Anita19

Wbrew Jego Woli (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Rozdział – 2




Tess pragnęła dotrzeć do celu jak najszybciej, ponieważ wiedziała, że niewiele już czasu jej zostało. Dlatego też wkładała dużo wysiłku w każdą kolejną próbę poruszenia lewą nogą. Głębokie rozcięcie straszliwie bolało, ale teraz już nie mogła sobie pozwolić na odpoczynek. Nie miała ani sekundy więcej. Mijała kolejne budynki starając się nie zwracać na siebie uwagi, ale z niewiadomych przyczyn czuła, że ktoś za nią idzie. Nie słyszała ani nie widziała tej postaci, wiedziała jedynie, że ktoś tam jest. Tess wcale się to nie podobało, więc przyspieszyła kroku ignorując piekący ból w nodze. Przypomniała sobie swój chwalebny powrót na Antar, pamiętała bolesny upadek z wysokości królewskich potomków na samiutkie dno. To straszliwe upokorzenie i prawdę, która wdarła się w nią niczym drapieżnik i pożerała każdy kolejny kawałek jej samej. Ta Tess, którą ukształtował Nasedo już nie istniała... Niemal. Pozostawała w niej wciąż ta ciemna strona, której prawda nie zdołała z niej wydrzeć. Mimo iż jej życie, sposób myślenia i wszystko inne się zmieniło, to jednak ta przeszłość wciąż w niej była.

Tess oddałaby wszystko, aby to zmienić.

Królewscy potomkowie byli jej szansą na odkupienie, jeśli wierzyć kapłanom. Tu przybyła z mroku by sprawić, że na Antarze znów zaświecą słońca, a w sercach ludu odnowi się nadzieja. Instynktownie przyłożyła dłoń do maleńkiego wisiorka, w którym znajdowały się najcenniejsze krople życia i odetchnęła z ulgą. Wszystko było na swoim miejscu. Pozostawało oddać je prawowitym właścicielom. Hm... Tess uśmiechnęła się na myśl o niespodziance, jaką im wszystkim sprawi. A właściwie należałoby nazwać to szokiem, a nie niespodzianką, ale co tam. Ważne jest to, aby wszystko wróciło na swoje właściwe miejsce.

A kiedy już to nastąpi Tess Harding zniknie z powierzchni Ziemi na zawsze.

Skręciła w jakiś zaułek by dotrzeć do drabiny, dzięki której mogłaby się dostać do pokoju Liz i nagle wpadła na coś. A raczej na kogoś. Niechętnie uniosła głowę i stanęła twarzą w twarz z równie zaskoczonym Kyle'm. Instynktownie zasłoniła się przed ciosem, który nie nadszedł, po czym z narastającym przerażeniem czekała na jakikolwiek ruch ze strony młodego mężczyzny.

—Tess.

Jak mogła przewidzieć – jego głos nie należał do najmilszych, a w spojrzeniu – czyżby wyczytała nikłą groźbę? Tess nie miała jednak czasu na zastanawianie się nad tym, co też może to znaczyć. Natychmiast musiała znaleźć Maxa bądź Liz i oddać to, co do nich należy. Z trudem wyminęła cokolwiek zdumionego Valentiego i bardzo powolutku poczęła wspinać się na drabinę. Była ona zimna i twarda, a przy tym piekielnie trudna do pokonania. Mimo to Tess dalej próbowała przesunąć się choćby o jeden szczebel.

—Co ty robisz! Zejdź natychmiast! – krzyknął Kyle.

— Muszę porozmawiać z Liz – uśmiechnęła się gdyż wreszcie stanęła na pierwszym stopniu. – Zrozum Kyle, że nie przybyłam na ziemię po to, by mącić wam w głowach tak jak wcześniej!

— Nie wierzę ci! – brutalny uścisk chłopaka zaprzepaścił szansę na szybkie rozwiązanie sprawy. – Pójdziesz ze mną! – warknął.

Zdumiona Tess spojrzała na Kyle'a, który wyglądał zupełnie inaczej niż zapamiętała go ostatnim razem. Wydoroślał. Nie dał jej nawet maleńkiej szansy na uwolnienie się z uścisku, w którym nagle się znalazła. Chłopak, nie patyczkując się z nią, odciągnął ją od drabinki, której za wszelką cenę nie chciała puścić i poprowadził w sobie tylko wiadomym kierunku. Przez głowę Tess przebiegły tysiączne myśli na wytłumaczenie jego cokolwiek dziwacznego zachowania. Rozwiązanie przyszło niespodziewanie. Zrozumiała już wszystko i przestała się opierać. To przez nią to wszystko i jeśli by teraz odeszła było by znacznie lepiej, ale nie mogła. Jeszcze nie teraz! Musiała im wszystkim wyjaśnić prawdę o sobie i Nasedo. Pokazać, kim są naprawdę, a przede wszystkim zwrócić prawdziwą tożsamość. Kyle nie dbał o to czy jest zmęczona czy coś ją boli. Po prostu prowadził Tess zupełnie ignorując wszelkie próby wyjaśnień. Dziewczyna wciąż jeszcze starała się ignorować ból narastający z każdym kolejnym krokiem, ale to było trudne. Jęknęła cicho czując nagły skurcz w nodze i nagle po raz drugi znów wszystko stało się czarne.

Opadła zmęczona na łóżko i zamknęła oczy. Ale było jeszcze gorzej, bo wciąż widziała jego łagodne brązowe oczy. Przetoczyła się na brzuch zakrywając uszy by nie słyszeć nic. Drzwi otwarły się z trzaskiem, a w progu stanął rozwścieczony Nasedo. Odwróciła się, więc do ściany i mruczała by zagłuszyć jego rozkazujący głos. Nie chciała, aby zobaczył ten zdradliwy rumieniec na jej twarzy, który był wynikiem nieoczekiwanego spotkania. Po chwili niezrozumiałe krzyki ucichły. Tess podwinęła kolana i czekała. Czekała na to, co może wydarzy się już za chwilę.

Bała się następnej chwili.

Pragnęła by ten chłopak natychmiast zapomniał o jej istnieniu, a Nasedo nie drążył tematu, bo inaczej będzie nieszczęście. Otarła znienawidzone łzy i usiadła na parapecie okna. Na niebie widoczna była tylko jedna jedyna konstelacja gwiazd o dziwnym kształcie nieforemnej litery "v" i tam był jej dom jak mówił Nasedo. Czy za nim tęskniła?

Nie.

Nienawidziła siebie, za to, kim jest i skąd pochodziła. Nienawidziła Nasedo za to, czego do niej oczekiwał, a czego zrobić nie potrafiła. Jeszcze pół godziny temu był a gotowa na wszystko, wtedy już by jej nie było gdyby nie on. Ugh! Wszystko się poplątało!

Drgnęła gwałtownie słysząc dziwne szmery wokół niej. Przetoczyła się na bok i otwarła oczy, ale napotkała jedynie ciemność. A więc wciąż leży u siebie w pokoju, a ten dziwny sen dopiero nadejdzie... Noga zabolała, gdy tylko nią poruszyła, więc Tess zamrugała kilkakrotnie by rozproszyć mrok. Patrzyła na książki i jakieś figurki nie całkiem rozumiejąc gdzie dokładnie się znajduje. Przesunęła spojrzenie w prawo i wszystko już było jasna.

Była u Maxa w pokoju.

— Max!

— Tak mu dałaś na imię?

Czy to możliwe żeby jego głos tak bardzo się zmienił? Bo miała nieodparte wrażenie, że jest niższy o kilka tonów. Niepewnie spojrzała mu w oczy i aż się wzdrygnęła widząc w nich szalejącą żądzę mordu. Przełknęła ślinę i wzięła głęboki oddech. Już za chwilę ten okrutny koszmar się skończy na zawsze.

—Jakie imię? – nie do końca zrozumiała, o co Maxowi chodzi.

— Mojemu synowi! – warknął.

— Nie ma żadnego twojego syna – odburknęła. – Sprowadź resztę, bo mam niewiele czasu.

— Kłamiesz! Od początku kłamałaś! Mów gdzie on jest! – krzyknął i w następnej sekundzie posłał ją na ścianę.

— Nie... ma żadnego dziecka – wycharczała z trudem czując jakby jej ciało się spłaszczało. Na moment Tess ogarnęła panika, ale natychmiast się opanowała.

— Max! Opuść ją natychmiast! – nagle w pokoju pojawiła się Isabel.

Ugh... Tess pomyślała, że chyba powinna być wdzięczna Isabel. Z ogromnym trudem uniosła się na rękach i spojrzała wyczekująco na Maxa. Ale zanim cokolwiek ten zdołał powiedzieć lub zrobić do pokoju weszła reszta paczki i z niewiadomych przyczyn Tess ponownie znalazła się tuż pod ścianą teraz już porządnie obita. Noga piekielnie bolała, a przez bandaże sączyła się krew. Bandaże?

—Co tu robisz?! – to była Liz.

— Zamierzam odkupić swoje... winy – jakoś nie mogła złapać tchu.

— Pft! Wreszcie się przyznałaś – dołączyła się Maria.

— Zdzira – warknęła Liz.

—Bo jestem zupełnie inną kosmitką – mruknęła niechętnie Tess.

— I ja mam w to uwierzyć?! – odezwał się Michael.

— A kto ci każe? – odgryzła się – Wróciłam po to by naprawić ten bałagan, który rozpętałam. Milcz Kyle!

Wróciła po to by wyjaśnić wam całe to cholerne zamieszanie, które ją prześladuje od momentu, kiedy pojawiła się w Roswell. Wiedziała, że i tak jej nie uwierzą, ale nie zaszkodzi spróbować. I nagle przypomniała sobie o wisiorze i natychmiast sprawdziła czy jest na miejscu. Zdjęła go postanawiając nie wypuścić z ręki, aż do chwili, gdy będzie to niezbędne. Ukradkiem przyjrzała się każdemu z osobna i stwierdziła, że Isabel musiał się spaczyć gust, bo ten o rybich ustach był odrażający! Prawdopodobnie to jest ta trzecia cząstka jej prawdziwego ukochanego. Zastanawiała się jak może on wyglądać naprawdę.

— Słuchamy – Max usadowił się na krześle i wpił wzrok w Tess.

— Jak miło – wzdrygnęła się mimo woli. – Hmm... Wszystko, co się wydarzyło na linii ja-Max-Liz to wytwór moich mocy. Alex pomógł przetłumaczyć księgę, a ona była cholerną bujdą. Wszystko to sprawa Nasedo, a gdym nie próbowała się zabić zanim was poznałam i gdyby On mnie nie uratował, a ja nie mogłabym zapomnieć o jego brązowych oczach to wszystko przeszło by zupełnie... Bardziej radykalnie. Tymczasem ja tylko udawałam i ani razu nawet cię nie pocałowałam Max. Wszystko to był bolesny wytwór. Jestem zła do szpiku kości, a moc granilithu odwróciła to. Niemal. Wszystkie te okropności były po to, aby Nasedo uwierzył, że jestem taka jak dawniej.

I nagle Tess pojęła, że wyjawiła im tajemnicę życia. Zrobiła się czerwona niczym piwonia i nakryła głowę dłońmi. Przecież nikt nigdy... Boże i co oni też pomyślą. Z całą pewnością wiedzą już, że jest zdrajczynią i ten wywód o Nim to kolejna bujda. Wszystko przepadło.

Pozostał wisior.

Wciąż czerwona na twarzy niechętnie ułożyła skarb trzymany w dłoni na podłodze tuż przed sobą i przesunęła nad nim dłonią. Z zachwytem przyglądała się barwom i kolorom rozświetlającym pokój. Potem każda z nich stała się kroplą czyjegoś życia. I zanim cokolwiek zdążyła zrobić facet o rybich ustach upadł na ziemię konwulsyjnie drgając.

— Jesse! Coś ty mu zrobiła! Jesse obudź się! Błagam! – krzyczała Isabel.

— N-nie wiem. Ja tylko miałam tak zrobić. Nie wiem nic więcej!

Tess chciała przerwać to, ale wisior nie pozwolił jej. W tej jednej sekundzie stały się trzy rzeczy naraz. Jesse jakby się rozpłynął, krople pofrunęły w stronę królewskich potomków i nagle nastała jasność. Jakby tego było mało Tess poczuła w sobie straszliwy bół w sobie. Coś się z niej wydostało i ból znikł. Nagle poczuła się niewyobrażalnie słaba, więc położyła się na dywanie chcąc przeczekać.

Za chwilę wszystko ustanie...

CDN.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część