L.a.u.r.a

Ja jestem dobra (2)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

—"Zawsze" w twoim pojęciu znaczy "Nigdy", Tess...-powiedział Max, kiedy Zan został oddelegowany do kuchni. Obrzuciłam go oburzonym spojrzeniem, ale opanowałam się. Nie, dzisiaj nie wypiorę mu mózgu. Powstrzymam się. W moim sercu tli się jeszcze iskierka miłości do tego drania.

—Rozumiem, że długo czekałaś, aby mi to powiedzieć. Gdybyś miał okazję codziennie przypominałbyś mi o tym, ze jestem złą i niegrzeczną Tess. – Wykonał ten sam gest co Zan. Wzruszył ramionami i odszedł. Minęło sześć godzin. Zrobiłam śniadanie, pranie i porządki. Odprowadziłam i przyprowadziłam małego z przedszkola, a wcześniej wyprasowałam garnitur Maxowi. Teraz jestem już przeźroczysta i niewidzialna.Teraz oboje zagrają w szachy labo pooglądają TV. A ja mogę się zabić. Ale jutro muszę około 8.00 zmartwychwstać.
Poszłam do mojej sypialni (Max śpi w drugiej) i położyłam się na łóżku. Od kiedy właściwie tak jest? Od kiedy robimy za sztuczną rodzinę, rodzinę na pokaz? Chyba sobie przypominam...
Po tym jak cała nasza czwórka została uświadomiona kim jesteśmy i jakie jest nasze przeznaczenie wszystko się zmieniło. Liz zerwała z Maxem, robiąc za męczennicę która jest zdolna do poświęceń. Max z trudem łyknął jej bolesną gadkę o przeznaczeniu i powoli zaczął się do mnie zbliżać. Michael i Maria po dłuższym namyśle rozstali się. Ona wyjechała pierwsza, on drugi. Ona pisze tylko do Liz, on przyjeżdża po pożyczki. Isabel rozstała się z Alexem, który szybko poznał kogoś nowego. Isabel w pośpiechu wyszła za mąż za dobrą partię. A ja nadal mieszkałam u Valentich. No i tak się złożyło, że zaszłam w ciążę. Wtedy między Maxem a Liz totalnie się zepsuło. Ona skupiła się na nauce, a on na naszym nienarodzonym dziecku. Znalazł dom, pracę. Nie pobraliśmy się, bo szczerze przyznał że mnie nie kocha. Jakoś to przełknęłam. A po urodzeniu Zana, oficjalnie Zacka, traktuje mnie tak jak teraz. Przy innych udajemy udaną parę, a w domu nawet ze sobą nie rozmawiamy. No cóż, to normalne. Max przekonał się o mojej naturze, gdy wykrył spisek Naseda i Kivara. Nikomu jednak tego nie powiedział i stwierdził, ze jestem na Ziemi tylko ze względu na Zana. Inaczej wróciłabym samotnie na Antar. Jaki litościwy!
Max nadal kocha Liz. Z wzjamenością. Ale nie rozstanie się ze mną ze względu na Zana. Jakby to miało jakoś na niego wpłynąć. Nie rozstanie się ze mną, ale wszelkimi sposobami próbuje zbliżyć się do Liz. Nie zwraca uwagi na to, że ona jest zajęta. Przez Seana. Chociaż z nimi jest tak samo jak z Maxem i ze mną. Co za koszmar.
Kocham Maxa, ale nienawidzę Liz. Maxa też nienawidzę. Trudno zrozumieć, prawda? Czasem mam ochotę by byli razem. Żeby ten koszmar się skończył. Jednocześnie pragnę by Max mnie pokochał. HA HA. Marzenie.
A gdybym spróbowała skończyć z tym złudzeniem. Gdybym zmieniła relacje między nimi, które napsułam (w jakiś sposób)? A gdybym przez to spróbowała naprawić swoje kontakty z Maxem> Może uwierzyłby w to, że nie jestem potworem? Nie mogę patrzeć na Liz, ale dla dobra nas wszystkich mogę się poświęcić. Bardziej niż ona kiedyś...
***
Spotkałam ją w Crashdown. Wiem, że przesiaduje tam większość dnia, porządkując notatki i studiując książki.
Na mój widok wytrzeszczyła oczy i stęknęła z głupawym uśmieszkiem "Ooo, Tess."
Tak, to ja. Wiem, że mnie kochacie! Piękna, olśniewająca i błyskotliwa Tess Harding.

—Witaj, Liz- wymusiłam uśmiech- Dawno się nie widziałyśmy!

—Taak. Byłam zajęta...dużo pracy, rozumiesz?-powiedziała to tak jakbym nie wiedziała co to "dużo pracy". Kiedy ona pisała pracę magisterską czy coś w tym rodzaju, ja prałam śpioszki Zana. Pewnie myśli o mnie"kosmiczna utrzymanka Maxia". Kobieta niezależna, niech ją licho weźmie! Opanuj się Tess. Uśmiech.

—Wiem, rozumiem. Kiedy ty byłaś zajęta karierą, ja zajmowałam się moim synkiem.
Zan synkiem. Ha ha. Ubawiłby się, gdyby usłyszał co "mamusia" mówi. Ha ha.

—Oh, tak...taak. A co u Zacka i Maxa?- zapytała z smutną miną.

—Dobrze. Bez zmian. Ale, ale...przecież wczoraj ich spotkałaś?
Zarumieniła się.

—Tak, taak...ale...to było krótkie spotkanie. Wymiana zdań i nic więcej...śpieszyłam się...
Oh, nie tłumacz się. Nie jestem twoją matką, Elizabeth Parker!

—Ach, rozumiem. Ale nie o nich chciałam rozmawiać. Wiesz, chciałam cię zaprosić na obiad.

—Obiad?-wydukała.

—Tak. W sobotę są urodziny Zacka. Zapraszam wszystkich znajomych. Będzie Isabel z rodziną, Michael, Kyle i Jim, no i rodzice Maxa. Chciałam, żebyś przyszła. No i zaprosiła Marię.

—Pomyślę...ale....jestem raczej zajęta...-zmieszana rozglądała się nerwowo.

—Nie rób NAM tej przykrości. Rozczarujesz Maxa. I Zacka. I...mnie.- dodałam z uśmiechem.

—Spróbuję...i...zadzwonię do Marii...-zebrała swoje rzeczy, pożegnała się i wyszła z kafeterii. Ha ha.
***

—Lista gości gotowa!- powiedziałam, gdy weszłam do domu. Max wszedł do pokoju i zapytał:

—Czy w tym domu jest coś jadalnego....i jaka lista gości???

—Możesz coś zamówić z chińskiej knajpy. Zana wszystko zadowoli. Albo lepiej z meksykańskiej. Tam nie zapominają o Tabasco, a nikt z naszej rodziny bez Tabasco nie zje nawet Hot-Doga. Zwłaszcza Zan.

—Wiem o tym!- mruknął. No co, matczyny obowiązek, nie? Po za tym muszę mu przypominać, że jesteśmy takim kosmicznym triem...

—A ta lista?- zapytał, choć nie był tym zainteresowany.

—Na urodziny Zana. Będą twoi rodzice, Isabel, Michael, Kyle i Jim, no i Maria. I Liz.
Na to ostatnie imię, Max zadrżał.

—Liz?-zapytał głupio.

—Liz.-odpowiedziałam.

—Rozumiem, że zaprosiłaś wszystkich i LIZ???

—Wszyscy to też i Liz.

—Tess, kombinujesz coś?

—Ja? Nie...

—O co ci chodzi? Jesteś ostatnio...taka...

—Dobra? Normalna?

—No...dziwna.
Uśmiechnęłam się tajemniczo i zostawiłam króla Antaru w korytarzu. Teraz zacznie się zabawa.





Poprzednia część Wersja do druku Następna część