Mój przyjaciel
Posted: Wed Sep 21, 2005 11:38 am
Obrazek jest dziełem _liz.
Mój przyjaciel
Autor: Hotaru
Opowiadanie jednoczęściowe.
Streszczenie: ‘wycięte’ sceny z TEOTW. Opowiadanie w pierwszej narracji: Kyle.
Uwagi: tak, możecie spytać psychiatry, czy dostałam świra na punkcie tego odcinka. Albo oszczędzę wam wydatków na wizytę i napiszę: tak.
Za napisanie opowiadania możecie winić _liz i nasze smsowanie w autobusach. Chciała opowiadanie Liz/Kyle, ja chciałam coś ‘innego’ i z TEOTW. I tak wyszło...
0/80 - czy wiecie co to jest? Liczba komentarzy przez liczbę wyświetleń ostatniego jednoczęściowego opowiadania. I to dreamerka!
Nie znałem długo babci Liz, ale nawet te krótkie chwile kilka miesięcy temu przekonały mnie, że to niezmiernie mądra kobieta. Być może nawet za mądra dla otaczających ją ludzi. Dla mnie. Dla Parkerów. Dla Liz.
Przyznaję, zgodziłem się pomóc Liz bez nawet zastanawiania się. Tak robią przyjaciele. Ale też przyjaciele nie wysyłają ciebie prosto na ścieżkę samodestrukcji. A nią kroczy Liz.
Dlaczego jednak zgodziłem się na ten szalony plan? Pomoc nie oznacza automatycznie, że to będzie najlepsze rozwiązanie dla osoby, o którą się troszczymy. O nie. Zamiast tego podekscytowany wizją dokopania Evansowi, zgodziłem się pospiesznie i bez jakiejkolwiek myśli o tym jak ten zwariowany plan zrani Liz. Raniąc tych, których kocha ona, ranię ją samą. Być może nawet boleśniej.
Nie dbam o to, dlaczego postanowiła to zrobić. Bo to tak naprawdę nie jest jej decyzja, tylko Maxa. Nie obwiniam go. Stwierdzam fakty. Tropi Liz od kiedy tylko wróciła z Florydy. Wodzi za nią wzrokiem, śle kwiaty, śpiewa serenady. To nic złego. Sam bym tak zrobił, gdybym miał chociaż cień nadziei, że wywołam chociaż fragment uśmiechu, jaki ma dla Maxa... Ale czy Liz teraz naprawdę potrzebuje pluszaków i kwiatów, w tej sytuacji?
On ma żonę. Śliczną, pełną życia żonę, która wcale nie uważa tego, co Max głosi wobec Liz. Żadna z nich nie zasługuje na to wszystko. I zamiast kwiatów, Max powinien przynieść Liz ostateczne rozwiązanie tej sytuacji, nie puste deklaracje. Niestety, wydaje się, ze każdy dzień przynosi coraz większego pata. I nawet jeśli białe róże wywołają szczęśliwy uśmiech na twarzy Liz, jak długo będzie on trwał wobec faktu, że istnieje Ona - ta trzecia, Tess? Max może zaprzeczać do śmierci, iż pomiędzy nimi nie ma czegokolwiek, lecz wszyscy dobrze wiemy, że ma swoją obcą stronę. Ta ludzka, kocha i pragnie Liz. Ta obca ciągnie go do Tess. To jeszcze nie uczucie, ledwie cień fascynacji. Ale Liz będzie wiedziała, psiakrew, musi wiedzieć, iż prędzej lub później będą kłopoty. Tak samo jak ja wiedziałem. Facet wie, kiedy jego dziewczyna myśli o kimś innym. Dlaczego więc kobiety, zazwyczaj mające intuicję jak z piekła rodem, nie miałyby tego wiedzieć?
Stopy same kierują się w stronę parku. Noc nie jest najlepszą porą na wędrówki po mieście, ale tata jest tutaj takim postrachem, że nic mi nie grozi. A wierzcie mi, teraz zaczepki nie szukam.
Przystaję. Nie, nie zdumiony, zaintrygowany czy zszokowany. Przystaję wściekły.
Wygląda na to, że cień był większy niż ktokolwiek przypuszczał. On spogląda na nią z zupełnie nowym zainteresowaniem, zapewne wdzięczny dla poparcia i współczucia. O tak. Zawsze był tego spragniony.
Zaraz zwymiotuję.
Odwracam się na pięcie i szybkim krokiem zmierzam do Crashdown. Liczę budynki, płyty chodnika, te całe i te popękane, latarnie uliczne. Wszystko co się da. To głupie, ale coś w tym jest. Liz miała rację. Planowanie i liczenie zajmuje twój umysł. Nie myślisz o bólu i problemach. Nie odczuwasz tej dzikiej wściekłości czy gwałtownej potrzeby oddania ciosu, zranienia innych.
Teraz już wiem, jak Liz zdołała wytrzymać ostatni rok w środku obcego chaosu.
To i tak sprowadza mnie do sedna problemu. Popchnąłem Liz na ścieżkę samodestrukcji. Wbrew logice i okolicznościom, Liz kocha Maxa. Tym dorosłym uczuciem, nie nastoletnim.
Czasem jestem większym kretynem niż Evans. Zamiast zgadzać się na ten plan, powinienem pójść do Maxa, sprać go na kwaśne jabłko i zażądać od niego uporządkowania wszystkiego. Mój błąd. I moja przyjaciółka przez to cierpi.
Już chcę wejść na pierwsze stopnie drabinki, kiedy słyszę męski głos. Dobiega z balkonu Liz. Brzmi strasznie jak głos Maxa. Ale obcy król leczy teraz swoje złamane serce, nieprawdaż? Więc albo mam przywidzenia, albo...
„Widziałem cię z Kyle’m. Będzie świetnym facetem. Może byłoby dla ciebie lepiej, gdybyś była z człowiekiem.”
„Nie rozumiesz kim jesteś dla mnie... kim zawsze będzie? Jesteś miłością mojego życia. Nie będzie nikogo takiego jak ty. Nie będzie innego ciebie.”
Cos ściska mnie w gardle. Ale Liz, Liz brzmi jak rozbita porcelanowa lalka. Porównanie idiotyczne, ale kiedy cos dotyczy serca, rozum zazwyczaj się wyłącza. Jak na automacie...
Znikam ponownie w cieniach ulic. Może nie chcę wiedzieć, dlaczego to był głos Maxa. Może nie chcę sprawdzić, dlaczego dopiero co widziałem biedaka z Tess u ramienia. Może nie chcę wiedzieć, dlaczego Liz wymyśliła cały ten szalony plan. Na pewno miała ważne powody.
‘Ważne’. To śmierdzi na mile obcymi i wytraca mnie z oszołomienia. Znów zawracam. Znów idę w kierunku mieszkania Parkerów.
Cokolwiek ważnego stało za tym planem, było ważniejsze dla Maxa niż miłość jego życia. I Liz postąpiła zgodnie z jego wolą, ponieważ on był dla niej najważniejszy.
Jednak to, że straciła miłość swojego życia, nie znaczy, że musi stracić przyjaciół. Prawdziwi przyjaciele nie odwracają się od ciebie, ot tak. Przyjaciół stawiasz nad własne problemy, własną wygodę i nie używasz ich do zemsty na rywalu. To jest definicja przyjaźni.
Powoli wspinam się po drabince. Patrzę na Liz, drobną, drżącą, ze śladem rozgoryczenia i ogromnej straty w oczach. Chcę podbiec do niej, potrząsnąć nią i wydostać z niej, co ten osioł na niej wymusił... ale tego nie zrobię.
Liz potrzebuje przyjaciela. Teraz. I cokolwiek innego jeszcze chodzi po mojej głowie, musiało poczekać. Na lepsze czasy. Na innego przyjaciela.
Koniec