Rozkazujaca Wszystkim I Wielbiona Przez Tlumy Trojca
Posted: Tue Mar 01, 2005 7:45 pm
"Miłość nie wybiera"
Krótki wstęp:
Poczekalnia domu dziecka w Las Cruses przy Normanton`s Street 93, była przestronna i czysta. Miękkie fotele, kwiaty na stolikach i kolorowe ściany dodawały temu miejscu trochę radości i barw.
Liz wierciła się na siedzeniu i z dziecinną niewinnością patrzyła na ojca.
-Tatusiu, czemu to tak długo trwa? – spytała przyciszonym głosem
-Mamusia musi podpisać odpowiednie dokumenty i dopiero wtedy zobaczysz swojego braciszka – odparł równie cichym głosem a później parsknął śmiechem
-Tutaj nie ma nic śmiesznego. To bardzo poważna sprawa – zakomunikowała poważnie, splatając ręce na piersiach.
-Dobrze, już dobrze – skapitulował spoglądając na drzwi, które właśnie się otworzyły.
Nancy wyszła stamtąd trzymając dziecko za rękę. Liz zauważyła, że ma on ciemne włosy i tak samo ciemne, duże oczy, które patrzyły na nią wystraszone. Ośmielona jego przerażeniem podeszła do niego i z uśmiechem powiedziała:
-Nic się nie bój. Od dzisiaj jesteś bezpieczny. Jak się nazywasz?
W pierwszej chwili chłopak nie wiedział co powiedzieć. Bał się, że coś palnie, a wtedy zostawią go tutaj. Jednak zdecydował, że coś musi powiedzieć.
-Max… - zamyślił się po czym dodał: -Evans. (nie został porzucony przez Evansów!)
-O nie! – zaprzeczyła- Max Parker – dodała biorąc jego dłoń w swoją.
***
-Wyobrażasz sobie! Jutro kończę 18 lat! – Liz była tak podekscytowana, że jej nastrój udzielił się Maxowi.
-Spokojnie. Ja to już przeszedłem i jak widzisz, 18-stka dobrze mi służy – wytłumaczył biorąc kolejny łyk coli.
-No tak, wielki pan dorosły się odezwał – zaśmiała się cicho a później spojrzała w jego oczy – Wiesz… w nich coś jest.
-W czym?
-W twoich oczach… Taka tajemniczość. To przyciąga. – zamrugała – Gdybym nie była twoją siostrą zakochałabym się w Tobie.
Poczuł dziwny ból. Tak jakby ktoś wbił mu szpilkę prosto w serce. Tyle tylko, że to było boleśniejsze. On już ją kochał. Chyba od zawsze. Jej uśmiech, oczy, włosy. Wszystko. Była dla niego promieniem rozświetlającym każdy dzień. Takim światłem, które prowadziło go przez życie. Starał się o tym zapomnieć, tłumacząc sobie, że to w końcu jego siostra. Przybrana ale siostra.
-Nie zgrywaj się. Wcale nie – zaprzeczył zdecydowanie przenosząc swój wzrok na gwiazdy migoczące za oknem.
-Czemu takiś tego pewien, kowboju? Co? Dlatego, że ta Cindy się do ciebie mizdrzy? – spytała z lekką urazą.
Nie wiedział co odpowiedzieć. Zdawał sobie sprawę z tego, że Cindy go podrywa, i ona tez mu się podobała, jednak to było „nic” w porównaniu z tym co czuł do Liz.
-Gdybyś nie była moją siostrą zabiłbym cię – warknął podenerwowany złym przebiegiem ich rozmowy.
-I tak nie jestem twoją prawdziwą siostrą, więc co do cholery stoi na przeszkodzie?! Idę stąd bo powiem jeszcze coś czego później będę żałować. – rzuciła zamykając za sobą drzwi.
-No to się popisałeś Max- mruknął a gdzieś tam zamigotała kolejna gwiazda.
***
Trzask! Liz nie mogła opanować wściekłości. Ale nie tyle na Maxa co na siebie.
Od początku czuła, że tak będzie, że nie mogą być rodzeństwem, bo coś między nimi zaiskrzy. I tak się stało. Wiele razy tłumaczyła sobie, że to tylko dziecinne zadurzenie, które tak jak szybko przyszło tak szybko minie. Tak się jednak nie stało i z tego powodu Liz robiła sobie ciągłe wyrzuty.
Usłyszała ciche pukanie i otwierane drzwi. Wiedziała kto to i nie miała zamiaru na niego spojrzeć.
Udawała, że jest zajęta obserwowaniem swoich paznokci.
-Liz posłuchaj… - zaczął - Nie kłóćmy się… Nienawidzę tego.
Czując szczerość w jego głosie spojrzała na niego szklistymi od łez oczami.
-Ja też… - powiedziała a on w jednej chwili był przy niej.
-Nie płacz… No już – uspokajał ją gładząc delikatnie jej kasztanowe włosy. – W porządku? – spytał gdy ucichło jej łkanie.
-Tak. Dziękuję. To wszystko przez jutrzejszy dzień. – spróbowała się uśmiechnąć – Wiesz, pójdę spać. Dobrze mi to zrobi. Jestem totalnie wykończona. Jeszcze raz dziękuję, że byłeś przy mnie braciszku – powiedziała i stanęła na palcach by pocałować go w policzek.- Dobranoc.
-Dobranoc Liz
Gdy wyszedł dopiero zorientowała się, że jej ręce drżą a serce skacze jakby miało wydostać się na zewnątrz.
Krótki wstęp:
Poczekalnia domu dziecka w Las Cruses przy Normanton`s Street 93, była przestronna i czysta. Miękkie fotele, kwiaty na stolikach i kolorowe ściany dodawały temu miejscu trochę radości i barw.
Liz wierciła się na siedzeniu i z dziecinną niewinnością patrzyła na ojca.
-Tatusiu, czemu to tak długo trwa? – spytała przyciszonym głosem
-Mamusia musi podpisać odpowiednie dokumenty i dopiero wtedy zobaczysz swojego braciszka – odparł równie cichym głosem a później parsknął śmiechem
-Tutaj nie ma nic śmiesznego. To bardzo poważna sprawa – zakomunikowała poważnie, splatając ręce na piersiach.
-Dobrze, już dobrze – skapitulował spoglądając na drzwi, które właśnie się otworzyły.
Nancy wyszła stamtąd trzymając dziecko za rękę. Liz zauważyła, że ma on ciemne włosy i tak samo ciemne, duże oczy, które patrzyły na nią wystraszone. Ośmielona jego przerażeniem podeszła do niego i z uśmiechem powiedziała:
-Nic się nie bój. Od dzisiaj jesteś bezpieczny. Jak się nazywasz?
W pierwszej chwili chłopak nie wiedział co powiedzieć. Bał się, że coś palnie, a wtedy zostawią go tutaj. Jednak zdecydował, że coś musi powiedzieć.
-Max… - zamyślił się po czym dodał: -Evans. (nie został porzucony przez Evansów!)
-O nie! – zaprzeczyła- Max Parker – dodała biorąc jego dłoń w swoją.
***
-Wyobrażasz sobie! Jutro kończę 18 lat! – Liz była tak podekscytowana, że jej nastrój udzielił się Maxowi.
-Spokojnie. Ja to już przeszedłem i jak widzisz, 18-stka dobrze mi służy – wytłumaczył biorąc kolejny łyk coli.
-No tak, wielki pan dorosły się odezwał – zaśmiała się cicho a później spojrzała w jego oczy – Wiesz… w nich coś jest.
-W czym?
-W twoich oczach… Taka tajemniczość. To przyciąga. – zamrugała – Gdybym nie była twoją siostrą zakochałabym się w Tobie.
Poczuł dziwny ból. Tak jakby ktoś wbił mu szpilkę prosto w serce. Tyle tylko, że to było boleśniejsze. On już ją kochał. Chyba od zawsze. Jej uśmiech, oczy, włosy. Wszystko. Była dla niego promieniem rozświetlającym każdy dzień. Takim światłem, które prowadziło go przez życie. Starał się o tym zapomnieć, tłumacząc sobie, że to w końcu jego siostra. Przybrana ale siostra.
-Nie zgrywaj się. Wcale nie – zaprzeczył zdecydowanie przenosząc swój wzrok na gwiazdy migoczące za oknem.
-Czemu takiś tego pewien, kowboju? Co? Dlatego, że ta Cindy się do ciebie mizdrzy? – spytała z lekką urazą.
Nie wiedział co odpowiedzieć. Zdawał sobie sprawę z tego, że Cindy go podrywa, i ona tez mu się podobała, jednak to było „nic” w porównaniu z tym co czuł do Liz.
-Gdybyś nie była moją siostrą zabiłbym cię – warknął podenerwowany złym przebiegiem ich rozmowy.
-I tak nie jestem twoją prawdziwą siostrą, więc co do cholery stoi na przeszkodzie?! Idę stąd bo powiem jeszcze coś czego później będę żałować. – rzuciła zamykając za sobą drzwi.
-No to się popisałeś Max- mruknął a gdzieś tam zamigotała kolejna gwiazda.
***
Trzask! Liz nie mogła opanować wściekłości. Ale nie tyle na Maxa co na siebie.
Od początku czuła, że tak będzie, że nie mogą być rodzeństwem, bo coś między nimi zaiskrzy. I tak się stało. Wiele razy tłumaczyła sobie, że to tylko dziecinne zadurzenie, które tak jak szybko przyszło tak szybko minie. Tak się jednak nie stało i z tego powodu Liz robiła sobie ciągłe wyrzuty.
Usłyszała ciche pukanie i otwierane drzwi. Wiedziała kto to i nie miała zamiaru na niego spojrzeć.
Udawała, że jest zajęta obserwowaniem swoich paznokci.
-Liz posłuchaj… - zaczął - Nie kłóćmy się… Nienawidzę tego.
Czując szczerość w jego głosie spojrzała na niego szklistymi od łez oczami.
-Ja też… - powiedziała a on w jednej chwili był przy niej.
-Nie płacz… No już – uspokajał ją gładząc delikatnie jej kasztanowe włosy. – W porządku? – spytał gdy ucichło jej łkanie.
-Tak. Dziękuję. To wszystko przez jutrzejszy dzień. – spróbowała się uśmiechnąć – Wiesz, pójdę spać. Dobrze mi to zrobi. Jestem totalnie wykończona. Jeszcze raz dziękuję, że byłeś przy mnie braciszku – powiedziała i stanęła na palcach by pocałować go w policzek.- Dobranoc.
-Dobranoc Liz
Gdy wyszedł dopiero zorientowała się, że jej ręce drżą a serce skacze jakby miało wydostać się na zewnątrz.