dyskretnie wyprowadził – rzekł kierując się w stronę tarasu, zasłaniając ją częściowo własną osobą. Lonnie była całkiem oszołomiona i pozwoliła się prowadzić.
-Dziękuję – powiedziała gdy znaleźli się poza zasięgiem świateł padających z sali balowej na kafelki tarasu. – Nawet nie wiesz, ile dla mnie zrobiłeś – szepnęła wspinając się lekko na palce i całując go w policzek.
-Nie ma za co – odparł Larek rumieniąc się lekko i dziękując w duchu za ciemności. – Leć, tylko uważaj na siebie – popchnął ją lekko w stronę ogrodu. Vilandra obejrzała się jeszcze do niego poczym zniknęła w ciemnościach schodów prowadzących z tarasu do ogrodu. Larek postał jeszcze chwilę, po czym wrócił do Sali wzdychając ciężko. Dom wariatów.
Vilandra tymczasem jak na skrzydłach zbiegła po schodach, uniosła lekko suknię by nie zamoczyła jej nocna rosa i pośpieszyła w stronę oranżerii.
Oranżeria była ciemna. Lonnie weszła ostrożnie i cicho do środka, natychmiast otoczył ją przenikliwy, niemalże gęsty zapach egzotycznych kwiatów i roślin. Przeszła dalej, w kierunku małego jeziorka, pobłyskującego z oddali. Wszędzie panowała cisza, choć serce Lonnie waliło jak młotem. A jeśli nie przyjdzie? A jeśli ona się pomyliła?
-Witaj Vilandro – usłyszała cichy męski głos tuż za sobą i jej ciało momentalnie odprężyło się. Stała nieruchomo, pozwalając by jego palce przesuwały się powoli po skórze jej ramion.
-Jesteś – stwierdziła starając się opanować i uspokoić oddech. Czuła na sobie jego oddech i nagle odkryła, że nie może zrobić najmniejszego ruchu. Nie przeszkadzało jej to.
-Jestem – szepnął cicho muskając ustami jej szyję. – Wiesz przecież, że przybyłbym na najmniejsze twoje skinienie...
-Naprawdę? – zapytała bez tchu i zamknęła oczy. Jego usta porzuciły jej szyję. Lonnie wzdrygnęła się zaskoczona i otworzyła oczy.
-Próbowałaś porozmawiać z rodzicami? – zapytał poważnie odwracając ją do siebie. – Wiesz, że mi na tym zależy.
-To na nic – odparła zniechęcona. – Ojciec nie chce o tym słyszeć, a matka boi się mu przeciwstawić.
-Może ja powinienem z nimi porozmawiać? – zapytał obejmując ją ramionami.
-Nie wiem, czy to jest najlepszy pomysł, Kivarze – Vilandra spuściła głowę. Jej rodzice nie chcieli o tym słyszeć a ją trafiał szlag na własną bezsilność.
-Hej – ujął ją pod brodą i uniósł jej twarz do góry. – Tylko mi się tu nie martw, dobrze? – powiedział ciepło. – Coś wymyślimy.
Milczeli przez chwilę oboje, patrząc sobie w oczy. Kivar pomyślał, że mógłby zniszczyć cały świat byle by tylko zobaczyć tą iskierkę w ciemnych oczach Vilandry.
-Widziałam Thalię – odezwała się po chwili opierając czoło o jego czoło i zakładając mu ramiona na szyję.
-Wiem – uśmiechnął się lekko. – Nikt o niej nie wie, prawda?
-Nie – potwierdziła.
-Pojawię się na ślubie Zana – oznajmił. Vilandra uniosła nieco głowę zaniepokojona.
-Nie wiem czy to je...- zaczęła, ale położył palec na jej ustach.
-Nie kończ – poprosił. – Ze ślubu chyba mnie nie wyrzucą, prawda? – uśmiechnął się lekko.
-Chyba nie – szepnęła. – Pod warunkiem, że mnie teraz pocałujesz...
-A chcesz tego? – zapytał niskim głosem. Lonnie skinęła głową – nie była w stanie wydusić z siebie żadnego słowa.
Nie trzeba było go do tego namawiać. Pochylił głowę i jego usta spotkały jej miękkie wargi. Cały świat dla nich zniknął.
W oranżerii było bardzo cicho; powietrze przenikał ciężki zapach roślin.
A jeśli nie będzie widać obrazka, to ja się wścieknę...
Last edited by Nan on Mon Feb 09, 2004 10:04 pm, edited 1 time in total.
Korzenie
Część 3
Zan nie mógł oderwać wzroku od dziewczyny. Zawładnęła całkowicie jego umysłem, choć zobaczył ją dopiero kilka minut temu. Przytakiwał bezwiednie na pytania, uśmiechał się, choć nawet nie wiedział do kogo. Zapomniał o Avie, zapomniał o ojcu, o dziwnym zachowaniu Ratha i Lonnie, widział tylko ją. Ciemnowłosą dziewczynę, której imienia nie znał. Nie podeszła do niego z gratulacjami, ale to i dobrze, Zan bowiem nie wiedział, czy byłby w stanie się kontrolować. I chociaż stała po drugiej stronie Sali, czuł na sobie jej płonące ciemne oczy, czuł jej spojrzenie tak intensywne, że zdawało mu się, że mógłby je nawet złapać w dłonie, gdyby tylko był dostatecznie szybki.
Wszystko było jak ze snu. Nawet taniec z Avą. Nierealne. Nieprawdziwe. Niemożliwe... Nie widział drobnej postaci w migocącej sukni w swoich ramionach, widział ciemne włosy i brązowy spód sukienki. Nie czuł nawet zapachu Avy, i choć to z nią wirował, wciąż widział ciemne oczy tamtej. Wydawało mu się, że trwa to wieczność – najpierw życzenia, potem taniec... Z prawdziwą ulgą odstąpił Avę Larekowi, który nagle zjawił się niewiadomo skąd i zażądał tańca z królewską narzeczoną. Zan w końcu był wolny i w myślach planował, w jaki sposób odwdzięczy się przyjacielowi. Jednocześnie zaś podszedł szybko do dziewczyny.
Z bliska wydawała się być jeszcze bardziej egzotyczna, jej oczy były jeszcze bardziej magnetyczne, a usta wyglądały tak, jakby były stworzone do szeptania czułych słów wprost do ucha. Jego ucha. Jej skóra była jasna i gładka, a włosy wydawały się aż prosić, by je rozpuścić i pozwolić spływać łagodnie na ramiona dziewczyny.
Zan bez słowa otoczył jej talię ramieniem i pociągnął na parkiet, ona zaś nie uczyniła najmniejszego ruchu aby mu się sprzeciwić, przeciwnie wręcz. Zan ujął ostrożnie jej dłoń – miał wrażenie, że jest taka krucha, iż przy każdym gwałtowniejszym ruchu po prostu musi się złamać – drugą zaś zacieśnił nieco w jej pasie.
Nic nigdy jeszcze nie wydawało mu się takie prawidłowe i właściwe. Zan kompletnie zatracił się w przepastnych, czekoladowych oczach, nie obchodziło go to, co myślą inni, ani to, że być może nie wypada mu obejmować tak ciasno obcej dziewczyny. Po prostu czuł, że nie jest mu obca, że zna ją od bardzo dawna, ba – od zawsze.
Żadne z nich nie odezwało się ani słowem, ale też żadne z nich nie uważało tego widać za konieczne. Żadne z nich nie zauważyło innych par tańczących koło nich, nie widzieli rozbawionego Lareka, ani zarumienionej Avy, ani zmarszczonego czoła Zana starszego, ani tego, że ani Vilandry, ani Ratha nie było w Sali. Tańczyli razem po raz pierwszy i kto wie, czy nie jedyny, ale było w tym tańcu coś innego, coś zupełnie magicznego i mitycznego, coś tajemniczego co mogli zrozumieć tylko oni. Tak przynajmniej wydawało się Zanowi. Wirowali razem po parkiecie, ich ciała pasowały do siebie idealnie a ich ruchy były perfekcyjnie zgrane. Zan jeszcze nigdy w życiu nie miał takiej partnerki, która nie uśmiechałaby się głupkowato, nie potykała o własne nogi albo nie zaplątywała się we własną suknię, która poruszałaby się tak lekko i delikatnie. Nie zdawali sobie kompletnie sprawy z upływu czasu, toteż gdy muzyka umilkła, Zan i jego tancerka powoli i niechętnie zatrzymali się – nie chcieli kończyć. Żadne z nich jednak nie odezwało się ani słowem, patrzyli się jedynie na siebie.
-Widzę, że poznałeś już Thalię, Zan – odezwała się niespodziewanie królowa zjawiając się obok nich. Zan drgnął zaskoczony i niemal przeoczył to, że matka wypowiedziała jej imię.
-Tak, ja...to znaczy my nie.... – zaczął się jąkać Zan, patrząc zdezorientowany to na partnerkę, to na matkę.
-Tak właściwie to nie rozmawialiśmy – powiedziała wyjaśniającym tonem Thalia zwracając się do królowej z lekim skinieniem głowy. W tym jednym, prostym geście widać było pokorę i szacunek dla władczyni, ale i jednocześnie dumę, wyniosłość i dystynkcję jej samej.
-I jak podoba ci się pałac królewski, Thalio? – zapytała Siliah ujmując dziewczynę za ramię i łagodnie lecz stanowczo poprowadziła ją w kierunku jednego ze stolików.
-No cóż, na razie widziałam tylko wejście, korytarz i tą Salę, ale to chyba wystarczy by wyrobić sobie opinię o całym pałacu – odparła Thalia spuszczając wzrok, co nie umknęło uwadze Zana, idącego grzecznie po drugiej stronie matki, skąd rzucał ukradkowe spojrzenia na dziewczynę.
-Skąd...? – Zan chciał zapytać, gdzie się poznały, skoro Thalia była najwyraźniej po raz pierwszy w pałacu, i to akurat na balu, a wyglądało na to, że jego matka zna ją całkiem dobrze.
-Spotkałyśmy się na Wybrzeżu, gdy razem z Lonnie pojechałyśmy na otwarcie tamtejszej Akademii – powiedziała Siliah siadając na kanapce i czyniąc zapraszający gest w kierunku foteli. Thalia i Zan posłusznie usiedli na dwóch przeciwnych fotelach, co w pierwszej chwili niezmiernie go ucieszyło, ale w następnej natychmiast tego pożałował. Posiadanie takich oczu powinno być zabronione. Szalenie utrudniały koncentrację na słowach matki, – Pamiętasz, usiłowałyśmy namówić cię na ten wyjazd, ale ty wolałeś zostać z A...
-Tak, mamo, już wiem kiedy – przerwał jej gwałtownie, jego uszy płonęły. Sam nie wiedział, dlaczego nie chciał, by matka wspomniała o Avie, przecież była to jego przyszła żona. I pamiętał to doskonale, to po tamtym wyjeździe Lonnie wróciła jakaś inna. Zakochana. A on, głupiec, zamiast pojechać z nimi i spotkać ją, został w upalnej wówczas Agarze i siedział przy Avie jak wierny piesek...
Siliah spojrzała zdumiona na syna. Był dzisiaj jakiś dziwny, choć może po prostu jest zdenerwowany tymi zaręczynami... Siliah zerknęła na Thalię, ale ta siedziała nieruchomo, na ustach miała grzeczny acz lekko wymuszony uśmiech, oczy zaś utkwiła w dłoniach, które leżały spokojnie na jej kolanach. Dziwne. Ci dwoje zachowywali się tak, jakby za wszelką cenę unikali siebie nawzajem, jakby znali się już wcześniej, co przecież jest niemożliwe... Królowa odgoniła od siebie te dziwne myśli i odszukała wzrokiem postać Avy. Ku jej uldze dziewczyna właśnie kierowała się w ich kierunku, uśmiechnęła się do niej zachęcająco.
-Zan... – powiedziała Ava kładąc rękę na jego ramieniu. – Może zatańczymy razem jeszcze raz? – zaproponowała nieśmiało. Zan podniósł wzrok, spojrzał niepewnie najpierw na matkę a potem na Thalię po czym podniósł się, maskując dzielnie niezadowolenie, ujął Avę pod rękę i pokierował ją w stronę parkietu, czuł jednak gorące spojrzenie Thalii niemalże wbite w jego plecy.
„Co się ze mną dzieje?” zastanowiła się Thalia patrząc jak Zan odchodzi wraz z Avą. „Co ja sobie w ogóle myślę? Przecież on się żeni!”. Mimo wszystko nie mogła powstrzymać lekkiego drżenia rąk. Te bursztynowe oczy, takie pełne uczucia... Niesamowitą siłą woli opanowała własne myśli i zmusiła się do słuchania Siliah, choć w tej chwili miała ochotę wstać, podejść do Zana, obejmującego tą laleczkę i po prostu zacząć go całować, ot tak, na oczach tych wszystkich bufonów, a szczególnie jego matki...
***
Rath rozejrzał się po Sali. Zan tańczył z Avą. Larek podpierał ścianę najwyraźniej nie zwracając uwagi na pannice tłoczące się dookoła niego, czyli coś było nie tak. Matka rozmawiała z jakąś ciemnowłosą dziewczyną, z którą przed chwilą tańczył jego kochany kuzyn, czyli pewnie królowa starała się odciągnąć „niebezpieczny element” od synka. „Znamy taktykę, znamy” pomyślał ironicznie. Bardzo lubił Zana, był jego przyjacielem, ale czasami miał dosyć tej jego... dobroci i niewinności wydzierającej z jasnych ocząt i wątpił, czy on w ogóle wie, skąd się biorą dzieci. Pewnie cały czas myślał, że przylatują z jakiejś odległej planety pełnej niemowlaków.
Ale gdzie była Lonnie? Rath rozejrzał się jeszcze raz uważnie po sali, ale nigdzie nie dostrzegł czarnej, prowokującej sukni Vilandry, za którą wcześniej nakrzyczała na nią Lathe, ich dawna opiekunka. Jakieś złe przeczucie zakiełkowało w duszy Ratha; wyszedł niepostrzeżenie na taras i rozejrzał się, ale taras był pusty. Ani śladu żywego ducha. Rath obejrzał się przez ramię, ale wszyscy w sali zajęci byli zachwytami nad Zanem i Avą. No, może tylko poza tą ciemnowłosą, którą Siliah wzięła na dywanik – nie wydawała się być specjalnie szczęśliwa.
Rath zszedł powoli i ostrożnie po szerokich schodach prowadzących z tarasu do pałacowego ogrodu. Świetnie. Ogród łączył się z parkiem, za dnia można było się tam nieźle ukryć, a co dopiero po zmroku. Gdzie mogła pójść? Gdzie mogła się z nim umówić? Rath zmarszczył czoło myśląc intensywnie. Muszą być gdzieś niedaleko. Lonnie lubi egzotyczne kwiaty. No jasne, oranżeria! Rath ruszył w kierunku ciemnej, przeszklonej hali pełnej oryginalnych roślin. Starał się iść jak najciszej.
Główne drzwi były uchylone i Rath już zamierzał pchnąć je nieco szerzej, ale nagle pomyślał, że lepiej będzie wejść od strony niewielkiego jeziorka, po drugiej stronie oranżerii. Obszedł więc dookoła szklany budynek i zanotował w pamięci, że nigdzie nie świeciła się żadna iskierka. Drzwi od strony stawu były zamknięte, ale wystarczył jeden ruch ręką by stały przed nim otworem bez najmniejszego szelestu. Rath wszedł ostrożnie do środka i natychmiast uderzyła go fala dusznego zapachu roślin i mokrej ziemi, jak rówież i czyjeś jęki i szepty. Gdy jego oczy przyzwyczaiły się do półmroku, odgarnął ręką pierzaste liście nayatrii, ale stanowczo nie był przygotowany na taki widok.
Koło stawu Kivar trzymał w ramionach Vilandrę i co gorsza całował ją namiętnie. Ona zaś zdawała się to w pełni akceptować i przyjmować to z zadowoleniem...
***
Zan jak zwykle nie mógł spać. „Jak zwykle” oznaczało oczywiście „od czasu balu”. Gdy tylko zamknął oczy, natychmiast pojawiała się przed nim pewna twarz. Westchnął ciężko i przewrócił się na drugi bok, choć i tak nie miał nadziei na sen.
Widział ją tylko przez chwilę, zatańczył z nią tylko raz. Potem ona zniknęła, a on, zajęty narzeczoną, nie mógł już do niej podejść. Wiedział tylko, że ma na imię Thalia. I że była na Wybrzeżu, choć nie pochodziła raczej z tamtych stron. Mieszkańcy Wybrzeża mają na ogół ciemną cerę i ciemne oczy, no i są bardzo spokojni, skóra Thalii zaś była bardzo jasna i dziewczyna wydawała się być pełna energii. Thalia. Nie wiedział skąd była. Nie wiedział kim była. Nie chciał pytać się o to matki, żeby nie wzbudzać podejrzeń, tym bardziej że Siliah patrzyła się na niego tak jakoś dziwnie; nie chciał również wypytywać Lonnie, która ostatnio znowu pokłóciła się z Rathem nie wiadomo o co i cały czas była podminowana.
Usiłował zapomnieć i dość dużo czasu spędzał z Avą, ale to mu nic nie dawało. Patrzył na Avę a widział Thalię. Doprowadzało go to do szału, tym bardziej, że nie wiedział czy jeszcze ją w ogóle jeszcze zobaczy.
Wiedział, że to nie w porządku w stosunku do Avy. Ale nie mógł nic na to poradzić, choć sam siebie za to nie znosił. Był w końcu narzeczonym Avy, będzie jej mężem i królem Antaru... Dla swojego syna nie będzie taki surowy jak jego rodzice; pozwoli mu, by sam wybrał swoją żonę. Oczami duszy zobaczył chłopaka nieco podobnego do niego, do Zana, z ciemnymi oczami obejmującego dziew...
Zan usiadł gwałtownie na łóżku. Myślał o dziecku, którego jeszcze nie było, i kto wie, czy w ogóle będzie. Uświadomił sobie nagle, że myślał o dziecku jego i Thalii, nie Avy... Jęknął głośno i wstał z łóżka. Musiał się przejść. Jeśli zostałby w tej komnacie jeszcze pięć minut, z pewnością by oszalał.
Założył szybko koszulę i spodnie i wymknął się z komnaty. Na pałacowym korytarzu było bardzo cicho, a przyćmione światło emanujące z ozdobnych kryształów roztaczało dookoła ciepło. Ale to z pewnością nie było to, czego potrzebował Zan. Przemknął się ostrożnie pod ścianą i wyszedł przez gabinet do ogrodu. Zan rozejrzał się uważnie, ale w pobliżu nie było nikogo. Antarianie wierzyli, że sen działa dodatnio na moce i nic nie było w stanie przeszkodzić im we wzmacnianiu mocy. I choć Larek wyśmiewał się często z tego mówiąc, że spać można przecież zawsze i nazywał Antarian „kurami”, to jednak teraz Zan był za to głęboko wdzięczny – przynajmniej miał pewność, że na nikogo się nie natknie.
Wyszedł poza pałacowy teren i skierował się ku jeziorku, temu samemu, nad którym cztery lata temu spotkał po raz pierwszy Avę. Musiał pomyśleć. W spokoju. Zastanowić się nad tym, czego tak naprawdę chce, choć słowo Zana V było święte i nie było szans na cofnięcie danego słowa...
Jezioro było spokojne, ciche i ciemne, jak zresztą wszystko dookoła. W gładkiej tafli wody odbijały się setki gwiazd i księżycy, drzewa otaczały jezioro z jednej strony tworząc czarną ścianę gałęzi. Zan przysiadł jednak w niewielkim, ukrytym załomie w skałach tuż nad wodą i odetchnął głęboko. W kierunku wody wiał lekki wiatr, chłodny i wilgotny, powietrze przesycone było zapachami nocy. Panowały ciemności, on jednak dobrze się w nich czuł, znał je od najmłodszych lat gdy nie mógł spać i wymykał się najpierw do mrocznego ogrodu, a z wiekiem wyprawiał się coraz dalej. To było jego miejsce, gdzie najlepiej mu się myślało. O wszystkim.
Niedawno przyprowadził tutaj Avę i pokazał jej to miejsce, ukryte od oczu innych i trudno dostępne. Ava nie była zachwycona, że nie uprzedził jej dokąd idą i że nie ubrała się odpowiednio, a widok na jezioro jakoś wcale jej nie zachwycił, a przynajmniej nie tak, jak oczekiwał tego Zan. Pomyślał wtedy, że Thalia była zupełnie inna i że z pewnością zrozumiałaby jego fascynację tym miejscem ani nie traktowałaby jego zainteresowania Kosmosem jako niewinne dziecięce marzenia. Chyba jednak myśli te, a przynajmniej ich część, odbiła się na jego twarzy.
-Coś cię gnębi? – zapytała Ava łagodnie, kładąc rękę na jego ramieniu. Zan drgnął niespokojnie.
-Nnie... Skąd ci coś takiego przyszło na myśl? – odparł niepewnie. Głupio czuł się nie mówiąc jej prawdy, ale czuł, że ona by tego po prostu nie zrozumiała.
-Masz taką dziwną minę – powiedziała przepraszającym tonem. – Myślałam, że może...
-Nic takiego, kochanie – przerwał jej szybko i wziął ją za rękę. – Po prostu... – umysł Zana pracował z szybkością błyskawicy. Choć na to nie wyglądała, Ava była przeraźliwie uparta i nie spocznie dopóki nie dowie się, co go gniecie, on zaś po prostu nie mógł jej powiedzieć, że to inna dziewczyna. Może to po prostu przelotne zauroczenie... – Martwię się o Lonnie – wyrzucił nagle z siebie i podziękował swojej szczęśliwej gwieździe za wyratowanie go z opresji. Nie potrafił dobrze kłamać.
Wyraz twarzy Avy natychmiast się zmienił, na jej czole pojawiła się zmarszczka, która niegdyś tak bardzo mu się podobała. Teraz pomyślał z niepokojem, że za dziesięć lat Ava będzie miała na twarzy istnego marsa.
-Lonnie...? – powiedziała z namysłem. Zan nie mógł powstrzymać się przed wyobrażeniem sobie Thalii w takiej samej sytuacji – tyle że Thalia z pewnością nie zastanawiała się godzinę i nie powtarzała słów... – Masz rację, coś dziwnego ostatnio się z nią dzieje. Jeśli chcesz, to mogę z nią porozmawiać i spróbować się czegoś dowiedzieć...
-Nie!!! – zawołał gwałtownie Zan z lekkim przerażeniem. – To znaczy nie. Lepiej nie – poprawił się natchmiast. – Wiesz, jaka ona jest, na pewno nic nie powie, tym bardziej... – chciał dodać „tym bardziej tobie”, ale w porę ugryzł się w język. Vilandra nie przepadała za Avą, uważała ją za nieco głupiutką słodką laleczkę, a sam Zan po części podzielał poglądy siostry, i choć nigdy w życiu by się do tego nie przyznał, to w głębi duszy miał wrażenie, że ta nieporadna dziewczyna potrafi jeszcze zaskoczyć.
-Rozumiem – Ava skinęła głową. – Jakbyś chciał o tym porozmawiać... jestem w końcu twoją narzeczoną - uśmiechnęła się promiennie i pocałowała go. A Zan tymczasem wyobrażał sobie tamtą – z pewnością była niesamowita w ... Siłą woli odegnał od siebie myśli o Thalii. Nie chciał o niej myśleć, po części dlatego, że sądził, że na myśleniu raczej się skończy. Wspomnienie ciemnych oczu było jednak silniejsze i cały czas powracało do niego, ze zdwojoną siłą gdy usiłował je odgonić. Zwłaszcza gdy Ava rzuciła obojętnym okiem na zachodzące słońce i wyraziła chęć powrotu z powodu strachu przed zimnem. Zan zamarł – był przekonany, że raczej wolałaby usiąść na skałach, obejrzeć zachodzące słonce i wschodzące księżyce. Ona z pewnością usiadłaby i obejrzała. A może nawet popatrzyła się w niebo i wyraziła chęć wysłuchania czegoś o odległych gwiazdach, o których tyle opowiadał mu Nom. W każdym razie jej twarz prześladowała go przez cała dnie, a szczególnie wtedy, gdy był akurat z Avą.
Zan westchnął ciężko i rzucił do wody kamyk. Kamyk odbił się od powierzchni jeziora trzy razy poczym zniknął z głośnym pluskiem. Dookoła dalej panowała niezmącona cisza, a chmury przesłoniły właśnie jasne księżyce. Jednak stan wewnętrzny Zana nie był tak spokojny i łagodny jak otaczającej go natury, choć i tak wpływała ona na niego kojąco.
Zan popatrzył do góry na niebo usiane setkami gwiazd. Niebo nad Agarą zawsze pełne było gwiazd, w przeciwieństwie do nieba na Wyżynach, gdzie często nie było widać nawet gwiazdy Bernarda, najjaśniejszej ze wszystkich i widocznej z całego Układu. Nom mówił, że na Ziemi podobną funkcję pełnią Gwiazda Polarna i Krzyż Południa, oraz że przy pomocy dużego teleskopu również można stamtąd dostrzec Gwiazdę Bernarda.
Gdzieś tam była Ziemia, jedna z wielu planet zamieszkałych. Ale jedyna, która tak przypominała Antar. Czy na niej też jest ktoś, kto również nie wie, gdzie ma pójść? Kto również nie wie, którą ma kochać? Zan przymknął oczy, poczuł się nagle całkiem samotny i opuszczony. Zawsze tak było, gdy zaczynał porównywać swoje życie z życiem tego ktosia na innej planecie.
Otworzył oczy i jego wzrok padł na daleki, ledwo widoczny punkcik dokładnie nad jego głową. I nagle wiedział co zrobi. Odszuka ją i wyjaśnią sobie wszystko. Poprosi Lareka by pomógł mu odszukać dyskretnie dziewczynę o imieniu Thalia i najgłębszych oczach jakie kiedykolwiek wdział, nie pochodzącą w Wybrzeża i będącą na jego przyjęciu zaręczynowym.
I wszystko sobie wyjaśnią. A przynajmniej Zan będzie wiedział na czym stoi.
Zamknął ponownie oczy pozwalając, by w jego umyśle pojawiła się urocza twarz Thalii i nieświadomie na jego twarzy pojawił się łagodny uśmiech.
O tym, że zakochał się na swoich zaręczynach w dziewczynie nie będącej jego narzeczoną jeszcze nie wiedział.
Część 3
Zan nie mógł oderwać wzroku od dziewczyny. Zawładnęła całkowicie jego umysłem, choć zobaczył ją dopiero kilka minut temu. Przytakiwał bezwiednie na pytania, uśmiechał się, choć nawet nie wiedział do kogo. Zapomniał o Avie, zapomniał o ojcu, o dziwnym zachowaniu Ratha i Lonnie, widział tylko ją. Ciemnowłosą dziewczynę, której imienia nie znał. Nie podeszła do niego z gratulacjami, ale to i dobrze, Zan bowiem nie wiedział, czy byłby w stanie się kontrolować. I chociaż stała po drugiej stronie Sali, czuł na sobie jej płonące ciemne oczy, czuł jej spojrzenie tak intensywne, że zdawało mu się, że mógłby je nawet złapać w dłonie, gdyby tylko był dostatecznie szybki.
Wszystko było jak ze snu. Nawet taniec z Avą. Nierealne. Nieprawdziwe. Niemożliwe... Nie widział drobnej postaci w migocącej sukni w swoich ramionach, widział ciemne włosy i brązowy spód sukienki. Nie czuł nawet zapachu Avy, i choć to z nią wirował, wciąż widział ciemne oczy tamtej. Wydawało mu się, że trwa to wieczność – najpierw życzenia, potem taniec... Z prawdziwą ulgą odstąpił Avę Larekowi, który nagle zjawił się niewiadomo skąd i zażądał tańca z królewską narzeczoną. Zan w końcu był wolny i w myślach planował, w jaki sposób odwdzięczy się przyjacielowi. Jednocześnie zaś podszedł szybko do dziewczyny.
Z bliska wydawała się być jeszcze bardziej egzotyczna, jej oczy były jeszcze bardziej magnetyczne, a usta wyglądały tak, jakby były stworzone do szeptania czułych słów wprost do ucha. Jego ucha. Jej skóra była jasna i gładka, a włosy wydawały się aż prosić, by je rozpuścić i pozwolić spływać łagodnie na ramiona dziewczyny.
Zan bez słowa otoczył jej talię ramieniem i pociągnął na parkiet, ona zaś nie uczyniła najmniejszego ruchu aby mu się sprzeciwić, przeciwnie wręcz. Zan ujął ostrożnie jej dłoń – miał wrażenie, że jest taka krucha, iż przy każdym gwałtowniejszym ruchu po prostu musi się złamać – drugą zaś zacieśnił nieco w jej pasie.
Nic nigdy jeszcze nie wydawało mu się takie prawidłowe i właściwe. Zan kompletnie zatracił się w przepastnych, czekoladowych oczach, nie obchodziło go to, co myślą inni, ani to, że być może nie wypada mu obejmować tak ciasno obcej dziewczyny. Po prostu czuł, że nie jest mu obca, że zna ją od bardzo dawna, ba – od zawsze.
Żadne z nich nie odezwało się ani słowem, ale też żadne z nich nie uważało tego widać za konieczne. Żadne z nich nie zauważyło innych par tańczących koło nich, nie widzieli rozbawionego Lareka, ani zarumienionej Avy, ani zmarszczonego czoła Zana starszego, ani tego, że ani Vilandry, ani Ratha nie było w Sali. Tańczyli razem po raz pierwszy i kto wie, czy nie jedyny, ale było w tym tańcu coś innego, coś zupełnie magicznego i mitycznego, coś tajemniczego co mogli zrozumieć tylko oni. Tak przynajmniej wydawało się Zanowi. Wirowali razem po parkiecie, ich ciała pasowały do siebie idealnie a ich ruchy były perfekcyjnie zgrane. Zan jeszcze nigdy w życiu nie miał takiej partnerki, która nie uśmiechałaby się głupkowato, nie potykała o własne nogi albo nie zaplątywała się we własną suknię, która poruszałaby się tak lekko i delikatnie. Nie zdawali sobie kompletnie sprawy z upływu czasu, toteż gdy muzyka umilkła, Zan i jego tancerka powoli i niechętnie zatrzymali się – nie chcieli kończyć. Żadne z nich jednak nie odezwało się ani słowem, patrzyli się jedynie na siebie.
-Widzę, że poznałeś już Thalię, Zan – odezwała się niespodziewanie królowa zjawiając się obok nich. Zan drgnął zaskoczony i niemal przeoczył to, że matka wypowiedziała jej imię.
-Tak, ja...to znaczy my nie.... – zaczął się jąkać Zan, patrząc zdezorientowany to na partnerkę, to na matkę.
-Tak właściwie to nie rozmawialiśmy – powiedziała wyjaśniającym tonem Thalia zwracając się do królowej z lekim skinieniem głowy. W tym jednym, prostym geście widać było pokorę i szacunek dla władczyni, ale i jednocześnie dumę, wyniosłość i dystynkcję jej samej.
-I jak podoba ci się pałac królewski, Thalio? – zapytała Siliah ujmując dziewczynę za ramię i łagodnie lecz stanowczo poprowadziła ją w kierunku jednego ze stolików.
-No cóż, na razie widziałam tylko wejście, korytarz i tą Salę, ale to chyba wystarczy by wyrobić sobie opinię o całym pałacu – odparła Thalia spuszczając wzrok, co nie umknęło uwadze Zana, idącego grzecznie po drugiej stronie matki, skąd rzucał ukradkowe spojrzenia na dziewczynę.
-Skąd...? – Zan chciał zapytać, gdzie się poznały, skoro Thalia była najwyraźniej po raz pierwszy w pałacu, i to akurat na balu, a wyglądało na to, że jego matka zna ją całkiem dobrze.
-Spotkałyśmy się na Wybrzeżu, gdy razem z Lonnie pojechałyśmy na otwarcie tamtejszej Akademii – powiedziała Siliah siadając na kanapce i czyniąc zapraszający gest w kierunku foteli. Thalia i Zan posłusznie usiedli na dwóch przeciwnych fotelach, co w pierwszej chwili niezmiernie go ucieszyło, ale w następnej natychmiast tego pożałował. Posiadanie takich oczu powinno być zabronione. Szalenie utrudniały koncentrację na słowach matki, – Pamiętasz, usiłowałyśmy namówić cię na ten wyjazd, ale ty wolałeś zostać z A...
-Tak, mamo, już wiem kiedy – przerwał jej gwałtownie, jego uszy płonęły. Sam nie wiedział, dlaczego nie chciał, by matka wspomniała o Avie, przecież była to jego przyszła żona. I pamiętał to doskonale, to po tamtym wyjeździe Lonnie wróciła jakaś inna. Zakochana. A on, głupiec, zamiast pojechać z nimi i spotkać ją, został w upalnej wówczas Agarze i siedział przy Avie jak wierny piesek...
Siliah spojrzała zdumiona na syna. Był dzisiaj jakiś dziwny, choć może po prostu jest zdenerwowany tymi zaręczynami... Siliah zerknęła na Thalię, ale ta siedziała nieruchomo, na ustach miała grzeczny acz lekko wymuszony uśmiech, oczy zaś utkwiła w dłoniach, które leżały spokojnie na jej kolanach. Dziwne. Ci dwoje zachowywali się tak, jakby za wszelką cenę unikali siebie nawzajem, jakby znali się już wcześniej, co przecież jest niemożliwe... Królowa odgoniła od siebie te dziwne myśli i odszukała wzrokiem postać Avy. Ku jej uldze dziewczyna właśnie kierowała się w ich kierunku, uśmiechnęła się do niej zachęcająco.
-Zan... – powiedziała Ava kładąc rękę na jego ramieniu. – Może zatańczymy razem jeszcze raz? – zaproponowała nieśmiało. Zan podniósł wzrok, spojrzał niepewnie najpierw na matkę a potem na Thalię po czym podniósł się, maskując dzielnie niezadowolenie, ujął Avę pod rękę i pokierował ją w stronę parkietu, czuł jednak gorące spojrzenie Thalii niemalże wbite w jego plecy.
„Co się ze mną dzieje?” zastanowiła się Thalia patrząc jak Zan odchodzi wraz z Avą. „Co ja sobie w ogóle myślę? Przecież on się żeni!”. Mimo wszystko nie mogła powstrzymać lekkiego drżenia rąk. Te bursztynowe oczy, takie pełne uczucia... Niesamowitą siłą woli opanowała własne myśli i zmusiła się do słuchania Siliah, choć w tej chwili miała ochotę wstać, podejść do Zana, obejmującego tą laleczkę i po prostu zacząć go całować, ot tak, na oczach tych wszystkich bufonów, a szczególnie jego matki...
***
Rath rozejrzał się po Sali. Zan tańczył z Avą. Larek podpierał ścianę najwyraźniej nie zwracając uwagi na pannice tłoczące się dookoła niego, czyli coś było nie tak. Matka rozmawiała z jakąś ciemnowłosą dziewczyną, z którą przed chwilą tańczył jego kochany kuzyn, czyli pewnie królowa starała się odciągnąć „niebezpieczny element” od synka. „Znamy taktykę, znamy” pomyślał ironicznie. Bardzo lubił Zana, był jego przyjacielem, ale czasami miał dosyć tej jego... dobroci i niewinności wydzierającej z jasnych ocząt i wątpił, czy on w ogóle wie, skąd się biorą dzieci. Pewnie cały czas myślał, że przylatują z jakiejś odległej planety pełnej niemowlaków.
Ale gdzie była Lonnie? Rath rozejrzał się jeszcze raz uważnie po sali, ale nigdzie nie dostrzegł czarnej, prowokującej sukni Vilandry, za którą wcześniej nakrzyczała na nią Lathe, ich dawna opiekunka. Jakieś złe przeczucie zakiełkowało w duszy Ratha; wyszedł niepostrzeżenie na taras i rozejrzał się, ale taras był pusty. Ani śladu żywego ducha. Rath obejrzał się przez ramię, ale wszyscy w sali zajęci byli zachwytami nad Zanem i Avą. No, może tylko poza tą ciemnowłosą, którą Siliah wzięła na dywanik – nie wydawała się być specjalnie szczęśliwa.
Rath zszedł powoli i ostrożnie po szerokich schodach prowadzących z tarasu do pałacowego ogrodu. Świetnie. Ogród łączył się z parkiem, za dnia można było się tam nieźle ukryć, a co dopiero po zmroku. Gdzie mogła pójść? Gdzie mogła się z nim umówić? Rath zmarszczył czoło myśląc intensywnie. Muszą być gdzieś niedaleko. Lonnie lubi egzotyczne kwiaty. No jasne, oranżeria! Rath ruszył w kierunku ciemnej, przeszklonej hali pełnej oryginalnych roślin. Starał się iść jak najciszej.
Główne drzwi były uchylone i Rath już zamierzał pchnąć je nieco szerzej, ale nagle pomyślał, że lepiej będzie wejść od strony niewielkiego jeziorka, po drugiej stronie oranżerii. Obszedł więc dookoła szklany budynek i zanotował w pamięci, że nigdzie nie świeciła się żadna iskierka. Drzwi od strony stawu były zamknięte, ale wystarczył jeden ruch ręką by stały przed nim otworem bez najmniejszego szelestu. Rath wszedł ostrożnie do środka i natychmiast uderzyła go fala dusznego zapachu roślin i mokrej ziemi, jak rówież i czyjeś jęki i szepty. Gdy jego oczy przyzwyczaiły się do półmroku, odgarnął ręką pierzaste liście nayatrii, ale stanowczo nie był przygotowany na taki widok.
Koło stawu Kivar trzymał w ramionach Vilandrę i co gorsza całował ją namiętnie. Ona zaś zdawała się to w pełni akceptować i przyjmować to z zadowoleniem...
***
Zan jak zwykle nie mógł spać. „Jak zwykle” oznaczało oczywiście „od czasu balu”. Gdy tylko zamknął oczy, natychmiast pojawiała się przed nim pewna twarz. Westchnął ciężko i przewrócił się na drugi bok, choć i tak nie miał nadziei na sen.
Widział ją tylko przez chwilę, zatańczył z nią tylko raz. Potem ona zniknęła, a on, zajęty narzeczoną, nie mógł już do niej podejść. Wiedział tylko, że ma na imię Thalia. I że była na Wybrzeżu, choć nie pochodziła raczej z tamtych stron. Mieszkańcy Wybrzeża mają na ogół ciemną cerę i ciemne oczy, no i są bardzo spokojni, skóra Thalii zaś była bardzo jasna i dziewczyna wydawała się być pełna energii. Thalia. Nie wiedział skąd była. Nie wiedział kim była. Nie chciał pytać się o to matki, żeby nie wzbudzać podejrzeń, tym bardziej że Siliah patrzyła się na niego tak jakoś dziwnie; nie chciał również wypytywać Lonnie, która ostatnio znowu pokłóciła się z Rathem nie wiadomo o co i cały czas była podminowana.
Usiłował zapomnieć i dość dużo czasu spędzał z Avą, ale to mu nic nie dawało. Patrzył na Avę a widział Thalię. Doprowadzało go to do szału, tym bardziej, że nie wiedział czy jeszcze ją w ogóle jeszcze zobaczy.
Wiedział, że to nie w porządku w stosunku do Avy. Ale nie mógł nic na to poradzić, choć sam siebie za to nie znosił. Był w końcu narzeczonym Avy, będzie jej mężem i królem Antaru... Dla swojego syna nie będzie taki surowy jak jego rodzice; pozwoli mu, by sam wybrał swoją żonę. Oczami duszy zobaczył chłopaka nieco podobnego do niego, do Zana, z ciemnymi oczami obejmującego dziew...
Zan usiadł gwałtownie na łóżku. Myślał o dziecku, którego jeszcze nie było, i kto wie, czy w ogóle będzie. Uświadomił sobie nagle, że myślał o dziecku jego i Thalii, nie Avy... Jęknął głośno i wstał z łóżka. Musiał się przejść. Jeśli zostałby w tej komnacie jeszcze pięć minut, z pewnością by oszalał.
Założył szybko koszulę i spodnie i wymknął się z komnaty. Na pałacowym korytarzu było bardzo cicho, a przyćmione światło emanujące z ozdobnych kryształów roztaczało dookoła ciepło. Ale to z pewnością nie było to, czego potrzebował Zan. Przemknął się ostrożnie pod ścianą i wyszedł przez gabinet do ogrodu. Zan rozejrzał się uważnie, ale w pobliżu nie było nikogo. Antarianie wierzyli, że sen działa dodatnio na moce i nic nie było w stanie przeszkodzić im we wzmacnianiu mocy. I choć Larek wyśmiewał się często z tego mówiąc, że spać można przecież zawsze i nazywał Antarian „kurami”, to jednak teraz Zan był za to głęboko wdzięczny – przynajmniej miał pewność, że na nikogo się nie natknie.
Wyszedł poza pałacowy teren i skierował się ku jeziorku, temu samemu, nad którym cztery lata temu spotkał po raz pierwszy Avę. Musiał pomyśleć. W spokoju. Zastanowić się nad tym, czego tak naprawdę chce, choć słowo Zana V było święte i nie było szans na cofnięcie danego słowa...
Jezioro było spokojne, ciche i ciemne, jak zresztą wszystko dookoła. W gładkiej tafli wody odbijały się setki gwiazd i księżycy, drzewa otaczały jezioro z jednej strony tworząc czarną ścianę gałęzi. Zan przysiadł jednak w niewielkim, ukrytym załomie w skałach tuż nad wodą i odetchnął głęboko. W kierunku wody wiał lekki wiatr, chłodny i wilgotny, powietrze przesycone było zapachami nocy. Panowały ciemności, on jednak dobrze się w nich czuł, znał je od najmłodszych lat gdy nie mógł spać i wymykał się najpierw do mrocznego ogrodu, a z wiekiem wyprawiał się coraz dalej. To było jego miejsce, gdzie najlepiej mu się myślało. O wszystkim.
Niedawno przyprowadził tutaj Avę i pokazał jej to miejsce, ukryte od oczu innych i trudno dostępne. Ava nie była zachwycona, że nie uprzedził jej dokąd idą i że nie ubrała się odpowiednio, a widok na jezioro jakoś wcale jej nie zachwycił, a przynajmniej nie tak, jak oczekiwał tego Zan. Pomyślał wtedy, że Thalia była zupełnie inna i że z pewnością zrozumiałaby jego fascynację tym miejscem ani nie traktowałaby jego zainteresowania Kosmosem jako niewinne dziecięce marzenia. Chyba jednak myśli te, a przynajmniej ich część, odbiła się na jego twarzy.
-Coś cię gnębi? – zapytała Ava łagodnie, kładąc rękę na jego ramieniu. Zan drgnął niespokojnie.
-Nnie... Skąd ci coś takiego przyszło na myśl? – odparł niepewnie. Głupio czuł się nie mówiąc jej prawdy, ale czuł, że ona by tego po prostu nie zrozumiała.
-Masz taką dziwną minę – powiedziała przepraszającym tonem. – Myślałam, że może...
-Nic takiego, kochanie – przerwał jej szybko i wziął ją za rękę. – Po prostu... – umysł Zana pracował z szybkością błyskawicy. Choć na to nie wyglądała, Ava była przeraźliwie uparta i nie spocznie dopóki nie dowie się, co go gniecie, on zaś po prostu nie mógł jej powiedzieć, że to inna dziewczyna. Może to po prostu przelotne zauroczenie... – Martwię się o Lonnie – wyrzucił nagle z siebie i podziękował swojej szczęśliwej gwieździe za wyratowanie go z opresji. Nie potrafił dobrze kłamać.
Wyraz twarzy Avy natychmiast się zmienił, na jej czole pojawiła się zmarszczka, która niegdyś tak bardzo mu się podobała. Teraz pomyślał z niepokojem, że za dziesięć lat Ava będzie miała na twarzy istnego marsa.
-Lonnie...? – powiedziała z namysłem. Zan nie mógł powstrzymać się przed wyobrażeniem sobie Thalii w takiej samej sytuacji – tyle że Thalia z pewnością nie zastanawiała się godzinę i nie powtarzała słów... – Masz rację, coś dziwnego ostatnio się z nią dzieje. Jeśli chcesz, to mogę z nią porozmawiać i spróbować się czegoś dowiedzieć...
-Nie!!! – zawołał gwałtownie Zan z lekkim przerażeniem. – To znaczy nie. Lepiej nie – poprawił się natchmiast. – Wiesz, jaka ona jest, na pewno nic nie powie, tym bardziej... – chciał dodać „tym bardziej tobie”, ale w porę ugryzł się w język. Vilandra nie przepadała za Avą, uważała ją za nieco głupiutką słodką laleczkę, a sam Zan po części podzielał poglądy siostry, i choć nigdy w życiu by się do tego nie przyznał, to w głębi duszy miał wrażenie, że ta nieporadna dziewczyna potrafi jeszcze zaskoczyć.
-Rozumiem – Ava skinęła głową. – Jakbyś chciał o tym porozmawiać... jestem w końcu twoją narzeczoną - uśmiechnęła się promiennie i pocałowała go. A Zan tymczasem wyobrażał sobie tamtą – z pewnością była niesamowita w ... Siłą woli odegnał od siebie myśli o Thalii. Nie chciał o niej myśleć, po części dlatego, że sądził, że na myśleniu raczej się skończy. Wspomnienie ciemnych oczu było jednak silniejsze i cały czas powracało do niego, ze zdwojoną siłą gdy usiłował je odgonić. Zwłaszcza gdy Ava rzuciła obojętnym okiem na zachodzące słońce i wyraziła chęć powrotu z powodu strachu przed zimnem. Zan zamarł – był przekonany, że raczej wolałaby usiąść na skałach, obejrzeć zachodzące słonce i wschodzące księżyce. Ona z pewnością usiadłaby i obejrzała. A może nawet popatrzyła się w niebo i wyraziła chęć wysłuchania czegoś o odległych gwiazdach, o których tyle opowiadał mu Nom. W każdym razie jej twarz prześladowała go przez cała dnie, a szczególnie wtedy, gdy był akurat z Avą.
Zan westchnął ciężko i rzucił do wody kamyk. Kamyk odbił się od powierzchni jeziora trzy razy poczym zniknął z głośnym pluskiem. Dookoła dalej panowała niezmącona cisza, a chmury przesłoniły właśnie jasne księżyce. Jednak stan wewnętrzny Zana nie był tak spokojny i łagodny jak otaczającej go natury, choć i tak wpływała ona na niego kojąco.
Zan popatrzył do góry na niebo usiane setkami gwiazd. Niebo nad Agarą zawsze pełne było gwiazd, w przeciwieństwie do nieba na Wyżynach, gdzie często nie było widać nawet gwiazdy Bernarda, najjaśniejszej ze wszystkich i widocznej z całego Układu. Nom mówił, że na Ziemi podobną funkcję pełnią Gwiazda Polarna i Krzyż Południa, oraz że przy pomocy dużego teleskopu również można stamtąd dostrzec Gwiazdę Bernarda.
Gdzieś tam była Ziemia, jedna z wielu planet zamieszkałych. Ale jedyna, która tak przypominała Antar. Czy na niej też jest ktoś, kto również nie wie, gdzie ma pójść? Kto również nie wie, którą ma kochać? Zan przymknął oczy, poczuł się nagle całkiem samotny i opuszczony. Zawsze tak było, gdy zaczynał porównywać swoje życie z życiem tego ktosia na innej planecie.
Otworzył oczy i jego wzrok padł na daleki, ledwo widoczny punkcik dokładnie nad jego głową. I nagle wiedział co zrobi. Odszuka ją i wyjaśnią sobie wszystko. Poprosi Lareka by pomógł mu odszukać dyskretnie dziewczynę o imieniu Thalia i najgłębszych oczach jakie kiedykolwiek wdział, nie pochodzącą w Wybrzeża i będącą na jego przyjęciu zaręczynowym.
I wszystko sobie wyjaśnią. A przynajmniej Zan będzie wiedział na czym stoi.
Zamknął ponownie oczy pozwalając, by w jego umyśle pojawiła się urocza twarz Thalii i nieświadomie na jego twarzy pojawił się łagodny uśmiech.
O tym, że zakochał się na swoich zaręczynach w dziewczynie nie będącej jego narzeczoną jeszcze nie wiedział.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 33 guests