Hotori

Wake me up when September Ends

Wersja do druku

Wake me up when September Ends


Liz

Wydarzyło się to późną jesienią zaraz po tym, kiedy Tess opuściła Ziemię wraz z nienarodzonym jeszcze Zanem. Dokładnie pamiętam tamte dawne , chłodne dni , w których powietrze było nasycone tą szczególną wonią mokrych liści i wilgocią porannej mżawki.

Siedziałam przed szkołą i czekałam na Maxa-byliśmy umówieni na lunch po czwartej lekcji. Mimo woli czułam się bardzo podenerwowana zdając sobie sprawę z tego, że będzie to de facto nasza pierwsza poważna rozmowa od dnia pożegnania, w którym oboje byliśmy przekonani , że nie zobaczymy się już nigdy więcej.

To dlatego zapewne serce zabiło mi szybciej, kiedy na szkolnym dziedzińcu, od strony hali sportowej-pokazał się Max. Obserwowałam go. Jego chód-trochę niepewny i nieśmiały, ciemne , duże oczy ostrożnie rozglądające się dookoła. Coś mnie w tym widoku uderzyło. Chyba mianowicie to, że znów był bardziej kosmitą niż sobą.

— Hej- przywitał mnie kiedy był już w odległości dwóch kroków od ławki- Długo czekasz ?

— Nie- przesunęłam się o skrawek, dając mu miejsce- Jenkins wypuściła nas pięć minut wcześniej.

Max nie patrzył na mnie, za to wbijał wzrok w swoje tenisówki.

— Dobra- odetchnął nagle- Gdzie pójdziemy ?

— Do ciebie ?- rzuciłam szybko propozycję

Max uniósł głowę. Gwałtownie. Chyba zaskoczyła go moja śmiała sugestia.

— Chyba , że nie możemy…-uzupełniłam.

— Nie, to nie jest problem…-pokręcił głową- Tylko myślałem, że wolisz gdzieś indziej.

— Nie wiem. Obojętne Max- wzruszyłam ramionami.

Chwilę potem byliśmy już w zatłoczonym autobusie, który zipał i sapał na każdym zakręcie . Dotarliśmy do domu Evansów po upływie pół godziny i to był chyba rekord na tym dystansie, w Roswell rzecz jasna.

W mieszkaniu prócz nas była jeszcze tylko Isabel, która teraz-wierząc słowom Maxa non- stop wisiała na telefonie za sprawą tajemniczego wielbiciela, którego poznała w wakacje. Trochę mi się dziwnie zrobiło z tego powodu. Alex umarł zaledwie cztery miesiące temu, a ona …jakby zapomniała już o tym wszystkim. Oczywiście wiem, że wieczna żałoba i strój czarnej wdowy raczej mocno nie pasował do Isabel , ale…Zresztą, kto mógł wiedzieć co ona myślała ?

— Napijesz się soku , kawy ?- spytał Max rzucając plecak na krzesło w kuchni.

Wdrapałam się na stołek barowy.

— Może sok. Poproszę – odpowiedziałam, a Max wciąż nie spuszczał ze mnie wyczekującego wzroku- O co chodzi ? –dodałam.

— Pójdz do mojego pokoju. Zaraz tam przyjdę –polecił.

Był przy mnie bardzo spięty. Czułam przez skórę , że lada moment zaskoczy mnie jakąś straszną wiadomością. Kiedy przebywasz w otoczeniu kosmitów przez tyle czasu, chyba takie przeczucia stają się już odruchem.

Pokój Maxa jak zwykle świecił czystością . Płyty i książki poskładane były w równe kolumny na oddzielnych szafkach , dywan pachniał cytrynowym proszkiem , a firanki były świeżo powieszone. Lubiłam to w Maxie. To uporządkowanie i spokój harmonii. Myślę, że ludzie dobierają się trochę po takich właśnie cechach. Ja kochałam porządek i niepodważalne, stałe prawa (z tym obecnie było najgorzej) co dawało się poznać w szkolnym laboratorium i podczas lekcji biologii. Max był taki sam, ale z innego powodu. U mnie wypływało to z pasji, z zainteresowań, u niego- z obaw. Jakikolwiek chaos zagrażał mu, niepewność pochodzenia i mnóstwo pytań bez odpowiedzi-oto esencja jego życia. Dlatego właśnie tylko porządek i stałe prawdy mogły zapewnić mu bezpieczeństwo, psychiczny komfort.

Usiadłam na niebieskim, pluszowym pufie i pozwoliłam sobie obejrzeć plik zdjęć, który wolno spoczywał na biurku. To były zdjęcia z dzieciństwa Isabel i Maxa. Jak bawią się na plaży, na placu zabaw, jak są z rodzicami na wycieczce w górach. Na tym ostatnim zdjęciu Max wyszedł rozczulająco . Mały szkrab z ogromnym, turystycznym plecakiem na plecach śmieje się do obiektywu. A ciężar , który nosi zdaje się za moment ściągnąć go w dół, w górską przepaść.

— To była nasza najlepsza wycieczka- podskoczyłam na dzwięk jego głosu- Ostatnia, z najlepszych.
Postawił przede mną szklankę wypełnioną pomarańczowym płynem.

— Czemu ostatnia z najlepszych ?

— Bo dzień po niej dowiedziałem się , że jestem inny i nic już nie było takie samo.

Usiadł i spuścił dłonie w rezygnacji. Jego twarz lekko spuszczona w dół i zamyślone czoło zdawały się wyrażać wszystko czym w tej chwili był.

— Wiesz, dopiero teraz widzę, jak mało jeszcze o sobie wiemy…-powiedziałam.

Ta refleksja wyrwała się ze mnie tak jak ptak podrywa się do lotu po latach siedzenia w klatce. I była to prawda. Nasza wspólna historia zaczęła się we wrześniu, kiedy Max uleczył moją śmiertelną ranę. Uleczył moją ranę, by kilkanaście miesięcy później zadać wiele innych. I wcale nie przeszedł mi ten żal za noc jaką spędził z Tess, ale teraz naszło mnie, że chyba nie miałam prawa go oceniać w ten sposób . Wmawiałam sobie, że tak dobrze się znamy, że jesteśmy zgraną paczką. A przecież my dopiero się poznawaliśmy. Zaobserwowałam to na pogrzebie Alexa. To był początek , nie koniec.

— Liz…-miał cichy , nikły głos- Chcę żebyś wiedziała, że cokolwiek złego między nami było…że to co zrobiłem z Tess…to nie miało dla mnie znaczenia, rozumiesz ? To był jedynie sposób żeby siꅿeby nie zwariować.

Podciągnęłam jedno kolano na siedzenie i ułożyłam na nim głowę. Przez moment milczałam.

— Wiem Max…wiem, że nie kochałeś Tess. Ale musisz dać mi…nam, trochę czasu. Potrzebuję go , potrzebuję odrobiny normalności. Wyciszenia…to nie oznacza, że przestaniemy się spotykać…musimy tylko zwolnić.

— Krok do tyłu ?

Przypomniałam sobie tamten wieczór na balkonie, kiedy Max mi to zaproponował. Przystopowanie. Być może zle to wtedy wyważyliśmy ? Może ja to zle zrobiłam.

— Hmmm…raczej chwilowy odpoczynek w miejscu – uśmiechnęłam się.

— Masz rację. To będzie lepsze – zgodził się, ale miałam wrażenie, że jego wewnętrzne przekonanie było inne.

Gadaliśmy jeszcze trochę o tym i o owym, potem obejrzeliśmy jakiś film w towarzystwie Isabel i jej wesołych komentarzy , co było kolejną nowością. O dziesiątej Max odprowadził mnie pod dom.

— Dziękuję za ten czas, Liz- powiedział przy progu.

— Ja też cieszę się, że pewne rzeczy zostały powiedziane. Atmosfera została oczyszczona, prawda ?

Kiwał się na palcach, a potem pocałował mnie w policzek. Gdy odwrócił się by odejść przypomniało mi się , że jednak powinnam go jeszcze zatrzymać.

— Max !- zawołałam nieco głośniej- Poczekaj.

Obrócił się natychmiastowo.

— Nie chcesz dokładnie wiedzieć co to było …wtedy z Kylem ?

—Wystarczy mi to, co powiedziałaś. Że udawaliście. Maskarada- patrzył na mnie znów jak kiedyś, jak w naszym pierwszym dniu września, nieprzeniknionym , łagodnym bursztynem.

— Tak- powiedziałam z determinacją- Maskarada.

Posłał mi słaby uśmiech i zniknął za słabym światłem latarni.



***

Rano obudził mnie potworny hałas dobiegający gdzieś ze dworu, ale mój na wpół drzemiący jeszcze umysł nie był w stanie dokładnie go zlokalizować. Wtuliłam głowę głębiej w poduszkę, ale to nic nie dało- łomot stawał się coraz głośniejszy. Podniosłam się żywiołowo na łóżku i zahaczając o kołdrę, która zjechała na podłogę –wstałam. Wtedy zorientowałam się , ze odgłosy dochodziły zza okna . Zanim jednak okręciłam się szlafrokiem i zdołałam podejść do epicentrum harmideru, usłyszałam trzask uchylanej okiennicy. Chwyciłam odruchowo pierwszą lepszą rzecz jaką miałam pod ręką – w tym przypadku była to parasolka- i zamachnęłam się na młodego mężczyznę, który leżał na dywanie.

— Liz, nie !-usłyszałam błagalny krzyk i udało mi się wyhamować tuż przed czubkiem głowy intruza.

A intruzem, opatulonym od stóp do głów w ciepłe ciuchy , był nie kto inny jak Michael Guerin. Czy na dworze naprawdę było tak zimno ?

— Mogłam się tego spodziewać – wypuściłam powietrze z płuc z uczuciem ulgi i złości zarazem- Tylko ty masz zwyczaj nachodzenia ludzi o takich porach, i to wchodząc przez okna.

— Okey, nie przyszedłem tu wysłuchiwać wykładów na temat wychowania. Mam już jednego Maxa w ekipie, jasne ?

Jego brązowe , buntownicze oczy świdrowały moją twarz. Bezpardonowo rozsiadł się na krześle .

— Dobra, Liz…Mamy kłopot- zaczął niewinnie- I zdaje się, że musimy zebrać się dziś na wiecu.

— Wiecu ? – brwi podjechały mi do góry. Nie cierpię się marszczyć. Przez to ciągłe obcowanie z kosmitami i w kręgu ich tajemnic będę za niedługo potrzebować liftingu.

— No wiesz…Max zarządził naradę wojenną. Po szkole, na dziedzińcu.

Jak zwykle kiedy coś złego się działo. Miałam jak najgorsze przeczucia, zresztą świętą prawdą jest, że lepiej mieć złe niż mieć dobre i potem się rozczarować.

— Sytuacja kryzysowa – najwyraźniej poziom werbalnego rozwoju Michaela Guerina pozostawał dziś na poziomie haseł z aluzją w tle. Najgorsza z możliwych cech kosmitów.

— To znaczy ?- przysiadłam na brzegu łóżka.

— Isabel uciekła ze swoim tajemniczym kochasiem i za jakieś 24 godziny zostanie jego żoną- wyrecytował.

Popatrzyłam na niego jak na wariata. Isabel uciekła i zostawiła swoich ukochanych rodziców, brata bliźniaka , z którym była nierozerwalnie związana ? Uciekła na motorze z jedną walizką , w której nie mogło zmieścić się nawet 2 % z jej ubrań i kosmetyków ? Ideał-Isabel , w Święta przeistaczający się w tzw. świąteczną faszystkę zostawiła obowiązki żeby naprędce wziąć potajemny ślub bez przygotowania i błogosławieństwa swojej rodziny ? Nie chciało mi się w to wszystko wierzyć.

— Od kiedy to wiadomo ?- spytałam , wciąż oszołomiona.

— Maxwell obudził mnie w środku nocy, żeby przeczytać mi przez telefon list, który zostawiła łaskawie na jego biurku – Michael był po prostu wściekły- Czy wiesz do cholery co to dla nas znaczy ?!

— Co zamierzamy ?

— Pytasz o plan ? – podniósł się znienacka- Plan zostanie ustalony na naradzie. I jeśli jego autorem będzie Max, to możemy być pewni, że będzie genialny- dokończył kąśliwie , po czym wyszedł tak jak wszedł. Mogłam usłyszeć jedynie głośne stęknięcie, kiedy ciężko wylądował na ziemi.

***

Po popołudniowych zajęciach wszyscy stawiliśmy się przed szkołą tak jak to było umówione. Max przyszedł pierwszy. Kiedy go zobaczyłam stał tam sam i wiedziałam, że jest załamany.

— Max, to naprawdę straszne- powiedziałam zbliżając się.

Wycelował we mnie spojrzenie, które aż paliło ogromnym zawodem i stratą.

— Naprawdę nie mam pojęcia, co mogłabym…

— Wiesz co jest najgorsze ?- przerwał mi – To, że tamtego dnia, kiedy mieliśmy odlecieć z Tess…ona powiedziała, że jest moim domem.

Te słowa sprowokowały we mnie pewne wspomnienia. Wspomnienia tamtego dnia, kiedy wraz z Isabel i Maxem wyruszyliśmy drogą 285 na Południe, by przybyć z odsieczą Marii, a po części także sprawcy całego zamieszania-Michaelowi. I tamta chwila na stacji , w której Isabel tak bardzo zaborcza w swojej miłości do Maxa, usiłowała mnie od niego odseparować zanim zdołałam się do niego zbliżyć. Analizując to, rozumiałam, że w gruncie rzeczy ta ucieczka- pasowała do Isabel jak ulał. Czyż nie przywłaszczała sobie wszystkiego co choćby na moment, nieznacznie otarło się o jej życie ? Max, Michael, Alex, uczucie bólu, a nawet misja odnalezienia syna Maxa- to było tak naprawdę bardziej jej niż czyjekolwiek. Max –na parę tygodni przed zeszłoroczną katastrofą zachowywał się owszem, podobnie. Był egoistyczny i nieznośny, ale on się pogubił. A ona ? Może teraz, kiedy odszedł Alex, kiedy utraciła jednego ze swoich widzów, swoich zdobyczy , kiedy zrozumiała, że Roswell już na zawsze będzie dla niej jedynie małym gronem znajomych , od których nawet nie oczekiwała oklasków- postanowiła postawić wszystko na jedną kartę ? Co ją obchodził ból Maxa i zszargane nerwy rodziców ? Oni mieli jakiś cel, najbardziej błahy, ale jednak. Ona nie. To go sobie znalazła. Z jednej strony miała prawo, a z drugiej…z drugiej była ta inna strona życia. Obcość. Tak jak u Maxa obcość ujawniła się i wyzwoliła w apogeum kryzysu, tak stało się też u Isabel. Pojęłam, że oni wciąż walczą ze sobą i swoją obcą osobowością. Z innością. Czasami obserwowałam przecież te chłodne, stalowe błyski , które prześlizgały się niepostrzeżenie w ich oczach. I już tylko myślałam nad tym, kiedy obcość ujawni się u Michaela ?

***

Na naszym powszechnym zgromadzeniu niczego nie uchwalono. Max i Michael jak zwykle wytykali sobie błędy i niedociągnięcia, Kyle patrzył na całość wilkiem, Maria mruczała coś od czasu do czasu, a ja …w ogóle nie miałam inicjatywy.

Wracałam więc z ciężkim sercem do domu i zastanawiałam się : czy ja naprawdę dziś chciałabym tego września ? Być może dopadła mnie tylko jesienna depresja, ale być może wnioski i pytania , którymi obarczałam swoje serce były całkowicie uzasadnione. Kochałam Maxa, tylko że tamten Max gdzieś zniknął. Nie całkowicie oczywiście, chodziło mi oto , że zmieniał się wciąż dopasowując swoje życie do innych, podczas kiedy ja wiedziałam, że mogłabym być z nim szczęśliwa dopiero wówczas, gdyby znalazł równowagę między swoją przeszłością a teraźniejszością. Nie miałam zamiaru oczekiwać od niego całkowitego porzucenia antarskich korzeni, ale nie umiałam zaakceptować w nim kosmicznego króla nastolatków. Max musiał odnaleźć spokój i drogę, i mylnie wmówił sobie, ze tą drogą jestem tylko ja. To właśnie nas niszczyło. My i reszta świata. My dla świata. A czemu nie świat dla nas ? Byłam młoda i chciałam żyć. Po prostu żyć.

Zaczęłam wdrapywać się na drabinkę; o tej porze nie chciałam niepokoić już rodziców i robić rumoru w środku. Na balkonie zostało trochę moich szpargałów, jakichś książek , więc zaczęłam je zbierać …naraz odskoczyłam, widząc postać czającą się w kącie. Wydałam z siebie cichy okrzyk.

— Przepraszam, to tylko ja Liz- usłyszałam głos Maxa.

— Max…co ty tu robisz ? Nie powinieneś odwozić teraz Michaela do domu ? I w ogóle, jakim cudem jesteś tu przede mną ?-zbombardowałam go pytaniami.

— Kosmiczna sztuczka- uśmiechnął się- Wybacz…-wyłonił się z półmroku , w ręku trzymał mój dziennik- Byłem ciekaw, czy napisałaś nowe rozdziały…Ja…-widziałam jego zakłopotanie- Nie chciałem czytać go bez pytania…

Był jakiś dziwny, wyczuwałam w nim lęk i smutek.

— Max, co się zmieniło ? – łagodnie wzięłam go za rękę.

— Podjąłem decyzję- odrzekł zdławionym głosem.

— Jaką decyzję ?

— Pojadę sam. Sam odszukam Isabel.

Przymknęłam oczy. A więc znowu to robił. Podejmował się nowej krucjaty , poukładał sobie wszystko zanim tu przyszedł. Chciał ratować syna, ratować Isabel, ratować Świat…Mnie także uratował i nagle pojęłam, że ta misja zakończyła się w tamtym dniu. W krwawym dniu września.

— Ale ja wrócę Liz, kiedyś na pewno wrócę, ja…zrozum. Ona jest taka jak ja…ona…

— Jest jak Tess – rzuciłam z wyrzutem- Musiałem spróbować.

— Liz…- nienawidziłam , kiedy mówił do mnie takim pięknym głosem. Nienawidziłam, bo wszystko się we mnie wtedy rozbijało- Kocham cię, tylko ciebie zawsze kochałem.

— Ale tylko mnie zostawiasz aż dwa razy. Kim ty jesteś Max ?

Kochałam Maxa. Ale mieściły się w nim dwie osoby, dwie świadomości, z których każda była jednakowo silna. To było z kolei za dużo jak na moją ludzką słabość. Jeśli kiedyś myślałam, że zdołam to pokonać, to w tej chwili czar prysł niczym bańka mydlana.

Patrzył na mnie i trzymał moją rękę jeszcze przez chwilę, a potem zaczął odchodzić.

Spojrzałam w górę. Niebo było niezwykle czyste, jakby wyszyte gwiazdami. Lekki wiatr poruszał koronami pobliskich drzew, a jego szum, zabrzmiał w mojej głowie niczym gwizd z nutą tragizmu. Oparłam się o ścianę. Skierowałam wzrok na dół, przed siebie. Tam majaczyły w oddali nikłe światła na ruchliwej dwupasmówce, i słabe kontury potężnego budynku lokalnego oddziału City Banku.
Czułam , że dla mnie- czas zastygł na wieki w jednej postaci, której wcześniej nie znałam , jak ciało, które odlewa się i twardnieje w lawie. Czułam magię i rozpacz, zadumę i chęć wypowiedzenia wielu słów naraz. Czułam tę walkę ze sobą, ze swoim wewnętrznym ''ja '', czułam wibrację uczuć. Czułam, że to jest wielka chwila. Nie wiedziałam dlaczego, ale to było we mnie. Coś jakby dopiero dziś do mnie dotarło, coś jak myśl. Myśl, że ja, Max, Michael- cała nasza paczka, dorośliśmy. Że nie jesteśmy już nastolatkami bawiącymi się w ratowanie świata. Bo teraz tak było. Przedtem to była zabawa, w porównaniu do walki , którą rozpoczęliśmy po odlocie Tess. Dorośliśmy. Lecz nie uważałam, że stało się to tak zupełnie znienacka. Wiedziałam, że-dla mnie- zaczęło się to z chwilą kiedy Max uratował moje życie. Wrzesień. Sprawca cudów i klęsk. Już wtedy miałam większe dylematy niż moje rówieśniczki z równoległych klas – gdy one zastanawiały się jak pomalować paznokcie, ja zastanawiałam się jak ocalić przed śmiercią kogoś, kogo kochałam. Widziałam rzeczy, które zupełnie zburzyły porządek w moim uporządkowanym życiu. Teraz już nic nie było dla mnie zaskakujące, czy nierealne. Słowo ''wierzyć'' nabrało innego wymiaru. Świat zmienił swoją postać…Czy tego chciałam ?

Max powoli znika. Ciało w dół, po kolejnych szczeblach, zsuwa się do dołu. Mogłabym za nim zwołać. Tylko jeszcze nie teraz. Jeszcze nie czas. Niech mnie obudzi, kiedy wrzesień się skończy.

Zamknął oczy jakby się ze mną żegnał. A przecież to nie była prawda.


Koniec.






Wersja do druku