Tess

TAJEMNICA MOŻE OZNACZAĆ ŚMIERĆ (1)

Wersja do druku Następna część

TAJEMNICA MOŻE OZNACZAĆ ŚMIERĆ

Część 1.

Data: 13.03.2001 rok.

Pierwsza godzina lekcyjna. Każdy, zresztą jak zwykle potwornie się nudził. Lekcje historii zawsze wyglądały tak samo. Nauczyciel cały czas o czymś nawijał, a wszyscy udawali że go słuchają, gdy w rzeczywistości każdy zajmował się czymś innym. Jedni byli głęboko pogrążeni w swoich myślach, rysowali coś w zeszytach, bądź porozumiewali się w przeróżny sposób. Tess Harding jak zawsze podczas historii dyskutowała z Liz Parker. Obie dziewczyny się przyjaźniły. Codziennie po lekcjach spotykały się w CrashDown, kawiarence rodziców Parker. Liz była tam kelnerką podobnie jak Tess i ich przyjaciółka Isabell Evans. Ta trzecia miała brata który kręcił z panną Parker. Natomiast Issy chodziła z Alexem Whitmanem. Co do Tess to była z Kylem Valentim. Zresztą mieszkała u niego po śmierci jej opiekuna. Do paczki należał także Michael Guerin. On jednak jako jedyny był sam.
Podczas gdy wszyscy byli czymś zajęci, łącznie z nauczycielem który prowadził lekcje wszedł dyrektor a wraz z nim dziewczyna.

—Chciałem wam przedstawić nową uczennicę Marie DeLuca. – Po czym dyrektor kazał zająć miejsce nowej uczennicy i wyszedł.
Nikt specjalnie nie przejął się faktem że doszła nowa dziewczyna. Można było jednak dostrzec ukradkowe spojrzenia w jej kierunku, szczególnie spojrzenia chłopców. Po lekcji Tess i Liz się rozstały. Jedna z nich miała fizykę a druga biologię. Liz uwielbiała biologię, przyszłość wiązała właśnie z tym przedmiotem. Zawsze siedziała na niej sama. Każdy z jej przyjaciół miał inną lekcję. Nikt z poza paczki nie siedział z nią ani z resztą ponieważ nie dopuszczali nikogo do siebie. Ku zdumieniu dziewczyny wraz z nią lekcje miała ta nowa.

—Cześć nazywam się Maria DeLuca, mogę z tobą usiąść?

—Jasne, na biologii siedziałam zawsze sama. Nie przedstawiłam się Elizabeth Parker, ale mów do mnie Liz.

—Jesteś bardzo miła. Widać po tobie że lubisz ten przedmiot, nie tak jak na poprzedniej lekcji.

—Żebyś wiedziała. A ty co lubisz?

—Też biologię. – I rozmowę przerwał nauczyciel, który wszedł do klasy.
W CrashDown Liz, Issy i Tess jak zwykle plotkowały. Wspólne codzienne pogawędki były ich ulubionym sposobem spędzania wolnego czasu. Mogły się sobie zwierzyć ze wszystkiego. Liz czasami czuła się mimo to samotna. Miała przyjaciół, w tym dwie przyjaciółki na których nigdy się nie zawiodła, jednak obie były inne. Były kosmitkami i miały jednak ze sobą więcej wspólnego. Lubiły o tym rozmawiać, a Liz czuła się wtedy głupio. Zazdrościła im tego. Chciała być taka jak one, ale nigdy im tego nie powiedziała. Cieszyła się gdy odkrywali nowe tajemnice ich pochodzenia, pomagała im i to z wielkim zaangażowaniem. Lubiła to bo choć przez chwilę czuła się inaczej, jakby jej życie stawało się kolorowe. Lubiła ten stan. Chciałaby aby trwał wiecznie. Nie przyznawała się do tego ale lubiła zagrożenie, poczucie niebezpieczeństwa. Odrywała się wtedy od codzienności.
Kilka dni później:

—To idziemy do CrashDown! – zdecydowanie powiedziała Tess.

—Dziś mamy wolne, więc idziemy jako klienci. – dodała Liz.

—Jak zwykle zostałam przegłosowana. – odparła Isabell.
W CrashDown razem dyskutowały. Liz w odległym boksie dostrzegła koleżankę ze szkoły Marie. Jak zawsze siedziała sama. Było jej żal jej. Sama czasami czuła się samotna, więc w pewnym sensie rozumiała ją.

—Więc w piątek idziesz z Alexem do kina, też muszę gdzieś wyciągnąć Kyla. – Tess.

—Liz gdzie idziesz? – Issy.

—Cześć Maria, może przysiądziesz się do mnie i moich znajomych? – spytała Liz.

—Nie chcę wam przeszkadzać. – wyczuć można było w głosie Marii wahanie. Jakby chciała, a jednak coś ją powstrzymywało.

—Gdybyś miała przeszkadzać to bym ci nie proponowała. – pociągnęła Marie za rękę – To są Isabell i Tess. – po czym wskazała na swoje towarzyszki.

—Miło ci ę poznać, jesteś tą nową? – zapytała Tess.

—Tak , Maria De Luca, też bardzo mi miło. Z wyjątkiem Liz to szczerze mówiąc nikogo tu nie znam, no i teraz was.

—To wy się znacie od kiedy? Liz nie mówiła nam że się zapoznałyście. – z ciekawością dopytywała się Issy.

—Nie mówiłam wam bo zapomniałam. Znamy się od pierwszego dnia. Siedzimy razem na biologii.

—To raczej nie poplotkujesz z Liz. To jedyna lekcja na której uważa. Można by do niej drzeć się , a i tak cię nie usłyszy. – Isabell wiedziała co mówi, rok wcześniej siedziała z Liz na biologi.

—Mi to nie przeszkadza. Biologia to także mój ulubiony przedmiot.

—Widać że w Roswell mamy dwóch biologów. Interesujące.
Wszystkie plotkowały do bardzo późna. Czuły się świetnie w towarzystwie Marii. Nigdy jeszcze nie rozmawiały tak swobodnie z osobą spoza paczki. W Marii było coś co sprawiało że nie czuły do niej niechęci, uprzedzeń. Mimo wszystko musiały uważać aby nie wygadać się. Był układ. Nikt nie mógł dowiedzieć się kim są. To było zbyt niebezpieczne.
Dwa dni później:

—Tess – Przyjdź dzisiaj do CrashDown. Poznasz całą naszą pakę, czyli Michaela, Kyla, Alexa i Maxa.

—Postaram się ok.? – starała się wymigać Maria.

—Nic z tego nie wykręcisz się. Wszystko już ustalone dzisiaj o 18.00 w CrashDown. To do zobaczenia. – pomachała Marii i zwiała czym prędzej, aby Maria nie zdążyła nic powiedzieć.

—Ale... nie chcę. – powiedziała tylko że już do siebie.
Wieczorem w CrashDown:

—I co przyjdzie? – zapytała bardzo ciekawa Liz. Domyślała się że Maria będzie próbowała się wykręcić przed spotkaniem.

—No jasne. Próbowała mnie zbyć, ale nic z tego, byłam szybsza. – odpowiedziała dumna z siebie Tess. Nigdy nie dawała za wygraną.

—Maria, już jesteś to świetnie. – przywitała koleżankę Tess.

—Przecież obiecałam że przyjdę.

—Isabell z chłopakami powinna wkrótce przyjechać. Chyba już nawet są.

—Cieszę się że poznam całą waszą paczkę. – odpowiedziała Maria. Cała w środku płoneła. Wiedziała że później ją obgadają to jaka jest, jak się zachowuje itp. Nie lubiła tego, wręcz nienawidziła. Zresztą wiedziała co by się stało gdyby dowiedzieli się o jej chorobie. Miałaby przerąbane. W poprzedniej szkole tak właśnie było. Wydała się jej choroba. Ciągłe prześladowania, wyzwiska, karteczki z pogróżkami, wzrok całej szkoły czuć na sobie. Nie mogła tego wszystkiego wytrzymać, dlatego się przeprowadzili i to na drugi koniec kraju. Była pewna że gdyby się wydało to Liz, Issy i Tess również by ją znienawidziły. Miała wyrzuty sumienia że im nie powiedziała, ale z drugiej strony chciała mieć koleżanki, kolegów. Gdyby im powiedziała na pewno by nie zrozumieli. A kolejna przeprowadzka możliwe że nie miała by już sensu. Postanowiła że zrobi wszystko aby się nie wydało. Może być przez to niedobra, wredna, ale chce być choć przez te możliwie że ostatnie miesiące szczęśliwa. Naprawdę szczęśliwa.

—Isabell super że jesteście. – przywitała się z przyjaciółmi Liz.

—Max, Michael, Kyle, Alex to właśnie Maria. Maria to nasi chłopcy. – przedstawiła koleżance chłopaków Issy.

—Cześć. – przywitała się Maria.

—Miło nam ciebie poznać Isabell całą drogę nam o tobie mówiła. – starał się rozładować napięcie Alex.

—I to nie tylko teraz, wcześniej wszystkie nam zdążyły o tobie wszystko powiedzieć. – dodał Max.

—Może usiądziemy? – zaproponowała Tess.
I wszyscy usiedli. Na początku nie za bardzo kleiła im się rozmowa, ale w końcu się wszyscy rozluźnili. No oczywiście nie licząc Michaela, który zawsze był na luzie. Wszyscy miło gawędzili aż do północy no i się rozeszli. Na drugi dzień chłopaki umówili się i w tym dniu głównym tematem ich rozmowy była Maria. Musieli wszyscy w czwórkę ją obgadać. Max ją polubił, zresztą tak samo jak Kyle i Alex. Ku ich zdziwieniu Michael też nie miał nic przeciwko niej. Budziła w nich zaufanie, czego nigdy by się po sobie nie spodziewali. Jednak nie stracili głowy, zdawali sobie sprawę, że muszą być ostrożni. Nie mogą się zdradzić. Maria nie może dowiedzieć się prawdy że Max, Tess, Isabel i Michael są kosmitami. Muszą być ostrożni. W swoim gronie zawsze gadali na luzie, nikt nie bał się że coś mu się wymsknie. Liz, Alex i Kyle znali prawdę. Nowa koleżanka mogła sporo namieszać i tak zrobiła. Nie to żeby się pokłócili, czy coś w tym rodzaju. Musieli być ostrożni, nie znali Marii, nie mogli mieć pewności że ich nie sypnie FBI. Jednak najgorszą rzeczą jaka ich przerażała, i to nie tylko chłopaków było zaufanie do niej. Nie potrafili tego wytłumaczyć, ale ufali jej. To było najgorsze, nigdy żadne z nich tak się nie zachowywało. Nikt wcześniej nie znalazł się w podobnej sytuacji, teraz wszyscy byli w identycznej. Zdawali sobie jednak sprawę że muszą się opanować, nie mogą działać pod wpływem emocji. To mogłoby się skończyć tragicznie, a zawsze brali pod uwagę te najgorsze rozwiązania.

Data: 24.04.2001 rok.

Chociaż był środek tygodnia i każdy jak zwykle siedział nudząc się potwornie na lekcjach, to Maria nie była w szkole.

—Panie doktorze i jak wyniki moich badań? – spytała się lekarza, choć w duchu wiedziała że nie najlepiej. Jeżeli chodziło o czytanie lekarzom z wyrazów twarzy to była w tym perfekcjonistką.

—Najpierw porozmawiam z pani matką. – lekarz starał się wyraźnie uniknąć odpowiedzi. Maria jednak nie była już małą dziewczynką i nie dała się zbyć wykrętem lekarza. Wiedziała bowiem że rozmowa z jej matką będzie miała jedno rozwiązanie, a mianowicie na pytanie "Jak moje zdrowie" uzyska odpowiedz w stylu "Nic się nie martw. Wszystko jest w porządku".

—Nie! Proszę mi powiedzieć jak moje wyniki. Nie jestem małą, bezbronną dziewczynką. Na temat mojej choroby wiem wszystko to co jest możliwe, więc proszę nie wciskać mi kitu tylko odpowiedzieć na moje pytanie! – Maria była już porządnie wkurzona. Lekarza szczerze zatkało. Stał i gapił się na nią nie mogąc wydusić z siebie ani słowa.

—Panie doktorze?! – wyczuć można było zniecierpliwienie dziewczyny.

—Dobrze. Proszę jednak zawołać matkę. – powiedział równie zdecydowanym tonem już doktor.

—Mamo! – zawołała matkę Maria. – Doktor chce porozmawiać z tobą i ze mną. – podkreśliła swoją osobę.

—No więc badania nie są zadawalające. Choroba postępuje, a my nic nie możemy na to poradzić. Organizm przyzwyczaił się już do podawanych lekarstw, co spowodowało że przestały być one skuteczne. Jak wiadomo nie ma na chorobę skutecznego lekarstwa, nie wiemy za bardzo co teraz robić. Zwiększyć dawki już nie możemy, mogło by to spowodować poważne uszkodzenia wątroby i mieć niekorzystny wpływ na przebieg innych procesów życiowych. Mamy jeszcze nowe lekarstwo którego pani nigdy nie podawaliśmy. Jest jednak prawie pewne że tak jak inne poprzednie leki ten z czasem przestanie być skuteczny. A wtedy nie mam pojęcia co jeszcze będziemy mogli zrobić. Bo jak na razie to nic. Przykro mi.

—Jak to nic. Moja córka wtedy umrze? Pan chyba żartuje! – krzyknęła Amy. Nie mogła znieść myśli że Marii mogło by zabraknąć.

—Mamo uspokój się! – Maria nie mogła już tego wytrzymać. Nienawidziła tych wizyt w klinice.

—Moim obowiązkiem jest poinformowanie państwa o faktach. A fakty są właśnie takie. Staramy się jak możemy. – bronił się lekarz.

—Ile mi zostało? – Maria miała dość owijania w bawełnę. Nie interesowało ją już ci i jak.

—Słucham? – lekarz nie rozumiał, a raczej panicznie bał się tego pytania. Amy natomiast stała jak słup soli. Nie mogła wydusić z siebie ani słowa.

—Ile mi zostało jeszcze życia? – chciała wiedzieć ile jeszcze pożyje na tym świecie. Nie chciała umierać. Szczególnie teraz gdy była taka szczęśliwa. Znalazła sobie przyjaciół i nie chciała ich zostawiać, ani matki. Najbardziej przerażało ją to że zostawi matkę.

—Mało, rok, może nawet niecały. Jeśli jednak by trafiła pani do szpitala i to najlepiej teraz to może by żyła pani trzy, cztery miesięcy dłużej. Nawet do pół roku, bądź roku.- lekarz starał się ratować jakoś sytuację. Wyszło mu to jednak fatalnie.

—Dobrze. Przywiozę Marii rzeczy jeszcze dzisiaj. – zdecydowanym tonem oświadczyła Amy. Spotkała się jednak ze stanowczym sprzeciwem córki.

—Nie ma mowy. Zostało mi jeszcze tylko kilka miesięcy życia i mam je spędzić w szpitalu? Nigdy. Mam szkołę, przyjaciół i chcę te ostatnie miesiące spędzić właśnie w taki sposób. Jak zwykła nastolatka. Podjęłam już decyzję i nie próbujcie mnie nawet namawiać na zmianę decyzji.

—Ale córeczko będziesz dzięki temu dłużej żyła. Czy to nie ma dla ciebie żadnego znaczenia? – próbowała wpłynąć na córkę.

—Nie ma. Skąd mam mieć pewność że będę żyła dłużej? – Maria wiedziała doskonale co mówi. Ani lekarz ani matka nie wiedzieli co powiedzieć. -Widzicie nie mam takiej pewności. I nie próbujcie wpłynąć na zmianę mojej decyzji. To nic nie da, ja już postanowiłam. Wiem czym jest AIDS. Nie ma na to lekarstwa. – lekarz i Amy dali spokój. Wiedzieli że ma rację. Lepiej spędzić ostatnie miesiące życia będąc szczęśliwym, niż byś przykutym do szpitalnego łóżka i z wbitymi w ciało setkami rurek i igieł.
Tego samego dnia wieczorem Maria siedziała w parku. To co dowiedziała się dzisiejszego dnia było dla niej wyrokiem. Powróciły wspomnienia i dzień w którym wszystko to się zaczęło. Do dnia który rozpoczął jej nieszczęście i cierpienie, w którym wszystkie jej marzenia legły w gruzach. Wiedziała doskonale i zdawała sobie z tego sprawę że jest temu winna. Nie mogła na nikogo zwalić winy. Wszystko to zaczęło się 15.07.1992 roku. Była wtedy w szpitalu z powodu dość ostrego zatrucia. Siedziała w klinice już dwa tygodnie i miała wyjść za około tydzień. Jak wszystkim dzieciom na oddziale potwornie się nudziło. Rzuciła więc propozycję że zwiedzą szpital bawiąc się przy tym w szpiegów. Jak pomyślała tak też zrobiła. Do jej zabawy dołączyły dwie szpitalne koleżanki Natalie i Britney. Miały szczęście ponieważ w tym dniu był duży ruch w klinice i nikt specjalnie nie zajął się dziewczynkami. Maria zobaczyła w pewnym momencie jak pielęgniarka pobiera komuś krew. Poszła więc za nią do laboratorium razem z koleżankami. Pielęgniarka ich nie zauważyła. Weszła do laboratorium , odstawiła próbkę i zawołała ją inna pielęgniarka. Nie mogła sobie poradzić z pacjentem i pilnie potrzebowała pomocy. Tamta poleciała do niej czym prędzej, aby pomóc. Maria z Natalie i Britney weszły wtedy do laboratorium. Pielęgniarka zapomniała je zamknąć na klucz, więc były tam same. Marie ciekawiły próbki, zresztą nie tylko ją. Wzięła jedną do ręki i zaczęła oglądać ze wszystkich stron. Britney wtedy zawołała że ktoś idzie i muszą natychmiast wyjść. Maria wtedy upuściła próbkę, ta rozbiła się. Natychmiast schyliła się i chciała pozbierać szkło i wtedy skaleczyła się. Bardzo ją to zabolało i zaczęła płakać. Pielęgniarka przybiegła i opatrzyła jej ranę. Jednak problem się nie skończył. Wkrótce okazał się, gdy mężczyzna którego próbkę rozbiła Maria ponownie oddał krew do zbadania i wyszło że jest chory na... AIDS. Maria dokładnie wszystko pamięta. Matka wszczęła równą awanturę, że jak to można nie upilnować dzieci. Jednak jej już nic nie mogło pomóc. Zaraziła się AIDS i to było straszne. Codziennie myślała o tym jak by to było gdyby nie była chora, gdyby była zdrowa. Jednak zdrowa nie będzie już nigdy. Czeka ją śmierć. Maria nawet nie zauważyła że zrobiło się ciemno. Nie czuła chłodu, tylko falę gorąca która zalewała jej organizm. Było jej gorąco. Nie zwracała uwagi na łzy które ciekły po jej policzkach. Przyzwyczaiła się do nich. Płakała codziennie wieczorem. Zasypiała płacząc i budziła się z płaczem. Nagle usłyszała:

—Cześć. – trochę się przestraszyła, ale gorsze było to że ten ktoś powiedział do niej "Cześć" a to oznaczała że ją zna. Nie chciała aby ktoś ją widział w takim stanie. Odwróciła się i zobaczyła Michaela.

—Cześć. – odpowiedział mu próbując ukryć swoją twarz.

—Czy nie siedzisz zawsze o tej porze z Liz, Tess i Isabell? – zapytał, jednak Maria nie kwapiła się do odpowiedzi. Miał już iść, ale co ś jakby jej nie pozwalało.

—Nie, dzisiaj nie mogłam. – powiedziała. Michael jako jedyny z paczki był całkowicie nieprzystępny, oczywiście dla niej. Pozostałe dziewczyny, czyli Tess, Isabell i Liz zawsze mówiły wprost do niego. On w stosunku do nich też nie miał żadnych zahamowań.

—Wszystko ok.? – zapytał. Wydawało mu się że Maria jakoś dziwnie mówi. Zresztą zawsze tryskała energią i była w świetnym humorze, a teraz była jakaś dziwna. – Chyba się mnie nie boisz? – wiedział że jest wiele osób które się go obawiały. – Chyba możesz się na mnie popatrzeć. Nie gryzę.
Maria nie wiedziała co odpowiedzieć. Bała się że się domyśli że ryczała. Była pewna że wtedy na pewno powie o tym reszcie. Liz i inni będą dopytywali by się dlaczego płakała i takie tam inne pytania. Bała się że wygada się jak będą dociekać jej zachowania. Zaryzykowała, podniosła głowę do góry i powiedziała. – Nic mi nie jest i nie boję się ciebie. Skąd takie głupie pytanie? Zresztą nie ważne.
Michael jednak dziwnie się na nią popatrzył. Nie był głupi i wiedział dobrze że płakała. Dziwił się sam sobie że w ogóle z nią gada. Była jednak przyjaciółką jego przyjaciół i należała do ich paczki. Czy się mu to podobało czy nie. Musiał to zaakceptować i pogodzić się z faktami. Na początku nie ufał jej, a raczej nie chciał ufać. Z jednej strony to może był nawet plus że była w paczce, przy czym nie wiedziała kim jest on, Issy, Tess i Max. Nauczyli się gadać o wszystkim, nie ujawniając swej tajemnicy z osobą nie wtajemniczoną. Mogło się im to przecież przydać w przyszłości. – Coś ci się stało? – zapytał obojętnym głosem, chociaż w rzeczywistości bardzo chciał wiedzieć co jej jest.

—Mi nic. Czemu pytasz?

—Bo widać że płakałaś.

—A czy musi być jakiś powód, chyba nie. Prawda?!

—To zależy. Jeżeli nie chcesz gadać to nie gadaj.

—Wiem że mnie nie lubisz. Zauważyłam to już wtedy w CrashDown. Byłbyś zadowolony gdybym się od was odczepiła i nie zaprzeczaj.

—Mam swoje powody żeby nie ufać tobie, ani innym ludziom. Nie powiem ci jakie, ale mam. A teraz powiedz czemu siedzisz w parku, dziewczyny pewnie się za tobą stęskniły. – powiedział z ironią w głosie.

—Nie twoja sprawa. Nie muszę się pytać nikogo o zgodę, aby pobyć sama.

—I nie chodzisz do szkoły. Mamusia byłaby zachwycona, że jej córeczka robi sobie wakacje w środku tygodnia.

—Jaka szkoda tylko że moja mama wie że nie byłam dzisiaj w szkole. – Maria wiedziała że zbije tym Michaela z tropu i tak też się stało.

—Wie, to fajną masz mamę. Zwykle rodzice każą chodzić swoim dzieciom do szkoły.

—Ale tobie chyba nie każą. Nieraz zwiewasz z kilku lekcji. Sam też nie możesz więc narzekać na starych.

—Niby tak. – improwizował. Spojrzał na zegarek i – Cholera już 21.30 muszę iść.

—Cześć. – nim zdążyła mu powiedzieć jego już nie było.
Poszła do domu. Nie miała ochoty na nic, była przybita. Zawsze tliła się w niej iskierka nadziei, taki mały płomyczek. Jednak tego dnia nadszedł dla niej sztorm, który go bezpowrotnie zatopił. Zatopił jej ciche i skryte marzenia o radosnym, długim i zdrowym życiu. Cząstka Marii umarła i nie dało się jej uratować. Dotarła do domu i poszła do swojego pokoju. Wzięła album ze zdjęciami i rozpłakała się. Powróciły wspomnienia sprzed jej wypadku. Wzięła się jednak w garść. Ten rok, a i może nawet niecały musi wykorzystać jak najlepiej. Dostała od losu nową szansę, szansę nie na do końca normalne i długie życie, ale jeszcze lepszą. Nigdy nie miała przyjaciół, prawdziwych na których może zawsze liczyć, a teraz posiadała ich. Żyła w przekonaniu że jest to nieosiągalne dla niej, a jednak udało się. Miała przyjaciół o jakich zawsze marzyła, nie zamieniła by tego nawet gdyby miała być zupełnie zdrowa. Zasnęła ze swoimi myślami.
Wstała z rana jak zwykle w tygodniu. Zmieniła jednak swoje nastawienie do ludzi, życia, w ogóle do wszystkiego. Była w świetnym nastroju, czułą się jak nigdy przedtem. Była wyciszona, a zarazem jak wulkan pozytywnej energii.

—Maria, coś ci się stało. Wyglądasz...

—inaczej, wiem. Jestem szczęśliwa. Nie patrz się na mnie jak na wariatkę. Jestem szczęśliwa jak nigdy przedtem.

—A co jest powodem tej zmiany? – zapytała Amy. Nigdy wcześniej nie widziała swojej córki w takim dobrym nastroju.

—Życie, szkoła przyjaciele i Ty. – odpowiedziała zadowolona, po czym wyszła do szkoły.
W szkole wszyscy pytali się jej o powód tej zmiany. Maria szczerze odpowiadała z anielską cierpliwością że ... życie. Namówiła Liz, Tess i Isabell na pójście do dyskoteki. Liz z kolei namówiła Maxa, a on Michaela, Kyla i Alexa. Tym sposobem poszła z całą paczką.

—Dlaczego chciałaś pójść do dyskoteki – dopytywała się Tess.

—Nie lubicie czasami, a może i częściej poszaleć. Jesteśmy przecież młodymi ludźmi, a młodzi ludzie co najmniej w większości lubią takie imprezy. Mam nadzieję że wy się do nich zaliczacie?

—Nie wiem jak wzorowa Liz i poważna Tess, ale ja kocham. Mogłabym się bawić przez całe życie.

—Może w wakacje gdzieś pojedziemy, oczywiście całą paczką i będziemy się tylko bawić? – zaproponowała Tess.

—Jasne, ja jestem za! – krzyknęła podekscytowana Liz.

—Jak możesz Elizabeth Parker. Chcesz zniszczyć swoją reputację? – odezwał się Kyle, który z zainteresowaniem wsłuchiwał się w rozmowę dziewczyn.

—No wiesz Kyle. Myślałam że mnie znasz.... – przedrzeźniała się z nim Liz.

—No nie. Zawsze wiedziałam że Kyle ci się podoba, ale żeby z premedytacją odbijać mi chłopaka!? I jeszcze się do tego przyznajesz. Odwdzięczę ci się, Isabell widziałaś może swojego braciszka? – spytała Tess. Lubiła się tak wygłupiać z Liz i w tym wypadku z Kylem.

—Dobra wy się dalej bawcie w tą swoją wymianę zdań, ja z Marią idę tańczyć. – oświadczyła Isabell.

—Poczekajcie! – krzyknęły razem Tess i Liz, po czym pobiegły za nimi.

—Ni i zostałem sam. – powiedział sam do siebie Kyle.

—Nie zostałeś.

—Michael. Widziałeś może Maxa i Alexa?

—Siedzą i gadają przy stoliku. Choćmy do nich. Ciekawe o czym tym razem będziemy dyskutować?

—Jesteśmy na imprezie. A na imprezach się tańczy, szaleje, bawi, ujmując wprost korzysta z życia.

—Jasne. Max i Alex chyba nie mają zamiaru korzystać z życia, ja też nie. Ale ty możesz jak chcesz, tylko są trzy, a raczej cztery dziewczyny i wiesz. Nie chciałbym być w twojej skórze, jak zdecydujesz się bawić w króla parkietu. – odpowiedział mu Michael. Dało to Kyleowi do myślenia.

—Przemyślę to. Na razie dołączmy do tamtych dwóch. Jeszcze zapomną gdzie są i zaczną gadać na niebezpieczne tematy.

—Racja. – przytaknął mu Michael.
Prawie całą dyskotekę dziewczyny przetańczyły. Dołączyli do nich Max, Kyle i Alex. Michael wolał siedzieć niż tańczyć. Liz go jednak namówiła aby się przyłączył. Na początku stawiał opór, ale gdy się przekonał że mu nie ustąpi to uległ. Zatańczył dwa razy z Isabell, dwa z Tess, trzy razy z Liz i jeden raz z Marią. Nie wiedział dlaczego, ale Maria była dla niego zadziwiająca. Nikt nigdy nie był blisko nich tak jak ona. Nie chciał się do tego przyznać, ale Maria podobała mu się jako dziewczyna. Była jak magnes który go przyciągał. Nie umiał sobie tego wytłumaczyć dlaczego tak jest. Z czasem zaczął ją traktować jak koleżankę, może nawet przyjaciółkę co nigdy wcześniej się nie zdarzało. Jego rodziną byli Liz, Tess, Isabell, Kyle, Max i Alex. Odkąd Max uzdrowił Liz to wszyscy byli nierozłączni. Na początku także był nieufny w stosunku do Liz, Kyla i Alexa, ale się przekonał że są ok. Gdy zjawiła się Tess, było tak samo. Zjednała sobie jego zaufanie i pozostałych. Sam nie wiedział czego chce. Z jednej strony chciał aby Maria była jego dziewczyną, z drugiej chciał unikać jej jak ognia. Kilka razy wypomniał Maxowi że zdradził ich sekret o ich odmienności. Później tego żałował, ale nigdy się do tego nie przyznał. Teraz też postanowił że postara się zapomnieć o Marii. Będzie dla niego tylko koleżanką, a i tak ograniczy ich kontakty do minimum. Wiedział że nie fair było by gdyby Maria była jego dziewczyną i nie wiedziała o jego pochodzeniu. Jego i pozostałej trójki. Była by narażona na niebezpieczeństwo, a tego nie chciał. Zresztą nawet nie zaproponuje reszcie, aby wyznać jej sekret. Obiecał sobie że nigdy nie zrobi czegoś takiego. Nie złamie danego sobie słowa.

Data: 07.05.2001 rok.

Maria z Liz siedziały na biologii. Był początek lekcji i wszyscy byli bardzo ciekawi co będą robić. Nauczycielka od paru tygodni mówiła że przeprowadzi interesującą lekcję. Obie dziewczyny nie mogły doczekać się kiedy w końcu przyjdzie nauczycielka. W końcu weszła do klasy.

—Przeprowadzimy dzisiaj eksperyment. Tylko każdy musi mieć kogoś do pary. – nauczycielka.

—Jaki to będzie eksperyment? – Zapytała cała klasa chórem.

—Osoby które siedzą po mojej prawej stronie pobiorą krew od swego sąsiada i ją zbadają.

—Słuchamy? – nie wszystkim się ten pomysł spodobał.

—Robiliście odpowiedni kurs. Mamy pozwolenie od dyrektora. Wszystko jest w porządku. Macie to nowe igły i szczykawki. – po czym podała każdemu. Niektórym uczniom słabo się zrobiło na widok igły.

—Maria dawaj rękę. – wyraźnie Liz była w swoim żywiole. Marii nie spodobał się ten pomysł. Myślała intensywnie jak by się tu wymigać, albo zamienić z Liz.

—Liz zamień się ze mną. – Maria nie wiedziała co robić. Była w szoku. Starała się jednak nie dać po sobie poznać zdenerwowania.

—Nie ma mowy. Nie odbierzesz mi radości z kłucia ciebie. – Liz nie miała zamiaru odpuścić Marii.

—Proszę. Ostatnio gdy pobierali mi krew, wybuchła cała fontanna. Chcesz mieć tu powódź i to w kolorze czerwonym? – Maria starała się ratować. Będzie musiała załatwić sobie odpowiedni papierek, ale najważniejsze jest wymiganie się od tego.

—Aha. Jeśli o to chodzi to pewnie. Myślałam że boisz się.
Dziewczyny zamieniły się. Maria zaczęła się bać. Musi mieć odpowiednie alibi na takie sytuacje.

Tego samego dnia wieczorem. Godzina 19.49.
Wszyscy siedzieli w CrashDown i gadali. Planowali co zrobią w wakacje. Musieli pojechać gdzieś wszyscy razem.

—Ja jestem za Nowym Jorkiem. – Max.

—Nowy Jork? Chyba nie, za duży tłok. Coś spokojniejszego. – Kyle.

—Max! Ty chcesz do tak wielkiego miasta. Nie poznaję ciebie. Ty nie jesteś moim bratem. Max by najchętniej pojechał na pustynię. – Isabell przedrzeźniała się z bratem.

—To może Chicago? Było by fajnie. Co wy na to? – Liz sama w rzeczywistości nie miała ochoty tam jechać.

—Słuchajcie. Nie wygłupiajmy się. Każdy z nas niech zaproponuje jedną lub kilka miejscowości do których naprawdę chciał by pojechać. Tylko w tym roku ograniczmy się do Stanów, ok.? – Tess wiedziała że każdy łącznie z nią ma swoje marzenia. Mogą je przecież teraz spełnić.

—Portland, Miami, Nowy Jork, Santa Clara, Sacramento. – Spokój!!!!! Uspokójcie się, niech wszyscy powiedzą po kolei. Nie śpieszmy się, zdążymy. – Liz się wkurzyła.

—Niech zacznie Kyle. – Tess.

—No więc ja proponuję Portland. Świetna miejscowość, no i bardzo daleko od Roswell. – przedstawił swój punkt widzenia całej tej sprawy wakacyjnej.

—Nowy Jork. Jeszcze dalej od Roswell. Duże miasto, pełno zanieczyszczeń i zabawy. – Max trwał przy swoim.

—A tak przy okazji Kyle, Portland nie jest tylko jedno. Którą z tych miejscowości masz na myśli? – zapytała Tess.

—No, w stronę Kanady. – nie wiedział jak ma im wytłumaczyć.

—Są na serio dwie miejscowości Portland? – Liz nie dowierzała.

—Ale to już przesada, że byś nawet ty Liz tego nie wiedziała. Widać tylko ja uczę się z nas wszystkich geografii. Masz na myśli to w stanie Maine czy w stanie Oregon? – Tess.

—W Oregon. A jeszcze jedno nie daleko jest też Salem. – Kyle.

—A to ciekawe. – Issy.

—No więc ja zaproponuję Portand w stanie Maine. Ta miejscowość leży bardzo daleko od Roswell i jest mniejsza od Portland w Oregonie.Co wy na to?

—Kusząca propozycja, ale może pomyślimy jeszcze o Sacramento? – Isabell.

—To poniżej i to wiele Portlandu Kyla. Już wolę to drugie Portland. Gdzieś daleko, jak najdalej od domu, rodziców i Roswell. – Liz – Ale proponuję Miami. Zawsze chciałam tam pojechać. Naprawdę było by tam super.

—A może skusicie się na Santa Clara? – Maria – Leży na wyspie, będziemy tam odcięci od reszty świata.

—Santa Clara? Gdzie to dokładnie jest? – Zapytał zaciekawiony Max.

—Na Kubie. Nie daleko jest też Jamajka, Dominikana. Co o tym sądzicie?

—Nie myślałam raczej o wyspie, ale to spoko myśl. – Isabell była zainteresowana tą propozycją.

—A może Sault Sainte? – Nową propozycję wysunął Alex.

—Co? Pierwszy raz słyszę. – Kyle nie wiedział gdzie to jest. Zresztą nie tylką on.

—Zawsze marzyłem żeby tam pojechać. Sault Sainte jest przy samej granicy z Kanadą. Znajduje się pomiędzy dwoma jeziorami a mianowicie jeziorem Lake Superior i jeziorem Huron. A poniżej jest jeszcze jezioro Michigan. Spoko miejsce. – Przedstawił z dumą swoją propozycję Alex. Był prawie pewien że wszystkim spodoba się ten pomysł.

—Chyba masz przewagę Alex. – Michael.

—Jeszcze Tess i Michael nie przedstawili swoich propozycji. – Liz.

—No więc ja bym chciała do Detroit. Chociaż propozycja Alexa też jest super i Marii. – Tess.

—Przecież to też w pobliżu tych jezior gdzie ja chcę pojechać. – Alex.

—Prawda. Jest tam pięć dużych jezior, ale graniczą z Kanadą. Detroit też graniczy zresztą z Kanadą. – Tess.

—Dla mnie mogło by być Los Angeles. – Michael.

—Dobra teraz musimy się tylko zdecydować kto gdzie pojechał by. Wybieramy propozycję, ale nie swoją, tylko którąś z pozostałych. Rozumiecie? – Tess.

—Jasne – Odpowiedzieli jej.

—Zaczynamy od Alexa. – Max.

—Ja w takim razie wybrał bym Santa Clara. – Alex.

—Ja Sault Sainte. – Liz.

—Też Sault Sainte – Max.

—Santa Clara. – Kyle.

—Sault Sainte. – Michael.

—Sault Sainte. – Maria.

—Santa Clara. – Tess.

—Sault Sainte. – Isabell.

—Spoko. Jest pięć do trzech. Sault Sainte wygrało! – Alex.

—Jestem zwycięzcą! Ciesz się Alex. – Tess.

—Cieszę się i to bardzo.

—Ok. To ja już idę. Obiecałam mamie że wrócę wcześnie. – Maria.

—Szkoda że już idziesz. – Max.

Tego samego wieczoru o godzinie 21.48. W domu Marii:

—Mamusiu mam prośbę. Wszyscy zamierzamy razem w ósemkę wybrać się na wakacje. Chyba nie masz nic przeciwko temu? – Maria.

—A gdzie macie zamiar pojechać? – Amy.

—Do Sault Sainte. To przy granicy z Kanadą. Pomiędzy jeziorem Lake Superior a jeziorem Huron.

—Tak daleko? Oszalałaś? Wiesz że to niebezpieczne. A jeśli coś ci się stanie i będzie potrzebny lekarz?

—Mamo. Wiem że jestem chora. Ale to jedyna taka okazja. Wiesz że więcej się już nie powtórzy. Proszę. Jeżeli będę się źle czuła to pójdę do szpitala. To przecież nie pustkowie. Później jak przyjadę wybierzemy się gdzieś razem tylko Ty i ja.

—Maria kochanie. Wiesz jak bardzo się martwię o Ciebie. Nie chcę żeby coś Ci się stało.

—Mamo. To moje ostatnie wakacje. Chcę je spędzić przyjemnie. Nie żałować że coś fajnego mnie ominęło. I nie płacz już. Obie wiemy że nie mam dużo czasu, ale to nie powód żeby się zadręczać. Mogę chociaż spróbować żyć normalnie.

—Nie mogę znieść myśli, że Ciebie zabraknie. Nie mogę... . Tak bardzo bym chciała móc się zamienić chorobą z tobą.

—Wiem że mnie kochasz. Ale już nie płacz. Wykorzystajmy ten czas jak najlepiej. Beze mnie też sobie poradzisz. Wszystko się ułoży. Zobaczysz.

—Nie nic już nie będzie dobrze jak Ciebie zabraknie.

—Zawsze chciałam żebyś się ożeniła. Nie była byś wtedy sama. Mamo dlaczego jesteś taka uparta. Pomyśl o tym. Mnie nie zatrzymasz przy sobie na zawsze. Mój czas jest ograniczony.

—To nie sprawiedliwe kochanie. Niesprawiedliwe...

—Pomyśl o tych co mają przed sobą rok życia a do tego są przywiązani do wózka bądź jeszcze gorzej.

Ciąg dalszy nastąpi.


Wersja do druku Następna część