moniczka

Let Me Love U (6)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Część 5 b

Dźwięk telefonu dzwoniącego gdzieś w oddali obudził go. Powoli otworzył oczy. Znowu usłyszał telefon, tym razem dźwięk był głośniejszy. Max zaczął koncentrować się na otaczającej go rzeczywistości. Usłyszał jej głos.
,,Halo?” Jej głos był przytłumiony i zaspany. Poczuł jak na sam dźwięk jej głosu serce mu szybciej bije. Spojrzał w jej stronę, zobaczył jej odkryte ramiona. Na ten widok krew zaczęła mu szybciej krążyć.
,,Maria?!” Nagle szybko usiadła prosto i przykryła się kocem aż pod samą brodę.
,,Nie spodziewałam się Ciebie tak wcześnie. Nie no oczywiście że może być, po prostu spałam i przestraszyłaś mnie. Naprawdę. Zacznę robić śniadanie. Ok. Pa.” Odłożyła telefon i spojrzała na Maxa, który siedział i wpatrywał się w nią z uwielbieniem.
Przypomniał sobie dokładnie poprzednią noc. Uśmiechnął się ponieważ wiedział, że nie zapomni tej nocy do końca swojego życia. „Liz.” Powiedział, ponieważ nie wiedział co innego powiedzieć aby przerwać panujące pomiędzy nimi milczenie.
„To był błąd. To wszystko był wielki błąd. Nie powinnam pozwolić, aby to zaszło tak daleko. Ty... ty będziesz się żenić a ja... ja mam ten biznes i my... jesteśmy przyjaciółmi. Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. To nie może... to się nie wydarzy więcej. Przepraszam.” Zaczęła wstawać nadal otulona szczelnie kocem. Wyszła na chłodny hol. Max wstał, złapał koc, okrył się nim i poszedł za nią. „Nie, nie rób tego. Wiesz tak samo jak ja że wczorajszej nocy oboje chcieliśmy być ze sobą. Od lat czuliśmy do siebie pożądanie, które dobrze ukrywaliśmy za murami przyjaźni. Liz my się kochamy...”
„Jest już dla nas za późno.” Zamknęła drzwi łazienki, Max stał bez ruchu i patrzał jak zamykały mu się przed oczami. Nie pozwoli jej tego zniszczyć. To jest moment na który liczył od czasów szkoły średniej. Przez cały ten czas tańczyli wokół swoich uczuć, flirtowali, wiedzieli, że któregoś razu wybuchnie właśnie tak. Niestety, czas nie był dość odpowiedni.
Założył spodnie i zszedł na dół. Umył ręce i wyciągnął maszynę do wafli. Zacznie robić śniadanie zanim przyjedzie Maria. Zaczął myśleć o poprzednim dniu, o swoim wyznaniu. O tym jak się czuł gdy na niego spojrzała ze zdumieniem w oczach, o ich pocałunku. To magiczne, całowali się podczas gdy prószył na nich śnieg a okolicę rozświetlały światełka choinkowe.
Poczuł pod palcami chłodne linoleum, zadrżał i uświadomił sobie że nie ma na sobie koszuli. Podszedł do termostatu. Czuł się tu tak dobrze jak w domu. Od kilku lat już się tak nie czuł. Właściwie to od momentu wyjazdu z Roswell. Okazuje się, że stare powiedzenie jest prawdziwe: Dom jest tam gdzie jest serce. On zostawił swoje z Liz już dawno temu. Uśmiechnął się na myśl o tym, że już niedługo cała ich paczka znowu będzie razem. Naprawdę nie mógł się doczekać.

**************************************************************************************************************************
Wyłączyła ciepłą wodę i zaczęła się wycierać ręcznikiem. Czuła ciężar w sercu. Co ona najlepszego zrobiła? Przespała się z narzeczonym innej kobiety. Chociaż teoretycznie, Max był najpierw jej! „Przestań.” Zganiła się, lecz nie mogła powstrzymać tego obezwładniającego całe jej ciało uczucia zazdrości. Ona i Max dzielili razem wszystko! On był jej pierwszym zarówno fizycznie jak i emocjonalnie. Jak również Liz była jego pierwszą dziewczyną. Nawet po tym odbudowali swoją przyjaźń i od tamtej pory stali się najlepszymi przyjaciółmi. Oczywiście nie bez flirtu i gierek.
Wyszła z łazienki i weszła do pokoju. Usłyszała jak rury zaczęły strzelać. Max pewnie włączył ogrzewanie. Uśmiechnęła się, zdając sobie nagle sprawę że już przyzwyczaiła się być z kimś w hotelu. Nie z byle kim ... z Maxem.
Ale nie mogła tak myśleć. Max nie zostanie już zbyt długo i nastawiając się inaczej po jego wyjeździe będzie zdruzgotana. Ale z drugiej strony... właśnie przyznał że ją kocha. Co tak naprawdę dzieje się między nimi?
Włożyła parę wygodnych jeansów i ulubiony sweter z Rudolfem. Max dał jej go na święta gdy była na pierwszym roku studiów. Zawsze lubiła go nosić, ponieważ czerwona kulka wystająca z Rudolfa nosa była wspaniałą zabawką dla Liz.
Roześmiała się sama z siebie, zdając sobie sprawę jak dziwnie to brzmi i rozczesała mokre włosy. Włożyła parę ciepłych skarpet i wyszła z pokoju, dokładnie w tym samym momencie Max wchodził do swojego. Zatrzymała się na chwilę, zastanawiając się czy ją widział ponieważ nic nie powiedział. Ale po sposobie w jaki zareagowała, nie zdziwiłaby się gdyby Max był zraniony i zły na nią. Co za kobieta pozwala mężczyźnie otworzyć przed kimś swoje serce a potem dać mu kosza? Zawsze podejrzewała, że między nim jest coś więcej niż przyjaźń, ale nigdy by nic nie powiedziała. Ze strachu, że straciłaby go kompletnie.
Zeszła ze schodów i wzięła głęboki oddech aby poczuć zapach cynamonu i lasu, z kompozycji, którą ułożyła i położyła na kominku. Wyczuła również inny zapach, słodkiego masła i Belgijskich Wafli. Weszła do kuchni i uśmiechnęła się gdy zobaczyła pełno upieczonych wafli i syrop klonowy. Wzięła kilka kiełbasek i wrzuciła je na grill. Rozejrzała się i zdecydowała, że chce zmienić dekorację stołów. Poszła na zaplecze i wyciągnęła koszyki które kupiła i szyszki, które kolekcjonowała przez jesień. Postawiła koszyk na każdym stole i wypełniła go szyszkami i opadłymi liśćmi, a po środku umieściła świece o cynamonowo – waniliowym zapachu. Kiedy wszystkie kosze były gotowe, zapaliła świeczki i poczekała chwilę na niesamowity zapach. Zamknęła oczy i wzięła głęboki wdech, zadowolona z rezultatu.
Nagle zadzwonił dzwonek, strasząc Liz i wyrywając ją z zamyślenia. Grill z kiełbaskami zaczął skwierczeć więc szybko je zdjęła z ognia. Położyła je na oddzielnych talerzach i postawiła na stole. Zanim doszła do drzwi, dzwonek przestał dzwonić i Liz usłyszała głośny pisk. Maria przyjechała.
„O Mój Boże! Spójrz na siebie! Ty... ty wyglądasz świetnie. Jezus Maria, kiedy zrobiłeś się tak cholernie sexowny. Masz szczęście, że nie jesteś w moim typie.” Liz stała w drzwiach kuchni i patrzała jak Maria przytula się do nienagannie ubranego Maxa Evnsa. Wykąpał się i umył włosy, które były zaczesane do tyłu. Lekko ogolił brodę, dzięki czemu wyglądał bardziej subtelnie i sexy. Włożył golf i sweter oraz parę sexownych ciemno niebieskich jeansów, do uzupełnienia wyglądu. Uśmiechnęła się, ponieważ podobało jej się w jaki sposób opinały jego tyłek. Potrząsnęła głową i kolejny raz zaśmiała się z samej siebie. Jej zachowanie było kompletnie śmieszne. Spojrzała na Marię, która miała na sobie sweter, spódniczkę i botki. Jej brzoskwiniowy płaszcz przylegał doskonale do jej sylwetki a kolorowy szal owinięty wokół jej szyi pasował do czapki. Wyglądała przepięknie. Tworzyli niezły obrazek.
„Maria, wspaniale Cię widzieć.” Max odciągnął ją od siebie i okręcił ją wkoło „Wspaniale wyglądasz.”
„Dziękuję, dziękuję.” Uśmiechnęła się i spojrzała ponad jego ramieniem i zobaczyła Liz stojącą w drzwiach ze śmiesznym uśmiechem na twarzy. „Lizzie!”
„Maria.” Uśmiechnęła się szeroko, szczerze czując radość z widoku swojej przyjaciółki. Maria podbiegła do Liz i uścisnęła ją bardzo mocno.
„Skarbie, pięknie wyglądasz. Z wyjątkiem tego swetra... wiesz co o nim myślę.”
„Tak, powiedziałaś mi. Wygląda jakby należał do ośmiolatki.”
„Hej, hej, to ja dałem jej ten sweter.”
„Tak... więc, jeżeli dobrze pamiętam nigdy nie byłeś liderem jeżeli chodzi o wybór ciuchów, dlatego nie chciałam aby Liz go nosiła.” Uśmiechnęła się i wszyscy wybuchli śmiechem wiedząc, że to cała prawda.
„Gdzie twoje walizki?” Liz spytała gdy rozejrzała się wkoło drzwi frontowych i żadnych nie zobaczyła.
„Och ... są w samochodzie. Razem ze wszystkim co przywiozłam.”
„Co przywiozłaś?” Maria rozejrzała się i przytaknęła głową swoim myślom.
„Nie masz choinki Liz.”
„Och, zamierzałam kupić jakąś.”
„Kiedy co? Na następne święta? Przywiozłam jedną. Jest na dachu samochodu.” Maria uśmiechnęła się i założyła ręce na piersi. Liz pobiegła do drzwi z niedowierzaniem. „Max będzie musiał ją wnieść, ponieważ ja zdecydowanie nie mogę w tych butach. Również mam pudła z dekoracjami w bagażniku. Możemy zacząć zaraz po śniadaniu.” Liz roześmiała się i potrząsnęła głową. Gdyby nie wiedziała lepiej, pomyślałaby że Maria spędziła za dużo czasu z Isabel. Isabel zawsze była słynna z ogromnych przygotowań do świąt. Ale Isabel dopiero ma przyjechać, więc strach pomyśleć co wtedy będzie.
„Ok., zamknę te drzwi, ponieważ zaraz zamarzniemy.” Max uśmiechnął się gdy zamykał drzwi a Liz poprowadziła Marię do kuchni.
„Mmm... wspaniale tu pachnie.”
„Max zrobił śniadanie.”
„Wow i potrafi gotować!” Roześmiał się gdy pojawił się w drzwiach. Liz spojrzała na niego, poczuła jak jej serce mocniej zabiło. Co ona ma zrobić? Powiedzieć mu co do niego czuje? Co mogli by zrobić – on jest w Kalifoni ona tutaj w NewPort? Nie mogła wszystkiego poświęcić, nie po tym ile pracy w to włożyła. Poczuła się zawiedziona. Pewnie skończy się na tym samym od czego zaczynali, wiedząc że tylko przyjaźń jest odpowiednim wyborem w ich przypadku.




Poprzednia część Wersja do druku Następna część