Post
by Nan » Wed Nov 12, 2003 10:46 pm
Nie mów Hop, Hotori, ja jeszcze nie skończyłam. Mam jutro klasówkę i wolę siedzieć cicho na fizyce (jako jedyna uchowałam się przy pytaniu - może to przez tego plusa...?), ale zapas części dalej w stałym pogotowiu, więc voila 11 część. Robi się ciekawie, a może ktoś znajdzie tłumaczenie...?
Antarskie Niebo
Część XI
WAKING FROM SLEEP
Inside the veins there are navies setting forth
Tiny explosions at the water lines
And seagulls weaving in the wind of the salty blood.
It is the morning. The country has slept the whole winter.
Window seats were covered with fur skins the yard was full
Of stiff dogs and hands that clumsily held heavy books.
Now we wake and rise from bed and eat breakfast!-
Shouts rise from the harbor of the blood
Mist and masts rising the knock of wooden tackle in the sunlight.
Now we sing and do tiny dances on the kitchen floor.
Our whole body is like a harbor at dawn;
We know that our master has left us for the day.
By Robert Bly
Liz weszła na schodki prowadzące do domu Davida przyciskając do siebie małą butelkę chardonnay’a. Jej serce biło niespokojnie gdy złapała się barierki dla równowagoi. Jego schody były ciemne i śliskie od śniegu, a ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała, było poślizgnięcie się, tak jak poprzedniej nocy. To zrobiłoby wrażenie na niewdzięczych – pomyślała z sarkastycznym uśmiechem i przez moment przeraziła się, że z tych nerwów naprawdę może być chora. Niezliczone obawy pojawiały się niewiadomo skąd w jej sercu. Że nie będą mieli sobie nic do powiedzenia, że on uzna ją za nieaktrakcyjną. A najgorsze że ona nie będzie potrafiła znieść widoku jego twarzy bez widocznej reakcji. Była zdecydowana uniknąć tego za wszelką cenę – że nie zrani go mimowolnie gapiąć się na niego gdy tylko otworzy jej drzwi, gdy pokaże jej swoje przepiękne obrazy i sprawi, że poczuje się kochana i pożądana.
Poza tym było już za późno na żale. Zaczęła o nim śnić, jej serce za
każdym razem budziło się troszkeczkę więcej i tak na prawdę nie obchodził jej jego wygląd, skoro tak bardzo poruszal jej duszę.
Przez małe szklane okienko w drzwiach widziała delikatne światło i szłyszała stłumioną muzykę. Wciągnęla głęboko powietrze, odrzuciła włosy na plecy i zapukała zdecydowanie do jego drzwi.
Odpowiedzią był przytłumiony odgłos kroków, dziwny, powolny rytm uwydatniony cichym, pojedyńczym stukotem. Chodzę o kuli...
Poczuła jak jej gardło zacieśniło się. Odetchnęła ciężko i zwilżyła wargi słysząc, jak powolne kroki przybliżyły się.
On denerwuje się o wiele bardziej niż ty usiłowała sama siebie przekonać i zastanowiła się, czy to aby napewno jest prawda gdy drzwi powoli otworzyły się.
I oto, w półcieniu jego przedpokoju stał jej tajemniczy, natrętny i dziwnie piękny David Peyton.
-Liz – jego miękki głos niemalże zanikał pod czymś, co można było opisać jedynie jako “maskę”. Długie, lekko pofalowane włosy opadały niemalże na jego ramiona, ciemne i błyszczące. Ale gdy otworzył szerzej drzwi zapraszającym gestem, to jego protetyczna maska sprawiła, że Liz niemalże zapomniała języka.
Większość ciężaru swojego ciała opierał na drewnianej, ręcznie rzeźbionej lasce, takiej, jakie widywała czasami na ulicznych stoiskach Plazy. Takiej, jakiej używałby prawdziwy artysta. Przytrzymała butelkę wina pod pachą i wyciągnęła do niego rękę.
-Davidzie, to wspaniałe nareszcie móc się z tobą zobaczyć – powiedziala i natychmiast przeraziła się tego, jak szywno zabrzmiała. Uścisnął jej dłoń, ona zaś zarumieniła się, gdy jej oczy znowu nachalnie zatrzymały się na jego “protezie”.
Wszystko jedno, co o tym mówił, ale proteza była maską, gładką warstwą
okrywającą całą jego twarzą. Widać było jedynie jego ciemne oczy, choć niepodobna było zobaczyć je wyraźnie, ponieważ przez jedno oko przebiegała blizna, było jakby spuchnięte i częściowo zamknięte. Dla ust zostawiono niewielki otwór, wycięty w kształcie warg wiecznie uniesionych w uśmiechu Mony Lizy. Liz była zaskoczona melancholicznym wyrazem tego pół-uśmiechu i była ciekawa, co ukrywa się pod spodem.
-Miłe... bardzo miłe, to – zgodził się z nią i tym razem Liz zauważyła, że jego słowa były urywane i bełkotliwe z powodu oczywistych ran na twarzy. Coś zakuło ją bardzo boleśnie w piersi gdy zaprosił ją do środka milczącym gestem.
Odwróciła się do niego gdy zamknął drzwi i miała nadzieję, że na jej twarzy pojawi się miły uśmiech i że on poczuje się nieco lepiej.
-Przyniosłam wino – powiedziała wskazując na niewielką butelkę pod ramieniem. – Już jest zimne.
-Dzięki, Liz – podziękował jej odwracając głowę gdy wziął od niej butelkę. – Ja... otworzę.
Jego dłoń powędrowała ku lewej stronie jego twarzy, pocierając szczękę gdy wszedł do malutkiej kuchenki tuż przy przedpokoju.
-Pada? – zawołał otwierając szafkę.
-Już nie – jej wzrok prześlizgnął się z korytarza na salon gdy zrzucała z siebie płaszcz. David wysunął się z kuchni i wyciągnął rękę po jej okrycie.
-Wybacz – przeprosił zabierając jej płaszcz. – Wezmę... to.
-W porządku – odparła łagodnie. Zauważyła, że jego dłonie trzęsły się nerwowo więc uśmiechnęła się do niego zachęcająco. Jednak pomimo jej wysiłków rozładowania jego zdenerwowania, on z trudem spotkał jej wzrok.
Frank Sinatra spokojnie nucił “Witchcraft" w dużym pokoju. Liz przygryzła wargę zastanawiając sie, czy wybrał muzykę pod kątem uwiedzienia jej i stworzenia romantycznej atmosfery. Nie miała czasu jednak drążyć tego dalej gdy weszła do dużego pokoju i wibrujące kolory natychmiast otoczyły ją ze wszystkich stron.
Na wszystkich ścianach wisiały niezliczone obrazy, perfekcyjnie ułożone na tle ścian z wypalanych cegieł – nad sofą, wzdłuż ścian i dalej na dużej, słonecznej werandzie, która z pewnością była jego pracownią. Przez chwilę czuła się niepewnie widząc tyle jego przepięknych prac. To było prawie niepojęte, że aż tyle jego delikatnych i rzadkich skarbów rozciągało się przed nią, że wszystkie mogła zobaczyć. Niczym jakiś artystyczny Ogród Edenu z kuszącymi przyjemnościami jak okiem sięgnąć.
Proszę, wybieraj i jedz z tych owoców – pomyślała kapryśnie patrząc na obraz kobiety, jednocześnie uwodzicielskiej i niewinnej. Była tylko owinięta ręcznikiem i praca przywodziła na myśl prace impresjonistów, na przykład Renoira. Obraz był jakby umyślnie nasycony zmysłowością w jakiś niezwykły sposób. Być może poprzez zaskakujący dobór kolorów, od pełnej palety czerwieni do kremowej bieli i lśniącej czerni. Liz podeszła bliżej, jej dłoń powędrowała nieświadomie do szczęki w lustrzanym ruchu wcześniejszego gestu Davida. Stanęła bardzo blisko obrazu czując jego rytm i wir kolorów. Niesamowita energia emanowała z płótna, pulsowała życiem, aż jej oczy nie powiększyły się gdy dzieło osnuwało ją swoją urokliwą siecią.
-Podoba... ci się? – zapytał David podchodząc do niej powoli. Tym razem chyba na nią patrzył, prosto w oczy, nie unikając jej wzroku. Podniosła twarz i ich oczy spotkały się.
-Zachwycające – szepnęła. – Boże, Davidzie, twoje prace...– potrząsnęła
głową szukając odpowiednich słów i mając nadzieję, że pojawią się same. – Nie wiem, jak mam to wyrazić – wyrzuciła to w końcu z siebie śmiejąc się nerwowo. Przez moment bała się, że go uraziła, ale on również roześmiał się po chwili. Jego śmiech był ciepły i miękki. Wyciągnął do niej dłoń z kieliszkiem.
-Dobrze – mruknął, jego słowa znowu zaplątały się pod protezą gdy podał jej kieliszek wina – Obojgu... w takim razie.
-Masz taki niezwykły sposób wyrażania – ciągnęła dalej, czując nagle niespodziewany wybuch pożądania gdy ich palce musnęły się przez moment. – Nikt nigdy aż tak do mnie nie przemawiał, tak, jak ty zrobiłeś to w swoich obrazach.
Nikt z wyjątkiem Maxa Evansa szepnął cichy głos w jej głowie.
-Moje prace...jak mówię – odparł po prostu, patrząc ponad jej ramieniemna płótno, które przyciągnęło jej uwagę. – Teraz – potem znowu potarł szczękę rzucając jej szybkie spojrzenie. – Szczęka... jest problemem.
Skinęła głową zachęcająco, on zaś momentalnie odwrócił wzrok, jego długie włosy opadły na jego twarz. Jego włosy były ciemnobrązowe, niemalże czarne, i z jakiś powodów miała ochotę dotknąć ich. David wydawał się być dość młody, prawdopodobnie tylko kilka lat starszy od niej, chociaż trudno było dokładnie określić jego wiek z powodu protezy. Ale jego włosy, jego dłonie, cała postawa kazały jej myśleć o trzydziestoletnim mężczyźnie.
Co jakiś czas rzucała ukradkowe spojrzenia na niego, zwróciła także uwagę na jego lewą rękę. Dwa palce były zakrzywione, stawy były spuchnięte. Dobrze zgadła przy Oknach dla Duszy – że namalował własne zniszczone dłonie. Chciała wiedzieć, jakie złe przeznaczenie prześladowało Davida, zostawiającjego ciało tak bardzo okaleczone. Siłą niemalże odwróciła wzrok i po raz pierwszy od przyjścia zwróciła uwagę na jego odzież. Był bardzo szczupły, miał na sobie gruby, wełniany i nieco za duży sweter, taki, jaki Michael nosił niedlabe po domu, tylko rzecz jasna bardziej schludny. Jego dżinsy były wypłowiałe, ale podobnie jak sweter, daleko było im do niechlujstwa. David ubierał się nieco tak, jak pakował obrazy i pisał jej notatki – tak, jak cały jego dom. Czysty i nietknięty, choć przepełniony namiętnością, która promieniowała z każdego jego obrazu.
Jej twarz zarumieniła się gwałtownie gdy zauważył jej wzrok utkwiony w nim; nagle zdała sobie sprawę, że stoi z otwartymi ustami. Zakaszlała z zażenowaniem odwracając się natychmiast, modląc się by nie pomyślał, że przeraziła się jego wyglądu.
-W porządku – zapewnił ją łagodnie. – Wygląda... dziwnie, tak?
-Dziwnie? – powtórzyła z zaskoczonym zakłopotaniem, ciągle odwracając wzrok.
-Maska.
-Nie... Nie, skąd – powiedziała szybko czując, jak zdradziecki gorąc ogarnia powoli jej twarz i cały kark. Roześmiał się cicho i to przeszyło ją dziwnym, choć... przyjemnym dreszczem.
-Zły kłamca... Liz.
Popatrzyła na niego i chociaż zamiast jego ust widziała jedynie ten pół-uśmiech na masce, czuła, że on się uśmiecha. Szeroka, głęboka rzecz która spowodowała wybuch ciepła w całym jej jestestwie.
-Tak źle mi idzie? – zażartowała, a on skinął głową gwałtownie.
-Nie... pasuje – potwierdził czyniąc ruch dłonią w jej kierunku. – Tobie.
-Dobrze, Davidzie, owszem, maska jest naprawdę... dziwna – rzuciła przeczesując dłonią włosy nerwowo – Ale ty to oczywiście wiesz- żałowałaŻe jej słowa były tak niezgrabne. – Chciałabym móc zobaczyć naprawdę twoją twarz. Nie to, że się po prostu gapię, tylko staram się to zrobić, to znaczy zobaczyć ciebie.
Skinął powoli głową jakby potwierdzając jej słowa i przez chwilę myślała, że może zdejmie maskę. Ale zamiast tego wziął ją pod ramię i poprowadził ją bardzo łagodnie w kierunku pracowni.
-Więc... chodź.
***
Mnóstwo obrazów opierało się o ściany bądź stało na sztalugach, we wszystich stronach na słonecznej werandzie, która podobnie jak reszta jego domu miała podłogi z surowego drewna i ściany z wypalanej cegły.
-Ja – wyjaśnił, jego słowa zabełkotały lekko. – Zobacz... mnie.
-W twoich pracach – szepnęła rozglądając się po pomieszczeniu pełnym starannie poukładanych materiałów, obrazów i pustych płócien. – Mówisz, że w ten sposób mogę cię zobaczyć.
-Tak.
I nagle zrozumiała o wiele więcej niż mogłaby przypuszczać o Davidzie Peytonie. On, który mógł wyrażać siebie jedynie w tych urwanych, złamanych zdaniach, do każdego obrazu tchnął swoje serce, mówiąc w ten sposób rzeczy, których nie mógł powiedzieć. I w tym właśnie leżała siła, którą czuła już od pierwszego obrazu, który zostawił na jej progu. Dosłownie z każdym pociągnięciem pędzla kładł część swojej duszy – coś, co inaczej pozostałoby nieme, choć musiał to jakoś wyrazić.
-I usłysz – dodał cicho. – Moje... słowa.
Skinęła głową i nagle jej oczy wypełniły się łzami, gdy coś niemalże straconego wróciło do życia w jej sercu. Nie mogła dokładnie powiedzieć, co to było, ale płótna przed jej oczami rozmazały się, gdy David podszedł do jednego z nich rozpostartego na sztalugach.
-Namalowany... dla – zawahał się przez chwilę, pocierając znowu lewą stronę szczęki. – Dla ciebie, Liz.
Przed płótnem stała mała kanapka, na którą Liz bez słowa usiadła popijając wino, tak jakby mogło to dodać jej śmiałości. Ponieważ obraz stojący przed nią sięgnął do głęboko ukrytych, wrażliwych i delikatnych miejsc w jej sercu, tak, jakby palce Davida odnalazły tam coś czułego i delikatnego i zacisnęły się na tym bezwzględnie.
-Dla ciebie – powtórzył łagodnie gdy patrzyła na niewielki obraz nocnego nieba pełnego przepływających chmur i błyszczących gwiazd, gdzieś w oddali znowu pojawił się ciemny anioł.
-Nazwany... Przewaga – wyjaśnił również obserwując obraz. Nie była pewna, dlaczego wybrał taki ponury obraz jako prezent dla niej. Chociażto nie było ponure dzieło, przeciwnie, było pełne magii, niczym tajemnicze zaklęcie rozpostarte przez niego nad niewielkim płótnem. Zamiast przygnębienia czy smutku, obraz niósł ze sobą wszystkie migoczące cudy pustyni w nocy.
-Co oznacza ten anioł? – zapytała niepewnym głosem, nie bardzo nawet ośmielając się wypowiedzieć to głośno. Łzy znowu pojawiły się w jej oczach gdy pomyślała o wszystkich nocach podczas których patrzyła w niebo z Maxem, właśnie na pustyni. O nocy, gdy znaleźli orbitoid, gdy między nimi o mal nie stało się coś bardzo ważnego, coś, co mogłoby nieodrwacalnie zmienić ich przyszłość.
-Anioł... zmienia. Wiele rzeczy – wyjaśnił urywanym głosem, chciała go poprosić, by wyjaśnił jej jaśniej, chciała wiedzieć wszystko to, co leżało mu na sercu. – Dziś wieczorem, anioł to ty.
-Ja? – zapytała zaskoczona odwracając się do niego szybko. On zaś opierał się o lasce, patrząc na obraz. Miała wrażenie, że unika jej wzroku.
-Poczucie... że tu jesteś.
-Och – tylko tyle mogła powiedzieć, czuła, że jej serce gwałtownie przyśpiesza tempo. Jej myśli były dziwnie poplątane przez jego śmiałą odpowiedź. – Dziękuję ci – wydusiła w końcu z siebie.
-Tylko prawda - odwrócił się wtedy do niej i znowu miała wrażenie, że się uśmiechał.
-Dla mnie to również jest niesamowite – przyznała cicho i przez chwilę ich spojrzenia skrzyżowały się. Ledwo widziała jego ciemne oczy, nie przy słabym oświetleniu domu – i nagle uświadomiła sobie, że prawdopodobnie specjalnie to tak urządził, by ukryć jego zamaskowaną twarz. Być może by ją ośmielić. Jednak pomimo niewielkiego oświetlenia, coś między nimipowstało w tym momencie i zobaczyła, jak on z trudem oddychał, gdy patrzył na nią bez słowa. Żadne z nich nie czuło się w stanie odwrócić wzrok, a Liz uświadomiła sobie, że jej dłonie drżały.
-Więcej – w końcu pół-wyszeptał. – Pokażę ci więcej - Liz dosłownie pochyliła się do przodu by go usłyszeć, jego słowa były tak ciche i niewyraźne. Pochylił się niżej opierając się ciężko na lasce i przeglądał obrazy stojące na podłodze i opierające się o ścianę.
-Tutaj – powiedział zachęcająco i Liz podniosła się z sofy i podeszła do niego.
Zauważyła, z jakim trudem utrzymuje równowagę i balansuje ciężarem ciała przerzucając obrazy; położyła swoją rękę na jego dłoni leżącej na kuli.
-Usiądę na podłodze – zaproponowała patrząc na niego. – I ja to zrobię.
Bez słowa skinął głową gdy usiadła u jego stóp, trochę jej wina wylało
się na jej dłoń. David natychmiast sięgnął po miękką ściereczkę ze sztalug stojących za nimi i wytarł jej palce; przez jej skórę przepłynął ogień, ich oczy spotkały się na długi moment.
-Jak zacząłeś malować, Davidzie? – zapytała odrwacając się niecierpliwie w kierunku płócien, obrazy chmur, nieba, falujące kolory paradowały przed jej oczami oszałamiająco nalegając. – Nigdy mi tego nie powiedziałeś.
-Jesteś wytrwała... mimo wszystko – usłyszała, jak śmieje się cicho i usiadł na sofie za nią.
-Jeszcze jak, Davidzie – przytaknęła. – Jestem agentem. Muszę być uparta.
-Tak... z pewnością – wyłapała w jego głosie nutkę podziwu i dalej kontynuowała przeglądanie jego obrazów. Jego wzrok palił jej kark, była pewna, że obserwował z uwagą każdy jej ruch z małej kanapki za jej plecami.
-Więc pozwól mi jeszcze być wytrwałą – ciągnęła bez oglądania się na niego do tyłu. – Jak zacząłeś?
-Długa historia – westchnął ciężko.
-Ale chcę wiedzieć – zaoponowała gdy jej wzrok padł na jeden szczególny obraz małej dziewczynki z ciemnymi włosami, otoczonej rozległym polem pełnym czerwonych kwiatów, rosnących ponad jej kolana. – Widzisz, co twoje prace mi robią, jak bardzo jestem nimi zauroczona. – Obraz wydawał się być znajomy, tak, jakby poruszył jakąś dawno zamonianą strunę w głębi jej duszy, gdy wyjęła go ze stosu innych.
-Rehabilitacja – odparł z lekkim kaszlnięciem. – Zaczęło się... podczas rehabilitacji.
Przesunęła się do tyłu i oparła się plecami o sofę tuż obok jego nóg. Obraz leżał na jej kolanach gdy obwodziła czerwone kwiaty palcami, wyobrażając sobie ich ruch.
-Tulipany? – zapytała ciekawie zastanawiając się co w tym było znajomego.
-Tak.
-Co ci się stało, Davidzie? – zapytała wciąż patrząc w dół na obraz. Nie chciała go zranić, naciskać zbyt mocno, ale musiała zrozumieć. – To był wypadek?
Parsknął bezgłośnie, i choć maska tłumiła dźwięki, Liz rozpoznała kpinę.
-Nie – nie powiedział nic więcej, tylko to, zostawiając ją niesamowicie ciekawą.
-Nie? Więc co, Davidzie? – czy mówił, że ktoś zrobił mu to specjalnie? Zranił go tak głęboko i trwale, jak wszystko na to wskazywało?
-Nie wypadek – odparł znowu łagodnie, poczym dodał: Liz, proszę.
-Nie chcesz o tym rozmawiać.
-Nie dzisiaj – przytaknął cicho. Zerknęła przez ramię na niego, prosząc go wzrokiem.
-Więc któregoś dnia mi powiesz? – musiała znać tą część historii, by złożyć wszystkie fragmenty jego ciemnej przeszłości razem.
-Z pewnością.
-W porządku – skinęła głową i znowu skupiła się na przepięknym obrazie leżącym na jej kolanach. Wciągnęła gwałtownie powietrze gdy poczuła, jak coś nieznajomego budzi się na dnie jej serca, poprzez sposób, w jaki ta praca tak niesamowicie ją poruszyła.
-Davidzie, musisz mnie zrozumieć. Sztuka jest moim życiem, moją pracą... to mój cały świat – wyjaśniła ściśniętym głosem. – I nikt nigdy nie poruszyłmnie tak jak ty. Masz niezwykły dar.
-Łatwo gdy... inspiracja.
Nie była pewna co dokładnie miał na myśli, albo o jakim rodzaju inspiracji mówił. Ale potem sprecyzował.
-Ty.
-Ja? – zapytała zaskoczona patrząc się przed siebie, w pełni świadoma tego, że jej ramiona musnęły jego kolano gdy oparła się o sofę.
-Twoja... reakcja. Inspiruje – wyjaśnił, jego słowa stały się jeszcze bardziej niewyraźne, tak jakby jego wyznanie onieśmielało go.
-Ty... wspaniała inspiracja.
-Ale dopiero co mnie spotkałeś – powiedziała nieśmiało, wciąż niepewna tego, co miał na myśli. Nagle spotrzegła, że brakuje jej tej łatwości ich mailowej korespondencji, choć jego fizyczna bliskość była o wiele więcej warta niż łatwe słowa.
David milczał przez dłuższą chwilę, Liz zaś słyszała, jak jego oddech przyśpiesza, cichy odgłos stał się cięższy pod jego maską. Zaczęła się zastanawiać, czy on jeszcze w ogóle się odezwie, gdy nagle to poczuła. Jego palce dotknęły lekko jej włosów i przesunęły się po prostu wzdłuż nich w cudownej ciszy.
Liz wstrzymała odeech czując, jak jego delikatny dotyk elektryzuje całe jej ciało. On nie tylko ją dotykał, ale ofiarowywał jej coś pięknego. Jego serce.
Zamknęła oczy gdy David powoli przesunął swoją dłoń wzdłuż jej włosów, jego palce prześlizgiwały się pomiędzy jej włosami. Kult, tak to czuła. Tak, jakby jego pieszczota była aktem kultu.
Odetchnęła lekko i powoli odwróciła głowę dopóki jej usta nie spotkały jego dłoni. Niepewnie całowała jego palce, pozwalając wargom padać raz koło razu, choć nie spojrzała mu w twarz. Ogień musnął jej policzki i buchnął płonieniem w głębi jej duszy gdy on powoli pogładził jej policzek wierzchem dłoni, pieszcząc ją jeszcze bardziej.
-Piękna – szepnął. – Liz, taka piękna.
Wzdrygnęła się przy jego słowach, gdy jego palce znowu przesuwały się po jej włosach. Jakaś część jej mózgu pytała, jakim cudem niemalże nieznajomy mężczyzna mógł ją tak podniecić, mógł rozdzielić jej serce niczym ostra strzała, ale nie obchodziło jej to. Nie żądała odpowiedzi. Jedyne, czego potrzebowała to ta chwila z jej nieśmiałym Davidem, czucie jego delikatnego dotyku.
Nie zastanawiając się sięgnęła ręką i ich palce spotkały się, zmieniając pieszczotę. Ta przypominała bardziej miłosną, gdy ich dłonie spotkały się razem, zawahały przez moment a potem musnęły się lekko. Milczące, silne kochanie, takie, jakie poznała jedynie z jedną osobą. Usłyszała jego oszołomione westchienie gdy ich palce ostrożnie splotły się, nagle łzy znowy zmąciły jej wzrok. Jej serce bolało od piękna jego dotyku, od jej przebudzenia się i nagle gorące łzy popłynęły po jej policzkach.
Zamrugała oczami gwałtownie, potrzebując więcej jego dotyku i jednocześnie pragnąc uciec natychmiast. Nagle cofnęła rękę i wytarła łzy.
-Ja... muszę iść – opanowała z trudem jąkanie się i wstała niezgrabnie. – To było piękne, Davidzie.
Jeden rzut oka i zobaczyła zmieszanie w jego ciemnym wzroku gdy patrzył na nią, podnosząc się powoli z miejsca. Oczywiście nie było to dla niego łatwe, pomagał sobie kulą usiłując nadążyć za jej szybkimi ruchami.
-Liz.
-To było piękne, Davidzie – kontynuowała szybko, ocierając gorące łzy gdy przeszła obok sofy z której usiłował wstać.
-Ty również – usłyszała go za sobą, ciche postukiwanie jego laski i jego powolny rytm kroków.
-Liz – zawołał znowu. – Nie... – jego głos znowu ugrzązł, ale tym razem nie była pewna, czy to z powodu maski. Miała wrażenie, że był osłupiały przez jej niespodziewane zerwanie się z niejsca i jej pierś zakłuła boleśnie. Tego właśnie chciała uniknąć, nie chciała go zranić w jakikolwiek sposób.
Obróciła się na obcasie gdy podszedł do niej.
-To nie ty, Davidzie – szepnęła cicho, nie troszcząc się o to, że zauważy, że zaczęła płakać. – Absolutnie nie ty.
-Powiedz... mi – poprosił sięgając po jej ramię.
Powiedz. Powiedz mi wszystkie sekrety, ktore tak długo skrywałaś w sercu, rzeczy których nigdy nie chciałaś znowu przyznać, nikomu. Powiedz mi, że obudziłem twoją tak długo uśpioną duszę.
-Kochałam kogoś kiedyś – odparła nieśmiało, patrząc q jego dziwne, pół widoczne oczy. – Kochałam go ponad wszystko, ponad moje życie nawet. Ale on umarł. – David pokiwał w milczeniu głową, tak jakby te słowa były niespodziewane i trudne do przebrnięcia. – On umarł i nikt nigdy nie dotykał mnie tak jak on, przez te wszystkie lata – wyznała przeczesując włosy drżącą ręką. – Aż do dzisiejszego wieczoru. Aż do ciebie.
Z tymi słowami odwróciła się od niego i niemalże pobiegła do drzwi zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć. Bo czuła się tak, jakby całe jej opanowanie rozsypywało się na kawałeczki pod wpływem jego wzroku i nawet wspomnienia jego dotyku.
A przecież przyrzekła sobie, że żaden mężczyzna nigdy więcej nie zrobi jej czegoś takiego.
![Image](http://img405.imageshack.us/img405/8161/banerseria15uk.jpg)