age

Genetyczna pomyłka (3)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Genetyczna pomyłka
(część trzecia)
Szczęście jest możliwe tylko na wolności

"Do szczęścia ptaka wolności trzeba"
Jan Paweł Woronicz

Wyobrażałam to sobie trochę inaczej. Nie mogę powiedzieć, że w jakiś szczególny sposób. Po prostu inaczej. Bo czy ktokolwiek wyobraża sobie spotkanie z bratem po ponad dziesięciu latach w ten sposób, w jaki ja to przeżyłam? Nie sądzę. A swoją drogą: fajną miał fryzurę.

Wybrałam. Postąpiłam nierozsądnie, głupio, zupełnie nielogicznie? Równie dobrze mogłabym wysłać Zanowi pocztówkę z dokładnym adresem? Możliwe, ale mimo najszczerszych chęci nie potrafię żałować wczorajszego wieczoru. Właściwie zamieniliśmy tylko kilka słów, przez większą część czasu chodziliśmy w ciszy. Nigdy nie sądziłam, że milczenie z kimś może być aż tak przyjemne. A tak przy okazji: kto wymyślił odprowadzanie dziewczyn pod same drzwi?! Czy ten ktoś nie miał ani odrobiny wyobraźni?! Przecież nie mogłam go tu przyprowadzić! A teraz do rzeczy: muszę znaleźć sobie nowe lepsze lokum.

To niestety nie jedyny mój problem. Wczoraj ktoś nas obserwował. Mnie i Maxa oczywiście. Wracając tu ledwo tego kogoś zgubiłam. Ale fakt pozostaje faktem. Ktoś tu za bardzo interesuje się moją osobą. Tylko kto? Ktoś kto wykorzystuje moją nieuwagę podobnie jak ja wykorzystałam nieuwagę Ratha, Lonni i Zana. Miałam dobry plan na tę ucieczkę. Rozmyślałam nad nim wystarczająco długo. Tylko, że nie poświeciłam nawet chwili, by zastanowić się co dalej. Szkoła i Michael- to były cele oczywiste, ale nie wzięłam pod uwagi reszty. Przecież wiedziałam, że pozostała trójka też musi tu być. Zaraz, zaraz... Trójka?

Drugi dzień w tej szkole. Co mnie czeka? Kiedy spojrzałam na moją szafkę zmieniłam to pytanie na: KTO NA MNIE CZEKA? Tak niewielka różnica, a jak bardzo potrafi poprawić nastrój.

— Cześć.

— Cześć.
I znów milczymy.

— Mam historię, a ty?- pyta.

— Też.- odpowiadam bez namysłu grzebiąc w szafce i jak gdyby nigdy nic omijając notatnik.

— Po lekcjach pracujesz w Crashdown?

— Zasięgałeś informacji.- bardziej stwierdzam niż pytam.

— Pomyślałem, że...- zacina się.

— Ci kosmici.- wzdycham w duszy.- Grasz w bilard?- rzucam pierwszą myśl jaka mnie nachodzi.

— Nie.

— Myślę, że pierwsza lekcja może być gratis.

— A więc to prawda.

— Co takiego?

— Że początkujący zawsze mają szczęście.- oboje się śmiejemy. Odwracam głowę i za jego plecami widzę lepszą połowę jednego z moich problemów.- Twoja siostra na ciebie czeka.- Max odwraca się w jej stronę.

— Muszę...

— Wiem. Idź. Pogadamy później.

— Koniecznie.- mówi i idzie w jej stronę. Nie zazdroszczę mu widząc jej minę.

— A więc jednak?- słyszę za sobą.

— Cześć Maria.- mówię jeszcze zanim się odwrócę.

W dwie lekcje później zaczynam żałować samej siebie. Tym razem weszłam do toalety na pewno nie w porę. Isabel Evans poprawiała właśnie swój makijaż(jakby miała ku temu jakikolwiek powód). Stanęłam przed lustrem mając bezsensowną nadzieję, że jest tak zapatrzona w siebie, że nie zwróci na mnie uwagi. To naprawdę nie miało sensu.

— Liz Hamilton, zgadza się?

— Tak.- potwierdzam po raz kolejny odkąd tu przyjechałam, ale tym razem czuję się tak jakbym przed sądem przyznawała się do winy.

— Znasz mojego brata?

— Trudno zaprzeczyć.- w tej chwili mam już pewność, że wyrok będzie skazujący.

— Przyjechałaś całkiem niedawno.

— To jakieś przesłuchanie?

— Raczej przejaw troski o brata. A ty masz rodzeństwo?

— Ja...- to pytanie wytrąciło mnie z równowagi, nie spodziewałam się go.

— Coś nie tak?

— Nie. Nie mam rodzeństwa.- mówię starając się opanować głos i mając nadzieję, że to zaraz się skończy. Może ktoś wejdzie? Drzwi się otworzyły. I tak poznałam BLOND KUKŁĘ.

— Tess.- zwraca się do niej Isabel.- Poznałaś już Liz?

— Nie miałam jeszcze okazji.

— Nienawidzę tego uśmiechu.- przebiega mi przez myśl i szybko mówię.- Muszę już iść. Zaraz mam lekcję.- wychodzę szybko nie oglądając się za siebie. Uciekłam. Liz jesteś zwykłym tchórzem. Właśnie przegrałaś z BLOND KUKŁĄ.

Nie poszłam na lekcję. Siedzę na ławce i gapię się na pusto boisko. Kim jest Tess? Człowiekiem czy kosmitką? I dlaczego tu nie ma mojego duplikatu? Oni też go nie znają. Inaczej nie zachowywaliby się tak. A może... Nie, to przecież niemożliwe. Ona nie może być...

Nie zauważyłam kiedy zjawił się Alex. Spojrzałam na niego dopiero kiedy koło mnie usiadł. Na powitanie odwzajemniłam jego uśmiech.

— Nie było cię na lekcji.- stwierdza.

— Musiałam coś przemyśleć.

— Słyszałem, że je poznałaś.

— Skąd...? Dobra nie chcę wiedzieć kto komu co powiedział.

— Rozsądnie.

— Jak długo...? Przepraszam. Nie powinnam pytać.

— W porządku. Wzięło mnie dwa lata temu. I bynajmniej nie przechodzi.

— Przykro mi.

— Nie żałuj mnie. Lepiej pomyśl o sobie, zanim będzie za późno.

— Obawiam się, że już jest.

MAM PRZYJACIÓŁ. Dziwacznie brzmi. Ale to miłe uczucie.

To drugi dzień w szkole więc uznałam, że opuszczanie większej ilości lekcji jest niewskazane. W drodze na matematykę spotkałam Kyle'a Valentiego.

— Jak tam Liz?

— Jak tam Kyle? odpowiadam tym samym tonem.

— Słyszałem, że już wagarujesz.

— Tak, jestem niepoprawna, źle wychowana i w ogóle.

— Więc pewnie nie wracasz do domu o ściśle ustalonej porze?

— Chyba, że sama ją sobie ustalę.

— Jasne. A co ustaliłaś na dzisiejszy wieczór?

— Żeby się dowiedzieć będziesz musiał poczekać na jutrzejsze plotki.- mijam go z uśmiechem, a w drzwiach gabinetu spotykam Maxa.

Kaly stał tak przez chwilę.

— Za wysokie progi Valenty.

— Ale nie dla Evansa, co De Luca?

Po matmie Max szedł w kierunku swojej szafki. Pod nią czekała na niego Tess.

— Coś się stało?- spytał.

— Ty mi powiedz.

— Nie rozumiem.

— Rozumiesz i to doskonale. Liz Hamilton.

— Co z nią?

— Zainteresowałeś się nią.

— A nawet jeśli to co? Nie jesteśmy ze sobą, nie muszę ci się tłumaczyć.

— Ona nie jest jedną z nas.- Tess ściszyła głos.- Pomyślałeś co się stanie jeśli pozna prawdę o tobie, o nas wszystkich?

Mieszkanie Michaela.

— Rozmawiałem z Isabel. Mówiła coś o jakiejś nowej dziewczynie.

— Błagam nie zaczynaj. Rozmowa z Tess była wystarczająco męcząca.

— Domyślam się.

— Nie rozumiem w czym problem. Przecież nie robiłem jej żadnych nadziei.

— Ale czuła się bezpiecznie, a teraz pojawia się ta nowa... jak jej tam?

— Liz.

— Liz?

— No tak. Liz. Bo co?

— Nie nic. Nic ważnego.
Dalszą ich rozmowę przerwało wejście Isabel i Tess. W mieszkaniu zapadła kłopotliwa cisza.

— Rozmawialiście o niej.- przerwała ją Tess.

Ma na imię Liz. Od wczorajszego wieczora, gdy ją potrącił starał się nie dopuszczać do siebie myśli, że ona może być... Ale teraz... Czy to może być tylko zbieżność imion. Michael postanowił to sprawdzić. Musiał wiedzieć, musiał mieć pewność, że to co wydarzyło się dziesięć lat temu nie było snem.

— Mówisz więc, że Max się nią zainteresował.- powiedział z namysłem Ed Harding.

— Wałkuję ten temat od godziny!!!

— Spokojnie. Nerwy nic tu nie pomogą.

— Uważasz, że nie mam powodu się denerwować?

— To zależy.

— Od czego?

— Od tego z kim mamy do czynienie.

— Z jakąś ziemską dziewczyneczką.

— Jesteś pewna?

Kiedy mówił, że nie gra w bilard myślałam, że kiepsko mu idzie, ale to... W Nowym Yorku widziałam dzieci, które radziły sobie lepiej. Za cud uznaję fakt, że wiedział jak trzyma się kij.

— Mówiłem, że gram marnie.

— To ma swoje dobre strony.

— Tak?

— Mhm... Pomyśl, jeśli teraz przestanę cię uczyć to będzie to plamą na moim honorze.

— Nie wiem czy stać mnie na następne lekcje.

— Cena to sprawa do omówienia. Osobiście myślę, że się dogadamy.- w tej chwili zastanawiałam się już tylko jak to się stało, że stoimy tak blisko siebie, skoro jeszcze sześć zdań temu dzielił nas stół bilardowy.

Max po pożegnaniu z Liz natknął się na Nasedo.

— Co ty tu robisz?

— Tylko obserwuję.

— Nie potrzebuję niańki.

— No tak jesteś już przecież dużym chłopcem.

— Co to ma znaczyć?

— Może lepiej przystopuj z tą małą.

— Nie mów tak o niej.- ton głosu Maxa diametralnie się zmienił. Nasedo poczuł jak ciarki przechodzą mu po plecach.- Najlepiej nawet o niej nie myśl.- Max poszedł w swoją stronę, zostawiając Naseda samego.

— Coś tu nie gra.- Ed Harding miał jak najgorsze przeczucia.

Tak intensywnie myślałam o Maxie, że omal znów nie wpadłam na Michaela.

— Chyba powinniśmy zacząć uważać jak chodzimy.- tym razem się zatrzymał.

— Chyba tak.- powiedziałam, myśląc- Czy komuś nie przyszło do głowy, że moje życie stało się bajką w ciągu tych dwóch dni?

— Liz?

— Sławna jestem.

— To fakt.- nastała chwila milczenia. Przerwałam ją.

— Pewnie przydałaby ci się notatki z wczorajszej biologii.

— Pewnie tak.

Zan kontra Max. Różni ich tak wiele. Trudno zrozumieć, że mają ten sam materiał genetyczny. Nie potrafiłam pokochać Zana przez te wszystkie lata. W przypadku Maxa wystarczała mi chwila. Bałam się Zana, a teraz boję się o Maxa i boję się go stracić. Czy nie jestem zbyt szczęśliwa? Czy tak wielkie szczęście nie jest przypadkiem karalne?

Koniec części trzeciej.

Poprzednia część Wersja do druku Następna część