The Gravity Series: Gravity Always Wins [by RosDeidre] cz.45
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Aniu, ON zawsze będzie u mnie na pierwszym miejscu, ...Boże, nie, tylko nie on...nie Max, aaa niech tego Nicholasa, mały kurdupel... Pewnie i u NAN straci na atrakcyjności.
Dzięki Adka
TOMASZU, jeżeli chcesz przeczytać (wciąga!) podaj mi na PM lub bezpośrednio mailem swój adres mailowy to podeślę Ci HTDC i Exit Music bo na Forum zrobiła się z tekstu straszna kaszanka i ciężko się czyta.
Dzięki Adka
TOMASZU, jeżeli chcesz przeczytać (wciąga!) podaj mi na PM lub bezpośrednio mailem swój adres mailowy to podeślę Ci HTDC i Exit Music bo na Forum zrobiła się z tekstu straszna kaszanka i ciężko się czyta.
Last edited by Ela on Fri Jul 30, 2004 7:31 pm, edited 1 time in total.
Ta część szczególnie mnie poruszyła
Gravity Always Wins - część 18
Marco i Riley siedzieli na najwyższym stopniu werandy nadsłuchując jakiegoś znaku Suburbana – jakiegoś odgłosu nadjeżdżającego od strony krętej drogi samochodu i mieli wrażenie jakby ten czas ciągnął się w nieskończoność. Marco wiedział, że Riley będzie się niepokoił tak długo dopóki nie zobaczy Anny, pomimo, że niemal od dwóch godzin pozostawali razem w kontakcie. Jeszcze bardziej jednak pragnęli poznać więcej szczegółów dotyczących schwytania Sereny, chcąc się upewnić czy wciąż żyje. Marco dokuczało silne napięcie całego ciała i ból głowy skupiony gdzieś za oczami od tych wszystkich kotłujących się w nim, sprzecznych emocji.
Początkowo kontakt Anny z Rileyem był utrudniony, tak była oszołomiona podanymi jej narkotykami, i chociaż nawiązali kontakt jej myśli były nieskładne a on nie potrafił ich uporządkować. A potem wyszła na jaw przerażająca prawda – w czasie akcji Serena została poważnie ranna i nie mając wyboru musieli ją zostawić. Reszcie grupy nic się nie stało ale kobieta która ich obu wychowała znajdowała się w ogromnym niebezpieczeństwie...może nawet nie żyła.
- Gdzie Max? – zapytał przeciągle Riley, lekko dygocąc. Ciężkie chmury przykryły niebo, przynosząc ze sobą porywisty wiatr. Marco podniósł głowę i pomyślał, że gdzieś koło południa może spaść śnieg.
- W domu – odpowiedział wciskając ręce do kieszeni – Chciał pobyć sam....zaplanować dalszy sposób postępowania.
Riley ze zrozumieniem pokiwał głową, patrząc w zamyśleniu na widniejący przed nimi las – Nigdy nie zastanawiałem się nad możliwością jej utraty – powiedział refleksyjnie – Nawet nie dopuszczałem do siebie myśli, że coś takiego może nas spotkać.
Marco patrzył swoje czarne trapery i milczał chociaż w głowie krzyczały mu niezliczone głosy. Zamknął na chwilę oczy, naciskając mocno na swoje myśli, kierując je w stronę Sereny. Po prostu musiał się dowiedzieć czy nadal żyje. Ból głowy i niepokój nie pozwalały skupić się na niczym konkretnym ale ufał swojej intuicji, wierząc że go poprowadzi. Początkowo widział tylko czerń chociaż nagle poczuł na skórze gorąco – a równocześnie zrobiło mu się chłodniej. To był znak, coś na co liczył, ale nie miał pojęcia co oznacza ...naciskał więc mocniej by przedrzeć się poza oślepiający ból i dotrzeć wprost do Sereny.
I usłyszał jedno słowo tak wyraźnie jak gdyby wypowiedziała go w nim.
D'sathne.
Pomóż mi. Ale dlaczego usłyszał je w języku antariańskim ? Chwała Bogu, przynajmniej względnie posługiwał się tym językiem.
- Riley- szepnął stłumionym głosem otwierając oczy - Serena żyje.
- Jesteś pewny? - zapytał z cichym niedowierzaniem – Skąd wiesz ?
- Usłyszałem ją - Marco przetarł oczy. Gdyby ten oślepiający ból odrobinę zelżał pewnie wyczułby więcej – Ale słowa jakie wypowiedziała były w języku antariańskim i nie rozumiem dlaczego.
- Pogubiłem się - Riley odrobinę ściągnął brwi – Nawiązałeś z nią kontakt?
Marco potrząsnął głową i zamyślony patrzył na niego – Nie, tylko nacisnąłem na coś...co mnie na nią naprowadziło. Dowiedziałbym się więcej ale...- zawiesił głos jakby wpadł na pomysł - Riley, możesz mi pomóc. Naciśnijmy razem łącząc nasze siły.
Riley natychmiast zrozumiał, kiwnął głową i wzięli się za ręce. Kilkakrotnie wypróbowali ten sposób wzajemnie wspierając się w bliźniaczym darze intuicji.
Marco zamknął oczy i poczuł w miejscu zetknięcia się z dłonią Rileya promieniujące ciepło, czuł jak po ramieniu spiralnie pnie się w górę i wnika głęboko w jego myśli. Tym razem usłyszał dużo więcej słów powiązanych ze sobą, wszystkie wypowiadane po antariańsu...gorączkowe, nachodzące jedno na drugie.
Usłyszał obok siebie jak Riley łapie miękko oddech, ale jeszcze mocniej zacisnął oczy. Zobaczył małe pomieszczenie - prawdopodobnie to samo gdzie wcześniej przetrzymywano Annę. Dochodziły do niego fizyczne szczegóły - mały materac leżący na podłodze, rozlana kałuża wody w kącie, przyćmione oświetlenie. Rozglądał się wokół, myśląc ze współczuciem o Serenie. Była tam, odczuwał jej obecność – nie potrafił jej tylko dostrzec, za to słyszał w głowie wirowanie antariańskich słów, których znaczenie zaledwie rozumiał.
Coś było niepojętego w jej głosie, jak dziwnie się rwał i pulsował.
Wstyd … potrzebna pomoc. Nie. Nie. Coraz więcej oderwanych od siebie antariańskich słów. Taka samotność. Wstyd. Pomóżcie.
Co się z nią działo i co zaszło w jej głowie, że jej myśli były tak zawiłe i niespójne ?
I wtedy dotarł do niego jego własny głos, podszeptując mu rzecz nieprawdopodobną. Zgwałcony umysł. Nic innego nie przychodziło mu na myśl, bo z jakiego innego powodu rozumowałaby w sposób tak chaotyczny.
Nie był w stanie powstrzymać cichego okrzyku i ocknął się czując jak dygocze. Zorientował się, że Riley ściska mu rękę, otworzył oczy i zobaczył zatroskane spojrzenie przyjaciela.
- Co się dzieje Marco?
- Nie słyszałeś ? – zapytał niepewnie.
- Niczego...chyba tylko cię wsparłem.
- Coś bardzo niedobrego dzieje się z jej psychiką, Riley - Marco z niedowierzaniem pokręcił głową - Jej myśli są kompletnie zagmatwane.
Riley pobladł. Marco wiedział, że przyjaciel pomyślał to samo co on – że dokonano przemocy na jej umyśle. A jeżeli rzeczywiście tak się stało, wówczas powstanie można było z góry uznać za przegrane. Serena była wtajemniczona we wszystko. Znała lokalizację granolithu, gdzie znajdowały się bezpieczne kryjówki...o wszystkim wiedziała. No, prawie o wszystkim.
- Musimy jak najszybciej porozmawiać z Maxem – powiedział stanowczo Marco – Powinien o tym wiedzieć.
******
Max siedział na krawędzi łóżka słuchając relacji Marco, który dzielił się z nim swoim obawami o stanie Sereny. I zgadzał się z nim, prawdopodobnie Nicholas okaleczył ją psychicznie – co oznaczało, że należało ją stamtąd wyciągnąć natychmiast. Ale trzeba było wysłać po nią zespół który dysponował odpowiednią wiedzą bo tak jak przypuszczali Serena przebywała w tym samym miejscu gdzie poprzednio trzymali Annę.
I wyjątkowo cieszył się, że nie opuścili jeszcze obozu, chociaż jak sądził, należało to zrobić jak najszybciej bo tam oczekiwali ich przybycia.
Marco jakiś czas chodził w milczeniu, nagle zatrzymał się i odwrócił do Maxa. W pokoju pozostali tylko obaj, Liz wyszła zaraz po tym jak wyraźnie przejęty Marco poprosił ją o to, a ona oczywiście rozumiała że rozmowa miała odbyć się na osobności.
- I co o tym myślisz Max ? – zapytał skupiony Marco – Co w takim przypadku robimy dalej ?
Max stłumił ciężki oddech i przetarł dłonią twarz – Wszyscy musimy się stąd wynieść, przygotować się żeby wyruszyć zaraz po tym jak wróci reszta. To dla nas najważniejsza potrzeba. Potem się rozdzielimy...wyślemy niewielki zespół po Serenę, pozostali pojadą...
Gdzie? Gdzie, do diabła można się udać ? Jeśli Nicholas zdobył całą wiedzę o bezpiecznych kryjówkach, w które miejsce w takim razie iść ?
Marco szybko przysiadł obok niego - Wiem o czym myślisz ...że Nicholas już zna nasze sekretne miejsca.
Max przytaknął a wtedy Marco powiedział – Jest takie jedno o którym Serena nie wie.
- Co? – zapytał zaskoczony Max – Jak to możliwe żeby nie wiedziała ?
- Celowo, właśnie z tego powodu. Uprzedziła mnie o tym miesiąc temu kiedy sytuacja zaczęła stawać się coraz bardziej napięta. Zdawała sobie sprawę, że na wszelki wypadek należy utrzymać coś w tajemnicy. Podobnie jak i ja nie wiem o kilku naszych miejscach...Ona zawsze ograniczała przepływ informacji wiedząc o ich możliwościach docierania do naszej podświadomości.
- Świetnie....to naprawdę dobra wiadomość – Max myślał intensywnie – Jak daleko do tego domu ?
- Mniej więcej godzina jazdy stąd...niedaleko Taos.
- W porządku, więc wszyscy wyjadą z wyjątkiem ciebie i mnie. Jak wrócą zrobimy zaraz przegrupowanie. Będzie nam jeszcze potrzebna Tess, reszta uda się do nowego, bezpiecznego domu.
- To nie jest dobry pomysł żebyś jechał po Serenę – ostrzegł go Marco – Wiesz ile ryzykujesz.
- Jestem tym kogo oni potrzebują i dlatego tylko ja jeden jestem w stanie rozwiązać tę sytuację. I nie zapominaj, że jak do tej pory całkiem nieźle poznałem Nicholasa.
- Co nie zmienia faktu że może cię po prostu zlikwidować.
- Nie, jeśli rozegram to mądrze....i nie, jeżeli Tess mi pomoże.
- Skoro ty idziesz, ja idę z tobą – powiedział z naciskiem Marco. Już nie pytał, tak postanowił i Max zrozumiał, że nie należało tego uważać za objaw niesubordynacji. Nalegając by pójść tam i chronić go, Marco podkreślał swoją przy nim rolę.
- Oczywiście – odpowiedział spokojnie – Nie podejmowałbym tego ryzyka nie mając cię przy sobie.
****
Marco skręcił z autostrady w boczny odcinek nieuczęszczanej drogi, która prowadziła do obozu nieprzyjaciela. Nie mógł się oprzeć się żeby znów nie popatrzeć we wsteczne lusterko na siedzącą z tyłu Tess. To prawda, wielokrotnie przyciągała jego wzrok wbrew wysiłkom by temu nie ulegać. Sprawiała wrażenie tak zrezygnowanej i przybitej, i martwił się tym ponieważ czekała ich kolejna przeprawa – a ta będzie prawdopodobnie dużo trudniejsza.
Od momentu gdy wskoczyli do Suburbana prawie się nie odzywała. Wcześniej, zdążył jeszcze wręczyć Michaelowi ręcznie rozrysowany plan, a on gniewnie zapytał jak ma odczytać te zwariowane bazgroły, więc musiał poświęcić mu trochę czasu wyjaśniając jak dojechać do nowego domu aż w końcu Michael się rozluźnił i zdawał się być pewnym, że nie będzie miał kłopotu z odnalezieniem drogi.
Max poruszył się niespokojnie na siedzeniu. Marco przypuszczał że chce usłyszeć od Tess pełny meldunek jednak dał jej trochę czasu żeby się pozbierała. Ponownie zerknął w lusterko, zobaczył w nim wpatrzone w siebie jej oczy i wydawało mu się jakby chciała go o coś zapytać. Widoczny w nich ból odczuł w sobie jak uderzenie nożem ale ona zaraz opuściła wzrok, przerywając tę specyficzną więź.
Max odwrócił się i położył ramię na oparciu siedzenia - Tess, możesz nam opowiedzieć co się wydarzyło ? – zapytał delikatnie. Wahała się patrząc na swoje ręce.
- To moja wina – wyznała łamiącym się głosem i Marco szybko utkwił wzrok w lusterku. Łzy zamigotały w jej oczach i zapatrzyła się w boczną szybę – Nie wytrzymałam przy naginaniu umysłu.
Max chwilę milczał, w końcu powiedział – Wiesz jaką siłą dysponuje Nicholas, nie powinnaś się obwiniać.
- To trwało tak długo i...- zaciągnęła się drżącym oddechem – ...nie byłam wystarczająco silna. Poraził mnie oślepiający ból głowy … po prostu nie mogłam wytrzymać.
Oślepiający ból głowy. Taki sam jak u niego kilka godzin temu. Umiejscowiony zaraz za oczami, jak białe gorące światło. Marco zastanawiał się czy to tylko zbieg okoliczności ...jednak wątpił żeby tak było.
- Tess, nie możemy sobie na to pozwolić. Musisz wziąć się w garść i robić swoje – powiedział stanowczo Max – Nie sposób doliczyć się ile razy ty ratowałaś nas dzięki swojemu darowi. Jeżeli już szukamy winnych to może w ogóle nie powinienem był cię wysyłać bez wsparcia. Możemy roztrząsać tę sytuację na tysiące sposobów i szukać jak inaczej można było ją rozwiązać, ale teraz nie pora na to.
- Dobrze – powiedziała półgłosem. Kiwnęła z powagą głową nie odrywając oczu od okna.
- Tym razem musimy to dobrze rozegrać – ciągnął Max – Teraz kiedy tam byłaś mamy więcej informacji i możemy wygrać tę bitwę. Spróbujemy wydostać stamtąd Serenę.
Marco uśmiechnął się miękko słysząc nowy ton w głosie Maxa jaki obudził się w nim kilka godzin temu. Sereny nie było a on nie miał wyboru jak bez zastrzeżeń wejść w rolę przywódcy drużyny. Nagle zrozumiał, że z tego straszliwego zwrotu wydarzeń przynajmniej wynikło coś dobrego – Max całkowicie przejął na siebie nowe obowiązki, i Marco w jakiś sposób wiedział, że po dzisiejszym dniu tak już pozostanie.
***
- A więc przyszedłeś – oświadczył Nicholas patrząc w oczy Maxa – Tak myślałem ale nie przypuszczałem, że przyprowadzisz jeszcze tych dwoje – powiedział z uznaniem i podniósł głowę - Marco.
- Nicholas - Marco z przykrością przeżuł to słowo, prostując się jeszcze bardziej. Max miał zdrowy rozsądek i wyczucie, które on wzmacniał swoją fizyczną przewagą bo o ile Max znacznie przewyższał Nicholasa wzrostem to Marco po prostu nad nim górował.
- A już do głowy mi nie przyszło, że sprowadzisz do naszego obozu swojego zastępcę – drwił Nicholas przewiercając wzrokiem Tess – Zwłaszcza po jej ostatnim, niefortunnym wyczynie – mówił z przyganą. Cicho klasnął językiem – Nie, powiedziałbym raczej że w tej potyczce oddała nam nieocenioną przysługę. Przynajmniej Serena cieszy się z niezłego zakwaterowania.
Max poczuł jak wzbiera w nim gniew na Nicholasa za te złośliwości i rośnie coraz większy lęk o Serenę – Chcę ją widzieć, natychmiast – rozkazał stanowczo.
Nicholas lekceważąco wzruszył ramionami – Oczywiście, wasza wysokość – ironicznie skłonił głowę – Nie ma żadnego problemu...a prawda, powinienem cię uprzedzić, raczej natkniesz się na Surinah, nie na Serenę.
- Co to znaczy? – Max chwycił go szorstko za ramię.
- Sam zobaczysz – obiecał lekko się uśmiechając. Odwrócił się i poszedł przed siebie – Chodź ze mną.
Nicholas ruszył pierwszy, potem Max, z tyłu za nim Tess i Marco. Wówczas Nicholas odwrócił się i podniósł rękę – Tylko Max. Wy zaczekacie tutaj.
- Nie – powiedział zdecydowanie Max – Tak nie będzie. Oni pójdą także.
Nicholas namyślał się chwilę, w tym czasie Max przesuwał wzrokiem po obserwujących ich z głębi wysokiego podestu, uzbrojonych żołnierzach. Poczuł nagły lęk przed tą liczebną przewagą gdy doszło do niego z jaką łatwością mogli ich teraz wymordować. Ciężko przełknął odsuwając od siebie te myśli, przypominając sobie, że jest w posiadaniu pewnego przedmiotu, tak potrzebnego Nicholasowi.
Gdyby o nim wiedział, wyciągnąwszy tę wiadomość od Sereny, nic by go nie powstrzymało przed zlikwidowaniem ich zaraz potem gdy tu weszli.
Nicholas milcząc patrzył na niego uważnie – Zgadzam się, ale do celi Sereny wejdziemy sami. Tam w trójkę sobie porozmawiamy – powiedział. Max widział jak uśmiechnął się przy tym z odrobiną wyższości i pomyślał, że to niczego dobrego nie zapowiada.
Szli w głąb długim zimnym korytarzem, ich kroki odbijały się głucho na betonowej podłodze. W końcu podeszli pod zamknięte drzwi. Żołnierz eskortujący Nicholasa wyciągnął z kieszeni zestaw kluczy, przekręcił zamek który odpowiedział głośnym jękiem.
Nicholas odwrócił się i popatrzył na Marco – Ty zostaniesz tutaj – polecił. Marco poruszył się niespokojnie, spojrzał szybko na Maxa i potrząsnął lekko głową, niemal niezauważalnie.
- Nie – sprzeciwił się stanowczo Max – Oni wejdą ze mną.
Na znak Nicholasa żołnierz zamknął drzwi - To ja ustanawiam tu reguły, nie ty Max. Jeżeli chcesz ją zobaczyć teraz, to tylko ty – powiedział po dłuższej chwili.
Max rozważał tę możliwość. Jeżeli Nicholas faktycznie miał zamiar go zabić, nie potrzebowałby rozdzielać go z Marco i Tess. Byli tak otoczeni jego ludźmi, że ci z łatwością mogli ich powystrzelać.
- W porządku – powiedział – Wprowadź mnie.
Otworzono wolno celę i ukazał się przed nimi pogrążony w półmroku pokój. Nie dostrzegł jeszcze Sereny. Wszedł za Nicholasem do środka i zatrzaśnięto za nimi drzwi.
Nie był jednak przygotowany na to co zobaczył gdy Nicholas przesunął się na bok.
- Jestem pewny, że nigdy nie spotkałeś Surinah – powiedział rozbawiony wskazując ręką – Przykro mi to mówić ale nie ma już Sereny.
Max gwałtownie odetchnął kiedy zobaczył na materacu drobną nagą sylwetkę, wciśniętą w kąt. Na jego widok pisnęła miękko, jej wielkie, migdałowe oczy zamrugały szybko gdy starała się zasłonić rękami. Z trudem próbował to jakoś ogarnąć bo to co widział przedstawiało scenę jak z obłąkanego snu – to była Serena ale w swojej naturalnej postaci, zupełnie bezbronna.
Jego pierwsze zetknięcie się z czystej krwi obcym...i to także płynęło w jego krwi. W tej wyjątkowej istocie, w przebłysku zobaczył swój własny ród, który ustanowił go swoim dowódcą.
Ale przecież miał przed sobą ukochaną przez wszystkich Serenę, kobietę która całe lata czuwała nad nimi i kilka dni temu uratowała mu życie...a jednak w tym momencie była mu zupełnie obca. Nie do poznania.
Zadrżał gdy pomyślał, że przyglądając się jej wystawia ją na wstyd, tym bardziej że jest naga, i przez to tak strasznie upokorzona.
Z furą szalejącą w sercu odwrócił się błyskawicznie do Nicholasa – Natychmiast zdobądź coś, żeby ją przykryć – ryknął, z całej siły uderzając go w pierś mając nadzieję, że chociaż w ten sposób odreaguje gniew. Nicholas popatrzył na niego przeciągle ale bez słowa uchylił drzwi i polecił jednemu ze swoich ludzi przynieść koc.
Kiedy wrócił Max chwycił go za ramię - Co jej zrobiłeś - grzmiał - Dlaczego jest w takim stanie?
- Och, ja niczego jej nie zrobiłem – powiedział z niewinną miną - To wina Sereny. Obawiam się, że po tym jak została postrzelona nie mogła pozostać w ludzkim kształcie.
Z kąta w którym siedziała skulona Serena dobiegł głośny dźwięk. I kiedy Max spojrzał szybko w tamtą stronę z jej niewielkich ust popłynęły obce słowa. Starodawne słowa...niektóre dziwnie znajome. W wielkich oczach zobaczył wyraz przerażającego cierpienia, nieważne jak bardzo wydawały się nieludzkie. Ból był wszechobecny – poznałby go w oczach każdego stworzenia.
- Wybacz Max, ale od momentu przeobrażenia, ona ma z tym mały problem. Nie mówi po angielsku, bełkocze tylko po antariańsku. Przetłumaczyć ci ?
Max mierzył go wzrokiem czując jak buzuje w nim wściekłość – Co powiedziała – wypluł z siebie.
- Och, tylko to, że już dawno wróciłaby do swojej postaci gdybyśmy gdy została ranna nie uderzyli jej przyrządem zakłócającym. Moja wina...powinienem był ci wspomnieć o tym szczególe.
- Wyjątkowy z ciebie gnojek - wzburzony Max z niedowierzaniem potrząsnął głową.
Otworzono drzwi, do środka wszedł żołnierz niosąc miękki koc. Rzucił go w stronę Sereny ale upadł za daleko. Nie ruszyła się z miejsca, patrzyła w podłogę zastanawiając się pewnie jak po niego sięgnąć. Max podszedł szybko, schylił się i odwracając oczy podał jej. Od razu zarzuciła go na siebie i kiedy znów zerknął na nią zobaczył w jej czarnych oczach ulgę. Wdzięczność.
Dostrzegł także coś jeszcze. Rozlewającą się szeroko purpurową plamę którą wchłaniało okrycie. Odwrócił się do Nicholasa, oddychając głęboko starał się uspokoić – Chcę z nią zostać sam, potem się zobaczymy.
- Nie.
- Wiesz, że muszę jej pomóc.
- Możesz to zrobić przy mnie.
Długo patrzył w zamyśleniu na Nicholasa rozważając co robić. Rozpaczliwie potrzebował pozostać sam z Sereną. Chciał ją wyleczyć ale pragnął także dowiedzieć się czy to co jej zrobił Nicholas zostawiło po sobie jakieś skutki, ponieważ za dużo koszmarnych możliwości tłukło mu się po głowie.
***
Marco przestąpił z nogi na nogę. Razem z Tess czekali na Maxa na zewnątrz pomieszczenia w którym przetrzymywano Serenę. Nie podobało mu się, że Max wszedł tam sam jednak coś mu mówiło, że nic złego się nie stanie. Może podpowiadała mu to własna intuicja, może jakiś odwieczny instynkt ale wiedział, będzie dobrze – inaczej odwiódłby go od tego zamiaru. Czekali czując na sobie uważne spojrzenie dwóch żołnierzy którzy co prawda trzymali broń luźno przy boku, pozostawali jednak czujni.
Jeden ze skórów w specyficzny sposób mierzył wzrokiem Tess przeciągając pożądliwie oczami po jej sylwetce. Była w tym postępowaniu metoda manipulacji, nastawiona na onieśmielenie, wywołanie w niej poczucia własnej kobiecej słabości i to zachowanie zaczęło drażnić Marco. Była silna – odporna, to fakt, ale pomysł by starać się wykorzystywać własną przewagę chcąc ją zastraszyć, denerwował go coraz bardziej.
Drugi z mężczyzn, starszy, o nabrzmiałej porowatej skórze wyciągnął rękę dotykając lekko jej twarzy – i Marco poczuł jak podnoszą mu się włosy na karku. Szarpnął go za nadgarstek i mocno przytrzymał.
- Nawet o tym nie myśl – warknął, mając świadomość, że gra się jeszcze nie skończyła, że ten incydent wywołał w nim jakieś uboczne emocje. Coś pierwotnego.
Mężczyzna obserwował go – był niższy od niego, ale znacznie wyższy od pozostałych – jednak zaraz odwrócił wzrok. Marco wiedział, że wygrał tę batalię. Pozwolił by ręka mężczyzny opadała i uchwycił dziwne spojrzenie Tess...pełne zrozumienia i wsparcia. Taka była potrzeba, musiał wyznaczyć granicę której nikomu nie wolno było przekraczać. Zetknął się z jej nieugiętym wzrokiem i poczuł w piersiach gorącą iskierkę, na przekór tej niebezpiecznej sytuacji - a może właśnie dlatego. Długo patrzył jej w oczy i pomyślał, że mógłby zatracić się w tych błękitach, tak pięknych, rozmigotanych jak powierzchnia rozświetlonego blaskiem górskiego jeziora.
A może jeszcze dlatego bo całego ich życie kojarzyło się z balansowaniem na linie, graniczyło z niepewnością. Więc rozkoszował się tym ciepłem przepływającym między nimi...wiedząc, że tylko na to mogą sobie pozwolić.
****
Nicholas wyszedł zamykając za sobą drzwi a Max czuł wdzięczność że przychylił się do jego prośby i zostawił go samego z Sereną. Patrzył przez chwilę na zamknięte drzwi, potem odwrócił się w stronę, gdzie skulona, przykryta cienkim kocem, siedziała przyciskając się do materaca. Wciąż nie mógł poradzić sobie z uczuciem zaskoczenia na widok jej obcego kształtu – trudno zaprzeczać jakim było to dla niego wstrząsem. Ale odczuwał także ogromne współczucie gdy widział ją drążącą, wtuloną w kąt, tak bezbronną i poniżoną. A więc w przeciwieństwie do Sereny, on wstąpił w przeszłość w przeciągu tak krótkiego czasu.
Starając się jej nie przestraszyć, podszedł ostrożnie do niej i ukląkł u stóp posłania. Koc przesiąkł teraz fioletowawą krwią, a plama rosła przerażająco szybko. Oczywiście wykrwawiała się przez kilka godzin, pomyślał, dziwiąc się że jest jeszcze przytomna. Starał się nie pokazywać po sobie jak przerażający przedstawiała sobą widok, ale ona tylko odwróciła oczy.
- Sereno - zawołał miękko – Spójrz na mnie.
Zamrugała szybko. Nie posłuchała go, nie chciała widzieć jego skupionego spojrzenia, a jemu nie trudno było nie zauważyć jak wyraziste były jej wielkie oczy. Odbijały się w nich inne światy, cała ponadczasowość. I lśniły tak nieskalaną czernią.
- Postaram się to wyleczyć – powiedział miękko sięgając po wilgotny koc. Zawinęła go wokół siebie ciasno, chroniąc się pod nim – Mogę ?
I kiedy w końcu zwróciła na niego oczy, zobaczył w nich lęk. Głęboko w sercu wiedział, że mu ufa ale w ciągu kilku ostatnich godzin doznała tak wiele złego, że zaufanie przychodziło z ogromnym trudem. Szybko oddychała i tylko patrzyła na niego.
- Pozwól mi – przekonywał łagodnie i wtedy bardzo powoli skinęła głową. Przysunął się bliżej, uniósł odrobinę koc by móc obejrzeć w jakim jest stanie. Nie potrafił opanować drżenia na widok tego co zobaczył. Chropowata skóra, nawet niepodobna do skóry, na brzuchu widniała otwarta, głęboka, poszarpana rana, ciągnąca się w dół aż do niższych partii ciała. Była umazana krwią, na brzuchu, nogach...wszędzie, cała w kolorze żywej purpury. Zmusił się by skoncentrować się na jej obrażeniach, nie patrzeć że sięgają tak nisko, nie zwracać uwagi na nie znane mu ciało, na szorstką i szarą skórę.
Położył dłoń na zranieniu, zacisnął oczy myśląc o Serenie...takiej jaką znał wcześniej. I Serenie jaką była teraz. W odpowiedzi uderzył w niego ból rozpruwając mu wnętrzności...i w pamięci zaczęły iskrzyć się obrazy.
Marco … Liz … Riley.
On sam.
Coś czego nie potrafił rozpoznać, podobne do nieba ale z wieloma księżycami...i jakieś sylwetki o wyglądzie takim samym jak teraz ona.
Słowa … G'rast. Neham. Vgat.
On sam. Liz.
I czuł jak jej ciało odbudowuje się, zdrowieje...zasklepia pod jego dłonią, mimo, że słyszał dziwne kwilenie wypływające z jej warg.
To był koniec. Była uzdrowiona, przywrócił ją, i otworzył oczy.
Wciąż przyciskała się do ściany, dyszała miękko, ale zmienił się wyraz jej oczu. Nie było już w nich strachu i tego okropnego cierpienia. Poruszała ustami próbując tworzyć słowa i w końcu wypowiedziała te najprostsze, te najbardziej znane.
- Dziękuję … ci - wykrztusiła, przełykając ciężko a on nie mógł uwierzyć słysząc brzmienie jej głosu. Był jak szmer kilku rzek płynących po nierównych kamieniach...jakby mnóstwo osób mówiło jednocześnie.
- Nie musisz mi dziękować – wymruczał miękko - Ja … my jesteśmy ci winni o wiele więcej.
Zaprzeczyła potrząsając mocno głową i teraz łatwiej mógł odczytać gdy znów składała usta – Nie – usłyszał.
Patrzył na nią ponieważ to co czuł było jak spotkanie wieczności. Dotykali się wzrokiem, obce i ludzkie oczy i nie mógł się powstrzymać by znów nie pomyśleć, że w jakiejś części przedstawiała jego samego, z którym nigdy prawdziwie się nie zetknął. Ale jedna myśl wybiła się ponad tamte inne i ostatecznie zdecydował się.
- Sereno, czy oni zrobili...czy dokonali czegoś w twoim umyśle ? – miał sobie za złe, że ją o to pyta ale sprawa była zbyt poważna i musieli wiedzieć.
Potrząsnęła stanowczo bezwłosą głową, przyłożyła do niej ręce. I znów zdawała się walczyć ze sobą próbując coś powiedzieć, a on zastanawiał się dlaczego angielski sprawa jej taką trudność – nie miał wątpliwości, podczas przemiany coś się stało, coś czego nie rozumiał.
- Zagubione – wypowiedziała z trudem, nadal ściskając głowę szarymi rękami.
Nie rozumiał co mu sugerowała. Zagubione. Jej myśli ? Co?
- Co to znaczy ? – ponaglił ją delikatnie.
Zawahała się. Jej wielkie oczy, nagle zdesperowane, szukające sposobu by to wyjaśnić – Zbyt...- wzdrygnęła się mrugając – Szalone. Zagubione.
I wtedy Max pojął i skinął głową – Jesteś zbyt zdezorientowana. – wytłumaczył – Właśnie teraz Nicholas nie może się dowiedzieć co dzieje się z twoimi myślami.
Zgodziła się z nim kiwając głową a on przysiadł na piętach. Ta wiadomość przynajmniej niosła coś dobrego, dla niej...dla nich wszystkich. Popatrzył w stronę wyjścia i zaczął opracowywać plan.
- Wydobędę cię stąd – obiecał odwracając się do niej – To jeszcze nie koniec Sereno.
Gdy skinęła głową, zaskoczony ujrzał w czarnych oczach łzy.
Nie, nie może pozwolić żeby tak to się dla niej kończyło. Nie po tym gdy tak dużo jej zawdzięczali. I na myśl, co Nicholas z nią zrobił rano, czuł jak rozgorzał w nim do białości ogień, jak wypełnia go i rośnie z siłą jakiej nie znał.
Był gotowy do walki, potrzebował tylko pretekstu by zniszczyć Nicholasa.
Gdzieś w zakamarkach umysłu wspomniał Michaela i usłyszał jego słowa.
Zrób to.
Cdn.
Gravity Always Wins - część 18
Marco i Riley siedzieli na najwyższym stopniu werandy nadsłuchując jakiegoś znaku Suburbana – jakiegoś odgłosu nadjeżdżającego od strony krętej drogi samochodu i mieli wrażenie jakby ten czas ciągnął się w nieskończoność. Marco wiedział, że Riley będzie się niepokoił tak długo dopóki nie zobaczy Anny, pomimo, że niemal od dwóch godzin pozostawali razem w kontakcie. Jeszcze bardziej jednak pragnęli poznać więcej szczegółów dotyczących schwytania Sereny, chcąc się upewnić czy wciąż żyje. Marco dokuczało silne napięcie całego ciała i ból głowy skupiony gdzieś za oczami od tych wszystkich kotłujących się w nim, sprzecznych emocji.
Początkowo kontakt Anny z Rileyem był utrudniony, tak była oszołomiona podanymi jej narkotykami, i chociaż nawiązali kontakt jej myśli były nieskładne a on nie potrafił ich uporządkować. A potem wyszła na jaw przerażająca prawda – w czasie akcji Serena została poważnie ranna i nie mając wyboru musieli ją zostawić. Reszcie grupy nic się nie stało ale kobieta która ich obu wychowała znajdowała się w ogromnym niebezpieczeństwie...może nawet nie żyła.
- Gdzie Max? – zapytał przeciągle Riley, lekko dygocąc. Ciężkie chmury przykryły niebo, przynosząc ze sobą porywisty wiatr. Marco podniósł głowę i pomyślał, że gdzieś koło południa może spaść śnieg.
- W domu – odpowiedział wciskając ręce do kieszeni – Chciał pobyć sam....zaplanować dalszy sposób postępowania.
Riley ze zrozumieniem pokiwał głową, patrząc w zamyśleniu na widniejący przed nimi las – Nigdy nie zastanawiałem się nad możliwością jej utraty – powiedział refleksyjnie – Nawet nie dopuszczałem do siebie myśli, że coś takiego może nas spotkać.
Marco patrzył swoje czarne trapery i milczał chociaż w głowie krzyczały mu niezliczone głosy. Zamknął na chwilę oczy, naciskając mocno na swoje myśli, kierując je w stronę Sereny. Po prostu musiał się dowiedzieć czy nadal żyje. Ból głowy i niepokój nie pozwalały skupić się na niczym konkretnym ale ufał swojej intuicji, wierząc że go poprowadzi. Początkowo widział tylko czerń chociaż nagle poczuł na skórze gorąco – a równocześnie zrobiło mu się chłodniej. To był znak, coś na co liczył, ale nie miał pojęcia co oznacza ...naciskał więc mocniej by przedrzeć się poza oślepiający ból i dotrzeć wprost do Sereny.
I usłyszał jedno słowo tak wyraźnie jak gdyby wypowiedziała go w nim.
D'sathne.
Pomóż mi. Ale dlaczego usłyszał je w języku antariańskim ? Chwała Bogu, przynajmniej względnie posługiwał się tym językiem.
- Riley- szepnął stłumionym głosem otwierając oczy - Serena żyje.
- Jesteś pewny? - zapytał z cichym niedowierzaniem – Skąd wiesz ?
- Usłyszałem ją - Marco przetarł oczy. Gdyby ten oślepiający ból odrobinę zelżał pewnie wyczułby więcej – Ale słowa jakie wypowiedziała były w języku antariańskim i nie rozumiem dlaczego.
- Pogubiłem się - Riley odrobinę ściągnął brwi – Nawiązałeś z nią kontakt?
Marco potrząsnął głową i zamyślony patrzył na niego – Nie, tylko nacisnąłem na coś...co mnie na nią naprowadziło. Dowiedziałbym się więcej ale...- zawiesił głos jakby wpadł na pomysł - Riley, możesz mi pomóc. Naciśnijmy razem łącząc nasze siły.
Riley natychmiast zrozumiał, kiwnął głową i wzięli się za ręce. Kilkakrotnie wypróbowali ten sposób wzajemnie wspierając się w bliźniaczym darze intuicji.
Marco zamknął oczy i poczuł w miejscu zetknięcia się z dłonią Rileya promieniujące ciepło, czuł jak po ramieniu spiralnie pnie się w górę i wnika głęboko w jego myśli. Tym razem usłyszał dużo więcej słów powiązanych ze sobą, wszystkie wypowiadane po antariańsu...gorączkowe, nachodzące jedno na drugie.
Usłyszał obok siebie jak Riley łapie miękko oddech, ale jeszcze mocniej zacisnął oczy. Zobaczył małe pomieszczenie - prawdopodobnie to samo gdzie wcześniej przetrzymywano Annę. Dochodziły do niego fizyczne szczegóły - mały materac leżący na podłodze, rozlana kałuża wody w kącie, przyćmione oświetlenie. Rozglądał się wokół, myśląc ze współczuciem o Serenie. Była tam, odczuwał jej obecność – nie potrafił jej tylko dostrzec, za to słyszał w głowie wirowanie antariańskich słów, których znaczenie zaledwie rozumiał.
Coś było niepojętego w jej głosie, jak dziwnie się rwał i pulsował.
Wstyd … potrzebna pomoc. Nie. Nie. Coraz więcej oderwanych od siebie antariańskich słów. Taka samotność. Wstyd. Pomóżcie.
Co się z nią działo i co zaszło w jej głowie, że jej myśli były tak zawiłe i niespójne ?
I wtedy dotarł do niego jego własny głos, podszeptując mu rzecz nieprawdopodobną. Zgwałcony umysł. Nic innego nie przychodziło mu na myśl, bo z jakiego innego powodu rozumowałaby w sposób tak chaotyczny.
Nie był w stanie powstrzymać cichego okrzyku i ocknął się czując jak dygocze. Zorientował się, że Riley ściska mu rękę, otworzył oczy i zobaczył zatroskane spojrzenie przyjaciela.
- Co się dzieje Marco?
- Nie słyszałeś ? – zapytał niepewnie.
- Niczego...chyba tylko cię wsparłem.
- Coś bardzo niedobrego dzieje się z jej psychiką, Riley - Marco z niedowierzaniem pokręcił głową - Jej myśli są kompletnie zagmatwane.
Riley pobladł. Marco wiedział, że przyjaciel pomyślał to samo co on – że dokonano przemocy na jej umyśle. A jeżeli rzeczywiście tak się stało, wówczas powstanie można było z góry uznać za przegrane. Serena była wtajemniczona we wszystko. Znała lokalizację granolithu, gdzie znajdowały się bezpieczne kryjówki...o wszystkim wiedziała. No, prawie o wszystkim.
- Musimy jak najszybciej porozmawiać z Maxem – powiedział stanowczo Marco – Powinien o tym wiedzieć.
******
Max siedział na krawędzi łóżka słuchając relacji Marco, który dzielił się z nim swoim obawami o stanie Sereny. I zgadzał się z nim, prawdopodobnie Nicholas okaleczył ją psychicznie – co oznaczało, że należało ją stamtąd wyciągnąć natychmiast. Ale trzeba było wysłać po nią zespół który dysponował odpowiednią wiedzą bo tak jak przypuszczali Serena przebywała w tym samym miejscu gdzie poprzednio trzymali Annę.
I wyjątkowo cieszył się, że nie opuścili jeszcze obozu, chociaż jak sądził, należało to zrobić jak najszybciej bo tam oczekiwali ich przybycia.
Marco jakiś czas chodził w milczeniu, nagle zatrzymał się i odwrócił do Maxa. W pokoju pozostali tylko obaj, Liz wyszła zaraz po tym jak wyraźnie przejęty Marco poprosił ją o to, a ona oczywiście rozumiała że rozmowa miała odbyć się na osobności.
- I co o tym myślisz Max ? – zapytał skupiony Marco – Co w takim przypadku robimy dalej ?
Max stłumił ciężki oddech i przetarł dłonią twarz – Wszyscy musimy się stąd wynieść, przygotować się żeby wyruszyć zaraz po tym jak wróci reszta. To dla nas najważniejsza potrzeba. Potem się rozdzielimy...wyślemy niewielki zespół po Serenę, pozostali pojadą...
Gdzie? Gdzie, do diabła można się udać ? Jeśli Nicholas zdobył całą wiedzę o bezpiecznych kryjówkach, w które miejsce w takim razie iść ?
Marco szybko przysiadł obok niego - Wiem o czym myślisz ...że Nicholas już zna nasze sekretne miejsca.
Max przytaknął a wtedy Marco powiedział – Jest takie jedno o którym Serena nie wie.
- Co? – zapytał zaskoczony Max – Jak to możliwe żeby nie wiedziała ?
- Celowo, właśnie z tego powodu. Uprzedziła mnie o tym miesiąc temu kiedy sytuacja zaczęła stawać się coraz bardziej napięta. Zdawała sobie sprawę, że na wszelki wypadek należy utrzymać coś w tajemnicy. Podobnie jak i ja nie wiem o kilku naszych miejscach...Ona zawsze ograniczała przepływ informacji wiedząc o ich możliwościach docierania do naszej podświadomości.
- Świetnie....to naprawdę dobra wiadomość – Max myślał intensywnie – Jak daleko do tego domu ?
- Mniej więcej godzina jazdy stąd...niedaleko Taos.
- W porządku, więc wszyscy wyjadą z wyjątkiem ciebie i mnie. Jak wrócą zrobimy zaraz przegrupowanie. Będzie nam jeszcze potrzebna Tess, reszta uda się do nowego, bezpiecznego domu.
- To nie jest dobry pomysł żebyś jechał po Serenę – ostrzegł go Marco – Wiesz ile ryzykujesz.
- Jestem tym kogo oni potrzebują i dlatego tylko ja jeden jestem w stanie rozwiązać tę sytuację. I nie zapominaj, że jak do tej pory całkiem nieźle poznałem Nicholasa.
- Co nie zmienia faktu że może cię po prostu zlikwidować.
- Nie, jeśli rozegram to mądrze....i nie, jeżeli Tess mi pomoże.
- Skoro ty idziesz, ja idę z tobą – powiedział z naciskiem Marco. Już nie pytał, tak postanowił i Max zrozumiał, że nie należało tego uważać za objaw niesubordynacji. Nalegając by pójść tam i chronić go, Marco podkreślał swoją przy nim rolę.
- Oczywiście – odpowiedział spokojnie – Nie podejmowałbym tego ryzyka nie mając cię przy sobie.
****
Marco skręcił z autostrady w boczny odcinek nieuczęszczanej drogi, która prowadziła do obozu nieprzyjaciela. Nie mógł się oprzeć się żeby znów nie popatrzeć we wsteczne lusterko na siedzącą z tyłu Tess. To prawda, wielokrotnie przyciągała jego wzrok wbrew wysiłkom by temu nie ulegać. Sprawiała wrażenie tak zrezygnowanej i przybitej, i martwił się tym ponieważ czekała ich kolejna przeprawa – a ta będzie prawdopodobnie dużo trudniejsza.
Od momentu gdy wskoczyli do Suburbana prawie się nie odzywała. Wcześniej, zdążył jeszcze wręczyć Michaelowi ręcznie rozrysowany plan, a on gniewnie zapytał jak ma odczytać te zwariowane bazgroły, więc musiał poświęcić mu trochę czasu wyjaśniając jak dojechać do nowego domu aż w końcu Michael się rozluźnił i zdawał się być pewnym, że nie będzie miał kłopotu z odnalezieniem drogi.
Max poruszył się niespokojnie na siedzeniu. Marco przypuszczał że chce usłyszeć od Tess pełny meldunek jednak dał jej trochę czasu żeby się pozbierała. Ponownie zerknął w lusterko, zobaczył w nim wpatrzone w siebie jej oczy i wydawało mu się jakby chciała go o coś zapytać. Widoczny w nich ból odczuł w sobie jak uderzenie nożem ale ona zaraz opuściła wzrok, przerywając tę specyficzną więź.
Max odwrócił się i położył ramię na oparciu siedzenia - Tess, możesz nam opowiedzieć co się wydarzyło ? – zapytał delikatnie. Wahała się patrząc na swoje ręce.
- To moja wina – wyznała łamiącym się głosem i Marco szybko utkwił wzrok w lusterku. Łzy zamigotały w jej oczach i zapatrzyła się w boczną szybę – Nie wytrzymałam przy naginaniu umysłu.
Max chwilę milczał, w końcu powiedział – Wiesz jaką siłą dysponuje Nicholas, nie powinnaś się obwiniać.
- To trwało tak długo i...- zaciągnęła się drżącym oddechem – ...nie byłam wystarczająco silna. Poraził mnie oślepiający ból głowy … po prostu nie mogłam wytrzymać.
Oślepiający ból głowy. Taki sam jak u niego kilka godzin temu. Umiejscowiony zaraz za oczami, jak białe gorące światło. Marco zastanawiał się czy to tylko zbieg okoliczności ...jednak wątpił żeby tak było.
- Tess, nie możemy sobie na to pozwolić. Musisz wziąć się w garść i robić swoje – powiedział stanowczo Max – Nie sposób doliczyć się ile razy ty ratowałaś nas dzięki swojemu darowi. Jeżeli już szukamy winnych to może w ogóle nie powinienem był cię wysyłać bez wsparcia. Możemy roztrząsać tę sytuację na tysiące sposobów i szukać jak inaczej można było ją rozwiązać, ale teraz nie pora na to.
- Dobrze – powiedziała półgłosem. Kiwnęła z powagą głową nie odrywając oczu od okna.
- Tym razem musimy to dobrze rozegrać – ciągnął Max – Teraz kiedy tam byłaś mamy więcej informacji i możemy wygrać tę bitwę. Spróbujemy wydostać stamtąd Serenę.
Marco uśmiechnął się miękko słysząc nowy ton w głosie Maxa jaki obudził się w nim kilka godzin temu. Sereny nie było a on nie miał wyboru jak bez zastrzeżeń wejść w rolę przywódcy drużyny. Nagle zrozumiał, że z tego straszliwego zwrotu wydarzeń przynajmniej wynikło coś dobrego – Max całkowicie przejął na siebie nowe obowiązki, i Marco w jakiś sposób wiedział, że po dzisiejszym dniu tak już pozostanie.
***
- A więc przyszedłeś – oświadczył Nicholas patrząc w oczy Maxa – Tak myślałem ale nie przypuszczałem, że przyprowadzisz jeszcze tych dwoje – powiedział z uznaniem i podniósł głowę - Marco.
- Nicholas - Marco z przykrością przeżuł to słowo, prostując się jeszcze bardziej. Max miał zdrowy rozsądek i wyczucie, które on wzmacniał swoją fizyczną przewagą bo o ile Max znacznie przewyższał Nicholasa wzrostem to Marco po prostu nad nim górował.
- A już do głowy mi nie przyszło, że sprowadzisz do naszego obozu swojego zastępcę – drwił Nicholas przewiercając wzrokiem Tess – Zwłaszcza po jej ostatnim, niefortunnym wyczynie – mówił z przyganą. Cicho klasnął językiem – Nie, powiedziałbym raczej że w tej potyczce oddała nam nieocenioną przysługę. Przynajmniej Serena cieszy się z niezłego zakwaterowania.
Max poczuł jak wzbiera w nim gniew na Nicholasa za te złośliwości i rośnie coraz większy lęk o Serenę – Chcę ją widzieć, natychmiast – rozkazał stanowczo.
Nicholas lekceważąco wzruszył ramionami – Oczywiście, wasza wysokość – ironicznie skłonił głowę – Nie ma żadnego problemu...a prawda, powinienem cię uprzedzić, raczej natkniesz się na Surinah, nie na Serenę.
- Co to znaczy? – Max chwycił go szorstko za ramię.
- Sam zobaczysz – obiecał lekko się uśmiechając. Odwrócił się i poszedł przed siebie – Chodź ze mną.
Nicholas ruszył pierwszy, potem Max, z tyłu za nim Tess i Marco. Wówczas Nicholas odwrócił się i podniósł rękę – Tylko Max. Wy zaczekacie tutaj.
- Nie – powiedział zdecydowanie Max – Tak nie będzie. Oni pójdą także.
Nicholas namyślał się chwilę, w tym czasie Max przesuwał wzrokiem po obserwujących ich z głębi wysokiego podestu, uzbrojonych żołnierzach. Poczuł nagły lęk przed tą liczebną przewagą gdy doszło do niego z jaką łatwością mogli ich teraz wymordować. Ciężko przełknął odsuwając od siebie te myśli, przypominając sobie, że jest w posiadaniu pewnego przedmiotu, tak potrzebnego Nicholasowi.
Gdyby o nim wiedział, wyciągnąwszy tę wiadomość od Sereny, nic by go nie powstrzymało przed zlikwidowaniem ich zaraz potem gdy tu weszli.
Nicholas milcząc patrzył na niego uważnie – Zgadzam się, ale do celi Sereny wejdziemy sami. Tam w trójkę sobie porozmawiamy – powiedział. Max widział jak uśmiechnął się przy tym z odrobiną wyższości i pomyślał, że to niczego dobrego nie zapowiada.
Szli w głąb długim zimnym korytarzem, ich kroki odbijały się głucho na betonowej podłodze. W końcu podeszli pod zamknięte drzwi. Żołnierz eskortujący Nicholasa wyciągnął z kieszeni zestaw kluczy, przekręcił zamek który odpowiedział głośnym jękiem.
Nicholas odwrócił się i popatrzył na Marco – Ty zostaniesz tutaj – polecił. Marco poruszył się niespokojnie, spojrzał szybko na Maxa i potrząsnął lekko głową, niemal niezauważalnie.
- Nie – sprzeciwił się stanowczo Max – Oni wejdą ze mną.
Na znak Nicholasa żołnierz zamknął drzwi - To ja ustanawiam tu reguły, nie ty Max. Jeżeli chcesz ją zobaczyć teraz, to tylko ty – powiedział po dłuższej chwili.
Max rozważał tę możliwość. Jeżeli Nicholas faktycznie miał zamiar go zabić, nie potrzebowałby rozdzielać go z Marco i Tess. Byli tak otoczeni jego ludźmi, że ci z łatwością mogli ich powystrzelać.
- W porządku – powiedział – Wprowadź mnie.
Otworzono wolno celę i ukazał się przed nimi pogrążony w półmroku pokój. Nie dostrzegł jeszcze Sereny. Wszedł za Nicholasem do środka i zatrzaśnięto za nimi drzwi.
Nie był jednak przygotowany na to co zobaczył gdy Nicholas przesunął się na bok.
- Jestem pewny, że nigdy nie spotkałeś Surinah – powiedział rozbawiony wskazując ręką – Przykro mi to mówić ale nie ma już Sereny.
Max gwałtownie odetchnął kiedy zobaczył na materacu drobną nagą sylwetkę, wciśniętą w kąt. Na jego widok pisnęła miękko, jej wielkie, migdałowe oczy zamrugały szybko gdy starała się zasłonić rękami. Z trudem próbował to jakoś ogarnąć bo to co widział przedstawiało scenę jak z obłąkanego snu – to była Serena ale w swojej naturalnej postaci, zupełnie bezbronna.
Jego pierwsze zetknięcie się z czystej krwi obcym...i to także płynęło w jego krwi. W tej wyjątkowej istocie, w przebłysku zobaczył swój własny ród, który ustanowił go swoim dowódcą.
Ale przecież miał przed sobą ukochaną przez wszystkich Serenę, kobietę która całe lata czuwała nad nimi i kilka dni temu uratowała mu życie...a jednak w tym momencie była mu zupełnie obca. Nie do poznania.
Zadrżał gdy pomyślał, że przyglądając się jej wystawia ją na wstyd, tym bardziej że jest naga, i przez to tak strasznie upokorzona.
Z furą szalejącą w sercu odwrócił się błyskawicznie do Nicholasa – Natychmiast zdobądź coś, żeby ją przykryć – ryknął, z całej siły uderzając go w pierś mając nadzieję, że chociaż w ten sposób odreaguje gniew. Nicholas popatrzył na niego przeciągle ale bez słowa uchylił drzwi i polecił jednemu ze swoich ludzi przynieść koc.
Kiedy wrócił Max chwycił go za ramię - Co jej zrobiłeś - grzmiał - Dlaczego jest w takim stanie?
- Och, ja niczego jej nie zrobiłem – powiedział z niewinną miną - To wina Sereny. Obawiam się, że po tym jak została postrzelona nie mogła pozostać w ludzkim kształcie.
Z kąta w którym siedziała skulona Serena dobiegł głośny dźwięk. I kiedy Max spojrzał szybko w tamtą stronę z jej niewielkich ust popłynęły obce słowa. Starodawne słowa...niektóre dziwnie znajome. W wielkich oczach zobaczył wyraz przerażającego cierpienia, nieważne jak bardzo wydawały się nieludzkie. Ból był wszechobecny – poznałby go w oczach każdego stworzenia.
- Wybacz Max, ale od momentu przeobrażenia, ona ma z tym mały problem. Nie mówi po angielsku, bełkocze tylko po antariańsku. Przetłumaczyć ci ?
Max mierzył go wzrokiem czując jak buzuje w nim wściekłość – Co powiedziała – wypluł z siebie.
- Och, tylko to, że już dawno wróciłaby do swojej postaci gdybyśmy gdy została ranna nie uderzyli jej przyrządem zakłócającym. Moja wina...powinienem był ci wspomnieć o tym szczególe.
- Wyjątkowy z ciebie gnojek - wzburzony Max z niedowierzaniem potrząsnął głową.
Otworzono drzwi, do środka wszedł żołnierz niosąc miękki koc. Rzucił go w stronę Sereny ale upadł za daleko. Nie ruszyła się z miejsca, patrzyła w podłogę zastanawiając się pewnie jak po niego sięgnąć. Max podszedł szybko, schylił się i odwracając oczy podał jej. Od razu zarzuciła go na siebie i kiedy znów zerknął na nią zobaczył w jej czarnych oczach ulgę. Wdzięczność.
Dostrzegł także coś jeszcze. Rozlewającą się szeroko purpurową plamę którą wchłaniało okrycie. Odwrócił się do Nicholasa, oddychając głęboko starał się uspokoić – Chcę z nią zostać sam, potem się zobaczymy.
- Nie.
- Wiesz, że muszę jej pomóc.
- Możesz to zrobić przy mnie.
Długo patrzył w zamyśleniu na Nicholasa rozważając co robić. Rozpaczliwie potrzebował pozostać sam z Sereną. Chciał ją wyleczyć ale pragnął także dowiedzieć się czy to co jej zrobił Nicholas zostawiło po sobie jakieś skutki, ponieważ za dużo koszmarnych możliwości tłukło mu się po głowie.
***
Marco przestąpił z nogi na nogę. Razem z Tess czekali na Maxa na zewnątrz pomieszczenia w którym przetrzymywano Serenę. Nie podobało mu się, że Max wszedł tam sam jednak coś mu mówiło, że nic złego się nie stanie. Może podpowiadała mu to własna intuicja, może jakiś odwieczny instynkt ale wiedział, będzie dobrze – inaczej odwiódłby go od tego zamiaru. Czekali czując na sobie uważne spojrzenie dwóch żołnierzy którzy co prawda trzymali broń luźno przy boku, pozostawali jednak czujni.
Jeden ze skórów w specyficzny sposób mierzył wzrokiem Tess przeciągając pożądliwie oczami po jej sylwetce. Była w tym postępowaniu metoda manipulacji, nastawiona na onieśmielenie, wywołanie w niej poczucia własnej kobiecej słabości i to zachowanie zaczęło drażnić Marco. Była silna – odporna, to fakt, ale pomysł by starać się wykorzystywać własną przewagę chcąc ją zastraszyć, denerwował go coraz bardziej.
Drugi z mężczyzn, starszy, o nabrzmiałej porowatej skórze wyciągnął rękę dotykając lekko jej twarzy – i Marco poczuł jak podnoszą mu się włosy na karku. Szarpnął go za nadgarstek i mocno przytrzymał.
- Nawet o tym nie myśl – warknął, mając świadomość, że gra się jeszcze nie skończyła, że ten incydent wywołał w nim jakieś uboczne emocje. Coś pierwotnego.
Mężczyzna obserwował go – był niższy od niego, ale znacznie wyższy od pozostałych – jednak zaraz odwrócił wzrok. Marco wiedział, że wygrał tę batalię. Pozwolił by ręka mężczyzny opadała i uchwycił dziwne spojrzenie Tess...pełne zrozumienia i wsparcia. Taka była potrzeba, musiał wyznaczyć granicę której nikomu nie wolno było przekraczać. Zetknął się z jej nieugiętym wzrokiem i poczuł w piersiach gorącą iskierkę, na przekór tej niebezpiecznej sytuacji - a może właśnie dlatego. Długo patrzył jej w oczy i pomyślał, że mógłby zatracić się w tych błękitach, tak pięknych, rozmigotanych jak powierzchnia rozświetlonego blaskiem górskiego jeziora.
A może jeszcze dlatego bo całego ich życie kojarzyło się z balansowaniem na linie, graniczyło z niepewnością. Więc rozkoszował się tym ciepłem przepływającym między nimi...wiedząc, że tylko na to mogą sobie pozwolić.
****
Nicholas wyszedł zamykając za sobą drzwi a Max czuł wdzięczność że przychylił się do jego prośby i zostawił go samego z Sereną. Patrzył przez chwilę na zamknięte drzwi, potem odwrócił się w stronę, gdzie skulona, przykryta cienkim kocem, siedziała przyciskając się do materaca. Wciąż nie mógł poradzić sobie z uczuciem zaskoczenia na widok jej obcego kształtu – trudno zaprzeczać jakim było to dla niego wstrząsem. Ale odczuwał także ogromne współczucie gdy widział ją drążącą, wtuloną w kąt, tak bezbronną i poniżoną. A więc w przeciwieństwie do Sereny, on wstąpił w przeszłość w przeciągu tak krótkiego czasu.
Starając się jej nie przestraszyć, podszedł ostrożnie do niej i ukląkł u stóp posłania. Koc przesiąkł teraz fioletowawą krwią, a plama rosła przerażająco szybko. Oczywiście wykrwawiała się przez kilka godzin, pomyślał, dziwiąc się że jest jeszcze przytomna. Starał się nie pokazywać po sobie jak przerażający przedstawiała sobą widok, ale ona tylko odwróciła oczy.
- Sereno - zawołał miękko – Spójrz na mnie.
Zamrugała szybko. Nie posłuchała go, nie chciała widzieć jego skupionego spojrzenia, a jemu nie trudno było nie zauważyć jak wyraziste były jej wielkie oczy. Odbijały się w nich inne światy, cała ponadczasowość. I lśniły tak nieskalaną czernią.
- Postaram się to wyleczyć – powiedział miękko sięgając po wilgotny koc. Zawinęła go wokół siebie ciasno, chroniąc się pod nim – Mogę ?
I kiedy w końcu zwróciła na niego oczy, zobaczył w nich lęk. Głęboko w sercu wiedział, że mu ufa ale w ciągu kilku ostatnich godzin doznała tak wiele złego, że zaufanie przychodziło z ogromnym trudem. Szybko oddychała i tylko patrzyła na niego.
- Pozwól mi – przekonywał łagodnie i wtedy bardzo powoli skinęła głową. Przysunął się bliżej, uniósł odrobinę koc by móc obejrzeć w jakim jest stanie. Nie potrafił opanować drżenia na widok tego co zobaczył. Chropowata skóra, nawet niepodobna do skóry, na brzuchu widniała otwarta, głęboka, poszarpana rana, ciągnąca się w dół aż do niższych partii ciała. Była umazana krwią, na brzuchu, nogach...wszędzie, cała w kolorze żywej purpury. Zmusił się by skoncentrować się na jej obrażeniach, nie patrzeć że sięgają tak nisko, nie zwracać uwagi na nie znane mu ciało, na szorstką i szarą skórę.
Położył dłoń na zranieniu, zacisnął oczy myśląc o Serenie...takiej jaką znał wcześniej. I Serenie jaką była teraz. W odpowiedzi uderzył w niego ból rozpruwając mu wnętrzności...i w pamięci zaczęły iskrzyć się obrazy.
Marco … Liz … Riley.
On sam.
Coś czego nie potrafił rozpoznać, podobne do nieba ale z wieloma księżycami...i jakieś sylwetki o wyglądzie takim samym jak teraz ona.
Słowa … G'rast. Neham. Vgat.
On sam. Liz.
I czuł jak jej ciało odbudowuje się, zdrowieje...zasklepia pod jego dłonią, mimo, że słyszał dziwne kwilenie wypływające z jej warg.
To był koniec. Była uzdrowiona, przywrócił ją, i otworzył oczy.
Wciąż przyciskała się do ściany, dyszała miękko, ale zmienił się wyraz jej oczu. Nie było już w nich strachu i tego okropnego cierpienia. Poruszała ustami próbując tworzyć słowa i w końcu wypowiedziała te najprostsze, te najbardziej znane.
- Dziękuję … ci - wykrztusiła, przełykając ciężko a on nie mógł uwierzyć słysząc brzmienie jej głosu. Był jak szmer kilku rzek płynących po nierównych kamieniach...jakby mnóstwo osób mówiło jednocześnie.
- Nie musisz mi dziękować – wymruczał miękko - Ja … my jesteśmy ci winni o wiele więcej.
Zaprzeczyła potrząsając mocno głową i teraz łatwiej mógł odczytać gdy znów składała usta – Nie – usłyszał.
Patrzył na nią ponieważ to co czuł było jak spotkanie wieczności. Dotykali się wzrokiem, obce i ludzkie oczy i nie mógł się powstrzymać by znów nie pomyśleć, że w jakiejś części przedstawiała jego samego, z którym nigdy prawdziwie się nie zetknął. Ale jedna myśl wybiła się ponad tamte inne i ostatecznie zdecydował się.
- Sereno, czy oni zrobili...czy dokonali czegoś w twoim umyśle ? – miał sobie za złe, że ją o to pyta ale sprawa była zbyt poważna i musieli wiedzieć.
Potrząsnęła stanowczo bezwłosą głową, przyłożyła do niej ręce. I znów zdawała się walczyć ze sobą próbując coś powiedzieć, a on zastanawiał się dlaczego angielski sprawa jej taką trudność – nie miał wątpliwości, podczas przemiany coś się stało, coś czego nie rozumiał.
- Zagubione – wypowiedziała z trudem, nadal ściskając głowę szarymi rękami.
Nie rozumiał co mu sugerowała. Zagubione. Jej myśli ? Co?
- Co to znaczy ? – ponaglił ją delikatnie.
Zawahała się. Jej wielkie oczy, nagle zdesperowane, szukające sposobu by to wyjaśnić – Zbyt...- wzdrygnęła się mrugając – Szalone. Zagubione.
I wtedy Max pojął i skinął głową – Jesteś zbyt zdezorientowana. – wytłumaczył – Właśnie teraz Nicholas nie może się dowiedzieć co dzieje się z twoimi myślami.
Zgodziła się z nim kiwając głową a on przysiadł na piętach. Ta wiadomość przynajmniej niosła coś dobrego, dla niej...dla nich wszystkich. Popatrzył w stronę wyjścia i zaczął opracowywać plan.
- Wydobędę cię stąd – obiecał odwracając się do niej – To jeszcze nie koniec Sereno.
Gdy skinęła głową, zaskoczony ujrzał w czarnych oczach łzy.
Nie, nie może pozwolić żeby tak to się dla niej kończyło. Nie po tym gdy tak dużo jej zawdzięczali. I na myśl, co Nicholas z nią zrobił rano, czuł jak rozgorzał w nim do białości ogień, jak wypełnia go i rośnie z siłą jakiej nie znał.
Był gotowy do walki, potrzebował tylko pretekstu by zniszczyć Nicholasa.
Gdzieś w zakamarkach umysłu wspomniał Michaela i usłyszał jego słowa.
Zrób to.
Cdn.
Last edited by Ela on Tue Aug 17, 2004 5:37 pm, edited 1 time in total.
Piękna część. I od razu mówię - moja sympatia do Nicholasa jest głównie zasługą rewelacyjnej gry Miko. Gdyby kręcili GAW... nawet kilka lat później... to Miko stworzyłby prawdziwego Nicholasa z krwi i kości. Postać, która w serialu wystąpiła tylko przelotnie... a jednak proszę, jaki ogromny wpływ ma na wszystkich
Ograniczyć przepływ informacji - no cóż, widać Serena była mądrzejsza od niejednego wojskowego...
PS: I czy ktoś jeszcze twierdzi, że Tess była psu na budę...?
Ograniczyć przepływ informacji - no cóż, widać Serena była mądrzejsza od niejednego wojskowego...
PS: I czy ktoś jeszcze twierdzi, że Tess była psu na budę...?
Elu, pamiętasz, przy okazji rozmowy o Colinie, wspomniałaś kiedyś, że spodobałaby mi się "Budka Telefoniczna" (polski tytuł skrócili do samego "Telefonu"). No i wczoraj stałam sobie w wypożyczalni, a że na ścianie wisiał plakat... Obejrzałam wieczorem i... zmieniłam zdanie o Colinie. Film mi się podobał, no i przynajmniej Colin potrafił grać i zmieniał mu się wyraz twarzy (reakcja po głównym bohaterze z Króla Artura). Oglądało się świetnie i przynajmniej teraz mogę czekać na "Aleksandra" z nadzieją, że Colin nie zarżnie bohatera...
Hm. Po raz pierwszy od dawna nie wiem, co napisać w tym temacie. Trochę przerażające uczucie. Coś jak rój motyli w żołądku. Chyba wiecie, dlaczego... RosDeidre pisze bardzo poetycko. Jej opowieści zawsze są pełne uczuć, w najlepszym tego wyrazie... no właśnie. Coś jak baśń dla dorosłych, w której mozna sie zanurzyć i nie wychylać noska, by nie dotknął nas surowy, zły świat. Ale nastają kolejne części... i bajka nagle się urywa. Przyznam się szczerze, że kiedy czytałam wcześniej GAW, to te najgorsze części czytałam zawsze z duszą na ramieniu i tylko raz... będzie jeszcze kilka takich momentów... w których niemal żałowałam, że zaczęłam czytać opowiadanie. Nie dlatego, że jest źle napisane. Wręcz przeciwnie. Dlatego, że zakochujesz się w bohaterach, a kiedy dzieje się im coś złego, nie potrafisz tego przyjąć obojętnie. W dodatku kiedy czytam jakąś częśc "poświeconą" Nicholasowi, to serce podchodzi mi do gardła i zaczynam sie zastanawiać, co ten psychol znowu wymyślił, na jakie okrucieństwo zdobył się z tym swoim okrutno-ironicznym uśmieszkiem na ustach... wobec naszych ukochanych Czechosłowaków, oczywiście.
Co do Nicholasa... oraz aktora, odgrywającego jego rolę. W ogóle aktorzy, odgrywający w serialach czarne charaktery zazwyczaj są dobrani świetnie i mało kiedy psują odcinki swoją marną grą... Weźmy chociaż agenta Pierce'a. AKtor przyjął tę rolę tylko z sympatii dla reżysera (czy coś takiego...). A mimo to zapisał się w wyobraźni fanów serialu jak naprawdę mało kto. Chyba nawet nicholas nie był tak szkalowany w opowiadaniach, jak Pierce. Czy czytaliście gdziekolwiek o agencie Pierce jako chociaż lekko wybielonym charakterze? Nie wspominając o dobrym, po tej właściwej stronie? Nie. Co opowiadanie, to jest jeszcze większym psychopatą... Nicholas - prawdopodobnie ze względu na swoją powłokę czternastolatka - uniknął aż takiego obrzucania błotem, ale najczęściej jest właśnie przedstawiany jako ktoś, kto sprawia, że ciepła bajka się właśnie kończy... lub urywa na jakiś czas. Trzeba naprawdę sporo talentu, by zapisać się w umysłach fanów aż tak. Z lektury GT możemy tylko się zorientować, że nie tylko ja tak myślę...
Co do Nicholasa... oraz aktora, odgrywającego jego rolę. W ogóle aktorzy, odgrywający w serialach czarne charaktery zazwyczaj są dobrani świetnie i mało kiedy psują odcinki swoją marną grą... Weźmy chociaż agenta Pierce'a. AKtor przyjął tę rolę tylko z sympatii dla reżysera (czy coś takiego...). A mimo to zapisał się w wyobraźni fanów serialu jak naprawdę mało kto. Chyba nawet nicholas nie był tak szkalowany w opowiadaniach, jak Pierce. Czy czytaliście gdziekolwiek o agencie Pierce jako chociaż lekko wybielonym charakterze? Nie wspominając o dobrym, po tej właściwej stronie? Nie. Co opowiadanie, to jest jeszcze większym psychopatą... Nicholas - prawdopodobnie ze względu na swoją powłokę czternastolatka - uniknął aż takiego obrzucania błotem, ale najczęściej jest właśnie przedstawiany jako ktoś, kto sprawia, że ciepła bajka się właśnie kończy... lub urywa na jakiś czas. Trzeba naprawdę sporo talentu, by zapisać się w umysłach fanów aż tak. Z lektury GT możemy tylko się zorientować, że nie tylko ja tak myślę...
Kochani, dla takich komentarzy warto tłumaczyć GAW. To jak wspólne przeżywanie niedoli naszych ulubieńców, możliwość uczestniczenia z nimi w ich niezwykłej przygodzie. Dzięki Wam za piękną, osobistą refleksję. Nie mówiąc, że i ja każdą kolejną część przepłacam i okraszam swoimi emocjami, czasami łzami a najczęściej ogromną wdzięcznością i podziwem dla RosDeidre za stworzenie dla nas tej perełki. To wielka sztuka nasycić bohaterów tak dużą dozą uczuć, tak bardzo uwiarygodnić, że niemal kocha się ich jak kogoś bliskiego.
Jestem w trakcie przepisywania 19 części, kończę tłumaczyć część 20, i ze strachem myślę co będzie dalej, gdy już ta ostatnia kosztowała mnie tak wiele wrażeń - Hotaru pisze, że będzie jeszcze trudniej – Boże, co może być gorszego od upokorzonej w obecności Maxa Sereny. I widzę, że idzie mi coraz wolniej bo napięcie rośnie, autorka gra na naszych emocjach...a ja staram się żeby wypadało jak najlepiej ...i ciągle wydaje mi się, że moje tłumaczenie nie dorasta do pięt oryginałowi. Mam wrażenie, że do przełożenia jej stylu i tej poetyki, powinien być ktoś, kto pisze wiersze i chodzi z głową w chmurach...taki prawdziwy romantyk z zacięciem literackim. No nic zobaczymy co będzie dalej, na razie buziaki dla wszystkich za wsparcie.
Nan, cieszę się, że podobała się „Budka Telefoniczna” – i to prawda, Colina trzeba oglądać w filmach, nie na zdjęciach czy plakatach...on ma coś w sobie, co ujawnia się dopiero wtedy gdy przenika swoją osobowością bohatera. I tak, przysłowiowym rzutem na taśmę polecam Ci od razu „Rekruta” – jest w tej postaci ciepło, budzi ogromny ładunek sympatii, i to oczywiście jego zasługa...no i towarzyszącego mu świetnego Ala Pacino. To rzeczywiście taki wstęp do pokochania postaci Aleksandra Wielkiego, na którego nie przeczę, bardzo mocno ostrzę sobie ząbki – i tu wierzę w Farella bo wcześniej poznałam co potrafi.
Przy okazji, to ulubiony bohater Hybrid-Angel, która poświęciła mu kilka fanartów i ma go w swoim avatarku
Jestem w trakcie przepisywania 19 części, kończę tłumaczyć część 20, i ze strachem myślę co będzie dalej, gdy już ta ostatnia kosztowała mnie tak wiele wrażeń - Hotaru pisze, że będzie jeszcze trudniej – Boże, co może być gorszego od upokorzonej w obecności Maxa Sereny. I widzę, że idzie mi coraz wolniej bo napięcie rośnie, autorka gra na naszych emocjach...a ja staram się żeby wypadało jak najlepiej ...i ciągle wydaje mi się, że moje tłumaczenie nie dorasta do pięt oryginałowi. Mam wrażenie, że do przełożenia jej stylu i tej poetyki, powinien być ktoś, kto pisze wiersze i chodzi z głową w chmurach...taki prawdziwy romantyk z zacięciem literackim. No nic zobaczymy co będzie dalej, na razie buziaki dla wszystkich za wsparcie.
Nan, cieszę się, że podobała się „Budka Telefoniczna” – i to prawda, Colina trzeba oglądać w filmach, nie na zdjęciach czy plakatach...on ma coś w sobie, co ujawnia się dopiero wtedy gdy przenika swoją osobowością bohatera. I tak, przysłowiowym rzutem na taśmę polecam Ci od razu „Rekruta” – jest w tej postaci ciepło, budzi ogromny ładunek sympatii, i to oczywiście jego zasługa...no i towarzyszącego mu świetnego Ala Pacino. To rzeczywiście taki wstęp do pokochania postaci Aleksandra Wielkiego, na którego nie przeczę, bardzo mocno ostrzę sobie ząbki – i tu wierzę w Farella bo wcześniej poznałam co potrafi.
Przy okazji, to ulubiony bohater Hybrid-Angel, która poświęciła mu kilka fanartów i ma go w swoim avatarku
Tak, C.F. w Rekrucie zagrał bardzo dobrze... no, ale przy A. Pacino i świetnym scenariuszu trzeba było pokazać coś więcej niż uduchowione oczy. Przyznam się, że Rekruta oglądałam juz dość dawno temu, ale dopiero w tym filmie zrozumiałam ironię dotyczącą nazwiska drugiego obrońcy - Kal Langley. O Nasedo wiemy, ale w serialu nikt głośno nie wspominał, czym jest tak naprawdę miejsce o nazwie Langley... moze dlatego, ze w Stanach wszyscy wiedzą. Tylko my nie.
Elu, nie przerażaj się na zapas. Nie chodziło mi o przestraszenie ciebie... po prostu chciałam powiedzieć, że będą jeszcze części tak przeładowane emocjami... i wówczas dopiero będziemy całować Tess po rękach za jej niezachwianą wiarę w tych, których kocha. Dobra, dosyć spoilerów. Bo jeszcze wszyscy się domyślą... a tak, bez zapowiedzi, w pełni docenią jak RosDeidre potrafi grać z emocjami czytelnika.
Ale Elu, jeszcze jedno... Z u p e ł n i e nie potrzebujemy tutaj drugiego romantyka z zacięciem literackim do tłumaczenia. Radzisz sobie w tej roli znakomicie!
Elu, nie przerażaj się na zapas. Nie chodziło mi o przestraszenie ciebie... po prostu chciałam powiedzieć, że będą jeszcze części tak przeładowane emocjami... i wówczas dopiero będziemy całować Tess po rękach za jej niezachwianą wiarę w tych, których kocha. Dobra, dosyć spoilerów. Bo jeszcze wszyscy się domyślą... a tak, bez zapowiedzi, w pełni docenią jak RosDeidre potrafi grać z emocjami czytelnika.
Ale Elu, jeszcze jedno... Z u p e ł n i e nie potrzebujemy tutaj drugiego romantyka z zacięciem literackim do tłumaczenia. Radzisz sobie w tej roli znakomicie!
Trzy dni upartego wizytowania wypożyczalni i w końcu dali mi tego Rekruta, żeby się ode mnie odczepić. Zastanawiające, ale mój tata jeszcze nie zaczął krytykować filmów, wręcz przeciwnie. Co prawda nie dostrzegł podobieństwa między bohaterem rozmawiającym przez telefon z psychopatą a bohaterem podczas szkolenia z CIA... tym bardziej nie dostrzegłby podobieństwa z łysolem z Daredevila, ale to już szczegół. Krótko mówiąc Colin mi w tej roli pasował. W przyszłym tygodniu pomęczę panią/pana z wypożyczalni o Wojnę Harta, bo czemu nie.
No i jest jeszcze to coś pomiędzy dramatem a romansem, Dom Na Końcu Świata...
A tak już całkowicie nawiasem mówiąc, bo to w końcu temat GAW, a nie Colina, rozśmieszył mnie kiedyś jeden z "newsów" w którymś portalu, że Colin może być kolejnym Bondem. Dobrze, już wiem, że jest świetny jako agent CIA i informatyk, że wszystko co chodzi na dwóch nogach i jest przeciwnej płci w promieniu 6 kilometrów klei się do niego jak po wypiciu Kropelki, ale pan Bond, James Bond to już chyba lekkie przegięcie...
No i jest jeszcze to coś pomiędzy dramatem a romansem, Dom Na Końcu Świata...
A tak już całkowicie nawiasem mówiąc, bo to w końcu temat GAW, a nie Colina, rozśmieszył mnie kiedyś jeden z "newsów" w którymś portalu, że Colin może być kolejnym Bondem. Dobrze, już wiem, że jest świetny jako agent CIA i informatyk, że wszystko co chodzi na dwóch nogach i jest przeciwnej płci w promieniu 6 kilometrów klei się do niego jak po wypiciu Kropelki, ale pan Bond, James Bond to już chyba lekkie przegięcie...
ELU!!!
Kiedy następna część?????? Bo ja tu zaglądam co chwila i nic Dlaczego mi to robisz. To opowiadanko jeste GENIALNE (chyba nigdy nie oduczę się tego chwalenia ) W dodatku komentarze pomiędzy częściami ogromnie zaostrzyły moją ciekawość co do GAW Pisz jak najszybciej bo inaczej żyć ci nie dam!!
Nawiasem mówiąc ostatnio widziałam Nasedo w "Boston Public" Trzymał się całkiem nieźle.
ps: kto mi poda adres na stronke RosDidre
Kiedy następna część?????? Bo ja tu zaglądam co chwila i nic Dlaczego mi to robisz. To opowiadanko jeste GENIALNE (chyba nigdy nie oduczę się tego chwalenia ) W dodatku komentarze pomiędzy częściami ogromnie zaostrzyły moją ciekawość co do GAW Pisz jak najszybciej bo inaczej żyć ci nie dam!!
Nawiasem mówiąc ostatnio widziałam Nasedo w "Boston Public" Trzymał się całkiem nieźle.
ps: kto mi poda adres na stronke RosDidre
Uff! Tu wszystko naładowane jest emocjami! Biedna Serena - coż za upokorzenie! I ten Nicholas - prawdziwie czarny charakterek! A mówice, że będzie gorzej... brr ...
Nie dziwie Ci się Elu, że coraz trudniej Ci się tłumaczy. Ale robisz to świetnie i mało kto mógłby to zrobić tak jak Ty! Więc proszę tu nie mówić o żadnych poetach i innych romantykach, którzy by to niby lepiej oddali cały talent RosDeidre tylko proszę zamieścić kolejną część!
Nie dziwie Ci się Elu, że coraz trudniej Ci się tłumaczy. Ale robisz to świetnie i mało kto mógłby to zrobić tak jak Ty! Więc proszę tu nie mówić o żadnych poetach i innych romantykach, którzy by to niby lepiej oddali cały talent RosDeidre tylko proszę zamieścić kolejną część!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Gravity Alvays Wins - część 19
Liz grzała się przy niedawno rozpalonym ogniu na kominku – cóż, a dokładniej przy kominku ogrzewanym gazem. Rozkoszowała się tym ciepłem bo w chacie było przeraźliwie zimno, najwidoczniej od wielu miesięcy pozostawała niezamieszkana. To miejsce sprawiało przygnębiające wrażenie, w powietrzu czuć było jakąś stęchlizną i wszystko to powodowało, że czuła się samotna i jeszcze bardziej niespokojna o Maxa.
Patrzyła na szybkie ruchy Rileya i Cecilii doglądających całości, upewniających się czy wszystko jest w porządku, i zastanawiała się jak długo pozostaną w tym obozie. Wierzyła, że ten dom będzie tylko tymczasowym schronieniem, ale teraz wyglądało na to że będzie musiała jakoś się z tym pogodzić. Zabawne, dwie chaty a tak niepodobne do siebie. Obie wybudowane na szczycie góry ale tutaj było dużo zimniej i nawet sprzęty nie miały w sobie tamtej przytulności. Pamiętała swoją rozmowę z Marco, który mówił, że większość czasu spędzą w pierwszym obozie i spodziewała się wkrótce tam powrócić.
Pozostali zwiedzali dom, lokowali się w pokojach, ale Liz nie miała do tego serca – nie była w stanie myśleć o niczym innym jak tylko o Maxie. Pragnęła rozpaczliwie błagać go by nie jechał, żeby z nią pozostał ...nie wystawiał swojego życia na tak ogromne ryzyko ale cichy, wewnętrzny głos przypominał jej, że teraz jest dowódcą a żona nie powinna mu w tym przeszkadzać.
Był jej dowódcą – i to ona powinna narzucać wszystkim tempo, z własnej woli podporządkować się wszystkim jego poleceniom - a nie jak dziecko rzucać mu się w ramiona prosząc żeby zamiast siebie wysłał kogoś innego. Więc gryzła wargę tak mocno aż zaczęła krwawić widząc go w oknie Suburbana gdy szybko znikał jej z oczu. W ciągu ostatnich dni wiele się nauczyła – jak w sytuacjach takich jak ta panować nad emocjami i umieć trzymać je na wodzy.
Zauważyła idącego w swoją stronę Rileya i dostrzegła w jego brązowych oczach niepokój. Niewiele mieli okazji żeby ze sobą porozmawiać ale było w nim coś, co instynktownie lubiła, miał w sobie jakieś niezwykłe ciepło. Wyglądem przypominał raczej sprzedawcę w sklepie z akcesoriami do surfingu niż zaangażowanego w sprawę członka rewolucji – długie, jasne włosy opadały mu w nieładzie na szyję, ubierał się podobnie...w wystrzępione dżinsy i ulubiony sweter. Gdyby studiował to większość czasu spędzałby raczej grając w ringo na dziedzińcu uniwersytetu, niż na nauce.
Jednak był tu, żarliwy uczestnik ruchu oporu, ale miał coś w rysach twarzy co mówiło Liz, że wiele wycierpiał. I pewnie wiązało się to nie tylko z jego niedawnymi obawami o Annę.
- Hej – przywitał ją ciepło, siadając obok niej przy kominku.
- Hej.
- Dobrze się czujesz ? – zapytał, w oczach zamigotało mu zatroskanie.
- Niespecjalnie – roześmiała się smutno. Riley pokiwał głową ze zrozumieniem. To pytanie sprawiło, że podeszły jej łzy do oczu. Kiedy masz poważne zmartwienia, czasami sposób w jaki zadajesz takie pytanie wywołuje specyficzne reakcje. Gorące łzy zamazały jej widok - nie udało się, a tak chciała być silna, pomyślała, kiedy popłynęły strużką po policzkach.
- Nic mu nie będzie, Liz – pocieszał ją.
- Dwa dni temu chciano go zabić, a teraz tak po prostu....- szlochała wycierając łzy wierzchem dłoni - ...sam im się oddaje w ręce.
- Ale on nie jest sam. Są z nim Marco i Tess a oni oboje razem dysponują ogromną siłą.
Razem. Na dźwięk tego słowa lekko zadygotała.
- Co masz na myśli mówiąc razem ? – spytała. Nie wiedziała dlaczego jego słowa wydały jej się takie ważne.
Poruszył lekko ramionami, zamyślony zmrużył oczy – No cóż, oboje posiadają silny telepatyczny dar, i...chociaż mają różne zdolności, razem są niewiarygodnie silni.
Liz kiwnęła głową, pojmując więcej niż sugerował. Łzy obeschły tak szybko jak się pojawiły i cieszyło ją w tej chwili towarzystwo Rileya. W pewien sposób łatwiej jej było znosić te chwile z kimś kogo krótko znała, zamiast z Isabel dzielącą z nią wszystkie lęki czy nawet z Marią, która za bardzo się o nią martwiła. Prócz tego związek Anny i Rileya był w pewnym sensie podobny do łączącej ją więzi z Maxem, co także było dla niej pewną pociechą – bo miała obok siebie kogoś kto ją rozumiał.
- Miałeś wiadomości od Anny? – zapytała delikatnie, pragnąc poznać ich lepiej.
Powoli jego twarz rozjaśnił uśmiech – Liz znała ten intymny wyraz – i po prostu skinął głową.
- Jesteś z nią teraz w kontakcie, prawda ? – zapytała, doskonale wiedząc dlaczego tak się marzycielsko uśmiecha.
Milcząc znów kiwnął głową, i mile zaskoczyło ją gdy potwierdził jej przypuszczenie. Czy jednak powinna się dziwić, że Anna i Riley utrzymywali w ten sposób ze sobą kontakt, kiedy było to tak podobne do tego co łączyło ją z Maxem ?
Absolutnie nie, ponieważ to samo przeżywasz z Maxem, a patrząc z boku widzisz jak to wygląda, odpowiedziała sama sobie.
- Max ją uleczył zanim opuścili chatę – powiedział – Teraz czuje się dużo lepiej.
- Och, tak bardzo się cieszę – krzyknęła kładąc mu dłoń na ramieniu. Zerknął na nią i coś nieoczekiwanego przebiegło między nimi – jakiś rodzaj podziękowania za tę specyficzną obopólną więź. Oboje związani byli z powstaniem, zmuszeni do dokonywania ważnych i trudnych wyborów, pogodzenia się, że wspólni partnerzy zawsze będą narażeni na niebezpieczeństwo. I było dla nich terapią, tak zwyczajnie siedzieć tu i dzielić wspólnie te chwile.
- Anna nie może się doczekać spotkania z tobą – zwierzył się z ciepłym uśmiechem i zaraz twarz mu się zmieniła jakby się w kogoś wsłuchiwał – I chce żebyś wiedziała, że Maxowi nic złego się nie stanie. Ona to wyczuwa.
- Naprawdę? – Liz odetchnęła, i serce szybciej zabiło – Ty też tak myślisz ?
- Anna to wie...a ona nigdy się nie myli – zapewnił – Odpręż się Liz.
Milcząco skinęła głową i od nowa oczy zaszły jej łzami. Jak trudno było pogodzić się ze świadomością, że dysponowali tak ogromnym darem przewidywania i z góry im zaufać. Ale doświadczenie nauczyło ją, że może.
Więc wszystko będzie dobrze z Maxem..., i zmusiła się żeby się odprężyć. Tak, jasne...niemożliwe, jęknęła ze śmiechem.
****
Marco i Tess stali na zewnątrz pomieszczenia Sereny czekając na coś, co trwało jak wieczność. Jakiś czas temu Nicholas wrócił do jej pokoju i Marco zaczynał się denerwować. Wcześniej miał zamiar zetrzeć ten uśmieszek satysfakcji z twarzy Nicholasa gdy ten opisywał stan Sereny, jak została unieruchomiona w swojej pierwotnej postaci i nie była w stanie się zmienić. Opowiadał o tym z detalami, zwracając się głównie do Marco - i miał przy tym tak niesamowitą satysfakcję - że całą siłą woli starał się powstrzymać przed powaleniem na ziemię tego skarlałego diabła. I kiedy już zaczynał zaciskać dłonie w pięści, wystarczyło uspokajające spojrzenie Tess żeby odzyskał nad sobą panowanie.
Przysunęła się do niego blisko, niemal niedostrzegalnie, ale nagle owionął go jej zapach. I uspokoił jego duszę. Nie poruszyła się, nie odsunęła, nawet wtedy gdy Nicholas znów wrócił do celi Sereny. I kiedy stali tak obok siebie, a czas straszliwie się wlókł, zastanawiał się czy tak jak on, ona jest świadoma ich fizycznej bliskości.
Zadziwiające, że ta bliskość go nie rozpraszała, a przeciwnie, była mu w tym momencie pomocna. Przynosiła spokój, pozwalała koncentrować się w jakiś mistyczny sposób – i nie potrafił tego zrozumieć. Wcześniej gotowy był uderzyć Nicholasa, a teraz znów się wyciszył, gotowy spokojnie przeczekać tę sytuację.
Wreszcie z głośnym jękiem drzwi się otworzyły, pojawił się w nich Max, za nim wyszedł Nicholas. Gestem dał znak wartownikowi - Zamknij ją na klucz – rozkazał – Chociaż i tak w tym stanie nigdzie się nie ruszy – uśmiechnął się z wyższością, spoglądając na Maxa, którego usta zacisnęły się ponuro.
- Nie zaczynaj Nicholasie - odgrażał się gniewnie – Dostaniesz to co chcesz więc zostaw ją w spokoju.
- Och, jak mogę ją zostawić kiedy jednocześnie jest tak bardzo zmienna.
- Teraz się cieszysz. Ale ten się śmieje kto się śmieje ostatni – zapewniał spokojnie Max.
- Zobaczmy. Ja dostaję granolith – drwił Nicholas – Ty przegrywasz wojnę. Jezu, jeszcze się zastanawiać kogo ucieszy kończący się dzień ?
- Przestań pieprzyć – Max podniósł głos – I chodźmy omówić warunki.
- Jak sobie życzysz, mój królu, odpowiedział Nicholas kierując się w głąb korytarza.
Mój król...mój osioł, powtórzył sarkastycznie Marco kiedy razem z Tess szli za nimi, wymieniając między sobą nerwowe spojrzenia. Nie mógł uwierzyć że Max byłby skłonny przekazać im granolith którego Serena broniłaby do ostatniego bicia serca i oddałaby za niego życie. Ściągnął mocno brwi i miał tylko nadzieję, że Max obmyślił jakiś plan.
****
Max zażądał żeby Marco i Tess dołączyli do nich gdy będą negocjować, i teraz w czwórkę usiedli przy małym prowizorycznym stoliku, nieopodal frontowych drzwi magazynu.
Nicholas zerknął na stojących w pobliżu dwóch wartowników – Zaczekajcie tam – rozkazał skinieniem ręki. Żołnierze odsunęli się parę kroków do tyłu i wszyscy z westchnieniem usiedli wokół stołu.
- Warunki są bardzo proste Max – odchrząknął Nicholas – Podasz nam miejsce lokalizacji granolithu, a kiedy je zabezpieczymy, Serena zostanie uwolniona.
- Skąd mogę mieć pewność że dotrzymasz słowa ? – złoto-brązowe oczy Maxa zaiskrzyły gniewem. Marco pierwszy raz coś takiego u niego widział. W każdym wypowiadanym słowie kryła się cicha furia.
- Nie masz takiej pewności – Nicholas ze śmiechem wzruszył ramionami – Ale czy jest inny wybór ?
- Chcę mieć coś w rodzaju gwarancji – oponował Max – To jedyny warunek żebym się zgodził.
Nicholas zamknął na chwilę oczy, najwidoczniej rozważając słowa Maxa, ale Marco z zaskoczeniem dostrzegł jego drżące ręce i występujące na czoło kropelki potu. Dlaczego to spotkanie tak bardzo go męczyło, zastanawiał się.
- Dopóki się nie porozumiemy, Serena pozostanie tutaj – odpowiedział w końcu Nicholas otwierając oczy.
- Chcę mieć trochę czasu na powrót do obozu...i omówienie tej sprawy z pozostałymi.
- Sądziłem, że to ty dowodzisz – droczył się Nicholas.
- Potrzebuję czasu – powiedział Max przez zaciśnięte zęby i otworzył usta żeby powiedzieć coś więcej gdy w drugiej części magazynu dało się słyszeć lekkie poruszenie. Max spojrzał na Marco, otwierając nieznacznie oczy w których pojawiła się panika.
- Zobacz co się dzieje ! – zagrzmiał Nicholas. Obaj strażnicy ruszyli szybko w tamtą stronę i w tym momencie Max wychylił się nad stołem w kierunku Tess i szepnął nagląco – Nagnij im umysły, Tess. Teraz !
Zaskoczona popatrzyła na niego, potem niepewnie zerknęła na Nicholasa. Marco widział jak Nicholas przeciera roztrzęsioną dłonią oczy i zdążył tylko pomyśleć czy to czasem Max mu czegoś nie zrobił, gdy ten znów powiedział półgłosem – Teraz Tess ! – a ona posłusznie przymknęła oczy.
Marco wpatrywał się w słabnącego Nicholasa, próbując doszukać się w tym jakiegoś sensu. I wtedy zrozumiał.
To nie był Nicholas....lecz Serena, która w jakiś przedziwny sposób, wbrew swoim możliwościom zdołała zmienić postać – być może dzięki uzdrawiającej mocy Maxa. Nie było jednak czasu na pytania bo Max rzucił się od stołu w kierunku frontowych drzwi. Marco miał obok siebie unieruchomioną, z zamkniętymi oczami Tess i zorientował się, że będzie musiał ją poprowadzić. Złapał ją mocno za ręką, pomógł się podnieść i pociągnął w stronę drzwi.
Serena, nadal w sylwetce Nicholasa biegnąc tuż za Maxem potknęła się, i Marco poznał, jakim straszliwym wysiłkiem dla jej osłabionego ciała był ten mistrzowski wybieg. Max zatrzymał się i podtrzymując ją za ramię pomagał iść. W tym czasie skołowani przez Tess żołnierze zajmowali się tym co do nich należało – chyba że, jak rozumował Marco, zamieszanie na tyłach magazynu oznaczało, że ich odkryto. A skoro tak, to w celi Sereny odnaleziono Nicholasa.
Marco wiedział, że prowadząc Tess poruszają się oboje zbyt wolno, więc wziął ją na ręce i niósł w ramionach niemal nie czując jej ciężaru. Zaczął biec gdy usłyszał pod celą Sereny głośne okrzyki żołnierzy.
- Chodź! – popędzał go Max – Już wiedzą...Prędzej !
***
Liz i Maria siedziały razem z Rileyem na schodach prowadzących do domu. Wyszli na zewnątrz zaraz po tym gdy zakomunikował im, że Anna i Michael są już prawie na miejscu i teraz tylko chwile dzieliły od ich powrotu. Riley kręcił się niecierpliwił się, przeciągał dłonią po włosach, od czasu do czasu wstawał i spacerował.
- Riley, od jak dawna nie widzieliście się ? – zapytała łagodnie Liz. Ciekawość ją wręcz przytłaczała. Maria zerknęła na nią i mrużąc oczy uśmiechnęła się przebiegle.
- Tak, wyduś to z siebie – zawahała się, szukając właściwych słów – Musimy cię trochę rozruszać.
Roześmiany potrząsnął głową i jak zauważyła Liz, lekko się zarumienił. Przewracając oczami starał się je zbyć – Moje panie, proszę.
- O nie, tak łatwo się nie wywiniesz – nie ustępowała, uśmiechając się z wyższością – Jestem Maria i zawsze muszę wiedzieć o takich rzeczach. Zapytaj Liz.
- Ona nie zna litości – poparła ją Liz uśmiechając się słabo.
Wpatrywał się w swoje ręce, nagle spoważniał, przycichł i Liz zaczęła żałować, że się z nim droczyły.
- Za długo – odpowiedział w końcu z ciężkim westchnieniem – Stanowczo zbyt długo.
Liz spodziewała się że Maria dostrzeże zmianę w jego nastroju i była jej wdzięczna za chwilę milczenia. Wymieniły między sobą szybkie spojrzenia i kiedy Maria podniosła brwi w niemym pytaniu, Riley znów się odezwał.
- Ponad sześć lat – wyjaśnił cichnącym głosem.
- Sześć lat! – Maria z niedowierzanie otworzyła usta – To zupełnie bez sensu !
Liz refleksyjnie zgodziła się z Marią, ale jej rozmyślania zostały przerwane gdy usłyszały spokojną odpowiedź Rileya – Trudne, ale nie bez sensu. Dzięki temu wszyscy żyjecie.
I być może po raz pierwszy Liz zrozumiała jaką głęboką Riley i Anna ponieśli ofiarę – coś co dla niej było nie do pomyślenia - by ratować im życie. Ale zanim wyraziła swoją ogromną wdzięczność, usłyszała od strony drogi prowadzącej pod górę, odgłos silnika Suburbana. Riley poderwał się na nogi i zszedł szybko na wysypany żwirem podjazd.
- A ja myślałam, że ucieszę się na widok Michaela – powiedziała z czułością Maria – Nawet nie potrafię sobie wyobrazić co on teraz czuje.
Liz szybko skinęła głową zgadzając się z nią w zupełności, i w tym momencie ukazał się ich oczom samochód. Przechylał się na boki, boksując kołami na stromym podjeździe. Riley zszedł jeszcze niżej i Liz widziała jak niespokojnie przestępuje z nogi na nogę kiedy Michael pomału wyhamowywał.
Ale zanim samochód zupełnie stanął Anna otworzyła drzwi i wyskoczyła wprost w ramiona Rileya. Złapał ją mocno, zachwiali się i Liz przez chwilę myślała że oboje upadną. Objęli się mocno i stali długo, a chwila ta nie miała końca. W tym czasie Michael wyszedł przywitać się z Marią.
Anna była prześliczna, wysoka, prawie tak wysoka jak Riley, z ciemnymi, kasztanowatymi sięgającymi poza ramiona włosami, i Liz poczuła się trochę niezręcznie gdy tak ich podglądała.
A jednak było w nich coś takiego, że nie sposób było oderwać oczu. Myśl, że z powodu wojny zostali rozdzieleni na tak długo budziła lęk i szacunek. Widok tych dwojga przyniósł nowe spojrzenie na nieograniczone możliwości poświęcenia, i zrozumienie dla Rileya, skąd bierze się w nim to ogromne ciepło i łagodność. Liz nie potrafiła się odwrócić. Patrzyła na nich kiedy w milczeniu stali, obejmując się tak mocno jakby życie od tego zależało...a potem zaczęli się całować, nie w usta, po prostu... wszędzie. Nie było miejsca którego by nie dotknęli, pocałunki zalały policzki, uszy, czoła i nosy. To było tak oczywiste, że po długim kontakcie duchowym, teraz będąc razem, po prostu nie mogli w to uwierzyć.
Liz uśmiechnęła się miękko i wiedziała, że Riley miał rację - Maxowi nic się nie stanie, bo Anna tak czuła. Patrząc na nich, jak w lustrze widziała swój związek z Maxem, i teraz miała pewność, że jeżeli oni wytrwali bez siebie sześć lat żyjąc nadzieją, to Max wróci do niej jeszcze tego samego dnia.
*****
Serena zdyszana upadła na tylne siedzenie Suburbana - i desperacko opierała się bolesnej potrzebie ponownej przemiany. Nie może się poddać, nie przed nimi, wystarczająco upokorzyło ją to w obecności Maxa. Tess klęcząc przed nią na podłodze, odgarniała jej z twarzy spocone włosy. W jakiś niepojęty sposób zdołała przyjąć z powrotem swoją ludzką postać ale czuła, że zachowanie jej niepewnie się chwieje.
- Będzie dobrze – pocieszała ją Tess. Serena kiwnęła głową, ciężko przełykając.
Więc dlaczego, do diabła tak bardzo pragnę przemiany ? Zastanawiała się, dusząc w sobie ten przymus. To nie może się wydarzyć, nie teraz, nie w ten sposób.
Z trudem oddychała, kiedy Max wcisnąwszy gaz do dechy mknął samochodem przed siebie oddalając się od obozu Khivara. Wiedziała, że pojadą za nimi, że może wywiązać się strzelanina. Boże, pozwól mi tylko utrzymać się w tym kształcie, modliła się na wpół przytomna, unosząc się na granicy świadomości, a w pamięci przepływały obrazy.
Szara, zakrwawiona skóra...zszokowany Max wpatrzony w nią z niedowierzaniem... uzdrawiająca dłoń na jej brzuchu znosząca przekleństwo Nicholasa...jego powtórny powrót do celi i błyskawiczne powalenie go przez Maxa...nieruchoma sylwetka leżąca bez życia na podłodze i Max zwracający się do niej z pytaniem czy jest wystarczająco silna do transmutacji. Uświadomienie sobie, że Max objął teraz należne sobie miejsce, że przywiódł ich tu, do jaskini wroga...roztrzęsione ręce gdy nacisnęła mocniej niż kiedykolwiek przedtem, przyjmując inny kształt...poczucie rozkładania się by za chwilę zaistnieć w ciele Nicholasa.
Znów poczuła na włosach dłoń Tess i uniosła powieki. Straszny szum w głowie teraz ucichł i pomału zaczęła nabierać sił. Znikło bolesne pragnienie by się przeobrazić i zastąpiło je coś znacznie mocniejszego ....chęć pozostania człowiekiem.
****
Tess zsunęła się z siedzenia na podłogę i podczołgała na tył samochodu gdzie przykucnięty Marco obserwował teren.
- Jasna cholera ! Są za nami, Max...musimy się wynosić ! – zawołał.
Serena spała, jej oddech stał się bardziej miarowy i Tess czuła, że teraz może się przydać Marco. Zerknął szybko na nią, potem na drogę, i właśnie miała zamiar coś powiedzieć kiedy popchnął ją gwałtownie na podłogę.
- Na dół ! – krzyknął, przyciskając ją za ramiona.
Zaczęła się szarpać z nim, czując nagłą złość – Biorę w tym udział Marco – powiedziała gniewnie – Nie traktuj mnie jakbym była bezradną dziewczynką.
W milczeniu patrzył na nią z góry i na widok jego zmieszania zrobiło jej się go żal. Szybko ją puścił.
- Wybacz, mój błąd – mruknął patrząc przez tylne okno i zaraz twarz mu się zmieniła – Jadą za nami dwa samochody. Max, zabieraj nas stąd !
Sięgnął do wnętrza kurtki i podał Tess broń – Dosyć łatwa w użyciu – wyjaśnił – Wyceluj i strzelaj...ma silny odrzut więc przygotuj się na kopnięcie.
Tess ujęła w rękę broń w kształcie krążka, uklękła obok niego - i nawet w tym gęstniejącym napięciu miała świadomość jego rosnącej energii którą nakręcała bitwa. W jakiś sposób wiedziała, że zostali naznaczeni by walczyć jak teraz, jedno obok drugiego. Ale nie było czasu na refleksję. Pojawiło się jasne, wybuchające światło, w odpowiedzi eksplodowała szyba której odłamki leciały teraz prosto na jej twarz. Zamknęła oczy. Marco wyrzucił przed siebie rękę chroniąc ją swoją tarczą.
- Nic ci nie jest ? -zapytał ochryple. Szybko zaprzeczyła, zaskoczona że nawet nie została draśnięta.
- Są tuż za nami – krzyknął Marco do Maxa. Tess pomyślała, że jeżeli tamta bitwa sprzed kilku dni była podobna do tej – jeżeli Liz czuła koszmar zagrożenia i podniesiony poziom adrenaliny, to ona właśnie teraz czuje się podobnie. Widząc zbliżającego się SUV–a uniosła broń przygotowując się do strzału.
- Opuść tarczę, zdejmę ich – krzyknęła, spoglądając szybko na Marco.
- Na mój znak – odpowiedział jednym tchem, i Tess potwierdziła gotowość – Trzy... dwa... jeden. Ognia !
W tej samej chwili opuścił tarczę i Tess strzeliła nieznaną sobie bronią, z zaskoczeniem patrząc na wybuchającą przednią szybę goniącego za nimi samochodu. SUV gwałtownie skręcił, stracił panowanie i wpadł do pobliskiego rowu.
- Co tam się do diabła stało – zawołał z przodu Max.
- Został tylko jeden. Szybciej Max ! – odkrzyknął Marco.
Tess obserwując zbliżający się drugi samochód czuła jak wiatr chłoszcze jej długie włosy, owiewa je wokół policzków. Marco właśnie podnosił broń chcąc strzelić gdy rozległ się plujący odgłos z broni palnej. Przez moment została ogłuszona ale zaraz znów uniosła broń.
Niejasno doszło do niej, dlaczego Marco sam nie wystrzelił, nie odpowiedział ogniem. Uważnie wycelowała, zmrużyła oczy i uderzyła prosto w pojazd jasno niebieskim, silnym podmuchem ze swojej broni. Samochód odrzuciło, obrócił się o trzysta sześćdziesiąt stopni i rozkraczył na środku drogi.
Oglądnęła się na Marco radośnie, chcąc się cieszyć wraz z nim ale znalazła go leżącego przy bocznym oknie, a na białej koszulce, tuż nad sercem widniała wielka plama krwi. Był głęboko ranny, nieprzytomny. Tess gwałtownie wciągnęła oddech i przysunęła się bliżej. Dziwne, że w tych szarpiących sekundach zauważyła na jego śniadym czole, tuż nad prawą brwią kilka drobnych pieprzyków – taki intymny szczegół, który ją zaskoczył.
Położyła mu dłoń na piersi, czując ciepłą kałużę krwi pod palcami. To się nie dzieje, pomyślała z oczami pełnymi łez. Kocham go...ja go po prostu kocham.
I gdy trwał tak, zawieszony pomiędzy życiem i śmiercią a gra toczyła się o niebywale wysoką stawkę, w jakiś sposób pojęła, że są dla siebie stworzeni. Że musi żyć bo tak mu sądzone, i pewnego dnia - może po latach - będą razem.
Bowiem Tess Harding w tej chwili coś zrozumiała.
Że w końcu odnalazła swoje przeznaczenie.
Cdn.
Liz grzała się przy niedawno rozpalonym ogniu na kominku – cóż, a dokładniej przy kominku ogrzewanym gazem. Rozkoszowała się tym ciepłem bo w chacie było przeraźliwie zimno, najwidoczniej od wielu miesięcy pozostawała niezamieszkana. To miejsce sprawiało przygnębiające wrażenie, w powietrzu czuć było jakąś stęchlizną i wszystko to powodowało, że czuła się samotna i jeszcze bardziej niespokojna o Maxa.
Patrzyła na szybkie ruchy Rileya i Cecilii doglądających całości, upewniających się czy wszystko jest w porządku, i zastanawiała się jak długo pozostaną w tym obozie. Wierzyła, że ten dom będzie tylko tymczasowym schronieniem, ale teraz wyglądało na to że będzie musiała jakoś się z tym pogodzić. Zabawne, dwie chaty a tak niepodobne do siebie. Obie wybudowane na szczycie góry ale tutaj było dużo zimniej i nawet sprzęty nie miały w sobie tamtej przytulności. Pamiętała swoją rozmowę z Marco, który mówił, że większość czasu spędzą w pierwszym obozie i spodziewała się wkrótce tam powrócić.
Pozostali zwiedzali dom, lokowali się w pokojach, ale Liz nie miała do tego serca – nie była w stanie myśleć o niczym innym jak tylko o Maxie. Pragnęła rozpaczliwie błagać go by nie jechał, żeby z nią pozostał ...nie wystawiał swojego życia na tak ogromne ryzyko ale cichy, wewnętrzny głos przypominał jej, że teraz jest dowódcą a żona nie powinna mu w tym przeszkadzać.
Był jej dowódcą – i to ona powinna narzucać wszystkim tempo, z własnej woli podporządkować się wszystkim jego poleceniom - a nie jak dziecko rzucać mu się w ramiona prosząc żeby zamiast siebie wysłał kogoś innego. Więc gryzła wargę tak mocno aż zaczęła krwawić widząc go w oknie Suburbana gdy szybko znikał jej z oczu. W ciągu ostatnich dni wiele się nauczyła – jak w sytuacjach takich jak ta panować nad emocjami i umieć trzymać je na wodzy.
Zauważyła idącego w swoją stronę Rileya i dostrzegła w jego brązowych oczach niepokój. Niewiele mieli okazji żeby ze sobą porozmawiać ale było w nim coś, co instynktownie lubiła, miał w sobie jakieś niezwykłe ciepło. Wyglądem przypominał raczej sprzedawcę w sklepie z akcesoriami do surfingu niż zaangażowanego w sprawę członka rewolucji – długie, jasne włosy opadały mu w nieładzie na szyję, ubierał się podobnie...w wystrzępione dżinsy i ulubiony sweter. Gdyby studiował to większość czasu spędzałby raczej grając w ringo na dziedzińcu uniwersytetu, niż na nauce.
Jednak był tu, żarliwy uczestnik ruchu oporu, ale miał coś w rysach twarzy co mówiło Liz, że wiele wycierpiał. I pewnie wiązało się to nie tylko z jego niedawnymi obawami o Annę.
- Hej – przywitał ją ciepło, siadając obok niej przy kominku.
- Hej.
- Dobrze się czujesz ? – zapytał, w oczach zamigotało mu zatroskanie.
- Niespecjalnie – roześmiała się smutno. Riley pokiwał głową ze zrozumieniem. To pytanie sprawiło, że podeszły jej łzy do oczu. Kiedy masz poważne zmartwienia, czasami sposób w jaki zadajesz takie pytanie wywołuje specyficzne reakcje. Gorące łzy zamazały jej widok - nie udało się, a tak chciała być silna, pomyślała, kiedy popłynęły strużką po policzkach.
- Nic mu nie będzie, Liz – pocieszał ją.
- Dwa dni temu chciano go zabić, a teraz tak po prostu....- szlochała wycierając łzy wierzchem dłoni - ...sam im się oddaje w ręce.
- Ale on nie jest sam. Są z nim Marco i Tess a oni oboje razem dysponują ogromną siłą.
Razem. Na dźwięk tego słowa lekko zadygotała.
- Co masz na myśli mówiąc razem ? – spytała. Nie wiedziała dlaczego jego słowa wydały jej się takie ważne.
Poruszył lekko ramionami, zamyślony zmrużył oczy – No cóż, oboje posiadają silny telepatyczny dar, i...chociaż mają różne zdolności, razem są niewiarygodnie silni.
Liz kiwnęła głową, pojmując więcej niż sugerował. Łzy obeschły tak szybko jak się pojawiły i cieszyło ją w tej chwili towarzystwo Rileya. W pewien sposób łatwiej jej było znosić te chwile z kimś kogo krótko znała, zamiast z Isabel dzielącą z nią wszystkie lęki czy nawet z Marią, która za bardzo się o nią martwiła. Prócz tego związek Anny i Rileya był w pewnym sensie podobny do łączącej ją więzi z Maxem, co także było dla niej pewną pociechą – bo miała obok siebie kogoś kto ją rozumiał.
- Miałeś wiadomości od Anny? – zapytała delikatnie, pragnąc poznać ich lepiej.
Powoli jego twarz rozjaśnił uśmiech – Liz znała ten intymny wyraz – i po prostu skinął głową.
- Jesteś z nią teraz w kontakcie, prawda ? – zapytała, doskonale wiedząc dlaczego tak się marzycielsko uśmiecha.
Milcząc znów kiwnął głową, i mile zaskoczyło ją gdy potwierdził jej przypuszczenie. Czy jednak powinna się dziwić, że Anna i Riley utrzymywali w ten sposób ze sobą kontakt, kiedy było to tak podobne do tego co łączyło ją z Maxem ?
Absolutnie nie, ponieważ to samo przeżywasz z Maxem, a patrząc z boku widzisz jak to wygląda, odpowiedziała sama sobie.
- Max ją uleczył zanim opuścili chatę – powiedział – Teraz czuje się dużo lepiej.
- Och, tak bardzo się cieszę – krzyknęła kładąc mu dłoń na ramieniu. Zerknął na nią i coś nieoczekiwanego przebiegło między nimi – jakiś rodzaj podziękowania za tę specyficzną obopólną więź. Oboje związani byli z powstaniem, zmuszeni do dokonywania ważnych i trudnych wyborów, pogodzenia się, że wspólni partnerzy zawsze będą narażeni na niebezpieczeństwo. I było dla nich terapią, tak zwyczajnie siedzieć tu i dzielić wspólnie te chwile.
- Anna nie może się doczekać spotkania z tobą – zwierzył się z ciepłym uśmiechem i zaraz twarz mu się zmieniła jakby się w kogoś wsłuchiwał – I chce żebyś wiedziała, że Maxowi nic złego się nie stanie. Ona to wyczuwa.
- Naprawdę? – Liz odetchnęła, i serce szybciej zabiło – Ty też tak myślisz ?
- Anna to wie...a ona nigdy się nie myli – zapewnił – Odpręż się Liz.
Milcząco skinęła głową i od nowa oczy zaszły jej łzami. Jak trudno było pogodzić się ze świadomością, że dysponowali tak ogromnym darem przewidywania i z góry im zaufać. Ale doświadczenie nauczyło ją, że może.
Więc wszystko będzie dobrze z Maxem..., i zmusiła się żeby się odprężyć. Tak, jasne...niemożliwe, jęknęła ze śmiechem.
****
Marco i Tess stali na zewnątrz pomieszczenia Sereny czekając na coś, co trwało jak wieczność. Jakiś czas temu Nicholas wrócił do jej pokoju i Marco zaczynał się denerwować. Wcześniej miał zamiar zetrzeć ten uśmieszek satysfakcji z twarzy Nicholasa gdy ten opisywał stan Sereny, jak została unieruchomiona w swojej pierwotnej postaci i nie była w stanie się zmienić. Opowiadał o tym z detalami, zwracając się głównie do Marco - i miał przy tym tak niesamowitą satysfakcję - że całą siłą woli starał się powstrzymać przed powaleniem na ziemię tego skarlałego diabła. I kiedy już zaczynał zaciskać dłonie w pięści, wystarczyło uspokajające spojrzenie Tess żeby odzyskał nad sobą panowanie.
Przysunęła się do niego blisko, niemal niedostrzegalnie, ale nagle owionął go jej zapach. I uspokoił jego duszę. Nie poruszyła się, nie odsunęła, nawet wtedy gdy Nicholas znów wrócił do celi Sereny. I kiedy stali tak obok siebie, a czas straszliwie się wlókł, zastanawiał się czy tak jak on, ona jest świadoma ich fizycznej bliskości.
Zadziwiające, że ta bliskość go nie rozpraszała, a przeciwnie, była mu w tym momencie pomocna. Przynosiła spokój, pozwalała koncentrować się w jakiś mistyczny sposób – i nie potrafił tego zrozumieć. Wcześniej gotowy był uderzyć Nicholasa, a teraz znów się wyciszył, gotowy spokojnie przeczekać tę sytuację.
Wreszcie z głośnym jękiem drzwi się otworzyły, pojawił się w nich Max, za nim wyszedł Nicholas. Gestem dał znak wartownikowi - Zamknij ją na klucz – rozkazał – Chociaż i tak w tym stanie nigdzie się nie ruszy – uśmiechnął się z wyższością, spoglądając na Maxa, którego usta zacisnęły się ponuro.
- Nie zaczynaj Nicholasie - odgrażał się gniewnie – Dostaniesz to co chcesz więc zostaw ją w spokoju.
- Och, jak mogę ją zostawić kiedy jednocześnie jest tak bardzo zmienna.
- Teraz się cieszysz. Ale ten się śmieje kto się śmieje ostatni – zapewniał spokojnie Max.
- Zobaczmy. Ja dostaję granolith – drwił Nicholas – Ty przegrywasz wojnę. Jezu, jeszcze się zastanawiać kogo ucieszy kończący się dzień ?
- Przestań pieprzyć – Max podniósł głos – I chodźmy omówić warunki.
- Jak sobie życzysz, mój królu, odpowiedział Nicholas kierując się w głąb korytarza.
Mój król...mój osioł, powtórzył sarkastycznie Marco kiedy razem z Tess szli za nimi, wymieniając między sobą nerwowe spojrzenia. Nie mógł uwierzyć że Max byłby skłonny przekazać im granolith którego Serena broniłaby do ostatniego bicia serca i oddałaby za niego życie. Ściągnął mocno brwi i miał tylko nadzieję, że Max obmyślił jakiś plan.
****
Max zażądał żeby Marco i Tess dołączyli do nich gdy będą negocjować, i teraz w czwórkę usiedli przy małym prowizorycznym stoliku, nieopodal frontowych drzwi magazynu.
Nicholas zerknął na stojących w pobliżu dwóch wartowników – Zaczekajcie tam – rozkazał skinieniem ręki. Żołnierze odsunęli się parę kroków do tyłu i wszyscy z westchnieniem usiedli wokół stołu.
- Warunki są bardzo proste Max – odchrząknął Nicholas – Podasz nam miejsce lokalizacji granolithu, a kiedy je zabezpieczymy, Serena zostanie uwolniona.
- Skąd mogę mieć pewność że dotrzymasz słowa ? – złoto-brązowe oczy Maxa zaiskrzyły gniewem. Marco pierwszy raz coś takiego u niego widział. W każdym wypowiadanym słowie kryła się cicha furia.
- Nie masz takiej pewności – Nicholas ze śmiechem wzruszył ramionami – Ale czy jest inny wybór ?
- Chcę mieć coś w rodzaju gwarancji – oponował Max – To jedyny warunek żebym się zgodził.
Nicholas zamknął na chwilę oczy, najwidoczniej rozważając słowa Maxa, ale Marco z zaskoczeniem dostrzegł jego drżące ręce i występujące na czoło kropelki potu. Dlaczego to spotkanie tak bardzo go męczyło, zastanawiał się.
- Dopóki się nie porozumiemy, Serena pozostanie tutaj – odpowiedział w końcu Nicholas otwierając oczy.
- Chcę mieć trochę czasu na powrót do obozu...i omówienie tej sprawy z pozostałymi.
- Sądziłem, że to ty dowodzisz – droczył się Nicholas.
- Potrzebuję czasu – powiedział Max przez zaciśnięte zęby i otworzył usta żeby powiedzieć coś więcej gdy w drugiej części magazynu dało się słyszeć lekkie poruszenie. Max spojrzał na Marco, otwierając nieznacznie oczy w których pojawiła się panika.
- Zobacz co się dzieje ! – zagrzmiał Nicholas. Obaj strażnicy ruszyli szybko w tamtą stronę i w tym momencie Max wychylił się nad stołem w kierunku Tess i szepnął nagląco – Nagnij im umysły, Tess. Teraz !
Zaskoczona popatrzyła na niego, potem niepewnie zerknęła na Nicholasa. Marco widział jak Nicholas przeciera roztrzęsioną dłonią oczy i zdążył tylko pomyśleć czy to czasem Max mu czegoś nie zrobił, gdy ten znów powiedział półgłosem – Teraz Tess ! – a ona posłusznie przymknęła oczy.
Marco wpatrywał się w słabnącego Nicholasa, próbując doszukać się w tym jakiegoś sensu. I wtedy zrozumiał.
To nie był Nicholas....lecz Serena, która w jakiś przedziwny sposób, wbrew swoim możliwościom zdołała zmienić postać – być może dzięki uzdrawiającej mocy Maxa. Nie było jednak czasu na pytania bo Max rzucił się od stołu w kierunku frontowych drzwi. Marco miał obok siebie unieruchomioną, z zamkniętymi oczami Tess i zorientował się, że będzie musiał ją poprowadzić. Złapał ją mocno za ręką, pomógł się podnieść i pociągnął w stronę drzwi.
Serena, nadal w sylwetce Nicholasa biegnąc tuż za Maxem potknęła się, i Marco poznał, jakim straszliwym wysiłkiem dla jej osłabionego ciała był ten mistrzowski wybieg. Max zatrzymał się i podtrzymując ją za ramię pomagał iść. W tym czasie skołowani przez Tess żołnierze zajmowali się tym co do nich należało – chyba że, jak rozumował Marco, zamieszanie na tyłach magazynu oznaczało, że ich odkryto. A skoro tak, to w celi Sereny odnaleziono Nicholasa.
Marco wiedział, że prowadząc Tess poruszają się oboje zbyt wolno, więc wziął ją na ręce i niósł w ramionach niemal nie czując jej ciężaru. Zaczął biec gdy usłyszał pod celą Sereny głośne okrzyki żołnierzy.
- Chodź! – popędzał go Max – Już wiedzą...Prędzej !
***
Liz i Maria siedziały razem z Rileyem na schodach prowadzących do domu. Wyszli na zewnątrz zaraz po tym gdy zakomunikował im, że Anna i Michael są już prawie na miejscu i teraz tylko chwile dzieliły od ich powrotu. Riley kręcił się niecierpliwił się, przeciągał dłonią po włosach, od czasu do czasu wstawał i spacerował.
- Riley, od jak dawna nie widzieliście się ? – zapytała łagodnie Liz. Ciekawość ją wręcz przytłaczała. Maria zerknęła na nią i mrużąc oczy uśmiechnęła się przebiegle.
- Tak, wyduś to z siebie – zawahała się, szukając właściwych słów – Musimy cię trochę rozruszać.
Roześmiany potrząsnął głową i jak zauważyła Liz, lekko się zarumienił. Przewracając oczami starał się je zbyć – Moje panie, proszę.
- O nie, tak łatwo się nie wywiniesz – nie ustępowała, uśmiechając się z wyższością – Jestem Maria i zawsze muszę wiedzieć o takich rzeczach. Zapytaj Liz.
- Ona nie zna litości – poparła ją Liz uśmiechając się słabo.
Wpatrywał się w swoje ręce, nagle spoważniał, przycichł i Liz zaczęła żałować, że się z nim droczyły.
- Za długo – odpowiedział w końcu z ciężkim westchnieniem – Stanowczo zbyt długo.
Liz spodziewała się że Maria dostrzeże zmianę w jego nastroju i była jej wdzięczna za chwilę milczenia. Wymieniły między sobą szybkie spojrzenia i kiedy Maria podniosła brwi w niemym pytaniu, Riley znów się odezwał.
- Ponad sześć lat – wyjaśnił cichnącym głosem.
- Sześć lat! – Maria z niedowierzanie otworzyła usta – To zupełnie bez sensu !
Liz refleksyjnie zgodziła się z Marią, ale jej rozmyślania zostały przerwane gdy usłyszały spokojną odpowiedź Rileya – Trudne, ale nie bez sensu. Dzięki temu wszyscy żyjecie.
I być może po raz pierwszy Liz zrozumiała jaką głęboką Riley i Anna ponieśli ofiarę – coś co dla niej było nie do pomyślenia - by ratować im życie. Ale zanim wyraziła swoją ogromną wdzięczność, usłyszała od strony drogi prowadzącej pod górę, odgłos silnika Suburbana. Riley poderwał się na nogi i zszedł szybko na wysypany żwirem podjazd.
- A ja myślałam, że ucieszę się na widok Michaela – powiedziała z czułością Maria – Nawet nie potrafię sobie wyobrazić co on teraz czuje.
Liz szybko skinęła głową zgadzając się z nią w zupełności, i w tym momencie ukazał się ich oczom samochód. Przechylał się na boki, boksując kołami na stromym podjeździe. Riley zszedł jeszcze niżej i Liz widziała jak niespokojnie przestępuje z nogi na nogę kiedy Michael pomału wyhamowywał.
Ale zanim samochód zupełnie stanął Anna otworzyła drzwi i wyskoczyła wprost w ramiona Rileya. Złapał ją mocno, zachwiali się i Liz przez chwilę myślała że oboje upadną. Objęli się mocno i stali długo, a chwila ta nie miała końca. W tym czasie Michael wyszedł przywitać się z Marią.
Anna była prześliczna, wysoka, prawie tak wysoka jak Riley, z ciemnymi, kasztanowatymi sięgającymi poza ramiona włosami, i Liz poczuła się trochę niezręcznie gdy tak ich podglądała.
A jednak było w nich coś takiego, że nie sposób było oderwać oczu. Myśl, że z powodu wojny zostali rozdzieleni na tak długo budziła lęk i szacunek. Widok tych dwojga przyniósł nowe spojrzenie na nieograniczone możliwości poświęcenia, i zrozumienie dla Rileya, skąd bierze się w nim to ogromne ciepło i łagodność. Liz nie potrafiła się odwrócić. Patrzyła na nich kiedy w milczeniu stali, obejmując się tak mocno jakby życie od tego zależało...a potem zaczęli się całować, nie w usta, po prostu... wszędzie. Nie było miejsca którego by nie dotknęli, pocałunki zalały policzki, uszy, czoła i nosy. To było tak oczywiste, że po długim kontakcie duchowym, teraz będąc razem, po prostu nie mogli w to uwierzyć.
Liz uśmiechnęła się miękko i wiedziała, że Riley miał rację - Maxowi nic się nie stanie, bo Anna tak czuła. Patrząc na nich, jak w lustrze widziała swój związek z Maxem, i teraz miała pewność, że jeżeli oni wytrwali bez siebie sześć lat żyjąc nadzieją, to Max wróci do niej jeszcze tego samego dnia.
*****
Serena zdyszana upadła na tylne siedzenie Suburbana - i desperacko opierała się bolesnej potrzebie ponownej przemiany. Nie może się poddać, nie przed nimi, wystarczająco upokorzyło ją to w obecności Maxa. Tess klęcząc przed nią na podłodze, odgarniała jej z twarzy spocone włosy. W jakiś niepojęty sposób zdołała przyjąć z powrotem swoją ludzką postać ale czuła, że zachowanie jej niepewnie się chwieje.
- Będzie dobrze – pocieszała ją Tess. Serena kiwnęła głową, ciężko przełykając.
Więc dlaczego, do diabła tak bardzo pragnę przemiany ? Zastanawiała się, dusząc w sobie ten przymus. To nie może się wydarzyć, nie teraz, nie w ten sposób.
Z trudem oddychała, kiedy Max wcisnąwszy gaz do dechy mknął samochodem przed siebie oddalając się od obozu Khivara. Wiedziała, że pojadą za nimi, że może wywiązać się strzelanina. Boże, pozwól mi tylko utrzymać się w tym kształcie, modliła się na wpół przytomna, unosząc się na granicy świadomości, a w pamięci przepływały obrazy.
Szara, zakrwawiona skóra...zszokowany Max wpatrzony w nią z niedowierzaniem... uzdrawiająca dłoń na jej brzuchu znosząca przekleństwo Nicholasa...jego powtórny powrót do celi i błyskawiczne powalenie go przez Maxa...nieruchoma sylwetka leżąca bez życia na podłodze i Max zwracający się do niej z pytaniem czy jest wystarczająco silna do transmutacji. Uświadomienie sobie, że Max objął teraz należne sobie miejsce, że przywiódł ich tu, do jaskini wroga...roztrzęsione ręce gdy nacisnęła mocniej niż kiedykolwiek przedtem, przyjmując inny kształt...poczucie rozkładania się by za chwilę zaistnieć w ciele Nicholasa.
Znów poczuła na włosach dłoń Tess i uniosła powieki. Straszny szum w głowie teraz ucichł i pomału zaczęła nabierać sił. Znikło bolesne pragnienie by się przeobrazić i zastąpiło je coś znacznie mocniejszego ....chęć pozostania człowiekiem.
****
Tess zsunęła się z siedzenia na podłogę i podczołgała na tył samochodu gdzie przykucnięty Marco obserwował teren.
- Jasna cholera ! Są za nami, Max...musimy się wynosić ! – zawołał.
Serena spała, jej oddech stał się bardziej miarowy i Tess czuła, że teraz może się przydać Marco. Zerknął szybko na nią, potem na drogę, i właśnie miała zamiar coś powiedzieć kiedy popchnął ją gwałtownie na podłogę.
- Na dół ! – krzyknął, przyciskając ją za ramiona.
Zaczęła się szarpać z nim, czując nagłą złość – Biorę w tym udział Marco – powiedziała gniewnie – Nie traktuj mnie jakbym była bezradną dziewczynką.
W milczeniu patrzył na nią z góry i na widok jego zmieszania zrobiło jej się go żal. Szybko ją puścił.
- Wybacz, mój błąd – mruknął patrząc przez tylne okno i zaraz twarz mu się zmieniła – Jadą za nami dwa samochody. Max, zabieraj nas stąd !
Sięgnął do wnętrza kurtki i podał Tess broń – Dosyć łatwa w użyciu – wyjaśnił – Wyceluj i strzelaj...ma silny odrzut więc przygotuj się na kopnięcie.
Tess ujęła w rękę broń w kształcie krążka, uklękła obok niego - i nawet w tym gęstniejącym napięciu miała świadomość jego rosnącej energii którą nakręcała bitwa. W jakiś sposób wiedziała, że zostali naznaczeni by walczyć jak teraz, jedno obok drugiego. Ale nie było czasu na refleksję. Pojawiło się jasne, wybuchające światło, w odpowiedzi eksplodowała szyba której odłamki leciały teraz prosto na jej twarz. Zamknęła oczy. Marco wyrzucił przed siebie rękę chroniąc ją swoją tarczą.
- Nic ci nie jest ? -zapytał ochryple. Szybko zaprzeczyła, zaskoczona że nawet nie została draśnięta.
- Są tuż za nami – krzyknął Marco do Maxa. Tess pomyślała, że jeżeli tamta bitwa sprzed kilku dni była podobna do tej – jeżeli Liz czuła koszmar zagrożenia i podniesiony poziom adrenaliny, to ona właśnie teraz czuje się podobnie. Widząc zbliżającego się SUV–a uniosła broń przygotowując się do strzału.
- Opuść tarczę, zdejmę ich – krzyknęła, spoglądając szybko na Marco.
- Na mój znak – odpowiedział jednym tchem, i Tess potwierdziła gotowość – Trzy... dwa... jeden. Ognia !
W tej samej chwili opuścił tarczę i Tess strzeliła nieznaną sobie bronią, z zaskoczeniem patrząc na wybuchającą przednią szybę goniącego za nimi samochodu. SUV gwałtownie skręcił, stracił panowanie i wpadł do pobliskiego rowu.
- Co tam się do diabła stało – zawołał z przodu Max.
- Został tylko jeden. Szybciej Max ! – odkrzyknął Marco.
Tess obserwując zbliżający się drugi samochód czuła jak wiatr chłoszcze jej długie włosy, owiewa je wokół policzków. Marco właśnie podnosił broń chcąc strzelić gdy rozległ się plujący odgłos z broni palnej. Przez moment została ogłuszona ale zaraz znów uniosła broń.
Niejasno doszło do niej, dlaczego Marco sam nie wystrzelił, nie odpowiedział ogniem. Uważnie wycelowała, zmrużyła oczy i uderzyła prosto w pojazd jasno niebieskim, silnym podmuchem ze swojej broni. Samochód odrzuciło, obrócił się o trzysta sześćdziesiąt stopni i rozkraczył na środku drogi.
Oglądnęła się na Marco radośnie, chcąc się cieszyć wraz z nim ale znalazła go leżącego przy bocznym oknie, a na białej koszulce, tuż nad sercem widniała wielka plama krwi. Był głęboko ranny, nieprzytomny. Tess gwałtownie wciągnęła oddech i przysunęła się bliżej. Dziwne, że w tych szarpiących sekundach zauważyła na jego śniadym czole, tuż nad prawą brwią kilka drobnych pieprzyków – taki intymny szczegół, który ją zaskoczył.
Położyła mu dłoń na piersi, czując ciepłą kałużę krwi pod palcami. To się nie dzieje, pomyślała z oczami pełnymi łez. Kocham go...ja go po prostu kocham.
I gdy trwał tak, zawieszony pomiędzy życiem i śmiercią a gra toczyła się o niebywale wysoką stawkę, w jakiś sposób pojęła, że są dla siebie stworzeni. Że musi żyć bo tak mu sądzone, i pewnego dnia - może po latach - będą razem.
Bowiem Tess Harding w tej chwili coś zrozumiała.
Że w końcu odnalazła swoje przeznaczenie.
Cdn.
Ach...czemu tak zawsze jest? Czemu dowiadujesz się prawdy o sobie i o NIM w chwili gdy jest już za późno? I dlaczego dopiero wówczas nagle i niespodziewanie z pustki wysnuwa się to jedno, jedyne, wyjątkowe słowo? Tak jakby czekało tam od dawna, wciąż uparcie spychane w najgłębsze zakamarki podswiadomości, żeby pojawić sie w chwili gdy wszystko jest już stracone? O sekundę spóźnione? Banalne...ale jakie prawdziwe
Mam jednak wrażenie, że tym razem jednak, zupełnie wyjatkowo, nie bedzie za późno...nie z Maxiem na pokładzie co prawda biorąc pod uwagę że dopiero co uleczył Serenę, a teraz będzie zmuszony reanimować Marco, gotów się rozpłaszczyć jak w "Miracle" a na horyzoncie nie ma żadnego Michaela co by go niósł na plecach.
A oto i nasza Tess w całej krasie...piękna i wulgarna
Mam jednak wrażenie, że tym razem jednak, zupełnie wyjatkowo, nie bedzie za późno...nie z Maxiem na pokładzie co prawda biorąc pod uwagę że dopiero co uleczył Serenę, a teraz będzie zmuszony reanimować Marco, gotów się rozpłaszczyć jak w "Miracle" a na horyzoncie nie ma żadnego Michaela co by go niósł na plecach.
Iście po królewskuPrzestań pieprzyć – Max podniósł głos – I chodźmy omówić warunki.
A oto i nasza Tess w całej krasie...piękna i wulgarna
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
I znów bardzo mocno mnie zaskoczyłaś!! Tę część czytałam z niemałym dreszczem Doszłam do wniosku, że Serena to niebywale silna osobowość. Oby tak dalej Co do Marco? Ujme to w najprostrzy sposób "biedny Marco" Tess odnalazła swe przeżnaczenie Wspaniale!!! To opowiadanko jest naprawde genialne
Pozdrówka.
Pozdrówka.
Dzięki za piękny komentarz, Aniu - wiesz, że są one ozdobą tego opowiadania - i arcik Tess. Piękna i wulgarna. Hmm, w naszym opowiadaniu autorka całkowicie zmieniła jej charakter, to zupełnie inna bohaterka i gdyby taką pokazał nam w serialu Katims, pokochalibyśmy ją wszyscy bez wahania. A tak gromy sypią się na biedną dziewczynę i tylko Kwiatek broni jej do upadłego. Prawdziwy wielbiciel upadłych aniołow.
A przez Anitę dałam sobie lekkiego kopa i skończyłam przed czasem kolejną część. Z następną tak łatwo już nie pójdzie.
Gravity Always Wins - część 20
Marco stał na urwisku stromej góry, patrząc w dół na postrzępione zbocze wybrzeża, przysypane grubą warstwą śniegu. Roztaczał się przed nim znajomy widok...bliski mu, jednak niezupełnie go rozpoznawał, ale tak świecącego jasno słońca nigdy jeszcze nie widział. To miejsce dawało poczucie piękna i bezpieczeństwa, i pragnął pozostać tu na zawsze....wystarczyło tylko pójść przed siebie a wtedy będzie należało do niego.
Więc idź...
Zrobił krok zbliżając się do krawędzi.
I wtedy usłyszał za sobą słaby głos, wołający go z daleka. Serce zaczęło się tłuc i nagle poczuł się rozdarty.
Po prostu cię kocham. Nie zostawiaj mnie...możemy mieć tak wiele.
O tak, znał ten głos, rozpoznałby go wszędzie … na Ziemi, Antarze, lub gdzieś pomiędzy nimi. Jego ukochana Ayanna.
Ale słońce pojaśniało jeszcze bardziej, przyzywało go do siebie a on tak bardzo chciał iść. Było tam tak kojąco. Żadnych wojen, walki ...i nikt nie zaprzeczał spragnionemu sercu. Tylko spokój.
Marco, wołała, Kocham cię.
Odwrócił się w jej stronę, zaskoczony migotaniem złotych włosów które rozwiewał porywisty wiatr. Oczy spotkały się na trwającą w nieskończoność chwilę, i już wiedział. Jeżeli pozostanie, w końcu ją zdobędzie.
****
Tess klęczała obok nieprzytomnego Marco, drżącą dłonią odgarniając mu z czoła czarne włosy. Po przejechaniu kilku mil i upewnieniu się czy nikt ich nie ściga, Max zatrzymał Suburbana na poboczu nieuczęszczanej drogi i teraz klęcząc ostrożnie przy Marco przykładał dłoń do głębokiej rany na jego piersi. Tak bardzo chciała go jakoś pocieszyć i mimo, że był nieprzytomny dać mu do zrozumienia, że wszystko będzie dobrze. Mając poczucie cichej obecność Maxa, gładziła go tylko po jedwabistych włosach, wpatrywała się w opuszczone długie, ciemne rzęsy, teraz nieruchome, podczas gdy serce wyrywało jej się z piersi. Nie była w stanie się uspokoić widząc wszędzie krew i wielką, czerwoną plamę na białej koszulce.
- Będzie dobrze – obiecywała łagodnie – Max cię uleczy – tłumaczyła mu, wierząc w to gorąco i wydawało jej się, że gdyby tylko ją usłyszał, na pewno wróciłby do zdrowia.
Patrząc na pewną i budzącą zaufanie dłoń Maxa na jego sercu, postarała się skupić na twarzy Marco. Nawet teraz był piękny. Czarne brwi wygięte w idealny łuk, delikatne pieprzyki pokrywające oliwkową skórę, które ją wcześniej zaskoczyły.
Kocham cię, nie umieraj, pragnęła żeby o tym wiedział. Możemy mieć tak wiele, tylko nie umieraj...
Słyszała obok siebie jak Max gwałtownie wciąga powietrze, widziała grymas cierpienia na jego twarzy gdy przyjmował na siebie ból Marco. I wtedy ze zdumieniem spostrzegła szybko zasklepiającą się ranę pod jego dłonią. Tyle tam było krwi – zbyt dużo – a teraz pod wpływem cudownego dotyku, znikała. Jakim odbywa się to kosztem, pomyślała, kiedy Max ciężko dyszał. A jej pozostał tylko podziw dla niego i zrozumienie, jak się czuł lecząc tak śmiertelną ranę.
Teraz całą uwagę skierowała na nieruchomą twarz Marco i nagle długie rzęsy lekko zatrzepotały. Otworzył ciemne oczy, które tak mocno nią zawładnęły, zaskoczony rozglądnął się by wreszcie spotkać jej oczy. I gdy patrzyli w milczeniu na siebie, wiedziała co czuł, połączona z nim jakąś przedziwną więzią.
Max, z trudem oddychając przysiadł na piętach – Nic mu już nie grozi – zapewnił spokojnie.
Marco był ocalony. Mężczyzna który, jak teraz rozumiała, znaczył dla niej tak wiele – w tym decydującym momencie przynosił jej skołatanym emocjom ogromną ulgę.
- Co się stało ? - zapytał trochę oszołomiony, nie odrywając od niej wzroku.
- Już w porządku – szepnęła Tess, gładząc go po włosach końcami palców. Nic ją nie obchodziło, że Max patrzy, nic się w tej chwili dla niej nie liczyło – Zostałeś ranny ale Max cię wyleczył. Już dobrze.
Skinął głową i ciężko przełykając zerknął na Maxa.
- Niebezpieczeństwo minęło ? – zapytał ochryple. Max przytaknął i wychodząc tylnymi drzwiami powiedział – Tak, ale muszę nas stąd zabrać.
****
Max skierował samochód z odludnej drogi w szeroką dwupasmową autostradę. W milczeniu obserwował widniejącą przed sobą niekończącą się długą drogę. Na siedzeniu za nim spała Serena, z tyłu siedzieli obok siebie Marco i Tess. Już wcześniej zauważył pewną intymną zażyłość istniejącą pomiędzy nimi, jednak teraz miał wrażenie, że utrzymywali milczący dystans, oboje wpatrzeni, każde w inne okno. Zerknął w boczne lusterko. Tess przegryzając wargę, nerwowo bawiła się swoimi włosami i zaczynał się zastanawiać co się właściwie między nimi wydarzyło. I czy w ogóle cokolwiek się wydarzyło – może mylnie tłumaczył sobie tę wcześniejszą sytuację.
I coś w tym ich niezręcznym odsunięciu się od siebie spowodowało, że rozpaczliwie zatęsknił za Liz. Zapragnął jej bliskości ale także chciał przekazać jej, że jest bezpieczny. Więc sięgnął po nią, sięgnął do ich uczuć – i natychmiast jej zapach owionął mu skórę. Poczuł na ciele jej drżącą energię, ślizgającą się po nim jak białe gorące światło, i otworzył się na nią...czując jak ich więź kształtuje się i utrwala.
I nagle znalazła się w nim wpadając z siłą pustynnego wiatru. Jego ciało robiło się coraz gorętsze i ręce zadrżały mu na kierownicy kiedy poczuł jak wypełnia go jej miłość.
Och, znowu jesteśmy razem....moja słodka Liz.
Max! Boże ...tak się martwiłam.
Nic mi nie jest, dziecinko....o, jak bardzo cię teraz potrzebowałem.
Max poczuł w sobie jej niepewność, niezdecydowanie...wyraźnie była niespokojna i zdenerwowana. Ale wyczuł jeszcze coś, czego zupełnie nie umiał określić.
Co cię martwi ? zapytał.
Ty...Max, jesteś osłabiony. Dobrze się czujesz ?
Chwilę zastanawiał się o co jej chodzi i wówczas zrozumiał, że stracił siły po leczeniu Sereny i Marco. I wyczerpała go walka.
To nic, kochanie, to tylko zmęczenie.
Marco też został ranny ? Zapytała gorączkowo, wyczuwając jego myśli.
Tak, ale już jest w porządku. On i Serena czują się dobrze.
Wyciszyła się, a on nagle zapragnął pogłębić to, co teraz zaistniało między nimi. Na przekór wszystkiemu – a może właśnie dlatego – całkowicie się z nią połączyć.
Potrzebuję cię, wymruczał cichutko, wiedząc że słowa przebiegły po nich jak szept pożądania. Znał jej odpowiedź, wiedział jak tęskniła za nim, poznał to czując drżenie ich więzi.
Teraz? zapytała czule.
Tak, właśnie teraz, odetchnął. Kochaj mnie, skarbie...i pozwól żebym ja kochał ciebie.
Wówczas Liz wsunęła się mocniej w niego, poczuł pieszczotę ich dusz...czuł jak tulą się raz za razem, by za chwilę, w nagłym ruchu oderwać się od siebie. Sięgnął po nią bardziej zdecydowanie i tym razem kiedy się zetknęły, zaczęły się przenikać, splatać się ze sobą i łączyć by związać się nierozerwalnie...aż jego ciało wzdrygało się w odpowiedzi.
Przy szyi poczuł miękkie, zaspokojone westchnienie Liz, Chciałam tego, wymruczała, Bardzo cię pragnęłam.
Zawsze będziemy to mieć, bez względu na to co się jeszcze stanie, obiecywał, ale w sercu zatrzepotało uczucie wątpliwości bo słowa te niosły w sobie jego niedawne przeczucie – że nadejdzie taka chwila i nie dane im będzie łączyć się ze sobą w ten sposób. Szybko jednak pozbył się z serca wewnętrznych rozterek bo nie było potrzeby żeby poznała jego leki.
Za późno, szepnęła niespokojnie.
O, Boże, dziecinko...nie słuchaj mnie.
Co to za przeczucia ?
Liz, powiem ci kiedy będziemy razem.
Jesteśmy razem, Max, zaprzeczyła gorączkowo, Anna i Riley w ten sposób kontaktowali się przez sześć lat. Więc jeżeli oni mogli, to my także. Zawsze tak było !
Wiedział, że doprowadził ją do płaczu i przeklinał się za swoje samolubne myśli. Za to że pozwalając im płynąc swobodnie, odkrył przed nią swoje utajone leki, gdy jej serce było dzisiaj wyjątkowo wrażliwe.
Cii, skarbie, Przyciągnął ją jeszcze bliżej do siebie, pieszczotą starał się ją ukoić ...tak chciał by czuła jego dotyk pomimo dzielącej ich odległości. Już dobrze.
Co to za przeczucia ?, pytała drżącym z niepewności głosem. Ukrywałeś je przede mną ?
Nie...to nie tak. Kilka tygodni temu, gdy się kochaliśmy, coś wyczułem, nie chciałem jednak żebyś się martwiła.
Uspokoiła się na krótko, ucichła, czekając co powie dalej.
Przeczułem, że nadejdzie czas kiedy nie będziemy mogli być razem. Miałem wrażenie jakbym sięgał po ciebie i natrafiał na jakąś stalową ścianę...na coś nieprzeniknionego.
Nagle serce zaczęło mu bić jak szalone, ścisnął mocno rękami kierownicę. Wtedy doszły do niego zaburzone emocje Liz. Że doświadczał na sobie jak zareagowała na te słowa.
Co to może oznaczać ? zapytała miękko.
Nie wiem...dlatego o tym wcześniej nie wspominałem...bo równie dobrze może nic nie znaczyć.
To prawda...może. Ale jej głos zabrzmiał słabo i boleśnie, nie jak głos jego silnej Liz.
Na dłuższy czas zapadło milczenie. Max wpatrywał się w krajobraz jaki się przed nim rozciągał. Widok w tej części Nowego Meksyku zapierał dech w piersiach – właśnie taki miał teraz obraz przed oczami gdy jechali, wspinając się coraz wyżej i wyżej pod górę, kierując się w stronę Taos. Ziemia wokół pokryta była cienką warstwą śniegu, który iskrzył się gdy słońce wyglądało zza zimowych chmur. Cudowny moment, tak przypadkiem odkryty i ten widok natchnął go pewną myślą. Wrócił więc do przerwanej rozmowy.
Kochanie, nie wiemy co przyniesie przyszłość...pozostaje nam tylko cieszyć się każdym nadchodzącym dniem. Ale mamy siebie i powinniśmy cenić każdą daną nam chwię, bo nie mamy pojęcia co jeszcze nadejdzie.
Dla ciebie chcę być silna, stać przy tobie i wspierać cię jako przywódcę, wyznała cichutko. Ale jest mi ciężko bo nie chcę porzucić mojego męża.
I wtedy zrozumiał z czym się borykała. Gdyby był zwyczajnym człowiekiem, jego rola jako męża poprzedzałaby wszystkie inne obowiązki, ale ona teraz godziła się z myślą, że przede wszystkim powinna widzieć w nim przywódcę, potem dopiero męża...i partnera.
Należę do ciebie Liz. I żadna wojna tego nie zmieni. Nigdy.
Po tych słowach poczuł silne migotanie jej energii, czuł jej dramatyczną odpowiedź, tak jak jej zapach który unosił się w całym samochodzie. Ta chwila nie mogła już być bardziej intymna, nawet gdyby się kochali ze sobą. Miękkie westchnienie uleciało mu z ust.
Kocham cię Liz. Nic tego nie zmieni.
Gwałtowna energia przebiegała mu po skórze, rozgrzewając go jeszcze bardziej, i poznał że dawała mu do zrozumienia iż kocha go z całego serca. Ale o tym zawsze wiedział.
****
Zebrali się w małym salonie, skupieni wokół rozpalonego ognia na kominku, starając się nic nie utracić z jego ciepła bo nadchodząca noc niosła ze sobą z gór porywisty wiatr. Max stojąc przed kominkiem relacjonował wydarzenia z całego dnia, mając obok siebie opatuloną w ciepły koc Serenę, która w dalszym ciągu wyglądała na bardzo osłabioną.
Max patrzył na twarze przyjaciół i wiedział jak ta wiadomość ich przybiła. Nie szczędził szczegółów, starał się tylko w miarę możliwości chronić Serenę – nie rozwodził się jak daleko sięgnęły tortury Nicholasa i jak ją upokarzał. Nie chciał ponownie narażać jej na przeżywanie tego jeszcze raz, a zwłaszcza przed cała grupą...w obecności wszystkich. Po prostu potwierdził fakt jej zranienia i opowiedział o wielokrotnym użyciu przez Nicholasa elementu zakłócającego, uniemożliwiającego jej powrót do ludzkiej postaci ...nie wspominając o wystawieniu jej na wstyd i poniżenie.
W trakcie gdy o tym opowiadał spotkał się z jej wzrokiem w którym wyczytał milczącą wdzięczność, i wiedział, że od tej chwili narodziła się między nimi bardzo bliska więź. I właśnie teraz gdy osłabiona drżała pod kocem, zdał sobie sprawę, że sam będzie zmuszony poprowadzić całą grupę – że nastał czas przejęcia na siebie trudnych obowiązków, wejścia w rolę lidera.
- Dzisiaj wygraliśmy bitwę – powiedział z naciskiem przebiegając wzrokiem po twarzach wszystkich obecnych – Ale oblicze tej wojny się zmieni. Do tej pory miała zasięg obronny, po prostu nie mieliśmy innego wyjścia. Teraz jednak przejdziemy do działań ofensywnych.
Spojrzał na Serenę szukając u niej poparcia ale ona tylko miękko się uśmiechnęła, odmawiając włączenia się w rozmowę. Uświadomił sobie wówczas, że akceptuje go w tej roli, i chce żeby objął w tej bitwie ster.
Michael ciężko odetchnął i wstał z podłogi na której spokojnie siedział – Jak tego dokonamy Maxwell ? To mi odpowiada ale nie rozumiem jak się za to zabrać ?
- Jeszcze nie mam pewności – powiedział Max. Odwrócił się i zapatrzył w huczący ogień. Obserwował skaczące płomienie, jak się zmieniały przed oczami, przycichały i strzelały w powietrze w przeróżnych, trudnych do przewidzenia kierunkach - Ale zastanowię się, a my wszyscy powinniśmy się na to przygotować.
- Cokolwiek się wydarzy, zawsze możesz na nas liczyć, Max – usłyszał ciepły głos Tess – Wiesz o tym.
Odwrócił się i z wdzięcznością skinął jej głową. Nigdy bardziej nie cenił jej za tę lojalność, jak w tej chwili. Była mu bardzo potrzebna w sytuacji, kiedy udawał się w nieznane mu zupełnie miejsca. Zawsze go onieśmielała perspektywa kierowania wszystkimi, a tym bardziej teraz, gdy miał odpowiadać nie tylko za ich małą grupę, ale za cały zespół, mając obok siebie Serenę, Marco i pozostałych.
- Musimy zdać sobie sprawę, że od dzisiaj gra będzie toczyć się o ogromną stawkę i że przebieg tej wojny się zmieni – powiedział poważnie. Wrócił wspomnieniami do tego co Nicholas zrobił Serenie,...Marco i Annie – Już nigdy więcej się to nie powtórzy. Nic nie będzie takie samo.
Max to podkreślił, ponieważ umocnił się w przekonaniu, że Khivar zapłaci za to co zrobili jego żołnierze. Jeżeli dzisiejszy dzień niósł w sobie znamiona jego okrucieństwa, to już nie miał wątpliwości jakie cierpienia znosi lud Antaru pod jego rządami.
I dłużej nie był w stanie się na to godzić.
****
Po zakończeniu spotkania wszyscy udali się do swoich pokoi, jednak Tess wiedziała, że trudno jej będzie zasnąć. Było tak zimno więc ubrała się ciepło, wyszła na werandę i usiadła w bujanym fotelu. Zaczął padać gęsty śnieg i patrzyła na wirujące płatki, tak kruche i delikatne pokrywające twardą ziemię. Nie wiadomo dlaczego ten kontrast tak poruszył ją i oczarował.
Usłyszała za sobą otwierające się drzwi i odgłos ciężkich traperów na drewnianej podłodze, i od razu poznała do kogo należą.
- Hej – powitał ją miękko Marco podchodząc bliżej.
- Witaj – uśmiechnęła się do niego podnosząc głowę. Miał poważną twarz, wzrok pociemniały i pełen rezerwy.
- Przejdziemy się ? – zapytał owijając wokół siebie ręce chroniąc się przed zimnem. Z jakiegoś powodu zauważyła, że teraz wygląda inaczej. Miał na sobie ciepły sweter zamiast tamtej poplamionej krwią białej koszulki którą nosił kiedy wrócili tu po południu. Wziął prysznic, ciemne włosy zaczesał starannie do tyłu, ale miał w twarzy coś takiego co ją wytrącało z równowagi.
- Jasne – odpowiedziała wstając. Zszedł pewnym krokiem po schodach, a ona podążyła za nim.
Ziemię przykryła cienka warstwa śniegu, ale i tak nie łatwo było po nim iść. Zrównali się ze sobą na podjeździe, przez chwilę panowała cisza aż w końcu się odezwał.
- Chciałem ci tylko podziękować Tess – powiedział półgłosem – Za dzisiejszy dzień.
- Marco, nie musisz mi dziękować – powiedziała niepewnie bo właściwie nie wiedziała za co jej chce podziękować.
- Nie, mam za co – powiedział zerkając na nią – Wiem, że coś zrobiłaś...że ściągnęłaś mnie z powrotem – Zmieszany potrząsnął głową przecierając oczy – Nie mam pewności jak, ale wiem że należy ci się podziękowanie.
Zaskoczona patrzyła na niego. Czy słyszał wszystko co szeptała do niego z głębi serca? Co jeszcze wie – chociaż wydawał się niczego nie pamiętać.
- Ty zrobiłbyś to samo dla mnie – odpowiedziała cichnącym głosem – Jestem tego pewna.
Wypowiedziała te słowa czulej niż się spodziewała.
- Tak, owszem. Ale to i tak niczego nie zmienia między nami Tess – powiedział łagodnie.
Odwróciła się do niego gwałtownie, nagle zraniona i rozgniewana. Po tym wszystkim co przeżyli w ostatnim czasie – po dzisiejszym dniu – jak śmiał mówić, że nic się nie zmieniło ? Teraz, kiedy poznała jak są sobie bliscy, kiedy wiedziała o łączącej ich głębokiej więzi, tak głębokiej, że nie była w stanie jej nawet pojąć. Uciekał od niej oczami gdzieś w ciemność, jego wzrok przykrył cień.
Ale widziała wystarczająco dużo, by teraz nabrać absolutnego przekonania, że kłamał. Że czuł to wszystko co dzisiaj doświadczyła – a przynajmniej odrobinę z tego.
I to, jak w taki niewzruszony sposób wszystkiemu zaprzeczał, rozdrażniło ją i spowodowało, że nabrała pewności siebie. Wyprostowała się tak mocno na ile mogła, chociaż i tak był znacznie wyższy od niej, ale nie dbała o to. Zadarła głowę i popatrzyła na niego z ogniem w oczach.
- Kłamiesz – szepnęła z pasją.
- Słucham ? – zmarszczył z zaskoczeniem ciemne brwi.
- Kłamiesz mówiąc, że nic się nie zmieniło. Wszystko jest inaczej, i ty o tym wiesz.
- Tess...- delikatnie ujął ją za ramię.
- Doskonale, jeżeli chcesz okłamuj się Marco – krzyknęła, nienawidząc siebie za ten chwiejny głos i za łzy podchodzące do oczu - Ale musisz wiedzieć...mnie nie okłamiesz.
Wyrwała rękę z mocnego uścisku i wzburzona pobiegła przed siebie słysząc skrzypienie śniegu pod stopami.
- Tess ! – zawołał za nią niskim głosem.
Zatrzymała się, gwałtownie odwróciła, by zobaczyć że się nie poruszył, że stał tam patrząc na nią, uchylając z niedowierzaniem usta.
- Nie okłamiesz mnie Marco, ponieważ ja znam prawdę – krzyczała z całych sił, a łzy płynęły teraz po policzkach – I wiem jedno, jesteśmy stworzeni dla siebie.
Obserwował ją w milczeniu a po twarzy przebiegały mu niezliczone emocje. Pożądanie, zakłopotanie, zaprzeczenie...i to co zobaczyła na koniec, co ją upewniło – miłość.
Marco ją kochał. Tego była pewna.
Tak, teraz będzie musiał podjąć jakąś decyzję – czy przyjmie i pogodzi się z tym co ich spotkało, czy w nieskończoność będzie walczył sam ze sobą. Odeszła zostawiając go tam, mając jedynie nadzieję, że wybierze ją.
Ale nawet wtedy, gdy modliła się o tę nadzieję, w uszach odezwały się jak ostrzegawcze dzwonki wcześniejsze słowa Maxa.
Trzeba pamiętać, że ta wojna niesie zmiany...nic już nie będzie takie samo.
Cdn.
A przez Anitę dałam sobie lekkiego kopa i skończyłam przed czasem kolejną część. Z następną tak łatwo już nie pójdzie.
Gravity Always Wins - część 20
Marco stał na urwisku stromej góry, patrząc w dół na postrzępione zbocze wybrzeża, przysypane grubą warstwą śniegu. Roztaczał się przed nim znajomy widok...bliski mu, jednak niezupełnie go rozpoznawał, ale tak świecącego jasno słońca nigdy jeszcze nie widział. To miejsce dawało poczucie piękna i bezpieczeństwa, i pragnął pozostać tu na zawsze....wystarczyło tylko pójść przed siebie a wtedy będzie należało do niego.
Więc idź...
Zrobił krok zbliżając się do krawędzi.
I wtedy usłyszał za sobą słaby głos, wołający go z daleka. Serce zaczęło się tłuc i nagle poczuł się rozdarty.
Po prostu cię kocham. Nie zostawiaj mnie...możemy mieć tak wiele.
O tak, znał ten głos, rozpoznałby go wszędzie … na Ziemi, Antarze, lub gdzieś pomiędzy nimi. Jego ukochana Ayanna.
Ale słońce pojaśniało jeszcze bardziej, przyzywało go do siebie a on tak bardzo chciał iść. Było tam tak kojąco. Żadnych wojen, walki ...i nikt nie zaprzeczał spragnionemu sercu. Tylko spokój.
Marco, wołała, Kocham cię.
Odwrócił się w jej stronę, zaskoczony migotaniem złotych włosów które rozwiewał porywisty wiatr. Oczy spotkały się na trwającą w nieskończoność chwilę, i już wiedział. Jeżeli pozostanie, w końcu ją zdobędzie.
****
Tess klęczała obok nieprzytomnego Marco, drżącą dłonią odgarniając mu z czoła czarne włosy. Po przejechaniu kilku mil i upewnieniu się czy nikt ich nie ściga, Max zatrzymał Suburbana na poboczu nieuczęszczanej drogi i teraz klęcząc ostrożnie przy Marco przykładał dłoń do głębokiej rany na jego piersi. Tak bardzo chciała go jakoś pocieszyć i mimo, że był nieprzytomny dać mu do zrozumienia, że wszystko będzie dobrze. Mając poczucie cichej obecność Maxa, gładziła go tylko po jedwabistych włosach, wpatrywała się w opuszczone długie, ciemne rzęsy, teraz nieruchome, podczas gdy serce wyrywało jej się z piersi. Nie była w stanie się uspokoić widząc wszędzie krew i wielką, czerwoną plamę na białej koszulce.
- Będzie dobrze – obiecywała łagodnie – Max cię uleczy – tłumaczyła mu, wierząc w to gorąco i wydawało jej się, że gdyby tylko ją usłyszał, na pewno wróciłby do zdrowia.
Patrząc na pewną i budzącą zaufanie dłoń Maxa na jego sercu, postarała się skupić na twarzy Marco. Nawet teraz był piękny. Czarne brwi wygięte w idealny łuk, delikatne pieprzyki pokrywające oliwkową skórę, które ją wcześniej zaskoczyły.
Kocham cię, nie umieraj, pragnęła żeby o tym wiedział. Możemy mieć tak wiele, tylko nie umieraj...
Słyszała obok siebie jak Max gwałtownie wciąga powietrze, widziała grymas cierpienia na jego twarzy gdy przyjmował na siebie ból Marco. I wtedy ze zdumieniem spostrzegła szybko zasklepiającą się ranę pod jego dłonią. Tyle tam było krwi – zbyt dużo – a teraz pod wpływem cudownego dotyku, znikała. Jakim odbywa się to kosztem, pomyślała, kiedy Max ciężko dyszał. A jej pozostał tylko podziw dla niego i zrozumienie, jak się czuł lecząc tak śmiertelną ranę.
Teraz całą uwagę skierowała na nieruchomą twarz Marco i nagle długie rzęsy lekko zatrzepotały. Otworzył ciemne oczy, które tak mocno nią zawładnęły, zaskoczony rozglądnął się by wreszcie spotkać jej oczy. I gdy patrzyli w milczeniu na siebie, wiedziała co czuł, połączona z nim jakąś przedziwną więzią.
Max, z trudem oddychając przysiadł na piętach – Nic mu już nie grozi – zapewnił spokojnie.
Marco był ocalony. Mężczyzna który, jak teraz rozumiała, znaczył dla niej tak wiele – w tym decydującym momencie przynosił jej skołatanym emocjom ogromną ulgę.
- Co się stało ? - zapytał trochę oszołomiony, nie odrywając od niej wzroku.
- Już w porządku – szepnęła Tess, gładząc go po włosach końcami palców. Nic ją nie obchodziło, że Max patrzy, nic się w tej chwili dla niej nie liczyło – Zostałeś ranny ale Max cię wyleczył. Już dobrze.
Skinął głową i ciężko przełykając zerknął na Maxa.
- Niebezpieczeństwo minęło ? – zapytał ochryple. Max przytaknął i wychodząc tylnymi drzwiami powiedział – Tak, ale muszę nas stąd zabrać.
****
Max skierował samochód z odludnej drogi w szeroką dwupasmową autostradę. W milczeniu obserwował widniejącą przed sobą niekończącą się długą drogę. Na siedzeniu za nim spała Serena, z tyłu siedzieli obok siebie Marco i Tess. Już wcześniej zauważył pewną intymną zażyłość istniejącą pomiędzy nimi, jednak teraz miał wrażenie, że utrzymywali milczący dystans, oboje wpatrzeni, każde w inne okno. Zerknął w boczne lusterko. Tess przegryzając wargę, nerwowo bawiła się swoimi włosami i zaczynał się zastanawiać co się właściwie między nimi wydarzyło. I czy w ogóle cokolwiek się wydarzyło – może mylnie tłumaczył sobie tę wcześniejszą sytuację.
I coś w tym ich niezręcznym odsunięciu się od siebie spowodowało, że rozpaczliwie zatęsknił za Liz. Zapragnął jej bliskości ale także chciał przekazać jej, że jest bezpieczny. Więc sięgnął po nią, sięgnął do ich uczuć – i natychmiast jej zapach owionął mu skórę. Poczuł na ciele jej drżącą energię, ślizgającą się po nim jak białe gorące światło, i otworzył się na nią...czując jak ich więź kształtuje się i utrwala.
I nagle znalazła się w nim wpadając z siłą pustynnego wiatru. Jego ciało robiło się coraz gorętsze i ręce zadrżały mu na kierownicy kiedy poczuł jak wypełnia go jej miłość.
Och, znowu jesteśmy razem....moja słodka Liz.
Max! Boże ...tak się martwiłam.
Nic mi nie jest, dziecinko....o, jak bardzo cię teraz potrzebowałem.
Max poczuł w sobie jej niepewność, niezdecydowanie...wyraźnie była niespokojna i zdenerwowana. Ale wyczuł jeszcze coś, czego zupełnie nie umiał określić.
Co cię martwi ? zapytał.
Ty...Max, jesteś osłabiony. Dobrze się czujesz ?
Chwilę zastanawiał się o co jej chodzi i wówczas zrozumiał, że stracił siły po leczeniu Sereny i Marco. I wyczerpała go walka.
To nic, kochanie, to tylko zmęczenie.
Marco też został ranny ? Zapytała gorączkowo, wyczuwając jego myśli.
Tak, ale już jest w porządku. On i Serena czują się dobrze.
Wyciszyła się, a on nagle zapragnął pogłębić to, co teraz zaistniało między nimi. Na przekór wszystkiemu – a może właśnie dlatego – całkowicie się z nią połączyć.
Potrzebuję cię, wymruczał cichutko, wiedząc że słowa przebiegły po nich jak szept pożądania. Znał jej odpowiedź, wiedział jak tęskniła za nim, poznał to czując drżenie ich więzi.
Teraz? zapytała czule.
Tak, właśnie teraz, odetchnął. Kochaj mnie, skarbie...i pozwól żebym ja kochał ciebie.
Wówczas Liz wsunęła się mocniej w niego, poczuł pieszczotę ich dusz...czuł jak tulą się raz za razem, by za chwilę, w nagłym ruchu oderwać się od siebie. Sięgnął po nią bardziej zdecydowanie i tym razem kiedy się zetknęły, zaczęły się przenikać, splatać się ze sobą i łączyć by związać się nierozerwalnie...aż jego ciało wzdrygało się w odpowiedzi.
Przy szyi poczuł miękkie, zaspokojone westchnienie Liz, Chciałam tego, wymruczała, Bardzo cię pragnęłam.
Zawsze będziemy to mieć, bez względu na to co się jeszcze stanie, obiecywał, ale w sercu zatrzepotało uczucie wątpliwości bo słowa te niosły w sobie jego niedawne przeczucie – że nadejdzie taka chwila i nie dane im będzie łączyć się ze sobą w ten sposób. Szybko jednak pozbył się z serca wewnętrznych rozterek bo nie było potrzeby żeby poznała jego leki.
Za późno, szepnęła niespokojnie.
O, Boże, dziecinko...nie słuchaj mnie.
Co to za przeczucia ?
Liz, powiem ci kiedy będziemy razem.
Jesteśmy razem, Max, zaprzeczyła gorączkowo, Anna i Riley w ten sposób kontaktowali się przez sześć lat. Więc jeżeli oni mogli, to my także. Zawsze tak było !
Wiedział, że doprowadził ją do płaczu i przeklinał się za swoje samolubne myśli. Za to że pozwalając im płynąc swobodnie, odkrył przed nią swoje utajone leki, gdy jej serce było dzisiaj wyjątkowo wrażliwe.
Cii, skarbie, Przyciągnął ją jeszcze bliżej do siebie, pieszczotą starał się ją ukoić ...tak chciał by czuła jego dotyk pomimo dzielącej ich odległości. Już dobrze.
Co to za przeczucia ?, pytała drżącym z niepewności głosem. Ukrywałeś je przede mną ?
Nie...to nie tak. Kilka tygodni temu, gdy się kochaliśmy, coś wyczułem, nie chciałem jednak żebyś się martwiła.
Uspokoiła się na krótko, ucichła, czekając co powie dalej.
Przeczułem, że nadejdzie czas kiedy nie będziemy mogli być razem. Miałem wrażenie jakbym sięgał po ciebie i natrafiał na jakąś stalową ścianę...na coś nieprzeniknionego.
Nagle serce zaczęło mu bić jak szalone, ścisnął mocno rękami kierownicę. Wtedy doszły do niego zaburzone emocje Liz. Że doświadczał na sobie jak zareagowała na te słowa.
Co to może oznaczać ? zapytała miękko.
Nie wiem...dlatego o tym wcześniej nie wspominałem...bo równie dobrze może nic nie znaczyć.
To prawda...może. Ale jej głos zabrzmiał słabo i boleśnie, nie jak głos jego silnej Liz.
Na dłuższy czas zapadło milczenie. Max wpatrywał się w krajobraz jaki się przed nim rozciągał. Widok w tej części Nowego Meksyku zapierał dech w piersiach – właśnie taki miał teraz obraz przed oczami gdy jechali, wspinając się coraz wyżej i wyżej pod górę, kierując się w stronę Taos. Ziemia wokół pokryta była cienką warstwą śniegu, który iskrzył się gdy słońce wyglądało zza zimowych chmur. Cudowny moment, tak przypadkiem odkryty i ten widok natchnął go pewną myślą. Wrócił więc do przerwanej rozmowy.
Kochanie, nie wiemy co przyniesie przyszłość...pozostaje nam tylko cieszyć się każdym nadchodzącym dniem. Ale mamy siebie i powinniśmy cenić każdą daną nam chwię, bo nie mamy pojęcia co jeszcze nadejdzie.
Dla ciebie chcę być silna, stać przy tobie i wspierać cię jako przywódcę, wyznała cichutko. Ale jest mi ciężko bo nie chcę porzucić mojego męża.
I wtedy zrozumiał z czym się borykała. Gdyby był zwyczajnym człowiekiem, jego rola jako męża poprzedzałaby wszystkie inne obowiązki, ale ona teraz godziła się z myślą, że przede wszystkim powinna widzieć w nim przywódcę, potem dopiero męża...i partnera.
Należę do ciebie Liz. I żadna wojna tego nie zmieni. Nigdy.
Po tych słowach poczuł silne migotanie jej energii, czuł jej dramatyczną odpowiedź, tak jak jej zapach który unosił się w całym samochodzie. Ta chwila nie mogła już być bardziej intymna, nawet gdyby się kochali ze sobą. Miękkie westchnienie uleciało mu z ust.
Kocham cię Liz. Nic tego nie zmieni.
Gwałtowna energia przebiegała mu po skórze, rozgrzewając go jeszcze bardziej, i poznał że dawała mu do zrozumienia iż kocha go z całego serca. Ale o tym zawsze wiedział.
****
Zebrali się w małym salonie, skupieni wokół rozpalonego ognia na kominku, starając się nic nie utracić z jego ciepła bo nadchodząca noc niosła ze sobą z gór porywisty wiatr. Max stojąc przed kominkiem relacjonował wydarzenia z całego dnia, mając obok siebie opatuloną w ciepły koc Serenę, która w dalszym ciągu wyglądała na bardzo osłabioną.
Max patrzył na twarze przyjaciół i wiedział jak ta wiadomość ich przybiła. Nie szczędził szczegółów, starał się tylko w miarę możliwości chronić Serenę – nie rozwodził się jak daleko sięgnęły tortury Nicholasa i jak ją upokarzał. Nie chciał ponownie narażać jej na przeżywanie tego jeszcze raz, a zwłaszcza przed cała grupą...w obecności wszystkich. Po prostu potwierdził fakt jej zranienia i opowiedział o wielokrotnym użyciu przez Nicholasa elementu zakłócającego, uniemożliwiającego jej powrót do ludzkiej postaci ...nie wspominając o wystawieniu jej na wstyd i poniżenie.
W trakcie gdy o tym opowiadał spotkał się z jej wzrokiem w którym wyczytał milczącą wdzięczność, i wiedział, że od tej chwili narodziła się między nimi bardzo bliska więź. I właśnie teraz gdy osłabiona drżała pod kocem, zdał sobie sprawę, że sam będzie zmuszony poprowadzić całą grupę – że nastał czas przejęcia na siebie trudnych obowiązków, wejścia w rolę lidera.
- Dzisiaj wygraliśmy bitwę – powiedział z naciskiem przebiegając wzrokiem po twarzach wszystkich obecnych – Ale oblicze tej wojny się zmieni. Do tej pory miała zasięg obronny, po prostu nie mieliśmy innego wyjścia. Teraz jednak przejdziemy do działań ofensywnych.
Spojrzał na Serenę szukając u niej poparcia ale ona tylko miękko się uśmiechnęła, odmawiając włączenia się w rozmowę. Uświadomił sobie wówczas, że akceptuje go w tej roli, i chce żeby objął w tej bitwie ster.
Michael ciężko odetchnął i wstał z podłogi na której spokojnie siedział – Jak tego dokonamy Maxwell ? To mi odpowiada ale nie rozumiem jak się za to zabrać ?
- Jeszcze nie mam pewności – powiedział Max. Odwrócił się i zapatrzył w huczący ogień. Obserwował skaczące płomienie, jak się zmieniały przed oczami, przycichały i strzelały w powietrze w przeróżnych, trudnych do przewidzenia kierunkach - Ale zastanowię się, a my wszyscy powinniśmy się na to przygotować.
- Cokolwiek się wydarzy, zawsze możesz na nas liczyć, Max – usłyszał ciepły głos Tess – Wiesz o tym.
Odwrócił się i z wdzięcznością skinął jej głową. Nigdy bardziej nie cenił jej za tę lojalność, jak w tej chwili. Była mu bardzo potrzebna w sytuacji, kiedy udawał się w nieznane mu zupełnie miejsca. Zawsze go onieśmielała perspektywa kierowania wszystkimi, a tym bardziej teraz, gdy miał odpowiadać nie tylko za ich małą grupę, ale za cały zespół, mając obok siebie Serenę, Marco i pozostałych.
- Musimy zdać sobie sprawę, że od dzisiaj gra będzie toczyć się o ogromną stawkę i że przebieg tej wojny się zmieni – powiedział poważnie. Wrócił wspomnieniami do tego co Nicholas zrobił Serenie,...Marco i Annie – Już nigdy więcej się to nie powtórzy. Nic nie będzie takie samo.
Max to podkreślił, ponieważ umocnił się w przekonaniu, że Khivar zapłaci za to co zrobili jego żołnierze. Jeżeli dzisiejszy dzień niósł w sobie znamiona jego okrucieństwa, to już nie miał wątpliwości jakie cierpienia znosi lud Antaru pod jego rządami.
I dłużej nie był w stanie się na to godzić.
****
Po zakończeniu spotkania wszyscy udali się do swoich pokoi, jednak Tess wiedziała, że trudno jej będzie zasnąć. Było tak zimno więc ubrała się ciepło, wyszła na werandę i usiadła w bujanym fotelu. Zaczął padać gęsty śnieg i patrzyła na wirujące płatki, tak kruche i delikatne pokrywające twardą ziemię. Nie wiadomo dlaczego ten kontrast tak poruszył ją i oczarował.
Usłyszała za sobą otwierające się drzwi i odgłos ciężkich traperów na drewnianej podłodze, i od razu poznała do kogo należą.
- Hej – powitał ją miękko Marco podchodząc bliżej.
- Witaj – uśmiechnęła się do niego podnosząc głowę. Miał poważną twarz, wzrok pociemniały i pełen rezerwy.
- Przejdziemy się ? – zapytał owijając wokół siebie ręce chroniąc się przed zimnem. Z jakiegoś powodu zauważyła, że teraz wygląda inaczej. Miał na sobie ciepły sweter zamiast tamtej poplamionej krwią białej koszulki którą nosił kiedy wrócili tu po południu. Wziął prysznic, ciemne włosy zaczesał starannie do tyłu, ale miał w twarzy coś takiego co ją wytrącało z równowagi.
- Jasne – odpowiedziała wstając. Zszedł pewnym krokiem po schodach, a ona podążyła za nim.
Ziemię przykryła cienka warstwa śniegu, ale i tak nie łatwo było po nim iść. Zrównali się ze sobą na podjeździe, przez chwilę panowała cisza aż w końcu się odezwał.
- Chciałem ci tylko podziękować Tess – powiedział półgłosem – Za dzisiejszy dzień.
- Marco, nie musisz mi dziękować – powiedziała niepewnie bo właściwie nie wiedziała za co jej chce podziękować.
- Nie, mam za co – powiedział zerkając na nią – Wiem, że coś zrobiłaś...że ściągnęłaś mnie z powrotem – Zmieszany potrząsnął głową przecierając oczy – Nie mam pewności jak, ale wiem że należy ci się podziękowanie.
Zaskoczona patrzyła na niego. Czy słyszał wszystko co szeptała do niego z głębi serca? Co jeszcze wie – chociaż wydawał się niczego nie pamiętać.
- Ty zrobiłbyś to samo dla mnie – odpowiedziała cichnącym głosem – Jestem tego pewna.
Wypowiedziała te słowa czulej niż się spodziewała.
- Tak, owszem. Ale to i tak niczego nie zmienia między nami Tess – powiedział łagodnie.
Odwróciła się do niego gwałtownie, nagle zraniona i rozgniewana. Po tym wszystkim co przeżyli w ostatnim czasie – po dzisiejszym dniu – jak śmiał mówić, że nic się nie zmieniło ? Teraz, kiedy poznała jak są sobie bliscy, kiedy wiedziała o łączącej ich głębokiej więzi, tak głębokiej, że nie była w stanie jej nawet pojąć. Uciekał od niej oczami gdzieś w ciemność, jego wzrok przykrył cień.
Ale widziała wystarczająco dużo, by teraz nabrać absolutnego przekonania, że kłamał. Że czuł to wszystko co dzisiaj doświadczyła – a przynajmniej odrobinę z tego.
I to, jak w taki niewzruszony sposób wszystkiemu zaprzeczał, rozdrażniło ją i spowodowało, że nabrała pewności siebie. Wyprostowała się tak mocno na ile mogła, chociaż i tak był znacznie wyższy od niej, ale nie dbała o to. Zadarła głowę i popatrzyła na niego z ogniem w oczach.
- Kłamiesz – szepnęła z pasją.
- Słucham ? – zmarszczył z zaskoczeniem ciemne brwi.
- Kłamiesz mówiąc, że nic się nie zmieniło. Wszystko jest inaczej, i ty o tym wiesz.
- Tess...- delikatnie ujął ją za ramię.
- Doskonale, jeżeli chcesz okłamuj się Marco – krzyknęła, nienawidząc siebie za ten chwiejny głos i za łzy podchodzące do oczu - Ale musisz wiedzieć...mnie nie okłamiesz.
Wyrwała rękę z mocnego uścisku i wzburzona pobiegła przed siebie słysząc skrzypienie śniegu pod stopami.
- Tess ! – zawołał za nią niskim głosem.
Zatrzymała się, gwałtownie odwróciła, by zobaczyć że się nie poruszył, że stał tam patrząc na nią, uchylając z niedowierzaniem usta.
- Nie okłamiesz mnie Marco, ponieważ ja znam prawdę – krzyczała z całych sił, a łzy płynęły teraz po policzkach – I wiem jedno, jesteśmy stworzeni dla siebie.
Obserwował ją w milczeniu a po twarzy przebiegały mu niezliczone emocje. Pożądanie, zakłopotanie, zaprzeczenie...i to co zobaczyła na koniec, co ją upewniło – miłość.
Marco ją kochał. Tego była pewna.
Tak, teraz będzie musiał podjąć jakąś decyzję – czy przyjmie i pogodzi się z tym co ich spotkało, czy w nieskończoność będzie walczył sam ze sobą. Odeszła zostawiając go tam, mając jedynie nadzieję, że wybierze ją.
Ale nawet wtedy, gdy modliła się o tę nadzieję, w uszach odezwały się jak ostrzegawcze dzwonki wcześniejsze słowa Maxa.
Trzeba pamiętać, że ta wojna niesie zmiany...nic już nie będzie takie samo.
Cdn.
No zdecydowanie jak tak ostatnio oglądałam sobie "Departure" to doszłam do wniosku że raczej trudno polubić Tess w wersji Katimsowej...przynajmniej tą z końca 2 sezonu, bo z kolei trudno nie lubić jej w "Miracle" albo "So Boring Chronicles". Trzeba być już wyjątkowo zaciekłym Dreamersem i obsesyjnym fanem Liz. Ale "Departure" i scena w ktorej gdacze do rozszalałego Maxia w komorze granilthu można się niestrawności nabawić. Chwilami zastanawiałam się jak też panu JB udaje się zachować powagę.Piękna i wulgarna. Hmm, w naszym opowiadaniu autorka całkowicie zmieniła jej charakter, to zupełnie inna bohaterka i gdyby taką pokazał nam w serialu Katims, pokochalibyśmy ją wszyscy bez wahania.
I jeszcze fanart...wiem że to wybrzeże morskie raczej niezbyt pasuje tdo pustyń Nowego Meksyku ale jakoś samorzutnie nasunął mi się po lekturze tego zdania...
Na dłuższy czas zapadło milczenie. Max wpatrywał się w krajobraz jaki się przed nim rozciągał. Widok w tej części Nowego Meksyku zapierał dech w piersiach – właśnie taki miał teraz obraz przed oczami gdy jechali, wspinając się coraz wyżej i wyżej pod górę, kierując się w stronę Taos
a poza tym to widzę że rośnie liczba wyświetleń, ale nie zawsze komentarzy. Proszę mi tu komentować, ale już lepiej nie wkurzać Lizziett
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 15 guests