Łaknienie
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
- Graalion
- Mroczny bóg
- Posts: 2018
- Joined: Sat Jul 12, 2003 8:10 pm
- Location: Toruń, gdzie 3 małe kocięta tańczą na kurhanach swych wrogów
- Contact:
Wiem, że długo czekaliście. Ale już egzaminy pozdawałem, zajęć mam w tym semestrze mało, więc - teraz będzie lepiej. Tutaj macie coś na początek. Innymi słowy - znowu zacząłem pisać, więc możecie się spodziewać, że w najbliższej przyszłości będą w miarę często dochodziły następne części (w miarę często jak na mnie ).
W ostatnim odcinku: Max, Michael, Isabel i Tess (wampiry) spotkali się z Liz i Marią (ludzie) na "wieczorku zapoznawczym".
- Widzisz? – Liz spojrzała na przyjaciółkę dostawiając krzesła przy stoliku przy którym wcześniej siedzieli. – Wieczór się skończył, a my wciąż żyjemy.
- Zauważyłam, zauważyłam – Maria pokiwała głową. - Mimo wszystko cieszę się, że już po wszystkim.
- Szczerze mówiąc ja też – westchnęła Liz. – Nie mówiłam ci, ale strasznie się denerwowałam przed tym spotkaniem.
- Ty? Naprawdę? – Maria spojrzała na nią zaskoczona. – A sprawiałaś wrażenie całkowicie spokojnej.
A może nie zwracałam uwagi na nic poza własnym lękiem – zadała sobie pytanie czując nagle wyrzuty sumienia. Przecież znała Liz lepiej niż siebie samą. Powinna była to zauważyć.
- Cóż, pomogło mi to, że musiałam uspokajać ciebie – Liz mrugnęła do niej. – Nie musiałam myśleć o tym co sama czuję.
- Zawsze do usług – mruknęła Maria niewyraźnie. – I co myślisz o przyjaciołach swego ukochanego?
- On nie jest moim ukochanym – zaprotestowała Liz. – No ... może trochę.
- Trochę ukochanym? – Maria roześmiała się przyjaźnie. – Daj spokój, dziewczyno, wpadłaś po uszy.
Liz westchnęła.
- Chyba masz rację – powiedziała z nieszczęśliwą miną. – Co ja mówię, na pewno masz rację. Ale boję się tego. Mam przeczucie, że wyniknie z tego coś złego. Z tego kim jest on, a kim jestem ja. W dodatku znam go tak krótko ... ale wiem że go kocham. I nic nie mogę na to poradzić.
- Och, Liz – Maria podeszła do niej i objęła ją. – Jesteś za dużą pesymistką. Masz 16 lat i jesteś zakochana. Ciesz się tym. Więc twój ukochany nie jest typowym chłopakiem. I co z tego? Kochasz go, a on kocha ciebie. To wszystko co się liczy.
- Kocha mnie, prawda? – spytała Liz z niepewnością. – Wiem, sam mi to powiedział, ale boję się ... boję się, że nagle powie, że się pomylił, że tak naprawdę nic do mnie nie czuje.
- Ty głupolu – zesforowała ją Maria pukając ją w głowę. – Przecież na pierwszy rzut oka widać co on do ciebie czuje. Uwierz mi, wpadł tak samo jak ty, albo i jeszcze gorzej.
- Dziękuję – Liz uścisnęła przyjaciółkę.
Zgasiły światło, założyły kurtki i wyszły z kawiarni. Liz mieszkała trzy budynki dalej, ruszyły w tamtą stronę.
- Alex nas szukał z jakiegoś konkretnego powodu? – spytała Liz w czasie drogi.
- Nie, martwił się tylko. Stwierdził, że ostatnio trochę dziwnie się zachowujemy, ale chyba zwalił winę za to na tamten napad. Takie przynajmniej odniosłam wrażenie.
- Nie wiem czy na dłuższą metę uda nam się go oszukiwać – Liz przygryzła wargę w zmartwieniu. - Jest naszym przyjacielem od przedszkola. Zbyt dobrze nas zna. Spytałam nawet Maxa na osobności, czy nie moglibyśmy go wtajemniczyć, ale kategorycznie odmówił.
- Nie mogę mu się dziwić – westchnęła Maria. – Oni wszyscy już przez nas czują się zagrożeni. Ale i tak podle się czułam okłamując Alexa. Pytał skąd znamy naszych gości. Chyba szczególnie był zainteresowany Isabel – uśmiechnęła się.
- I co mu powiedziałaś?
- Że ty i Max poznaliście się na dyskotece i prawdopodobnie będziecie się spotykać – Maria wzruszyła ramionami. – I że akurat dzisiaj wpadli razem z nim jego przyjaciele.
- Więc w gruncie rzeczy powiedziałaś prawdę – rzuciła Liz.
- Może i tak - Maria nie była przekonana.
Przystanęły przed domem Liz.
- To do jutra – rzuciła Maria.
- Do jutra – odpowiedziała Liz. – I Maria ... dzięki.
- Za co? - zdziwiła się jej przyjaciółka.
- Że byłaś dzisiaj ze mną – Liz uśmiechnęła się. – Chyba nie przetrzymałabym tego wieczoru bez ciebie. To znaczy, oni byli całkiem mili, ale ... rozumiesz mnie?
- Jasne – Maria położyła jej rękę na ramieniu. – Dalej, spływaj do domu zanim twoi rodzice nie zaczną wydzwaniać po pogotowiach.
Patrzyła jeszcze chwilę jak Liz znika w budynku, po czym westchnęła i ruszyła w stronę swojego domu. Miała do przejścia tylko kilka przecznic, a na ulicach o tej porze ruch wciąż był duży, ale mimo to kilka razy poczuła nieprzyjemny dreszcz na karku. Rozejrzała się niespokojnie. To tylko moja wyobraźnia – skarciła się w duchu. Mimo to odetchnęła z ulgą, gdy w końcu zamknęła za sobą drzwi.
- Hej, Maria – Liz dogoniła przyjaciółkę. - Wpadniesz dzisiaj? Alex wypożyczył jakiś film, może obejrzymy go w trójkę?
- Uch, dziś nie mogę. Idę z Isabel na zakupy.
- Widzę, że się zaprzyjaźniłyście - Liz pokiwała z uśmiechem głową. - Co się stało z tą roztrzęsioną dziewczyną, która podskakiwała na każdą wzmiankę o Czechosłowakach?
- Wcale nie podskakiwałam – oburzyła się Maria. – No dobra, może i byłam trochę nerwowa. Ale okazali się w porządku. Nawet z tą Tess da się pogadać. Tylko jedno z nich jest całkiem do niczego – zmarszczyła brwi z irytacją.
- Czy muszę pytać kto to taki? – Liz roześmiała się. – Więc Michael nadal załazi ci za skórę?
- Ten facet po prostu nie da się lubić – Maria westchnęła. – A próbowałam, możesz mi wierzyć. On jest po prostu ... beznadziejny.
- No, nie wiem – zastanowiła się Liz. - Wiesz, to nawet dziwne. Kiedy ciebie nie ma, też bywa wrednawy, ale ogólnie jest do życia. Nawet Alex, jak spotkał się z nim raz czy dwa, stwierdził że jest w porządku. Dziwny, ale w porządku.
- Więc to moja wina? – zaperzyła się Maria. – No przepraszam bardzo, ale chyba słyszałaś co mi powiedział przedwczoraj.
- Masz na myśli ten tekst o blondynkach, za który oberwał w ucho od Isabel? – Liz parsknęła śmiechem. – O tak, pamiętam.
- A przecież go nie sprowokowałam. Nawet się do niego nie odezwałam.
- Przynajmniej zanim to powiedział – uzupełniła Liz.
- No przecież musiałam jakoś zareagować – Maria zacisnęła wargi. – Nie jestem Isabel, więc nie mogłam go po prostu walnąć. Zresztą to Czechosłowak, nie poczułby nawet mojego ciosu.
- Więc musiałaś się odgryźć.
- Jasne że musiałam – Maria uśmiechnęła się do wspomnień. – Widziałaś jego minę? I to rozbiegane spojrzenie? Biedny chłopak tak bardzo chciał znaleźć jakąś ciętą odpowiedź – roześmiała się mściwie. - Tak bardzo się starał. I nic, kompletna pustka.
- Dziewczyno, jesteś złaaa – Liz przewróciła oczami i roześmiały się obie. – Dobra – Liz westchnęła gdy już przestały chichotać – obejrzymy film sami. Alex ostatnio narzekał, że w ogóle nie mamy dla niego czasu i nie da się z nami o niczym pogadać. W sumie ma trochę racji. Zaniedbałyśmy go ostatnimi czasy.
- Trudno się gada z najlepszym przyjacielem nie mogąc mu powiedzieć – Maria ponuro spojrzała pod nogi.
- To niesprawiedliwe – zirytowała się Liz. – Przecież on dotrzymałby tajemnicy. Znamy go od dzieciństwa. Muszę poważnie porozmawiać z naszymi Czechosłowakami.
- Daj spokój – Maria wzruszyła ramionami. – To i tak nic nie da. Zresztą w sumie trudno im się dziwić. Dużo ryzykują.
- Wszyscy ryzykujemy – Liz spojrzała na nią gniewnie. – Może nie? Na litość boską, w końcu to wa... Czechosłowacy – w ostatniej chwili zmieniła zakazane słowo na słowo-hasło. – Rozumiem konieczność zachowania tajemnicy, ale ... to przecież Alex.
- Ciekawe czy jego stosunek do Isabel by się zmienił gdyby wiedział – Maria uśmiechnęła się psotnie.
- Nie sądzę – Liz roześmiała się. – Na to chyba nie pomogłoby nawet gdyby się okazało, że Izzy jest w rzeczywistości mężczyzną..
- Słowo daję, facet przepadł – Maria machnęła ręką kręcąc głową.
- I chyba dobrze o tym wie – dorzuciła Liz.
- Czego chcesz, gościu?
Kiedy szczupła sylwetka pojawiła się nagle przed nim nie wiadomo skąd, Tom Busey nie poczuł strachu. 196 cm wzrostu i 112 kilo żywej wagi sprawiało, że Tom bał się mało kogo. Pracował na siłowni, gdzie był instruktorem. Jego ciało owijały potężne mięśnie wzmacniane regularnym treningiem. Teraz też, mimo że stał w ciemnym zaułku przed postacią która wyłoniła się dosłownie znikąd, nie odczuwał lęku. Co najwyżej irytację. Chłopak wprawdzie nie wyglądał na chuchro, jednak Tom był pewien że potrafiłby go złamać jak zapałkę. Dopóki nie spojrzał w jego oczy. Wtedy rzeczywiście poczuł dreszcz schodzący w dół jego kręgosłupa. Zły na siebie, że drży przed tym gościem jak jakaś panienka, napiął mięśnie.
- Masz jakiś problem, koleś? – warknął.
- Nie – głos tamtego był jakby znudzony, choć słychać w nim też było pewien smutek. – Żadnego problemu.
Tom nie widział jak chłopak do niego doskoczył. Mrugnął tylko, a on był już tuż przy nim. Pięść Busey’a wytrysnęła niemal instynktownie w prawym sierpowym, który jednak nigdy nie dotarła celu. Przeciwnik zablokował ją leniwie lewym przedramieniem, właściwie bez wysiłku. Jego prawa dłoń zacisnęła się na gardle Toma, odrywając jego ciało od ziemi i przyciskając go do ceglanej ściany. Spojrzenie Toma miotało się szaleńczo na wszystkie strony, stopy drgały nerwowo próbując dosięgnąć ziemi. Napastnik bez trudu trzymał ponad stukilowe cielsko na wyciągniętej ręce, przygniatając je do ściany. Tom czuł jak strach zacisnął jego wnętrzności w lodowatej pętli bezrozumnego przerażenia. Zakwilił cicho. Trzymający go chłopak nieco poluźnił uścisk, opuszczając Toma na ziemię, wciąż jednak przyciskając go do ściany. Następnie szybkim ruchem zbliżył jego szyję do swych ust. Busey poczuł ostry ból. A potem nie czuł już nic.
Max odwrócił się gwałtownie. Michael stojący u wejścia do zaułka skinął mu głową. Max spojrzał po raz ostatni na swą ofiarę i położył ją ostrożnie na stercie kartonów. Sprawdził przy okazji jej szyję. Tak, ślady po zębach już zaczęły się goić. Dotknął czoła mężczyzny i zakończył narzucanie sugestii. Wstał i spojrzał pytająco na Michaela. Twarz jego przyjaciela zdradzała, iż miał on coś ważnego do przekazania. Max wzdychając w duchu ruszył w jego kierunku.
- Udane polowanie? – spytał obojętnie Michael, gdy szli ulicą.
- Normalne – Max wzruszył ramionami.
- Taa – Michael pokiwał głową patrząc przed siebie.
Ten nic nie znaczący wstęp służył oczywiście tylko rozpoczęciu rozmowy. Max cierpliwie czekał aż jego przyjaciel powie co mu leży na sercu.
- Dostałem wiadomość – rzucił w końcu ponuro Michael. – Muszę wyjechać.
- O – Max milczał przez chwilę zaskoczony. – Na długo?
- Nie sądzę. Dwie noce, może trzy – Michael spojrzał na niego drwiąco. – Poradzicie sobie chyba jakoś beze mnie przez tyle, co?
- Jasne. Nie będzie łatwo, ale jakoś wytrzymamy – Max odpowiedział pełnym ironii uśmiechem.
- No, to w porządku – Michael wzruszył ramionami. – Przekaż Isabel i Tess. Twoja „siostra” wybrała się gdzieś na zakupy z tą Marią – przewrócił oczami, nie wiadomo czy ze względu na te zakupy czy na „tą Marię” – a Tess też gdzieś wybyła, chyba z Nasedo.
- Nie podoba mi się to – Max pokręcił głową. – Nie ufam Nasedo. Wolałbym żeby Tess nie spędzała z nim tak dużo czasu. Zwłaszcza ona – dorzucił z naciskiem.
- „Ona” chyba to wie i pewnie właśnie dlatego to robi – uśmiechnął się Michael. – Stara się nie okazywać tego, ale ta sprawa z Liz strasznie ją wnerwia.
- Myślisz że o tym nie wiem? – westchnął Max. Szedł przez chwilę w milczeniu. – Ale nie powinna wykorzystywać Nasedo by się odegrać – rzucił nie patrząc na przyjaciela. – To szczwany gość, a ona jest jeszcze taka młoda ... Oby nie zrobił jej krzywdy.
- Krzywdy? Tess? – Michael zaśmiał się krótko.
- Ty go nie znasz – Max spojrzał na niego ostro. – Nie wiesz do czego jest zdolny. Zresztą, w sumie ja też tego nie wiem – wzruszył ciężko ramionami.
- Dlaczego więc go po prostu nie ... no wiesz – Michael posłał mu znaczące spojrzenie.
- Bo kompletnie nic nie wiem o „Granilith’cie” – mruknął Max. – Jak z niego korzystać, ba, nawet jak odczytać teksty w nim zawarte. Niestety, bez Nasedo to tylko zwykła książka którą można sobie postawić na półce w biblioteczce.
- No i bywa zabawny – uzupełnił Michael z kpiącym uśmiechem. – Pamiętasz jak zareagował gdy księgi nie było w miejscu wskazanym przez jaskinię?
- Zabawne? To było raczej żałosne – Max prychnął z pogardą. – Ale swoją drogą, też byłem trochę rozczarowany. Będę chyba musiał jeszcze raz skoczyć do Rzecznego Psa i sprawdzić te napisy na ścianie. Może coś przeoczyłem albo źle odczytałem? – zamyślił się.
- W każdym razie uważaj na siebie – Michael klepnął go w ramię. – Nie będzie mnie przy tobie, więc nie będę mógł chronić twojego tyłka.
- I vice-versa – Max spojrzał na niego bacznie. – Nie powiesz mi o co chodzi?
- Sprawy klanowe – mruknął Michael. – Muszę być jutro o północy w Miami.
- W Miami? – wzrok Maxa wyrażał niedowierzanie. – W życiu ci się nie uda. To jakieś, ile, 2 i pół tysiąca kilometrów? Biorąc pod uwagę że możesz jechać tylko w nocy, a im dalej na południe tym słońce później zachodzi ... Chyba że samolot? – Max spojrzał na przyjaciela pytająco.
- Już sprawdzałem – Michael potrząsnął przecząco głową. – Rano i popołudniu, a to mnie, jak rozumiesz, nie urządza. Skombinuję jakąś brykę i będę gnał na złamanie karku, licząc na łut szczęścia.
- Jasne, ukradnij samochód i pędź 200 na godzinę, wtedy na pewno zdążysz – rzucił Max z przekąsem. – Nie przejmuj się policją, dorwą cię dopiero jak będziesz spał. Nie, daj spokój – pokręcił głową. – Co innego gdybyś pojechał z kimś, kto by prowadził w czasie dnia. Ale ...
- Orientuj się! – usłyszeli nagle wesoły krzyk.
Trzeba przyznać że zareagowali błyskawicznie, choć każdy w odmienny sposób. Max uchylił się odskakując w bok. Michael odwrócił się w kierunku skąd dobiegał głos, a jego dłoń wyprysnęła do góry i złapała puszkę tuż przed tym nim uderzyła go w twarz. Niestety, ścisnął ją nieco za mocno i ciemny, spieniony płyn trysnął wprost na niego, oblewając twarz i przód koszulki. Zamrugał, z wściekłością patrząc na sprawczynie tego nieszczęścia. Które zaśmiewały się do łez.
- Widzisz, mówiłam że złapie – śmiała się Isabel.
- Ale prysznica się nie spodziewałyśmy – wtórowała jej Maria trzymając się za brzuch. – Piękny bonus, po prostu przepiękny.
Michael z mordem w oczach ruszył ku nim. Isabel wyprostowała się i rzuciła mu wyzywające spojrzenie. Maria zaś schowała się za jej plecami, skąd zerkała na zbliżającego się wampira.
- Bardzo śmieszne – wycedził powoli Michael. – Naprawdę, bardzo.
- Też tak myślę – przytaknęła mu Isabel z uśmiechem.
- Michael, daj spokój – zmitygował go Max, który pojawił się nagle u boku przyjaciela.
Michael zmierzył go czujnym wzrokiem. Max usilnie starał się zachować powagę i nie parsknąć śmiechem. Udawało mu się to raczej średnio.
- W porządku, nieważne – Michael chłodno starł strumyki pepsi spływającej mu po brodzie i strzepnął ręką w bok, posyłając brązowe krople na chodnik. – Ja się zmywam. Będę z powrotem za parę dni.
- Wyjeżdżasz gdzieś? – zdziwiła się Isabel.
- Chyba nie z powodu tego kawału? – odezwała się Maria, która wyszła już zza pleców Izabel. – To był przecież tylko żart.
- Jedzie do Miami – skrzywił się Max. – Ubzdurał sobie, że dojedzie tam przed jutrzejszą północą. Izzy, może ty mu to wybijesz z głowy?
- Jadę i nie ma dyskusji – uciął Michael. – Zaczynam żałować, że ci powiedziałem. Mogłem po prostu zostawić kartkę.
- Jedziesz do Miami? – oczy Marii rozbłysły. – Ależ ci zazdroszczę. Pojutrze odbędzie się tam koncert Nelly Furtado. Jakbym miała kasę nie wahałabym się ani chwili – rozmarzyła się - wzięłabym samochód matki i ruszyła na południe. Uwielbiam Nelly Furtado, mam jej wszystkie płyty. Niestety – powróciła do rzeczywistości ze smętną miną – nie stać mnie nawet na bilet, nie mówiąc już o benzynie.
Max uniósł brew i spojrzał na Michaela. Ten zrozumiał owo spojrzenie.
- O nie – cofnął się przestraszony unosząc rękę w proteście. – Nie ma mowy. Nawet o tym nie myśl. Nie.
- To najlepsze wyjście – Max uśmiechnął się radośnie.
A także nieco sadystycznie, co z niepokojem zauważył Michael.
- Nie, nie ma mowy – Michael uparcie kręcił głową nie przyjmując tego do wiadomości.
- Co, o co chodzi? – Maria spojrzała zdziwiona na Isabel.
- Kochanieńka – wampirzyca z nieco kpiącym uśmiechem położyła jej dłoń na ramieniu – właśnie załatwiłaś sobie sponsora biletu i paliwa.
- Co? – Maria zdezorientowana skierowała wzrok na chłopców. W jej oczach nagle pojawiły się nagle iskierki zrozumienia. Przerażona znów spojrzała na Isabel. – Co?! O nie, nie ma mowy! Nigdy w życiu! Nie!
Isabel z szerokim uśmiechem pokiwała głową. Maria spojrzała na Maxa. On również pokiwał głową, a jego uśmiech był niemal równie szeroki. Najwyraźniej on i Isabel doskonale się bawili. Michael posłał jej chmurne spojrzenie. Widać było, że jemu ten pomysł nie podobał się tak samo jak jej. Zdecydowanie obróciła się do Maxa.
- Jestem wdzięczna za propozycję – powiedziała – ale to nie jest najlepszy pomysł.
- Pierwsze mądre słowa jakie powiedziała – dorzucił Michael. – Ja jakoś sobie poradzę. Z glinami też.
- Nie będziesz kradł samochodu – powiedział powoli i cierpliwie Max. – I nie będziesz tak głupio narażał życia.
- Jakiego życia? – mruknął Michael z przekąsem.
- Jak zwał, tak zwał – Max nie spuszczał z niego wzroku. – W każdym razie nie pozwolę ci zginąć przez głupotę.
- A ty, Maria – Isabel spojrzała na niższą blondynkę – przecież naprawdę marzyłaś żeby pojechać na ten koncert. Pamiętam jak w sklepie muzycznym opowiadałaś mi o Nelly Furtado, jak uwielbiasz jej piosenki. Chcesz tracić taką okazję z jego powodu? – wskazała pogardliwie na Michaela.
- Hej – odezwał się ten urażony.
- No i to będzie okazja, żebyście się w końcu pogodzili – podsumował Max z powagą. – Wasze spory i kłótnie bywają nawet dość zabawne, ale już chyba czas żebyście przestali na siebie warczeć przy każdej okazji.
- Hej, ja nie warczę – zaprotestowała Maria z godnością.
- W porządku, jak dla mnie może być – Michael w końcu wzruszył ramionami. Jego wzrok prześlizgnął się łakomie po ciele Marii. – Może być nawet zabawnie – szyderczo oblizał wargi.
- O nie, ja z nim nie jadę – pobladła Maria znów schowała się za plecami Isabel. – Przecież on mnie ukąsi przy pierwszej nadarzającej się okazji. Albo jeszcze gorzej.
- Jeszcze gorzej? – zdziwił się Max.
- No wiesz, ona mówi o TYM – Isabel puściła do niego oko.
- Aha, o tym – rzucił Max ze zrozumieniem.
- Spoko, mam lepszy gust do panienek – skrzywił się pogardliwie Michael.
- A co to miało znaczyć?! – krzyknęła z wściekłością Maria, której jak się okazało plecy Isabel nie były już potrzebne.
Isabel westchnęła w duchu.
- Przestańcie, oboje – uciszył ich Max. – Michael cię nie Ukąsi, masz na to moje słowo. Prawda, Michael?
Michael mruknął coś niezobowiązująco pod nosem.
- Michael, chcę żebyś dał mi swoje słowo, że tego nie zrobisz – ton głosu Maxa sprawił, że powiało chłodem.
Michael spojrzał na niego zimno (choć nie aż tak zimno), milcząc przez chwilę.
- W porządku, masz moje słowo, że w czasie tej wycieczki nic jej z mojej strony nie grozi – odezwał się w końcu. – Zadowolony?
- Tak – Max skinął głową. Skierował wzrok na Marię. – Nie masz się więc czego bać. Można o nim wiele powiedzieć, ale dotrzymuje danego słowa.
- To raczej ja się powinienem bać – rzucił Michael zerkając na Marię. – Gotowa mnie upiec żywcem bo powiem coś co jej się nie spodoba.
- To nie mów nic takiego – doradziła mu Isabel ze słodyczą w głosie.
- Maria? – Max spojrzał na dziewczynę.
- Oj, no przecież nic mu nie zrobię – wzruszyła ramionami, choć w jej wzroku wciąż czaił się niepokój. – Za kogo mnie macie? Jeśli on mnie nie skrzywdzi to i z mojej strony nie ma się czego obawiać.
- Więc postanowione – Max pokiwał głową.
Michael i Maria spojrzeli na siebie nieufnie. I jakby z pewnym zaskoczeniem. Właściwie nawet się nie zorientowali kiedy stanęło na tym że pojadą razem. Maria zachodziła w głowę kiedy ona się dała na to namówić. Przysięgłaby, że jeszcze przed chwilą była temu kategorycznie przeciwna. Michael miał dość podobne odczucia. Wprawdzie to on pierwszy powiedział że może się zgodzić na jazdę z nią, lecz nie przypuszczał że ona na coś takiego kiedykolwiek przystanie.
- No dobra, to jedźmy – mruknął nie patrząc na swą nową towarzyszkę podróży. – Nie ma co zwlekać.
- Zaraz, muszę się przygotować – Maria rozejrzała się po pozostałej trójce. – Nie mogę od tak z biegu wyjechać. Muszę wziąć trochę ubrań.
- Zaczyna się – Michael przewrócił oczami. – Wystarczy ci to co masz na sobie. Nie mamy ...
- Chyba żartujesz! – przerwały mu równocześnie Maria i Isabel, unosząc wysoko brwi.
- I tak musicie do iść do niej po samochód – zwrócił mu uwagę Max. – No i pamiętaj że będziesz jechał w dzień, też musisz wziąć co nieco.
- Racja – Michael niechętnie skinął głową. – Niech będzie 10 minut.
- Godzina – stwierdziła kategorycznie Isabel patrząc na niego groźnie.
Michael westchnął ciężko unosząc oczy ku nocnemu niebu, przysłoniętemu granatowymi chmurami.
- Jesteś pewien? – spytała Kathleen Topolsky.
Jej spojrzenie nie oderwało się od czwórki pogrążonych w rozmowie nastolatków, z których tylko jedno było nim tak naprawdę.
- Tak – odpowiedział Jim Valenti ze znudzeniem w głosie. – Znam ją. Nazywa się Maria DeLuca. Chodziłem do szkoły z jej matką.
- To jeszcze nic nie znaczy – Topolsky zmarszczyła brwi. - Mogli ją Przemienić niedawno.
- Widziałem ją w pełnym słońcu nie dalej jak dwa dni temu. Wystarczy? – rzucił zgryźliwie.
- W porządku, nie denerwuj się tak – wzruszyła ramionami wreszcie poświęcając mu spojrzenie. Jedno. – Więc mamy tu trójkę z nich. Coś ostatnio trudno zastać ich wszystkich razem.
- Wiadomo już coś o tamtym gościu? – policjant z pozorną lekkością obserwował Maxa, Michaela i Isabel, lecz jego oczy zauważały każdy szczegół. – Wiesz o którym.
- Niewiele – zmarszczyła lekko brwi. – Nazywają go „Nasedo”, nie wiemy czy to imię czy nazwisko. Na pewno nie jest jednym z nich, choć możliwe że już wcześniej go znali. Przyleciał do miasta dwa tygodnie temu, na liście pasażerów widnieje jako John Smith – wydęła wargi w lekkim grymasie. – Pod takim samym nazwiskiem wynajął pokój w hotelu. Nie mamy go w naszych kartotekach, choć moi ludzie wciąż szukają. Hej, zgadnij skąd przyleciał?
- Skąd mam wiedzieć? Z Transylwanii?
- Niezły strzał – roześmiała się. – Nie. Washington D.C.
- Przyleciał ze stolicy? – Valenti otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. – A wiesz, nie wiem dlaczego, ale to nawet ma jakiś sens.
- No no, nie zapędzaj się tak – pogroziła mu żartobliwie – bo wpadniesz w paranoję. Skoro rząd płaci za naszą walkę z wampirami, twoje podejrzenia są nieco przedwczesne.
- A skąd wiesz co podejrzewam? – rzucił zaczepnie.
- Bo pomyślałam o tym samym gdy to usłyszałam – mruknęła trącając go żartobliwie łokciem. – Ale to chyba tylko przypadek. Patrz, odchodzą. Śledzimy ich dalej? – dziewczyny które śledzili najwyraźniej się gdzieś wybierały w towarzystwie dwójki chłopaków-wampirów.
- Nie, raczej nie ma sensu – odparł Jim patrząc jak obserwowana czwórka rusza w swoją stronę. – Wiemy, że nasze wampirki zawsze spędzają dzień w tym samym miejscu. Tam ich dopadniemy. Lepiej się wyspać przed jutrem. Zdenerwowana? – spojrzał na nią uważnie.
- To raczej ja powinnam zapytać ciebie – uśmiechnęła się. – To twoja pierwsza taka akcja przeciwko Pijawkom. Spokojnie – położyła mu rękę na ramieniu. – Moi ludzie są już na swoich miejscach. Wszystko pójdzie gładko.
- Nie denerwuję się – mruknął.
- Jasne – roześmiała się.
Spojrzał na nią z rozdrażnieniem, lecz zaraz sam się uśmiechnął. No dobra, denerwował się, ale nie bardziej niż przed innymi akcjami policyjnymi. Może teraz zimny ucisk w żołądku był nieco mocniejszy. Tylko trochę. Do ryzykowania życia już się przyzwyczaił. Ale to z czym jutro się zmierzą ... to było coś innego. Zacisnął wargi przeklinając w duchu. Był gliniarzem. A jutro zrobi to co do niego należy. Będzie chronił i służył. I rozwali cztery wampiry, czyniąc w ten sposób świat nieco bezpieczniejszym miejscem.
W ostatnim odcinku: Max, Michael, Isabel i Tess (wampiry) spotkali się z Liz i Marią (ludzie) na "wieczorku zapoznawczym".
- Widzisz? – Liz spojrzała na przyjaciółkę dostawiając krzesła przy stoliku przy którym wcześniej siedzieli. – Wieczór się skończył, a my wciąż żyjemy.
- Zauważyłam, zauważyłam – Maria pokiwała głową. - Mimo wszystko cieszę się, że już po wszystkim.
- Szczerze mówiąc ja też – westchnęła Liz. – Nie mówiłam ci, ale strasznie się denerwowałam przed tym spotkaniem.
- Ty? Naprawdę? – Maria spojrzała na nią zaskoczona. – A sprawiałaś wrażenie całkowicie spokojnej.
A może nie zwracałam uwagi na nic poza własnym lękiem – zadała sobie pytanie czując nagle wyrzuty sumienia. Przecież znała Liz lepiej niż siebie samą. Powinna była to zauważyć.
- Cóż, pomogło mi to, że musiałam uspokajać ciebie – Liz mrugnęła do niej. – Nie musiałam myśleć o tym co sama czuję.
- Zawsze do usług – mruknęła Maria niewyraźnie. – I co myślisz o przyjaciołach swego ukochanego?
- On nie jest moim ukochanym – zaprotestowała Liz. – No ... może trochę.
- Trochę ukochanym? – Maria roześmiała się przyjaźnie. – Daj spokój, dziewczyno, wpadłaś po uszy.
Liz westchnęła.
- Chyba masz rację – powiedziała z nieszczęśliwą miną. – Co ja mówię, na pewno masz rację. Ale boję się tego. Mam przeczucie, że wyniknie z tego coś złego. Z tego kim jest on, a kim jestem ja. W dodatku znam go tak krótko ... ale wiem że go kocham. I nic nie mogę na to poradzić.
- Och, Liz – Maria podeszła do niej i objęła ją. – Jesteś za dużą pesymistką. Masz 16 lat i jesteś zakochana. Ciesz się tym. Więc twój ukochany nie jest typowym chłopakiem. I co z tego? Kochasz go, a on kocha ciebie. To wszystko co się liczy.
- Kocha mnie, prawda? – spytała Liz z niepewnością. – Wiem, sam mi to powiedział, ale boję się ... boję się, że nagle powie, że się pomylił, że tak naprawdę nic do mnie nie czuje.
- Ty głupolu – zesforowała ją Maria pukając ją w głowę. – Przecież na pierwszy rzut oka widać co on do ciebie czuje. Uwierz mi, wpadł tak samo jak ty, albo i jeszcze gorzej.
- Dziękuję – Liz uścisnęła przyjaciółkę.
Zgasiły światło, założyły kurtki i wyszły z kawiarni. Liz mieszkała trzy budynki dalej, ruszyły w tamtą stronę.
- Alex nas szukał z jakiegoś konkretnego powodu? – spytała Liz w czasie drogi.
- Nie, martwił się tylko. Stwierdził, że ostatnio trochę dziwnie się zachowujemy, ale chyba zwalił winę za to na tamten napad. Takie przynajmniej odniosłam wrażenie.
- Nie wiem czy na dłuższą metę uda nam się go oszukiwać – Liz przygryzła wargę w zmartwieniu. - Jest naszym przyjacielem od przedszkola. Zbyt dobrze nas zna. Spytałam nawet Maxa na osobności, czy nie moglibyśmy go wtajemniczyć, ale kategorycznie odmówił.
- Nie mogę mu się dziwić – westchnęła Maria. – Oni wszyscy już przez nas czują się zagrożeni. Ale i tak podle się czułam okłamując Alexa. Pytał skąd znamy naszych gości. Chyba szczególnie był zainteresowany Isabel – uśmiechnęła się.
- I co mu powiedziałaś?
- Że ty i Max poznaliście się na dyskotece i prawdopodobnie będziecie się spotykać – Maria wzruszyła ramionami. – I że akurat dzisiaj wpadli razem z nim jego przyjaciele.
- Więc w gruncie rzeczy powiedziałaś prawdę – rzuciła Liz.
- Może i tak - Maria nie była przekonana.
Przystanęły przed domem Liz.
- To do jutra – rzuciła Maria.
- Do jutra – odpowiedziała Liz. – I Maria ... dzięki.
- Za co? - zdziwiła się jej przyjaciółka.
- Że byłaś dzisiaj ze mną – Liz uśmiechnęła się. – Chyba nie przetrzymałabym tego wieczoru bez ciebie. To znaczy, oni byli całkiem mili, ale ... rozumiesz mnie?
- Jasne – Maria położyła jej rękę na ramieniu. – Dalej, spływaj do domu zanim twoi rodzice nie zaczną wydzwaniać po pogotowiach.
Patrzyła jeszcze chwilę jak Liz znika w budynku, po czym westchnęła i ruszyła w stronę swojego domu. Miała do przejścia tylko kilka przecznic, a na ulicach o tej porze ruch wciąż był duży, ale mimo to kilka razy poczuła nieprzyjemny dreszcz na karku. Rozejrzała się niespokojnie. To tylko moja wyobraźnia – skarciła się w duchu. Mimo to odetchnęła z ulgą, gdy w końcu zamknęła za sobą drzwi.
- Hej, Maria – Liz dogoniła przyjaciółkę. - Wpadniesz dzisiaj? Alex wypożyczył jakiś film, może obejrzymy go w trójkę?
- Uch, dziś nie mogę. Idę z Isabel na zakupy.
- Widzę, że się zaprzyjaźniłyście - Liz pokiwała z uśmiechem głową. - Co się stało z tą roztrzęsioną dziewczyną, która podskakiwała na każdą wzmiankę o Czechosłowakach?
- Wcale nie podskakiwałam – oburzyła się Maria. – No dobra, może i byłam trochę nerwowa. Ale okazali się w porządku. Nawet z tą Tess da się pogadać. Tylko jedno z nich jest całkiem do niczego – zmarszczyła brwi z irytacją.
- Czy muszę pytać kto to taki? – Liz roześmiała się. – Więc Michael nadal załazi ci za skórę?
- Ten facet po prostu nie da się lubić – Maria westchnęła. – A próbowałam, możesz mi wierzyć. On jest po prostu ... beznadziejny.
- No, nie wiem – zastanowiła się Liz. - Wiesz, to nawet dziwne. Kiedy ciebie nie ma, też bywa wrednawy, ale ogólnie jest do życia. Nawet Alex, jak spotkał się z nim raz czy dwa, stwierdził że jest w porządku. Dziwny, ale w porządku.
- Więc to moja wina? – zaperzyła się Maria. – No przepraszam bardzo, ale chyba słyszałaś co mi powiedział przedwczoraj.
- Masz na myśli ten tekst o blondynkach, za który oberwał w ucho od Isabel? – Liz parsknęła śmiechem. – O tak, pamiętam.
- A przecież go nie sprowokowałam. Nawet się do niego nie odezwałam.
- Przynajmniej zanim to powiedział – uzupełniła Liz.
- No przecież musiałam jakoś zareagować – Maria zacisnęła wargi. – Nie jestem Isabel, więc nie mogłam go po prostu walnąć. Zresztą to Czechosłowak, nie poczułby nawet mojego ciosu.
- Więc musiałaś się odgryźć.
- Jasne że musiałam – Maria uśmiechnęła się do wspomnień. – Widziałaś jego minę? I to rozbiegane spojrzenie? Biedny chłopak tak bardzo chciał znaleźć jakąś ciętą odpowiedź – roześmiała się mściwie. - Tak bardzo się starał. I nic, kompletna pustka.
- Dziewczyno, jesteś złaaa – Liz przewróciła oczami i roześmiały się obie. – Dobra – Liz westchnęła gdy już przestały chichotać – obejrzymy film sami. Alex ostatnio narzekał, że w ogóle nie mamy dla niego czasu i nie da się z nami o niczym pogadać. W sumie ma trochę racji. Zaniedbałyśmy go ostatnimi czasy.
- Trudno się gada z najlepszym przyjacielem nie mogąc mu powiedzieć – Maria ponuro spojrzała pod nogi.
- To niesprawiedliwe – zirytowała się Liz. – Przecież on dotrzymałby tajemnicy. Znamy go od dzieciństwa. Muszę poważnie porozmawiać z naszymi Czechosłowakami.
- Daj spokój – Maria wzruszyła ramionami. – To i tak nic nie da. Zresztą w sumie trudno im się dziwić. Dużo ryzykują.
- Wszyscy ryzykujemy – Liz spojrzała na nią gniewnie. – Może nie? Na litość boską, w końcu to wa... Czechosłowacy – w ostatniej chwili zmieniła zakazane słowo na słowo-hasło. – Rozumiem konieczność zachowania tajemnicy, ale ... to przecież Alex.
- Ciekawe czy jego stosunek do Isabel by się zmienił gdyby wiedział – Maria uśmiechnęła się psotnie.
- Nie sądzę – Liz roześmiała się. – Na to chyba nie pomogłoby nawet gdyby się okazało, że Izzy jest w rzeczywistości mężczyzną..
- Słowo daję, facet przepadł – Maria machnęła ręką kręcąc głową.
- I chyba dobrze o tym wie – dorzuciła Liz.
- Czego chcesz, gościu?
Kiedy szczupła sylwetka pojawiła się nagle przed nim nie wiadomo skąd, Tom Busey nie poczuł strachu. 196 cm wzrostu i 112 kilo żywej wagi sprawiało, że Tom bał się mało kogo. Pracował na siłowni, gdzie był instruktorem. Jego ciało owijały potężne mięśnie wzmacniane regularnym treningiem. Teraz też, mimo że stał w ciemnym zaułku przed postacią która wyłoniła się dosłownie znikąd, nie odczuwał lęku. Co najwyżej irytację. Chłopak wprawdzie nie wyglądał na chuchro, jednak Tom był pewien że potrafiłby go złamać jak zapałkę. Dopóki nie spojrzał w jego oczy. Wtedy rzeczywiście poczuł dreszcz schodzący w dół jego kręgosłupa. Zły na siebie, że drży przed tym gościem jak jakaś panienka, napiął mięśnie.
- Masz jakiś problem, koleś? – warknął.
- Nie – głos tamtego był jakby znudzony, choć słychać w nim też było pewien smutek. – Żadnego problemu.
Tom nie widział jak chłopak do niego doskoczył. Mrugnął tylko, a on był już tuż przy nim. Pięść Busey’a wytrysnęła niemal instynktownie w prawym sierpowym, który jednak nigdy nie dotarła celu. Przeciwnik zablokował ją leniwie lewym przedramieniem, właściwie bez wysiłku. Jego prawa dłoń zacisnęła się na gardle Toma, odrywając jego ciało od ziemi i przyciskając go do ceglanej ściany. Spojrzenie Toma miotało się szaleńczo na wszystkie strony, stopy drgały nerwowo próbując dosięgnąć ziemi. Napastnik bez trudu trzymał ponad stukilowe cielsko na wyciągniętej ręce, przygniatając je do ściany. Tom czuł jak strach zacisnął jego wnętrzności w lodowatej pętli bezrozumnego przerażenia. Zakwilił cicho. Trzymający go chłopak nieco poluźnił uścisk, opuszczając Toma na ziemię, wciąż jednak przyciskając go do ściany. Następnie szybkim ruchem zbliżył jego szyję do swych ust. Busey poczuł ostry ból. A potem nie czuł już nic.
Max odwrócił się gwałtownie. Michael stojący u wejścia do zaułka skinął mu głową. Max spojrzał po raz ostatni na swą ofiarę i położył ją ostrożnie na stercie kartonów. Sprawdził przy okazji jej szyję. Tak, ślady po zębach już zaczęły się goić. Dotknął czoła mężczyzny i zakończył narzucanie sugestii. Wstał i spojrzał pytająco na Michaela. Twarz jego przyjaciela zdradzała, iż miał on coś ważnego do przekazania. Max wzdychając w duchu ruszył w jego kierunku.
- Udane polowanie? – spytał obojętnie Michael, gdy szli ulicą.
- Normalne – Max wzruszył ramionami.
- Taa – Michael pokiwał głową patrząc przed siebie.
Ten nic nie znaczący wstęp służył oczywiście tylko rozpoczęciu rozmowy. Max cierpliwie czekał aż jego przyjaciel powie co mu leży na sercu.
- Dostałem wiadomość – rzucił w końcu ponuro Michael. – Muszę wyjechać.
- O – Max milczał przez chwilę zaskoczony. – Na długo?
- Nie sądzę. Dwie noce, może trzy – Michael spojrzał na niego drwiąco. – Poradzicie sobie chyba jakoś beze mnie przez tyle, co?
- Jasne. Nie będzie łatwo, ale jakoś wytrzymamy – Max odpowiedział pełnym ironii uśmiechem.
- No, to w porządku – Michael wzruszył ramionami. – Przekaż Isabel i Tess. Twoja „siostra” wybrała się gdzieś na zakupy z tą Marią – przewrócił oczami, nie wiadomo czy ze względu na te zakupy czy na „tą Marię” – a Tess też gdzieś wybyła, chyba z Nasedo.
- Nie podoba mi się to – Max pokręcił głową. – Nie ufam Nasedo. Wolałbym żeby Tess nie spędzała z nim tak dużo czasu. Zwłaszcza ona – dorzucił z naciskiem.
- „Ona” chyba to wie i pewnie właśnie dlatego to robi – uśmiechnął się Michael. – Stara się nie okazywać tego, ale ta sprawa z Liz strasznie ją wnerwia.
- Myślisz że o tym nie wiem? – westchnął Max. Szedł przez chwilę w milczeniu. – Ale nie powinna wykorzystywać Nasedo by się odegrać – rzucił nie patrząc na przyjaciela. – To szczwany gość, a ona jest jeszcze taka młoda ... Oby nie zrobił jej krzywdy.
- Krzywdy? Tess? – Michael zaśmiał się krótko.
- Ty go nie znasz – Max spojrzał na niego ostro. – Nie wiesz do czego jest zdolny. Zresztą, w sumie ja też tego nie wiem – wzruszył ciężko ramionami.
- Dlaczego więc go po prostu nie ... no wiesz – Michael posłał mu znaczące spojrzenie.
- Bo kompletnie nic nie wiem o „Granilith’cie” – mruknął Max. – Jak z niego korzystać, ba, nawet jak odczytać teksty w nim zawarte. Niestety, bez Nasedo to tylko zwykła książka którą można sobie postawić na półce w biblioteczce.
- No i bywa zabawny – uzupełnił Michael z kpiącym uśmiechem. – Pamiętasz jak zareagował gdy księgi nie było w miejscu wskazanym przez jaskinię?
- Zabawne? To było raczej żałosne – Max prychnął z pogardą. – Ale swoją drogą, też byłem trochę rozczarowany. Będę chyba musiał jeszcze raz skoczyć do Rzecznego Psa i sprawdzić te napisy na ścianie. Może coś przeoczyłem albo źle odczytałem? – zamyślił się.
- W każdym razie uważaj na siebie – Michael klepnął go w ramię. – Nie będzie mnie przy tobie, więc nie będę mógł chronić twojego tyłka.
- I vice-versa – Max spojrzał na niego bacznie. – Nie powiesz mi o co chodzi?
- Sprawy klanowe – mruknął Michael. – Muszę być jutro o północy w Miami.
- W Miami? – wzrok Maxa wyrażał niedowierzanie. – W życiu ci się nie uda. To jakieś, ile, 2 i pół tysiąca kilometrów? Biorąc pod uwagę że możesz jechać tylko w nocy, a im dalej na południe tym słońce później zachodzi ... Chyba że samolot? – Max spojrzał na przyjaciela pytająco.
- Już sprawdzałem – Michael potrząsnął przecząco głową. – Rano i popołudniu, a to mnie, jak rozumiesz, nie urządza. Skombinuję jakąś brykę i będę gnał na złamanie karku, licząc na łut szczęścia.
- Jasne, ukradnij samochód i pędź 200 na godzinę, wtedy na pewno zdążysz – rzucił Max z przekąsem. – Nie przejmuj się policją, dorwą cię dopiero jak będziesz spał. Nie, daj spokój – pokręcił głową. – Co innego gdybyś pojechał z kimś, kto by prowadził w czasie dnia. Ale ...
- Orientuj się! – usłyszeli nagle wesoły krzyk.
Trzeba przyznać że zareagowali błyskawicznie, choć każdy w odmienny sposób. Max uchylił się odskakując w bok. Michael odwrócił się w kierunku skąd dobiegał głos, a jego dłoń wyprysnęła do góry i złapała puszkę tuż przed tym nim uderzyła go w twarz. Niestety, ścisnął ją nieco za mocno i ciemny, spieniony płyn trysnął wprost na niego, oblewając twarz i przód koszulki. Zamrugał, z wściekłością patrząc na sprawczynie tego nieszczęścia. Które zaśmiewały się do łez.
- Widzisz, mówiłam że złapie – śmiała się Isabel.
- Ale prysznica się nie spodziewałyśmy – wtórowała jej Maria trzymając się za brzuch. – Piękny bonus, po prostu przepiękny.
Michael z mordem w oczach ruszył ku nim. Isabel wyprostowała się i rzuciła mu wyzywające spojrzenie. Maria zaś schowała się za jej plecami, skąd zerkała na zbliżającego się wampira.
- Bardzo śmieszne – wycedził powoli Michael. – Naprawdę, bardzo.
- Też tak myślę – przytaknęła mu Isabel z uśmiechem.
- Michael, daj spokój – zmitygował go Max, który pojawił się nagle u boku przyjaciela.
Michael zmierzył go czujnym wzrokiem. Max usilnie starał się zachować powagę i nie parsknąć śmiechem. Udawało mu się to raczej średnio.
- W porządku, nieważne – Michael chłodno starł strumyki pepsi spływającej mu po brodzie i strzepnął ręką w bok, posyłając brązowe krople na chodnik. – Ja się zmywam. Będę z powrotem za parę dni.
- Wyjeżdżasz gdzieś? – zdziwiła się Isabel.
- Chyba nie z powodu tego kawału? – odezwała się Maria, która wyszła już zza pleców Izabel. – To był przecież tylko żart.
- Jedzie do Miami – skrzywił się Max. – Ubzdurał sobie, że dojedzie tam przed jutrzejszą północą. Izzy, może ty mu to wybijesz z głowy?
- Jadę i nie ma dyskusji – uciął Michael. – Zaczynam żałować, że ci powiedziałem. Mogłem po prostu zostawić kartkę.
- Jedziesz do Miami? – oczy Marii rozbłysły. – Ależ ci zazdroszczę. Pojutrze odbędzie się tam koncert Nelly Furtado. Jakbym miała kasę nie wahałabym się ani chwili – rozmarzyła się - wzięłabym samochód matki i ruszyła na południe. Uwielbiam Nelly Furtado, mam jej wszystkie płyty. Niestety – powróciła do rzeczywistości ze smętną miną – nie stać mnie nawet na bilet, nie mówiąc już o benzynie.
Max uniósł brew i spojrzał na Michaela. Ten zrozumiał owo spojrzenie.
- O nie – cofnął się przestraszony unosząc rękę w proteście. – Nie ma mowy. Nawet o tym nie myśl. Nie.
- To najlepsze wyjście – Max uśmiechnął się radośnie.
A także nieco sadystycznie, co z niepokojem zauważył Michael.
- Nie, nie ma mowy – Michael uparcie kręcił głową nie przyjmując tego do wiadomości.
- Co, o co chodzi? – Maria spojrzała zdziwiona na Isabel.
- Kochanieńka – wampirzyca z nieco kpiącym uśmiechem położyła jej dłoń na ramieniu – właśnie załatwiłaś sobie sponsora biletu i paliwa.
- Co? – Maria zdezorientowana skierowała wzrok na chłopców. W jej oczach nagle pojawiły się nagle iskierki zrozumienia. Przerażona znów spojrzała na Isabel. – Co?! O nie, nie ma mowy! Nigdy w życiu! Nie!
Isabel z szerokim uśmiechem pokiwała głową. Maria spojrzała na Maxa. On również pokiwał głową, a jego uśmiech był niemal równie szeroki. Najwyraźniej on i Isabel doskonale się bawili. Michael posłał jej chmurne spojrzenie. Widać było, że jemu ten pomysł nie podobał się tak samo jak jej. Zdecydowanie obróciła się do Maxa.
- Jestem wdzięczna za propozycję – powiedziała – ale to nie jest najlepszy pomysł.
- Pierwsze mądre słowa jakie powiedziała – dorzucił Michael. – Ja jakoś sobie poradzę. Z glinami też.
- Nie będziesz kradł samochodu – powiedział powoli i cierpliwie Max. – I nie będziesz tak głupio narażał życia.
- Jakiego życia? – mruknął Michael z przekąsem.
- Jak zwał, tak zwał – Max nie spuszczał z niego wzroku. – W każdym razie nie pozwolę ci zginąć przez głupotę.
- A ty, Maria – Isabel spojrzała na niższą blondynkę – przecież naprawdę marzyłaś żeby pojechać na ten koncert. Pamiętam jak w sklepie muzycznym opowiadałaś mi o Nelly Furtado, jak uwielbiasz jej piosenki. Chcesz tracić taką okazję z jego powodu? – wskazała pogardliwie na Michaela.
- Hej – odezwał się ten urażony.
- No i to będzie okazja, żebyście się w końcu pogodzili – podsumował Max z powagą. – Wasze spory i kłótnie bywają nawet dość zabawne, ale już chyba czas żebyście przestali na siebie warczeć przy każdej okazji.
- Hej, ja nie warczę – zaprotestowała Maria z godnością.
- W porządku, jak dla mnie może być – Michael w końcu wzruszył ramionami. Jego wzrok prześlizgnął się łakomie po ciele Marii. – Może być nawet zabawnie – szyderczo oblizał wargi.
- O nie, ja z nim nie jadę – pobladła Maria znów schowała się za plecami Isabel. – Przecież on mnie ukąsi przy pierwszej nadarzającej się okazji. Albo jeszcze gorzej.
- Jeszcze gorzej? – zdziwił się Max.
- No wiesz, ona mówi o TYM – Isabel puściła do niego oko.
- Aha, o tym – rzucił Max ze zrozumieniem.
- Spoko, mam lepszy gust do panienek – skrzywił się pogardliwie Michael.
- A co to miało znaczyć?! – krzyknęła z wściekłością Maria, której jak się okazało plecy Isabel nie były już potrzebne.
Isabel westchnęła w duchu.
- Przestańcie, oboje – uciszył ich Max. – Michael cię nie Ukąsi, masz na to moje słowo. Prawda, Michael?
Michael mruknął coś niezobowiązująco pod nosem.
- Michael, chcę żebyś dał mi swoje słowo, że tego nie zrobisz – ton głosu Maxa sprawił, że powiało chłodem.
Michael spojrzał na niego zimno (choć nie aż tak zimno), milcząc przez chwilę.
- W porządku, masz moje słowo, że w czasie tej wycieczki nic jej z mojej strony nie grozi – odezwał się w końcu. – Zadowolony?
- Tak – Max skinął głową. Skierował wzrok na Marię. – Nie masz się więc czego bać. Można o nim wiele powiedzieć, ale dotrzymuje danego słowa.
- To raczej ja się powinienem bać – rzucił Michael zerkając na Marię. – Gotowa mnie upiec żywcem bo powiem coś co jej się nie spodoba.
- To nie mów nic takiego – doradziła mu Isabel ze słodyczą w głosie.
- Maria? – Max spojrzał na dziewczynę.
- Oj, no przecież nic mu nie zrobię – wzruszyła ramionami, choć w jej wzroku wciąż czaił się niepokój. – Za kogo mnie macie? Jeśli on mnie nie skrzywdzi to i z mojej strony nie ma się czego obawiać.
- Więc postanowione – Max pokiwał głową.
Michael i Maria spojrzeli na siebie nieufnie. I jakby z pewnym zaskoczeniem. Właściwie nawet się nie zorientowali kiedy stanęło na tym że pojadą razem. Maria zachodziła w głowę kiedy ona się dała na to namówić. Przysięgłaby, że jeszcze przed chwilą była temu kategorycznie przeciwna. Michael miał dość podobne odczucia. Wprawdzie to on pierwszy powiedział że może się zgodzić na jazdę z nią, lecz nie przypuszczał że ona na coś takiego kiedykolwiek przystanie.
- No dobra, to jedźmy – mruknął nie patrząc na swą nową towarzyszkę podróży. – Nie ma co zwlekać.
- Zaraz, muszę się przygotować – Maria rozejrzała się po pozostałej trójce. – Nie mogę od tak z biegu wyjechać. Muszę wziąć trochę ubrań.
- Zaczyna się – Michael przewrócił oczami. – Wystarczy ci to co masz na sobie. Nie mamy ...
- Chyba żartujesz! – przerwały mu równocześnie Maria i Isabel, unosząc wysoko brwi.
- I tak musicie do iść do niej po samochód – zwrócił mu uwagę Max. – No i pamiętaj że będziesz jechał w dzień, też musisz wziąć co nieco.
- Racja – Michael niechętnie skinął głową. – Niech będzie 10 minut.
- Godzina – stwierdziła kategorycznie Isabel patrząc na niego groźnie.
Michael westchnął ciężko unosząc oczy ku nocnemu niebu, przysłoniętemu granatowymi chmurami.
- Jesteś pewien? – spytała Kathleen Topolsky.
Jej spojrzenie nie oderwało się od czwórki pogrążonych w rozmowie nastolatków, z których tylko jedno było nim tak naprawdę.
- Tak – odpowiedział Jim Valenti ze znudzeniem w głosie. – Znam ją. Nazywa się Maria DeLuca. Chodziłem do szkoły z jej matką.
- To jeszcze nic nie znaczy – Topolsky zmarszczyła brwi. - Mogli ją Przemienić niedawno.
- Widziałem ją w pełnym słońcu nie dalej jak dwa dni temu. Wystarczy? – rzucił zgryźliwie.
- W porządku, nie denerwuj się tak – wzruszyła ramionami wreszcie poświęcając mu spojrzenie. Jedno. – Więc mamy tu trójkę z nich. Coś ostatnio trudno zastać ich wszystkich razem.
- Wiadomo już coś o tamtym gościu? – policjant z pozorną lekkością obserwował Maxa, Michaela i Isabel, lecz jego oczy zauważały każdy szczegół. – Wiesz o którym.
- Niewiele – zmarszczyła lekko brwi. – Nazywają go „Nasedo”, nie wiemy czy to imię czy nazwisko. Na pewno nie jest jednym z nich, choć możliwe że już wcześniej go znali. Przyleciał do miasta dwa tygodnie temu, na liście pasażerów widnieje jako John Smith – wydęła wargi w lekkim grymasie. – Pod takim samym nazwiskiem wynajął pokój w hotelu. Nie mamy go w naszych kartotekach, choć moi ludzie wciąż szukają. Hej, zgadnij skąd przyleciał?
- Skąd mam wiedzieć? Z Transylwanii?
- Niezły strzał – roześmiała się. – Nie. Washington D.C.
- Przyleciał ze stolicy? – Valenti otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. – A wiesz, nie wiem dlaczego, ale to nawet ma jakiś sens.
- No no, nie zapędzaj się tak – pogroziła mu żartobliwie – bo wpadniesz w paranoję. Skoro rząd płaci za naszą walkę z wampirami, twoje podejrzenia są nieco przedwczesne.
- A skąd wiesz co podejrzewam? – rzucił zaczepnie.
- Bo pomyślałam o tym samym gdy to usłyszałam – mruknęła trącając go żartobliwie łokciem. – Ale to chyba tylko przypadek. Patrz, odchodzą. Śledzimy ich dalej? – dziewczyny które śledzili najwyraźniej się gdzieś wybierały w towarzystwie dwójki chłopaków-wampirów.
- Nie, raczej nie ma sensu – odparł Jim patrząc jak obserwowana czwórka rusza w swoją stronę. – Wiemy, że nasze wampirki zawsze spędzają dzień w tym samym miejscu. Tam ich dopadniemy. Lepiej się wyspać przed jutrem. Zdenerwowana? – spojrzał na nią uważnie.
- To raczej ja powinnam zapytać ciebie – uśmiechnęła się. – To twoja pierwsza taka akcja przeciwko Pijawkom. Spokojnie – położyła mu rękę na ramieniu. – Moi ludzie są już na swoich miejscach. Wszystko pójdzie gładko.
- Nie denerwuję się – mruknął.
- Jasne – roześmiała się.
Spojrzał na nią z rozdrażnieniem, lecz zaraz sam się uśmiechnął. No dobra, denerwował się, ale nie bardziej niż przed innymi akcjami policyjnymi. Może teraz zimny ucisk w żołądku był nieco mocniejszy. Tylko trochę. Do ryzykowania życia już się przyzwyczaił. Ale to z czym jutro się zmierzą ... to było coś innego. Zacisnął wargi przeklinając w duchu. Był gliniarzem. A jutro zrobi to co do niego należy. Będzie chronił i służył. I rozwali cztery wampiry, czyniąc w ten sposób świat nieco bezpieczniejszym miejscem.
"Please, God, make everyone die. Amen."
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Wieczorny pacierz Scratch'a ("PvP")
Wchodziłam tutaj z bijącym sercem, wiedziałam, że nowy post musi coś znaczyć. I bingo, jest kolejna część Łaknienia. Też myślałam, że się nie doczekam, bo to jedna z moich ulubionych serii nieroswelowskich-roswelowskich serii Graalion, dzięki
Jam jest kielich bez dna. Jam jest śmierć bez grobu. Jam jest imię bez imienia.
Graalion, gwiazdeczko Nie, nie bój się, zwyczajnie mi odwala, przejdzie mi (chyba). Zapomniałam, jak w kulturalny sposób wyrazić mój zachwyt dla kolejnej części Łaknienia.
Czy zauważyłeś może, że ten tytuł może być... wieloznaczny? I że w pewnym sensie możesz nawet sam kopać sobie dołek ? Łaknienie na więcej, łaknienie na następne, to nie jest chęć, to coś więcej...
Czy zauważyłeś może, że ten tytuł może być... wieloznaczny? I że w pewnym sensie możesz nawet sam kopać sobie dołek ? Łaknienie na więcej, łaknienie na następne, to nie jest chęć, to coś więcej...
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 61 guests