Graalion wrote:Z punktu widzenia religii katolickiej, mieszkanie razem przed ślubem nie jest grzechem, pod warunkiem zachowania czystości seksualnej.
Skoro nie wierzysz mi, to może fragment z podręcznika teologii moralnej:
ks. Olejnik wrote:Przeciwne miłości bliźniego jest również zgorszenie, które stanowi jakby odwrotność upomnienia braterskiego. Upomnienie bowiem zmierza wprost do poprawy bliźniego, natomiast zgorszenie wciąga go do grzechu. Źródłem zgorszenia są słowa, czyny lub sposób zachowania się bliźniego. Nie jest to oczywiście przyczyna grzechu, bo tym może być tylko zła woła ludzka. Jest to jednak okazja, zachęta do zła, co może sprowadzić upadek moralny. Zgorszenie się daje lub zgorszeniu się ulega. W pierwszym wypadku chodzi o czynność gorszenia, czyli zgorszenie czynne (dawane), w drugim zaś — o gorszenie się, obniżenie swego poziomu moralnego, czyli zgorszenie bierne (odebrane).
Im ktoś jest bardziej podatny na wpływ zewnętrzny, im mniej samodzielny w myśleniu i działaniu, tym bardziej ulega złym przykładom. Nie ma jednak ludzi, którzy by byli tak odporni na zły wpływ otoczenia, aby nie podlegać w ogóle idącemu stamtąd, szczególnie długotrwałemu, zgorszeniu. Fakt zgorszenia rozpatrywany od strony tego, który je daje, w różnym stopniu angażuje, a więc w konsekwencji niejednakowo obciąża człowieka pod względem moralnym.
Danie zgorszenia godzi w miłość, jest więc rzeczą moralnie złą. Surowo ostrzega przed nim Chrystus: „Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu lepiej byłoby kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza. Biada człowiekowi, przez którego dokonuje się zgorszenie” (Mt 18, 6n). Podobnie upomina św. Paweł wiernych w Koryncie: „Nie bądźcie zgorszeniem ani dla Żydów, ani dla Greków, ani dla Kościoła Bożego (1 Kor 10,32). Według niego dawanie zgorszenia dyskwalifikuje chrześcijan jako sługi Boże, dlatego też pisze „Nie dając nikomu sposobności do zgorszenia, aby nie wyszydzono naszej posługi (2 Kor 6,3).
Zgorszenie rozpatrywane od strony tego, który mu ulega, może być wywołane nie tylko rzeczywistym, ale i urojonym grzechem bliźniego. Trzeba więc wyróżnić zgorszenie faktycznie dane oraz zgorszenie doznane, występujące w dwóch postaciach, tako zgorszą „maluczkich” (z niedojrzałości lub nieświadomości) oraz jako zgorszenie faryzejskie (z powodu przewrotności).
Zgorszenie tylko doznane nie wynika ze złego działania osoby będącej okazją do zgorszenia. Oczywiście, że i tu wskazaniem podstawowym i miarodajnym będzie przykazanie miłości. Nie powinno się więc w miarę możności dawać okazji do takiego zgorszenia. Sprawa jest jednak trudna, bo nawet najlepsza rzecz może być źle komentowana przez ludzi. Wzgląd zaś na ewentualne zgorszenie płynące z czynów moralnie obojętnych lub nawet dobrych nie powinien powstrzymać od pewnych działań mogących takie zgorszenie budzić.
Dlatego zwłaszcza zgorszenie faryzejskie, czyli wywołane przewrotnością, nie zasługuje na to, aby je poważnie brać pod uwagę. Wystarczy więc jakakolwiek rozumna przyczyna, aby spokojnie podjąć działanie, które wywołuje tego rodzaju zgorszenie. Do tego upoważnia przykład Chrystusa, który nie zważa na zgorszenie faryzeuszów „Wtedy przystąpili do Niego uczniowie i rzekli: Wiesz. że faryzeusze zgorszyli się, gdy usłyszeli to powiedzenie. On zaś rzekł: (...) zostawcie ich. To są ślepi przewodnicy ślepych” (Mt 15, 12-14).
Więcej trzeba mieć względu na bliźniego, który z powodu nieświadomości lub niedojrzałości, nie zaś z przewrotności, gorszy się dobrym lub moralnie obojętnym czynem. Do tego dysponuje i w pewnym stopniu zobowiązuje miłość bliźniego. Św. Paweł pozwalając Koryntianom spożywać mięso z ofiar składanych bożkom pogańskim, przestrzega ich jednak, by nie dawali przez to zgorszenia nieuświadomionym (por. 1 Kor 8, 4-13). Podobne upomnienie znajdujemy w liście do Rzymian, tylko w odniesieniu do przekonań dotyczących tzw pokarmów nieczystych. Apostoł niedwuznacznie głosi, że chrześcijanie mają prawo spożywać wszystkie pokarmy, uznając je za „czyste”. Ale muszą uważać, aby nie dać przez to zgorszenia (por. Rz 14, 13-15).
Myślę, że dość jasno jest tu przedstawione, że jedynie zgorszeniem ludzi o postawie faryzejskiej nie trzeba się przejmować.
Graalion wrote:Świadome narażanie sie na pokusę? Cóż, to ponoć wzmacnia charakter (jesli się wytrzyma, oczywiście).
Ponoć. A jeśli się nie wytrzyma, ty tylko z własnej głupoty. Świadome narażanie się na grzech to raczej przejaw pychy, niż ćwiczenie duchowe. Poza tym - to trochę pokrętna logika, żeby w imię wzmacniania charakru ulegać modzie i żyć w dwuznacznej sytuacji.
Graalion wrote:Łatwo mówić o miłości do osoby i że jej zwyczaje (także łóżkowe) nie mają znaczenia. Oczywiście, że tak powinno być. Ale w rzeczywistości pozornie nieistotne problemy moga doprowadzić do rozwodu lub (jeszcze gorzej) do życia w związku z obcym człowiekiem, tylko ze względu na "dobro dzieci" czy "bo katolicy się nie rozwodzą". Mieszkanie razem przed ślubem to test związku, sprawdzenie czy są w stanie ze sobą żyć. Bo to zupełnie coś innego niż chodzenie na randki choćby i po 7 dni w tygodniu. Przebywając ze sobą w tak prywatnych warunkach jesteśmy w stanie poznać wady drugiej osoby, jej denerwujące przyzwyczajenia, irytujące nawyki, poglądy na codzienne sprawy. Jeśli mimo to wychodząc rano z domu nie możemy się doczekać jej widoku po powrocie, jesli nasza miłośc nadal płonie i akceptujemy wady tamtej osoby, to znaczy że to jest prawdziwe i ślub to słuszne posunięcie. Lepiej to niż miesiąc po ślubie przekonać się, że nie możemy znieśc mieszkania z tą drugą osobą.
Te słowa brzmią tak, jakby miłość nie istniała. Jakby ślub był transakcja kupna. Jakież to pozornie nieistote problemy mogą doprowadzić do rozwodu? Czego istotnego nie da się poznać bez zamieszkania razem? Zawsze wydawalo mi się, że narzeczeni przebywają ze sobą całymi godzinami, a nie tylko na randkach. I co? Zaraz po rozstaniu stają się zupełnie innymi ludźmi, którzy nie mogliby siebie znieść? A przy spotkaniu nagle znowu stają się idealni? Jakież to nie do zniesienia wady da się tak ukrywać całymi miesiącami? Tak konkretnie? I to, do czego się nie odniosłeś - co z wadami,
których jeszcze nie ma, ale będą?
Graalion wrote:I nie oszukujmy się, że nie istnieją pary po prostu nie dopasowane do siebie seksualnie.
A istnieją takie?
Z tego, co wiem, matka natura tak nas uformowała, że każdy zdrowy mężczyzna pasuje do każdej zdrowej kobiety. Jeśli zatem to nie problem na poziomie biolgii, a raczej psychiki, to pozwól, że wyjawię ci straszliwą prawdę: w tym aspekcie żaden mężczyzna nie jest dopasowany do żadnej kobiety... W każdym związku będą niedopasowania, tarcia, problemy. Przekonanie się przed ślubem o tym, że one są, może sprawić co najwyżej, że pochopnie zniszczy się związek, który był całkiem udany, a potrzebował może tylko dwóch wizyt u seksuologa.
Właściwie to chyba jest esencja próblemu, o którym mówię - całe to testowanie związku to uleganie jakiemuś dziwacznemu asekuranctwu. Strach przed ryzykiem, że się nie uda, czy może w ogóle strach przed nieodwołalnością decyzji. Kogokolwiek wybierzesz - prędzej czy później przekonasz się, że nie jest do końca tak, jak sobie wyobrażałeś. Co więcej - to się zwykle okazuje dopiero po 4 latach. I nie ma w tym nic złego - takie jest życie. Nie uchronisz się przed tym, tymczasem strach przed pomyłką może ci zniszczyć udany związek. Bo jak już klamka zapadła, to nie ma wyjścia - jak się pojawi problem, to trzeba go rozwiązać, nie można po prostu uciec. W narzeczeństwie wciąż można wybrać tę drugą opcję. Czy takie testowanie nie jest po porstu usilnym szukaniem pretekstu, żeby nie podjąć odpowiedzialności? Ucieczką przed koniecznością podjęcia trudu rozwiązywania problemów?
Nie wierzę, że mieszkanie bez ślubu może dać cokolwiek dobrego.
Graalion wrote:A prawda jest taka, że każdy sam powinien zdecydować czy uważa coś za grzech, za coś złego. Bo jak pisał {o}, do grzechu trzeba udziału woli. Ergo, jesli nie uważamy czegoś za grzech, nie ma woli popełnienia czegoś złego, więc nie ma grzechu. Naciągane? Bardzo. Ale jakie ładne
Owszem - tak jest. Nie każde zło jest grzechem. Ale szkodzi niezaleznie od tego.
PS: Ale może być jeszcze grzech ignorancji - gdy czyjaś nieświadomość, że coś jest grzechem, wynika z zaniedbania formacji duchowej.