T: Uphill Battle [by Anais Nin]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Jest już początek akapitu drugiego, dialog z rozdziału trzeciego, kawałek dialogu z czwartego oraz wizja drugiego i piątego...
התשׂכח אשׂה עולה מרחם בן בטנה גם אלה תשׂכחנה ואנכי לא אשׂכחך
הן על כפים חקתיך
comprendo.info - co autor miał na myśli - interpretacje piosenek
הן על כפים חקתיך
comprendo.info - co autor miał na myśli - interpretacje piosenek
Anais - especially for You - I've added the Dutch language pack to this board. Now you can change language in the Profile. And of course - You can invite here your friends and create german threads if you haven't got your own forum. (It is official intitation )
Last edited by {o} on Fri Jan 02, 2004 9:11 am, edited 1 time in total.
התשׂכח אשׂה עולה מרחם בן בטנה גם אלה תשׂכחנה ואנכי לא אשׂכחך
הן על כפים חקתיך
comprendo.info - co autor miał na myśli - interpretacje piosenek
הן על כפים חקתיך
comprendo.info - co autor miał na myśli - interpretacje piosenek
For me? Really? That's so sweet! *hugs* Thank you!{o} wrote:Anais - especially for You - I've added the Dutch language pack to this board. Now you can change language in the Profile. And of course - You can invite here your friends and create german threads if you haven't got your own forum. (It is official intitation )
You know, I actually don't know any other Dutch fans. We're very rare. We don't have an own forum - that is, not one that I'm aware of. My German basically sucks, so I probably won't be creating any German threads. I don't think anyone would read a Dutch thread, either. But thanks anyway! Everyone here is so very kind!
Lizziet: Thanks! Season 3 hasn't been broadcast here. The channel that used to air Roswell didn't buy it, and I don't think they'll ever show it. I hope it will be published on DVD...
Stefanie xxx
I wrote german? Of course I meant Dutch Why I wrote german? Maybe because word 'Dutch' is similar to 'Deutsch'
התשׂכח אשׂה עולה מרחם בן בטנה גם אלה תשׂכחנה ואנכי לא אשׂכחך
הן על כפים חקתיך
comprendo.info - co autor miał na myśli - interpretacje piosenek
הן על כפים חקתיך
comprendo.info - co autor miał na myśli - interpretacje piosenek
Lynn, thank you so much for warm reception It's very nice. And I hope that I'll have some time for translating, but I'm not so sure, my winter holidays will be really absorbing and then I'm going to France, so maybe in a year I'll be done...
Niekończąca się Bitwa
Rozdział 7
Niemcy, sierpień 1934
Siedziała na ich małym podwórku, szczupłe nogi podwinęła pod siebie. Kilka kosmyków ciemnych włosów powiewało na wietrze, tańcząc lekko w późnym, letnim słońcu, choć jeszcze raz usiłowała założyć je za uszy. Siedziała tam z zamkniętymi oczami, wsłuchując się w piosenkę, którą śpiewały ptaki, symfonia powoli płynęła ku niej, wypełniając powietrze dookoła niej i mieszając się ze słodkim zapachem żywicy i bzu.
Miękka, wysoka trawa łaskotała jej bose stopy i skórę na łydkach pod jej nieco przykrótką spódniczką,
Szybko urosła przez ostatnie dwa lata – choć wciąż była bardzo drobna i szczupła – a jej rodzina nie mogła pozwolić sobie na nowe ubrania. Nie w tych trudnych czasach.
Zmęczywszy się zabawą z jej włosami, wiatr zainteresował się książką leżącą na jej kolanach, starą i grubą, której okładka była postrzępiona i pomarszczona. Miękkie podmuchy wiatru przerwacały strony, jedna po drugiej i dziwne, trudne litery obcego języka przepływały szybko. Język, który wciąż usiłowała zrozumieć, choć jednocześnie nie chciała się go uczyć. On właśnie był jedną z tych rzeczy, które sprawiały że była inna. To właśnie sprawiało, że była obca, co powstrzymywało innych przed akceptacją.
Wsunęła palce stóp w ciemny piasek, nie myśląc o brudzie, i przeciągnęła się leniwie. Czekało ją jeszcze kilka tygodni wakacji, a potem wróci do szkoły. Ta sama klasa, te same osoby, nowy nauczyciel. I to właśnie ją przerażało. Przez ostatnie dwa lata uczył ją pan Connor. Pomagał jej w lekcjach, uspokajał ją nawet gdy Kurt – Kurt, najbardziej nielubiany w klasie – odmówił siedzenia z nią. Pan Connor był dla niejbardzo miły, ale dyrektor zdecydował zastąpić go innym nauczycielem. Pan Connor miał teraz uczyć pierwsze klasy, ich klasę miał przejąć ktoś inny.
Przytłumione głosy przyciągnęły jej uwagę, otworzyła więc oczy i zmrużyła je natychmiast przed jasnymi promieniami słońca. Jej rodzice stali w kuchni rozmawiając nerwowo i żywo gestykulując. Podniosła się i wygładziła spódniczkę, poczym podeszła na palcach do okna z książką w ręku, nadstawiając uszy, ciekawa o co kłócili się jej rodzice.
-... to nie jest nieważne, Nancy! Owszem, wiedzieliśmy,że to się stanie prędzej czy później, i owszem, był już ulubieńcem Hitlera i zrobił tak, jak Hitler chciał zacząć, ale teraz...
-Jeffrey, on był stary. Umarł. Takie rzeczy się zdarzają! Nie rób z tego tragedii, proszę...
Liz wstrzymała oddech i podniosła głowę chcąc rzucić szybkie spojrzenie na kuchnię. Jej matka siedziała na kuchennym krześle i trzymała głowę w dłoniach, wsunęła palce we włosy. Jej ojciec zdawał się chodzić nerwowo po pokoju, krok po kroku, obracając się na piętach, zmieniając kierunek i chodził dalej.
-On ma teraz władzę absolutną. Główny Dowódca, oto czym jest! Głowa Państwa, Führer, Prezydent! – jej ojciec wyrzucał z siebie słowa z palącą nienawiścią. – Nic go nie zatrzyma, Nancy, nic...
Pokonany, zrezygnowany ton wziął nad nim górę, złość wydawała się powoli rozmywać.
-Jeff... nie martwmy się za bardzo, dobrze? Nie oczekujesz, że powtórzą się wydarzenia z ubiegłorocznego maja, prawda?
Liz zamarła zastanawiając się o czym mówiła jej matka. Wciąż pamiętała, co stało się w maju, oczywiście, że pamiętała. To była środa gdy wróciła wcześniej do domu a jej ojciec zaczął panikować, Co później zresztą zdarzało mu się dość często. Jakieś ważne książki zostały spalone, a jej ojciec dostał szału mówiąc o politykach, opozycjonistach i dyktatorach i takich różnych podobnych. Nigdy nie rozumiała, czemu robił o to tyle hałasu.
-... tylko początek. Słyszałaś jak o nas mówił, o chorych, o Cyganach? Widziałaś, co zrobił swoim własnym ludziom w Noc Długich Noży? On jest chory, mówię ci to. Czy wiesz, że jeden z jego ludzi – Schultze chyba – zaproponował sterylizację ludzi z chorobami psychicznymi? Czy wiesz, że on niemalże błagał o eutanazję?
Zmarszczyła czoło a jej brwii zetknęły się. Jeszcze nigdy nie słyszała, żeby jej ojciec używał tylu trudnych słów zaledwie w kilku zdaniach. Co one oznaczały?
-... pozwól im usłyszeć, kochanie. Wszystko będzie dobrze. Ale teraz martwię się raczej o Liz...
Urywane słowa matki jeszcze bardziej wzbudziły jej ciekawość i starała się słuchać uważniej. Jej ojciec podszedł do okna i musiała cofnąć się o krok by jej nie zauważył.
-... nie ma przyjaciół... nowy nauczyciel... przetrwa?
Oburzenie sprawiło, że jej serce zabiło szybciej. Miała przyjaciół! Maria była jej przyjaciółką i pan Connor był przyjacielem, i Kyle, i ciocia Caroline, i... i Max. Wciąż uważała Maxa za przyjaciela. Nigdy nie rozmawiali, nie chodzili razem do domu jak kiedyś, nic nie robili razem, ale obserwowała go. Obserwowała go i widziala, że również ją obserwuje. Wciąż byli przyjaciółmi a przyjamniej ona tak myślała.
-Jim powiedział mi, że pan Rendall jest porządnym facetem. Nie będzie dla niej zbyt ostry.
-Mam nadzieję – odparła cicho matka. – Naprawdę mam taką nadzieję.
***
Niemcy, czerwiec 1935
Jej włosy były na plecach, związane w mocny kucyk. Jej język czasami wysuwał się z ust gdy pochylała się i pisała upragnioną odpowiedź do zadania. Jej wzrok był zamyślony i skupiony i nic nie mogło jej przeszkodzić, nawet bójka Nata i Kurta.
Pamiętał jak często siadał obok niej, każdego dnia przez cały rok. Nigdy wcześniej nie widział tego typu rzeczy, nigdy nie zwracał na nie uwagi. Ale teraz, teraz gdy była tak blisko a jednak tak daleko od niego, widział wszystko. Zauważył jak zawsze przygryzała końcówkę ołówka gdy bardzo mocno myślała. Zauważył, jak uśmiecha się gdy Maria odrwaca się by coś jej powiedzieć.
I bolało go to.
Tak bardzo go bolało.
Tak bardzo chciał po prostu do niej podejść, powiedzieć jej o Sugarze i zobaczyć jej współczującą twarz. Chciał by go przytuliła, pocieszyła i powiedziała, że wszystko będzie dobrze. Ale nie mógł.
Po prostu nie mógł.
***
-Co się stało Maxowi? – Liz zapytała ciekawie Marii gdy siedziały na placu zabaw nieco oddlalone od
Reszty dzieci. – Dlaczego jest taki...
-Taki smutny? – dokończyła za nią Maria przesypując między palcami ziarenka piasku. – Sugar umarł, dwa dni temu. Max powiedział, że potrącił go samochód.
Twarz Liz zmieniła się gdy odwróciła się by spojrzeć na niego. Nie grał w piłkę nożną z innymi chłopcami tak jak kiedyś to robił, ale siedział pod dużym dębem, kopiąc ciemny piasek butem. Przefiltrowane przez liście słońce oświetlało jego twarz, ale wydawał się to zignorować, przesuwając się dalj w cień.
-Naprawdę? – zapytała, nie dlatego jednak, że wątpiła w słowa Marii.
Po prostu nie wiedziała co innego ma powiedzieć.
-Tak. Powiedział mi to dziś rano. Jego ojciec chciał kupić mu nowego psa, ale Max nie chce innego. Chce po prostu z powrotem Sugara.
Liz nie pozwoliła sobie być zazdrosna o to, że Maria wiedziała, co działo się w życiu Maxa, że mogła z nim rozmawiać, bawić się z nim, ale zamiast tego skoncentrowała się na samotnej figurce Maxa.
-Mój tata powiedział, że nie możesz iść z nami na basen. Dlaczego nie?
-Już nie wpuszczają tam Żydów – odparła Liz, odsuwając od siebie pytanie poprzez machnięcie ręką. – Nie widziałaś napisów? Juden Verboten?
Maria milczała przez chwilę a potem potrząsnęła głową.
-Więc gdzie będziesz? Pójdziesz do domu?
Odwracając wzrok od dawnego przyjaciela spojrzała w górę na Marię.
-Zostanę w szkole dopóki nie wrócicie – odparła cicho. – Pan Rendall dał mi jakieś książki i ołówki, więc nie będę się nudzić.
-To obleśne.
Liz wzdrygnęła sie lekko słysząc język Marii.
-Nie jest tak źle. Kyle, Pieter i Gerard też zostają w szkole, ale chyba będą musieli być w swoich klasach.
Maria zrobiła jakiś grymas i narysowała na piasku kwiatka z długimi, ale opadającymi liścmi. Liz pomyślała, że wygląda jak zwiędła róża lub uschnięta stokrotka.
-W porządku – ciągnęła cicho. – Mogę zostać sama.
***
Jej ołówek przesuwał się szybko po zżółkniętym papierze, ledwo widoczne delikatne przerywane linie stawały się coraz mocniejsze. W pustej, ledwo oświetlonej sali lekcyjnej panowała cisza przerywana jedynie trzeszczeniem krzesła i skrzypieniem ołówka. Kilka promieni słońca przedzierało się przez ciemne zasłony i pomagały jej, oświetlając kawałek papieru.
Wkrótce ukazał się przed nią obrazek. Rysunek nie był idealny; nigdy nie była specjalnie dobra w rysowaniu, choć jednocześnie nie była najgorsza. Niektóre linie i cienie nie powinny były znajdować się tam, gdzie były, niektóre miejsca były zbyt ciemne, a inne zbyt jasne. Ale to nic nie znaczylo. Była zadowolona z tego rysunku i tylko to się liczyło. Jeśli jej się podobał, to jemu spodoba się tym bardziej.
Kręcąc się beztrosko napisała jego imię. Złożyła ostrożnie kartkę, napisała „L” na wierzchu i położyła Ją w jego ławce. A ptem chwyciła swoje książki i zaczęła robić pracę domową, którą miała wykonać.
***
-Och, nie bądź tchórzem! – zawołała do niego Maria chlapiąc na niego wodą. Zanurkował pod wodę i po chwili wynurzył się prychając na wszystkie strony.
-Zapłacisz za to! – powiedział ostrzegawczym tonem ale jego szeroki uśmiech zdradził go. Nigdy nie mógł być na nią zły. Była zaledwie drobną dziewczynką, ale miała w sobie mnóstwo energii. Nigdy nie mógł za nią nadążyć i na wiele sposobów sprawiała, że dzięki niej czuł się bliżej Liz.
Nie było jej z nimi. W jakiś sposób ożywiło go to, ale jednocześnie czuł się pusty. Maria usiłowała wyjaśnić jej nieobecność, ale wciąż nie rozumiał. To nie miało żadnego sensu. W zeszłym roku poszła z nimi na basen. Dlaczego nie mogła pójść w tym roku?
Otoczył Marię ramionami i walczyli razem przez chwilę dopóki oboje nie znaleźli się pod wodą. Gdy wynurzyli się ponad powierzchnię, każde z nich starało się utrzymać to drugie pod wodą, śmiejąc się i krzycząc.
Było wesoło, ale nie cicho.
Wracali do szkoły w parach. Szedł sam, potrzebował nieco czasu by móc spokojnie pomyśleć. Tak bardzo tęsknił za Sugarem. Gdy wrócił wczoraj do domu, niemalże oczekiwał, że Sugar powita go przy drzwiach, choć wiedział, że jego pies nie żył i że nigdy nie wróci.
-Chodźcie, dzieciaki! Nie popychaj go! Christel, przestań ciągnąć Amandę za włosy!
Wydawało się, że pan Rendall miał trudności z utrzymanmiem spokoju i Max nie mógł powstrzymać uśmieszku. Pan Connor nigdy nie miał takich problemów.
Liz była już w ich sali i czekała na nich. Jej oczy spotkały się z jego tak, jakby szukała ich, ale zaraz odwróciła wzrok. Wsunął się na swoje miejsce i podniósł blat ławki by wyjąć jego książki. Na jego zeszytach leżała kartka papieru, podniósł ją z ciekawością i rozwinął ją. Niewielkie, lekko zakręcone litery układały się w słowo „Sugar” tuż obok obrazka niewielkiego psa ze zbyt dużymi uszami. Sugar, jego Sugar. Jego góra warga zadrżała lekko gdy odwrócił kartkę usiłując zobaczyć czy coś jeszcze było napisane, coś jeszcze, co powinien wiedzieć.
Kartka była podpisana niewielkim „L” w jednym z rogów. Jego oczy przesunęły się ku niej, gdzie siedziała, odwrócona do niego plecami. Spojrzał w dół na kartkę i złożył ją z powrotem. Ostrożnie włożył ją do kieszeni bluzy i wziął książki, choć w oczach błyszczały mu łzy.
Obiecał sobie, że znajdzie sposób, by jej podziękować.
***
Niemcy, czerwiec 1935
Weszła do klasy jako pierwsza. Jak zawsze. Lubiła siedzieć tam, całkiem sama, otoczona ciemnościami. Wolała to niż bycie na zewnątrz, razem z dziećmi, które nie chciały z nią rozmawiać i bawić się z nią.
Gdy otworzyła swoją ławkę, jej wzrok padł na dwa kwiaty, związane razem czerwoną wstążką. Poznała je – pochodziły z ogródka pana Connora – i na kącikach jej ust pojawił się początek uśmiechu. Delikatnie pogładziła palcem aksamitne płatki i odłożyła je na bok tak, by nie uszkodziły ich książki.
Dzwonek szkolny zadzwonił i dźwięki krzyczących i biegających dzieci wypełniły szkołę. Szybko wzięła książki i zamknęła blat ławki, nie chcąc dzielić tego sekretu z nikim innym.
Wkrótce Max wszedł do sali z jakimiś nowymi przyjaciółmi. Jego wzrok natychmiast popłynął w jej kierunku i uśmiechnęła się do niego leciutko dziękując mu. Jego usta nie odzwajemniły uśmiechu, ale oczy tak.
Znała jego oczy.
One nigdy nie kłamały.
Niekończąca się Bitwa
Rozdział 7
Niemcy, sierpień 1934
Siedziała na ich małym podwórku, szczupłe nogi podwinęła pod siebie. Kilka kosmyków ciemnych włosów powiewało na wietrze, tańcząc lekko w późnym, letnim słońcu, choć jeszcze raz usiłowała założyć je za uszy. Siedziała tam z zamkniętymi oczami, wsłuchując się w piosenkę, którą śpiewały ptaki, symfonia powoli płynęła ku niej, wypełniając powietrze dookoła niej i mieszając się ze słodkim zapachem żywicy i bzu.
Miękka, wysoka trawa łaskotała jej bose stopy i skórę na łydkach pod jej nieco przykrótką spódniczką,
Szybko urosła przez ostatnie dwa lata – choć wciąż była bardzo drobna i szczupła – a jej rodzina nie mogła pozwolić sobie na nowe ubrania. Nie w tych trudnych czasach.
Zmęczywszy się zabawą z jej włosami, wiatr zainteresował się książką leżącą na jej kolanach, starą i grubą, której okładka była postrzępiona i pomarszczona. Miękkie podmuchy wiatru przerwacały strony, jedna po drugiej i dziwne, trudne litery obcego języka przepływały szybko. Język, który wciąż usiłowała zrozumieć, choć jednocześnie nie chciała się go uczyć. On właśnie był jedną z tych rzeczy, które sprawiały że była inna. To właśnie sprawiało, że była obca, co powstrzymywało innych przed akceptacją.
Wsunęła palce stóp w ciemny piasek, nie myśląc o brudzie, i przeciągnęła się leniwie. Czekało ją jeszcze kilka tygodni wakacji, a potem wróci do szkoły. Ta sama klasa, te same osoby, nowy nauczyciel. I to właśnie ją przerażało. Przez ostatnie dwa lata uczył ją pan Connor. Pomagał jej w lekcjach, uspokajał ją nawet gdy Kurt – Kurt, najbardziej nielubiany w klasie – odmówił siedzenia z nią. Pan Connor był dla niejbardzo miły, ale dyrektor zdecydował zastąpić go innym nauczycielem. Pan Connor miał teraz uczyć pierwsze klasy, ich klasę miał przejąć ktoś inny.
Przytłumione głosy przyciągnęły jej uwagę, otworzyła więc oczy i zmrużyła je natychmiast przed jasnymi promieniami słońca. Jej rodzice stali w kuchni rozmawiając nerwowo i żywo gestykulując. Podniosła się i wygładziła spódniczkę, poczym podeszła na palcach do okna z książką w ręku, nadstawiając uszy, ciekawa o co kłócili się jej rodzice.
-... to nie jest nieważne, Nancy! Owszem, wiedzieliśmy,że to się stanie prędzej czy później, i owszem, był już ulubieńcem Hitlera i zrobił tak, jak Hitler chciał zacząć, ale teraz...
-Jeffrey, on był stary. Umarł. Takie rzeczy się zdarzają! Nie rób z tego tragedii, proszę...
Liz wstrzymała oddech i podniosła głowę chcąc rzucić szybkie spojrzenie na kuchnię. Jej matka siedziała na kuchennym krześle i trzymała głowę w dłoniach, wsunęła palce we włosy. Jej ojciec zdawał się chodzić nerwowo po pokoju, krok po kroku, obracając się na piętach, zmieniając kierunek i chodził dalej.
-On ma teraz władzę absolutną. Główny Dowódca, oto czym jest! Głowa Państwa, Führer, Prezydent! – jej ojciec wyrzucał z siebie słowa z palącą nienawiścią. – Nic go nie zatrzyma, Nancy, nic...
Pokonany, zrezygnowany ton wziął nad nim górę, złość wydawała się powoli rozmywać.
-Jeff... nie martwmy się za bardzo, dobrze? Nie oczekujesz, że powtórzą się wydarzenia z ubiegłorocznego maja, prawda?
Liz zamarła zastanawiając się o czym mówiła jej matka. Wciąż pamiętała, co stało się w maju, oczywiście, że pamiętała. To była środa gdy wróciła wcześniej do domu a jej ojciec zaczął panikować, Co później zresztą zdarzało mu się dość często. Jakieś ważne książki zostały spalone, a jej ojciec dostał szału mówiąc o politykach, opozycjonistach i dyktatorach i takich różnych podobnych. Nigdy nie rozumiała, czemu robił o to tyle hałasu.
-... tylko początek. Słyszałaś jak o nas mówił, o chorych, o Cyganach? Widziałaś, co zrobił swoim własnym ludziom w Noc Długich Noży? On jest chory, mówię ci to. Czy wiesz, że jeden z jego ludzi – Schultze chyba – zaproponował sterylizację ludzi z chorobami psychicznymi? Czy wiesz, że on niemalże błagał o eutanazję?
Zmarszczyła czoło a jej brwii zetknęły się. Jeszcze nigdy nie słyszała, żeby jej ojciec używał tylu trudnych słów zaledwie w kilku zdaniach. Co one oznaczały?
-... pozwól im usłyszeć, kochanie. Wszystko będzie dobrze. Ale teraz martwię się raczej o Liz...
Urywane słowa matki jeszcze bardziej wzbudziły jej ciekawość i starała się słuchać uważniej. Jej ojciec podszedł do okna i musiała cofnąć się o krok by jej nie zauważył.
-... nie ma przyjaciół... nowy nauczyciel... przetrwa?
Oburzenie sprawiło, że jej serce zabiło szybciej. Miała przyjaciół! Maria była jej przyjaciółką i pan Connor był przyjacielem, i Kyle, i ciocia Caroline, i... i Max. Wciąż uważała Maxa za przyjaciela. Nigdy nie rozmawiali, nie chodzili razem do domu jak kiedyś, nic nie robili razem, ale obserwowała go. Obserwowała go i widziala, że również ją obserwuje. Wciąż byli przyjaciółmi a przyjamniej ona tak myślała.
-Jim powiedział mi, że pan Rendall jest porządnym facetem. Nie będzie dla niej zbyt ostry.
-Mam nadzieję – odparła cicho matka. – Naprawdę mam taką nadzieję.
***
Niemcy, czerwiec 1935
Jej włosy były na plecach, związane w mocny kucyk. Jej język czasami wysuwał się z ust gdy pochylała się i pisała upragnioną odpowiedź do zadania. Jej wzrok był zamyślony i skupiony i nic nie mogło jej przeszkodzić, nawet bójka Nata i Kurta.
Pamiętał jak często siadał obok niej, każdego dnia przez cały rok. Nigdy wcześniej nie widział tego typu rzeczy, nigdy nie zwracał na nie uwagi. Ale teraz, teraz gdy była tak blisko a jednak tak daleko od niego, widział wszystko. Zauważył jak zawsze przygryzała końcówkę ołówka gdy bardzo mocno myślała. Zauważył, jak uśmiecha się gdy Maria odrwaca się by coś jej powiedzieć.
I bolało go to.
Tak bardzo go bolało.
Tak bardzo chciał po prostu do niej podejść, powiedzieć jej o Sugarze i zobaczyć jej współczującą twarz. Chciał by go przytuliła, pocieszyła i powiedziała, że wszystko będzie dobrze. Ale nie mógł.
Po prostu nie mógł.
***
-Co się stało Maxowi? – Liz zapytała ciekawie Marii gdy siedziały na placu zabaw nieco oddlalone od
Reszty dzieci. – Dlaczego jest taki...
-Taki smutny? – dokończyła za nią Maria przesypując między palcami ziarenka piasku. – Sugar umarł, dwa dni temu. Max powiedział, że potrącił go samochód.
Twarz Liz zmieniła się gdy odwróciła się by spojrzeć na niego. Nie grał w piłkę nożną z innymi chłopcami tak jak kiedyś to robił, ale siedział pod dużym dębem, kopiąc ciemny piasek butem. Przefiltrowane przez liście słońce oświetlało jego twarz, ale wydawał się to zignorować, przesuwając się dalj w cień.
-Naprawdę? – zapytała, nie dlatego jednak, że wątpiła w słowa Marii.
Po prostu nie wiedziała co innego ma powiedzieć.
-Tak. Powiedział mi to dziś rano. Jego ojciec chciał kupić mu nowego psa, ale Max nie chce innego. Chce po prostu z powrotem Sugara.
Liz nie pozwoliła sobie być zazdrosna o to, że Maria wiedziała, co działo się w życiu Maxa, że mogła z nim rozmawiać, bawić się z nim, ale zamiast tego skoncentrowała się na samotnej figurce Maxa.
-Mój tata powiedział, że nie możesz iść z nami na basen. Dlaczego nie?
-Już nie wpuszczają tam Żydów – odparła Liz, odsuwając od siebie pytanie poprzez machnięcie ręką. – Nie widziałaś napisów? Juden Verboten?
Maria milczała przez chwilę a potem potrząsnęła głową.
-Więc gdzie będziesz? Pójdziesz do domu?
Odwracając wzrok od dawnego przyjaciela spojrzała w górę na Marię.
-Zostanę w szkole dopóki nie wrócicie – odparła cicho. – Pan Rendall dał mi jakieś książki i ołówki, więc nie będę się nudzić.
-To obleśne.
Liz wzdrygnęła sie lekko słysząc język Marii.
-Nie jest tak źle. Kyle, Pieter i Gerard też zostają w szkole, ale chyba będą musieli być w swoich klasach.
Maria zrobiła jakiś grymas i narysowała na piasku kwiatka z długimi, ale opadającymi liścmi. Liz pomyślała, że wygląda jak zwiędła róża lub uschnięta stokrotka.
-W porządku – ciągnęła cicho. – Mogę zostać sama.
***
Jej ołówek przesuwał się szybko po zżółkniętym papierze, ledwo widoczne delikatne przerywane linie stawały się coraz mocniejsze. W pustej, ledwo oświetlonej sali lekcyjnej panowała cisza przerywana jedynie trzeszczeniem krzesła i skrzypieniem ołówka. Kilka promieni słońca przedzierało się przez ciemne zasłony i pomagały jej, oświetlając kawałek papieru.
Wkrótce ukazał się przed nią obrazek. Rysunek nie był idealny; nigdy nie była specjalnie dobra w rysowaniu, choć jednocześnie nie była najgorsza. Niektóre linie i cienie nie powinny były znajdować się tam, gdzie były, niektóre miejsca były zbyt ciemne, a inne zbyt jasne. Ale to nic nie znaczylo. Była zadowolona z tego rysunku i tylko to się liczyło. Jeśli jej się podobał, to jemu spodoba się tym bardziej.
Kręcąc się beztrosko napisała jego imię. Złożyła ostrożnie kartkę, napisała „L” na wierzchu i położyła Ją w jego ławce. A ptem chwyciła swoje książki i zaczęła robić pracę domową, którą miała wykonać.
***
-Och, nie bądź tchórzem! – zawołała do niego Maria chlapiąc na niego wodą. Zanurkował pod wodę i po chwili wynurzył się prychając na wszystkie strony.
-Zapłacisz za to! – powiedział ostrzegawczym tonem ale jego szeroki uśmiech zdradził go. Nigdy nie mógł być na nią zły. Była zaledwie drobną dziewczynką, ale miała w sobie mnóstwo energii. Nigdy nie mógł za nią nadążyć i na wiele sposobów sprawiała, że dzięki niej czuł się bliżej Liz.
Nie było jej z nimi. W jakiś sposób ożywiło go to, ale jednocześnie czuł się pusty. Maria usiłowała wyjaśnić jej nieobecność, ale wciąż nie rozumiał. To nie miało żadnego sensu. W zeszłym roku poszła z nimi na basen. Dlaczego nie mogła pójść w tym roku?
Otoczył Marię ramionami i walczyli razem przez chwilę dopóki oboje nie znaleźli się pod wodą. Gdy wynurzyli się ponad powierzchnię, każde z nich starało się utrzymać to drugie pod wodą, śmiejąc się i krzycząc.
Było wesoło, ale nie cicho.
Wracali do szkoły w parach. Szedł sam, potrzebował nieco czasu by móc spokojnie pomyśleć. Tak bardzo tęsknił za Sugarem. Gdy wrócił wczoraj do domu, niemalże oczekiwał, że Sugar powita go przy drzwiach, choć wiedział, że jego pies nie żył i że nigdy nie wróci.
-Chodźcie, dzieciaki! Nie popychaj go! Christel, przestań ciągnąć Amandę za włosy!
Wydawało się, że pan Rendall miał trudności z utrzymanmiem spokoju i Max nie mógł powstrzymać uśmieszku. Pan Connor nigdy nie miał takich problemów.
Liz była już w ich sali i czekała na nich. Jej oczy spotkały się z jego tak, jakby szukała ich, ale zaraz odwróciła wzrok. Wsunął się na swoje miejsce i podniósł blat ławki by wyjąć jego książki. Na jego zeszytach leżała kartka papieru, podniósł ją z ciekawością i rozwinął ją. Niewielkie, lekko zakręcone litery układały się w słowo „Sugar” tuż obok obrazka niewielkiego psa ze zbyt dużymi uszami. Sugar, jego Sugar. Jego góra warga zadrżała lekko gdy odwrócił kartkę usiłując zobaczyć czy coś jeszcze było napisane, coś jeszcze, co powinien wiedzieć.
Kartka była podpisana niewielkim „L” w jednym z rogów. Jego oczy przesunęły się ku niej, gdzie siedziała, odwrócona do niego plecami. Spojrzał w dół na kartkę i złożył ją z powrotem. Ostrożnie włożył ją do kieszeni bluzy i wziął książki, choć w oczach błyszczały mu łzy.
Obiecał sobie, że znajdzie sposób, by jej podziękować.
***
Niemcy, czerwiec 1935
Weszła do klasy jako pierwsza. Jak zawsze. Lubiła siedzieć tam, całkiem sama, otoczona ciemnościami. Wolała to niż bycie na zewnątrz, razem z dziećmi, które nie chciały z nią rozmawiać i bawić się z nią.
Gdy otworzyła swoją ławkę, jej wzrok padł na dwa kwiaty, związane razem czerwoną wstążką. Poznała je – pochodziły z ogródka pana Connora – i na kącikach jej ust pojawił się początek uśmiechu. Delikatnie pogładziła palcem aksamitne płatki i odłożyła je na bok tak, by nie uszkodziły ich książki.
Dzwonek szkolny zadzwonił i dźwięki krzyczących i biegających dzieci wypełniły szkołę. Szybko wzięła książki i zamknęła blat ławki, nie chcąc dzielić tego sekretu z nikim innym.
Wkrótce Max wszedł do sali z jakimiś nowymi przyjaciółmi. Jego wzrok natychmiast popłynął w jej kierunku i uśmiechnęła się do niego leciutko dziękując mu. Jego usta nie odzwajemniły uśmiechu, ale oczy tak.
Znała jego oczy.
One nigdy nie kłamały.
Kolejny rozdział jeszcze bardziej związał mnie emocjonalnie z tymi dzieciakami. Przepięknie napisane, bardzo dobrze odany klimat niepokoju związanego ze zmianami w hitlerowskich Niemczech. i na tym tle historia dzieci, które tego nie rozumieją, ba ich to nie interesuje. Są przecież tylko dziećmi, a muszą zachowywać się jak dorośli każą. Nie rozumieją na razie powodów separacji, a kiedy zrozuieją , jak na nie wpłynie ta wiedza?
Gdy byłam mała, dziadek i babcia bardzo dużo opowiadali mi o wojnie. byłam zdziwiona tym, że w mojej miejscowości mieszkali Żydzi, dużo Zydów. byłam tym bardzo zdziwiona. Jak to, przecież u nas nie ma Żydów, tak powiedziałm babci. Dopiero wtedy zrozumiałam tak naprawdę , że na wojnie giną ludzie, i to ci których znasz. Pierwsza wojna w Iraku jakoś mało mnie obeszła, a obecna przeraża. Może dlatego , że rozumiem co niesie za sobą śmierć.
Gdy byłam mała, dziadek i babcia bardzo dużo opowiadali mi o wojnie. byłam zdziwiona tym, że w mojej miejscowości mieszkali Żydzi, dużo Zydów. byłam tym bardzo zdziwiona. Jak to, przecież u nas nie ma Żydów, tak powiedziałm babci. Dopiero wtedy zrozumiałam tak naprawdę , że na wojnie giną ludzie, i to ci których znasz. Pierwsza wojna w Iraku jakoś mało mnie obeszła, a obecna przeraża. Może dlatego , że rozumiem co niesie za sobą śmierć.
Wojny, bitwy, zabijanie, to zawsze było częścią ludzkości, od pra początków człowieka. Walczono o jedzenie, terytorium, kobiety, zachowanie granic, idee, w jakie chciano wierzyć, w imię religii, dominacji...Człowiek ma to sobie przypisane, ale nic nie usprawiedliwia poniżania człowieka, deptania jego godności, wyniszczanie całych istnień, tylko dlatego, że inaczej mówi, ma inny kolor skóry czy wierzy w coś innego...
To największa zbrodnia. Dzięki Nan .
To największa zbrodnia. Dzięki Nan .
Z racji tego, że rozdział był krótki - może uda mi się przetłumaczyć jeszcze jeden zanim zanurzę się w Ajschylosie (mamy opóźniony program ).
Sama dokładnie nie wiem, co teraz o tym myśleć. Z jednej strony... Inny. Inny rozdział. Choć w gruncie rzeczy pokazujący to, co zwykle - bezsensowność tego, co było zwane "prawem", prawem Rzeszy... A z drugiej strony - postać Trevora. Lekko zapomnianego i odsuniętego. W obozie. Co jest lepsze - umrzeć czy żyć jako zniszczony, pusty człowiek...?
Niekończąca się Bitwa
Rozdział 8
Wsunął powoli palce w jej włosy, nie przejmując się różnicami i opiniami innych. Byli razem, leżeli, oddychali jako jadność, robili wszystko to, o czym kiedykolwiek marzył. Kochał ją. Wiedział to i był tego pewnym. Nigdy nie kochał nikogo w taki sposób jak ją. Dlatego musiał to zrobić. Musiał zapytać.
-Kochanie?
Jego głos był niepewny, bardziej nerwowy niż by sobie tego życzył, ale zignorował to. Musiał to powiedzieć.
-Hmmm? – zapytała cicho nie podnosząc głowy z jego piersi i nie otwierając oczu.
Nerwy sprawiły, że zrobiło mu się prawie niedobrze. Może i powinien zapytać się jej o to, zrobić to w końcu, ale był pewien, że jej się to nie spodoba. Dziewczyny lubiły romantyczne rzeczy. Chciały usłyszeć całą tą romantyczną gadkę przed oświadczynami. Marzyły o tym od dzieciństwa.
-Ja... – z trudem przecisnął słowo przez gardło i przytulił ją do siebie mocniej, musiał poczuć jej nagą skórę przy swojej. Uśmiechnęła się ze zrozumieniem – Boże, jak on kochał ten uśmiech – i spojrzała na niego spod rzęs, obserwując jego twarz. W pokoju było ciemno. Nie była to ciemność z rodzaju nieprzenikniona-noc, raczej półmrok. Mogli się widzieć, ale kolory wydawały się być... zniekształcone, tak jakby nie istniały, zostały tylko sylwetki i zarysy.
Wyciągnęła rękę i dotknęła jego twarzy łagodnym gestem. Miękka pieszczota. Zabawne uszczypnięcie. Odetchnął ciężko wiedząc, że jeśli ona powie „nie” to to go zniszczy. Nie mogła tak odpowiedzieć.
Podniosła się lekko i pocałowała jego policzki, jego szczękę, jego nos.
Jego usta.
Zamknął oczy usiłując zapamiętać uczucie jej miękkich ust na swojej skórze.
To może być ostatni raz.
-Kocham cię – szepnął gdy całowała skórę za jego uchem, jej małe dłonie leżały na jego piersi, policzek opierał się o jego policzek. Jej miękkie włosy łaskotały go w brodę i pamiętał ten jedyny czas, gdy kochał inną dziewczynę. Wtedy... dawno temu, gdy wszystko było zupełnie inne.
-Kochanie... Niedługo mnie nie będzie... wyjeżdżam...
Jej ruchy zamarły i powoli uniosła głowę – reakcja taka, jakiej oczekiwał. Popatrzyła na niego ze smutkiem.
-Wyjeżdżasz? – powtórzyła, jej jasne, błękitne oczy błagały go by zaprzeczył.
Nie zrobił tego.
-Tak. Może w przyszłym miesiącu, może za rok. Moi rodzice również wyjeżdżają.
-Ale... ale gdzie? – zapytała głosem pełnym bólu.
-Pojedziemy do Belgii. Albo Holandii. Może Wielka Brytania, jeśli nas przyjmą – jego palce kreśliły małe elipsy na jej plecach, tworząc fantazyjne wzory i kształty.
-Och.
Tylko tyle powiedziała.
„Och”.
Nie wiedział, czy to dobrze czy źle.
-Chciałbym, żebyś ze mną pojechała – powiedział nerwowo, usiłując odgadnąć jej reakcję. Popatrzyła na niego zamyślona.
-Chciałbyś?
Skinął głową, jego dłonie opuściły jej plecy i sięgnęły pod poduszkę gdzie leżał pierścionek.
-Tess... Wiem, że to nie jest bezpieczne. Że nigdy nie będzie. Ty i ja... ludzie po prostu nie rozumieją. Ale moi rodzice tak, i twoi też. Ja... Chciałbym, żeby wszystko było inaczej. Chciałbym, żebyśmy mogli tu zostać – powiedział. – Naprawdę chciałbym. Ale nie możemy. I ja... Nie mogę cię stracić.
Jego myśli na moment powróciły do jego dawnej miłości, jak stracil ją kilka lat temu. Wciąż widział rzekę, cienki, czarny lód, ciemną, lodowatą wodę...
-Wyjdź za mnie – szepnął, uciszając wszystkie inne myśli. Milczała, zaskoczona i popatrzył na jej twarz usiłując złapać choć gragment jej myśli. – Proszę – dodał, modląc się w duchu, błagając ją, Boga, wszystko i wszystkich. Musiał to mieć. Musiał mieć ją ze sobą.
Wstrzymał oddech.
Wstrzymał oddech i czekał.
-Ja nie... – zaczęła zamykając oczy. Patrzył jak srebrna łza zbiera się w kąciku jej oczu i gdy w końcu była zbyt ciężka, spadła po jej policzku. Wypuścił z siebie powietrze rozczarowany.
-Rozumiem – powiedział usiłując brzmieć przekonywująco. – Zrozumiem jeśli nie możesz opuścić rodziny. Zrozumiem jeśli nie chcesz ze mną wyjechać, z moją rodziną.
Usiłował być spokojny, choć jego wnętrze skręcało się, wiło i kręciło, bolało, jego gardło było zaciśnięte a oczy paliły łzy. Usiłował nie zauważać jak puste wydawało się być jego serce, jak zaczyna go pochłaniać smutek. Od środka. Zaczął od serca i płuc, odbierając zdolność oddychania, życia, czucia, a potem przesunął się wyżej w kierunku umysłu.
Był pewien, że nie zatrzyma się dopóki każda część jego ciała nie zostanie złamana i zniszczona.
-Nie – szepnęła cicho, jej brwi zmarszczyły się lekko. Nie zamyślone, tylko jakby mówiące o rozpaczy, jak w końcu zauważył. Nie śmiał jednak odczuwać tego lekkiego uczucia nadziei. – To... – uśmiechnęła się, choć równocześnie płakała.
To było kłopotliwe.
-Ja... Tak – powiedziała. Tym razem to on zmarszył brwi.
-Tak?
-Tak – odparła z uśmiechem wycierając łzy z policzków. – Tak, wyjdę za ciebie za mąż.
Patrzył na nią przez kilka sekund nie do końca rozumiejąc, dopóki prawda nie dotarła do jego umysłu z całą siłą.
-Naprawdę? – zapytał niedowierzając jeszcze. Pociągnęła nosem, uśmiech rozświetlał jej twarz i jego również.
-Tak, naprawdę.
Roześmiał się z lekkości jaką poczuł w tym momencie i pocałował ją w czoło.
-Pojedziesz ze mną? – skinęła głową, nie bez niepewności.
-Pojadę.
-Nie możemy się pobrać dopóki stąd nie wyjedziemy, więc jeśli... – zaczął przepraszającym tonem.
-Wiem – przerwała mu. – Pobierzemy sie tam, gdzie się znajdziemy.
Uśmiechnął się czując się niesamowicie szczęśliwym. –Dziękuję – szepnął. – Tak bardzo dziękuję.
-To ja dziękuję – odparła miękko, wyciągając się wzdłuż jego ciała i splatając nogi z jego nogami. – Dziękuję, Alan.
***
Niemcy, Dachau, październik 1935
Trevor zawahał się. To było dziwne być znowu wolnym. Bardzo dziwne. Co powinien zrobić z tym czasem, który dostał? Gdzie powinien pójść?
Postąpił kilka niepewnych kroków naprzód i wetknął ręce w kieszenie swojej cienkiej marynarki. Lato zdecydowanie opuściło już te strony, słońce było teraz słabe i daleko na mlecznobiałym niebie. Drzewa zaczęły gubić liście, które szeleściły teraz pod jego stopami.
Jego oczy – zapadnięte i zmęczone – odszukały horyzont. Powinien iść na prawo czy na lewo?
A może po prostu pójdzie prosto. Gdziekolwiek zaprowadzi go ulica, byle dalej stąd.
Nie wiedział, która droga zaprowadzi go do domu. Nie wiedział nawet, czy jego dom był jeszcze tam, gdzie powinien być. Wątpił w to. Nie było go... jak długo? Dwa lata? Trzy? Zapomniał. Łatwo było stracić poczucie czasu jeśli byłeś w Dachau.
Widział wielu ludzi, którzy przychodzili i odchodzili.
Teraz on odszedł.
To dziwne – jeśli nawet czekałeś na coś z takim utęsknieniem – to wciąż mogło cię tak zaskoczyć. To dziwne, że gdy w końcu to się wydarzy, nie jest tak wspaniałe jak myślałeś że będzie. Dziwne.
Wszystko było dziwne. Był teraz obcy samemu sobie. Dojrzał odbicie samego siebie gdy przeskakiwał przez kałużę. Jego wlosy były potargane, jego twarz blada i zapadnięta, puste oczy.
Może to on był dziwny, a reszta świata wciąż była normalna. Moze nic się nie zmieniło.
Nic poza nim.
Sama dokładnie nie wiem, co teraz o tym myśleć. Z jednej strony... Inny. Inny rozdział. Choć w gruncie rzeczy pokazujący to, co zwykle - bezsensowność tego, co było zwane "prawem", prawem Rzeszy... A z drugiej strony - postać Trevora. Lekko zapomnianego i odsuniętego. W obozie. Co jest lepsze - umrzeć czy żyć jako zniszczony, pusty człowiek...?
Niekończąca się Bitwa
Rozdział 8
Wsunął powoli palce w jej włosy, nie przejmując się różnicami i opiniami innych. Byli razem, leżeli, oddychali jako jadność, robili wszystko to, o czym kiedykolwiek marzył. Kochał ją. Wiedział to i był tego pewnym. Nigdy nie kochał nikogo w taki sposób jak ją. Dlatego musiał to zrobić. Musiał zapytać.
-Kochanie?
Jego głos był niepewny, bardziej nerwowy niż by sobie tego życzył, ale zignorował to. Musiał to powiedzieć.
-Hmmm? – zapytała cicho nie podnosząc głowy z jego piersi i nie otwierając oczu.
Nerwy sprawiły, że zrobiło mu się prawie niedobrze. Może i powinien zapytać się jej o to, zrobić to w końcu, ale był pewien, że jej się to nie spodoba. Dziewczyny lubiły romantyczne rzeczy. Chciały usłyszeć całą tą romantyczną gadkę przed oświadczynami. Marzyły o tym od dzieciństwa.
-Ja... – z trudem przecisnął słowo przez gardło i przytulił ją do siebie mocniej, musiał poczuć jej nagą skórę przy swojej. Uśmiechnęła się ze zrozumieniem – Boże, jak on kochał ten uśmiech – i spojrzała na niego spod rzęs, obserwując jego twarz. W pokoju było ciemno. Nie była to ciemność z rodzaju nieprzenikniona-noc, raczej półmrok. Mogli się widzieć, ale kolory wydawały się być... zniekształcone, tak jakby nie istniały, zostały tylko sylwetki i zarysy.
Wyciągnęła rękę i dotknęła jego twarzy łagodnym gestem. Miękka pieszczota. Zabawne uszczypnięcie. Odetchnął ciężko wiedząc, że jeśli ona powie „nie” to to go zniszczy. Nie mogła tak odpowiedzieć.
Podniosła się lekko i pocałowała jego policzki, jego szczękę, jego nos.
Jego usta.
Zamknął oczy usiłując zapamiętać uczucie jej miękkich ust na swojej skórze.
To może być ostatni raz.
-Kocham cię – szepnął gdy całowała skórę za jego uchem, jej małe dłonie leżały na jego piersi, policzek opierał się o jego policzek. Jej miękkie włosy łaskotały go w brodę i pamiętał ten jedyny czas, gdy kochał inną dziewczynę. Wtedy... dawno temu, gdy wszystko było zupełnie inne.
-Kochanie... Niedługo mnie nie będzie... wyjeżdżam...
Jej ruchy zamarły i powoli uniosła głowę – reakcja taka, jakiej oczekiwał. Popatrzyła na niego ze smutkiem.
-Wyjeżdżasz? – powtórzyła, jej jasne, błękitne oczy błagały go by zaprzeczył.
Nie zrobił tego.
-Tak. Może w przyszłym miesiącu, może za rok. Moi rodzice również wyjeżdżają.
-Ale... ale gdzie? – zapytała głosem pełnym bólu.
-Pojedziemy do Belgii. Albo Holandii. Może Wielka Brytania, jeśli nas przyjmą – jego palce kreśliły małe elipsy na jej plecach, tworząc fantazyjne wzory i kształty.
-Och.
Tylko tyle powiedziała.
„Och”.
Nie wiedział, czy to dobrze czy źle.
-Chciałbym, żebyś ze mną pojechała – powiedział nerwowo, usiłując odgadnąć jej reakcję. Popatrzyła na niego zamyślona.
-Chciałbyś?
Skinął głową, jego dłonie opuściły jej plecy i sięgnęły pod poduszkę gdzie leżał pierścionek.
-Tess... Wiem, że to nie jest bezpieczne. Że nigdy nie będzie. Ty i ja... ludzie po prostu nie rozumieją. Ale moi rodzice tak, i twoi też. Ja... Chciałbym, żeby wszystko było inaczej. Chciałbym, żebyśmy mogli tu zostać – powiedział. – Naprawdę chciałbym. Ale nie możemy. I ja... Nie mogę cię stracić.
Jego myśli na moment powróciły do jego dawnej miłości, jak stracil ją kilka lat temu. Wciąż widział rzekę, cienki, czarny lód, ciemną, lodowatą wodę...
-Wyjdź za mnie – szepnął, uciszając wszystkie inne myśli. Milczała, zaskoczona i popatrzył na jej twarz usiłując złapać choć gragment jej myśli. – Proszę – dodał, modląc się w duchu, błagając ją, Boga, wszystko i wszystkich. Musiał to mieć. Musiał mieć ją ze sobą.
Wstrzymał oddech.
Wstrzymał oddech i czekał.
-Ja nie... – zaczęła zamykając oczy. Patrzył jak srebrna łza zbiera się w kąciku jej oczu i gdy w końcu była zbyt ciężka, spadła po jej policzku. Wypuścił z siebie powietrze rozczarowany.
-Rozumiem – powiedział usiłując brzmieć przekonywująco. – Zrozumiem jeśli nie możesz opuścić rodziny. Zrozumiem jeśli nie chcesz ze mną wyjechać, z moją rodziną.
Usiłował być spokojny, choć jego wnętrze skręcało się, wiło i kręciło, bolało, jego gardło było zaciśnięte a oczy paliły łzy. Usiłował nie zauważać jak puste wydawało się być jego serce, jak zaczyna go pochłaniać smutek. Od środka. Zaczął od serca i płuc, odbierając zdolność oddychania, życia, czucia, a potem przesunął się wyżej w kierunku umysłu.
Był pewien, że nie zatrzyma się dopóki każda część jego ciała nie zostanie złamana i zniszczona.
-Nie – szepnęła cicho, jej brwi zmarszczyły się lekko. Nie zamyślone, tylko jakby mówiące o rozpaczy, jak w końcu zauważył. Nie śmiał jednak odczuwać tego lekkiego uczucia nadziei. – To... – uśmiechnęła się, choć równocześnie płakała.
To było kłopotliwe.
-Ja... Tak – powiedziała. Tym razem to on zmarszył brwi.
-Tak?
-Tak – odparła z uśmiechem wycierając łzy z policzków. – Tak, wyjdę za ciebie za mąż.
Patrzył na nią przez kilka sekund nie do końca rozumiejąc, dopóki prawda nie dotarła do jego umysłu z całą siłą.
-Naprawdę? – zapytał niedowierzając jeszcze. Pociągnęła nosem, uśmiech rozświetlał jej twarz i jego również.
-Tak, naprawdę.
Roześmiał się z lekkości jaką poczuł w tym momencie i pocałował ją w czoło.
-Pojedziesz ze mną? – skinęła głową, nie bez niepewności.
-Pojadę.
-Nie możemy się pobrać dopóki stąd nie wyjedziemy, więc jeśli... – zaczął przepraszającym tonem.
-Wiem – przerwała mu. – Pobierzemy sie tam, gdzie się znajdziemy.
Uśmiechnął się czując się niesamowicie szczęśliwym. –Dziękuję – szepnął. – Tak bardzo dziękuję.
-To ja dziękuję – odparła miękko, wyciągając się wzdłuż jego ciała i splatając nogi z jego nogami. – Dziękuję, Alan.
***
Niemcy, Dachau, październik 1935
Trevor zawahał się. To było dziwne być znowu wolnym. Bardzo dziwne. Co powinien zrobić z tym czasem, który dostał? Gdzie powinien pójść?
Postąpił kilka niepewnych kroków naprzód i wetknął ręce w kieszenie swojej cienkiej marynarki. Lato zdecydowanie opuściło już te strony, słońce było teraz słabe i daleko na mlecznobiałym niebie. Drzewa zaczęły gubić liście, które szeleściły teraz pod jego stopami.
Jego oczy – zapadnięte i zmęczone – odszukały horyzont. Powinien iść na prawo czy na lewo?
A może po prostu pójdzie prosto. Gdziekolwiek zaprowadzi go ulica, byle dalej stąd.
Nie wiedział, która droga zaprowadzi go do domu. Nie wiedział nawet, czy jego dom był jeszcze tam, gdzie powinien być. Wątpił w to. Nie było go... jak długo? Dwa lata? Trzy? Zapomniał. Łatwo było stracić poczucie czasu jeśli byłeś w Dachau.
Widział wielu ludzi, którzy przychodzili i odchodzili.
Teraz on odszedł.
To dziwne – jeśli nawet czekałeś na coś z takim utęsknieniem – to wciąż mogło cię tak zaskoczyć. To dziwne, że gdy w końcu to się wydarzy, nie jest tak wspaniałe jak myślałeś że będzie. Dziwne.
Wszystko było dziwne. Był teraz obcy samemu sobie. Dojrzał odbicie samego siebie gdy przeskakiwał przez kałużę. Jego wlosy były potargane, jego twarz blada i zapadnięta, puste oczy.
Może to on był dziwny, a reszta świata wciąż była normalna. Moze nic się nie zmieniło.
Nic poza nim.
I znowu pojawia sie Tess, jako młoda, urocza kobieta która potrafi kochać i jest szczerze kochana...dla której warto walczyć i wierzyc w lepsze jutro, w którym nie będzie miejsca na uprzedzenia, na różnice, na niechetne spojrzenia...scena pomiedzy nią a Alanem jest przepieknie i zagadkowo napisana, do końca nie wiadomo, kim tak naprawde jest towarzyszący jej mężczyzna...i to właśnie tak urzeka mnie w opowiadaniach Josephine i Anais...niejednoznaczność...zagadkowość...aura tajemnicy...i czy taki sposób sportretowania Tess nie jest ciekawszy od ŻMIJI Z ROSWELL?
Dzieki Nan
Dzieki Nan
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Zaczęłam tłumaczyć kolejny rozdział, a że znam następne - to mi włosy na głowie stają z przerażenia. Po prostu zatyka człowieka i nie wie, co napisać i wybrać z tego kłębu emocji...
A Tess - stanowczo wolę nie-żmiję.
I popatrzcie, znowu coś. Philip Evans miał kochankę - pewnie Żydówkę. Teraz jest majorem i wypełnia polecenia rządu. Ale twierdzi, że "oni", ta podrasa, zupełnie go nie obchodzą. Może więc jest to rodzaj... rodzaj wewnętrznej obrony? Skoro ona odeszła, to może łatwiej jest odsuwać te wspomnienia niż je przyjąć, może postępowanie Hitlera jest mu nawet nieco na rękę (choć to przerażająco brzmi). A gdzie i kim byłby, gdyby Christina była?
Alan również stracił kogoś. Nie wiadomo, czy się utopiła, czy ktoś jąś utopił, czy to był wypadek... Tak wiele osób kogoś traci, czy to na zawsze tak jak Philip i Alan, czy tak jak Liz i Max...
A Tess - stanowczo wolę nie-żmiję.
I popatrzcie, znowu coś. Philip Evans miał kochankę - pewnie Żydówkę. Teraz jest majorem i wypełnia polecenia rządu. Ale twierdzi, że "oni", ta podrasa, zupełnie go nie obchodzą. Może więc jest to rodzaj... rodzaj wewnętrznej obrony? Skoro ona odeszła, to może łatwiej jest odsuwać te wspomnienia niż je przyjąć, może postępowanie Hitlera jest mu nawet nieco na rękę (choć to przerażająco brzmi). A gdzie i kim byłby, gdyby Christina była?
Alan również stracił kogoś. Nie wiadomo, czy się utopiła, czy ktoś jąś utopił, czy to był wypadek... Tak wiele osób kogoś traci, czy to na zawsze tak jak Philip i Alan, czy tak jak Liz i Max...
I know. It's pretty confusing for us Dutch people, too, since we call our self Nederlanders, and we call the Germans Duitsers. Some aspects of English just don't make any sense. But thanks anyway for offering me to the possibility to start a German (or Dutch) thread.{o} wrote:I wrote german? Of course I meant Dutch Why I wrote german? Maybe because word 'Dutch' is similar to 'Deutsch'
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 22 guests