age

Genetyczna pomyłka (1)

Wersja do druku Następna część

Genetyczna pomyłka
(część pierwsza)
To nie moje miejsce!

Genetyczna pomyłka- oto, kim jestem. W każdym razie tak się czuję. Nie wiem, kim byłam, nie pamiętam nawet, że już kiedyś byłam. W przeciwieństwie do nich. Istnieją też inne różnice między nami. Poza standardową przemianą materii niczym się nie wyróżniam. Z małym wyjątkiem- mam szczególną siłę perswazji. Właściwie to dobrze, że o tym nie wiedzą. Jest jeszcze coś- kolejna rzecz, z którą lepiej się przed nimi nie afiszować- uwielbiam książki- ludzkie książki. Uważają mnie za dziwoląga. Przerobienie włosów na różowo niewiele pomogło. Nie jestem taka jak oni. Nie potrafię i nie chcę taka być. To nie dlatego, że uważam się za lepszą od nich, bo tak nie jest. To po prostu nie moje miejsce, nie moje życie i nie moja fryzura. Co jeszcze mogę o sobie powiedzieć? Obecnie mój świat stanowią tylko ONI. Nie mam nikogo więcej. ONI to Zan, Lonni i Rath.
RATH. Na każdym kroku uświadamia mi jak bardzo mną gardzi, jak bardzo przeszkadza mu to, jaka jestem. Jestem z nimi już blisko dekadę, a on nadal nie potrafi mnie zaakceptować. Wiem jednak, że zawsze mogę na niego liczyć. To chyba jakieś pozostałości z poprzedniego życia- zawsze możemy na sobie polegać. Do pewnego momentu uważałam, że jedynym powodem jego niechęci do mnie jest moja inność. Jakiś czas temu zdałam sobie z czegoś sprawę. On nie zawsze patrzy na mnie jak na uciążliwe dziecko. Chyba w jakiś dziwaczny, niewytłumaczalny sposób mu się podobam. Pycha? Przecież to nie powód do samozadowolenia czy satysfakcji. Wprost przeciwnie. Mogłoby mnie to nawet przerażać, gdyby nie Zan. Rath boi się Zana, choć zwykle stara się to ukryć pod maską pewności siebie.
LONNI. Odpowiada jej moja obecność, ponieważ jestem jedyną kosmitką w okolicy. Nienawidzi mnie tylko, kiedy używam słów, których nie rozumie- to znaczy kilka razy dziennie. Jej związek z Rathem zdecydowanie odbiega od moich wyobrażeń o miłości czy jakichkolwiek głębszych uczuciach. Prawda jest taka, że oboje mają rogi wielkości nowojorskich wieżowców.
ZAN. Odkąd pamiętam zawsze się mną opiekował. Był blisko. Właściwie zawsze był mi bliższy od Lonni i Ratha. Jednak to tylko jedna strona jego charakteru. Zaborczość to jego drugie „ja”, które czasami staje się tym pierwszym. W pewnym momencie przestało mu chodzić tylko o przyjaźń. Trudno tego nie zauważyć. Jego spojrzenia, słowa, gesty. Uciekam przed jego dotykiem. Wiem, o czym myśli. On pamięta poprzednie życie i nasze małżeństwo. Gdy słyszę to słowo staję się czujna. Tak jakbym zaraz miała zostać zaatakowana. Atak jeszcze nie nastąpił, ale ja wiem, że któregoś dnia Zan stanie się moim wrogiem. Dlaczego? Ponieważ Zan nie jest moim ideałem. Kiedy śnię lub marzę o moim „księciu z bajki” nie widzę go, lecz... No właśnie. Kogo?
Uważają mnie za dziecko, tak mnie traktują. Rath i Zan właściwie zawsze stwarzają pozory. Nie widzą we mnie dziecka. Tylko, że jeden nie chce zadzierać z Lonni, a drugi ma uczucia.
Jakiś czas temu.
Zaciśnięta pięść Ratha uderza w twarz jakiegoś chłopaka, który po chwili wraz z kolegami ucieka i znika w ciemnej uliczce. Zan i Rath poprawiają ubrania. Tych kilka zadrapań, których się przy tym nabawili bardzo szybko przechodzi do historii. Dla nich to już rutyna. Tym razem chodziło o jakiś bezsensowny zakład z Lonni. Rath podchodzi do niej z tym swoim uśmieszkiem i odbiera „nagrodę”, a właściwie jej zapowiedź. Nie odwracam się. Mimo to wiem, że Zan patrzy na nich, a potem jego wzrok prześlizguje się na mnie.

— Rozumiem, że z imprezy nici.- mówi, gdy tamci są bliscy odklejenia się od siebie. Nadal stoję nieruchomo.

— Tak, wracamy do domu.- Lonni ma lekko zachrypnięty głos. Rath nadal nie bardzo potrafi pozbierać myśli.

— Chodźmy.- nie widzę, lecz czuję. Zan wyciąga, rękę by złapać moją. Tak jak w dzieciństwie. Nie, nie tak.
Ruszam przed siebie szybkim krokiem. Wymykam mu się po raz kolejny.

— Znów speszyłeś nasze dzieciątko.- komentuje Lonni.

Czuję, że jestem gdzieś daleko. Patrzę na to z ogromnej odległości. Tak mi się przynajmniej wydaje. Prawdę mówiąc jestem w tych kanałach. Nigdy nie nazywam ich domem. To słowo oznacza dla mnie coś innego. Kojarzy mi się z...
Komory inkubacyjne. Cztery, puste, obce. Czy to możliwe, że ja...?

Pamiętam jednak coś prócz kanałów. Kogoś prócz, a nawet przed Zanem, Rathem i Lonni. Pamiętam dom dziecka, w którym spędziłam cztery miesiące i pamiętam mojego brata, pamiętam Michaela. Mam rodzinę. Kogoś, kto być może teraz też o mnie myśli. Rozdzielono nas. Kal pojawił się pewnego dnia i po prostu mnie zabrał. Później zrozumiałam, że nie zrobił tego, bo chciał. To był rozkaz. Rozkaz Zana. Kal nie wspomniał o Michaelu. Ja też. Mieliśmy jeszcze jedną tajemnicę. Dla wszystkich prócz Kala byłam wadliwa genetycznie. Oni mieli myśleć, że nie mam żadnych wartych uwagi zdolności. „Na wszelki wypadek.”- to słowa Kala. Kilka miesięcy temu Zan i Rath po powrocie mieli dziwne miny. Nie pytałam. Wiedziałam. Zostałam sama. Z NIMI. I z moim strachem.

Dopóki był Kal miałam swoje życie. Zapisał mnie do szkoły. Zawsze świetnie sobie radziłam z nauką. Zwłaszcza z biologią. Marzyłam o studiach. Miałam kilkoro koleżanek i kolegów. Nie przyjaciół. Za bardzo się bałam, że jeśli do kogoś zbytnio się zbliżę to go stracę lub stanie mu się coś. Tak jak Kalowi. Zan nie pozwala mi chodzić do szkoły, denerwuje się widząc mnie z książkami. Powód? Zależy mi na tym. To stanowi mój świat. Świat, do którego on nie ma dostępu. Świat, do którego przed nim uciekam. On tego nienawidzi, bo ja to kocham. Zan nie chce się mną dzielić z nikim ani z niczym. Mam być jego i dla niego. Tylko i wyłącznie.

Całkiem niedawno.

— Ale tu nudno.- stwierdza Lonni.- To miasto mnie dobija.

— Pomyśl o swoim klonie. Ona to dopiero musi mieć „ciekawe” życie.- zażartował Rath.

— Klon?- mój głos zabrzmiał co najmniej cicho, prawie bezgłośnie.

— Przecież wiesz, że istniał drugi komplet.- zauważa Zan.

— No tak.- myślę tylko o tym by nie wyczuli w moim głosie zainteresowania.

— No i oni mieszkają w dziurze, w której wylądowaliśmy, w Roswell. Kumasz?- Rath wypowiada te słowa wolno. Kpi ze mnie. Nieważne.
ROSWELL. MICHAEL. DOM. NIE OKAZYWAĆ RADOŚCI.

— Avo?- głos Zana wyrywa mnie z zamyślenia. Nienawidzę tego imienia. W domu dziecka dali mi na imię Elizabeth. Michael mówił do mnie Liz. Jestem LIZ.

Koniec części pierwszej.

Wersja do druku Następna część