T: The Gravity Series: HTDC & Exit Music [by RosDeidre]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
T: The Gravity Series: HTDC & Exit Music [by RosDeidre]
Moje pierwsze oczarowanie twórczością RosDeidre to ?Evolution? (przekład na xcom), kolejno ?Antarian Nights? i w tłumaczeniu Nan ? ?Antarian Sky?. Potem przeczytałam kilka rozdziałów ?Gravity Alvays Wins? i urzekła mnie kompletnie. Postanowiłam wrócić do początku serii ?Gravity?, przeczytałam trzy rozdziały ?How to Disappear Completely?...i długo się zastanawiałam. Jej utwory są tak odmienne od tych z jakimi zetknęłam się wcześniej. Żywe, pełne pasji, ognia i głębokiego wchodzenia w dusze bohaterów. Z lękiem usiadłam do tłumaczenia, nie mając pojęcia co z tego wyjdzie. Radziłam się Lizziett, która zachęciła mnie żeby spróbować. Z duszą na ramieniu pragnę się tym z Wami podzielić. Chcę tylko dodać. Jej twórczość jest trudniejsza w odbiorze, mroczna, zachowująca pewien klimat niedopowiedzenia, mająca w sobie coś z poezji, magii i momentami bardzo zmysłowa. Nie wiem dokąd mnie to zaprowadzi.
Disclaimer: No copyright infringement intended, either with respect to Melinda Metz? work and characters, or to the wb or Jason Katims. Many thanks to all of you for creating such a fabulous world. Also, no infringement is intended in respect to Radiohead?s song title, either?just a respectful bow of thanks.
Summary: The story takes place the night of The End of the World and afterward, and imagines what might have happened differently.
Category: Max/Liz; Future Max/Liz
Rating: Mostly PG-13, with some NC-17 after part 19.
How to Disappear Completely
Zmarszczki. Właściwie nie zmarszczki tylko siwe włosy. Max ściągnął brwi i odwrócił się od lustra w łazience. Gdy pytał Liz czy je widzi, przez kilka miesięcy zaprzeczała. Dlaczego się przejmował gdy ona o nich wspomniała, kiedy rozgrywały się tak ważne sprawy ?
Może problem był w tym, że ostatnio zaczynał czuć się już nie taki młody. Nie stary ? ale także nie młody. Czternaście lat walki zrobiło swoje. Niszczyło cię kawałek po kawałku. A teraz to. Znowu widzieć siedemnastoletnią Liz, nie będącą jeszcze tak bezgranicznie jego, kiedy mogła otworzyć się przed nimi obiecująca przyszłość i mogli dojść do wszystkiego razem. A najgorsze było, że patrząc nią ponownie, chociaż nie powinien, pragnął jej.
Słyszał ich w pokoju...co mówiła ? Pytała o Maxa...i o wizje. Nie znosił myśli że leży teraz z Kylem. Całkiem niewinnie lub nie. Ściągnął brwi na wspomnienie jaka była śliczna dzisiaj prosząc go by się odwrócił gdy rozbierała się na spotkanie. Tak bardzo chciał być teraz jedyny w jej łóżku. Ach, co on by jej robił, początkowo by tego nie znała ale poradziłby sobie.
Patrzył z lustro. Siwe włosy i...blizny. Tak wiele bitew i co teraz z tego zostało ? Czego by nie zrobił by mieć znowu siedemnaście lat i stanąć przy oknie Liz. Znowu kochać się z nią po raz pierwszy.
Nagle, głęboko w sobie poczuł dreszcz. To był on. Był w pobliżu ? jego młodsze wcielenie, czuł to, niemal jak wibracje biegnące po kościach. Stał teraz na zewnątrz. Głęboki ból jakiego nigdy nie odczuwał. To stało się teraz, ponieważ to zapamiętał. Zapamiętał jakie to uczucie zobaczyć ją z z Kylem. Zdradzić wszystko. Co ona uczyniła ? Dlaczego tam była ?
I chociaż nie widział tego własnymi oczami, było to teraz częścią jego wspomnień, wbiło mu się na zawsze głęboko, aż do szpiku. Znowu zadrżał. Prawie czuł jak rozpada się na dwoje. Nie mógł dłużej wytrzymać, ponieważ nie mógł przyjąć więcej.
Wtedy poczuł Liz, zmierzającą do niego ? właściwie nie do niego, tylko jego młodszego wcielenia. Czuł bicie jej serca. Nie ważne gdzie była, co się dokonało i jak bardzo była zraniona. Musiał coś z tym zrobić.
- Max ? była po drugiej stronie.
- Tak ? ? zamknął oczy próbując zdusić ból.
- Poszedł ? szepnęła cicho przez zamknięte drzwi.
Otworzyła je i jej słodka twarz patrzyła na niego z troską. Po tym co jej właśnie zrobił ? po tym czego na niej dokonał. Potrząsnął głową usiłując wyprzeć z pamięci te okropne wspomnienia. Dziwacznie pamiętać coś, czego nie zobaczył. Weszła do łazienki otulona tylko w ręcznik. Nie mógł na nią nie patrzeć.
- Jak się czujesz ? ? zapytała.
Westchnął i odwrócił się do lustra. Zmęczony. Stary. Uśmiechnęła się i wpatrując się w jego odbicie, dotknęła lekko twarzy.
- Masz zarost. Jakoś jest...inaczej ? otworzyła szerzej oczy i spojrzała nerwowo w dół na swój ręcznik. Dzisiaj złamał jej serce, prosząc by to zrobiła. Znowu poczuł przedzierający się przez niego smutek, jakby widział to wszystko na własne oczy.
Odwrócił się do niej, palcami przebiegł po krawędzi ręcznika. Wiedział, że ręka zawędrowała niebezpiecznie blisko i nie powinien tego robić, ale nie dbał o to.
- Nie wstydź się mnie, Liz ? przesuwał dłoń po nagiej skórze by dotrzeć do włosów ? Chodzi mi o to, że...znam ciebie ? spuściła oczy rozumiejąc co chciał jej powiedzieć ? Całą ciebie ? zarumieniła się nie podnosząc oczu.
- Tak, wiem. Ale...to w dalszym ciągu jest dziwne, wiesz ? ? popatrzyła mu w oczy. Zobaczył w nich tyle bólu. Powinien rozegrać to lepiej, znaleźć coś głębszego w ich związku bo czuł, że nie zostało wiele czasu. Zasługiwała na więcej od niego, na coś, co by ją pocieszyło.
Max przyciągnął ją do siebie i tulił gładząc miękko po włosach ? Naprawdę dziwne ? ? szepnął do ucha.
- Nie ? westchnęła, owijając go rękami ? Nie, jest...właściwie w porządku.
Przelotnie pocałował ją w czoło ? A co myślisz o tym ? ? szepnął prowadząc pocałunek w dół a jego wargi spotkały się z nią. Nie odpowiedziała, nie mogła odpowiedzieć ponieważ w chwili kiedy się całowali nastąpiła miedzy nimi eksplozja energii której, jak wiedział nigdy wcześniej nie czuła. Nie zrozumiała dokładnie co miał na myśli mówiąc wcześniej?przypieczętowaliśmy? ale dawał do zrozumienia, że było to coś więcej niż kochać się, jakby wiązali się w sposób zupełnie jej nie znany. Że to połączenie wykraczało poza czas i przestrzeń, nawet gdy dotyczyło obecnego jej istnienia.
Odsunęła się oddychając ciężko ? Co to było ? ? Zamknął oczy próbując się opanować ? To nie były wizje, Max.
- Liz?
- Nie chcę słyszeć, że nie możesz mi powiedzieć ! ? w oczach miała łzy.
- Trudno to wyjaśnić.
- Między nami nigdy nic takiego wcześniej się nie wydarzyło - Dlaczego teraz.?z tobą ? ? Wyciągnął ręce żeby ją znowu przyciągnąć, ale go odepchnęła. Ciągle była rozgniewana.
- Liz, kocham cię, tylko to wiem. Nie mogę wyjaśnić co właśnie czułaś, ale lepiej nie robić tego więcej bo jeżeli będziemy...
- To co ? ? zapytała.
- Wtedy wszystko zacznie się w tobie zmieniać ? zasługiwała na wyjaśnienie, a także co się zdarzyło kiedy odkrył to przed nią.
- Wizje mieliśmy zawsze...były w pewnym sensie zwiastunem, co się może dziać. Jak przełącznik w odbiorniku radiowym ? ujął jej rękę, odwrócił i lekko pocałował wewnętrzną stronę dłoni ? Jedynie przelotnym przebłyskiem czegoś, co się mogło zdarzyć między nami.
Wyglądała jakby mu nie dowierzała ? Ale są tak zdumiewające.
Patrzył jej w oczy ? Tak, i dlatego są....
- Problemem ? dokończyła za niego nagle rozumiejąc. Max skinął powoli głową ? Kiedy kochaliśmy się, nierozerwalnie dostrajaliśmy się do siebie.
- Ale ty ? zaczerwieniła się ? ta wersja ciebie - i ja, nigdy....
- Nie, ale w jakiś sposób...istnieje między nami. Zawsze coś takiego następowało. Za każdym razem gdy całowaliśmy się lub dotykali ? teraz Max opuścił oczy ? lub w trakcie kontaktu intymnego.
Miękko pocałował jej dłoń i wyszeptał ? Troszkę jak to ? i w jednej chwili gdy otoczył ją ramieniem wybuchły wyzwolone uczucia. Szarpnęła się do tyłu i potknęła o umywalkę. Podtrzymał ją by nie upadła ściskając mocno za rękę. Poczuł to także, ale przez czternaście lat nauczył się panować nad tym. Delikatnie przysunął ją do siebie, ujmując jej rękę.
- Nie odchodź ? westchnęła mu przy szyi.
- Muszę, Liz. Ale chciałem żebyś zrozumiała ? zaczęła dygotać. Jej drobna sylwetka drżała przy nim ? Czuję ciebie...twoją...naszą duszę lub coś podobnego ? mówiła z trudem.
- Tak, nasze dusze faktycznie się zetknęły ? Trzymał ją tak mocno jak tylko mógł, ich nierówne oddechy zlały się w jeden rytm. Między nimi trwała niekończąca się cisza ponieważ niepotrzebne były słowa. Wspomnienia, emocje, dotyk i czułość. Czuł jak jej ciało stawało się coraz gorętsze i jeżeli zaraz tego nie zatrzyma wpakują się w kłopoty. Ale nie mógł się na to zdobyć, wiedząc że byłyby to koniec. Nie, stanowczo nie chciał przestać ? jedyne co chciał to pójść dalej, pogłębić to ale był niebezpiecznie blisko połączenia się ich dusz na zawsze. Odsunęła się trochę i patrzyła na niego. Czy słyszała jego myśli ?
- Max, zawsze chciałeś ? desperacko nabrała powietrza ? nad wszystkim panować ? westchnęła i znieruchomiała. Był stracony w jej oczach. Ale czego się po nim spodziewała ?
- Ale może teraz ja tego chcę ? ? miękkie wargi spotkały jego usta w najsłodszym i najdelikatniejszym pocałunku ? Kocham cię, Max i zawsze będę kochać ? puściła jego rękę i w jednej chwili znikł szalejący ogień, zamieniając się żarzący węgiel.
- Przerwałam bo ty nie mogłeś ? szepnęła gładząc go po twarzy. Oparł o nią czoło - W 2014 roku także nie chciałem cię opuścić. Nie powinienem był tego robić, Liz. Wybacz.
Ujęła jego twarz w dłonie ? Max, właśnie podarowałeś mi najcudowniejszy prezent ? miała łzy w oczach ? Teraz wiem wszystko?o nas, o tobie. I rozumiem dlaczego musieliśmy to dzisiaj zrobić.
Skinął głową i miękko pogłaskał po policzku. Nie musiał już nic więcej mówić bo nie było niczego, czego by nie wiedziała ponieważ była w jego myślach i sercu. Czy powinien powiedzieć jej, że była jego jedynym, prawdziwym domem i odejście od niej zabijało go ? Że dzisiejszy wieczór był zabójczy także dla niego ? Nie, słowa byłyby teraz puste. Opuścił rękę.
- Czułbym się lepiej gdybyś się ubrała ? skrzywił usta ? Chyba to nie jest dobry pomysł, ja przy tobie i ten ręcznik.
Wyminął ją z lekkim uśmiechem.
Część 2
Cały czas trzymała się dzielnie nie chcąc martwić Maxa jak ogromny miało na nią wpływ zrozumienie, czym był ich związek. Ale w chwili gdy zamknęła za nim drzwi łazienki zaczęła szlochać, nie mogąc nad sobą zapanować. Nie wiedziała jak długo tam stoi, dygotała a gorące łzy żłobiły na policzkach ślady.
To było najbardziej intymne, delikatne doświadczenie jakie przeżyła. Wiedziała teraz co znaczy kochać się, czym byłoby dla Maxa kochanie się z nią. Był w niej, ona w nim i wszystkie ich pragnienia, dla każdego inne zostały zaspokojone przez te kilka minut.
Poczuła i poznała wszystko w jego sercu ? ukryte w nim, niewiarygodnie głęboko wspomnienia, miłość do niej i tak dużo niszczącego bólu. Ale nie chciała żeby wiedział, że podczas ich połączenia poznała także jego niepokój o nią ? i chęć chronienia jej z zaciekłością jakiej nigdy dotąd nie znała. Skąd to się brało ? Czy zawsze taki był, czy się z tym ukrywał ? A może było wynikiem przeżyć ostatnich czternastu lat ?
Lecz powodów do płaczu było dużo więcej. Czuła jego głęboki smutek po stracie Isabel i Michaela, ale nigdy nie przypuszczała jak wielki sprawia mu ból on sam ? przybysz z przyszłości. Rozumiała go doskonale bo przecież nawet kiedy był z nią, tracił swoją żonę przenosząc się z powrotem w czasie.
I płakała nad swoim Maxem i tym co widziała na jego twarzy. Zniszczyła go tej nocy i nawet nie mogła sobie wyobrazić co teraz czuł. Gdzie odszedł ? Desperacko pragnęła pójść za nim, opowiedzieć wszystko, przynajmniej tyle dla niego zrobić. Chciała go przytulić i oddalić od niego to, co zobaczyła w jego oczach. Ale nie mogła tego zrobić, jeżeli plan miał się powieść. Nie, ona musiała oszukiwać, udawać i w ten sposób dręczyć kogoś, kto nigdy by jej nie skrzywdził a przeciwnie zrobiłby wszystko by ją chronić.
Zalana łzami sięgnęła po chusteczkę. Spojrzała w lustro i nie mogła uwierzyć jak szybko jej twarz stała się brzydka i opuchnięta. Musiała coś z tym zrobić bo Max pozna jak bardzo była załamana. Zmoczyła materiał w zimniej wodzie i zaczęła przemywać oczy. Nie, Max nie może się dowiedzieć, że tutaj płakała. Otworzyła kosmetyczkę z przyborami do makijażu. Dotarło do niej coś jeszcze. Nigdy nie pozwoli by obecny Max się dowiedział o powodach trzymania się od niego z daleka za wszelką cenę. Będzie to jedyna tajemnica, którą zamierzała dotrzymać do końca życia, i nagle ten czas wydał jej się długi i samotny.
Max rozłożył się na leżaku Liz i patrzył w niebo. Jedyna rzecz jaką posiadało Roswell w pełnej obfitości, to były gwiazdy. A dzisiejsza noc była wspaniała, rozświetlona. Ile to upłynęło lat odkąd oglądał je w ten sposób ? Kiedy był dzieckiem, obserwował niebo godzinami, wyobrażając sobie skąd pochodzi i czy znajdzie drogę do domu.
Potem, w wieku szesnastu czy siedemnastu lat zaczął po prostu postrzegać je jako część jakiegoś cudu. Razem z Liz obserwowali niebo przez jej teleskop a ona opowiadała mu co przeczytała w swoich książkach o astronomii. A czasami siedzieli tylko na jej balkonie, obejmując się i patrzyli w górę pełni obaw. Ale to było w innych przedziale czasowym i niewiadomo kiedy, z jakiegoś powodu, przestał spoglądać w niebo.
Liz ubierała się bardzo długo i zastanawiał się jak ona się czuje. Wstał i zaczął spacerować oddychając głęboko ze zdenerwowania. Oczywiście, nie czuła się dobrze ? kto by się czuł dobrze, kłamiąc. Zostawi jej jeszcze kilka minut a potem pójdzie sprawdzić. Podszedł do występu balkonu i wyglądnął na ulicę. Zawsze kochał rodzinne miasto Liz. Uśmiechnął się ciepło na wspomnienie pierwszych miesięcy małżeństwa, kiedy mieszkali tutaj, w jej pokoju. Było to ich pierwsze mieszkanie i mimo, że było im wszystkim ciasno pod jednym dachem, zapamiętał to jako najszczęśliwszy okres.
Spoglądał w dół na ulice, zatracał się we wspomnieniach i nagle wpadł na pomysł. Sięgnął pod koszulę i wyciągnął długi łańcuch. Na końcu przyczepiony był prosty pierścień, jeszcze rozgrzany ciepłem ciała. Przełożył go przez głowę i przytrzymał w dłoni. Uśmiechając się zacisnął na nim palce.
- Założę się, że rodzice mieli ochotę nas zabić za ucieczkę ? Liz śmiała się cicho kończąc zapalać ostatnią świecę wzdłuż ściany balkonu.
- Nie, nie to nieprawda ? Max podszedł do niej poważniejąc.
- Nie ? ? zaskoczona podniosła brwi.
- Nie, bo chcieli zabić mnie ? oboje zanieśli się śmiechem.
- Na pewno ! ? patrząc w ciemność nocy zaczęła przycichać.
- Mogę cię o coś zapytać, Max ? To nie daje mi spokoju.
Stanął za nią na odległość oddechu - Oczywiście.
- Nie mieliśmy dzieci ? ? zapytała niepewnie, kiedy razem patrzyli na puste miasto. Stał tuż za nią i niemal czuła jego oddech na szyi. Milczał a jej puls zaczął bić szybciej. Czy pytanie było dla niego za trudne ?
Odwróciła się chcąc zobaczyć wyraz jego twarzy ale był zupełnie nieodgadniony - Co, Max ?
Wahał się chwilę ? To nie było możliwe ? odpowiedział w końcu.
- Och? - odwróciła się by nie zobaczył jej twarzy. Położył rękę na jej ramieniu.
- Nie dlatego, że byliśmy....inni. Na to nie znam odpowiedzi.
- Więc dlaczego, Max ?
Zaczął łagodnie pocierać jej ramiona i czuła jak gorąco promieniuje przez koszulę. Jakby ją leczył, dotknięcia były ciepłe i delikatne...miała ochotę oprzeć się na nim.
- A także bo było zbyt niebezpiecznie...zawsze. Najpierw nie staraliśmy się, byliśmy zbyt młodzi a potem było za późno.
W dalszym ciągu gładził ramiona, wrażliwe kciuki obrysowywały lekko jej szyję. Jak na kogoś, komu zależało by za bardzo się do siebie nie zbliżać, był bardzo blisko. Serce zaczęło jej bić i czuła jak migocze ich zjednoczenie a potem przycicha. To było jak taniec, w dół i w górę, w stronę słonecznego światła, z każdym miękkim dotknięciem. Czy chciał w ten sposób pomóc jej by coś ulotnego ujrzała ? Och, powrót do ciepła słonecznego kiedy prowadził ręce w dół jej ramion, pocierając miękko. Pragnął z nią mieć dzieci...bardziej niż czegokolwiek innego. Cofnięcie się do chłodnego cienia, gdy odsuwał ręce.
I znowu, palce podróżujące w stronę szyi, ciepło, gojenie....Taniec w stronę słońca aby dotknąć ich dusz, ukojenie. On ją leczył.
Oparła się o niego i wzdychała z zadowoleniem. Pocałował ją czule za uchem, opuścił ręce a słońce znowu znikło za chmurami. Zerknęła na niego zaskoczona. Dokładnie wiedział co robił, jak zabrać ją ku brzegowi ich zespolenia, nie pozwalając jednak by się w nim zatraciła.
- Byłem z tobą długi czas, Liz ? uśmiechał się odpowiadając na niewypowiedziane myśli ? Znam doskonale ciebie...i siebie ? Łagodnie odwrócił jej twarz.
- Nie patrz na mnie...to pomaga ? przeciągnął miękko palcem po jej policzku. Momentalnie zarumieniała się pod dotknięciem i ich zjednoczenie znowu zaczęło się budzić. Zamknęła oczy i oddychała jego zapachem, tak bardzo znajomym a jednak trochę innym. Złociste refleksy. Tak kojące. Co on tak naprawdę jej robi ?
- Ciii ? szeptał kiedy prowadził promieniujący pocałunek wzdłuż karku ? Pozwól mi na to.
I wtedy poznała. Z każdym szeptem ich złączenia wlewał w nią swoją siłę, przekazywał jej część siebie. Mogła teraz stanąć twarzą wobec kogokolwiek ponieważ gdziekolwiek pójdzie on zawsze będzie z nią. To był prawdziwy dar, który ofiarowywał jej dzisiejszej nocy. I nie ważne co stanie się jutro z jej Maxem, wiedziała że tak naprawdę, mimo wszystko nie zostanie sama.
Cdn.
Disclaimer: No copyright infringement intended, either with respect to Melinda Metz? work and characters, or to the wb or Jason Katims. Many thanks to all of you for creating such a fabulous world. Also, no infringement is intended in respect to Radiohead?s song title, either?just a respectful bow of thanks.
Summary: The story takes place the night of The End of the World and afterward, and imagines what might have happened differently.
Category: Max/Liz; Future Max/Liz
Rating: Mostly PG-13, with some NC-17 after part 19.
How to Disappear Completely
Zmarszczki. Właściwie nie zmarszczki tylko siwe włosy. Max ściągnął brwi i odwrócił się od lustra w łazience. Gdy pytał Liz czy je widzi, przez kilka miesięcy zaprzeczała. Dlaczego się przejmował gdy ona o nich wspomniała, kiedy rozgrywały się tak ważne sprawy ?
Może problem był w tym, że ostatnio zaczynał czuć się już nie taki młody. Nie stary ? ale także nie młody. Czternaście lat walki zrobiło swoje. Niszczyło cię kawałek po kawałku. A teraz to. Znowu widzieć siedemnastoletnią Liz, nie będącą jeszcze tak bezgranicznie jego, kiedy mogła otworzyć się przed nimi obiecująca przyszłość i mogli dojść do wszystkiego razem. A najgorsze było, że patrząc nią ponownie, chociaż nie powinien, pragnął jej.
Słyszał ich w pokoju...co mówiła ? Pytała o Maxa...i o wizje. Nie znosił myśli że leży teraz z Kylem. Całkiem niewinnie lub nie. Ściągnął brwi na wspomnienie jaka była śliczna dzisiaj prosząc go by się odwrócił gdy rozbierała się na spotkanie. Tak bardzo chciał być teraz jedyny w jej łóżku. Ach, co on by jej robił, początkowo by tego nie znała ale poradziłby sobie.
Patrzył z lustro. Siwe włosy i...blizny. Tak wiele bitew i co teraz z tego zostało ? Czego by nie zrobił by mieć znowu siedemnaście lat i stanąć przy oknie Liz. Znowu kochać się z nią po raz pierwszy.
Nagle, głęboko w sobie poczuł dreszcz. To był on. Był w pobliżu ? jego młodsze wcielenie, czuł to, niemal jak wibracje biegnące po kościach. Stał teraz na zewnątrz. Głęboki ból jakiego nigdy nie odczuwał. To stało się teraz, ponieważ to zapamiętał. Zapamiętał jakie to uczucie zobaczyć ją z z Kylem. Zdradzić wszystko. Co ona uczyniła ? Dlaczego tam była ?
I chociaż nie widział tego własnymi oczami, było to teraz częścią jego wspomnień, wbiło mu się na zawsze głęboko, aż do szpiku. Znowu zadrżał. Prawie czuł jak rozpada się na dwoje. Nie mógł dłużej wytrzymać, ponieważ nie mógł przyjąć więcej.
Wtedy poczuł Liz, zmierzającą do niego ? właściwie nie do niego, tylko jego młodszego wcielenia. Czuł bicie jej serca. Nie ważne gdzie była, co się dokonało i jak bardzo była zraniona. Musiał coś z tym zrobić.
- Max ? była po drugiej stronie.
- Tak ? ? zamknął oczy próbując zdusić ból.
- Poszedł ? szepnęła cicho przez zamknięte drzwi.
Otworzyła je i jej słodka twarz patrzyła na niego z troską. Po tym co jej właśnie zrobił ? po tym czego na niej dokonał. Potrząsnął głową usiłując wyprzeć z pamięci te okropne wspomnienia. Dziwacznie pamiętać coś, czego nie zobaczył. Weszła do łazienki otulona tylko w ręcznik. Nie mógł na nią nie patrzeć.
- Jak się czujesz ? ? zapytała.
Westchnął i odwrócił się do lustra. Zmęczony. Stary. Uśmiechnęła się i wpatrując się w jego odbicie, dotknęła lekko twarzy.
- Masz zarost. Jakoś jest...inaczej ? otworzyła szerzej oczy i spojrzała nerwowo w dół na swój ręcznik. Dzisiaj złamał jej serce, prosząc by to zrobiła. Znowu poczuł przedzierający się przez niego smutek, jakby widział to wszystko na własne oczy.
Odwrócił się do niej, palcami przebiegł po krawędzi ręcznika. Wiedział, że ręka zawędrowała niebezpiecznie blisko i nie powinien tego robić, ale nie dbał o to.
- Nie wstydź się mnie, Liz ? przesuwał dłoń po nagiej skórze by dotrzeć do włosów ? Chodzi mi o to, że...znam ciebie ? spuściła oczy rozumiejąc co chciał jej powiedzieć ? Całą ciebie ? zarumieniła się nie podnosząc oczu.
- Tak, wiem. Ale...to w dalszym ciągu jest dziwne, wiesz ? ? popatrzyła mu w oczy. Zobaczył w nich tyle bólu. Powinien rozegrać to lepiej, znaleźć coś głębszego w ich związku bo czuł, że nie zostało wiele czasu. Zasługiwała na więcej od niego, na coś, co by ją pocieszyło.
Max przyciągnął ją do siebie i tulił gładząc miękko po włosach ? Naprawdę dziwne ? ? szepnął do ucha.
- Nie ? westchnęła, owijając go rękami ? Nie, jest...właściwie w porządku.
Przelotnie pocałował ją w czoło ? A co myślisz o tym ? ? szepnął prowadząc pocałunek w dół a jego wargi spotkały się z nią. Nie odpowiedziała, nie mogła odpowiedzieć ponieważ w chwili kiedy się całowali nastąpiła miedzy nimi eksplozja energii której, jak wiedział nigdy wcześniej nie czuła. Nie zrozumiała dokładnie co miał na myśli mówiąc wcześniej?przypieczętowaliśmy? ale dawał do zrozumienia, że było to coś więcej niż kochać się, jakby wiązali się w sposób zupełnie jej nie znany. Że to połączenie wykraczało poza czas i przestrzeń, nawet gdy dotyczyło obecnego jej istnienia.
Odsunęła się oddychając ciężko ? Co to było ? ? Zamknął oczy próbując się opanować ? To nie były wizje, Max.
- Liz?
- Nie chcę słyszeć, że nie możesz mi powiedzieć ! ? w oczach miała łzy.
- Trudno to wyjaśnić.
- Między nami nigdy nic takiego wcześniej się nie wydarzyło - Dlaczego teraz.?z tobą ? ? Wyciągnął ręce żeby ją znowu przyciągnąć, ale go odepchnęła. Ciągle była rozgniewana.
- Liz, kocham cię, tylko to wiem. Nie mogę wyjaśnić co właśnie czułaś, ale lepiej nie robić tego więcej bo jeżeli będziemy...
- To co ? ? zapytała.
- Wtedy wszystko zacznie się w tobie zmieniać ? zasługiwała na wyjaśnienie, a także co się zdarzyło kiedy odkrył to przed nią.
- Wizje mieliśmy zawsze...były w pewnym sensie zwiastunem, co się może dziać. Jak przełącznik w odbiorniku radiowym ? ujął jej rękę, odwrócił i lekko pocałował wewnętrzną stronę dłoni ? Jedynie przelotnym przebłyskiem czegoś, co się mogło zdarzyć między nami.
Wyglądała jakby mu nie dowierzała ? Ale są tak zdumiewające.
Patrzył jej w oczy ? Tak, i dlatego są....
- Problemem ? dokończyła za niego nagle rozumiejąc. Max skinął powoli głową ? Kiedy kochaliśmy się, nierozerwalnie dostrajaliśmy się do siebie.
- Ale ty ? zaczerwieniła się ? ta wersja ciebie - i ja, nigdy....
- Nie, ale w jakiś sposób...istnieje między nami. Zawsze coś takiego następowało. Za każdym razem gdy całowaliśmy się lub dotykali ? teraz Max opuścił oczy ? lub w trakcie kontaktu intymnego.
Miękko pocałował jej dłoń i wyszeptał ? Troszkę jak to ? i w jednej chwili gdy otoczył ją ramieniem wybuchły wyzwolone uczucia. Szarpnęła się do tyłu i potknęła o umywalkę. Podtrzymał ją by nie upadła ściskając mocno za rękę. Poczuł to także, ale przez czternaście lat nauczył się panować nad tym. Delikatnie przysunął ją do siebie, ujmując jej rękę.
- Nie odchodź ? westchnęła mu przy szyi.
- Muszę, Liz. Ale chciałem żebyś zrozumiała ? zaczęła dygotać. Jej drobna sylwetka drżała przy nim ? Czuję ciebie...twoją...naszą duszę lub coś podobnego ? mówiła z trudem.
- Tak, nasze dusze faktycznie się zetknęły ? Trzymał ją tak mocno jak tylko mógł, ich nierówne oddechy zlały się w jeden rytm. Między nimi trwała niekończąca się cisza ponieważ niepotrzebne były słowa. Wspomnienia, emocje, dotyk i czułość. Czuł jak jej ciało stawało się coraz gorętsze i jeżeli zaraz tego nie zatrzyma wpakują się w kłopoty. Ale nie mógł się na to zdobyć, wiedząc że byłyby to koniec. Nie, stanowczo nie chciał przestać ? jedyne co chciał to pójść dalej, pogłębić to ale był niebezpiecznie blisko połączenia się ich dusz na zawsze. Odsunęła się trochę i patrzyła na niego. Czy słyszała jego myśli ?
- Max, zawsze chciałeś ? desperacko nabrała powietrza ? nad wszystkim panować ? westchnęła i znieruchomiała. Był stracony w jej oczach. Ale czego się po nim spodziewała ?
- Ale może teraz ja tego chcę ? ? miękkie wargi spotkały jego usta w najsłodszym i najdelikatniejszym pocałunku ? Kocham cię, Max i zawsze będę kochać ? puściła jego rękę i w jednej chwili znikł szalejący ogień, zamieniając się żarzący węgiel.
- Przerwałam bo ty nie mogłeś ? szepnęła gładząc go po twarzy. Oparł o nią czoło - W 2014 roku także nie chciałem cię opuścić. Nie powinienem był tego robić, Liz. Wybacz.
Ujęła jego twarz w dłonie ? Max, właśnie podarowałeś mi najcudowniejszy prezent ? miała łzy w oczach ? Teraz wiem wszystko?o nas, o tobie. I rozumiem dlaczego musieliśmy to dzisiaj zrobić.
Skinął głową i miękko pogłaskał po policzku. Nie musiał już nic więcej mówić bo nie było niczego, czego by nie wiedziała ponieważ była w jego myślach i sercu. Czy powinien powiedzieć jej, że była jego jedynym, prawdziwym domem i odejście od niej zabijało go ? Że dzisiejszy wieczór był zabójczy także dla niego ? Nie, słowa byłyby teraz puste. Opuścił rękę.
- Czułbym się lepiej gdybyś się ubrała ? skrzywił usta ? Chyba to nie jest dobry pomysł, ja przy tobie i ten ręcznik.
Wyminął ją z lekkim uśmiechem.
Część 2
Cały czas trzymała się dzielnie nie chcąc martwić Maxa jak ogromny miało na nią wpływ zrozumienie, czym był ich związek. Ale w chwili gdy zamknęła za nim drzwi łazienki zaczęła szlochać, nie mogąc nad sobą zapanować. Nie wiedziała jak długo tam stoi, dygotała a gorące łzy żłobiły na policzkach ślady.
To było najbardziej intymne, delikatne doświadczenie jakie przeżyła. Wiedziała teraz co znaczy kochać się, czym byłoby dla Maxa kochanie się z nią. Był w niej, ona w nim i wszystkie ich pragnienia, dla każdego inne zostały zaspokojone przez te kilka minut.
Poczuła i poznała wszystko w jego sercu ? ukryte w nim, niewiarygodnie głęboko wspomnienia, miłość do niej i tak dużo niszczącego bólu. Ale nie chciała żeby wiedział, że podczas ich połączenia poznała także jego niepokój o nią ? i chęć chronienia jej z zaciekłością jakiej nigdy dotąd nie znała. Skąd to się brało ? Czy zawsze taki był, czy się z tym ukrywał ? A może było wynikiem przeżyć ostatnich czternastu lat ?
Lecz powodów do płaczu było dużo więcej. Czuła jego głęboki smutek po stracie Isabel i Michaela, ale nigdy nie przypuszczała jak wielki sprawia mu ból on sam ? przybysz z przyszłości. Rozumiała go doskonale bo przecież nawet kiedy był z nią, tracił swoją żonę przenosząc się z powrotem w czasie.
I płakała nad swoim Maxem i tym co widziała na jego twarzy. Zniszczyła go tej nocy i nawet nie mogła sobie wyobrazić co teraz czuł. Gdzie odszedł ? Desperacko pragnęła pójść za nim, opowiedzieć wszystko, przynajmniej tyle dla niego zrobić. Chciała go przytulić i oddalić od niego to, co zobaczyła w jego oczach. Ale nie mogła tego zrobić, jeżeli plan miał się powieść. Nie, ona musiała oszukiwać, udawać i w ten sposób dręczyć kogoś, kto nigdy by jej nie skrzywdził a przeciwnie zrobiłby wszystko by ją chronić.
Zalana łzami sięgnęła po chusteczkę. Spojrzała w lustro i nie mogła uwierzyć jak szybko jej twarz stała się brzydka i opuchnięta. Musiała coś z tym zrobić bo Max pozna jak bardzo była załamana. Zmoczyła materiał w zimniej wodzie i zaczęła przemywać oczy. Nie, Max nie może się dowiedzieć, że tutaj płakała. Otworzyła kosmetyczkę z przyborami do makijażu. Dotarło do niej coś jeszcze. Nigdy nie pozwoli by obecny Max się dowiedział o powodach trzymania się od niego z daleka za wszelką cenę. Będzie to jedyna tajemnica, którą zamierzała dotrzymać do końca życia, i nagle ten czas wydał jej się długi i samotny.
Max rozłożył się na leżaku Liz i patrzył w niebo. Jedyna rzecz jaką posiadało Roswell w pełnej obfitości, to były gwiazdy. A dzisiejsza noc była wspaniała, rozświetlona. Ile to upłynęło lat odkąd oglądał je w ten sposób ? Kiedy był dzieckiem, obserwował niebo godzinami, wyobrażając sobie skąd pochodzi i czy znajdzie drogę do domu.
Potem, w wieku szesnastu czy siedemnastu lat zaczął po prostu postrzegać je jako część jakiegoś cudu. Razem z Liz obserwowali niebo przez jej teleskop a ona opowiadała mu co przeczytała w swoich książkach o astronomii. A czasami siedzieli tylko na jej balkonie, obejmując się i patrzyli w górę pełni obaw. Ale to było w innych przedziale czasowym i niewiadomo kiedy, z jakiegoś powodu, przestał spoglądać w niebo.
Liz ubierała się bardzo długo i zastanawiał się jak ona się czuje. Wstał i zaczął spacerować oddychając głęboko ze zdenerwowania. Oczywiście, nie czuła się dobrze ? kto by się czuł dobrze, kłamiąc. Zostawi jej jeszcze kilka minut a potem pójdzie sprawdzić. Podszedł do występu balkonu i wyglądnął na ulicę. Zawsze kochał rodzinne miasto Liz. Uśmiechnął się ciepło na wspomnienie pierwszych miesięcy małżeństwa, kiedy mieszkali tutaj, w jej pokoju. Było to ich pierwsze mieszkanie i mimo, że było im wszystkim ciasno pod jednym dachem, zapamiętał to jako najszczęśliwszy okres.
Spoglądał w dół na ulice, zatracał się we wspomnieniach i nagle wpadł na pomysł. Sięgnął pod koszulę i wyciągnął długi łańcuch. Na końcu przyczepiony był prosty pierścień, jeszcze rozgrzany ciepłem ciała. Przełożył go przez głowę i przytrzymał w dłoni. Uśmiechając się zacisnął na nim palce.
- Założę się, że rodzice mieli ochotę nas zabić za ucieczkę ? Liz śmiała się cicho kończąc zapalać ostatnią świecę wzdłuż ściany balkonu.
- Nie, nie to nieprawda ? Max podszedł do niej poważniejąc.
- Nie ? ? zaskoczona podniosła brwi.
- Nie, bo chcieli zabić mnie ? oboje zanieśli się śmiechem.
- Na pewno ! ? patrząc w ciemność nocy zaczęła przycichać.
- Mogę cię o coś zapytać, Max ? To nie daje mi spokoju.
Stanął za nią na odległość oddechu - Oczywiście.
- Nie mieliśmy dzieci ? ? zapytała niepewnie, kiedy razem patrzyli na puste miasto. Stał tuż za nią i niemal czuła jego oddech na szyi. Milczał a jej puls zaczął bić szybciej. Czy pytanie było dla niego za trudne ?
Odwróciła się chcąc zobaczyć wyraz jego twarzy ale był zupełnie nieodgadniony - Co, Max ?
Wahał się chwilę ? To nie było możliwe ? odpowiedział w końcu.
- Och? - odwróciła się by nie zobaczył jej twarzy. Położył rękę na jej ramieniu.
- Nie dlatego, że byliśmy....inni. Na to nie znam odpowiedzi.
- Więc dlaczego, Max ?
Zaczął łagodnie pocierać jej ramiona i czuła jak gorąco promieniuje przez koszulę. Jakby ją leczył, dotknięcia były ciepłe i delikatne...miała ochotę oprzeć się na nim.
- A także bo było zbyt niebezpiecznie...zawsze. Najpierw nie staraliśmy się, byliśmy zbyt młodzi a potem było za późno.
W dalszym ciągu gładził ramiona, wrażliwe kciuki obrysowywały lekko jej szyję. Jak na kogoś, komu zależało by za bardzo się do siebie nie zbliżać, był bardzo blisko. Serce zaczęło jej bić i czuła jak migocze ich zjednoczenie a potem przycicha. To było jak taniec, w dół i w górę, w stronę słonecznego światła, z każdym miękkim dotknięciem. Czy chciał w ten sposób pomóc jej by coś ulotnego ujrzała ? Och, powrót do ciepła słonecznego kiedy prowadził ręce w dół jej ramion, pocierając miękko. Pragnął z nią mieć dzieci...bardziej niż czegokolwiek innego. Cofnięcie się do chłodnego cienia, gdy odsuwał ręce.
I znowu, palce podróżujące w stronę szyi, ciepło, gojenie....Taniec w stronę słońca aby dotknąć ich dusz, ukojenie. On ją leczył.
Oparła się o niego i wzdychała z zadowoleniem. Pocałował ją czule za uchem, opuścił ręce a słońce znowu znikło za chmurami. Zerknęła na niego zaskoczona. Dokładnie wiedział co robił, jak zabrać ją ku brzegowi ich zespolenia, nie pozwalając jednak by się w nim zatraciła.
- Byłem z tobą długi czas, Liz ? uśmiechał się odpowiadając na niewypowiedziane myśli ? Znam doskonale ciebie...i siebie ? Łagodnie odwrócił jej twarz.
- Nie patrz na mnie...to pomaga ? przeciągnął miękko palcem po jej policzku. Momentalnie zarumieniała się pod dotknięciem i ich zjednoczenie znowu zaczęło się budzić. Zamknęła oczy i oddychała jego zapachem, tak bardzo znajomym a jednak trochę innym. Złociste refleksy. Tak kojące. Co on tak naprawdę jej robi ?
- Ciii ? szeptał kiedy prowadził promieniujący pocałunek wzdłuż karku ? Pozwól mi na to.
I wtedy poznała. Z każdym szeptem ich złączenia wlewał w nią swoją siłę, przekazywał jej część siebie. Mogła teraz stanąć twarzą wobec kogokolwiek ponieważ gdziekolwiek pójdzie on zawsze będzie z nią. To był prawdziwy dar, który ofiarowywał jej dzisiejszej nocy. I nie ważne co stanie się jutro z jej Maxem, wiedziała że tak naprawdę, mimo wszystko nie zostanie sama.
Cdn.
Last edited by Ela on Tue Apr 20, 2004 10:24 pm, edited 5 times in total.
Widzę Elu że wzięłaś się za tłumaczenie kolejnego ff. Fajnie.
Co do opowiadania, to bardzo podoba mi się to jak pisze RosDeidre. Ma wyjątkowy talent. No i zostanie nam przybliżone kolejne opowiadanie po TEOTW. Jestem ciekawa jak dalej rozwinie się temat.
Ps. Wiem, że to co napisze to nie na temat. Dodałam na nowo przetłumaczone z pomoca Lizziett opowiadanie Emily na xcomie. Proszę was o komentarz feedbackiem.
Co do opowiadania, to bardzo podoba mi się to jak pisze RosDeidre. Ma wyjątkowy talent. No i zostanie nam przybliżone kolejne opowiadanie po TEOTW. Jestem ciekawa jak dalej rozwinie się temat.
Ps. Wiem, że to co napisze to nie na temat. Dodałam na nowo przetłumaczone z pomoca Lizziett opowiadanie Emily na xcomie. Proszę was o komentarz feedbackiem.
Last edited by tigi on Thu Jan 29, 2004 11:57 pm, edited 1 time in total.
Elu nie wiesz jak bardzo się cieszę z tego tłumaczenia. Miałam wielką ochotę prosić Cię o jakieś nowe opowiadanie, ale po prostu nie śmiałam być tak nachalna. A dziś miałam już wyłączyć komputer a tu taka niespodzianka. Najwspanialszy prezent jaki mogłabym sobie wyobrazić. Dziękuję.
A opowiadanie. Przyznam że odcinek który zainspirował to opowiadanie jest moim ulubionym. Za każdym razem gdy widzę tańczących na balkonie Liz i Maxa mam łzy w oczach. i bardzo często myślę co by było gdyby ... w związku z tym odcinkiem. Takie różne zakończenia. A w tym opowiadaniu poruszony jest temat, który mnie tak frapuje. Zawsze zastanawiam się nad uczuciami i emocjami szarpiącymi dusze naszych bohaterów. Dzięki Tobie mogę poznać wyobrażenie innej osoby o tym co mogło by się wydarzyć.
A opowiadanie. Przyznam że odcinek który zainspirował to opowiadanie jest moim ulubionym. Za każdym razem gdy widzę tańczących na balkonie Liz i Maxa mam łzy w oczach. i bardzo często myślę co by było gdyby ... w związku z tym odcinkiem. Takie różne zakończenia. A w tym opowiadaniu poruszony jest temat, który mnie tak frapuje. Zawsze zastanawiam się nad uczuciami i emocjami szarpiącymi dusze naszych bohaterów. Dzięki Tobie mogę poznać wyobrażenie innej osoby o tym co mogło by się wydarzyć.
HA HAHA Myślałam że będę pierwsza...ale nic z tego
Wiedziałam, że opowiadanie sie spodoba. Czytałam je w orginale ale z niecierpliwością będę wyczekiwać na kolejne rozdziały w tłumaczeniu Eli. Popieram- to naprawdę piekne opowiadanie, zwłaszcza dla duszy Dreamersa, która uwielbia wszystkie nie- galaretkowo- Texowe kontynuacje wątku TEOTW.
Dzięki Elu i czekam na kolejne rozdziały.
Wiedziałam, że opowiadanie sie spodoba. Czytałam je w orginale ale z niecierpliwością będę wyczekiwać na kolejne rozdziały w tłumaczeniu Eli. Popieram- to naprawdę piekne opowiadanie, zwłaszcza dla duszy Dreamersa, która uwielbia wszystkie nie- galaretkowo- Texowe kontynuacje wątku TEOTW.
Dzięki Elu i czekam na kolejne rozdziały.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Dzięki Eluś. Miałam ochotę to przeczytać, ale... chyba po prostu miałam za mało czasu, żeby z tym zdążyć (właśnie uświadomiłam sobie, ja kstrasznie aktywne życie prowadziłam mniej więcej od września. Aż dziwm, że mi oceny nie za bardzo zjechały). Mogę chyba powiedzieć, że do Deidre mam wyjątkowy stosunek - do części jej twórczości. Ale... cieszę się, że tłumaczysz właśnie ją. Jej opowiadania zawsze są pełne magii (wiem, CTT to wyjątek potwierdzający regułę) i czytając je zawsze mam wrażenie, że te słowa wprost płyną dookoła mnie... Nie, to chyba głupio zabrzmiało, ale ja po prostu jestem nieprzytomnie zakochana w AS i to się roznosi na (prawie) całą twórczość Deidre...
Dzięki Kotki za wlanie we mnie troszkę nadziei, że może uda mi się dojść do końca, chyba, że natrafię na mur...ale wiem, że wtedy będę mogła skorzystać z Waszego doświadczenia i dobrych rad...Lizziett została mamą chrzesną opowiadania, a Nan też ma w tym swój udział. Dziękuję Wam dziewczyny.
Renya, jak widać scena balkonowa (odniesienie do Romea i Julii ?) to miód na serce Dreamerek a ja, stęskniona po Revelations przykleiłam do siebie ten plasterek...
Tigi, zaraz biegnę na xcom poczytać Twoje opowiadanko, bardzo się cieszę, że nie zraziłaś się moimi dość ostrymi (wybacz ) słowami i skończyłaś...
Acha, "How Desappear Completely" ma 29 odcinków...narazie siedzę przy 5 cz. i kompletnie nie wiem co będzie dalej. Wchodzimy razem na dziewiczy teren...Jutro kolejna część.
Renya, jak widać scena balkonowa (odniesienie do Romea i Julii ?) to miód na serce Dreamerek a ja, stęskniona po Revelations przykleiłam do siebie ten plasterek...
Tigi, zaraz biegnę na xcom poczytać Twoje opowiadanko, bardzo się cieszę, że nie zraziłaś się moimi dość ostrymi (wybacz ) słowami i skończyłaś...
Acha, "How Desappear Completely" ma 29 odcinków...narazie siedzę przy 5 cz. i kompletnie nie wiem co będzie dalej. Wchodzimy razem na dziewiczy teren...Jutro kolejna część.
No cóż, wszyscy wielbiciele twórczości Ros Deidre wiedzą, iż te 29 odcinków to dopiero wstęp do bardzo długiej i pięknej historii Mogę tylko wnieśc apel, abyś nie zaprzestała tłumaczenia trylogii na jej pierwszej części. A jeśli będziesz znużona długością serii, zawsze możesz podjąć się Winter Solstice .Ela wrote:Acha, "How Desappear Completely" ma 29 odcinków...narazie siedzę przy 5 cz. i kompletnie nie wiem co będzie dalej.
Muszę przyznać, że żywot tłumacza jest bardzo ciężki i chylę czoło przed tobą, Elu i innym tłumaczom. Można rozumieć słowa, ale tłumaczenie to jakby pisanie od nowa historii. Myslałaś może o napisaniu własnego opowiadania dla dreamerków? A może coś napisałaś, tylko ja o tym nic nie wiem???
Przeczytałam Hotaru 13 części "Gravity Alvys Wins" - II serię How Desappear..., ale to już całkiem dorosłe opowiadanie... dlatego namawiałam do pomocy w przetłumaczenia inne wprawione tłumaczki jak Lizziett czy LEO. Mielibyśmy wtedy całą serię "Gravity". Chociaż w How Desappear...także po 19 cz. zaczyna się NC-17 i znowu będzie...eeee...problem
Niestety, moja uboga wyobraźnia pozwala mi tylko na pławienie się i upajanie tym co tak pięknie piszą inni .
Niestety, moja uboga wyobraźnia pozwala mi tylko na pławienie się i upajanie tym co tak pięknie piszą inni .
Last edited by Ela on Sat Jan 31, 2004 11:34 am, edited 1 time in total.
Jak obiecałam, jedziemy dalej.
How to Disappear Completely - część 3
Siedziała przy swoim biurku, wchłonięta przez ciemność, ofiara jeszcze jednej, bezsennej nocy. Sporo ich było w poprzednim tygodniu.
Udowodnij mi że nie mam racji, Liz. Proszę.
Patrzyła w otwarty email, to proste błaganie migotało na ekranie komputera. Zalogowała się na stronie internetowej aby pobiegać trochę po sieci. Od tamtego zdarzenia, spotkania na internetowej stronie międzynarodowej stacji kosmicznej były jedyną rozrywką pozwalającą jej zasnąć. Kto nie chciałby znaleźć się w miejscach tak spokojnych, odległych aby chociaż trochę się wyciszyć ? Więc o 2 : 38 nad ranem, zupełnie rozbudzona, pochyliła się nad biurkiem, zalogowała i znalazła czekające na nią dwie wiadomości.
Na ich widok serce jej zadygotało, i oczywiście od razu rozpoznała nadawcę...Max. Świetnie. Wysłał je o 1 : 14 po północy, co znaczyło że spał nie lepiej niż ona. Ale czy powinna być zaskoczona ? Otworzyła pierwszą i jęknęła. Prawdopodobnie moje serce myliło się przez cały poprzedni rok. Potem następny, wysłany o 1 : 16. Udowodnij mi że nie mam racji, Liz. Proszę.
Kursor pulsował rytmicznie, domagając się odpowiedzi, której ona nie mogła dać. Schowała twarz w dłoniach i połykała łzy. Nie miała możliwości wyjaśnić, że milcząco złożyła mu śluby i zamierzała je dotrzymać za wszelką cenę, bez względu na to ile będzie ich to kosztowało – cholera, pomijając fakt, że zrobiłaby dla niego wszystko o cokolwiek by poprosił.
To była wielka logiczna pętla nawleczona przez czas, do tyłu, do przodu i wydawało się, że nie znajdą z niej wyjścia. Od tego wszystkiego szumiało jej w głowie. Ale jedno było pewne – cała ich przyszłość zależała od niej. Musiała być silna. Musiała wesprzeć się na związku jaki zawarła z jego inną wersją bo tam zawsze teraz było...śpiewanie dla niej, zabieganie o nią, uwodzenie jej. Nawet gdy spała szeptał jej imię i gdyby zdecydowała się sięgnąć po to, nie miała wątpliwości że po prostu ten związek zaczął by żyć między nimi.
Nie ma wyboru, przypomniała sobie zdecydowanie.
Nacisnęła „delete” i jednym wściekłym gestem zamknęła email. Żegnaj. Nagle znienawidziła, że zautomatyzowała elektroniczny głos. Drżała pamiętając ton wiadomości od Maxa. Błagał na wszystko by powiedziała mu prawdę. Wiedział, że coś było nie w porządku – chciał się dowiedzieć. Pokazywał, że to nie ma sensu. A ona go raniła, nawet więcej, nie chciała być wobec niego uczciwa.
Przez cały czas przechodził przez nią falami smutek. I właśnie teraz gdy sądziła, że złapie oddech, to znowu uderzyło. Gorsza od bólu była świadomość tego, co mu zrobiła.
Czy nie było nawet cienia nadziei jaką mogłaby mu ofiarować ? Wstała i zaczęła spacerować po pokoju przeciągając niespokojnie palcami po włosach. Musiała obmyślić jakiś plan – jeżeli była jakaś nadzieja, wiedziała że musi opierać się na dyplomacji. Objęła się ciasno rękami, nie zwracając uwagi na to jak bardzo drżą. Nie, nie zważała na głos przypominający jej, że dla Maxa i...dla niej nie ma wyjścia z tego labiryntu. Musiała wierzyć. Wszystko opierało się na planie.
Max Evans przewracał się w łóżku skopując plączące wokół siebie przykrycie.
Udowodnij mi że nie mam racji, Liz. Proszę.
Były tymi samymi, milczącymi słowami jakimi krzyczał do niej od początku. Pokaż mi, że nie jestem tym, kim boję się, że jestem. Całe życie wierzył, że gdyby ktoś dojrzał, kim w rzeczywistości był, gdyby za bardzo zbliżył się do niego, szybko by uciekł. Ale z jakiegoś powodu czuł, że może zaryzykować i ukazać Liz najskrytsze miejsca, które zawsze chronił.
Więc wpuścił ją poza wszelkie bariery, dalej niż ktokolwiek dotarł. A ona była kojącym balsamem na jego duszę, delikatnie wcierała go w każde miejsce, które potrzebowało ludzkiego dotyku. Dziwne, że to ona myślała o nim jako uzdrowicielu, kiedy prawda była zupełnie inna. Mógł wyleczyć jej ciało, tamtego dnia w Crashdown, ale ona leczyła jego serce, duszę, jego...istotę.
Jej odpowiedzią była zwykła akceptacja. I z każdym pocałunkiem, każdym dotykiem czuł coś, co jak zawsze mu się wydawało było poza jego zasięgiem. Wwiercało się w sam rdzeń, dając mu poczucie bycia człowiekiem. I była w tym rzecz zadziwiająca, im bardziej stawał się człowiekiem, tym bardziej budziła się jego obca natura. Nigdy nie zdobył się by je o tym powiedzieć, bał się że mógłby ją przestraszyć ale taka była prawda. Dlatego jego moce wzrastały, stawały się o tyle silniejsze, o ile wzbogacała mu życie...kochając go, bo w jej rękach on nie uciekał od siebie. Po raz pierwszy czuł się spełniony, pełnowartościowy – ludzka i obca strona, w pełnej harmonii tak splotły się ze sobą, że nie było możliwości ich rozdzielić. To właśnie uczyniło z nim zetknięcie z Liz i dawało mu poczucie bezpieczeństwa.
Aż do teraz. Teraz nie wiedział co myśleć. Czy mógłby się tak pomylić ? Przewracał się chyba po raz setny na łóżku udręczony świecącymi cyframi zegara 3 : 13. Czy kiedykolwiek odnajdzie sen ? Na pewno nie, jak długo tamta wiadomość wysłana do niej została zawieszona w próżni. Kilka godzin temu wydawało, że to dobry pomysł, ale nie teraz. Nie – musiał to przerwać i rano coś innego wymyślić, może wtedy będzie mniej zdesperowany.
Podszedł do komputera i po ciemku się zalogował. Modem trzaskiem i jękiem dał o sobie znać. Poczuł rozczarowanie kiedy nie otrzymał nowej wiadomości. Co sobie myślał – że Liz napisze do niego o drugiej nad ranem gdy na drugi dzień szła do szkoły ? Szybko wybrał wysłaną przez siebie wiadomość i ją skasował.
Ale serce mu zamarło gdy wróciło potwierdzenie, że otrzymała wiadomość. Więc jednak dostała jego list...i nie odpowiedziała. To było do przewidzenia. Wpatrywał się w matowy ekran komputera – nie wiedząc nawet jak długo – czekając i mając nadzieję, że jednak odpowie. A ponieważ nie dowierzał oczom, nie mógł otrząsnąć się z przeczucia, że powinien jednak zaufać sercu.
Liz doprowadzała się do ostateczności, szukając czegoś, co mogłaby podarować Maxowi, czegoś w rodzaju odpowiedzi.
Boże, przecież zasługiwał na to. I nagle znalazła pewien sposób. Gdyby rozwiązał zagadkę, wtedy być może byłaby dla nich jakaś przyszłość. Po tym wszystkim, jeden i drugi Max wskazali na swoje przeznaczenie, więc to musi być prawda. Z bijącym sercem szybko przerzucała książki w biblioteczce aż palce natrafiły na coś, czego szukała.
Wszystko opierało się na planie. Może to było szalone, może nie będzie wiedział, ale musiała spróbować. I kiedy poczuła w sobie rosnącą nadzieję – po raz pierwszy odkąd zaczęła się ta dziwna odysea – usłyszała cichy szept w najgłębszych zakamarkach umysłu. Miałaś być żoną przywódcy. Żoną króla. Liz zamarła po tym objawieniu, zatrzymana w kręgu światła księżyca wpadającego kaskadą do jej pokoju. Jasny blask tańczył po niej, dotykając, dodając otuchy.
Siedemnastoletnia Liz Parker może niewiele wiedziała o królewskim dziedzictwie ale dowiedziała się czegoś ze swoich książek. Najważniejszym celem wielkich królowych był powrót ich mężów do domu.
Cdn.
How to Disappear Completely - część 3
Siedziała przy swoim biurku, wchłonięta przez ciemność, ofiara jeszcze jednej, bezsennej nocy. Sporo ich było w poprzednim tygodniu.
Udowodnij mi że nie mam racji, Liz. Proszę.
Patrzyła w otwarty email, to proste błaganie migotało na ekranie komputera. Zalogowała się na stronie internetowej aby pobiegać trochę po sieci. Od tamtego zdarzenia, spotkania na internetowej stronie międzynarodowej stacji kosmicznej były jedyną rozrywką pozwalającą jej zasnąć. Kto nie chciałby znaleźć się w miejscach tak spokojnych, odległych aby chociaż trochę się wyciszyć ? Więc o 2 : 38 nad ranem, zupełnie rozbudzona, pochyliła się nad biurkiem, zalogowała i znalazła czekające na nią dwie wiadomości.
Na ich widok serce jej zadygotało, i oczywiście od razu rozpoznała nadawcę...Max. Świetnie. Wysłał je o 1 : 14 po północy, co znaczyło że spał nie lepiej niż ona. Ale czy powinna być zaskoczona ? Otworzyła pierwszą i jęknęła. Prawdopodobnie moje serce myliło się przez cały poprzedni rok. Potem następny, wysłany o 1 : 16. Udowodnij mi że nie mam racji, Liz. Proszę.
Kursor pulsował rytmicznie, domagając się odpowiedzi, której ona nie mogła dać. Schowała twarz w dłoniach i połykała łzy. Nie miała możliwości wyjaśnić, że milcząco złożyła mu śluby i zamierzała je dotrzymać za wszelką cenę, bez względu na to ile będzie ich to kosztowało – cholera, pomijając fakt, że zrobiłaby dla niego wszystko o cokolwiek by poprosił.
To była wielka logiczna pętla nawleczona przez czas, do tyłu, do przodu i wydawało się, że nie znajdą z niej wyjścia. Od tego wszystkiego szumiało jej w głowie. Ale jedno było pewne – cała ich przyszłość zależała od niej. Musiała być silna. Musiała wesprzeć się na związku jaki zawarła z jego inną wersją bo tam zawsze teraz było...śpiewanie dla niej, zabieganie o nią, uwodzenie jej. Nawet gdy spała szeptał jej imię i gdyby zdecydowała się sięgnąć po to, nie miała wątpliwości że po prostu ten związek zaczął by żyć między nimi.
Nie ma wyboru, przypomniała sobie zdecydowanie.
Nacisnęła „delete” i jednym wściekłym gestem zamknęła email. Żegnaj. Nagle znienawidziła, że zautomatyzowała elektroniczny głos. Drżała pamiętając ton wiadomości od Maxa. Błagał na wszystko by powiedziała mu prawdę. Wiedział, że coś było nie w porządku – chciał się dowiedzieć. Pokazywał, że to nie ma sensu. A ona go raniła, nawet więcej, nie chciała być wobec niego uczciwa.
Przez cały czas przechodził przez nią falami smutek. I właśnie teraz gdy sądziła, że złapie oddech, to znowu uderzyło. Gorsza od bólu była świadomość tego, co mu zrobiła.
Czy nie było nawet cienia nadziei jaką mogłaby mu ofiarować ? Wstała i zaczęła spacerować po pokoju przeciągając niespokojnie palcami po włosach. Musiała obmyślić jakiś plan – jeżeli była jakaś nadzieja, wiedziała że musi opierać się na dyplomacji. Objęła się ciasno rękami, nie zwracając uwagi na to jak bardzo drżą. Nie, nie zważała na głos przypominający jej, że dla Maxa i...dla niej nie ma wyjścia z tego labiryntu. Musiała wierzyć. Wszystko opierało się na planie.
Max Evans przewracał się w łóżku skopując plączące wokół siebie przykrycie.
Udowodnij mi że nie mam racji, Liz. Proszę.
Były tymi samymi, milczącymi słowami jakimi krzyczał do niej od początku. Pokaż mi, że nie jestem tym, kim boję się, że jestem. Całe życie wierzył, że gdyby ktoś dojrzał, kim w rzeczywistości był, gdyby za bardzo zbliżył się do niego, szybko by uciekł. Ale z jakiegoś powodu czuł, że może zaryzykować i ukazać Liz najskrytsze miejsca, które zawsze chronił.
Więc wpuścił ją poza wszelkie bariery, dalej niż ktokolwiek dotarł. A ona była kojącym balsamem na jego duszę, delikatnie wcierała go w każde miejsce, które potrzebowało ludzkiego dotyku. Dziwne, że to ona myślała o nim jako uzdrowicielu, kiedy prawda była zupełnie inna. Mógł wyleczyć jej ciało, tamtego dnia w Crashdown, ale ona leczyła jego serce, duszę, jego...istotę.
Jej odpowiedzią była zwykła akceptacja. I z każdym pocałunkiem, każdym dotykiem czuł coś, co jak zawsze mu się wydawało było poza jego zasięgiem. Wwiercało się w sam rdzeń, dając mu poczucie bycia człowiekiem. I była w tym rzecz zadziwiająca, im bardziej stawał się człowiekiem, tym bardziej budziła się jego obca natura. Nigdy nie zdobył się by je o tym powiedzieć, bał się że mógłby ją przestraszyć ale taka była prawda. Dlatego jego moce wzrastały, stawały się o tyle silniejsze, o ile wzbogacała mu życie...kochając go, bo w jej rękach on nie uciekał od siebie. Po raz pierwszy czuł się spełniony, pełnowartościowy – ludzka i obca strona, w pełnej harmonii tak splotły się ze sobą, że nie było możliwości ich rozdzielić. To właśnie uczyniło z nim zetknięcie z Liz i dawało mu poczucie bezpieczeństwa.
Aż do teraz. Teraz nie wiedział co myśleć. Czy mógłby się tak pomylić ? Przewracał się chyba po raz setny na łóżku udręczony świecącymi cyframi zegara 3 : 13. Czy kiedykolwiek odnajdzie sen ? Na pewno nie, jak długo tamta wiadomość wysłana do niej została zawieszona w próżni. Kilka godzin temu wydawało, że to dobry pomysł, ale nie teraz. Nie – musiał to przerwać i rano coś innego wymyślić, może wtedy będzie mniej zdesperowany.
Podszedł do komputera i po ciemku się zalogował. Modem trzaskiem i jękiem dał o sobie znać. Poczuł rozczarowanie kiedy nie otrzymał nowej wiadomości. Co sobie myślał – że Liz napisze do niego o drugiej nad ranem gdy na drugi dzień szła do szkoły ? Szybko wybrał wysłaną przez siebie wiadomość i ją skasował.
Ale serce mu zamarło gdy wróciło potwierdzenie, że otrzymała wiadomość. Więc jednak dostała jego list...i nie odpowiedziała. To było do przewidzenia. Wpatrywał się w matowy ekran komputera – nie wiedząc nawet jak długo – czekając i mając nadzieję, że jednak odpowie. A ponieważ nie dowierzał oczom, nie mógł otrząsnąć się z przeczucia, że powinien jednak zaufać sercu.
Liz doprowadzała się do ostateczności, szukając czegoś, co mogłaby podarować Maxowi, czegoś w rodzaju odpowiedzi.
Boże, przecież zasługiwał na to. I nagle znalazła pewien sposób. Gdyby rozwiązał zagadkę, wtedy być może byłaby dla nich jakaś przyszłość. Po tym wszystkim, jeden i drugi Max wskazali na swoje przeznaczenie, więc to musi być prawda. Z bijącym sercem szybko przerzucała książki w biblioteczce aż palce natrafiły na coś, czego szukała.
Wszystko opierało się na planie. Może to było szalone, może nie będzie wiedział, ale musiała spróbować. I kiedy poczuła w sobie rosnącą nadzieję – po raz pierwszy odkąd zaczęła się ta dziwna odysea – usłyszała cichy szept w najgłębszych zakamarkach umysłu. Miałaś być żoną przywódcy. Żoną króla. Liz zamarła po tym objawieniu, zatrzymana w kręgu światła księżyca wpadającego kaskadą do jej pokoju. Jasny blask tańczył po niej, dotykając, dodając otuchy.
Siedemnastoletnia Liz Parker może niewiele wiedziała o królewskim dziedzictwie ale dowiedziała się czegoś ze swoich książek. Najważniejszym celem wielkich królowych był powrót ich mężów do domu.
Cdn.
...i w tym właśnie tkwi cały urok tigi Max i Liz z definicji mieli być parą tragiczną, taki współczaesny odpowiednik Romea i Julii- wiele osób tak właśnie o nich pisało ("Maxa i Liz nie byloby bez Buffy i Angelusa (?!), ale Buffy i Angelusa nie byłoby bez Romea i Julii ) spotkałam sie też z opiniami że happy end (romantyczny slub w otoczeniu przyjaciół) był w ich przypadku sztuczny i doczepiony na siłę - powinno sie to skończyć tragicznie- nie zeby związali sie z kimś innym- broń Boźe - ale to by dopiero było, gdyby jedno z nich ukatrupili . I dodaję- pisali to Dreamersi.
I to opowiadanie właśnie jest takie- przesycone emocjami, bólem, samotnościa i poswięceniem za wielkim, jak dla ludzi którzy mają zaledwie 17 lat.
Dzięki Elu
I to opowiadanie właśnie jest takie- przesycone emocjami, bólem, samotnościa i poswięceniem za wielkim, jak dla ludzi którzy mają zaledwie 17 lat.
Dzięki Elu
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Dzięki za komentarze, i jedziemy dalej
(cyt. "Romeo i Julia", przekł. Barańczak. Dziękuję Nan)
How to Disappear Completely - część 4
Liz chrupała lód z pustej szklanki po dietetycznej coli, rozpaczliwie próbując skupić się na notatkach z historii Ameryki. Prawie od godziny wpatrywała się w te same słowa, ale teraz niczego nie rozumiała. To było beznadziejne, ogarnąć wszystko będąc wystawionym na spojrzenia Maxa, siedzącego po drugiej stronie przepełnionej kawiarni.
Od kiedy wszedł do Crashdown, nie spuszczał z niej uważnego spojrzenia a ona odwracała oczy kiedy czuła jego wzrok. Więc dlaczego nie pójdziesz na górę ? Ale Liz znała odpowiedź – do bólu chciała być blisko niego – nawet w ten sposób.
Rzuciła kolejne, przelotne spojrzenie aby znowu spotkać parę złotobrązowych, pełnych gniewu i cierpienia oczu. Dlaczego jego oczy zdradzały wszystko co czuł ? Natychmiast poczuła gorąco na twarzy i odwróciła się do rozłożonych na kontuarze książek.
Dotknęła czegoś co było dla niej pociechą od kiedy zniknął - po prostu rozpłynął się w jej ramionach - inny Max. Zamknęła oczy czując pod palcami dotyk pierścienia. Jej obrączki, podarowanej pamiętnej nocy w Las Vegas... jedynej nocy z przyszłości, która nigdy nie stanie się wspomnieniem z przeszłości.
Ale to nie całkiem prawda, poprawiła się. Pamiętała przecież ciepło rąk, uzdrawiający dotyk kiedy stał za nią wkładając jej łańcuszek na szyję. Należy do ciebie, szeptał. Pierścień zalśnił w blasku balkonowych świec gdy trzymała go w palcach.
Odwróciła się do niego starając się zrozumieć a on odpowiadał gładząc ją po włosach, przeciągając palce aż do szyi. To twoja ślubna obrączka. A ty masz moją. Właściwie nie tutaj, nie teraz. Patrzył tak intensywnie, że wstrząsnęło nią to do głębi. Aż przerwał tę chwilę składając leciutki pocałunek na jej czole. Ale ty na zawsze pozostaniesz w moim sercu.
Dotykała obrączki z namaszczeniem, jakby to był magiczny talizman. I teraz też to robiła. Wewnątrz była wygrawerowana piękna dedykacja, pisana sercem niewiarygodnie zakochanych, dla których miłość była ważniejsza od rodziców, przyjaciół, ich wspólnej przyszłości i jej następstw. Była ponad planetami i ich ludem, pomyślała gorzko.
Skuliła się pod ciężarem myśli i powoli otwierała oczy by dostrzec stojącą obok niej przy kontuarze Marię.
- Dziecinko – Maria pochyliła się by zaglądnąć jej w twarz – Co to za wzrok ?
- Nic, Maria – założyła zabłąkane pasmo włosów za ucho. Nic nie umknie jej przenikliwemu spojrzeniu.
- No...no. Zobaczmy, znam ten wzrok.
- Próbuję uczyć się do egzaminu z historii.
- Interesujące, bo taki sam wyraz na twarzy widziałam gdy wyjeżdżałaś w ubiegłym tygodniu do Copper Summit.
Liz zamknęła książki. To do niczego nie prowadzi.
- Maria, nic się nie dzieje. Przysięgam. Dobrze. Bądź silna. Ucinaj każdą dyskusję.
- Więc jak to jest, że Max siedzi za tobą ponad....godzinę i nie odezwał się ani razu ?
Liz zmusiła się żeby rzucić na niego wzrokiem. I znowu odpowiedział jej spojrzeniem w którym było tyle bólu.
- Och, no cóż, nie wiem – odwróciła się do Marii.
- Liz, proszę – Maria westchnęła i oparła łokcie na ladzie – Obserwowałam was i...wszystko jedno co to jest ...trwa całe popołudnie.
- Jeżeli tak uważasz – zebrała książki i przycisnęła je do siebie – ...to wiesz, że niewiele się nauczyłam.
- Dobra...więc się przyznajesz - Maria uśmiechała się tryumfalnie.
- To, że mam jutro o dziewiątej egzamin ? – odpowiedziała kierując się na zaplecze – Tak – Maria szła za nią by złapać ją przy końcu lady.
Chwyciła za rękę przyciągnęła do siebie – Wiem, ale oprócz tego chciałabym wiedzieć, skąd to jest ? – dotknęła obrączki – Masz to na palcu od ubiegłego tygodnia.
Liz przyciągnęła do siebie dłoń obronnym gestem – Idę – pchnęła wahadłowe drzwi kierując się w stronę kuchni.
- Idę za tobą – krzyknęła Maria.
Max nie miał sobie nic do zarzucenia kiedy patrzył na ucieczkę Liz. Ucieczka, tak, to słowo doskonale do niej pasuje, myślał. Robił wszystko co mógł by skręcała się pod jego wzrokiem, gdy wcześniej tu siedziała.
Nie tylko na nią patrzył ale używał mentalnej strony mocy, która niestety była jeszcze bardzo słaba. Ostatnio Isabel zaczynała mu pokazywać jak sobie radzić z tym darem, a on wykorzystywał go doprowadzając się do wariackiej zazdrości przeciwko pewnej osobie której, jak sądził nigdy nie umiałby celowo skrzywdzić. Świetnie Evans. Rób tak dalej.
Czuł się rozkojarzony bardziej niż kiedykolwiek w życiu. Nie tylko przez te wydarzenia ale przez siebie i tę żenującą sytuację. Może właśnie z tego powodu przyszedł tutaj – spróbować zrozumieć i znaleźć jakieś wyjście. Niestety był jeszcze bardziej zagubiony, przez własne postępowanie...a także przez wiadomość jaką otrzymał od Liz.
Wzdychał znużony i tarł przemęczone oczy. Nie ma sensu siedzieć tu dłużej, wystawiając się na jeszcze większe tortury. Powoli zbierał książki zdecydowany wyjść. Sięgnął do torby po kurtkę i w rękę wpadł mu złożony kawałek papieru.
Czytał to już tyle razy, za każdym razem próbując rozszyfrować tajemniczą wiadomość. To była jedna z przyczyn , która potęgowała złość do niej. On ją błagał o szczerość a to było to, co mu odpowiedziała – posłużyła się zagadką.
Powoli rozwinął kartkę i znowu czytał:
Max—
Ja także nie mogę spać. Więc wyciągnęłam Romeo i Julię i pomyślałam, że podzielę się czymś, co znajduje się pod koniec dramatu...czymś na temat. Proszę, postaraj się zrozumieć.
"Jeśli ci życie miłe, nie przeszkadzaj
W tym, co mam zamiar uczynić; cokolwiek
Usłyszysz, ujrzysz - trzymaj się z daleka.
Do tego łoża śmierci pragnę wstąpić,
Aby raz jeszcze zobaczyć twarz Julii,
Lecz głównie po to, aby zdjąć z jej palca
Kosztowny pierścień - jest on mi potrzebny
W pewnej prywatnej sprawie. A więc odejdź."
Spróbuj się trochę przespać. L .
Wpatrywał się w papier. Spróbuj się przespać. Czy ona żartuje ?
Poruszony przeciągnął ręką po włosach, odgarniając je do tyłu. Wyglądało jakby go ostrzegała by trzymał się od niej z daleka. O co jej chodzi - aby nie przeszkadzać w tym co ma zamiar uczynić ? To prawie jak część jakiegoś zamierzonego planu. Czy to Kyle był celem do którego zmierzała ? Westchnął rozdrażniony.
Tyle pytań bez odpowiedzi.
Tyle razy ostatniej nocy przewijała mu się przez głowę ta łamigłówka i nie znajdował w niej nic do czego mógłby się odnieść. A jednak dała mu do zrozumienia, że czegoś to dotyczy. Pewnie jeszcze większy chaos. Zniechęcony zwinął papier w kulkę zastanawiając się jak bardzo Liz się zmieniła. Liz, którą znał nigdy nie posłałaby mu w środku nocy tak dziwnej wiadomości, czegoś co kompletnie nie miało sensu. A szczególnie w odniesieniu do spraw jakie między nimi zaszły.
Liz, którą znał nigdy by tego nie zrobiła. Nagle ta prawda uderzyła w niego z siłą rozpędzonego pociągu. Jak mógł to przeoczyć ? Przecież próbowała mu coś powiedzieć.
Dobrze, ponieważ był czas na jakąś odpowiedź – zamierzał do niej dotrzeć.
Dochodziły do niej wszystkie znajome dźwięki – muzyka, śmiech, szczęk naczyń. Jak to możliwe, że czuła się taka samotna ?
Otworzyła drzwiczki szafki i wyciągnęła potrzebny notatnik. Maria stanęła obok i przeciągała palcem wzdłuż krawędzi metalowych drzwiczek.
- Liz, mówię tylko, że wszyscy się o niego martwią. Michael i Isabel twierdzą, że nigdy go nie wiedzieli w takim stanie.
- Zwierzał się ? - nawet nie usiłowała ukryć niepokoju po tym co usłyszała. Było gorzej niż sobie wyobrażała - może mogłabym mu jakoś pomóc – zaproponowała zatrzaskując szafkę.
- Na pewno, zupełnie się teraz zamknął i nikt nie wie dlaczego. Pokłóciliście się, czy co ?
- Niezupełnie – spuściła oczy i przegryzła wargę.
- Co to znaczy ? Nie możesz być ze mną bardziej szczera, Liz ?
Przez chwilę stała spokojnie i przyglądała się Marii. Była jej najlepszą przyjaciółką – kimś, kogo znała od najmłodszych lat. Pragnienie podzielenia się tą dziwaczną historią było obezwładniające.
Zamknęła przed tym oczy.
- Ziemia do Liz – Maria potrząsnęła ją lekko za ramię – Co się dzieje ?
- To jest takie...- otworzyła oczy i westchnęła - ...skomplikowane.
- Pewnie – Maria podniosła drwiąco brwi – Też tak sądzę.
Jimmy wyglądnął z kuchni - Maria ! Zamówienie gotowe. Idziesz czy nie ?
- Idę ! – przewróciła oczami – Przynajmniej coś odpowiem Michaelowi i Isabel – chciała wyjść ale odwróciła się jeszcze do Liz.
- Co ?
- Że najwyraźniej nie tylko Max zamyka się w sobie – pchnęła drzwi do sali restauracyjnej zostawiając ją samą.
Max był ostatnią osobą jaką spodziewała się zobaczyć zaraz po wyjściu Marii. Wszedł, stanął w tym samym miejscu, i było w tym coś, co odebrało jej odwagę. Dosłownie podskoczyła na jego widok. Miała do tego prawo bo jeszcze układała sobie w głowie to co powiedziała jej przyjaciółka.
- Max ! – nie cierpiała napięcia w swoim głosie – Wystraszyłeś mnie.
- Przepraszam – jakby się trochę speszył, więc wzruszył lekko ramionami – Maria powiedziała gdzie cię znaleźć. Chcę porozmawiać – wyciągnął z kieszeni wymiętą kartkę i podał jej.
Wygładzała pognieciony papier – Och - niezgrabnie przełożyła książki, unikając jego spojrzenia.
- Liz, co chciałaś mi przez to powiedzieć ? Nie rozumiem.
Miała wrażenie że serce wyskoczy jej z piersi. Tego się nie spodziewała...nie była na to przygotowana. Chciała sprowokować odpowiedź ale to było stanowczo za szybko.
- Max…
Celowo podszedł bliżej - Liz, unikałaś mnie....te wszystkie wydarzenia...z ubiegłego tygodnia.
Głos wypełniał jej głowę i przez chwilę miała wrażenie że zemdleje od tych cisnących się naraz uczuć. Wpatrywała się w niego próbując nad sobą zapanować. Skupiła się na znajomych, brązowych oczach, będącymi dla niej tak długo jedyną przystanią... i była zaskoczona tym co w nich zobaczyła. Przyglądał jej się tak intensywnie, oczy lśniły od tych samych emocji jakie widziała tam, w restauracji. A jednak mimo wszystko, przed nią się nie zamykał.
- Nawet nie chcesz mi odpowiedzieć ? – niespodziewanie chwycił ją mocno za ramię, nie brutalnie ale stanowczo. Natychmiast poczuła przeskakującą między nimi iskrę i z trwogą pojęła że Max poczuł to także. Zrozumiała po błysku w jego oczach. Szarpnęła się.
- Ty się boisz...Naprawdę się czegoś boisz, Liz.
- Nie...- potrząsnęła gwałtownie głową – Nie, nie boję. Boję się, że stracę cię na zawsze, nawet gdy jesteś tak blisko mnie.
- Ależ tak. Czułem to – nagle głos mu się zmienił, przechodząc w cichy i naglący – Powiedz, co to jest.
- Nic, Max… Jest dobrze – patrzyła w podłogę przyciskając do siebie książki, jakby chciała się za nimi schować.
- Więc powiedz mi co przed chwilą czułem. Boże, co się z tobą dzieje ? – mówił gorzko.
Ponownie spotkały się ich oczy i poczuła jakby ich dusze rozpalały się na nowo. Przyciągały się tak mocno. I gdyby pozwoliła im się zetknąć, poznałby wszystko...o nim samym z przyszłości, o tym jak ją odmienił, o Kylu. I o tym, że pragnęła tego bardziej niż kolejnego oddechu.
Więc odsunęła się od niego ponieważ byli zbyt blisko prawdy.
- Muszę iść, Max – podeszła do schodów i przyjmując rozsądny ton, powiedziała – Mam jutro egzamin z historii, więc....
I wtedy to usłyszała...jego głos, tak cichy, że ledwie do niej dochodził – To mnie niszczy, Liz.
Zamarła i powoli odwróciła się do niego. Jakby wypalił się w nim ogień, pozostawiając po sobie popiół.
Prawie szeptał – Tylko porozmawiaj ze mną.....proszę.
I odeszła, zupełnie zniszczona.
Cisza wisiała nad nimi bo nie umieli znaleźć słów. W końcu odzyskała głos – Gdzie ? - zapytała ochryple wiedząc, że poszłaby za nim wszędzie...nawet w jego ramiona, gdyby tylko poprosił.
Cdn.
(cyt. "Romeo i Julia", przekł. Barańczak. Dziękuję Nan)
How to Disappear Completely - część 4
Liz chrupała lód z pustej szklanki po dietetycznej coli, rozpaczliwie próbując skupić się na notatkach z historii Ameryki. Prawie od godziny wpatrywała się w te same słowa, ale teraz niczego nie rozumiała. To było beznadziejne, ogarnąć wszystko będąc wystawionym na spojrzenia Maxa, siedzącego po drugiej stronie przepełnionej kawiarni.
Od kiedy wszedł do Crashdown, nie spuszczał z niej uważnego spojrzenia a ona odwracała oczy kiedy czuła jego wzrok. Więc dlaczego nie pójdziesz na górę ? Ale Liz znała odpowiedź – do bólu chciała być blisko niego – nawet w ten sposób.
Rzuciła kolejne, przelotne spojrzenie aby znowu spotkać parę złotobrązowych, pełnych gniewu i cierpienia oczu. Dlaczego jego oczy zdradzały wszystko co czuł ? Natychmiast poczuła gorąco na twarzy i odwróciła się do rozłożonych na kontuarze książek.
Dotknęła czegoś co było dla niej pociechą od kiedy zniknął - po prostu rozpłynął się w jej ramionach - inny Max. Zamknęła oczy czując pod palcami dotyk pierścienia. Jej obrączki, podarowanej pamiętnej nocy w Las Vegas... jedynej nocy z przyszłości, która nigdy nie stanie się wspomnieniem z przeszłości.
Ale to nie całkiem prawda, poprawiła się. Pamiętała przecież ciepło rąk, uzdrawiający dotyk kiedy stał za nią wkładając jej łańcuszek na szyję. Należy do ciebie, szeptał. Pierścień zalśnił w blasku balkonowych świec gdy trzymała go w palcach.
Odwróciła się do niego starając się zrozumieć a on odpowiadał gładząc ją po włosach, przeciągając palce aż do szyi. To twoja ślubna obrączka. A ty masz moją. Właściwie nie tutaj, nie teraz. Patrzył tak intensywnie, że wstrząsnęło nią to do głębi. Aż przerwał tę chwilę składając leciutki pocałunek na jej czole. Ale ty na zawsze pozostaniesz w moim sercu.
Dotykała obrączki z namaszczeniem, jakby to był magiczny talizman. I teraz też to robiła. Wewnątrz była wygrawerowana piękna dedykacja, pisana sercem niewiarygodnie zakochanych, dla których miłość była ważniejsza od rodziców, przyjaciół, ich wspólnej przyszłości i jej następstw. Była ponad planetami i ich ludem, pomyślała gorzko.
Skuliła się pod ciężarem myśli i powoli otwierała oczy by dostrzec stojącą obok niej przy kontuarze Marię.
- Dziecinko – Maria pochyliła się by zaglądnąć jej w twarz – Co to za wzrok ?
- Nic, Maria – założyła zabłąkane pasmo włosów za ucho. Nic nie umknie jej przenikliwemu spojrzeniu.
- No...no. Zobaczmy, znam ten wzrok.
- Próbuję uczyć się do egzaminu z historii.
- Interesujące, bo taki sam wyraz na twarzy widziałam gdy wyjeżdżałaś w ubiegłym tygodniu do Copper Summit.
Liz zamknęła książki. To do niczego nie prowadzi.
- Maria, nic się nie dzieje. Przysięgam. Dobrze. Bądź silna. Ucinaj każdą dyskusję.
- Więc jak to jest, że Max siedzi za tobą ponad....godzinę i nie odezwał się ani razu ?
Liz zmusiła się żeby rzucić na niego wzrokiem. I znowu odpowiedział jej spojrzeniem w którym było tyle bólu.
- Och, no cóż, nie wiem – odwróciła się do Marii.
- Liz, proszę – Maria westchnęła i oparła łokcie na ladzie – Obserwowałam was i...wszystko jedno co to jest ...trwa całe popołudnie.
- Jeżeli tak uważasz – zebrała książki i przycisnęła je do siebie – ...to wiesz, że niewiele się nauczyłam.
- Dobra...więc się przyznajesz - Maria uśmiechała się tryumfalnie.
- To, że mam jutro o dziewiątej egzamin ? – odpowiedziała kierując się na zaplecze – Tak – Maria szła za nią by złapać ją przy końcu lady.
Chwyciła za rękę przyciągnęła do siebie – Wiem, ale oprócz tego chciałabym wiedzieć, skąd to jest ? – dotknęła obrączki – Masz to na palcu od ubiegłego tygodnia.
Liz przyciągnęła do siebie dłoń obronnym gestem – Idę – pchnęła wahadłowe drzwi kierując się w stronę kuchni.
- Idę za tobą – krzyknęła Maria.
Max nie miał sobie nic do zarzucenia kiedy patrzył na ucieczkę Liz. Ucieczka, tak, to słowo doskonale do niej pasuje, myślał. Robił wszystko co mógł by skręcała się pod jego wzrokiem, gdy wcześniej tu siedziała.
Nie tylko na nią patrzył ale używał mentalnej strony mocy, która niestety była jeszcze bardzo słaba. Ostatnio Isabel zaczynała mu pokazywać jak sobie radzić z tym darem, a on wykorzystywał go doprowadzając się do wariackiej zazdrości przeciwko pewnej osobie której, jak sądził nigdy nie umiałby celowo skrzywdzić. Świetnie Evans. Rób tak dalej.
Czuł się rozkojarzony bardziej niż kiedykolwiek w życiu. Nie tylko przez te wydarzenia ale przez siebie i tę żenującą sytuację. Może właśnie z tego powodu przyszedł tutaj – spróbować zrozumieć i znaleźć jakieś wyjście. Niestety był jeszcze bardziej zagubiony, przez własne postępowanie...a także przez wiadomość jaką otrzymał od Liz.
Wzdychał znużony i tarł przemęczone oczy. Nie ma sensu siedzieć tu dłużej, wystawiając się na jeszcze większe tortury. Powoli zbierał książki zdecydowany wyjść. Sięgnął do torby po kurtkę i w rękę wpadł mu złożony kawałek papieru.
Czytał to już tyle razy, za każdym razem próbując rozszyfrować tajemniczą wiadomość. To była jedna z przyczyn , która potęgowała złość do niej. On ją błagał o szczerość a to było to, co mu odpowiedziała – posłużyła się zagadką.
Powoli rozwinął kartkę i znowu czytał:
Max—
Ja także nie mogę spać. Więc wyciągnęłam Romeo i Julię i pomyślałam, że podzielę się czymś, co znajduje się pod koniec dramatu...czymś na temat. Proszę, postaraj się zrozumieć.
"Jeśli ci życie miłe, nie przeszkadzaj
W tym, co mam zamiar uczynić; cokolwiek
Usłyszysz, ujrzysz - trzymaj się z daleka.
Do tego łoża śmierci pragnę wstąpić,
Aby raz jeszcze zobaczyć twarz Julii,
Lecz głównie po to, aby zdjąć z jej palca
Kosztowny pierścień - jest on mi potrzebny
W pewnej prywatnej sprawie. A więc odejdź."
Spróbuj się trochę przespać. L .
Wpatrywał się w papier. Spróbuj się przespać. Czy ona żartuje ?
Poruszony przeciągnął ręką po włosach, odgarniając je do tyłu. Wyglądało jakby go ostrzegała by trzymał się od niej z daleka. O co jej chodzi - aby nie przeszkadzać w tym co ma zamiar uczynić ? To prawie jak część jakiegoś zamierzonego planu. Czy to Kyle był celem do którego zmierzała ? Westchnął rozdrażniony.
Tyle pytań bez odpowiedzi.
Tyle razy ostatniej nocy przewijała mu się przez głowę ta łamigłówka i nie znajdował w niej nic do czego mógłby się odnieść. A jednak dała mu do zrozumienia, że czegoś to dotyczy. Pewnie jeszcze większy chaos. Zniechęcony zwinął papier w kulkę zastanawiając się jak bardzo Liz się zmieniła. Liz, którą znał nigdy nie posłałaby mu w środku nocy tak dziwnej wiadomości, czegoś co kompletnie nie miało sensu. A szczególnie w odniesieniu do spraw jakie między nimi zaszły.
Liz, którą znał nigdy by tego nie zrobiła. Nagle ta prawda uderzyła w niego z siłą rozpędzonego pociągu. Jak mógł to przeoczyć ? Przecież próbowała mu coś powiedzieć.
Dobrze, ponieważ był czas na jakąś odpowiedź – zamierzał do niej dotrzeć.
Dochodziły do niej wszystkie znajome dźwięki – muzyka, śmiech, szczęk naczyń. Jak to możliwe, że czuła się taka samotna ?
Otworzyła drzwiczki szafki i wyciągnęła potrzebny notatnik. Maria stanęła obok i przeciągała palcem wzdłuż krawędzi metalowych drzwiczek.
- Liz, mówię tylko, że wszyscy się o niego martwią. Michael i Isabel twierdzą, że nigdy go nie wiedzieli w takim stanie.
- Zwierzał się ? - nawet nie usiłowała ukryć niepokoju po tym co usłyszała. Było gorzej niż sobie wyobrażała - może mogłabym mu jakoś pomóc – zaproponowała zatrzaskując szafkę.
- Na pewno, zupełnie się teraz zamknął i nikt nie wie dlaczego. Pokłóciliście się, czy co ?
- Niezupełnie – spuściła oczy i przegryzła wargę.
- Co to znaczy ? Nie możesz być ze mną bardziej szczera, Liz ?
Przez chwilę stała spokojnie i przyglądała się Marii. Była jej najlepszą przyjaciółką – kimś, kogo znała od najmłodszych lat. Pragnienie podzielenia się tą dziwaczną historią było obezwładniające.
Zamknęła przed tym oczy.
- Ziemia do Liz – Maria potrząsnęła ją lekko za ramię – Co się dzieje ?
- To jest takie...- otworzyła oczy i westchnęła - ...skomplikowane.
- Pewnie – Maria podniosła drwiąco brwi – Też tak sądzę.
Jimmy wyglądnął z kuchni - Maria ! Zamówienie gotowe. Idziesz czy nie ?
- Idę ! – przewróciła oczami – Przynajmniej coś odpowiem Michaelowi i Isabel – chciała wyjść ale odwróciła się jeszcze do Liz.
- Co ?
- Że najwyraźniej nie tylko Max zamyka się w sobie – pchnęła drzwi do sali restauracyjnej zostawiając ją samą.
Max był ostatnią osobą jaką spodziewała się zobaczyć zaraz po wyjściu Marii. Wszedł, stanął w tym samym miejscu, i było w tym coś, co odebrało jej odwagę. Dosłownie podskoczyła na jego widok. Miała do tego prawo bo jeszcze układała sobie w głowie to co powiedziała jej przyjaciółka.
- Max ! – nie cierpiała napięcia w swoim głosie – Wystraszyłeś mnie.
- Przepraszam – jakby się trochę speszył, więc wzruszył lekko ramionami – Maria powiedziała gdzie cię znaleźć. Chcę porozmawiać – wyciągnął z kieszeni wymiętą kartkę i podał jej.
Wygładzała pognieciony papier – Och - niezgrabnie przełożyła książki, unikając jego spojrzenia.
- Liz, co chciałaś mi przez to powiedzieć ? Nie rozumiem.
Miała wrażenie że serce wyskoczy jej z piersi. Tego się nie spodziewała...nie była na to przygotowana. Chciała sprowokować odpowiedź ale to było stanowczo za szybko.
- Max…
Celowo podszedł bliżej - Liz, unikałaś mnie....te wszystkie wydarzenia...z ubiegłego tygodnia.
Głos wypełniał jej głowę i przez chwilę miała wrażenie że zemdleje od tych cisnących się naraz uczuć. Wpatrywała się w niego próbując nad sobą zapanować. Skupiła się na znajomych, brązowych oczach, będącymi dla niej tak długo jedyną przystanią... i była zaskoczona tym co w nich zobaczyła. Przyglądał jej się tak intensywnie, oczy lśniły od tych samych emocji jakie widziała tam, w restauracji. A jednak mimo wszystko, przed nią się nie zamykał.
- Nawet nie chcesz mi odpowiedzieć ? – niespodziewanie chwycił ją mocno za ramię, nie brutalnie ale stanowczo. Natychmiast poczuła przeskakującą między nimi iskrę i z trwogą pojęła że Max poczuł to także. Zrozumiała po błysku w jego oczach. Szarpnęła się.
- Ty się boisz...Naprawdę się czegoś boisz, Liz.
- Nie...- potrząsnęła gwałtownie głową – Nie, nie boję. Boję się, że stracę cię na zawsze, nawet gdy jesteś tak blisko mnie.
- Ależ tak. Czułem to – nagle głos mu się zmienił, przechodząc w cichy i naglący – Powiedz, co to jest.
- Nic, Max… Jest dobrze – patrzyła w podłogę przyciskając do siebie książki, jakby chciała się za nimi schować.
- Więc powiedz mi co przed chwilą czułem. Boże, co się z tobą dzieje ? – mówił gorzko.
Ponownie spotkały się ich oczy i poczuła jakby ich dusze rozpalały się na nowo. Przyciągały się tak mocno. I gdyby pozwoliła im się zetknąć, poznałby wszystko...o nim samym z przyszłości, o tym jak ją odmienił, o Kylu. I o tym, że pragnęła tego bardziej niż kolejnego oddechu.
Więc odsunęła się od niego ponieważ byli zbyt blisko prawdy.
- Muszę iść, Max – podeszła do schodów i przyjmując rozsądny ton, powiedziała – Mam jutro egzamin z historii, więc....
I wtedy to usłyszała...jego głos, tak cichy, że ledwie do niej dochodził – To mnie niszczy, Liz.
Zamarła i powoli odwróciła się do niego. Jakby wypalił się w nim ogień, pozostawiając po sobie popiół.
Prawie szeptał – Tylko porozmawiaj ze mną.....proszę.
I odeszła, zupełnie zniszczona.
Cisza wisiała nad nimi bo nie umieli znaleźć słów. W końcu odzyskała głos – Gdzie ? - zapytała ochryple wiedząc, że poszłaby za nim wszędzie...nawet w jego ramiona, gdyby tylko poprosił.
Cdn.
Dzięki Eluś za kolejny rozdział. Przerzyciłam się na inny komputer, mój taa powinien dostać jakąś nagrodę, bo uruchomił dysk skazany na wyrzucenie i rezultat jest taki, że się wzięłam za kolejne tłumaczenie
Liz zgadza się porozmawiać z Maxem - nie jest źle Słusznie uważałam, że Deidre, pomimo tych potworków - fików, mimo wszystko przepięknie pisze. Nie ma to jak dobra opowieść dreamers, szczególnie rano Lepsze niż kawa.
Zrobiłam sobie takie "nowosemestralne" postanowienie, że nie przeczytam tego w oryginale tylko w tłumaczeniu Eli. Ciekawe, czy uda mi się wytrwać...
Jeszcze raz dzięki Eluś.
Liz zgadza się porozmawiać z Maxem - nie jest źle Słusznie uważałam, że Deidre, pomimo tych potworków - fików, mimo wszystko przepięknie pisze. Nie ma to jak dobra opowieść dreamers, szczególnie rano Lepsze niż kawa.
Zrobiłam sobie takie "nowosemestralne" postanowienie, że nie przeczytam tego w oryginale tylko w tłumaczeniu Eli. Ciekawe, czy uda mi się wytrwać...
Jeszcze raz dzięki Eluś.
opowiadanie jest piekne.... Elus chyle czolo przed tlumaczeniem..
piekny fragment... a na dodatek jak go czytalam to w radiu lecialo akurat Evanescence - Solitude.... wybuchowe polaczenie... myslalam ze zaraz zaczne plakac...I wtedy to usłyszała...jego głos, tak cichy, że ledwie do niej dochodził – To mnie niszczy, Liz.
Zamarła i powoli odwróciła się do niego. Jakby wypalił się w nim ogień, pozostawiając po sobie popiół.
Prawie szeptał – Tylko porozmawiaj ze mną.....proszę.
I odeszła, zupełnie zniszczona.
Cisza wisiała nad nimi bo nie umieli znaleźć słów. W końcu odzyskała głos – Gdzie ? - zapytała ochryple wiedząc, że poszłaby za nim wszędzie...nawet w jego ramiona, gdyby tylko poprosił.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 32 guests