Hotori

Magia Pierwszej Gwiazdki (1)

Wersja do druku Następna część

Magia Pierwszej Gwiazdki


Max otrzepał płaszcz ze śniegu, postawił siatki pełne zakupów na schodach werandy i najciszej jak mógł przekręcił klucz w zamku. Drzwi szczęknęły, delikatnie uchylając się do środka. Evans wszedł ostrożnie i zdjął ubranie. Nie chciał o szóstej rano budzić żony i syna, szczególnie w Święta.
Przeniósł się do kuchni, by rozpakować pełne smakołyków „toboły”. Otworzył lodówkę. Co my tu mamy? Kiełbasę świąteczną, indyk, orzechy w miodzie, pieczywo, wędliny, sosy, ciasto…Max uśmiechnął się. Liz pomyślała o wszystkim zanim on zdołał ją wyręczyć. Ale przecież jedzenia na Wigilię nigdy nie za dużo, a już na pewno nie wtedy, kiedy przychodzi do nich cała, liczna rodzina. W dodatku Maria już tydzień temu zadeklarowała, że przyniesie swój niezastąpiony czekoladowy tort i mnóstwo innych potraw. To będzie prawdziwa uczta ! Kosmita schował ostatnią bułkę do chlebaka, po czym włączył wodę na herbatę. Spojrzał przez okno na ośnieżone chodniki Nowego Jorku, zapełnione ludźmi biegającymi w świątecznej gorączce, za prezentami. Czy to miasto nigdy nie odpoczywa? Nawet w Dzień Narodzenia Pańskiego? Pokręcił głową. Przecież to Nowy Jork, a nie Roswell. Tutaj było zupełnie inaczej niż tam. Święcące neonami sklepy z ciuchami, krzyczące muzyką bary, wielkie centra handlowe, pełne Elfów w czerwonych strojach, które rozdają maluchom czekoladowe bombki owinięte w kolorowe sreberka, mechaniczny Mikołaj za szklaną szybą , który śpiewa „ Merry Christmas”, kiwając się na boki. Max dopiero teraz uzmysłowił sobie jak trudno po przyjeździe tutaj było im wszystkim przystosować się do tego świata. Po cichym, spokojnym „ inaczej” Roswell,…Ale to było piętnaście lat temu. Od piętnastu lat Nowy Jork jest jego domem. Jego, Liz, Marii, Michaela, Kyla, Isabel i ich dzieci.
Wtem czajnik zagwizdał wesoło dając znać o tym, że woda już gotowa , a Max poczuł jak ktoś natarczywie ociera się o skórę jego ręki. Spojrzał pod nogi . To był Borys- ulubieniec rodziny Evansów. Borys był ogromnym , czarnym kotem, z jedyną, białą plamką na lewym oku. Teraz jego gigantyczny, mokry nos z zapałem tulił się do ręki pana, a z płuc wydobywało się mruczenie, które spokojnie można by porównać do warkotu traktora. Max nachylił się by wziąć kota na ręce.

— Co Borys?- zapytał, zaglądając w zmrużone z zadowolenia, czarne oczy- Spałeś dziś z Dylanem ?
Zwierzę wtuliło głowę pod pachę Maxa i jeszcze bardziej wzmogło mruczenie. Za chwilę na górze dały słyszeć się pierwsze hałasy , i na schodach pojawił się Dylan, syn Maxa i Liz.
W koszulce i bokserkach, z rozmierzwioną, ciemną czupryną wlókł się zaspany. Wszedł do kuchni.

— Cześć. – rzucił ziewając.

— Cześć.- odpowiedział Max.- Nie musiałeś wstawać.

— Wiesz, że prawie nie potrzebuję snu, tak jak ty.
Dylan miał szesnaście lat , ale nie był takim sobie, zwyczajnym nastolatkiem. Posiadał bowiem nadzwyczajne zdolności, które cechowały tylko wybranych z jego rodziny. On do nich należał. Już dawno przestał zastanawiać się czy to dar czy przekleństwo, po prostu nauczył się z tym żyć. Nauczył się żyć ze świadomością, że nie jest prawdziwym człowiekiem, tylko kosmitą. Jak jego ojciec, ciotka, wuj…Kosmitą. I tyle.

— O której przychodzi ciocia z Verg i Małym ? – odezwał się , nalewając sobie nieco herbaty.
Tak nazywał swoje cioteczne rodzeństwo, no może nie tak do końca cioteczne, raczej przyszywane- cioteczne. Virginia i Michael Junior (ochrzczony Małym) byli dziećmi Michaela i Marii Guerinów. Michael był praktycznie bratem Maxa, a Maria praktycznie siostrą Liz. Znali się od dzieciństwa , Michael też był obcym, wiele razem przeżyli. Byli ze sobą mocno związani. Tak samo z ciotką Isabel i jej rodziną. Taki klan Czechosłowaków, jak zwykła mówić ciotka Maria.

— Ciotka Isabel i ciotka Maria przyjadą wcześniej, gdyż chcą pomóc mamie w przygotowaniach . Nie wiem czy Virginia też przyjdzie wcześniej. Mogłeś zapytać ją w szkole.
Dylan westchnął cicho. Virginia była w jego wieku i razem chodzili do jednego z nowojorskich liceów, a nawet na zajęcia z literatury angielskiej. Spotykali się prawie codziennie i to także poza szkołą. Virginia miała zwyczaj wchodzenia do pokoju Dylana przez okno , zresztą kiedyś ciotka Maria wspominała mu, że tak samo robił wujek Michael, kiedy do niej przychodził. Właściwie Virginia była we wszystkim podobna do ojca, była jego odbiciem. Jej porywczy charakter i cięty język sprawiał, że żaden chłopak nie potrafił jej podskoczyć, a z drugiej strony dziwne pomysły i duża wrażliwość powiększały grono ludzi, którzy wprost za nią przepadali. Taką osobą był na przykład nauczyciel od w-fu profesor Carter. Dylan wątpił jednak by jego zachowanie wywołane było podziwem dla charakteru Verg. Sądził , że chodzi o wygląd i nie mylił się. Verg należała do najładniejszych dziewczyn w szkole. Wysoka blondynka o pięknym uśmiechu i ciemnych oczach , w dodatku sportsmenka reprezentująca szkołę w zawodach pływackich…nie mogła nie zwracać na siebie powszechnej uwagi…nie chwila, koniec ! Ani słowa więcej. Nie mogę myśleć w ten sposób o Verg. Ona jest moją siostrą, prawda ?

— Michael do jasnej cholery !! – histeryczny krzyk zmusił Michaela Guerina do oderwania się od czytania gazety.
Podniósł się z fotela , przeszedł przez salon i zatrzymał się w holu. Oto dwójka jego dzieci- córka Virginia i trzynastoletni syn Michael Junior kłócili się w najlepsze, wyrywając sobie różowy pokrowiec na łyżwy. Na widok miny ojca ucichli.

— Musicie się tak wydzierać w Święta ?- spytał stanowczo.

— On nie chce oddać mi mojego pokrowca !- zauważyła Virginia wykrzywiając twarz w kierunku brata.

— Junior ?- Michael uniósł brew , przenosząc wzrok na chłopca.

— No jasne ! Zawsze wierzysz jej, bo jest twoją ukochaną córeczką ! – krzyknął w odpowiedzi.
Kosmita uśmiechnął się pod nosem, a po czym odchrząknął :

— Nie prawda. Po prostu widzę , że ten pokrowiec jest różowy. Tylko kobiety lubią taki kolor…- tu zwrócił się do córki- Ale to nie powód żeby się tak zachowywać , tym bardziej jak się ma szesnaście lat z hakiem …
Virginia przewróciła oczami.

— Tato śpieszę się ! Jadę do Rockefeller Center na łyżwy ! Umówiłam się z Lilly i Meg.
To mówiąc dziewczyna zaczęła się ubierać.

— Dobrze tylko wróć przed czwartą. O czwartej jedziemy do…

— Wiem, wiem. Do cioci.
Michael spojrzał na Juniora. Stał z boku zły jak osa.

— A ty, kowboju…- zwrócił się do niego- Pomożesz pakować mi torby z jedzeniem, zanim mama wróci z miasta.


Liz powiesiła błyszczącą bombkę na jednej z zielonych gałązek. Cały pokój pachniał tym wspaniałym, aromatycznym, kojącym zapachem igieł. Wciągnęła go do płuc i na chwilę rozmarzyła się patrząc na ustrojoną choinkę. Te Święta będą szczególne, powiedziała sobie. Zbiorą się tu wszyscy razem, odśpiewają kolędy , powspominają. Do tej pory nie mieli na to czasu, tak naprawdę. Nowe życie razem z dziećmi okazało się nawet trudniejsze niż to wcześniejsze, w Roswell. Ale w tym wszystkim było coś , co Liz zawsze traciła, i czego nigdy nie potrafiła zatrzymać na dłużej. Szczęście. I to właśnie szczęście dziś towarzyszyło jej niezmiennie. To kochała w Nowym Jorku. W uśmiechu Dylana. W pełnych miłości oczach Maxa.

— Mamo !- głos syna wyrwał ją z rozmyślań- Idę do miasta.
Liz objęła czułym wzrokiem swe dziecko. Tak bardzo przypominał jej młodego Maxa. Rysy twarzy, oczy , ta sama wrażliwość. Liz wiedziała, że Dylan ma wielkie powodzenie w swojej szkole.

— Do miasta ?- zdziwiła się- A po co ?
Dylan uśmiechnął się przepraszająco.

— Szczerze mówiąc nie kupiłem jeszcze żadnego prezentu dla Verg. Niby ją znam, ale …dziewczynie trudno coś wybrać.
Liz pokiwała głową ze zrozumieniem. Te same problemy miał kiedyś Michael z Marią…

— No nic idz, tylko pamiętaj wróć przed…

— Wiem, wiem… przed czwartą. Wtedy wszyscy się zjeżdżają .

— To pa !- Liz pocałowała syna w policzek.



Virginia zrobiła jeszcze jedno okrążenie , po czym podjechała do bandy. Musiała trochę odpocząć. Miała dobrą kondycję, ale bez przesady .

— Hej Meg ! Lilly ! – zawołała w stronę swoich przyjaciółek, które już się do niej zbliżały.- Idziemy na kawę ? !
Dziewczyna w niebieskiej czapce , spod której wystawały rude loki pokiwała głową i po dziecięciu minutach wszystkie trzy siedziały w pobliskim barze.

— Jak stoją sprawy z Nickiem ?- Lilly zwróciła się do Meg.

— Zerwaliśmy.

— Co ?!- Lilly wytrzeszczyła oczy.- I nic nie mówiłaś !

— Och, daj spokój Lilly. Na to trzeba czasu.- wtrąciła Virginia.
Nie była aż tak bardzo zainteresowana sytuacją uczuciową Meg. Uważała, że rozwodzenie się nad tym co już było, nie ma najmniejszego sensu. W dodatku jeszcze mniej obchodziło ją co stało się z tym głupim Nickiem. To był zwykły kretynek w opuszczonych spodniach, któremu wydawało się że dziewczyna powinna być na każde jego zawołanie. W ogóle jak Meg mogła z nim wytrzymać ?

— Musisz się z tym pogodzić i iść dalej.- dodała.

— Masz rację. Nick to już przeszłość.- zgodziła się blada jak papier Megan.
Verg popatrzyła na zegarek. Chyba będzie już wracać do domu. Podniosła się z krzesła.

— Dziewczyny musze już lecieć…rozumiecie, rodzinna Wigilia !- powiedziała.

— Jasne, jeszcze się zdzwonimy przed powrotem do szkoły. – odrzekła Lilly.
Virginia pożegnała się i wyszła z knajpy. Minęła fontannę na środku wielkiego holu i wtedy wpadała wprost na…Dylana Evansa !

— Cześć Verg.- Dylan uśmiechnął się.

— Hej, a ty nie w domu ? Nie pomagasz mamie ?- zachichotała.

— Nie.- uniósł ręce z siatkami do góry.- Ostatnie zakupy.

— Mogę zobaczyć ?
Dylan zrobił zakłopotaną minę. Odsunął się.

— Nie. To tajemnica. A ty masz długi język.

— O nie ! Nie wybaczę ci tego !- uderzyła go w bark, udając obrażoną.

— Wracasz do domu ?

— Byłam na łyżwach.

— Mogłem się domyślić.- Dylan zarzucił jedną siatkę na plecy.

— Daj, pomogę ci. – dziewczyna wyciągnęła rękę w jego stronę.
I kiedy jej dłoń dotknęła jego dłoni, dreszcz przeszedł mu po plecach. Spojrzał w jej duże oczy, otoczone długimi rzęsami. Miał takie dziwne uczucie…pragnął przyciągnąć ją do siebie i nie wypuszczać do końca życia. Ale nie miał odwagi tego zrobić. Nie miał odwagi powiedzieć jej : kocham.


Wersja do druku Następna część