The Journey Home - Powrót do Domu - KONIEC

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

Post Reply
User avatar
Maleństwo
Starszy nowicjusz
Posts: 173
Joined: Mon Feb 28, 2005 8:22 pm
Location: Gdańsk

Post by Maleństwo » Thu Mar 10, 2005 11:48 pm

Z tego co pamiętam Nan, to jakiś czas zabierałaś się do przedstawienia odczuć Chrisa w czasie rodzinnego spotkania...całkiem nieźle Ci to wyszło :wink: , ale chłopak ma ciężki orzech do zgryzienia...wyglądać jak Max...
Wydaje mi się...czy ktoś tu nie lubi Isabel...Nan :?: przecież to taka miła świąteczna faszystka :haha:

Magea zgadzam się - Michael wrócił :cheesy: .Tylko on potrafi niezauważyć zmian..."Liz tylko chyba coś zrobiła z włosami" (a jak pamiętam to chyba jest blondynką, to aż tak nie widać :wink:), typowy "męski styl".

Rzeczywiście "Wakacje w Roswell będą ciekawym przeżyciem..." :lol:
Maleństwo

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Fri Mar 11, 2005 12:42 pm

Tak sobie przeczytałam i myślę, czy nie za szybko Iss pogodziła się ze śmiercią brata.. :roll: Zresztą nieważne!
Biedny Chris, rzeczywiście jak małpka na pokazie... Być tak łudząco podobny do Maxa, w Roswell to przekleństwo!
Trzeba go przysłać do Polski! :wink: :cheesy:

Ps. Nan, widzę już jak w Twojej szkole wymieniają wszystkie zamki, by taka "straszliwa" sytuacja nie miała juz nigdy więcej miejsca... Tyle zmarnowanego, cennego czasu... :cheesy:
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Fri Mar 11, 2005 3:48 pm

No właśnie coś mi tu zazgrztało. Chris jako substytut na tragedię jaka ich wszystkich dotknęła. Śmierć Maxa...nikt nie zapytał co się stało, nie ma miejsca na smutek, nostalgię, nie ma powrotu pamięcią do przeszłości...Strata brata, przyjaciela, tragedia Liz. To zupełnie do nich nie podobne. I dziewiętnaście lat rozstania w takiej sytuacji nie robi różnicy. Rozumiem ucieczkę w obliczu zagrożenia, mogę przyjąć brak kontaktu czy zwykłego zainteresowania co się dzieje z najbliższymi ale w chwili kiedy są razem nie okazać sobie na wzajem odrobiny współczucia. Gdzie podział sie zwykły ludzki odruch rozpaczy w obliczu śmierci...Czyżby aż tak bardzo się zmienili ? :shock:
To będzie musiała nam wytłumaczyć autorka, a tym czasem Nanuś, dzięki za podskakujący łebek Isabel i kilka innych prełek w których jesteś mistrzem. :D
Image

User avatar
Maleństwo
Starszy nowicjusz
Posts: 173
Joined: Mon Feb 28, 2005 8:22 pm
Location: Gdańsk

Post by Maleństwo » Fri Mar 11, 2005 6:25 pm

Wiesz co Elu, Twój komentarz dał mi do myślenia. Zajrzałam jeszcze raz do opowiadania...rzeczywiście, nawet Michael nic nie powiedział, nie pomyślał na wiadomość o śmierci najbliższego przyjaciela. Zero reakcji :!: Skupił się tylko na sprawach naprawdę jak dla mnie mało ważnych w tej chwili :?
Nie zwróciłam wcześniej na to uwagi, może dlatego, że Nan przeszła koło tej sprawy (problemu) jakby obok.
Może oni po prostu muszą nauczyć się na nowo okazywać sobie uczucia i na nowo się odnaleźć w tej nieznanej im sytuacji :?:
Maleństwo

Magea
Fan
Posts: 536
Joined: Sun Sep 19, 2004 8:06 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by Magea » Fri Mar 11, 2005 7:32 pm

Mi się wydaje że temat śmierci Maxa jeszcze nie raz zawita do tego opowiadanka ... może to miało tak być w tej części może rozpacz dopiero sie pojawi ?
:)

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Tue Mar 15, 2005 5:53 pm

No i w końcu doczekałam się krytycznych uwag :wink: Przyznam, że odetchnęłam z niejaką ulgą. W końcu zawsze to jakaś odmiana po horoskopach i artykułach w szkolnych gazetkach :P
Maleństwo - ja nie lubię Isabel...? Ależ skądże znowu, jestem wyjątkowo pozytywnie nastawiona do świata :wink:
ADkA - no niby fakt, w końcu niegdysiejsza wizja podziału Maxem wedle dni tygodnia nie była najlepszym wyjściem z sytuacji. Wysłaś Chrisa do tak egzotycznego kraju jak Polska, co? Może jeszcze na UW albo Politechnikę, podobno poziom informatyczny u nas jest niezły :wink:
A co do innych spraw - jest wtorkowe popołudnie, a ja z zasady nie potrafię logicznie myśleć o tej porze. Zwłaszcza w środku tygodnia. Tak więc bez kompletnie żadnej głębszej niż kałuża myśli dorzucam część 20. Jeśli uda mi się przeżyć do przyszłej środy, to będą kolejne części (święta...)

Jennie:
(...)-Więc czemu nie przyjechałyście do Roswell wcześniej? – babcia wróciła do swojego pytania gdy postawiono przed nami dwie filiżanki z kawą. Popatrzyłam uważnie na babcię, usiłując odgadnąć, co też wiedziała a czego nie i czy mam jakoś ograniczać to, co miałam zamiar powiedzieć...
-A co mama powiedziała babci? – zapytałam z zamyśleniem.
-Nie wiem. Wiem. To znaczy inaczej, rozmawiałyśmy... Liz mówiła mi o tym, jak Max... no wiesz... – babcia urwała. Skinęłam w milczeniu głową – pewnie, że rozumiałam... – W każdym razie nie mówiła mi, dlaczego nie wróciłyście do Roswell po... po tym wydarzeniu. Ja rozumiem, że tutaj mogłyście się czuć niezbyt bezpieczne, ale... – mówiła babcia jakimś takim żałosnym tonem. – Przecież byłyście tam takie samotne przez tyle lat...
(...)
Last edited by Nan on Mon Jul 25, 2005 10:07 pm, edited 2 times in total.
Image

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Tue Mar 15, 2005 11:30 pm

No i J. nie wytrzymała! Pewnie ta wizyta w supermarkecie, też zrobiła swoje. Stary sposób Mrs. Evans - zabrać osóbkę na zakupy a potem ładnie z niej wyciągnąć potrzebne informacje.. Agent 007-roswell... :wink: Taaa... historia lubi się powtarzać! :wink:
Miał ciepłą, silną rękę – i całe szczęście nie miał uścisku śniętej ryby. Nie znoszę tego, bo zawsze mam wtedy wrażenie, że albo mnie lekceważą, albo zaraz zemdleją
:haha: też tego nie cierpię... Tak mi się teraz to przypomniało..

I, ja sie pytam co to za facet? :shock:
Facet który przy nim siedział miał jasne włosy, ciemne oczy i coś dziwnego w twarzy
Wiem, że miało jeszcze być małe zamieszanie, i jakieś zwłoki :wink: , ale, gdzie ja mam teraz tego faceta umieścić?! Któż to jest?
:haha: Efekt osiagnięty, ja jestem zaintrygowana coraz bardziej...

Ps. Pytanie: czy z okazji świąt, dostaniemy na zajączka dwie części? Tak bonusowo... :wink:
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
Maleństwo
Starszy nowicjusz
Posts: 173
Joined: Mon Feb 28, 2005 8:22 pm
Location: Gdańsk

Post by Maleństwo » Wed Mar 16, 2005 7:29 pm

Widzę, że w Jennie odzywają się geny rodziców... :wink: "...Zawsze wolałam raczej obserwować niż brać w czymś udział.." - jak dla mnie to typowy Max :cheesy: ...a i są jeszcze geny Liz"...dostałam przydział na stary pokój mamy...a uroku dodawał mu ten balkon..." - miłość do balkonu zapisana w genach :wink: ciekawe czy historia się powtórzy :?:
Widać więc, że równowaga genowa zachowana :mrgreen:

Ciekawe...czyżby w Chrisie zaczęły odzywać się jakieś moce...zachowuje rezerwę do...Michael'a :?: , może dzięki nieodkrytym jeszcze u siebie zdolnościom wie jaką negatywną sympatią darzy go Michael :cheesy:...A może Michael to po prostu Michael, nic się nie zmienił i od razu widać co o kim myśli :wink:

Nan...Maria ma problemy z zaakceptowaniem Chrisa jako Chrisa :?: ...o co tu chodzi, o jego wygląd :?:

Przyłączam się do ADki, co to za facet...zna Maxa...a może znowu FBI atakuje :?: nie dajesz się nudzić naszej wyobraźni Nan :mrgreen:

Kyle Valenti wkracza do akcji...takie wrażenie"...dałabym mu najwyżej trzydzieści lat..."Czyżby buddyzm aż tak działał nie tylko na wnętrze człowieka :tak:

No i jeszcze na koniec taka bomba...agent Evans w spódnicy :haha: Oj chyba Jennie naprawdę się zdenerwowała i za dużo powiedziała, ale nie można się jej dziwić.

I jeszcze jedno pytanie Nan...tak lubisz powieści Zoli :wink: :?:
Maleństwo

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Mon Mar 21, 2005 11:12 am

Tak, błąd Diane polegał na tym, że zabrała Jennie na zakupy sądząc, że to normalna młoda osoba - skąd biedaczka miała wiedzieć, że J. nienawidzi zakupów i uważa je za zło wcielone...? Zwłoki wpasują mi się nieco później... no, prawie na sam koniec, a do zamieszania właśnie zamierzam konsekwentnie dążyć. Facet na razie będzie przypominał Plamoznika z polskich transatlantyków - to się pojawi, to zniknie... Ciekawe, kiedy ktoś wpadnie na to, kim ten facet jest i jaka będzie jego rola :P Maria jest raczej nieufna w stosunku do Chrisa - to synek tej wydry, która zabiła Alexa. Michael też zresztą ma na pieńku z Chrisem, nie wiedzieć dlaczego.
A pytanie o moje upodobanie do Zoli... Cóż, proszę mnie nie utożsamiać z moją bohaterką :) Zaczęło się od fragmentów przerabianych na francuskim, ale średnio mi leży. Dla Jennie jednak jest w sam raz... No i w finale... cóż, właściwie mogłabym zakończyć opowiadanie w momencie powrotu Liz - wrócili wszyscy, wiśta wio. Ale to by było za proste, a skomplikowanie wszystkiego to doprawy żaden problem...
Póki coczęść 21.Miłego czytania, choć ja coraz bardziej kręcę na to nosem. I po iloiści komentarzy widzę, że inni również :wink:

(...)Chris:
(...)Chyba nie było drugiego miejsca z takim nagromadzeniem tajemnic i sekretów. Przy wjeździe do miasta powinni ustawić takie tablice – „Uwaga, zagrożenie schizofrenią, wjeżdżasz na własną odpowiedzialność!”.
-Dzięki – powiedziała Alex pukając mnie w ramię moim telefonem. – Jak chcesz, to oddam ci kasę za tę rozmowę...
-Daj spokój – machnąłem ręką i wetknąłem telefon do plecaka. – Ale przyznaj się, ciotka zarekwirowała ci telefon z powodu wysokich rachunków, co? A może ciotka nie akceptuje twojego chłopaka? – zauważyłem, że Alex jakby zesztywniała.
-Można tak powiedzieć – uśmiechnęła się wymuszenie Alex. Chyba jednak nie z powodu rachunków czy nieodpowiedniego chłopaka... – A wiesz, widziałam za ogrodzeniem naszą drogą Jennie. Byłabym ją nawet do nas zaprosiła, ale szła z tym samochodowym Valentim i byli strrrrasznie zagadani – Alex zręcznie zmieniła temat, ale słuchałem jej nieuważnie. I ja myślałem, że Alex jest tutaj jedyną osobą bez mrocznych sekretów...
(...)
Last edited by Nan on Mon Jul 25, 2005 10:12 pm, edited 1 time in total.
Image

User avatar
Maleństwo
Starszy nowicjusz
Posts: 173
Joined: Mon Feb 28, 2005 8:22 pm
Location: Gdańsk

Post by Maleństwo » Tue Mar 22, 2005 1:19 am

Zacznę może od tego Nan, że patrząc na godzinę (zupełnie przez przypadek), o której zamieściłaś kolejną część......ktoś tu chyba był na wagarach i w pełni wykorzystał pierwszy dzień wiosny... :mrgreen: :wink:

A nawiązując do ilości komentarzy i kręcenia nosem...myślę, że wszyscy jesteśmy zabiegani, szczególnie przed świętami i nie zawsze mamy czas na napisanie komentarzyka. Mi też się zdarzało wpadać na forum, przeczytać kolejną część ff i zapomnieć o komentarzu :wink:

Maria i jej wybujała wyobraźnia...w sumie się z nią zgadzam...może nie do tego stopnia, ale mi tu też coś nie pasuje :wink: jednak nie informowałabym Liz, w żadnym wypadku, w końcu Kyle jest dorosły i ma, wbrew pozorom, swój rozum...no cóż...pożyjemy, zobaczymy :cheesy:

Znowu znany, stary miszmasz w Roswell powraca :haha: Isabel i Liz, Liz i Maria, Maria kontra Michael, a na dodatek jeszcze Jennie kontra Alex...rzeczywiście zwariować można...i biedny Chris pośrodku...tylko teraz płci żeńskiej jest nieznacznie :wink: więcej...kobiety górą...i nie chodzi mi tu o "ściskanie panów pod pantoflem" :mrgreen:

A ta scena "spotkania" Marii z Alex'em na cmentarzu bardzo mi się podoba. Pokazuje, że powinniśmy choć na chwilę się zatrzymać i pomyśleć, zastanowić się, bo życie pędzi...w końcu Nan odpowiedziałaś jakby w pewien sposób na zadane wcześniej pytanie Eli, dotyczące uczuć i reakcji bohaterów na wiadomość o śmierci Maxa...
Maleństwo

Magea
Fan
Posts: 536
Joined: Sun Sep 19, 2004 8:06 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by Magea » Tue Mar 22, 2005 4:14 pm

ciiiii .. maleństwo wagary bardzo miła rzecz .. :D :D a dzień wagarowicza jeszcze milszy .. :D
Co do tej częsci do Chris jest rzeczywiście rozdarty nie ... między Alex a Jennie ...
Ale pamiętacie ze napoczatku to Liz i Isabel też sie nie lubiały może to jakieś dziedziczne i na to czasu potrzeba :lol: .. co się z czasem i kolejnymi częsciami okaże ....
Co do wizyty Marii na grobie Alex .... bardzo mi sie podobał ten fragment ..
:)

Hotori
Obserwator Słów
Posts: 1509
Joined: Sat Jul 26, 2003 4:11 pm
Location: Lublin

Post by Hotori » Tue Mar 22, 2005 4:38 pm

No wreszcie nadrobiłam :mrgreen: Nan -u mnie prócz braku czasu (czyli tradycji) doszło jeszcze zamieszanie wokół Brendana (nie mogłam myśleć o niczym innym) i w rezultacie nie skomentowałam.

A teraz to naprawiam :D Otóż podejrzenia Marii :mrgreen: - no tak, jedna gorąca głowa, a Michael druga - to nie może się skończyć normalnie :P W każdym razie coś mi się widzi, że będzie sporo zamieszania...tylko nie waż mi się pisać polarka, proszę Nan 8) O ile pamiętam Ty zawsze miałaś odruch wymiotny na tę parę i ja absolutnie nie chcę obrażać uczuć polarków, ale ja także mam podobnie...Zatem proszę- wszystko tylko nie to ! :cheesy:
Druga kwestia- śmierć Maxa. Hmm...nieco jednak zabrakło mi refleksji (ach, ja i Ela wciąż cierpimy na chroniczny głod emocji)...może by tak dorzucić coś od Isabel, jakąś łezkę, bo na Michaela nie liczę... :)
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''

William Blake

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Tue Mar 22, 2005 8:20 pm

No cóż... mój pierwszy dzień wiosny spędziłam raczej w towarzystwie chusteczek do nosa i polopiryny. Zresztą, tak po cichu, to na wagary wybieram takie dni, kiedy mam jakieś lekkie lekcje, żeby nie podpadać na wszelki wypadek nauczycielom - zimna kalkulacja :wink:
No i co, wystarczyło tylko zauważyć, że mało tych komentarzy i troszeczkę lepiej. A ja się rozbestwiam, i postanowiłam dorzucić część 22.
Polarka nie napiszę, bo... cóż, tak po cichutku - chciałam obejrzeć jakiś odcinek Roswell, ale miałam z tym straszliwe kłopoty. II seria odpada, bo jest tam święta Liz. Trzecia - do chrzanu, znowu ta cała święta nieszczęśliwa Liz. Pierwsza - tak, przy Independence Day zgrzytałam zębami - tu cholera Michael ma poważne kłopoty, a Liz się rozpływa nad tym, co zrobić... W końcu wybrałam 285 South, bo tam jest dużo Michaela i Marii, ale Liz wciąż mnie denerwowała. Pomimo mojej nagle wybuchłej miłości do Michaela, polarka nie byłabym w stanie... stworzyć. Odruch wymiotny jest jeszcze większy. W każdym razie, po chwili oddechu, zaczynam wszystko plątać, i niedługo kilkoro z nich nie będzie miało czasu i sił na refleksje :wink: Dobrze, już się zamykam :wink:


Liz:

Cudownie było znów być w domu. Prawie nic się tutaj nie zmieniło i świadomość tego, że wszystko jest niemal takie samo, jak kiedyś wpływała na mnie w pewnym sensie uspokajająco. I nawet nie zdziwiłam się, że przybyłam jako ostatnia, bo wszyscy już trafili wcześniej. Chris i Jennie wydawali się przyjmować wszystko ze stoickim wręcz spokojem, z góry chyba zakładając, że w Roswell absolutnie wszystko jest możliwe. A przynajmniej nie zauważyłam, żeby któreś z nich było zdziwione tym zjazdem albo też atmosferą, jaka panowała w Roswell; mieli chyba olbrzymią zdolność do przystosowywania się. Z jednej strony ciekawiło mnie to, z drugiej odrobinkę przerażało, bo nie przypominałam sobie, abym ja, Max czy też Tess również posiadali takie... hm, właściwości. Czasami po prostu przypominali dwa niezwykle podobne do siebie posągi. Możliwość, że to cecha charakterystyczna dla kosmitów też odrzuciłam, w końcu Michael, bądź co bądź rasowy kosmita, rzucał się i pieklił o byle co, nawet i teraz, choć upływ lat, a być może i pobyt wśród łagodnych krów, nieco go stonowały. Trzeba jednak przyznać, że byli bardzo wygodnym towarzystwem, które preferowało odkrycia na własną rękę. Nie mam pojęcia, co przez cały dzień robił Chris. Za to wiedziałam doskonale, że Jennie przesiaduje w Crashdown, o czym konfidencjonalnie informował mnie ojciec, zawsze przy kolacji łapiąc mnie za łokieć i zachwyconym szeptem relacjonując, że nie mógł wymarzyć sobie czegoś cudowniejszego.
W ogóle dziwne były te nasze wspólne posiłki. Jennie i Chris różnili się przynajmniej w jednej sprawie – w kwestii jedzenia oboje byli nieprzejednani; moja córka upierała się przy potrawach tak ostrych, że wydawało się, że zaraz się udusisz. Wiedziałam o tym doskonale i od kilkunastu lat nie próbowałam interweniować w jej menu w obawie o moje własne receptory smakowe. Chris z kolei obstawał przy daniach bardziej normalnych, acz również nieco odmiennych. Nie wiedzieć czemu, ale biedak miał uraz do pomidorów, truskawek i innych rzeczy, które były czerwone... Zastanawiające uprzedzenie. I nietypowe. W rezultacie siedzieliśmy we czwórkę przy jednym stole, każde z inną zawartością talerza, rozmawiając na jakieś ogólne tematy.
Nie powiem jednak, żeby wszystkie posiłki upływały nam w tak sielskiej atmosferze. Na przykład ostatnio – Jennie siedziała jakaś nieobecna, dziobiąc widelcem sałatkę suto polaną Tabasco. Chris w skupieniu wygrzebywał skrawki pomidora i odsuwał je na brzeg talerza, ojciec z kolei jedną ręką trzymał widelec, a drugą coś liczył na kalkulatorze i co chwila przerywał jedzenie by zapisać wynik na jakiejś kartce. Westchnęłam ciężko i odłożyłam widelec, pogrążając się we własnych myślach.
Chyba jednak tęskniłam odrobinę za Las Cruces. Troszeczkę za szkołą, która przynajmniej zmuszała człowieka do pewnego rodzaju aktywności. Za rozgadaną sąsiadką i denerwującym kolegą z pracy, który usiłował stać się czymś więcej. Za moim idealnie poukładanym pokojem, w którym nie było miejsca na zbędne rzeczy – i szczerze żałowałam, że moje życie nie jest tak idealnie poukładane. Liz Parker wróciła do domu i te drobne zmiany, jakie tu jednak zaszły, chyba najbardziej mnie zabolały. W końcu wróciłam jako zupełnie inny człowiek, którego świat został wywrócony do góry nogami, porządnie potrząśnięty i postawiony z powrotem na miejsce, i z jednej strony ta odrobinkę senna, odwieczna atmosfera miasta cieszyła mnie, z drugiej irytowała. Z jednej strony to dobrze, że wciąż wszystko było jak za czasów Maxa, ale z drugiej coś jednak powinno się zmienić wraz z jego odejściem.
Nie da się ukryć, że atmosfera tego dnia istotnie była jakaś dziwna, zresztą, tak było nie tylko u nas. Na dworze było piekielnie gorąco i człowiek pocił się na samą myśl o wyjściu z chłodniejszego pomieszczenia wprost do rozedrganego piekarnika wypełnionego niemal parzącym powietrzem, którym aż trudno było oddychać. Było sennie i spokojnie, nawet brzęczenie much, nieodłącznych w końcu w lecie, było jakby bardziej leniwe, jakby i one starały się nie poruszać skrzydłami, by nie wytwarzać dodatkowej energii. Ludzie siedzieli w chłodzonych pomieszczeniach, pijąc wszystko, co tylko dawało nadzieję na ochłodę; kelnerki z niechęcią patrzyły na każdego, kto wchodził lub wychodził z kafeterii, wpuszczając do środka gorące powietrze przy otwieraniu drzwi. W Crashdown było zaskakująco dużo ludzi i nie zdziwiłam się widząc, że ściągnęli tam prawie wszyscy. Alex i Jennie siedziały obok siebie, milcząc kamiennie i nie zaczynając żadnej rozmowy. Na pierwszy rzut oka trudno było dopatrzyć się między nimi pokrewieństwa, zresztą ich zachowanie, całkowicie antagonistyczne, również nie wykazywało żadnego podobieństwa. Chris kręcił się leniwie na krześle obok Alex, patrząc beznamiętnie na ulicę za szybą kafeterii, co prawda wydawało się, że ulica była martwa. Isabel i Maria siedziały w jednym z boksów i rozmawiały o czymś z zainteresowaniem. Brakowało nam Kyle’a i Michaela, ale mogłam być spokojna, że i oni wkrótce się tu zjawią.
Upał był niezwykły. Byłam co prawda przyzwyczajona do wysokich temperatur i nie wyobrażałam sobie życia bez słońca i dużego ciepła, ale nawet i ja miałam swoje granice. Nic dziwnego, że wszyscy sprawiali wrażenie nieco przymulonych.
Dosiadłam się do Marii i Isabel, obok których w głębi boksu siedział Bobby, przy pucharku rozpuszczających się powoli lodów i rysował coś z wielkim zacięciem. Maria i Isabel rozmawiały rzecz jasna o modzie, wyrywając sobie wzajemnie egzemplarz jakiejś gazety. Mimo woli rzuciłam okiem na zdjęcia, które omawiały – obrzydliwe połączenie różowego i zielonego w wyjątkowo krzykliwych odcieniach. Maria rozważała właśnie kwestię bluzki, identycznej w kroju jak ta tyczka na zdjęciu, ale w innym kolorze, powiedzmy bordo, na co Isabel natychmiast zareagowała twierdząc autorytatywnie, że po pierwsze założy coś takiego tylko raz, a i to nie wiadomo, a po drugie w następnym sezonie to raczej co innego będzie modne, poza tym niech Maria lepiej wybiera butelkową zieleń, bo w tym jej lepiej.
Słuchałam ich rozmowy, wtrącając od czasu do czasu słówko, i patrzyłam beznamiętnie na wnętrze kafeterii. Jennie zsunęła się ze swojego krzesła, znikła na chwilę w drzwiach zaplecza poczym ukazała się za barem, w jednym ze srebrzystych fartuszków, zaopatrzona w nową ścierkę, i zaczęła wycierać szklane pucharki tak dokładnie, jakby robiła to na jakiś światowy konkurs. Patrzyłam na nią z podziwem, nie mogłam zrozumieć, jakim cudem ona miała energię na robienie czegoś tak męczącego, i to jeszcze w tym upale... Niepojęte. Chyba miała jeszcze większą odporność na temperaturę, jak ja. Może to z powodu tego innego pochodzenia, kto wie. W każdym razie pozostałe kelnerki przyjmowały jej pomoc z wdzięcznością – w końcu Jennie pracowała za nie za darmo.
Dźwięknął dzwonek przy wejściu i Jennie uśmiechnęła się lekko. Zdziwiłam się nieco, czyżby już zdążyła zaprzyjaźnić się tutaj z kimś...? Zerknęłam z ciekawością przez ramię, ale to był tylko Kyle. Skinęłam mu głową i przesunęłam się nieco, aby mógł się do nas przysiąść, ale Kyle jakby zawahał się przez chwilę, stojąc jeszcze przy wejściu, po czym ruszył przed siebie.
-Czołem – rzucił przechodząc obok nas, kierując się do baru. – Cześć – powiedział do Jennie, siadając na kręconym krześle. Alex i Chris jakby go nawet nie zauważyli, pogrążeni w milczącym otępieniu, w Jennie za to wstąpiła jakaś nadludzka energia. Zastanawiające, przy tym upale...?
-Cześć – uśmiechnęła się odstawiając na bok pucharek i biorąc do ręki kolejny. Zaraz wszystkie będą lśniły tak, że będzie można się w nich przejrzeć. – Dałeś sobie dzisiaj wolne?
-Można tak powiedzieć – odparł spokojnie Kyle. – Spróbuj siedzieć pod samochodem przy tej pogodzie.
-Nie, dziękuję – uśmiechnęła się Jennie. – Przy normalnej pogodzie nie siedzę pod samochodem, więc teraz tym bardziej nie. Coś ci podać?
Nie usłyszałam już, co odpowiedział Kyle, jakoś ściszyli głosy. Patrzyłam na nich zaskoczona. Więc Kyle i Jennie znali się...? No tak, w końcu to nie jest metropolia, to normalne, że Kyle wpadł do Crashdown i przy okazji ktoś przedstawił mu Jennie. Dlaczego jednak Jennie o tym nie wspomniała? Chyba naprawdę skrytość była przekazywana z pokolenia na pokolenie, albo też była to po prostu wrodzona ostrożność – lepiej powiedzieć mniej, niż za dużo. Szkoda tylko, że my nie byliśmy tacy mądrzy dwadzieścia lat temu...
Maria obejrzała się przez ramię i zmarszczyła brwi.
-A ten co tu znowu robi? – mruknęła.
-Mówisz o Kyle’u? – upewniła się Isabel, porzucając na chwilę temat dodatków kolorystycznych.
-No a o kim? – odparła Maria takim tonem, jakby w ogóle można było mówić wyłącznie o jednym „tym”.
-Myślałam, że zakopaliście już topór wojenny – zauważyłam. Wydawało mi się, że Maria przestała już zrzędzić na temat Kyle’a.
-To my go w ogóle kiedyś wykopywaliśmy? – zdziwiła się niepomiernie. – Owszem, kłócimy się cały czas, ale to rodzaj ćwiczenia, my ze sobą nigdy nie walczymy.
Wymieniłyśmy z Isabel porozumiewawcze spojrzenia.
-Wiesz, czasami wygląda to nieco inaczej... – zauważyła delikatnie Isabel.
-Na przykład wtedy, gdy tak jak teraz reagujesz niechęcią na jego widok – dodałam.
Maria otworzyła usta żeby coś powiedzieć, ale popatrzyła na mnie z zastanowieniem i zamknęła usta, najwidoczniej rozmyśliwszy się. Poczułam się jakoś dziwnie. Czy było coś, o czym powinnam wiedzieć a o czym nikt nie raczył mnie poinformować? Ktoś przyjechał, coś powiedział, zrobił? A może ja coś komuś zrobiłam? Może właśnie Kyle’owi? Co takiego mogłam mu zrobić, nie przypominam sobie nic takiego.
Chciałam zapytać Marii, czy nie powinna czymś się ze mną podzielić, ale ubiegł mnie mój ojciec.
-Siedzicie sobie, dziewczynki – powiedział pojawiając się przy naszym stoliku. Uśmiechnęłyśmy się mimowolnie – już dawno być dorosłym i być nazwanym dziewczynką to nieco zabawne. – Maria, mogłabyś na chwilę pozwolić na zaplecze? Chodzi o grafik na przyszły tydzień, trzeba go poprawić, Kate się rozchorowała i trzeba zmienić dyżury.
-Jasne, już idę – odparła Maria wstając od stolika, robiąc do nas groźną minę. – Nawet nie próbujcie nigdzie iść. Jeszcze nie skończyłyśmy o tych dodatkach...
-Idź lepiej do tego grafika – roześmiała się Isabel.
-Słuchaj, nie sądzisz, że Maria coś chciała powiedzieć, ale się rozmyśliła? – zwróciłam się do Isabel gdy Maria znikła za zielonymi drzwiami zaplecza.
-Ech, pewnie po prostu oszczędziła nam kolejnej złotej myśli – Isabel wzruszyła niefrasobliwie ramionami. Może i fakt...
-Co rysujesz? – zagadnęłam Bobby’ego zaglądając mu przez ramię. Na kartce widniał splątany gąszcz kresek we wszystkich możliwych kolorach.
-Amerykę z satelity – odparł poważnie syn Marii. – Dziadek pokazał mi mapę – dodał wyjaśniająco. Wymieniłyśmy z Isabel rozbawione spojrzenia – obie odwykłyśmy już od czasów takich dziecinnych obrazków. Zresztą, nie wiem, jak Alex, ale Jennie nie bardzo to lubiła. Nie przepadała ani za kolorowaniem ani za rysowaniem, i do tej pory unikała tego jak mogła. Jej obrazki zawsze były starannie zaplanowane i wykończone, taka plątanina kresek byłaby dla niej nie do pomyślenia. Ale nie były wcale takie złe, wręcz przeciwnie – choć to może tylko zwykła opinia każdej matki.
Dzwonek przy wejściu dźwięknął leniwie, jakby i on był zmęczony upałem. Koło naszego stolika pojawił się Michael, w rozpiętej koszulce i wygniecionych spodniach. Dziwna sprawa, ale w ogóle nie zmienił się przez te wszystkie lata. Być może dojrzał, być może praca dobrze na niego działała – wydawało się jednak, że pozostał najbardziej trzeźwy z nas wszystkich, najbardziej racjonalny. Niegdyś Guerin -błyskawica teraz stał się niemal ideałem, i przestałam się dziwić, czy Antarianie dobrze zrobili wybierając go na generała. Po prawdzie to nie wiedziałam, czy Antarianie mieli prawo wyboru – chyba nikt tego teraz nie wiedział – ale w każdym razie obecny Michael był do pozazdroszczenia.
-Cześć – powiedział na powitanie, siadając na miejscu, które przed chwilą zajmowała Maria. – Czołem, młodzieńcu – zwrócił się do Bobby’ego. – Co robisz? – zapytał patrząc z czymś w rodzaju ciekawości na kartkę pokrytą barwnymi kreskami.
-Amerykę – odparł poważnie Bobby.
-Oryginalny pomysł – zawyrokował Michael. – To jeszcze narysuj to niebieskie dookoła, żeby nie było wątpliwości.
Maria twierdziła, że skończyła z facetami raz na zawsze i definitywnie, a na poparcie swojego pomysłu przytaczała przykład Jennie jako osoby wychowywanej tylko przez matkę. Miałam zamiar powiedzieć jej, że to wcale nie jest taki dobry pomysł, i czy rzeczywiście woli mieć takie samo życie jak jej matka i ja, ale być może nie będę musiała jej przekonywać do zmiany zdania, Michael zrobi to za mnie. A przynajmniej tak mi się wydawało, gdy patrzyłam na nich. Michael w obecności Marii stawał się bardziej Michaelem z dawnych lat, drażliwym na swoim punkcie, Maria zaś starała się być bardziej uszczypliwa, w rezultacie ja zaś miałam wrażenie, że cofnęłam się w czasie. Pewne rzeczy nigdy się nie zmieniają.
-Co podać? – zapytała Jennie pojawiając się przy stoliku z półuśmiechem doświadczonej kelnerki na twarzy. Kiedy ona zdążyła się tego nauczyć?
-O, cześć Jennie – mruknął Michael. – Coś zimnego.
-I lody! – wyrwało się Bobby’emu; widać otwartość i spontaniczność dostała mu się po matce. Niewyobrażalny apetyt tego chłopca wprawiał mnie w zachwyt, ja zawsze musiałam się męczyć, żeby skłonić Jennie do jedzenia.
-I lody dla tego pana – zgodził się Michael. Jennie skinęła głową.
-Maria nie będzie zachwycona, że pasiesz go lodami – zauważyła Isabel z uciechą. Michael machnął lekceważąco ręką.
-Jej też mogę zafundować – odparł lekko.
-Pomogę ci – zawróciłam się do Jennie wstając od stolika.
-Liz, chciałabym z tobą pogadać – wtrąciła się Isabel.
-Nie trzeba, dam sobie radę – zaoponowała równocześnie Jennie, ale mimo wszystko poszłam w kierunku baru.
-Nie teraz, Isabel – rzuciłam przez ramię; wiedziałam, o co chodziło Isabel, ale nie miałam teraz do tego głowy. Byłam ogromnie ciekawa, o czym też rozmawiała z Kyle’m. Jennie westchnęła ciężko i podążyła za mną.
Przy drzwiach znowu dźwięknął dzwonek – to zaczynało być niepojęte, że ludziom chciało się gdzieś chodzić przy takiej temperaturze. Nie rzuciłam nawet okiem w stronę wejścia, zajęta zdejmowaniem szklanki z czubka misternie ustawionej piramidki i wyjmowaniem ze specjalnej szufladki mieszadełek, które trzeba było dołożyć do pojemniczka na ladzie. Jennie za to stała jak przymurowana, patrząc w stronę wejścia.
-Jennie, na Boga, przesuń się trochę – powiedziałam nieco zirytowana. Kyle siedział przy barze, patrząc się na nas w milczeniu i z niejakim zainteresowaniem, co również mnie trochę denerwowało. Doprawdy nie miał już nic innego do roboty? Jennie rzecz jasna nie ruszyła się z miejsca. – No rusz się w końcu! – rzuciłam ostro.
Jennie owszem, ruszyła się w końcu. Przekręciła głowę, ściślej biorąc, i popatrzyła na mnie dziwnym, troszeczkę przerażającym wzrokiem. Zaniepokoiłam się nieco i również zerknęłam w kierunku wejścia – i wówczas ją zrozumiałam.
Przy jednym z początkowych stolików siedział Andrew Fox, rozglądając się ciekawie po kafeterii.
Byłam dziwnie pewna, że to nie było złudzenie ani zwykłe podobieństwo. Ale skąd on się tutaj wziął? Skąd wiedział? Przecież... przecież nie powiedziałam mu nawet słowa, gdzie wyjeżdżam, więc dlaczego mnie odnalazł? Czułam wyraźnie, jak zaczyna mi się robić gorąco, i to nie tylko za sprawą nieznośnego upału. Nie wiem, jak długo stałyśmy tak we dwie, zaskoczone, wpatrując się w nowego gościa, ale chyba przez dłuższą chwilę. Kyle popatrzył na nas z jeszcze większym zaciekawieniem.
-Hej – powiedział. – Jesteście tu? Co jest? – obejrzał się za siebie, widząc, że obie wpatrujemy się w kogoś za nim.
Jennie drgnęła i wahnęła się lekko, gniotąc w ręku bloczek zamówień, niepewna, czy powinna do niego podejść czy nie, by odebrać zamówienie.
-Zostań! – warknęłam ostro. Być może zbyt ostro, ale nie zastanawiałam się nad tym.
-Nie zamierzam kiwnąć palcem, nie bój się – oznajmiła zimno Jennie. – Nie zamierzam wam przeszkadzać.
Kyle spojrzał zaskoczony najpierw na mnie, potem na Jennie, w końcu znów obejrzał się za siebie.
-Jennie, wszystko w porządku? – zapytał z niepokojem, ale nie słyszałam odpowiedzi. Ruszyłam z miejsca, wychodząc zza baru i kierując się w stronę stolika Andrew. Byłam wściekła i gotowa zrobić mu nawet coś w rodzaju awantury.
-Co ty tutaj robisz? – zaczęłam bez wstępów, niezbyt życzliwym tonem, darując sobie wszelkie formy grzecznościowe.
-Elizabeth – powiedział z lekkim zdziwieniem Andrew, kierując na mnie spojrzenie jasnych oczu. – A może Betty? Nie ważne...! Nie wierzę, to naprawdę ty?
-Ja – potwierdziłam. – Co ty tutaj robisz?
-Niesamowite, a ja martwiłem się, jak cię odnaleźć w tym mieście! – zawołał. Nie byłam pewna, czy mówił to ze szczerą radością czy też z ironią.
-Co. Ty. Tutaj. Robisz – wycedziłam przez zęby. Naprawdę byłam wściekła, oto bowiem atmosfera beztroskich wakacji prysła. Mogłam być pewna, że wakacje dla Jennie z całą pewnością już się skończyły, bo od tej pory będzie na mnie wściekła. Po części zresztą miała rację.
-Och, jakie czułe przyjęcie – zakpił Andrew. – A buzi to nie łaska? Powtarzasz się, Elizabeth. Trzeci raz pytasz o to samo.
-Być może dlatego, że nie raczyłeś mi odpowiedzieć – odparłam ze złością.
-Jesteś jeszcze piękniejsza, gdy się złościsz, wiesz? – drażnił się ze mną Andrew. Oparłam ręce o stolik i nachyliłam się do niego; czułam, jak płoną mi policzki i byłam naprawdę porządnie wkurzona.
-Jakim prawem przyjeżdżasz tutaj i wchodzisz jak gdyby nigdy nic? Czego ty w ogóle chcesz? – zapytałam gwałtownie. – Chciałam spędzić trochę czasu z córką, a ty chcesz to ot tak zniszczyć? Wiesz, że ona cię nie lubi! Nie wpadłeś na to, że specjalnie nie powiedziałam ci, gdzie jadę, bo nie chcę, żebyś pojechał za mną? Czego chcesz, do diabła?!
-Być może nie przyjechałem tu dla ciebie, Elizabeth – powiedział prowokacyjnie Drew. To już był szczyt, którego nawet ja nie mogłam znieść. Wyprostowałam się i popatrzyłam na niego najbardziej lodowato jak tylko mogłam.
-W takim razie bądź łaskaw podnieść się i wyjść z tego lokalu, zanim moja córka obrazi się na mnie na całe życie sądząc, że to ja cię tu zaprosiłam – stwierdziłam zimno.
-Nie zamierzam, Betty. Nie zamierzam stąd wychodzić, chyba, że wyjdziesz razem ze mną – powiedział miękkim tonem, całkowicie zmieniając front. – Przyjechałem tutaj tylko dla ciebie, Betty, i skoro znalazłem cię już na wstępie, to nie mam zamiaru teraz wyjść. Albo jeśli chcesz wyjdę i wrócę z bukietem róż. Chcesz?
Zmiękłam – jakże mogłabym nie? Andrew miał naprawdę kolosalny urok, i ciężko było mu się oprzeć, jeśli coś sobie postanowił. Byłam jednak świadoma, że za moimi plecami siedzi z całą pewnością zaciekawiona Isabel, Chris o kamiennej twarzy, zaskoczony Kyle, a także – a raczej przede wszystkim – niezadowolona Jennie.
-Nie powinieneś był tu przychodzić – odezwałam się z resztami urazy, usiłując chociaż udawać, że wciąż jestem wściekła. Dobrze, że rumieniec można odczytać dwojako.
-Ale przyszedłem – powiedział z maniackim uporem Andrew. – Nie chciała góra do Mahometa, przyszedł Mahomet do góry. Może powinien przyjść z bukietem kwiatków, co? Dlatego jesteś zła? Obiecuję, że przyniosę, naprawdę, skoro tak ci na tym zależy...
-Nie zależy mi – przerwałam jego tyradę bez litości. – Proszę cię, najlepiej będzie, jeśli stąd wyjdziesz – podniosłam nieco głos. Chciałam, żeby jak najszybciej sobie poszedł, nie narażając mnie na ciekawość Marii i mojego własnego ojca, którzy lada chwila mogli skończyć uzgadnianie grafiku. Chciałam, żeby sobie poszedł, żeby nie drażnić Jennie, żeby nie siedział tu i nie patrzył na mnie, żeby nie przypominał mi kogoś innego.
-Dlaczego? – Drew najwyraźniej w świecie znów się ze mną droczył.
-Proszę cię, po prostu sobie idź! – powiedziałam z rozpaczą.
-Jakiś problem z klientem, kochanie? – zapytał nagle Michael, pojawiając się tuż koło mnie i obejmując mnie ramieniem. Spojrzałam na niego zaskoczona, nie bardzo wiedząc, o co mu chodzi i czy on przypadkiem nie zwariował. – Strasznie się za tobą stęskniłem, wiesz? – powiedział obracając mnie do siebie i zanim się zorientowałam – po prostu mnie pocałował. Tak, jakbym była jego żoną czy też dziewczyną. Usiłowałam odsunąć się od niego gwałtownie, ale ramiona Michaela zamykały się dookoła mnie jakby były ze stali. – Już nie mogę się doczekać, kiedy w końcu będziemy mieli trochę czasu tylko dla siebie...
-Michael, zwariowałeś? – zawołałam gniewnie, ale Michael jakby mnie nie słyszał.
-Pan jest znajomym Lizzie? – zwrócił się do Andrew, przyciągając mnie jednocześnie do siebie. Był ode mnie zdecydowanie silniejszy i nie mogłam się wywinąć w żaden sposób. Zdrętwiałam słysząc jego pytanie i nie miałam odwagi spojrzeć na twarz Andrew.
-Mo... można tak chyba powiedzieć – odparł niepewnie Drew. Czułam, jak wpatruje się we mnie intensywnie, chyba nawet z jakimś wyrzutem, że nie powiedziałam mu wszystkiego. Pewnie biedak nie rozumiał tej sytuacji za grosz, ale ja byłam jeszcze biedniejsza, bo rozumiałam jeszcze mniej.
Miałam wrażenie, że zaraz zapadnę się ze wstydu pod ziemię, czułam wyraźnie, że nawet czubki uszu mi płoną, a co dopiero mówić o policzkach... Przestałam się wywijać, usiłując zajmować sobą jak najmniej miejsca i w ogóle stać się niewidzialną, wsadziłam za to Michaelowi łokieć w żołądek. Zabić go, po prostu zabić siebie a potem jego...!
-Lizzie nic o panu nie mówiła – oznajmił radośnie Michael. – Michael jestem – dodał wyciągając do Drew prawą ręką, obejmując mnie mocno lewą.
-Andrew Fox – odparł odruchowo Drew, ściskając dłoń Michaela. – Ja już muszę pójść, niestety. Nie będę wam przeszkadzał. Bardzo miło było mi poznać – zwrócił się do Michaela, odsuwając krzesło i wstając z miejsca. – Do widzenia, Elizabeth... Lizzie. Miałaś całkowitą rację, chyba jednak nie powinienem był tu przychodzić – powiedział do mnie sztywno. Podniosłam na niego wzrok – na jego twarzy malowało się kompletne zaskoczenie, które usiłował jakoś opanować, choć kiepsko mu to wychodziło. Przypuszczam, że ja miałam taką samą minę. Mimo wszystko poczułam jednak podziw dla niego, bo w gruncie rzeczy zachował się w tej nienormalnej sytuacji jak dżentelmen. Wstać i wyjść bez żądania wyjaśnień – nie wiem, czy zdołałabym się zdobyć na coś takiego w tej sytuacji.
-Ależ skąd, dlaczego – powiedział Michael cmokając mnie w policzek. – Może kiedyś wpadłby pan na rodzinny obiad, co?
Miałam ochotę po prostu zabić go na miejscu – spojrzałam na niego z wściekłością, oburzenie dławiło mnie jak jajko połknięte w całości. Michael przezornie zwiększył swój uścisk, uniemożliwiając mi praktycznie jakikolwiek ruch.
-Zobaczymy – odparł lakonicznie Andrew wycofując się w stronę drzwi. – Do widzenia – powiedział, poczym odwrócił się i wyszedł z kafeterii, wyprostowany jak struna. Michael w końcu wypuścił mnie ze swoich niedźwiedzich objęć, co też natychmiast wykorzystałam – siarczysty policzek, jaki mu wymierzyłam, zabrzmiał jak wystrzał armatni.
-Czyś ty zwariował?! – krzyknęłam ze śmiertelnym oburzeniem. – Odbiło ci do reszty? Coś ty zrobił, do ciężkiej cholery?!
Chciałam go udusić na miejscu, a jednocześnie wybiec z kafeterii i wytłumaczyć to wszystko biednemu Andrew. Tylko żeby to wytłumaczyć, musiałam najpierw zrozumieć... Byłam wściekła, żądna krwi, i chyba przypominałam Harpię, miotającą z oczu pioruny, purpurową z szału, która albo zaraz coś zdemoluje, albo kogoś zabije. Osobiście wolałam zabić Michaela.
-Przepraszam – mruknął rezygnując natychmiast ze swojej postawy twardziela, stojąc przede mną bez ruchu. Nie podniósł nawet ręki żeby jakoś się przede mną obronić, wetknął tylko dłonie w kieszenie i jakby wtulił głowę w ramiona, oczekując drugiego uderzenia.
Opuściłam rękę, którą się na niego zamierzałam po raz drugi, chyba wolałabym, żeby nie stał tak spokojnie.
-Kto do jasnej zarazy kazał ci to zrobić?! – wycedziłam przez zęby. – Kto cię prosił, żebyś się wtrącał w moje życie!!!
-Wydawało mi się, że potrzebujesz pomocy – wymruczał jakoś niewyraźnie. Zatchnęło mnie z oburzenia po raz kolejny. – Mówiłaś głośno, że życzysz sobie, żeby sobie poszedł, więc zrobiłem pierwsze, co przyszło mi na myśl, żeby ci pomóc...
Zamknęłam oczy i policzyłam powoli do dziesięciu, usiłując uspokoić się choć odrobinę.
-Przyjmij do wiadomości, że jestem już duża i potrafię sobie poradzić – powiedziałam lodowato pomiędzy szesnaście a siedemnaście. Jedna dziesiątka do policzenia nie wystarczyła, żeby się uspokoić. Zamierzałam powiedzieć mu jeszcze parę słów do słuchu, ale jego postawa kompletnie zbiła mnie z tropu. Facet dwa razy większy ode mnie stał posłusznie w miejscu, ze szkarłatnym śladem na policzku, w który go uderzyłam, milcząco słuchając moich wyrzutów, skądinąd słusznych – przypominał dużego chłopca, który chciał dobrze, ale wyszło źle i teraz było mu strasznie głupio.
Głupio to jednak zrobiło się mnie – nagle uświadomiłam sobie, że w całej kafeterii panuje cisza i wszyscy obecni wpatrują się z ciekawością w ten niecodzienny spektakl. Isabel i Kyle mieli na twarzach wyraz osłupienia, przy drzwiach na zaplecze stała nieruchomo Maria z jakąś dziwną miną, Alex patrzyła z uciechą a Chris z niedowierzaniem. Tak naprawdę jednak przeraziła mnie leciutko złośliwa satysfakcja w oczach Jennie.
-Przepraszam – mruknął Michael. – Ja naprawdę sądziłem...
-Bądź łaskaw nie odzywać się do mnie przez najbliższy rok – przerwałam mu lodowatym tonem. – I w ogóle zejdź mi z oczu, bo nie ręczę za siebie! Albo nie, stój – zmieniłam gwałtownie zdanie. Czemu to ja mam tu zostać, żeby wszyscy wciąż się na mnie gapili? – Ja wyjdę – rzuciłam gniewnie i odwróciłam się gwałtownie. Wyszłam z Crashdown jak najszybciej mogłam, upokorzona przez Michaela i Drew, zła na siebie i ich obu, na Jennie i wszystkich pozostałych, i przede wszystkim – zawstydzona, że dałam się tak ponieść.
Choć wakacje dopiero się rozpoczęły, ja miałam wrażenie, że dla mnie właśnie się skończyły. Szłam przed siebie, usiłując wyrzucić z siebie wściekłość, a na ulicach panowała pustka, z rzadka tylko pojawiała się jakaś senna postać, która kryła się starannie w cieniu. Całe miasto było zalane słońcem i wydawało się, że nie było takiego zakątka, który mógłby się przed nim uchronić. Panował potworny skwar, prawie nie było czym oddychać, a na bezchmurnym niebie nie było ani jednej chmurki, choć wszyscy wiedzieli, że gdzieś dookoła, tuż obok nas, krąży burza – z piorunami, grzmotami i potokami chłodnej wody. I że w końcu przyjdzie do Roswell, tyle że jeszcze nie dziś.
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Tue Mar 22, 2005 8:29 pm

A cóż to za malkontenctwo Nanuś, tak jak wspomniało Maleństwo zabiegane czasy, mnóstwo pracy i przedświątecznych zajęć...ja wpadłam wczoraj, przeczytałam dwa rozdziały i oczywiście pamiętam o wpisaniu komentarza. Troszkę się tylko przeciągnęło w czasie. :cmok: Ale tak pomyślałam że w tym zakręceniu dobrze że są tak nostalgiczne, dobrze napisane opowiadania, pozwalające troszkę się wyciszyć i przenieśc do bajkowego świata naszych bohaterów. Podumać razem z Marią nad grobem Aleksa, pobiegać za szałowymi butami (ha, kto to ostatnio robił takie zakupy, co Nanuś :mrgreen: ) Wystawić się na basenie w przemiłym towarzystwie Chrisa (Alex starałam się nie zauważać :wink: ) na tyle by "słońce nie przypaliło mnie od góry" :lol:
To przemiłe opowiadanie i nie daj Boże żebyś nas pozbawiała radości czytania.

Dzięki Słonko :D
Last edited by Ela on Tue Mar 22, 2005 10:13 pm, edited 1 time in total.
Image

Magea
Fan
Posts: 536
Joined: Sun Sep 19, 2004 8:06 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by Magea » Tue Mar 22, 2005 8:55 pm

No to mamy zwrot akcji o co najmniej 90 stopni .. Pan Fox powrócił a miało byc tak piękne.. wakcje w Roswell ... zero problemów stresu .. (w pewnym sensie) .. i zero Foxa .. ale cóż powrócił .. Tylko skąd wiedział gdzie jest Lizzy ?? Od kogo ... :shock: :shock: ....
Na miejscu Jennie tak samo bym sie chyba śmiała z tej sytuacji.. I w sumie to trochę nie wiem czemu ale nie rozumiem zachowania Liz .. przecież mi się wydaje że miała mieszane uczucia do Foxa .. i uważała go trochę za upierdliwego typa ... i kiedy Micheael ją ratuje w pewnym sensie z tej dziwnej sytuacji ona na koniec sprzedaje mu policzek ..... :? :roll: Ale sam fakt że Michael tak się zachował zdziwił mnie ... Micheal w ten sposób .. wow wow .. :shock:
A ta 22 częśc to jakiś prezent przed świętami .. :D :D ?? Bardzo miło ..
Co do jakieś spekuakcje Marii .. Jennie&Kylie ...
:)

User avatar
Cicha
Nowicjusz
Posts: 125
Joined: Sun Jun 20, 2004 10:17 pm

Post by Cicha » Tue Mar 22, 2005 9:54 pm

Nie pisałam tu nic od czasu zaistnienia pierwszej części tego opowiadania - skutki zastoju komentatorskiego, który mnie zdarza się wyjątkowo często. No, ale i tak proszę o wybaczenie :)

Rozpędziłaś się z tymi częściami Nan - ja tu wchodzę, żeby skomentować część 21, którą przeczytałam na stronie, a tu zamiast 21 widzę 22. No, ale przyszłam z zamiarem lekkiego skomentowania poprzedniej części i będę się tego trzymała :)
Liz spędzała czas z Michaelem
W tym momencie moja twarz przybrała ładny odcień zieleni i powoli zaczynałam w głowie powtarzać 'Nie polarek. Nie polarek. Nie polarek. Nie polarek.'. Chwała Bogu, że watek Liz&Michaela nie został rozwinięty w kierunku bardziej...nazwijmy to - stosunków między kobietą, a mężczyzną, bo gdy czytałam tamtą część:
1. Byłam po obiedzie
2. Jedyna łazienka w moim domu była zajęta
A to na pewno nie skończyłoby się dobrze! :P
polarka nie byłabym w stanie... stworzyć
Barwa mojej buzi normalnieje i mam ochotę skakać z radości :cheesy:

Opowiadanie ciągle uważam za bardzo fajne (<---- boli mnie głowa i niestety nie wymyśliłam lepszego przymiotnika - może następnym razem się uda :) ) i oczywiście czekam na cd. :D
"I have never had a love like this before, neither has he so..."

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Tue Mar 22, 2005 10:02 pm

:haha: Nie nadążam.. czyli jest wyśmienicie! W dodatku gdy chce napisać komentarz, to mnie wylogowywuję.. To chyba jakiś znak! Ale ja tak łatwo nie odpuszczę! :wink:

Wracając jeszcze do poprzedniej części, a w szczególności do notki autorki:
Miłego czytania, choć ja coraz bardziej kręcę na to nosem. I po iloiści komentarzy widzę, że inni również
Ty tu Nanuś, ludzi nie podpuszczaj! :twisted: I nie myśl nawt o zaprzestaniu pisania tego opowiadanka... Już raz mi coś takiego zrobiłaś :twisted: przerywając pisanie "Korzeni". Nie żebym coś, komuś wypominała, ale to był cios poniżej pasa... :twisted: I teraz zabraniam Ci nawet pisać na temat, że coś Cię już nudzi!! :wink:
No! Powiedziałam! :cheesy:

I teraz już na spokojnie.. Kapitalne opisane relacje między Jennie a Alex, znaczy ich brak :haha: i biedny Chris pośrodku! On jest jednak wykapanym synem swego ojczulka!
I czyżbyś jakieś zakazane romanse chciała przemycić do Roswell? Czemu akurat Kyle i Jennie? Hmm.. :roll: To pewnie jakaś podpucha! :wink:
A wiecie z kim mi się skojarzył Andrew? Z jakimś tajnym agentem FBI! :haha: Taka agentka Topolsky w spodniach. Tylko nie wiem dlaczego? :roll:
Akcja Michaela, miodzio! Chłopak zawsze umiał się znaleźć! :haha:

Ogólnie Nan to :cmok: za opowiadanko!

Ps. A ja dalej czekam na tego trupa! :wink:
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Wed Mar 23, 2005 11:53 am

Ja wiedziałam, że wystarczy was podpuścić... :P
Mam ogromną ochotę skomentować komentarze, ale przecież nie dorzucę tak zaraz kolejnej części, bez przesady :wink: Nie zamierzam przerwać pisania tego w połowie, nie teraz, gdy już sobie wszystko pięknie obmyśliłam.
Dzięki, Eluś :cmok:
Magea, trafiłaś w sedno - zwrot o 90 stopni :D I o to właśnie chodziło. Koniec wakacji, jak to ujęła Liz. I trochę wyrozumiałości, Liz jest kobietą, a, jak wiadomo, kobiety zmienne są :wink: Zresztą, może ona sama wolałaby "wyratować się" z opresji, a nie żeby ktoś podejmował decyzje za nią.
Cicha - ogromnie się cieszę, że czytasz. Słowo :D Niesubordynacja została wybaczona. Polarkowy odruch wymiotny rozumiem, jest bardzo mało rzeczy, które mnie tak rzetelnie wkurzają, i to właśnie jedna z nich. A! I trzymam za słowo, że NASTĘPNYM razem też coś napiszesz :wink:
ADkA, miałam raczej na myśli, że to ja kręcę nad tym nosem i że czasami coś mi tu nie bardzo pasuje, ale, jak wspomniałam wyżej, daleka jestem od przerywania. Na trupa sobie poczekasz, spokojnie, i to zapewniam, że dosyć długo. Ale nie powiem ile :twisted: Co do reszty... a, nic na ten temat.
Tak teraz patrzę, że właśnie zaczęłam znęcać się nad mieszkańcami Roswell poprzez upały. Hm, trochę to zabawne, bo pisałam to gdy na parapecie za oknem leżało dziesięść centymetrów śniegu i nie widziałam sąsiednich bloków z powodu śnieżycy, czyli gdzieś tak półtora miesiąca temu :wink:
No, dobrze, to tyle...

PS: Do Korzonków wrócę po skończeniu tego... Wykopię je i jeszcze nie wiem, co zrobię, ale coś z całą pewnością.
Image

User avatar
maddie
Fan
Posts: 970
Joined: Sat Jul 12, 2003 5:47 pm
Location: Kostrzyn k/Poznania
Contact:

Post by maddie » Wed Mar 23, 2005 3:07 pm

Ja wiedziałam, że wystarczy was podpuścić...
Ja wiedziałam, że to kiedyś zrobisz. Ty, nieznośne stworzenie!
Ja, chora nie byłam na kompie od 2 tyg. więc moje nie pisanie komentarzy jest troszeczkę uzasadnione :P. A tak wogóle to ostatnio przeszłam na sposób taki, ze nie mam czasu czytać ff na kompie więc je sobie drukuję i czytam wieczorem. No cóż, taka jest kara, za te twoje szatańskie plany, żeby zwiększyła sie liczba komentarzy i wreszcie rozgorzała dyskusja! :twisted: W rezultacie potem musze dostawać kopa w tyłek żeby mi się przypomniało, że mam coś napisać.

Ach, a teraz trwa ma ostatnia lekcja do Świąt czyli informatyka. Ach, facet coś ględzi pod swym kompem a my łazimy po necie.

PS.
Do Korzonków wrócę po skończeniu tego...
HAHAHAHA! To teraz bedę ci przypominać w każdej chwili relaksu co tu napisałaś.
Last edited by maddie on Thu Mar 24, 2005 12:44 am, edited 1 time in total.
Image

User avatar
Renya
Fan
Posts: 524
Joined: Fri Dec 12, 2003 12:17 am
Location: Brwinów
Contact:

Post by Renya » Wed Mar 23, 2005 4:25 pm

Twoją zapowiedź kontynuacji "Korzeni" notariusz widział i poświadczył. Jak nie będzie dalszych części to masz sprawę w sądzie za nie wywiązanie się z obietnicy :evil:

Scena policzkowania Michaela wybornie opisana. Uśmiałam się zdrowo (weź pod uwagę, że czytuję polarki i je lubię :) ). Nie sądziłam, że możliwe jest opisanie sceny "przemocy w rodzinie" i to w wykonaniu Liz ("świętej Liz" jak kto woli) w tak zabawny sposób :lol: .

Ale Alex jak nie lubię tak nie lubię. Działa mi na nerwy jak mało która postać z opowiadań.

Na trupa proponuję Andrew, czy agent czy nie, rola truposza jest dla niego wymarzona (przeze mnie oczywiście).

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: Bing [Bot] and 15 guests