T: Uphill Battle [by Anais Nin]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Ja też mam ogromne zaległość. Komputer mi się zespuł. Miał być w naprawie jeden dzień, a wyszo 3 ;(. Nie wiem kiedy orzeczytam te wszystkie zaległe fanfici, bo dużo ich, a ja mam mało czasu. Zrobię to chyba jutro, jak wrócę z Orkiestry...
Jam jest kielich bez dna. Jam jest śmierć bez grobu. Jam jest imię bez imienia.
Jak zwykle popadłam w ponury nastrój, co zresztą jest u mnie raczej normalne. Może dlatego dobrze jest czytać takie dość ponure i smutne rzeczy, które wbrew pozorom nie dołują człowieka, tylko podnoszą jego samopoczucie... Może to i irracjonalne, ale potem z ulgą siadam do mojej własnej matematyki, nie bojąc się że w zadaniu zobaczę coś o bombowcu, który chce zniszczyć moje własne miasto...
Niekończąca się Bitwa
Rozdział 9
Niemcy, październik 1935
Deszcz uderzał o szyby w monotonnym rytmie, czasami głośniej przyśpieszając a potem łagodniejąc. Salon Parkerów był oświetlony jedną lampą stołową, światło było ciepłe i przyjazne. Szabas właśnie się skończył – zaczynał się i kończył wraz ze wschodem i zachodem słońca – ale cisza i spokój nadal panowały. Nancy leżała na sofie, jej głowa leżała na kolanach Jeffa. Zamknęła oczy i słuchała jakiejś wolnej piosenki płynącej z radia. Kyle i Caroline grali w jakąś grę planszową, cicho choć kostka grzechotała wesoło.
Jego córka siedziała przy dużym, drewnianym stole – jej stopy ledwo sięgały ziemi – i robiła pracę domową. Niewielka zmarszczka pojawiła się na jej czole – jak zwykle gdy bardzo intensywnie myślała. Jeff pocałował Nancy w czubek głowy i wstał ostrożnie, kładąc ostrożnie jej głowę na kanapie.
-Potrzebujesz pomocy? – zapytał Liz gdy podszedł bliżej by zobaczyć co robi. –A, matematyka...
Roześmiał się cicho gdy jego córka wykrzywiła się i spojrzała na niego do góry, jej duże, niewinne oczy prosiły go o pomoc.
-Bombowiec może unieść 12 razy po 10 bomb. Każda bomba waży 10 kilo – przeczytał głośno, kręcąc głową z niedowierzaniem. Dlaczego w tak prostym zadaniu było tak dużo przemocy?
-Startuje i leci na Warszawę, międzynarodowe centrum żydowskie... – przerwał i przeczytał to zdanie jeszcze raz, ale nie wierzył w to, co widział. Czy ich nauczyciel był wariatem? Jak mógł dać jego córce takie zadanie? Po chwili uświadomił sobie, że jego ręce trzęsły się i że ogarnia go poczucie bezsilności i furii, która zaczęła krążyć w jego żyłach.
-Tatusiu?
Liz spojrzała na niego do góry oczekując, że będzie czytał dalej. Czy nie rozumiała o czym to było? Nie widziała jak bardzo to było niesprawiedliwe i krzywdzące? Odchrząknął zanim zaczął czytać dalej.
-Bombarduje... miasto. Przy starcie, ze wszystkimi bombami na pokładzie i pełnym bakiem zawierającym 100 kilo paliwa, bombowiec waży 80 000 kilo. Gdy wraca po swojej misji, bak jest pusty i wszystkie bomby zostały zrzucone. Jaka jest waga pustego bombowca?
Jego córka skinęła głową z niezadowoleniem i przygryzła koniec ołówka. Łagodnym, ale stanowczym ruchem wyjął jej go z ręki i położył na stole.
-Nie rozumiem tego, tato – powiedziała lekko zawiedziona. Zmusił się niemalże do niewielkiego uśmiechu i potargał jej włosy. Przysunął sobie krzesło tak, by móc siedzieć obok niej i zaczął wyjaśniać ćwiczenie. Wkrótce też zrozumiała, co powinna zrobić i z dumą popatrzyła na niego gdy w końcu znalazła odpowiedź.
-Bardzo dobrze, orzeszku – zażartował i przewrócił kartkę, czując narastającą ciekawość o czym też może być kolejne zadanie.
-Koszt dziennego utrzymania chorej psychicznie osoby wynosi 4 marki. Należy zająć się 300 000 psychicznie chorymi. Jak dużo będzie kosztowało utrzymanie tych ludzi?
-To jest proste – powiedziała z rozjaśnioną buzią. Stłumił dziwne uczucie które nagle pojawiło się w jego brzuchu i uśmiechnął się lekko, starając się za wszelką cenę nie zniszczyć dobrego humoru córki ani tym bardziej spokojnej atmosfery.
Zdecydowanie musiał zamienić dwa słowa z Jimem.
***
-Jeff, nie rozumiesz... To nie jest wina Rendalla, szkolny konsul i dyrektor robią tylko to, co każe im robić rząd.
Jeffrey pokręcił głową, oszołomiony absurdalnością całej sytuacji.
-Nie uważasz że to śmieszne? Liz robi zadania o zabijaniu Żydów, o wprowadzeniu eutanazji dla psychicznie chorych! To wariactwo!
-To rzeczywistość – powiedział cicho Jim. – Biologia nie zajmuje się już roślinami czy zwierzętami. Jest o rasach i czystości krwii. Historia mówi wciąż tylko o tym, że Żydzi doprowadzają do wszystkich wojen. W jakiś sposób udało im się wcisnąć to do programu nauczania.
-To zatruwa umysły niewinnych dzieci, oto co to robi. To barbarzyństwo.
-Słyszałeś ostatnie wieści polityczne, które zozprzestrzenia NSDAP? – zapytał Jim biorąc z lady dwa bochenki chleba. Był jedynym aryjskim klientem, który wciąż kupował u Parkerów a ich dochody znacznie spadły. Z trudem udawało im się zebrać pieniądze na spłatę hipoteki.
Jeff pokręcił głową wiedząc, że lepiej byłoby nie usłyszeć tego, co miało paść z ust Jima.
-Aborcja dzieci z dziedzicznymi chorobami do szóstego miesiąca ciąży, oto czego teraz chcą – poinformował go Jim. – Nie rozumiem dlaczego Rzym się na to zgadza. Papież musiał chyba oszaleć...
-Wszyscy w tym opuszczonym i zapomnianym kraju oszaleli – powiedział Jeffrey gorzkim głosem. – Zabranianie ludziom małżeństwa z tymi, których kochają... Zabijanie niewinnych, nienarodzonych dzieci... To dziwne jak wielką moc może mieć człowiek tylko dzięki temu, jak używa słów. Jam może zmienić świat tylko dlatego, że w jego kłamstwach jest tyle pasji.
-Owszem – zgodził się Jim. – Słowa są bardziej niebezpieczne niż broń, Jeff. To właśnie mówił mój ojciec kilkanaście lat temu i chyba teraz też tak jest.
***
-A tu gramy w piłkę. Tak atleci mają swoje cotygodniowe treningi i tam Hitler Jugend ćwiczy wszystkie sporty.
Max skinął głową. Zabrano go do ogromnego kompleksu. Deutches Jungvolk, Niemieccy Młodzi Ludzie, właśnie tutaj się mieścili. Jego ojciec oczekiwał, że zapisze się do nich i w końcu Max poddał się i zgodził się zobaczyć co to jest i co ta robią. Szczerze mówiąc to nie wyglądało tak najgorzej. Robili całkiem miłe rzeczy, , jak wycieczki i sport.
-Więc co o tym myślisz, synu? – zapytał go mężczyzna podwijając rękawy i ukazując szczupłe lecz silne ramiona. Max popatrzył w górę, na jego groźną twarz i wzdrygnął się. Jego ojciec szturchnął go nieco, niezadowolony z tego, że nie okazał entuzjazmu.
-Myślę że jest świetnie – powiedział jego ojciec uśmiechając się do mężczyzny. – Max z pewnością to polubi, prawda Max?
-Um... tak – powiedział Max nie wykazując ani odrobiny zainteresowania, rozglądając się dookoła.
-Nie powinieneś za bardzo się do nas przywiązywać – zażartował mężczyzna – a przynajmniej tak wydawało się Maxowi, gdy zobaczył jak do niego Mruga. – Po trzech latach będziesz musiał nas opuścić, ale uwierz mi, Hitler Jugend jest o wiele lepsze.
Ojciec Maxa uśmiechnął się znowu – uśmiech był przyklejony do jego twarzy już od co najmniej godziny – i podziękował mężczyźnie.
-Nie było tak źle, prawda? – zapytał gdy wyszli poza teren ośrodka.
-Było w porządku – powiedział apatycznie Max, nie czując zbytniego zainteresowania. Tak właściwie ta perspektywa wcale go nie cieszyła, choć wielu jego kolegów miało tam chodzić. Jego ojciec powiedział że to dobrze dla jego przyszłości, że może pójść na uniwersytet tylko wtedy, gdy będzie się właściwie zachowywał i będzie we właściwych klubach. Nawet jeśli oznaczało to zdradę tych, których kochasz. Tak powiedział jego ojciec.
Nawet jeśli musisz zdradzić tych, których kochasz.
***
Berlin, Niemcy, sierpień 1936
-Nie możemy jeszcze wyjechać – powiedział rozczarowany Alan gdy tylko wszedł do pokoju. – Zbyt wielu ludzi chce teraz wyjechać, kochanie.
Westchnęła, lekko zawiedziona.
-Jak długo jeszcze, Alan? – w jej głosie brzmiały łzy i poczuł się gorzej niż kiedykolwiek. Tak bardzo chcieli wyjechać, ale wciąż musieli czekać. Nie chciał wyjeżdżać nie będąc przygotowanym na wszystko, nie chciał niczego ryzykować. Planowali to już od kilku miesięcy, jego rodzice pomagali im w niezliczonej ilości rzeczy. No i w końcu byli gotowi. Paris, jego siostra, była publicznie poniżana gdy SA odkryło jej związek z Jordanem, grzecznym i spokojnym, Aryjczykiem. Oboje byli zmuszeni do chodzenia ulicami miasta z tablicami na plecach.
Jego głowa mówiła mu coś o tym, że jest szalony spotykając się z Żydówką, że jest świnią która nie potrafiła przeciwstawić się swoim pragnieniom. Jej rozum był jednak gorszy, nazywając ją dziwką która spała z każdym, kto nawinął jej się pod rękę i nie był Żydem.
Paris przepłakała całe dnie, była załamana i zdruzgotana. Jordan nie chciał jej widzieć i zostawił ją ze złamanym sercem, zostawiając po sobie jedynie wstyd i zakłopotanie przypominające o ich miłości. Alan robił co mógł by ją pocieszyć i uspokoić, ale nie mógł sprawić, by poczuła się lepiej. Okradziono ją z jej ducha, energii i serca i tak właściwie już jej z nimi nie było. Zamiast żyć tylko usiłowała przetrwać.
-Alan?
-Co? – zapytał zmęczony koncentrując się na swojej narzeczonej, jego pięknej i słodkiej Tess. Nie wiedział co by zrobił gdyby ich odkryto. Zostawiłby ją, by uniknęła poniżenia? Czy w końcu zobaczyłaby w nim tego, kim był – znienawidzonym Żydem – i zostawiłaby go?
-Jak długo jeszcze, kochanie? – powtórzyła pytanie, patrząc na niego cierpliwie. Położył ręce na jej ramionach i przyciągnąłją do siebie.
-Nie wiem – szepnął. – Nie mam pojęcia...
-A co z Igrzyskami Olimpiskimi? – zapytała. – Jest tutaj teraz mnóstwo obcokrajowców. Antysemickie znaki zniknęły... chwilowo. Nie chcą, żeby świat dowiedział się, co tutaj robią, Alan. To nasza szansa. Musi być jakiś sposób by wyjechać z tego kraju!
-I pewnie jest – powiedział uśmiechając się i usiłując podnieść ich oboje na duchu. Nie był to uśmiech szczęścia czy radości. Wyrażał cały smutek jaki czuł, całą bezsilność z obecności której oboje zdawali sobie sprawę.
Niekończąca się Bitwa
Rozdział 9
Niemcy, październik 1935
Deszcz uderzał o szyby w monotonnym rytmie, czasami głośniej przyśpieszając a potem łagodniejąc. Salon Parkerów był oświetlony jedną lampą stołową, światło było ciepłe i przyjazne. Szabas właśnie się skończył – zaczynał się i kończył wraz ze wschodem i zachodem słońca – ale cisza i spokój nadal panowały. Nancy leżała na sofie, jej głowa leżała na kolanach Jeffa. Zamknęła oczy i słuchała jakiejś wolnej piosenki płynącej z radia. Kyle i Caroline grali w jakąś grę planszową, cicho choć kostka grzechotała wesoło.
Jego córka siedziała przy dużym, drewnianym stole – jej stopy ledwo sięgały ziemi – i robiła pracę domową. Niewielka zmarszczka pojawiła się na jej czole – jak zwykle gdy bardzo intensywnie myślała. Jeff pocałował Nancy w czubek głowy i wstał ostrożnie, kładąc ostrożnie jej głowę na kanapie.
-Potrzebujesz pomocy? – zapytał Liz gdy podszedł bliżej by zobaczyć co robi. –A, matematyka...
Roześmiał się cicho gdy jego córka wykrzywiła się i spojrzała na niego do góry, jej duże, niewinne oczy prosiły go o pomoc.
-Bombowiec może unieść 12 razy po 10 bomb. Każda bomba waży 10 kilo – przeczytał głośno, kręcąc głową z niedowierzaniem. Dlaczego w tak prostym zadaniu było tak dużo przemocy?
-Startuje i leci na Warszawę, międzynarodowe centrum żydowskie... – przerwał i przeczytał to zdanie jeszcze raz, ale nie wierzył w to, co widział. Czy ich nauczyciel był wariatem? Jak mógł dać jego córce takie zadanie? Po chwili uświadomił sobie, że jego ręce trzęsły się i że ogarnia go poczucie bezsilności i furii, która zaczęła krążyć w jego żyłach.
-Tatusiu?
Liz spojrzała na niego do góry oczekując, że będzie czytał dalej. Czy nie rozumiała o czym to było? Nie widziała jak bardzo to było niesprawiedliwe i krzywdzące? Odchrząknął zanim zaczął czytać dalej.
-Bombarduje... miasto. Przy starcie, ze wszystkimi bombami na pokładzie i pełnym bakiem zawierającym 100 kilo paliwa, bombowiec waży 80 000 kilo. Gdy wraca po swojej misji, bak jest pusty i wszystkie bomby zostały zrzucone. Jaka jest waga pustego bombowca?
Jego córka skinęła głową z niezadowoleniem i przygryzła koniec ołówka. Łagodnym, ale stanowczym ruchem wyjął jej go z ręki i położył na stole.
-Nie rozumiem tego, tato – powiedziała lekko zawiedziona. Zmusił się niemalże do niewielkiego uśmiechu i potargał jej włosy. Przysunął sobie krzesło tak, by móc siedzieć obok niej i zaczął wyjaśniać ćwiczenie. Wkrótce też zrozumiała, co powinna zrobić i z dumą popatrzyła na niego gdy w końcu znalazła odpowiedź.
-Bardzo dobrze, orzeszku – zażartował i przewrócił kartkę, czując narastającą ciekawość o czym też może być kolejne zadanie.
-Koszt dziennego utrzymania chorej psychicznie osoby wynosi 4 marki. Należy zająć się 300 000 psychicznie chorymi. Jak dużo będzie kosztowało utrzymanie tych ludzi?
-To jest proste – powiedziała z rozjaśnioną buzią. Stłumił dziwne uczucie które nagle pojawiło się w jego brzuchu i uśmiechnął się lekko, starając się za wszelką cenę nie zniszczyć dobrego humoru córki ani tym bardziej spokojnej atmosfery.
Zdecydowanie musiał zamienić dwa słowa z Jimem.
***
-Jeff, nie rozumiesz... To nie jest wina Rendalla, szkolny konsul i dyrektor robią tylko to, co każe im robić rząd.
Jeffrey pokręcił głową, oszołomiony absurdalnością całej sytuacji.
-Nie uważasz że to śmieszne? Liz robi zadania o zabijaniu Żydów, o wprowadzeniu eutanazji dla psychicznie chorych! To wariactwo!
-To rzeczywistość – powiedział cicho Jim. – Biologia nie zajmuje się już roślinami czy zwierzętami. Jest o rasach i czystości krwii. Historia mówi wciąż tylko o tym, że Żydzi doprowadzają do wszystkich wojen. W jakiś sposób udało im się wcisnąć to do programu nauczania.
-To zatruwa umysły niewinnych dzieci, oto co to robi. To barbarzyństwo.
-Słyszałeś ostatnie wieści polityczne, które zozprzestrzenia NSDAP? – zapytał Jim biorąc z lady dwa bochenki chleba. Był jedynym aryjskim klientem, który wciąż kupował u Parkerów a ich dochody znacznie spadły. Z trudem udawało im się zebrać pieniądze na spłatę hipoteki.
Jeff pokręcił głową wiedząc, że lepiej byłoby nie usłyszeć tego, co miało paść z ust Jima.
-Aborcja dzieci z dziedzicznymi chorobami do szóstego miesiąca ciąży, oto czego teraz chcą – poinformował go Jim. – Nie rozumiem dlaczego Rzym się na to zgadza. Papież musiał chyba oszaleć...
-Wszyscy w tym opuszczonym i zapomnianym kraju oszaleli – powiedział Jeffrey gorzkim głosem. – Zabranianie ludziom małżeństwa z tymi, których kochają... Zabijanie niewinnych, nienarodzonych dzieci... To dziwne jak wielką moc może mieć człowiek tylko dzięki temu, jak używa słów. Jam może zmienić świat tylko dlatego, że w jego kłamstwach jest tyle pasji.
-Owszem – zgodził się Jim. – Słowa są bardziej niebezpieczne niż broń, Jeff. To właśnie mówił mój ojciec kilkanaście lat temu i chyba teraz też tak jest.
***
-A tu gramy w piłkę. Tak atleci mają swoje cotygodniowe treningi i tam Hitler Jugend ćwiczy wszystkie sporty.
Max skinął głową. Zabrano go do ogromnego kompleksu. Deutches Jungvolk, Niemieccy Młodzi Ludzie, właśnie tutaj się mieścili. Jego ojciec oczekiwał, że zapisze się do nich i w końcu Max poddał się i zgodził się zobaczyć co to jest i co ta robią. Szczerze mówiąc to nie wyglądało tak najgorzej. Robili całkiem miłe rzeczy, , jak wycieczki i sport.
-Więc co o tym myślisz, synu? – zapytał go mężczyzna podwijając rękawy i ukazując szczupłe lecz silne ramiona. Max popatrzył w górę, na jego groźną twarz i wzdrygnął się. Jego ojciec szturchnął go nieco, niezadowolony z tego, że nie okazał entuzjazmu.
-Myślę że jest świetnie – powiedział jego ojciec uśmiechając się do mężczyzny. – Max z pewnością to polubi, prawda Max?
-Um... tak – powiedział Max nie wykazując ani odrobiny zainteresowania, rozglądając się dookoła.
-Nie powinieneś za bardzo się do nas przywiązywać – zażartował mężczyzna – a przynajmniej tak wydawało się Maxowi, gdy zobaczył jak do niego Mruga. – Po trzech latach będziesz musiał nas opuścić, ale uwierz mi, Hitler Jugend jest o wiele lepsze.
Ojciec Maxa uśmiechnął się znowu – uśmiech był przyklejony do jego twarzy już od co najmniej godziny – i podziękował mężczyźnie.
-Nie było tak źle, prawda? – zapytał gdy wyszli poza teren ośrodka.
-Było w porządku – powiedział apatycznie Max, nie czując zbytniego zainteresowania. Tak właściwie ta perspektywa wcale go nie cieszyła, choć wielu jego kolegów miało tam chodzić. Jego ojciec powiedział że to dobrze dla jego przyszłości, że może pójść na uniwersytet tylko wtedy, gdy będzie się właściwie zachowywał i będzie we właściwych klubach. Nawet jeśli oznaczało to zdradę tych, których kochasz. Tak powiedział jego ojciec.
Nawet jeśli musisz zdradzić tych, których kochasz.
***
Berlin, Niemcy, sierpień 1936
-Nie możemy jeszcze wyjechać – powiedział rozczarowany Alan gdy tylko wszedł do pokoju. – Zbyt wielu ludzi chce teraz wyjechać, kochanie.
Westchnęła, lekko zawiedziona.
-Jak długo jeszcze, Alan? – w jej głosie brzmiały łzy i poczuł się gorzej niż kiedykolwiek. Tak bardzo chcieli wyjechać, ale wciąż musieli czekać. Nie chciał wyjeżdżać nie będąc przygotowanym na wszystko, nie chciał niczego ryzykować. Planowali to już od kilku miesięcy, jego rodzice pomagali im w niezliczonej ilości rzeczy. No i w końcu byli gotowi. Paris, jego siostra, była publicznie poniżana gdy SA odkryło jej związek z Jordanem, grzecznym i spokojnym, Aryjczykiem. Oboje byli zmuszeni do chodzenia ulicami miasta z tablicami na plecach.
Jego głowa mówiła mu coś o tym, że jest szalony spotykając się z Żydówką, że jest świnią która nie potrafiła przeciwstawić się swoim pragnieniom. Jej rozum był jednak gorszy, nazywając ją dziwką która spała z każdym, kto nawinął jej się pod rękę i nie był Żydem.
Paris przepłakała całe dnie, była załamana i zdruzgotana. Jordan nie chciał jej widzieć i zostawił ją ze złamanym sercem, zostawiając po sobie jedynie wstyd i zakłopotanie przypominające o ich miłości. Alan robił co mógł by ją pocieszyć i uspokoić, ale nie mógł sprawić, by poczuła się lepiej. Okradziono ją z jej ducha, energii i serca i tak właściwie już jej z nimi nie było. Zamiast żyć tylko usiłowała przetrwać.
-Alan?
-Co? – zapytał zmęczony koncentrując się na swojej narzeczonej, jego pięknej i słodkiej Tess. Nie wiedział co by zrobił gdyby ich odkryto. Zostawiłby ją, by uniknęła poniżenia? Czy w końcu zobaczyłaby w nim tego, kim był – znienawidzonym Żydem – i zostawiłaby go?
-Jak długo jeszcze, kochanie? – powtórzyła pytanie, patrząc na niego cierpliwie. Położył ręce na jej ramionach i przyciągnąłją do siebie.
-Nie wiem – szepnął. – Nie mam pojęcia...
-A co z Igrzyskami Olimpiskimi? – zapytała. – Jest tutaj teraz mnóstwo obcokrajowców. Antysemickie znaki zniknęły... chwilowo. Nie chcą, żeby świat dowiedział się, co tutaj robią, Alan. To nasza szansa. Musi być jakiś sposób by wyjechać z tego kraju!
-I pewnie jest – powiedział uśmiechając się i usiłując podnieść ich oboje na duchu. Nie był to uśmiech szczęścia czy radości. Wyrażał cały smutek jaki czuł, całą bezsilność z obecności której oboje zdawali sobie sprawę.
Ale jestem smutna po przeczytaniu tego powiadania. Te zadanie o bombowcu. Straszne. Pranie mózgu totalne. Cieszę się, naprawdę się cieszę , choć przez łzy, że nie przyszło mi żyć w tamtym okresie.
Mimo, że opowiadanie jest tak smutne i wpędza mnie w bardzo ponury nastrój czekam na dalsze części.
Skąd autorka ma wiadomości o tych wszystkich przygnębiających szczegółach? W zwykłych książkach historycznych nie podaje się raczej przykładów "prania mózgu" w szkołach. W każdym bądź razie ja na takie nie trafiłam.
Mimo, że opowiadanie jest tak smutne i wpędza mnie w bardzo ponury nastrój czekam na dalsze części.
Skąd autorka ma wiadomości o tych wszystkich przygnębiających szczegółach? W zwykłych książkach historycznych nie podaje się raczej przykładów "prania mózgu" w szkołach. W każdym bądź razie ja na takie nie trafiłam.
U nich uczą historii chyba nieco inaczej niż u nas... Gdyby chcieć napisać coś takiego na podtsawie tylko podręczników, wyszło by chyba bardzo suche, no, chyba że ktoś miałby ogromny talent żeby suche fakty ubarwić. Wzięłam niedawno do ręki książkę do historii i zaczęłam przeglądać odpowiednie rozdziały. I to człowieka nie rusza. Czyta się tak jak o budowie królika. Suche fakty. A wystarczy przecież, żeby wplątać w to jakąś historię, a od razu to wsztastko się zmienia i człowiek przyjmuje to inaczej.
Niestety co do podręczników masz rację. Same suche fakty. A jeszcze u nas w latach "80 był przecież wspaniały przełom w nauczaniu historii. Pamiętam, że jeszcze w podstawówce ucząc się o 2 Wojnie Światowej pojawił się skrót organizacji politycznej NSDP. Na lekcji dowiedziałam się jak wiele dobrego ta organizacja uczyniła dla Polski i Polaków. Skolei w liceum mówiono już zupełnie co innego, że organizacja ta była min. odpowiedzialna za czystki wsród intelektualistów. Przez długi czas nie mogłam się w tym połapać. Myślałam, że mowa jest o dwóch różnych organizacjach, które mają przez przypadek lub specjalnie taką samą nazwę. To samo odnosi się do Związku Radzieckiego - najpierw był cacy potem be. Tak naprawdę my też w szkole mieliśmy odpowiednią propagandę, może nie nienawiści, ale uwielbienia dla CCCP.
W końcu udało mi się nadrobić lekturę. Jak zwykle duże wzruszenia, ulga, że to już za nami i obawa czy to nie wróci w brutalniejszej formie.
Fragment z zadaniam wstrząsający. Zapada w pamięć. Ciekawi mnie, czy tak było naprawdę czy to tylko fikcja literacka. Mam nadzieję, ze to drugie.
Podręćzniki są suche, racja. Ale ich rolą jest uczyć, więc skupiają się na faktach, a nie na ludzkim cierpieniu. Ja na szczęście miałam w gimnazjum historyczkę, która w lekcje o II wojnie światowej wplatała historię zwykłych ludzi. Opowiadała o swoim dziadzku, który w nocy został wywieziony, o babci, walczącej o przeżycie. Pamiętam, ze te historie bardzo mną wstrząsnęły. Nie tylko mną. Większość ludzi z klasy zaregowała tak samo jak. Jednak były takie imbecyle (przepraszam), które podczas rozmowy o Żydach wybuchały śmiechem
Fragment z zadaniam wstrząsający. Zapada w pamięć. Ciekawi mnie, czy tak było naprawdę czy to tylko fikcja literacka. Mam nadzieję, ze to drugie.
Podręćzniki są suche, racja. Ale ich rolą jest uczyć, więc skupiają się na faktach, a nie na ludzkim cierpieniu. Ja na szczęście miałam w gimnazjum historyczkę, która w lekcje o II wojnie światowej wplatała historię zwykłych ludzi. Opowiadała o swoim dziadzku, który w nocy został wywieziony, o babci, walczącej o przeżycie. Pamiętam, ze te historie bardzo mną wstrząsnęły. Nie tylko mną. Większość ludzi z klasy zaregowała tak samo jak. Jednak były takie imbecyle (przepraszam), które podczas rozmowy o Żydach wybuchały śmiechem
Jam jest kielich bez dna. Jam jest śmierć bez grobu. Jam jest imię bez imienia.
Owszem, podręczniki mają uczyć - tyle że często im się to po prostu nie udaje. Moja przyjaciółka miała koszmarne kłopoty z historią, akurat to było średniowiecze i tak dalej. Nie potrafiła nauczyć się z książek, po prostu nie rozumiała tego i koniec. Za to kiedy zaczęłam jej to opowiadać jako taką normalną historię "bez historii", to wtedy pwszem, i nawet wyciągnęła się prawie na czwórkę. Łatwiej jest zapamiętać coś wiedząc, że to było naprawdę, a nie tylko w książce.
Ten fragment o tym bombowcu.... Nie mogłam uwierzyć, jak tro czytałam. Ja tak jak Zajavka miałam historyczke która wplataBa w te suche fakty historyczne dotyczace IIWS i komunizmu historie ludzi. Swojej rodziny, a w Komunizmie takze i swoje. Byla to mloda babka, ktora umiala zachecic do wiekszego poswiecenia czasu tym okresom. Temu jak zyli wtedy ludzie. I to pewnie dlatego tak bardzo ciekawi mnie XXw.... W sercach Zydów, Polaków, i wszystkich narodów okupowanych mimo tej nadzieji ze wojna sie skonczy, panowal niepokuj ze tego momentu nie dozyja. Hitler podszedl do tego psychologicznie. Slowa, ktore sa bardziej znaczac niz czyny. Slowa, ktore moga pogrzebac nadzieje czlowieka....
Rzeczywistość tamtych czasów była straszna aż trudno uwierzyć że dzieci faktycznie mogły dostawać zadania o takiej treści do rozwiązania
Żal mi ludzi którzy żyli w tamtych czasach ponieważ Hitler mimo iż sam był pochodzenia żydowskiego niszczył to z czego się wywodził, nie rozumiem jego postępowania .... no ale jego to akurat chyba nikt nie rozumie
Nan kiedy kolejna część ????
Żal mi ludzi którzy żyli w tamtych czasach ponieważ Hitler mimo iż sam był pochodzenia żydowskiego niszczył to z czego się wywodził, nie rozumiem jego postępowania .... no ale jego to akurat chyba nikt nie rozumie
Nan kiedy kolejna część ????
No i skończyłam część dziesiątą. Ja pozostawiam ją bez komentarza, choć może tylko bym podkreśliła ostatnie słowa Jima...
Niekończąca się Bitwa
Rozdział 10
Niemcy, marzec 1938
-Co, nie lubisz tego, Żydzie?
Jego przyjaciele śmiali się i drwili popychając ją, odpychając od siebie i rzucając ją od jednej osoby do drugiej. Ich ręce specjalnie wyciągały się w kierunku jej klatki piersiowej i gdy chciała uciec, złapali ją za włosy zmuszając ją by powróciła do ich małego kółka. Zacisnęła oczy usiłując znieść w ciszy ich okrutne przycinki.
Zawsze tak było.
Będą się z niej śmiać, wołać głośno jej imię i dotykać ją tam, gdzie nie chciała być dotykana. A on będzie stał z boku, z daleka od nich i będzie się przyglądał.
Cichy, odsunięty i zły, zaskakująco zły.
Czasami miał ochotę, ba, potrzebę by dołączyć do swoich przyjaciół, by dać ujście napięciu rosnącemu w środku niego, ciężkiemu poczuciu winy, strachu. Chciał się na niej wyżyć, ale wiedział, że nie zasługiwała na to. Chociaż była Żydówką, zawsze była dla niego miła.
Znała go. Była jedyną osobą, która go znała. Zawahał się, z jakiegoś powodu czuł się jakby pobrudzony, splamiony. Nie powinien był mieć tych myśli.
Nie o niej.
Nie o Żydówce.
-Max?
Niemal siłą odwrócił oczy od niej i skupił się na Marii, stojącej obok niego.
-Co oni robią, Max? – zapytała, jej głos był jednocześnie oskarżający i zdegustowany.
Wzruszył ramionami udając, że to go nie odchodzi. I nie obchodziło. Nie obchodziło.
Prawda?
-Nie wiem.
-Oni ją krzywdzą, Max! – zawołała oszołomiona Maria. – Boże, ona płacze!
Patrząc na Liz zauważył, że jej ciało trzęsło się z każdym szlochem. Błyszczące łzy toczyły się po jej policzkach gdy bezgłośnie łkała. Natychmiast zaniepokoił się, choć na zewnątrz pozostał niezwruszony.
-Nic nie zrobisz?
Słyszał niedowierzanie w głosie Marii, widział zmarszczkę na jej czole, ale wciąż nie poruszył się. Widział jak Liz otwiera oczy i patrzy na niego oskarżając go cicho. Za co? Przecież nic nie robił!
-Max! – Maria była na granicy płaczu, jej błyszczące niebieskie oczy były pełne łez. Nie mógł tego zrobić. Nie mógł tego znieść. Ale wciąż nie poruszył się.
Nie było nikogo kto by jej pomógł.
Kyle skończył szkołę w zeszłym roku. Pan Connor był w środku, poprawiając klasówki. Pan Randall prawdopodobnie flirtował z panną Brooks, ich nową nauczycielką. Nikt jej nie pomoże.
Maria potrząsnęła głową płacząc z wściekłości i podbiegła do jego przyjaciół. A on? Zrobił jedyną rzecz, którą mógł zrobić.
Uciekł.
***
Cmentarz był taki sam jak kilka lat temu. Wiedział o tym w głębi serca; każdy grób, każdy kamień, każde ukryte miejsce.
Wiedział, że jego reputacja będzie zniszczona jeśli ktokolwiek go tutaj zobaczy. Ale nie bał się. Wszyscy, którzy go znali, byli albo w szkole, albo w pracy. Nikt go tutaj nie zobaczy. Może się tutaj ukryć, może być sobą i nie krępować się.
Był tutaj bezpieczny, pomiędzy grobami i nagrobkami. Usiadł pod płaczącą wierzbą, pochylając się lekko tak, by jego głowa nie dotykała zwisających gałęzi. Wydawały się być dłuższe niż rok temu, drweno nie było zasłonięte liśćmi, a gdzie-nie-gdzie pokazały się już pierwsze pączki.
Zamknięcie oczu nic nie dało.
Wciąż widział jej twarz, jej oczy, oskarżające go. Nagle trudno było mu oddychać i usiłował się uspokoić. Czuł się tak, jakby na jego gardle była wielka, koścista dłoń, zacieśniająca powoli swój uścisk i dusząca go.
Znał to uczucie, ale nie będzie płakał.
Może jedna albo dwie łzy.
Ale nie będzie płakał. Nie tak, jak Maria płakała. I nie tak, jak płakała Liz.
***
Niemcy, marzec 1938
„Niektóre zagraniczne gazety twierdzą, że brutalnie zajęliśmy Austrię. Mogę tylko powiedzieć, nawet na łożu śmierci, że nie potrafią przestać kłamać. Dzięki mojemu politycznemu nurtowi doznałem ogromnej miłości mojego ludu, ale gdy przekroczyłem tą byłą granicę, napotkałem strumień miłości której nawet się nie spodziewałem. Przybyliśmy nie jako tyrani lecz wyzwoliciele. Nigdy do tej pory---"
Jim żachnął się i wyłączył radio, ignorując prośbę w żarliwym głosie Hitlera i ugryzł swoją kanapkę. Od dawna oczekiwany Anschluss Austrii w końcu nastąpił. Niemcy zmusiły austriackiego kanclerza, Schuschnigga do rezygnacji. Miklas, austriacki prezydent odmówił wyznaczenia nacjonalisty Seyss-Inquarta jako nowego kanclerza i trzymał się tego, choć Niemcy groziły nawet napaścią na kraj.
Seyss-Inquart sam musiał ogłosić się kanclerzem i rankiem dwunastego marca oddziały niemieckie przekroczyły granicę z Austrią. Austria została inkorporowana do Rzeszy i zmieniono jej nazwę na Ostmark. Teraz Seyss-Inquart rządził państwem i nie tylko Hitler, ale i większość niemiecko-języcznych mieszkańców kraju było z tego zadowolonych.
Potrząsając głową, Jim przejrzał kolejny test. Dziwnie było znowu uczyć piątoklasistów, po tak długim okresie pracy z pierwszoklasistami. Było tak wiele błędów do poprawienia i trudniej było zapanować nad dziećmi.
-Tato! Tato!
Podniósł głowę i popatrzył na otwierające się drzwi, zamarł na widok swojej płaczącej córki, przytulającej Liz, która była zaledwie cieniem dziewczynki.
-Maria?
-Tato, proszę, pomóż jej! – zawołała z płaczem Maria przytulając mocniej Liz.
-Maria?
Nie mógł wydusić z siebie nic innego gdy patrzył na nie w dół.
-Tato!
Szybko posadził Liz na swoim krześle. Spuściła oczy I odwróciła od niego twarz. Mokra łza spłynęła po jej policzku zostawiając po sobie czysty szlak wśród błota i brudu pokrywającego jej twarz. Jej włosy, tak niedawno błyszczące i gładkie, były poplątane i pozlepiane; Jim poczuł, jak coś pęka w środku niego.
-Co się stało? – zapytał ujmując twarz Liz w dłonie i podnosząc ją do góry.
-Chłopcy… oni ją prześladowali – szepnęła Maria cienkim głosem siadając na jego biurku.
Zaskoczony spojrzał w oczy Liz, pełne nieufności i obawy. Pamiętał, jak niewinne i naiwne były kiedyś, jak wesoło się śmiały, jak patrzyły na niego z dumą gdy chwalił jej prace.
-Maria, podaj mi ręczniczek proszę – powiedział do córki, zerkając jednocześnie na zegar. Mieli pięć minut do końca przerwy i dzieci znów wpadną do klasy.
-Kto ci to zrobił? – zapytał cicho, ale Liz przygryzła górną wargę, która drżała lekko, odmawiając odpowiedzi. – Liz… Chcę ci pomóc… Powiedz mi, kto to zrobił – usiłował ją przekonać.
-Nie mogę – szepnęła walcząc ze łzami. – Nie mogę…
-Proszę – Maria weszła bezszelestnie do pokoju i podała ojcu czystą ściereczkę. Ostrożnie wytarł brud z twarzy Liz i pogłaskał ją po policzku, i nagle wypełniło go dziwne poczucie żalu. Jak oni mogli jej to zrobić, tej bezbronnej małej dziewczynce? Co ona zrobiła by na to zasłużyć?
Niewiele mógł zrobić. Nawet, gdyby wiedział kto jej to zrobił, nie mógł ich za to ukarać. To wszystko było tak strasznie niesprawiedliwe.
-Nie pozwól im zbliżyć się do ciebie – powiedział ledwo dosłyszalnym głosem i pocałował ją w czoło. – Możesz jeść drugie śniadanie tutaj, razem ze mną i Marią.
Popatrzyła na niego do góry, lekki wyraz wdzięczności przepłynął przez jej twarz gdy ześlizgnęła się z krzesła.
-Dziękuję, panie Connor – powiedziała cicho i wzięła Marię za rękę. Razem wyszły z klasy i Jim w końcu usiadł, czując się nieco dziwnie.
Wydawał się być nagle zmęczony, bardzo zmęczony, nawet wyczerpany. Gula w gardle utrudniała oddychanie gdy uświadomił sobie, jak bardzo pokręcony był ich świat.
Niekończąca się Bitwa
Rozdział 10
Niemcy, marzec 1938
-Co, nie lubisz tego, Żydzie?
Jego przyjaciele śmiali się i drwili popychając ją, odpychając od siebie i rzucając ją od jednej osoby do drugiej. Ich ręce specjalnie wyciągały się w kierunku jej klatki piersiowej i gdy chciała uciec, złapali ją za włosy zmuszając ją by powróciła do ich małego kółka. Zacisnęła oczy usiłując znieść w ciszy ich okrutne przycinki.
Zawsze tak było.
Będą się z niej śmiać, wołać głośno jej imię i dotykać ją tam, gdzie nie chciała być dotykana. A on będzie stał z boku, z daleka od nich i będzie się przyglądał.
Cichy, odsunięty i zły, zaskakująco zły.
Czasami miał ochotę, ba, potrzebę by dołączyć do swoich przyjaciół, by dać ujście napięciu rosnącemu w środku niego, ciężkiemu poczuciu winy, strachu. Chciał się na niej wyżyć, ale wiedział, że nie zasługiwała na to. Chociaż była Żydówką, zawsze była dla niego miła.
Znała go. Była jedyną osobą, która go znała. Zawahał się, z jakiegoś powodu czuł się jakby pobrudzony, splamiony. Nie powinien był mieć tych myśli.
Nie o niej.
Nie o Żydówce.
-Max?
Niemal siłą odwrócił oczy od niej i skupił się na Marii, stojącej obok niego.
-Co oni robią, Max? – zapytała, jej głos był jednocześnie oskarżający i zdegustowany.
Wzruszył ramionami udając, że to go nie odchodzi. I nie obchodziło. Nie obchodziło.
Prawda?
-Nie wiem.
-Oni ją krzywdzą, Max! – zawołała oszołomiona Maria. – Boże, ona płacze!
Patrząc na Liz zauważył, że jej ciało trzęsło się z każdym szlochem. Błyszczące łzy toczyły się po jej policzkach gdy bezgłośnie łkała. Natychmiast zaniepokoił się, choć na zewnątrz pozostał niezwruszony.
-Nic nie zrobisz?
Słyszał niedowierzanie w głosie Marii, widział zmarszczkę na jej czole, ale wciąż nie poruszył się. Widział jak Liz otwiera oczy i patrzy na niego oskarżając go cicho. Za co? Przecież nic nie robił!
-Max! – Maria była na granicy płaczu, jej błyszczące niebieskie oczy były pełne łez. Nie mógł tego zrobić. Nie mógł tego znieść. Ale wciąż nie poruszył się.
Nie było nikogo kto by jej pomógł.
Kyle skończył szkołę w zeszłym roku. Pan Connor był w środku, poprawiając klasówki. Pan Randall prawdopodobnie flirtował z panną Brooks, ich nową nauczycielką. Nikt jej nie pomoże.
Maria potrząsnęła głową płacząc z wściekłości i podbiegła do jego przyjaciół. A on? Zrobił jedyną rzecz, którą mógł zrobić.
Uciekł.
***
Cmentarz był taki sam jak kilka lat temu. Wiedział o tym w głębi serca; każdy grób, każdy kamień, każde ukryte miejsce.
Wiedział, że jego reputacja będzie zniszczona jeśli ktokolwiek go tutaj zobaczy. Ale nie bał się. Wszyscy, którzy go znali, byli albo w szkole, albo w pracy. Nikt go tutaj nie zobaczy. Może się tutaj ukryć, może być sobą i nie krępować się.
Był tutaj bezpieczny, pomiędzy grobami i nagrobkami. Usiadł pod płaczącą wierzbą, pochylając się lekko tak, by jego głowa nie dotykała zwisających gałęzi. Wydawały się być dłuższe niż rok temu, drweno nie było zasłonięte liśćmi, a gdzie-nie-gdzie pokazały się już pierwsze pączki.
Zamknięcie oczu nic nie dało.
Wciąż widział jej twarz, jej oczy, oskarżające go. Nagle trudno było mu oddychać i usiłował się uspokoić. Czuł się tak, jakby na jego gardle była wielka, koścista dłoń, zacieśniająca powoli swój uścisk i dusząca go.
Znał to uczucie, ale nie będzie płakał.
Może jedna albo dwie łzy.
Ale nie będzie płakał. Nie tak, jak Maria płakała. I nie tak, jak płakała Liz.
***
Niemcy, marzec 1938
„Niektóre zagraniczne gazety twierdzą, że brutalnie zajęliśmy Austrię. Mogę tylko powiedzieć, nawet na łożu śmierci, że nie potrafią przestać kłamać. Dzięki mojemu politycznemu nurtowi doznałem ogromnej miłości mojego ludu, ale gdy przekroczyłem tą byłą granicę, napotkałem strumień miłości której nawet się nie spodziewałem. Przybyliśmy nie jako tyrani lecz wyzwoliciele. Nigdy do tej pory---"
Jim żachnął się i wyłączył radio, ignorując prośbę w żarliwym głosie Hitlera i ugryzł swoją kanapkę. Od dawna oczekiwany Anschluss Austrii w końcu nastąpił. Niemcy zmusiły austriackiego kanclerza, Schuschnigga do rezygnacji. Miklas, austriacki prezydent odmówił wyznaczenia nacjonalisty Seyss-Inquarta jako nowego kanclerza i trzymał się tego, choć Niemcy groziły nawet napaścią na kraj.
Seyss-Inquart sam musiał ogłosić się kanclerzem i rankiem dwunastego marca oddziały niemieckie przekroczyły granicę z Austrią. Austria została inkorporowana do Rzeszy i zmieniono jej nazwę na Ostmark. Teraz Seyss-Inquart rządził państwem i nie tylko Hitler, ale i większość niemiecko-języcznych mieszkańców kraju było z tego zadowolonych.
Potrząsając głową, Jim przejrzał kolejny test. Dziwnie było znowu uczyć piątoklasistów, po tak długim okresie pracy z pierwszoklasistami. Było tak wiele błędów do poprawienia i trudniej było zapanować nad dziećmi.
-Tato! Tato!
Podniósł głowę i popatrzył na otwierające się drzwi, zamarł na widok swojej płaczącej córki, przytulającej Liz, która była zaledwie cieniem dziewczynki.
-Maria?
-Tato, proszę, pomóż jej! – zawołała z płaczem Maria przytulając mocniej Liz.
-Maria?
Nie mógł wydusić z siebie nic innego gdy patrzył na nie w dół.
-Tato!
Szybko posadził Liz na swoim krześle. Spuściła oczy I odwróciła od niego twarz. Mokra łza spłynęła po jej policzku zostawiając po sobie czysty szlak wśród błota i brudu pokrywającego jej twarz. Jej włosy, tak niedawno błyszczące i gładkie, były poplątane i pozlepiane; Jim poczuł, jak coś pęka w środku niego.
-Co się stało? – zapytał ujmując twarz Liz w dłonie i podnosząc ją do góry.
-Chłopcy… oni ją prześladowali – szepnęła Maria cienkim głosem siadając na jego biurku.
Zaskoczony spojrzał w oczy Liz, pełne nieufności i obawy. Pamiętał, jak niewinne i naiwne były kiedyś, jak wesoło się śmiały, jak patrzyły na niego z dumą gdy chwalił jej prace.
-Maria, podaj mi ręczniczek proszę – powiedział do córki, zerkając jednocześnie na zegar. Mieli pięć minut do końca przerwy i dzieci znów wpadną do klasy.
-Kto ci to zrobił? – zapytał cicho, ale Liz przygryzła górną wargę, która drżała lekko, odmawiając odpowiedzi. – Liz… Chcę ci pomóc… Powiedz mi, kto to zrobił – usiłował ją przekonać.
-Nie mogę – szepnęła walcząc ze łzami. – Nie mogę…
-Proszę – Maria weszła bezszelestnie do pokoju i podała ojcu czystą ściereczkę. Ostrożnie wytarł brud z twarzy Liz i pogłaskał ją po policzku, i nagle wypełniło go dziwne poczucie żalu. Jak oni mogli jej to zrobić, tej bezbronnej małej dziewczynce? Co ona zrobiła by na to zasłużyć?
Niewiele mógł zrobić. Nawet, gdyby wiedział kto jej to zrobił, nie mógł ich za to ukarać. To wszystko było tak strasznie niesprawiedliwe.
-Nie pozwól im zbliżyć się do ciebie – powiedział ledwo dosłyszalnym głosem i pocałował ją w czoło. – Możesz jeść drugie śniadanie tutaj, razem ze mną i Marią.
Popatrzyła na niego do góry, lekki wyraz wdzięczności przepłynął przez jej twarz gdy ześlizgnęła się z krzesła.
-Dziękuję, panie Connor – powiedziała cicho i wzięła Marię za rękę. Razem wyszły z klasy i Jim w końcu usiadł, czując się nieco dziwnie.
Wydawał się być nagle zmęczony, bardzo zmęczony, nawet wyczerpany. Gula w gardle utrudniała oddychanie gdy uświadomił sobie, jak bardzo pokręcony był ich świat.
Wczoraj wieczorem znalazłam czytane przez mojego brata "Medaliony"...i wszystko wróciło...to jedna z naprawde nielicznych szkolnych lektur, których nie sposób zapomnieć...która naprawdę potrafi odmienić sposób w jaki patrzyłeś dotąd na świat. Jedna z nielicznych, podczas lektury której czujesz wstyd, że jesteś człowiekiem...bo co to za zaszczyt należeć do gatunku, który zdolny jest do rzeczy których nie robią zwierzęta?
A najgorszy ze wszystkich rozdział, to chyba ten pierwszy, o "Profesorze" Sparrow...sądzę że gdybym go spotkała, pierwsza posłałabym go do piekła...wiem, okropnie to zabrzmiało.
Cóż, widać że Max został już "przerobiony" w fabryce...kogo? Może raczej "czego"?Dobrze że znam dalszy ciąg tej historii, więc sie nie załamuję.
Dzięki Nan.
A najgorszy ze wszystkich rozdział, to chyba ten pierwszy, o "Profesorze" Sparrow...sądzę że gdybym go spotkała, pierwsza posłałabym go do piekła...wiem, okropnie to zabrzmiało.
Cóż, widać że Max został już "przerobiony" w fabryce...kogo? Może raczej "czego"?Dobrze że znam dalszy ciąg tej historii, więc sie nie załamuję.
Dzięki Nan.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
To opowiadanie jest tak przejmująco smutne, że nie wiem czy nie wstrzymać się z czytaniem aż pojawi się ostatni odcinek. Nie chcę czytać czegoś co źle się kończy. Już te części które przeczytałam bardzo mnie przygnębiły, więc jak koniec będzie równie mroczny to depresja murowana.
Zwracam się z prośbą do osób które znają zakończenie. Uchylcie rąbka tajemnicy i napiszcie jaki jest koniec, czy kończy się pozytywnym akcentem
Zwracam się z prośbą do osób które znają zakończenie. Uchylcie rąbka tajemnicy i napiszcie jaki jest koniec, czy kończy się pozytywnym akcentem
A ja proszę nic nie mówicie. Opowiadanie jest rzeczywiście pięknie, ale straci to jak przed końcem będę wiedziała co się wydarzy.
Dzisiejszy fragment wbił mnie w fotel. Nie mogłam pogodzić się z faktem, że ten chłopak i szykanowana dziewczyna to Max i Liz. Nawet, gdy pojawiły się ich imiona, to to do mnie nie docierała. Z ogromnym napięciem czekam na dalszy rozwój wypadków.
Dzisiejszy fragment wbił mnie w fotel. Nie mogłam pogodzić się z faktem, że ten chłopak i szykanowana dziewczyna to Max i Liz. Nawet, gdy pojawiły się ich imiona, to to do mnie nie docierała. Z ogromnym napięciem czekam na dalszy rozwój wypadków.
Jam jest kielich bez dna. Jam jest śmierć bez grobu. Jam jest imię bez imienia.
Nie ma jeszcze końca. Odsyłam za to do Prologu. To opowiadanie jest tak samo mroczne, jak mroczny był tamten okres, choć i w nim pojawiają się irracjonalne niemal i groteskowe błyski, groteskowe na tle naszej wiedzy o tym. Mogę jednak powiedzieć, że nie zabraknie i pięknych momentów, tak samo jak w życiu.
Znam dalszy ciąg, i też nie chciało mi się wierzyć, że to Max... Ale zwróćcie uwagę na to, że on ma poczucie winy. Dlaczego? "Przecież nic nie zrobił".
I tak właściwie... Lizziett, to słowo "przerobiony" wyjątkowo mi tutaj pasuje. Wiem, ja mogę pisać o historii dość długo, ale w jakiś sposób UB umożliwia zrozumienie, nie, nie zrozumienie... Ułatwia może troszeczkę pojęcie dlaczego tak właśnie było i dlaczego nagle wydawało się, że cały naród ogarnięty był amokiem. Ja wracam myślami nieco w kierunku "Kamikadze", wiem, zupełnie inna historia, ale...
I dlatego właśnie kocham historię. Nie zrozumcie mnie źle, ale... to jest jak pasjonująca powieść, łącząca w sobie wszystko - dramat, psychologię, romans, powieść przygodową...
Znam dalszy ciąg, i też nie chciało mi się wierzyć, że to Max... Ale zwróćcie uwagę na to, że on ma poczucie winy. Dlaczego? "Przecież nic nie zrobił".
I tak właściwie... Lizziett, to słowo "przerobiony" wyjątkowo mi tutaj pasuje. Wiem, ja mogę pisać o historii dość długo, ale w jakiś sposób UB umożliwia zrozumienie, nie, nie zrozumienie... Ułatwia może troszeczkę pojęcie dlaczego tak właśnie było i dlaczego nagle wydawało się, że cały naród ogarnięty był amokiem. Ja wracam myślami nieco w kierunku "Kamikadze", wiem, zupełnie inna historia, ale...
I dlatego właśnie kocham historię. Nie zrozumcie mnie źle, ale... to jest jak pasjonująca powieść, łącząca w sobie wszystko - dramat, psychologię, romans, powieść przygodową...
Nikt nie jest w stanie wyjaśnić co się dzieje gdy zadziała psychologia tłumu Nan. Tam było jeszcze kilka czynników, ktore rozbudzały tyle nienawiści....Zawsze mnie zadziwia jak można wbić do głowy milionom, ludzi przeświadczenie o wyższości i dominacji własnego narodu nad innymi...Bo można zapanowac nad motłochem, ale porwać także tych najlepszych - inteligencję...humanistów, pisarzy...? Najtęższe głowy się biedzą nad wytłumaczeniem zjawiska jakim była Trzecia Rzesza...i jeden człowiek, któremu tak bezgranicznie uwierzono.
I właśnie dlatego historia mnie fascynuje, Eluś. Liz kiedyś powiedziała, że otaczający nas świat to jedna wielka zagadka, którą można poznać jedynie poprzez naukę. A ja sądzę, że można to zrozumieć poprzez historię. To jest naprawdę niezwykłe, szczególnie, gdy trafi się na odpowiedni przekaz. Boże, do tej pory mam osobisy stosunek do Anny Jagiellonki (moim zdaniem niespełniony geniusz polityczny. Zauważyliście zresztą, jak wielu geniuszy pojawiało się w okresie Anny na polskiej scenie politycznej? A czy ktoś wie, co zrobiła dla Polski Anna...?) po lekturze Jasienicy... Historia jest najlepszym sposobem na poznanie siebie, "Tak jak najokazalszy dąb runie, nie mając korzeni, tak samo człowiek, nie znając swych przodków, padnie na ziemię niespełniony i bez marzeń. Nie łudźmy się, że zrozumiemy sami siebie, jeśli nie znamy tych, którzy byli przed nami". Dlatego też powinniśmy chyba poznać dokładnie także i te najboleśniejsze strony ludzkiej historii...
"Historia lubi się powtarzać".
jak to rozumieć? bać się, bo było tyle zła, cieszyć się, bo było i dobro, czy przygotować się i starać się uniknąć powtórki? tylko czy jesteśmy w stanie?
jak to rozumieć? bać się, bo było tyle zła, cieszyć się, bo było i dobro, czy przygotować się i starać się uniknąć powtórki? tylko czy jesteśmy w stanie?
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
Ferie przyszły co odbja się na stanie moich tłumaczeń. In plus, rzecz jasna
Cały czas zastanawiam się, co sprawiło że cały świat po prostu oszalał. Co się działo z tymi ludźmi? Czy musieli zrzucić z siebie ten osad wielowiekowej stagnacji, którego nie udało się zetrzeć I wojnie światowej? Może I wojna tylko podbudowała napięcie w Europie, spowodowała, że niedawne imperium, potężne Cesarstwo rozpadło się jak domek z kart, budząc jednocześnie marzenia o powrocie do wielkości? Czy można było tego uniknąć?
Niekończąca się Bitwa
Rozdział 11
Niemcy, marzec 1938
Brama otworzyła się, ruchowi towarzyszył głośny, zgrzytliwy dźwięk gdy ciężkie żelazo przekręcało się zardzewiałych zawiasach. Jego szbkie kroki były wyciszane przez wysoką trawę.
Beth Olam, tak to nazywała. Dom Wieczności. Dom Życia.
Trzymał w dłoniach osiem kwiatów. Osiem dalii na długich łodygach. Po jednej za każdy rok od czasu jej odejścia. Za każdą nową wiosnę po jej śmierci. Tylko on przynosił jej kwiaty. Jej grób był jedynym grobem, który miał kwiaty.
Ostrożnie unikając patrzenia na samotne drzewo na czubku wzgórza – z jakiegoś powodu zawsze wypełniało go to zawsze niewytłumaczalnym poczuciem smutku - przysiadł przy jej grobie by być bliżej niej. Mech pokrył już nagrobek i miał ochotę zdrapać go z granitu. Jednak paznokieć złamał się i cofnął rękę, pozwalając by opadła wzdłuż jego ciała. Wierzch jej nagrobka znowu był pełen kamieni, zdjął więc część z nich i na ich miejscu, przed jej imieniem, położył kwiaty.
To już tak długo. Za długo. Nie było jej za długo. Osiem lat, choć wydawało sę to być wiecznością. Nie wiedział, ile ją znał. Trzydzieści lat, być może. Wydawało się być to takie krótkie, o wiele krótsze niż czas kiedy jej nie było.
I jednocześnie nie mógł powiedzieć, jak długo ją kochał. Na długo zanim poznał Diane, zakochał się w niej i nawet już po swoim małżeństwie, wciąż ją kochał, w pełni świadomy beznadziejności tego uczucia. Nie mógł przestać.
Christina... Była taka piękna, tak niesamowicie piękna... Długie, miękkie włosy które błyszczały tylko dla niego i rzucały na jej twarz ten piękny blask, i jej żywe, zielone oczy, pełne iskierek ilekroć był w pobliżu niej. Wciąż nie wierzył, że jej nie było. W każdej chwili mógł przywołać w pamięci jej twarz, mógł czuć jak wyciąga do niego rękę w środku nocy. Były chwile w których mógł przysiąc, że ją słyszał, czuł jej oddech na karku.
Ale ona umarła. Zaczęło się od niegroźnego przeziębienia. Przemoczyła się na deszczu gdy szła się z nim spotkać i nie miał czasu porządnie się wytrzeć. Wkrótce przemieniło się to w cios znacznie gorszego niż przeziębienie. Doktor orzekł, ze to zapalenie płuc. Nie koniecznie śmiertelne, choć tak było w jej przypadku. Powiedział Diane o niej na dwa tygodnie przed jej odejściem. Nie była całkowicie zaskoczona, jak mu później powiedziała. Bolało go, ze cały czas miała podejrzenia. Jak wiele musiała mieć wątpliwości, jak bolesne musiało być jej życie... Nie zasługiwała na to. Była dobrą kobietą, idealna żoną a on nie potrafił jej kochać tak, jak kochał Christinę.
Gdy ułożył kwiaty, wziął głęboki wdech i odetchnął. Usiadł na ziemi, podciągnął kolana i oparł o nie znużoną głowę. Kilka łez upadło na ziemię. Patrzył, jak wyschnięta ziemia wciąga je szybko. Osiem lat... tak długo... To już tak długo...
Jego wzrok podążył w kierunku drzewa, tak, jakby sam siebie chciał ukarać, torturować siebie niewyobrażalnym smutkiem, który czuł. Przeraził się nieco widząc pod wierzba znajomą figurkę, zwiniętą i skuloną, tak jakby upadł na ziemię.
-Max? – zawołał cicho, nie chcąc niszczyć atmosfery cmentarza, nie chcąc przeszkadzać śmierci. Jego syn popatrzył w górę, jego oczy były czerwone i zapuchnięte.
-Płakałeś? – zapytał, jego głos był niepewny i drżący.
Max wstał i zszedł ze wzgórza ku niemu.
-Nie – powiedział. Obaj wiedzieli, ze kłamał. – A ty?
-Nie – Philip skłamał bez zająknięcia. – Nie, nie płakałem.
Jego syn skinął głową, obserwując jego twarz. Philip wiedział, co tam zobaczył. Łzy, które płynęły kilka sekund wcześniej.
-Nie powinieneś być w szkole? – zapytał, tak jakby to sobie teraz uświadomił.
-Nie powinieneś być w pracy? – zadrżał Max.
-Mam lunch – odparł Philip. – Twoja przerwa natomiast skończyła się czterdzieści minut temu. Co ty tutaj robisz?
Jedyna odpowiedzią było kolejne wzruszenie ramionami. W jakiś sposób ta obojętność zdenerwowała go i wiedział, ze jego syn widzi to.
-Wraca pan do szkoły, natychmiast – powiedział Philip, jego głos był dziwnie oficjalny i sztywny. Max jakby nie zwracał uwagi na jego słowa, tylko patrzył się na niego.
-Nie usunąłeś kamieni, prawda? – zapytał a Philip podążył za jego wzrokiem, popatrzył w dół na grób Christiny.
-Nie. Nie usunąłem. A co?
-Myślałem, ze widziałem jak to robisz. Nie powinieneś tego robić. Były położone przez wizytujacych – powiedział Max gdy bardzo wolno szli do wyjścia z cmentarza.
-Wizytujacy kładą kamienie na grobach? – powtórzył zaskoczony Philip.
-Tak.
-Ale... dlaczego?
Jego syn wzruszył ramionami i spojrzał do tyłu na cmentarz.
-Nie wiem – odparł szczerze – Po prostu tak słyszałem.
Rzucając krótkie spojrzenie na grób Christiny, skinął swojemu synowi głową. Kładzenie kamieni na czyimś grobie nie było wcale takie głupie... Kwiaty umierają na deszczu i zimnie, kamienie trwają. Kamienie nie czują.
***
-Panie Williams, proszę podać trzy cechy, które sprawiają, że gardzimy Żydami.
-Tylko trzy, proszę pana? – brzmiała odpowiedź.
-Tylko trzy, panie Williams, tylko trzy.
Czułą na sobie oczy Martina, słyszała jego drwiące prychnięcie. Nienawidziła tego. Tak bardzo tego nienawidziła. I żeby było jeszcze gorzej, nie mogła oderwać wzroku od pustego miejsca Maxa. Martwiła się, zastanawiała się, gdzie był.
-więc, przywlekli ze sobą Czarną Śmierć, proszę pana, i rozprzestrzeniają zarazy. Zabierają nam prace i pieniądze i w nocy zabierają nasze dzieci i jedzą je podczas świąt religijnych. I...um, brutalnie zamordowali Pana, panie profesorze.
-Bardzo dobrze, panie Williams., A teraz, jak myślisz, czemu zamordowali Pana?
-Kto wie – Martin wzruszył ramionami. – Nie mogę myśleć jak Żyd.
Wiedziała, co teraz będzie, zanim jeszcze spojrzała na twarz nauczyciela. Wiedziała o co teraz zapyta.
-Zapytajmy kogoś, kto może, w takim razie. Panno Parker?
W milczeniu splotła dłonie i nie podniosła wzroku.
-Panno Parker? Czemu ukrzyżowaliście Chrystusa?
-Nie wiem, panie profesorze – odparła cicho, obawiając się reakcji nauczyciela. Dlaczego musiał się jej o to pytać? Dlaczego nie mógł zadać jej jakiegoś trudnego pytania z matematyki albo biologii?
Nienawidziła lekcji rasizmu. Wiedział o tym.
0Ni wiesz? – pan Rendall roześmiał się gorzko. – Oczywiście, że wiesz! Jesteś Żydem, musieli cię tego nauczyć!
Westchnęła i popatrzyła na niego do góry, niechętnie spotykając jego wzrok. Bała się powiedzieć to, co myślała, ale nie miała wyboru. Albo to, albo gniew nauczyciela.
-To nie prawda, panie profesorze. Nie ukrzyżowaliśmy go.
-Jakie to dziwne, panno Parker. Widzisz, Biblia mówi inaczej.
-Wasza Biblia mówi również o mężczyźnie idącym po wodzie, a w to przecież pan nie wierzy, prawda? – rzuciła, choć nie wiedziała dlaczego. – To mity, panie profesorze, mity z morałem.
Pan Rendall przemierzył salę trzema dużymi krokami i oparł się o jej ławkę, jego twarz była tylko kilka cali od jej twarzy.
-Nie chcę tego słyszeć w mojej klasie, panno Parker. Nie obchodzi mnie, co sobie myślisz albo w co wierzysz tak długo, dopóki siedzisz cicho – jego głos był niższy niż zazwyczaj i miał groźny ton, który niewymownie ja przestraszył. – Idź do kierownika szkoły. Rozmówię się z nim później.
Patrząc w ziemię, zebrała książki ignorując rozbawione szepty dookoła niej. Maria uśmiechnęła się do niej z sympatią, a Martin zaczął się głośno śmiać. Zwalczyła w sobie ochotę trzaśnięcia drzwiami – nie potrzebowała jeszcze bardziej denerwować nauczyciela – i poszła do gabinetu kierownika szkoły.
Gdy podeszłą bliżej, zauważyła, ze Max tam był, siedział na ławce naprzeciwko biura kierownika na korytarzu. Ulżyło jej nieco gdy wiedziała, ze wszystko z nim, było w porządku, ale nie chciała, by ich oczy spotkały się.
Nie pomógł jej. Nie wstawił się za nią.
Siedzieli tam w dziwnej ciszy przez chwilę, nie odzywając się, ale mieli świadomość, ze nie są sami. Obserwowała mur przed sobą i usiłowała usłyszeć, co mówił kierownik. Do jakiegoś szóstoklasisty. Nagle poczuła czyjąś rękę w swoich włosach, tak jakby czegoś szukała. Odwróciła głowę i spojrzała Maxowi w oczy. Trzymał w palcach niewielki listek, pomięty, brudny i w zaschniętym błocie.
-Miałaś to we włosach – przeprosił. Skinęła głową, nie bardzo wiedząc co zrobić. Chciała zapytać go wprost – czemu jej nie pomógł? – chciała zapytać go gdzie był, i chciała powiedzieć, że jest jej przykro – nie wiedziała z jakiego powodu – chciała
na niego nakrzyczeć... ale nie zrobiła nic.
Patrzyła tylko na niego, zastanawiając się, dlaczego po prostu tam stał, dlaczego ich nie powstrzymał.
Szóstoklasista wyszedł z biura i kierownik pojawił się w drzwiach.
-Panie Evans? – zapytał apatycznym głosem. Max wstał, na jego ustach pojawił się niewielki uśmiech, ona jednak nie uśmiechnęła się do niego z powrotem. Nie mogła. Zbyt wiele się wydarzyło.
Popatrzyła na niego chwile dłużej i nagle była sama, jedna sama w pustym korytarzu. Zniknął.
***
Cały czas zastanawiam się, co sprawiło że cały świat po prostu oszalał. Co się działo z tymi ludźmi? Czy musieli zrzucić z siebie ten osad wielowiekowej stagnacji, którego nie udało się zetrzeć I wojnie światowej? Może I wojna tylko podbudowała napięcie w Europie, spowodowała, że niedawne imperium, potężne Cesarstwo rozpadło się jak domek z kart, budząc jednocześnie marzenia o powrocie do wielkości? Czy można było tego uniknąć?
Niekończąca się Bitwa
Rozdział 11
Niemcy, marzec 1938
Brama otworzyła się, ruchowi towarzyszył głośny, zgrzytliwy dźwięk gdy ciężkie żelazo przekręcało się zardzewiałych zawiasach. Jego szbkie kroki były wyciszane przez wysoką trawę.
Beth Olam, tak to nazywała. Dom Wieczności. Dom Życia.
Trzymał w dłoniach osiem kwiatów. Osiem dalii na długich łodygach. Po jednej za każdy rok od czasu jej odejścia. Za każdą nową wiosnę po jej śmierci. Tylko on przynosił jej kwiaty. Jej grób był jedynym grobem, który miał kwiaty.
Ostrożnie unikając patrzenia na samotne drzewo na czubku wzgórza – z jakiegoś powodu zawsze wypełniało go to zawsze niewytłumaczalnym poczuciem smutku - przysiadł przy jej grobie by być bliżej niej. Mech pokrył już nagrobek i miał ochotę zdrapać go z granitu. Jednak paznokieć złamał się i cofnął rękę, pozwalając by opadła wzdłuż jego ciała. Wierzch jej nagrobka znowu był pełen kamieni, zdjął więc część z nich i na ich miejscu, przed jej imieniem, położył kwiaty.
To już tak długo. Za długo. Nie było jej za długo. Osiem lat, choć wydawało sę to być wiecznością. Nie wiedział, ile ją znał. Trzydzieści lat, być może. Wydawało się być to takie krótkie, o wiele krótsze niż czas kiedy jej nie było.
I jednocześnie nie mógł powiedzieć, jak długo ją kochał. Na długo zanim poznał Diane, zakochał się w niej i nawet już po swoim małżeństwie, wciąż ją kochał, w pełni świadomy beznadziejności tego uczucia. Nie mógł przestać.
Christina... Była taka piękna, tak niesamowicie piękna... Długie, miękkie włosy które błyszczały tylko dla niego i rzucały na jej twarz ten piękny blask, i jej żywe, zielone oczy, pełne iskierek ilekroć był w pobliżu niej. Wciąż nie wierzył, że jej nie było. W każdej chwili mógł przywołać w pamięci jej twarz, mógł czuć jak wyciąga do niego rękę w środku nocy. Były chwile w których mógł przysiąc, że ją słyszał, czuł jej oddech na karku.
Ale ona umarła. Zaczęło się od niegroźnego przeziębienia. Przemoczyła się na deszczu gdy szła się z nim spotkać i nie miał czasu porządnie się wytrzeć. Wkrótce przemieniło się to w cios znacznie gorszego niż przeziębienie. Doktor orzekł, ze to zapalenie płuc. Nie koniecznie śmiertelne, choć tak było w jej przypadku. Powiedział Diane o niej na dwa tygodnie przed jej odejściem. Nie była całkowicie zaskoczona, jak mu później powiedziała. Bolało go, ze cały czas miała podejrzenia. Jak wiele musiała mieć wątpliwości, jak bolesne musiało być jej życie... Nie zasługiwała na to. Była dobrą kobietą, idealna żoną a on nie potrafił jej kochać tak, jak kochał Christinę.
Gdy ułożył kwiaty, wziął głęboki wdech i odetchnął. Usiadł na ziemi, podciągnął kolana i oparł o nie znużoną głowę. Kilka łez upadło na ziemię. Patrzył, jak wyschnięta ziemia wciąga je szybko. Osiem lat... tak długo... To już tak długo...
Jego wzrok podążył w kierunku drzewa, tak, jakby sam siebie chciał ukarać, torturować siebie niewyobrażalnym smutkiem, który czuł. Przeraził się nieco widząc pod wierzba znajomą figurkę, zwiniętą i skuloną, tak jakby upadł na ziemię.
-Max? – zawołał cicho, nie chcąc niszczyć atmosfery cmentarza, nie chcąc przeszkadzać śmierci. Jego syn popatrzył w górę, jego oczy były czerwone i zapuchnięte.
-Płakałeś? – zapytał, jego głos był niepewny i drżący.
Max wstał i zszedł ze wzgórza ku niemu.
-Nie – powiedział. Obaj wiedzieli, ze kłamał. – A ty?
-Nie – Philip skłamał bez zająknięcia. – Nie, nie płakałem.
Jego syn skinął głową, obserwując jego twarz. Philip wiedział, co tam zobaczył. Łzy, które płynęły kilka sekund wcześniej.
-Nie powinieneś być w szkole? – zapytał, tak jakby to sobie teraz uświadomił.
-Nie powinieneś być w pracy? – zadrżał Max.
-Mam lunch – odparł Philip. – Twoja przerwa natomiast skończyła się czterdzieści minut temu. Co ty tutaj robisz?
Jedyna odpowiedzią było kolejne wzruszenie ramionami. W jakiś sposób ta obojętność zdenerwowała go i wiedział, ze jego syn widzi to.
-Wraca pan do szkoły, natychmiast – powiedział Philip, jego głos był dziwnie oficjalny i sztywny. Max jakby nie zwracał uwagi na jego słowa, tylko patrzył się na niego.
-Nie usunąłeś kamieni, prawda? – zapytał a Philip podążył za jego wzrokiem, popatrzył w dół na grób Christiny.
-Nie. Nie usunąłem. A co?
-Myślałem, ze widziałem jak to robisz. Nie powinieneś tego robić. Były położone przez wizytujacych – powiedział Max gdy bardzo wolno szli do wyjścia z cmentarza.
-Wizytujacy kładą kamienie na grobach? – powtórzył zaskoczony Philip.
-Tak.
-Ale... dlaczego?
Jego syn wzruszył ramionami i spojrzał do tyłu na cmentarz.
-Nie wiem – odparł szczerze – Po prostu tak słyszałem.
Rzucając krótkie spojrzenie na grób Christiny, skinął swojemu synowi głową. Kładzenie kamieni na czyimś grobie nie było wcale takie głupie... Kwiaty umierają na deszczu i zimnie, kamienie trwają. Kamienie nie czują.
***
-Panie Williams, proszę podać trzy cechy, które sprawiają, że gardzimy Żydami.
-Tylko trzy, proszę pana? – brzmiała odpowiedź.
-Tylko trzy, panie Williams, tylko trzy.
Czułą na sobie oczy Martina, słyszała jego drwiące prychnięcie. Nienawidziła tego. Tak bardzo tego nienawidziła. I żeby było jeszcze gorzej, nie mogła oderwać wzroku od pustego miejsca Maxa. Martwiła się, zastanawiała się, gdzie był.
-więc, przywlekli ze sobą Czarną Śmierć, proszę pana, i rozprzestrzeniają zarazy. Zabierają nam prace i pieniądze i w nocy zabierają nasze dzieci i jedzą je podczas świąt religijnych. I...um, brutalnie zamordowali Pana, panie profesorze.
-Bardzo dobrze, panie Williams., A teraz, jak myślisz, czemu zamordowali Pana?
-Kto wie – Martin wzruszył ramionami. – Nie mogę myśleć jak Żyd.
Wiedziała, co teraz będzie, zanim jeszcze spojrzała na twarz nauczyciela. Wiedziała o co teraz zapyta.
-Zapytajmy kogoś, kto może, w takim razie. Panno Parker?
W milczeniu splotła dłonie i nie podniosła wzroku.
-Panno Parker? Czemu ukrzyżowaliście Chrystusa?
-Nie wiem, panie profesorze – odparła cicho, obawiając się reakcji nauczyciela. Dlaczego musiał się jej o to pytać? Dlaczego nie mógł zadać jej jakiegoś trudnego pytania z matematyki albo biologii?
Nienawidziła lekcji rasizmu. Wiedział o tym.
0Ni wiesz? – pan Rendall roześmiał się gorzko. – Oczywiście, że wiesz! Jesteś Żydem, musieli cię tego nauczyć!
Westchnęła i popatrzyła na niego do góry, niechętnie spotykając jego wzrok. Bała się powiedzieć to, co myślała, ale nie miała wyboru. Albo to, albo gniew nauczyciela.
-To nie prawda, panie profesorze. Nie ukrzyżowaliśmy go.
-Jakie to dziwne, panno Parker. Widzisz, Biblia mówi inaczej.
-Wasza Biblia mówi również o mężczyźnie idącym po wodzie, a w to przecież pan nie wierzy, prawda? – rzuciła, choć nie wiedziała dlaczego. – To mity, panie profesorze, mity z morałem.
Pan Rendall przemierzył salę trzema dużymi krokami i oparł się o jej ławkę, jego twarz była tylko kilka cali od jej twarzy.
-Nie chcę tego słyszeć w mojej klasie, panno Parker. Nie obchodzi mnie, co sobie myślisz albo w co wierzysz tak długo, dopóki siedzisz cicho – jego głos był niższy niż zazwyczaj i miał groźny ton, który niewymownie ja przestraszył. – Idź do kierownika szkoły. Rozmówię się z nim później.
Patrząc w ziemię, zebrała książki ignorując rozbawione szepty dookoła niej. Maria uśmiechnęła się do niej z sympatią, a Martin zaczął się głośno śmiać. Zwalczyła w sobie ochotę trzaśnięcia drzwiami – nie potrzebowała jeszcze bardziej denerwować nauczyciela – i poszła do gabinetu kierownika szkoły.
Gdy podeszłą bliżej, zauważyła, ze Max tam był, siedział na ławce naprzeciwko biura kierownika na korytarzu. Ulżyło jej nieco gdy wiedziała, ze wszystko z nim, było w porządku, ale nie chciała, by ich oczy spotkały się.
Nie pomógł jej. Nie wstawił się za nią.
Siedzieli tam w dziwnej ciszy przez chwilę, nie odzywając się, ale mieli świadomość, ze nie są sami. Obserwowała mur przed sobą i usiłowała usłyszeć, co mówił kierownik. Do jakiegoś szóstoklasisty. Nagle poczuła czyjąś rękę w swoich włosach, tak jakby czegoś szukała. Odwróciła głowę i spojrzała Maxowi w oczy. Trzymał w palcach niewielki listek, pomięty, brudny i w zaschniętym błocie.
-Miałaś to we włosach – przeprosił. Skinęła głową, nie bardzo wiedząc co zrobić. Chciała zapytać go wprost – czemu jej nie pomógł? – chciała zapytać go gdzie był, i chciała powiedzieć, że jest jej przykro – nie wiedziała z jakiego powodu – chciała
na niego nakrzyczeć... ale nie zrobiła nic.
Patrzyła tylko na niego, zastanawiając się, dlaczego po prostu tam stał, dlaczego ich nie powstrzymał.
Szóstoklasista wyszedł z biura i kierownik pojawił się w drzwiach.
-Panie Evans? – zapytał apatycznym głosem. Max wstał, na jego ustach pojawił się niewielki uśmiech, ona jednak nie uśmiechnęła się do niego z powrotem. Nie mogła. Zbyt wiele się wydarzyło.
Popatrzyła na niego chwile dłużej i nagle była sama, jedna sama w pustym korytarzu. Zniknął.
***
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 8 guests