Roswell - Reaktywacja
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
- Graalion
- Mroczny bóg
- Posts: 2018
- Joined: Sat Jul 12, 2003 8:10 pm
- Location: Toruń, gdzie 3 małe kocięta tańczą na kurhanach swych wrogów
- Contact:
Widzę, że na razie jest wstępne przedstawienie postaci, które później będą włączone do akcji. Technokapłan ... cóż, znam tą nazwę, ale w sumie wypowiadać się o opowiadaniu będę mógł dopiero jak te wątki się jakoś zaplotą z Roswell. I po co jej się ten kapłan pokazywał? Przecież i tak wymazał jej później pamięć. Co, gość lubi się obnażać?
"Please, God, make everyone die. Amen."
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Wybacz mi Graalion poniosło mnie... Co do tego czemu jej wymazał pamięć, odpowiedź brmzi prosto: wtedy gdy Shara tam stałą i czekała na końcu uliczki, Technokapłan poczuł, żę ona coś do niego czuje, gdy pokazał jej swe prawdziwe oblicze uczucie narosło... Po wszystkim chciał się przekonać czy ona naprawde go "Kocha" i wymazał jjej pamięć. Głupio brzmi no nie, ale motyw jest taki, że jeśli by naprawde go "Kochała" to by jego moc była bezradna...
Uważasz unikasz dotykasz nie świadoma... Zakochany w twoim Cieniu... Przytulam się w otchłani...
- Graalion
- Mroczny bóg
- Posts: 2018
- Joined: Sat Jul 12, 2003 8:10 pm
- Location: Toruń, gdzie 3 małe kocięta tańczą na kurhanach swych wrogów
- Contact:
Ja też przepraszam . Nie chciałem krytykować, po prostu mnie to zastanowiło. Ale wyjaśniłeś i jest wporzo . Hmm, on liczył że ona w tak krótkim czasie się w nim zakochała? Nieważne, nieważne. Ja chciałem tylko zapytać czy nazwę "Technokapłan" sam wymyśliłeś czy gdzieś widziałeś?
"Please, God, make everyone die. Amen."
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
I jeszcze jedno co do tej miłości do wg Technokapłan, a on jest postacią enigmatyczną tzn. nie wiele o nim wiemy i o tym co on wie i jak myśli , miłośc to uczucie, które może się narodzić bardzo szybko lub kwitnąć bardzo długo... Ale to jeszcze nie to on szuka kogoś wyjątkowego...
Uważasz unikasz dotykasz nie świadoma... Zakochany w twoim Cieniu... Przytulam się w otchłani...
- Jak się bawisz Max? - Spytał swego przyjaciela Michael.
- Dobrze Michale... Eee nie widziałeś gdzieś Liz?
- Myślałem, że jest z tobą...
- Przyśliszmy razem, ale później gdzieś poszła.
- Nieprzejmuj się Maria tak ciągle robi...
- Przecieć znacie się dopiero chwile.
- No tak. Chciałem Cie tylko pocieszyć.
- Dobra ja ide poszukać Liz, a Ciebie Michael'u prosze tylko o to bys nie przesadził i nie spalił czegoś przez przypadek. - Zaśmiał się Max.
- Dobra, Stary...
Max wszedł do domku i szukał w tłumie Liz. Nie mógł jej znaleść, ale zobaczył Marie i podszedł do niej.
- Nie widziałaś Liz?
- Niedawno tańczyła ze mną...
- Aaa jeszcze jedno jakbyś chciała wiedzieć to Michael siedzi tam. - Max wskazał na chłopaka, który siedział na tarasie.
- Dobra dzięki, ale wiesz narazie chce pobudzić trochu jego zazdrość.
- Eee tak jasne.- Max poszedł dalej szukał Liz. Postanowił wyjść na góre i rozejżęć się po pokojach. Po korytażu w kierunku Max'a szedł John totalnie upity z swoją dziewczyną.
- John nie widziałeś Liz...
- Yyy tej takiej kujonki z ciemnymi długimy włosami...
- Tak jej.
- Stary śpiesz się leży w pokoju z jakimś kolesiem jest totalnie zaprana...
John nie zdążył nic powiedzieć, a Max już był przy drzwiach do pokoju, w którym znajdowała się Liz. Wyważył je i jego oczom ukazała się Liz w samej bielizźnie i Shon, chłopak z drużyny. Liz była najwyraźniej naćpana, tak wyglądał. Ciągle bredziła i leżała na łózku.
- Wypierdalaj z tąd Stary. - Powiedział Shon. Max podbiegł do niego i uderzył go prosto w jego morde. Chłopak stracił przytomność i upadł na podłoge. Max ubrał Liz i wyniósł ją z domku zabierając dziewczynę nad pobliskie jezioro. Położył ją pod drzewem i za pomocą swych mocy oczyścił organizm Liz ze wszelkich używek. Liz podniosła się ociągająco.
- Max to ty? - spytała ziewającym głosem.
- Tak to ja Liz.
- Co się stało! Co ja tutaj robie? Boże nic nie pamiętam...
- Jakby to powiedzieć ktoś dosypał Ci coś do picia, a Shon zajął się resztą.
- Co?! Chyba z nim nie spałam!
- No nie, przeszkodziłem mu w tym.
- Wstyd mi...
- To nie twoja wina Liz...
- Max przytul mnie prosze. - Max zbliżył sie do niej objął ją. Siedzieli tak razem prawie do samego rana. A noc oświetlał im Księżyc i Gwiazdy, spadające Gwiazdy...
- Cześć Michael! - powiedział uśmiechnięta Maria.
- Przecież razem to przyszliśmy...
- He masz racje. - Michael pokręcił głową.
- No więc jak impreza. - spytał chłopak
- Dzięki dobrze! Jest dużo fajnych chłopaków, a ty jak tam z dziewczynami?
- A jakoś nie jestem narazie zainteresowny. - gdy Michael to mówił podeszła do niego dziewczyna ze szkoły.
- Cześć Michael. - chłopak się obrócił i zobaczył w co sam nie wierzył jedną z najłdaniejszych dziewczyn w szkole.
- Eeeee... Yyy... No cześć Shara. Jak leci? - spytał oszołomiony Michael.
- Całkiem fajnie, fajnie bo wpadłeś na impreze, a myślałem, że nie przyjdziesz. - Maria słyszac w to wpadła niemal w furiie, kopła Michael i poszła w swoją stronę.
- Widze, że Cie lubi...
- To swego rodzaju przyjaźń. - tłumaczył się Michael.
- Może się gdzieś przejdziemy? - spytała Shara.
- Wybacz, ale nie moge. - Michael wstał i poszedł w stronę, w którą pobiegła Maria.
- Maria czekaj!!! - wołał Michael. Maria stanęła obróciła się.
- Ty płaczesz? - spytał chłopak.
- Tak, a co mam robić? Czekam cały czas, aż do mnie podejdziesz, a ty siedzisz i gadasz z jakąś superlaską ze szkoły.
- Ona nawet mi się nie podoba. - Michael pomyślał przez chwilę - No może trochu... Ale nadal nie wiem czemu płaczesz? - Maria objęła go i pocałowała.
- Dlatego... - Michael wcale się nie bronił, odwzajemnił pocałunek jeszcze raz...
- Dobrze Michale... Eee nie widziałeś gdzieś Liz?
- Myślałem, że jest z tobą...
- Przyśliszmy razem, ale później gdzieś poszła.
- Nieprzejmuj się Maria tak ciągle robi...
- Przecieć znacie się dopiero chwile.
- No tak. Chciałem Cie tylko pocieszyć.
- Dobra ja ide poszukać Liz, a Ciebie Michael'u prosze tylko o to bys nie przesadził i nie spalił czegoś przez przypadek. - Zaśmiał się Max.
- Dobra, Stary...
Max wszedł do domku i szukał w tłumie Liz. Nie mógł jej znaleść, ale zobaczył Marie i podszedł do niej.
- Nie widziałaś Liz?
- Niedawno tańczyła ze mną...
- Aaa jeszcze jedno jakbyś chciała wiedzieć to Michael siedzi tam. - Max wskazał na chłopaka, który siedział na tarasie.
- Dobra dzięki, ale wiesz narazie chce pobudzić trochu jego zazdrość.
- Eee tak jasne.- Max poszedł dalej szukał Liz. Postanowił wyjść na góre i rozejżęć się po pokojach. Po korytażu w kierunku Max'a szedł John totalnie upity z swoją dziewczyną.
- John nie widziałeś Liz...
- Yyy tej takiej kujonki z ciemnymi długimy włosami...
- Tak jej.
- Stary śpiesz się leży w pokoju z jakimś kolesiem jest totalnie zaprana...
John nie zdążył nic powiedzieć, a Max już był przy drzwiach do pokoju, w którym znajdowała się Liz. Wyważył je i jego oczom ukazała się Liz w samej bielizźnie i Shon, chłopak z drużyny. Liz była najwyraźniej naćpana, tak wyglądał. Ciągle bredziła i leżała na łózku.
- Wypierdalaj z tąd Stary. - Powiedział Shon. Max podbiegł do niego i uderzył go prosto w jego morde. Chłopak stracił przytomność i upadł na podłoge. Max ubrał Liz i wyniósł ją z domku zabierając dziewczynę nad pobliskie jezioro. Położył ją pod drzewem i za pomocą swych mocy oczyścił organizm Liz ze wszelkich używek. Liz podniosła się ociągająco.
- Max to ty? - spytała ziewającym głosem.
- Tak to ja Liz.
- Co się stało! Co ja tutaj robie? Boże nic nie pamiętam...
- Jakby to powiedzieć ktoś dosypał Ci coś do picia, a Shon zajął się resztą.
- Co?! Chyba z nim nie spałam!
- No nie, przeszkodziłem mu w tym.
- Wstyd mi...
- To nie twoja wina Liz...
- Max przytul mnie prosze. - Max zbliżył sie do niej objął ją. Siedzieli tak razem prawie do samego rana. A noc oświetlał im Księżyc i Gwiazdy, spadające Gwiazdy...
- Cześć Michael! - powiedział uśmiechnięta Maria.
- Przecież razem to przyszliśmy...
- He masz racje. - Michael pokręcił głową.
- No więc jak impreza. - spytał chłopak
- Dzięki dobrze! Jest dużo fajnych chłopaków, a ty jak tam z dziewczynami?
- A jakoś nie jestem narazie zainteresowny. - gdy Michael to mówił podeszła do niego dziewczyna ze szkoły.
- Cześć Michael. - chłopak się obrócił i zobaczył w co sam nie wierzył jedną z najłdaniejszych dziewczyn w szkole.
- Eeeee... Yyy... No cześć Shara. Jak leci? - spytał oszołomiony Michael.
- Całkiem fajnie, fajnie bo wpadłeś na impreze, a myślałem, że nie przyjdziesz. - Maria słyszac w to wpadła niemal w furiie, kopła Michael i poszła w swoją stronę.
- Widze, że Cie lubi...
- To swego rodzaju przyjaźń. - tłumaczył się Michael.
- Może się gdzieś przejdziemy? - spytała Shara.
- Wybacz, ale nie moge. - Michael wstał i poszedł w stronę, w którą pobiegła Maria.
- Maria czekaj!!! - wołał Michael. Maria stanęła obróciła się.
- Ty płaczesz? - spytał chłopak.
- Tak, a co mam robić? Czekam cały czas, aż do mnie podejdziesz, a ty siedzisz i gadasz z jakąś superlaską ze szkoły.
- Ona nawet mi się nie podoba. - Michael pomyślał przez chwilę - No może trochu... Ale nadal nie wiem czemu płaczesz? - Maria objęła go i pocałowała.
- Dlatego... - Michael wcale się nie bronił, odwzajemnił pocałunek jeszcze raz...
Uważasz unikasz dotykasz nie świadoma... Zakochany w twoim Cieniu... Przytulam się w otchłani...
Christopher Troden tego ranka nie obudził się w swoim mieszkaniu na przedmieściach Nowego Yorku jak to zwykle się działo, ale w autobusie trzymając w ręku bilet z napisem DALLAS. Był zdezorientowany nie pamiętał jak się znalazł tutaj. Jedyne co sobie przypomnial to to, że wczorjaszego wieczoru stracił partnera i zgodził się na robote w FBI zostawiając wszystko co miał. W końcu doszedł do chwili jak jechał do swojego domu po pare rzeczy, i że po drodze zatrzymał się z niewiadomego mu powodu. Wysiadł z samochodu i podążył ku ciemnej uliczcce, z której wydobywały się dziwne dźwięki. Od momentu, w którym znalazł się na chodniku po przeciwnej stronie ulicy nie pamiętał już nic. Jakby coś przejęło nademną kontrolę. Pomyślał i zaczął się zastanwiać próbując wydobyć coś jeszcze z zakamarków swej pamięci, ale nieudało mu się znaleść niczego przydatnego. Zostawił to na później, zajrzał to kieszeni swojego płaszczu i wyciągnął tabletke aspiryny ponieważ cholernie bolała go głowa. Przepił ją wodą, którą sobie nalał z automatu znajdującego się na przodzie autobusu. Wrócił na swoje miejsce, przykrył oczy kapeluszem i zasnął z myślą, że obudzi się za pare godzin i poczuje ulge oraz odnajdzie brakujące elementy układanki.
***
Wszędzie było ciemno nic poza czernią, pustka... Nagle na środku tego bezkresu otchłani pojawiła się nieskończenie długa linia światł, którego strumień był tak silni, że z czerni zrobiła się biel. Christo spojrzał w górę i zobaczył jak gdzieś z górnego końca lini, jeśli ona wogóle miałą koniec zaczęło bardzo szybko spływać silne źródło jasności, kształtem przypominające kroplę deszczu spływającą po nici. W chwili kiedy Troden ją zobaczył daleko w górze ona już znalazła się na przeciw niego. Kropla rozbłysła oślepiając Christa, wszystko znikło równie szybko jak się pojawiło. Teraz mężczyzna stał na środku ciemnej uliczki, w którą to udał się z niewyjaśnionych przyczyn zeszłej nocy. Spojrzał w jedne z jej końców i zobaczył siebie jak szedł w jego strone i nagle zaczął się dziwnie zmieniać. Zamienił się w błękitne światło i po chwili wyszedł z niego przywdziany w dziwną zbroję. Wyglądała jak organiczna, jak by była częścią niego, jego skórą. To wpatrywanie w siebie, a raczej w to czym się stał przerwał mu krzyk za jego plecami, odwrócił się i zobaczył dziewczyne, która stoi bez ruchu i spogląda na ściane. Christo spojrzał w to samo miejsce i zobaczył jak jakaś bestia trzyma się muru niczym pająk i szczerzy zęby. W tej samej chwili słyszy swój głos, ale nieco zniekształcony. Potwór, który przedchwilą obserwował swoją ofiarę obrócił się do tego czym teraz był Troden i powiedział coś. Mężczyzna usłyszał tylko jedno słowo - "Technokapłan". Wtedy wszystko znikło, ale Christo przypomniał sobie już każdy szczegół. Teraz znalazł się w nieznanym mu miejscu, nie była to Ziemia ani nawet Układ Słoneczny. Żadna planeta poznana przez człowieka. Pierw zobaczył ja z orbity, pożniej niczym rakieta wbił się w jej atmosfere i wleciał w chmury, gęściejsze niż te na ziemi i zabarwione na czerwona i zielono. Przed sobą zobaczył Pałac, chyba królweski, a tak przynajmniej pomyślał. Budowla ta była piękniejsza od wszystkich tych, które postawił człowiek razem wziętych. Z upływem każdej sekundy Pałac stawał się większy, w końcu Christo uderzył w dach, przynajmniej tak myślał, ale gdy otworzył oczy zobaczył, że lewituje gdzieś w górze nad wszystkim zebranymi w wewnątrz budowli, w której się znajduje. Ściany nie były pomalowane farbą, nie były nawet murowane. Dziwnie to brzmi, ale wyglądały jak jakieś pole ochronne. Z zewnątrz nie było widać środka, a ze środka widać było wszystko, każdy zakamrek planety, na którą przyleciał. Normalna chyba była tylko podłoga. Ale istoty, które widział dopiero go zachwyciły. Nie wysokie mierzyły może po 2; 2,5 metra najwyższy, ale niczym nie przypominały ludzi jedynie może nieco kształtami. Tak samo mialy cztery kończyny, tłów, głowe, ale nie miały skóry ani wnętrzności tylko świciły złotym kolorem. Były czystą energią. Wszystko zebrane istoty odwróciły się ku drzwią wjeściowym, które rozwarły się na całą szerokość i Christo zobaczył jak przez nie wchodzi troje ludzi. Jeden z nich wyglądał jak on. Tak to był on, ale nieco doskonalszy. Całą zebrana w Pałacu społczeność złożyła trójce ludzi, chołd jak by byli kimś ważnym, zatrzymali się przed czymś czego Christo wsześniej nie zauważył, przed tronem jakiego nie miał żadne z ziemskich króli. Najstarszy z trójki wystąpił, klęknął przed istotom taka samą jak wszystkie inne w Pałacu pomijajac oczywiście ludzi, i złożył chyba przysięgę. Wtedy Troden zrozumiał jeszcze więcej. Znowu wszystko znikło, zamieniło się w otchłań. Mężczyzna tylko słyszał słaby głos, którego nie mógł rozpoznać.
- Proszę się obudzić, jesteśmy w Dallas. Jesteśmy w Dallas... - Powtarzał to niego kierowca autobusu. Gdy Christopher się obudził i trochu oprzytomniał, podniósł się, sięgnął po swoje bagaże i w końcu zrozumiał, że przed chwilą śnił. Wszystko pamiętał, początkowo myślał, że to tylko jego chora fantazja, ale wszystko było zbyt realne. Zapytał się tego samego człowieka, który go obudził.
- Jak długo spałem? - Kierowca na niego spojrzał i uśmiechnął się.
- Nie wiem co Pan robił przed wyjazdem z Nowego Yorku, ale spał Pan 3 dni. Myślałem, że Pan umarł. - Zażartował. Troden nie mógł uwierzyć. Wysiadł z autobusu rozejrzał się i poszedł w kierunku postoju taxówek, na którym czekał samochód z numerami rządowymi. Punktualni jak cholera. - Pomyślał. CDN.
***
Wszędzie było ciemno nic poza czernią, pustka... Nagle na środku tego bezkresu otchłani pojawiła się nieskończenie długa linia światł, którego strumień był tak silni, że z czerni zrobiła się biel. Christo spojrzał w górę i zobaczył jak gdzieś z górnego końca lini, jeśli ona wogóle miałą koniec zaczęło bardzo szybko spływać silne źródło jasności, kształtem przypominające kroplę deszczu spływającą po nici. W chwili kiedy Troden ją zobaczył daleko w górze ona już znalazła się na przeciw niego. Kropla rozbłysła oślepiając Christa, wszystko znikło równie szybko jak się pojawiło. Teraz mężczyzna stał na środku ciemnej uliczki, w którą to udał się z niewyjaśnionych przyczyn zeszłej nocy. Spojrzał w jedne z jej końców i zobaczył siebie jak szedł w jego strone i nagle zaczął się dziwnie zmieniać. Zamienił się w błękitne światło i po chwili wyszedł z niego przywdziany w dziwną zbroję. Wyglądała jak organiczna, jak by była częścią niego, jego skórą. To wpatrywanie w siebie, a raczej w to czym się stał przerwał mu krzyk za jego plecami, odwrócił się i zobaczył dziewczyne, która stoi bez ruchu i spogląda na ściane. Christo spojrzał w to samo miejsce i zobaczył jak jakaś bestia trzyma się muru niczym pająk i szczerzy zęby. W tej samej chwili słyszy swój głos, ale nieco zniekształcony. Potwór, który przedchwilą obserwował swoją ofiarę obrócił się do tego czym teraz był Troden i powiedział coś. Mężczyzna usłyszał tylko jedno słowo - "Technokapłan". Wtedy wszystko znikło, ale Christo przypomniał sobie już każdy szczegół. Teraz znalazł się w nieznanym mu miejscu, nie była to Ziemia ani nawet Układ Słoneczny. Żadna planeta poznana przez człowieka. Pierw zobaczył ja z orbity, pożniej niczym rakieta wbił się w jej atmosfere i wleciał w chmury, gęściejsze niż te na ziemi i zabarwione na czerwona i zielono. Przed sobą zobaczył Pałac, chyba królweski, a tak przynajmniej pomyślał. Budowla ta była piękniejsza od wszystkich tych, które postawił człowiek razem wziętych. Z upływem każdej sekundy Pałac stawał się większy, w końcu Christo uderzył w dach, przynajmniej tak myślał, ale gdy otworzył oczy zobaczył, że lewituje gdzieś w górze nad wszystkim zebranymi w wewnątrz budowli, w której się znajduje. Ściany nie były pomalowane farbą, nie były nawet murowane. Dziwnie to brzmi, ale wyglądały jak jakieś pole ochronne. Z zewnątrz nie było widać środka, a ze środka widać było wszystko, każdy zakamrek planety, na którą przyleciał. Normalna chyba była tylko podłoga. Ale istoty, które widział dopiero go zachwyciły. Nie wysokie mierzyły może po 2; 2,5 metra najwyższy, ale niczym nie przypominały ludzi jedynie może nieco kształtami. Tak samo mialy cztery kończyny, tłów, głowe, ale nie miały skóry ani wnętrzności tylko świciły złotym kolorem. Były czystą energią. Wszystko zebrane istoty odwróciły się ku drzwią wjeściowym, które rozwarły się na całą szerokość i Christo zobaczył jak przez nie wchodzi troje ludzi. Jeden z nich wyglądał jak on. Tak to był on, ale nieco doskonalszy. Całą zebrana w Pałacu społczeność złożyła trójce ludzi, chołd jak by byli kimś ważnym, zatrzymali się przed czymś czego Christo wsześniej nie zauważył, przed tronem jakiego nie miał żadne z ziemskich króli. Najstarszy z trójki wystąpił, klęknął przed istotom taka samą jak wszystkie inne w Pałacu pomijajac oczywiście ludzi, i złożył chyba przysięgę. Wtedy Troden zrozumiał jeszcze więcej. Znowu wszystko znikło, zamieniło się w otchłań. Mężczyzna tylko słyszał słaby głos, którego nie mógł rozpoznać.
- Proszę się obudzić, jesteśmy w Dallas. Jesteśmy w Dallas... - Powtarzał to niego kierowca autobusu. Gdy Christopher się obudził i trochu oprzytomniał, podniósł się, sięgnął po swoje bagaże i w końcu zrozumiał, że przed chwilą śnił. Wszystko pamiętał, początkowo myślał, że to tylko jego chora fantazja, ale wszystko było zbyt realne. Zapytał się tego samego człowieka, który go obudził.
- Jak długo spałem? - Kierowca na niego spojrzał i uśmiechnął się.
- Nie wiem co Pan robił przed wyjazdem z Nowego Yorku, ale spał Pan 3 dni. Myślałem, że Pan umarł. - Zażartował. Troden nie mógł uwierzyć. Wysiadł z autobusu rozejrzał się i poszedł w kierunku postoju taxówek, na którym czekał samochód z numerami rządowymi. Punktualni jak cholera. - Pomyślał. CDN.
Uważasz unikasz dotykasz nie świadoma... Zakochany w twoim Cieniu... Przytulam się w otchłani...
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 65 guests