Tak...czas na część 4.
Część 4
2 dni, 3 przesiadki, 4 torby niezdrowego jedzenia, przynajmniej 30 przesłuchanych płyt i w końcu jestem…w ostatnim autobusie do Roswell. Nie spałam dużo. Słowa tamtego chłopca cały czas dźwięczą mi w uszach. Co miał na myśli mówiąc to, co powiedział? Wzdycham. Z takim tokiem myślenia daleko nie zajdę. Ostatnie dwa dni spędziłam o tym myśląc. Bez rezultatu. Poddaję się i wyglądam przez okno. Otacza mnie pustynia Nowego Meksyku. Nawet z włączoną klimatyzacją czuję panujący na niej upał. Pochłania mnie to niewygodne uczucie. Opuszczam jedno piekło dla drugiego. Moje sny i fantazje o wolności znikają z każdą kroplą potu spływającą po czole. Wiem, że przesadzam. Przyzwyczaję się do upału, a może nawet go polubię, ale w tej chwili nie cierpię tego. Nie cierpię tej całej sytuacji.
Zdejmuję słuchawki, aby zmienić kolejną płytę. Słyszę cichy szept młodego, siedzącego przede mną faceta, mówiący, że jesteśmy na obrzeżach miasta. W moim brzuchu ożywają motylki. Co jeśli mi się tu nie spodoba? Co jeśli mi się nie spodoba rodzina, z którą mam zamieszkać? Co jeśli ja się im nie spodobam? Co jeśli w ogóle nie zostanę umieszczona z jakąś rodziną tylko w bezpiecznym domu dziecka? Co jeśli dzieciaki ze szkoły mnie nie polubią? W moim umyśle rośnie liczba zapytań zaczynających się, na „Co” i to właśnie one doprowadzają mnie do szaleństwa. Chwytam album POD licząc, że oderwie moją uwagę od tego wszystkiego. Nastawiam głośno i zdenerwowana bawię się ramiączkami mojej bluzki.
Mijamy znak „ Witamy w Roswell”, a ja zaczynam się śmiać, kiedy widzę na nim zdjęcie zielonego kosmity. Kompletnie zapomniałam, że to kosmiczna wieś – Ciekawe czy jakiegoś spotkam? – Mamroczę sama do siebie. Moje ciało powoli zaczyna się rozluźniać.
***
Wychodzę z autobusu z walizką w ręce i rozglądam się dookoła. Ta stacja jest mała, pasująca do rozmiaru Roswell. Osoba za mną niegrzecznie mówi, żebym szła dalej. Odwracam się, pokazuję mu odpowiedni palec i odchodzę w kierunku budynku stacji. Wzrokiem szukam punktu informacji. Wreszcie go znajduję i staję w kolejce. Wkrótce potem nadchodzi moja kolej. Pytam starszego, miłego pana czy są dla mnie jakieś wiadomości. Sprawdza i potrząsa głową.
-Co? Jest pan pewien? – Sprawdza po raz drugi i przytakuje. – Ale…co…- otwieram i zamykam usta, a mój umysł próbuje zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.
- Przykro mi panienko. Czy mógłbym może do kogoś zadzwonić, żeby po ciebie tutaj przyjechał? – Kręcę głową cały czas w szoku – Czy mogę zamówić panience taksówkę? – Odwracam się w przeciwną stronę i odchodzę ślepo, moje ramiona opadłe. Woła za mną, ale go ignoruję. Co ja niby mam teraz zrobić? Uprzytomnienie sobie, o co chodzi lekko mnie dobija.
- Matka – Kipię z gniewu. Moje ciało zaczyna się trząść ze złości. W oczach rodzą się łzy. – Mogłam się tego spodziewać. – Szepczę, mój głos pełen bólu. – Wysyła mnie przez pół kraju do nikąd.
- Może to nie jest Nowy Jork, ale nic też nie. – spokojny głos odpowiada zza mnie.
- Słuchaj dupku, mój nastrój, jeśli to w ogóle możliwe, jest gorszy niż beznadziejny, więc się odczep!! – Wrzeszczę nawet się nie odwracając. Wiem, że zachowuję się niedorzecznie. Jednak zanim zdążę się odwrócić i przeprosić nieznajomy znowu się odzywa.
- Kiedy powiedziała, że jesteś z Nowego Jorku, stwierdziłem, że będziesz miała problem z grzecznością, ale to? – Przestaje, a we mnie rośnie złość. Kieruję twarz w jego kierunku. Moja mina mogłaby zabić.
- Za kogo ty się uważasz? – Mój gniew wybucha. Nieznajomy cofa się i podnosi wyżej ręce. Podchodzę i stoję z nim twarzą w twarz. – Za kogo się uważasz skoro tak biegasz dookoła i wpychasz nos do cudzych spraw?! Nawet mnie nie znasz!
- Jesteś Maria, prawda? – Pyta. Wybałuszam oczy i zaczynam iść do tyłu.
- Kim jesteś? Skąd znasz moje imię?
- Jestem Alex. Twoja ciotka mnie wysłała, żebym cię odebrał. – Patrzę na niego krytycznie. Jest jakimś mizernym nastolatkiem, pewnie szesnasto lub siedemnastoletnim. Jego włosy są ciemne i „najeżone”. Ma na sobie zapinaną na guziki koszulę z jakimś dziwnym, pomarańczowym wzorem i luźne jeansy z przyczepionym łańcuchem na portfel podobnym do mojego. Nie wygląda zbyt groźnie lub niebezpiecznie.
- Przepraszam. – Nie wysilam się z wytłumaczeniem mojego zachowania. Nie znam go i nie muszę się przed nim usprawiedliwiać. Uśmiecha się szczerym uśmiechem.
- Nie ma sprawy. Zaskakująco często naskakują na mnie piękne kobiety. – Jego uśmiech jest zaraźliwy, bo ja wkrótce też zaczynam się uśmiechać. – Więc…powinniśmy już jechać. – Odwraca się i odchodzi w kierunku parkingu. Zaczynam się wahać. – Idziesz? – Patrzy na mnie.
- Matka nigdy nic nie mówiła o ciotce.
- Amy nigdy nic nie mówiła o siostrzenicy…aż do dnia dzisiejszego oczywiście. – Rozgląda się. – Wiem, że mnie nie znasz i nie masz powodu, żeby mi ufać, ale zaufaj jeśli powiem, że…boję się ciebie o wiele bardziej niż ty mnie. – Chichoczę szybko. – Będzie padało. Powinniśmy iść jeżeli nie chcesz złapać zapalenia płuc. – Spoglądam na niebo, tylko po to, żeby zobaczyć ciemne chmury powoli powstające nad małym miasteczkiem.
- Skąd mam wiedzieć, że jesteś tym, za kogo się podajesz, a nie jakimś psychicznym, maniakiem-zabójcą, który mnie porwie, zgwałci, a potem zostawi pośrodku pustyni, kojotom na pożarcie? – Pytam całkowicie poważna. Jemu chyba wydaje się, że żartuję, bo zaczyna się śmiać. Posyłam mu mordercze spojrzenie, po którym przestaje i patrzy na mnie uważnie.
- Ty tak na serio? – Przytakuję. – Ummm…- myśli sekundę. – Masz! – Podaje mi kawałek papieru, który wyjął z kieszeni. Biorę go i podejrzliwie przekręcam. To moje zdjęcie, kiedy miałam dwanaście lat. W moich oczach dostrzegam iskrę, która momentalnie mnie odrzuca. Nie miałam we wzroku tej iskry od bardzo dawna.
- Skąd to masz? – Spoglądam na niego.
- Amy mi to dała, żebym mógł cię rozpoznać.
- Skąd…- Mój głos się załamuję i czuję, że się rumienię ze wstydu. – Skąd ona to ma?
- Nie wiem. Słuchaj… wiem, że to niewiele, ale naprawdę powinniśmy już jechać. – patrzę jak stawia swój kołnierz, żeby utrzymać ciepłą temperaturę pod płaszczem. Dopiero teraz zauważam, jak jest zimno i zaczynam się trząść. Alex proponuje mi swoją kurtkę. Przez chwilę zastanawiam się czy jej czasem nie przyjąć, ale w końcu odmawiam. Chłopak krzywo na mnie patrzy.
- Gdzie jest twój samochód? – Szczerzy zęby i mówi, żebym szła za nim. Okrążamy małą stację dochodząc do parkingu. Gonię go do samochodu, który jest mały i pomarańczowy. Pasuje do jego koszuli. Otwiera dla mnie drzwi.
- Co? Nikt ci wcześniej nie otworzył drzwi? – Pyta zauważając moje pełne niedowierzania spojrzenie.
- Nie bardzo. – Odpowiadam wsiadając.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz. – uśmiecha się i zamyka drzwi. Zapinam pasy, kiedy on dochodzi do swojego siedzenia. Wchodzi i zapala auto. Wyjeżdżamy z parkingu. Po paru minutach ciszy, wreszcie decyduję się odezwać.
- Nie jestem z Nowego Jorku.
- Co?
- Przynajmniej nie z miasta, chociaż chodziłam tam do szkoły. Mieszkałam w miasteczku, którego populacja sięgała zaledwie pięć tysięcy, położonym koło Nowego Jorku. – Wyjaśniam tylko dlatego, żeby jakoś zapełnić tą ciszę.
- Oh…Amy powiedziała, że jesteś z Nowego Jorku…sam stwierdziłem, że chodzi o miasto. – Jego oczy nie opuszczają jezdni.
- Jesteś jej synem? – Mój głos pełen nadziei.
- Nie, nie. Amy nie ma dzieci i zanim spytasz…nie jest mężatką. – Próbuje zdusić śmiech. Przytakuję i opieram głowę o okno.
- Dlaczego przysłała ciebie, a nie przyjechała sama?
- Zawsze zadajesz tyle pytań? Prowadzi popularną restaurację „Crashdown”. Praca ją „zniewoliła”, a ja byłem na miejscu, więc wysłała mnie w zamian. – Kiwam głową. Obserwuję jak pierwsze krople deszczu rozbijają się o okno - Więc…dlaczego tu jesteś? – Sztywnieję i jak wiele razy wcześniej, z zażenowaniem zakrywam je walizką.
- Amy ci nie powiedziała? – Nie patrzę na niego, tylko cały czas przez okno.
- Nie. Jak już mówiłem, my nawet nie wiedzieliśmy, że przyjeżdżasz, dopóki nie poprosiła, żebym cię odebrał.
- My? – Pytam, mając nadzieję, że zapomni o poprzednim pytaniu.
- Ja i moi przyjaciele. Niektórzy z nas pracują w Crashdown, więc często tam bywamy. Amy jest tak jakby naszą drugą matką. – zaczyna rozmyślać i chociaż go nie widzę, wiem, że ma na twarzy ten swój głupawy uśmiech.
- Wydaje się być miła.
- Jest miła. – Przez resztę drogi siedzimy w ciszy. Mija dziesięć minut zanim się znowu do mnie odzywa. - Tu jest. -patrzę do góry i zaczynam się śmiać, widząc połowę statku kosmicznego wystającego ze ściany, zrobionej z cegły. Nazwa kawiarni świeci niebieskim fluorescencyjnym światłem. Wygląda trochę staroświecko i ciepło. Miejsce do którego warto wpadać od czasu do czasu. Alex wjeżdża do alejki koło budynku i parkuje z tyłu. Zamyka swoje drzwi i mówi. – Chodźmy. – Wychodzę i oboje ruszamy do domu, starając się przy tym nie zmoknąć. Wchodzimy do małego pokoiku, który wygląda jak zaplecze. Koło ściany stoi duża kanapa do wylegiwania się, przed i po pracy. Na lewo są schody, które prowadzą na górę. Niedaleko znajduje się zlew i wejście do kuchni. Następne są drzwi z małym okienkiem. Przez szkło widzę restaurację pełną klientów. Po lewej stoją szafki pewnie dla kelnerek i kucharza. Ściany są z cegły, uszczelnienie chyba nie jest zbyt potrzebne jeśli w Roswell panuje taki klimat. Alex się do mnie odwraca. – Twój pokój jest w tym kierunku. – Mówi i potem wchodzi na górę, zaliczając dwa stopnie naraz. Wolno za nim podążam.
- Mieszka nad restauracją? – Wołam do niego.
- Tak i teraz ty też tu mieszkasz. Spodoba ci się. Pokój który dostajesz, ma wyjście na ten wspaniały balkon i łazienkę tylko dla siebie.
- Słodko. – Mój głos pozostaje niewzruszony. Chłopak skręca, a ja tracę go z oczu. Gdy dochodzę do szczytu schodów nigdzie go nie ma. Zaczynam się stresować. Wychyla głowę z pokoju na końcu korytarza.
-Tędy. – uśmiecha się. Lecę za nim. Zatrzymuję się w drzwiach mojej nowej sypialni. Przede mną stoi ogromne łóżko przykryte czerwonym, jedwabnym płótnem.
-Jedwab? – Szepczę w szoku. Podchodzę do łóżka i dotykam dłonią materiał. Zamykam oczy, napawając się tym uczuciem. Po mojej prawej stronie stoi ściana z cegły z małym okienkiem, prowadzącym na balkon, o którym wspominał Alex. Ściana przede mną także jest z cegły, a oparta o nią stoi wspaniała, mahoniowa toaletka. – Nigdy nie miałam takiej toaletki. – Oznajmiam Alexowi smutno. On się tylko uśmiecha i obserwuje, jak oglądam pokój. W rogu tej samej ściany przy której stoi łóżko znajdują się drzwi do łazienki. – Nie mów, że jest wanna.
- Tak, jedna z tych głębokich, porcelanowych wanien. – Potrząsam głową.
- Nie mogę tego przyjąć. To zbyt wiele. – odwracam się w jego kierunku, a on wygląda na zmieszanego – Jedwab, wanna…to zbyt wiele jak dla mnie. Nie zasługuję na to.
- Oczywiście, że zasługujesz…- Obydwoje z Alexem w zaskoczeniu patrzymy na drzwi. Serce staje mi w piersi, kiedy widzę stojącą w nich kobietę. Wygląda prawie jak Matka. Kolor jej włosów, jej wzrost, budowa ciała, wszystko…oprócz jej twarzy. Jej twarz jest milsza…bardziej przyjazna.
- Nie mogę wziąć tego pokoju. – Wymawiam te słowa bez zastanowienia.
- Możesz i go weźmiesz. Ahh – Nie pozwala mi zaprotestować – Weźmiesz – Powtarza surowo – chociażby tylko dlatego, żeby sprawić radość starej kobiecie.
- Amy nie jesteś stara, nie masz nawet czterdziestu lat. – Wcina się Alex.
- Młoda też nie jestem.
- Ale nie jesteś stara.
- Alex?
- Tak Amy?
- Idź na dół i pomóż w kuchni.
- Dobrze. – Uśmiecha się do mnie. – Miło było cię poznać – Z jakiegoś powodu nie chcę, żeby odchodził. Nawet jeśli go nie znam, to wiem, że z nim czułabym się tu o wiele lepiej. Pierwszy raz od bardzo dawna chcę się do kogoś przyczepić i nie puszczać. Jakby widział mój strach…uśmiecha się szerzej. – Ona nie gryzie…bardzo.
AUĆ – Piszczy, kiedy Amy lekko uderza go w ramie. Sztywnieję, wspomnienia bijącej mnie matki pojawiają mi się przed oczami. Naprawdę nie chcę, żeby Alex wychodził. Wiem, że Amy nie jest Matką. Gdzieś w podświadomości o tym wiem, ale to ich podobieństwo mnie przeraża. Muszę być silna. Nie mogę pozwolić, aby to się dostało do mojego wnętrza. Z bólem obserwuję jak Alex wychodzi, narzekając cicho. Amy odwraca się w moją stronę, a ja chcę się cofnąć. Chcę uciec i się schować. Ona tego nie zauważa i siada na łóżku.
- Więc…jak podróż? – Pyta, delikatnie na mnie patrząc.
- Była….Długa. – Odpowiadam bezuczuciowo. Gapię się wszędzie, tylko nie na nią. Kątem oka dostrzegam jak zmartwiona marszczy brwi i wzdycha.
- Czuj się jak u siebie w domu. Możesz zejść na dół na kolację kiedy tylko będziesz miała na to ochotę. Jestem pewna, że pozostali już nie mogą się doczekać, kiedy cię poznają. – Ja tylko przytakuję. Ona otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale w końcu się rozmyśla i wydycha powietrze. Kieruje się do wyjścia, ale odwraca się do mnie – Nie oczekuję, że szybko się przyzwyczaisz do tego miasta. Proszę tylko, żebyś spróbowała. – Mówi delikatnie i wychodzi. Wypuszczam powietrze, które nawet nie wiem, że trzymałam w płucach i podchodzę do łóżka. Opadam na nie i wydaję z siebie odgłos sugerujący, że jest mi dobrze. Materac jest miękki i puchaty. Tyle mam z tego piekła - mówię sobie w myślach i zaczynam chichotać. Zwijam się w kłębek i zamykam oczy. Zasypiam z myślą, że może po raz pierwszy wszystko zapowiadało się dla mnie dobrze. Że może mogłabym zacząć żyć normalnie.
CDN