Hotori

Gwiazdy i Anioły (1)

Wersja do druku Następna część

Gwiazdy i Anioły ( CDN)


" Stała przy choince. Ona i Jesse. Za oknami przykryty białym puchem Boston. Spokój i cisza. Miłość...i ciągły ślad ubiegłorocznej ucieczki...a potem powrotu do domu. Roswell. Dom. Ciepło...coś co zostawiła. Była szczęśliwa. Nachyliła policzek by pocałować męża. I wtedy to się stało. Poczuła ból. Rozrywał jej brzuch. Jęknęła...to był moment. Jesse coś do niej krzyczał...zemdlała. Ciemność. Chwila minęła. Otworzyła oczy. Szpital. Pani doktor. Uśmiech. Przerażający uśmiech. Słowa : przykro mi..."
Isabel Evans-Ramirez oderwała mętny wzrok od choinkowych światełek. Pokryjomu otarła łzę, którą czuła w kąciku oka. Są Święta. Nie można myśleć o przeszłości, tylko o terazniejszości. Trzeba załatwić przedstawienie na rynku i kupić prezenty dla dzieci z ośrodka. Potem wpaść do Michaela i Marii, bo przecież oni nigdy się nie pobiorą, jeśli ona nie uświadomi im, że Boże Narodzenie to najlepszy czas na pojednanie. No i wizyta u Maxa i Liz...pamiętać o udekorowaniu Crashdown ! No i jest jeszcze Jesse i ona. Ich święta. Isabel ponownie popatrzyła na lampki. Nie...nie będzie ich wieszać. Powinna była już dawno je wyrzucić. Za bardzo jej przypominały...Nie. Nie. Nie. Nie myśleć o tym. Nie myśleć ! Nie myśleć ? Jak można nie myśleć o swoim dziecku, w rocznicę jego śmierci ?


— Czy Kyle i Jim przychodzą do was na Wigilię ?- rzuciła Liz w stronę przyjaciółki, próbując umocować na szybie witraż w kształcie Mikołaja.

— Chyba tak...- mruknęła przygaszona Maria. – A nie wiesz przypadkiem czy...czy Michael...no wiesz...
Liz uśmiechnęła się pod nosem. Doskonale wiedziała o co Maria chce zapytać. Od kiedy cała ich paczka wróciła do Roswell, Michael zadziwił wszystkich i zaczął studiować marketing i handel na uniwersytecie w Santa Fe. Przez to trochę odsunął się od Marii, a jakieś pół roku temu pokłócili się na dobre, gdyż Maria twierdziła, że widziała Michaela jak oświadczał się innej dziewczynie. Oczywiście Michael wszystkiemu zaprzeczył, z Marią się nie pogodził i na tym sprawa stanęła. Sama Maria nie wiedziała nic więcej, a kosmita rzadko pokazywał się w Roswell. Liz była więc przekonana, że teraz jej najlepsza przyjaciółka chce od niej wyciągnąć jakieś informacje (niby to mające pochodzić od Maxa) na temat tego, czy Michael przyjeżdża do Roswell na święta.

— Chcesz wiedzieć czy Michael przyjedzie ?- Liz usiadła obok.

— Tak chcę, bo ...bo...bo ...- widać było, że Maria usilnie stara się
wymyśleć jakiś inny powód niż uczucie jakim darzy chłopaka. – Bo go kochasz ? – dokończyła Parker.

— Liz !

— No co ? Czyżbym powiedziała coś, co nie jest prawdą ?

— Niech ci będzie !- Maria westchnęła.- Tylko dlaczego to musi spotkać zawsze mnie ??!

— Bo kochasz Michaela ?- rzuciła Liz, szczerząc zęby.
Maria wstała i wzieła się za bezmyślne czyszczenie czystych stolików.

— Chyba się zacięłaś...zmień płytę. – odrzekła.
Wtem odezwały się dzwoneczki i do restauracji wszedł Max Evans, student drugiego roku prawa też w Santa Fe. Podszedł do Liz i pocałował ja w usta.

— Jak tam mają się moje dziewczyny ?- zażartował.

— Żle.- Maria machnęła ręką i zniknęła w kuchni.
Max popatrzył na Liz porozumiewawczo.

— Michael !- oboje parsknęli śmiechem.

— Na pewno chcesz tam wejść ?- Jesse wziął żonę za rękę.

— Nie mam wyboru.- Isabel spuściła głowę.- Te dzieci na to czekają.
Otworzyła drzwi i wysiadła z samochodu. Chwilę stała i patrzyła jak płatki śniegu tańczą w powietrzu. Niektóre padały na chodnik. Inne rozjechał samochód , a jeszcze inne spadły na dach...domu dziecka. Tego domu dziecka. Jej domu dziecka. Jej...dziecka. Zacisnęła pięści. Ocucił ją głośny klakson samochodu. Obejrzała się do tyłu. Jesse wystawił głowę przez otwartą szybę.

— W porządku ?

— Tak. – popatrzyła mu w oczy.

— A więc jakie mamy na dziś plany pani Evans ?- Max uśmiechnął się , muskając wargami ucho Liz.
Oboje stali na zapleczu restauracji Parkerów. Liz odsunęła się i spojrzała na swego męża błyszczącymi oczami. To będzie ich druga gwiazdka od kiedy są małżeństwem. Rok temu Święta były bardzo wzruszające, ponieważ to właśnie wtedy powrócili z długiej tułaczki , do jakiej zmusiła ich ucieczka przed FBI. Od tamtego czasu życie toczyło się spokojnie, choć nie do końca tak, jak wymarzyła to sobie Liz. A ona zawsze chciała studiować na Harvardzie. Sytuacja jednak nie pozwalała jej na to, dlatego na razie musiała zadowolić się studiowaniem zaocznie w Santa Fe, wspólnie z Maxem, Michaelem i Isabel. I to oczywiście była ta lepsza strona medalu. Znowu byli razem...no, może nie zupełnie, bo Maria zajmowała się swoją karierą muzyczną i jak do tej pory pracowała na dwa etaty- w ciągu tygodnia w starym, poczciwym Crashdown, a na weekend wyjeżdżała do Clovis, gdzie w miejscowym radiu prowadziła program muzyczny. Kyle ciągle pracował w warsztacie mechanicznym , lecz od tego roku obiecał sobie że wybierze się na jakieś studia. Może. Przyszłość wciąż była niepewna.

— Moi rodzice zaprosili nas na świąteczny obiad ...- odezwała się Liz.- Musimy pójść.

— No, to nie mamy wyboru.- Max zrobił niewinną minę. – Ale wieczorem...chyba mamy trochę czasu dla siebie ?
Liz zamruczała z zadowoleniem. Wiedziała co to znaczy. A znaczyło to, że wieczorem będą siedzieć na balkonie swej małej kawalerki i popijać wino, i całować się i...

— Wychodzę !- Maria wparowała do pomieszczenia- Opus...! Nie chciałam przerywać romantycznej chwili – dodała szybko na widok Maxa i Liz.

— Dasz się zaprosić jutro na lodowisko ?- spytała Liz, wyswobadzając się z objęć Maxa.

— Jasne.

— Świetnie, może być zaraz po pracy ?

— Tak.- Maria zapięła płaszcz i chwyciła torebkę- To pa !

— Pa !
Liz z westchnieniem przytuliła się do Maxa.

— Tato ?- Kyle zajrzał do salonu.
Jim Valenti odwrócił się do syna. Miał właśnie wychodzić do pracy, bo dziś policjanci urządzali mały, świąteczny poczęstunek w biurze.

— Kyle, już po pracy ?- szeryf poprawił kapelusz.

— Tak...- zawahał się i dodał- Możemy o czymś porozmawiać ?
Jim spojrzał na zegarek, a potem na syna. Ciężko usiadł na kanapie.

— Słucham.

— Po świętach złożę podanie na studia. Do Phoenix. Już postanowiłem. – wypowiedział jednym tchem.
Popatrzył badawczo na ojca. Jego doświadczona twarz rozjaśniła się uśmiechem.

— Cieszę się...ostatnio nawet chciałem ci to zaproponować. Najwyższy czas, żebyś skończył z zawodem mechanika. Przecież odzyskałem posadę.

— Naprawdę ?- Kyle nie krył zdziwienia.

— Mówię poważnie Kyle. Od tego zależy twoja przyszłość.

— I nie przeszkadza ci, że to daleko stąd ?
Jim podszedł do syna i objął go ramieniem.

— Nauczyliśmy się radzić sobie we dwóch. Ale wiedziałem , że przyjdzie czas kiedy będziesz podejmował dorosłe decyzje. Ten czas nadszedł. A ja jestem gliną...i jestem twardy.

— Kocham cię tato.- wybąkał Kyle.

— I ja ciebie synu.- szeryf westchnął, a po chwili ocknął się – No, dość tych ckliwych słów ! Muszę lecieć, a ty nie zapomnij kupić prezentów dla Amy i Marii … Pieniądze leżą na stole.


Z każdym krokiem, który głuchym stukotem odbijał się po korytarzu , Isabel traciła resztki odwagi. Choć miała świadomość, że przecież musi wypełnić obowiązek, musi dać tym dzieciom prezenty jak to robiła w każde Święta, to jednak coraz bardziej bała się spotkania ze wspomnieniem. Z cierpieniem. Z bólem, który odrodzi się , kiedy tylko spojrzy na twarz małego dziecka. Wiedziała o tym. Była pewna, że za moment ujrzy przed sobą siebie i Jessego. Przed tamtą choinką. W tamtą Wigilię. A potem, poczuje to znowu. Wyraźnie, tak jakby to było wczoraj. I usłyszy słowa : „przykro mi pani Ramirez…straciła pani to dziecko”. Straciła pani…straciła. Boże ! Isabel zatrzymała się. Nie wejdzie tam. Nie jest gotowa na oglądanie tych roześmianych twarzyczek. Jeszcze nie ! Dlaczego serce jej tak otępiało ? Nie, Boże nie pozwól ! Powoli ruszyła do przodu. Nie wolno ci przegrać, Isabel…

Jesse wyjął z bagażnika trzy pudła pełne ozdób choinkowych i uginając się pod ich ciężarem popchnął wahadłowe drzwi Crashdown.

— Jest tu ktoś ?!- zawołał od progu.

— Idę !- odpowiedział mu głos Liz.

— To od Isabel. – Jesse postawił pakunki przed dziewczyną.- Powiedziała, że pomoże tobie i Marii w dekorowaniu, ale po południu. Teraz jest w Domu Dziecka. Ustala termin mikołajek.

— Cała Isabel !- Liz oparła się o ladę.
Utkwiła wzrok w Jessym. Coś było nie tak. Jego oczy wyrażały przygnębienie.

— Wydaje mi się, że ona za wszelką cenę próbuje zapomnieć.- odezwał się w końcu.
Liz posmutniała. Stanął przed nią obraz tamtej Wigilii. W szpitalu, kiedy oni wszyscy stali przed białymi drzwiami. I kiedy usłyszeli rozdzierający płacz Isabel, a potem jej pytanie : „ Dlaczego Chrystus w dzień swoich narodzin, zabiera moje dziecko ?”. Trudno było ukryć wtedy łzy. Trudno było nie czuć ucisku w sercu…A teraz patrząc na Jessego Liz była pewna, że on czuje to wszystko do dziś.

— Jesse…może powinieneś porozmawiać z psychologiem ? Ty i Isabel…- zawahała się.

— I co ?- w jego głosie brzmiała pretensja.- Powiemy mu : nie możemy mieć dziecka, bo moja żona jest kosmitką !?
Liz delikatnie dotknęła jego ręki.

— Nie denerwuj się Jesse. To wymaga czasu. Możesz na nas liczyć.
Mężczyzna popatrzył krótko na dziewczynę, a potem objął ją silnie.

— Wiem Liz. Wiem , że chcesz jak najlepiej. Ale te rany już zawsze pozostaną otwarte.


Zmarznięta Maria właśnie zdejmowała płaszcz, gdy zadzwonił telefon. Na dźwięk dzwonka rzuciła okrycie, następnie potknęła się na schodach, by na koniec uderzyć się w nogę , o ostry kant łóżka. Udało się jej jednak podnieść słuchawkę.

— Maria ?- odezwał się po drugiej stronie Kyle.

— Cześć. Co dzwonisz , bo nie wiesz co mi kupić ?- spytała ironicznie.

— Ha.Ha.Ha.- zatriumfował chłopak.- I tu cię zaskoczę. Mam już dla ciebie prezent i właśnie dlatego musisz przyjść i go zobaczyć…
Dziewczyna pisnęła , ekscytując się :

— Jest aż taki duży, że nie możesz go przynieść ?!

— Przynieść może i dałbym radę, ale na pewno nie zmieści się pod choinką…

— I jest pewnie zuuupełnie inny niż wszystkie , wyjątkowy …?

— Hm…- mruknął zagadkowo syn szeryfa.- Wyjątkowy na pewno.

— To gdzie ?

— Na stacji busów. – rzucił Kyle.

— Co ?

— Oj Maria…

— Och no co ! Zwykła ciekawość !

— Brakuje nam takich ludzi jak pani. – dyrektorka Domu Dziecka uśmiechnęła się serdecznie.- Niech pani powie ile wyniosły koszty…

— Nie ma mowy ! Robię to dla dzieci. – Isabel pokiwała głową.
Drobna blondynka podniosła się od dyrektorskiego biurka.

— Mam jeszcze prośbę…tylko nie wiem czy powinnam. Pani i tak już dużo zrobiła…

— Proszę mówić. – na bladej twarzy kosmitki pojawił się promień słońca.

— Te dzieci…one bardzo potrzebują bliskości. Myślę, że dobrze byłoby zorganizować im jakieś zabawy w Święta.

— Miałam taki plan. – odpowiedziała spokojnie Isabel. – Jestem wolna cały tydzień.
Podniosła się z miejsca i popatrzyła głęboko w oczy swej rozmówczyni.

— Zawsze mam czas dla dzieci. – dodała. – Cóż muszę już lecieć, ale zadzwonię jutro.

— Oczywiście Do zobaczenia…- dyrektorka Domu uścisnęła Izzy .- Mówił pani ktoś, że jest pani niesamowita ?


Kiedy Maria nareszcie przedarła się przez zasypane chodniki i dotarła w umówione miejsce, poczuła podstęp. Czyż Kyle nie zachowywał się dziwnie w rozmowie z nią ? I jeszcze to że wybrał takie miejsce ? Nękało ją coraz więcej wątpliwości. I właściwie nie wiedziała dlaczego.

— Hej Maria ! Tutaj !- usłyszała krzyk.
Obejrzała się i już za chwilę, okręcona szalikiem , zziajana, stanęła koło młodego Valentiego.

— Pokazuj !- podskoczyła do góry, klepiąc go w ramię.
Chłopak cofnął się do tyłu.

— Możesz wyjść !- zawołał w czyjąś stronę.
Maria z dziwnym uciskiem w żołądku spojrzała przed siebie. A tam, cały zasypany padającym śniegiem, w długim płaszczu, z błyszczącymi oczami stał on. Michael Guerin.

Isabel odsunęła się w prawo i chrząknęła znacząco.

— Ten Mikołaj tu w ogóle nie pasuje.- zwróciła się do Liz.
Parker oderwała się od zawieszania nad drzwiami błyszczących łańcuchów.

— Nie wygląda aż tak zle.- powiedziała.

— Wygląda okropnie !- Isabel podniosła głos, krzywiąc się. – Poza tym, mówisz jak Michael, kiedy jest mu wszystko jedno, a przecież…- Isabel zawiesiła głos.
– Wiem, wiem.- Liz roześmiała się- W Święta nie może nam być wszystko jedno !

— No właśnie. – Isabel podeszła do okna i zdjęła jak to określiła „ to szkaradztwo”.

— Wracając do Michaela…- zaczęła Liz.- Czy wiesz coś na temat jego świątecznych planów ?

— Owszem. Zaprosiłam go do mnie i Jessego.

— Przyjedzie ?!
Isabel zmarszczyła się.

— Zapewne…a co ?

— No wiesz, chodzi o Marię. Ona za nim tęskni.
Kosmitka wzięła się za rozplątywanie światełek.

— Przewidziałam to. Dlatego go zaprosiłam. Pogodzę ich i wszyscy będą szczęśliwi.
Liz zauważyła, że Izzy mówi drżącym głosem. Szamocze się ze sznurem od światełek. Przejmuje Mikołajem, który krzywo wisi na okiennicy. Martwi dwojgiem dorosłych ludzi, którzy powinni sami rozwiązać problemy. Jesse miał rację. „ Ona za wszelką cenę usiłuje zapomnieć.” Liz popatrzyła na jej zgaszoną twarz. W jednej sekundzie złapała ją za rękę.

— Isabel , a co z tobą ? Jesteś szczęśliwa ?
Podniosła na nią wzrok. Milczała. Tylko jej oczy znowu sprawiły, że stała się „ królową Śniegu”…


Maria uczyniła niepewny ruch w stronę Michaela. Niezgrabnie wyciągnęła rękę do przodu. Serce wyrywało się z jej piersi.

— Cześć.- powiedziała cicho.

— Witaj.- Michael uścisną jej dłoń.
Nawet przez rękawiczkę czuła jego skórę. Przeszedł ją dreszcz.

— No to ja lecę…- Kyle podrapał się w głowę.- Pewno macie wiele do obgadania…
Maria rzuciła mu mordercze spojrzenie. Mrugnął do niej z głupawym uśmiechem na twarzy i odszedł w stronę miasta. A ona uświadomiła sobie, że została z nim sam na sam. Z wysokim, przystojnym Michaelem, którego włosy pełne były płatków śniegu. Z człowiekiem, którego kochała.

— Um..- zawahała się, uciekając od niego wzrokiem.- Przyjechałeś do…do Maxa ?
Michael zaprzeczył ruchem głowy.

— Isabel mnie zaprosiła.

— Aha…a jak tam na studiach ?
Michael uśmiechnął się swoim tajemniczym uśmiechem. A potem zrobił coś, co powtórnie obudziło w niej dreszcze. Wziął ją pod rękę. Tak po prostu.

— Tydzień temu zdałem ostatnie zaliczenie.

— Gratuluję.- odrzekła zdawkowo.
Szczerze mówiąc wszystko się w niej paliło. Jego bliskość, głos, spojrzenie…czuła jakby przejrzał ją na wylot. Nagle zatrzymał się. Zrobiła więc to samo.

— Maria, spójrz mi w oczy.- powiedział łagodnie.
Ale ona nie potrafiła oderwać oczu od swoich butów. Dlaczego tak jest, że czasami kiedy ktoś cię o coś prosi ty robisz dokładnie odwrotnie ? W takiej sytuacji…
Ręka chłopaka powoli dotknęła jej podbródka i stanowczo uniosła jej głowę do góry. Maria nie mogła już złapać oddechu.

— Przecież wiesz dobrze, że nie przyjechałem do Isabel. Przyjechałem do ciebie…
Ten miękki głos do niego nie pasował. Coś się święciło. Dziewczynę ogarnął dziwny strach.

— Michael ja…

— Dlaczego nie dałaś mi drugiej szansy ? Dlaczego nie dałaś wyjaśnić ?- to już zabrzmiało jak zarzut.
Bo to jest zarzut, pomyślała. Okey, wykłada karty na stół. Niech tak będzie, skoro tego chce.

— Widziałam cię z nią !- Maria sama nie zauważyła, że jej głos pełen jest pretensji. – Wkładałeś na jej palec pierścionek !

— To znaczyło coś zupełnie innego !- Michael krzyknął.
Dawna gwałtowność dała znać o sobie. W głębi duszy Maria ucieszyła się. Takiego Michaela kochała.

— Niby co ?- warknęła.

— A to, że Jen była moją przyjaciółką i radziłem się jej jaki pierścionek wybrać ! A potem go przymierzyła , bo ma podobne palce do ciebie ! To był pierścionek dla ciebie !
Maria poczuła się słabo. Dla niej ? To było dla niej ?

— Coś ty powiedział…?

— Wtedy chciałem ci się oświadczyć…ale mi nie uwierzyłaś. Nie uwierzyłaś mi. Nie miałaś do mnie zaufania. Teraz też go nie masz. Przykro mi…
Michael postawił kołnierz i zostawiając ją na środku skrzyżowania ruszył do przodu. Maria nie miała siły za nim biec. To już koniec. Chciał się jej oświadczyć ! A ona wszystko zepsuła…chwila, mam takie same palce jak ona?!



Wersja do druku Następna część