Tess

NIE JESTEM ANIOŁEM (16)

Poprzednia część Wersja do druku

NIE JESTEM ANIOŁEM

Część XVI: Znowu w Roswell. Zawsze razem!

01.V.2000 rok. – Roswell.

Kyle i Tess właśnie przyjechali do Roswell. Tess odwiozła Kyle’a do domu, była swoim samochodem. Obojgu dopisywał humor, byli bardzo szczęśliwi. Weekend minął im wyjątkowo mile, choć się jeszcze nie skończył. Była godzina 16.44. Przyjechali nie za późno, tak jak mniej więcej planowali. Będą jeszcze mieli czas na inne sprawy.

—Kyle to ja jadę do siebie. Wezmę prysznic i pojadę do Liz. Jestem ciekawa, co u niej słychać. – Tess. Była już bardzo ciekawa spotkania z Liz. Nie mogła się doczekać, kiedy ją zobaczy i pogada z nią.

—Dobra, to ja w takim razie dam jej dzisiaj spokój. Zadzwoń do mnie i powiedz jak się sprawy mają. – Kyle także był bardzo ciekawy czy coś się zmieniło w sprawie Max’a.

—Jasne, zadzwonię do Ciebie. Tylko nie dzwoń do mnie, nie wiem ile będę u Liz. Wiesz nie chcę żeby telefon mi przeszkodził. Wyłączę go, więc nie zdziw się, że nie będziesz mógł się do mnie dodzwonić.

—Dobra to do jutra Tess. Pozdrów Liz ode mnie! – Kyle dał Tess buzi na pożegnanie. W tym momencie drzwi domu Kyle’a się otworzyły i wyszła Amy.

—Bardzo dobrze, że już jesteście! Chodźcie do środka! – Amy chciała żeby weszli. Nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie wrócą. Kyle pomyślał, że ojciec czegoś chce i posyła Amy. Aż się mu gorąco zrobiło.

—Nie Pani De Luca. Ja już idę do domu! – Tess chciała jak najszybciej odjechać do domu.

—Jak wejdziesz na godzinkę i zjesz z nami obiad to nic się nie stanie. Twojego taty pewnie nie ma w domu, tak często wyjeżdża, więc nie masz nic ciepłego w domu do jedzenia. – Amy wiedziała, co mówi. Kyle mówił trochę o Tess, ale większość musiała z niego wyciągać, nieraz podstępem. Wiedziała, że obiad to stary niezawodny sposób. Może trochę już głupi, ale co tam.

—Mamo Tess się śpieszy! Musi się przygotować do jutrzejszych lekcji. – Kyle starał się ratować sytuację, ale nie wyszło mu to. Wiedział, że Amy lubi stawiać na swoim.

—Jest świetną uczennicą, na pewno nic się nie stanie jak wejdzie na chwilkę. – Amy lubiła stawiać na swoim. Robiła to jednak zawsze tak, że nie zrażała do siebie innych, wręcz przeciwnie. – Tess mam rację?

—Znaczy na jutro mamy sporo nauki, ale Pani jest taka miła, że się skuszę i wejdę na chwilkę. – Tess nie cierpiała jak ktoś ją do czegoś zmuszał, nawet w taki niepozorny sposób. Jednak lubiła matkę Kyle’a. Z drugiej strony prawdą jest, że nic się specjalnie nie stanie jak wejdzie na niedługo. Ale wiedziała jak rozgryźć Amy, znaczy już ją rozgryzła, ale nie będzie od razu stawiać na swoim. Taka umiejętność przekonywania potrafi ściągnąć czasami niepotrzebną uwagę. Poza tym była ciekawa, co wyniknie z rozmowy z Amy przy „obiedzie”.

—A tata jak się ma? – Kyle chciał wybadać teren. Modlił się w duchu, żeby go nie było. Te jego śledcze rozmowy doprowadzały go do szału. Miał dość jego ciągłych podejrzeń, nieznośnych pytań na każdym kroku.

—Nie ma go! Z Clovis wezwali go do Amarillo. – Amy nie była zachwycona najwyraźniej. Sama pracowała. Prowadziła swój własny sklep z różnymi, przedziwnymi pamiątkami, takimi różnymi cudami. Dużo było w nich tematyki „kosmitów” i tego, co z nimi związane.

—Do Amarillo? A to fajnie….. Znaczy mam nadzieję, że wróci za niedługo. A wie, że byliśmy z Tess w Silver City? – Kyle miał nadzieję, że tak. I że w dodatku nie będzie robił tych swoich głupich min. Mógłby w końcu dać mu spokój z tym ciągłym sprawdzaniem go!

—Nie wie Kyle. Powiem mu jak wróci. Nie przejmuj się, da Ci spokój. – Amy wiedziała, co mówi, raczej wiedziała….. Jak Jim znowu zacznie, to mu powie kilka słówek od siebie! Też ją denerwowało to wieczne śledztwo wobec Kyle’a.

—Na pewno będzie dobrze Kyle! –Tess była nastawiona entuzjastycznie. Takie sprawiała wrażenie.

—Wchodzimy do środka! Nie będziemy stali przed domem! – Amy postawiła na swoim.
W domu poszli do salonu. Amy dała im obiad. I ku ich zdziwieniu, wyszła do ogrodu. Byli pewni, że zaraz zacznie ich wypytywać, co i jak. Czasami była podobna do Jim’a. Ale zrobiła inaczej, czym zbiła ich z tropu. Kyle i Tess jedli obiad i rozmawiali.

—Dziwne Kyle. Już myślałam, że zacznie się przesłuchanie. – Amy ją zdziwiła, a rzadko się zdarzało żeby ktoś ją czymś zaskoczył.

—Masz rację Tess! Mnie też bardzo to zaskoczyło. Chociaż matka, nie jest taka jak ojciec wbrew pozorom. Na pewno ma do mnie zaufanie, czego o ojcu nie mogę powiedzieć. Ciesz się, że Nasado Ciebie tak nie sprawdza. To jest cholernie uciążliwe! – Tak, Kyle jej tego bardzo zazdrościł.

—Tak, prawda. Nasado mnie nie sprawdza. Wie, że jestem rozsądna i w ogóle. Nawet niech nie próbuje….. Nie lubię jak ktoś mnie kontroluje.

—Staram się z moim ojcem, ale z nim się nie da. Jest uparty jak cholera! Czasami mam go serdecznie dość….

—Idę Kyle! Teraz to już na serio. Jest już wpół do szóstej. Jadę do domu, a później do Liz. Bo się nie wyrobię z czasem….. – Tess miała jeszcze dość napięty terminarz.

—Dobra to pa! I zadzwoń! Nie zapomnij!

—Na sto procent!
Pożegnali się jeszcze. Tess pożegnała się z Amy i pojechała do domu. Była zmęczona tylko troszkę. Ale miała sporo do zrobienia. Przede wszystkim chciała pogadać z Liz. Lekcji, nauka to nigdy nie był dla niej problem. Szybko zdobywała wiedzę.

01.V.2000 rok. – Marshall.

Marii i Isabell dzień minął świetnie. Chodziły z Eddie’m na spacer, wygłupiały się, robiły ludziom chwilami kawały. Często używały mocy Is, ale potrafiły sobie również doskonale radzić bez niej. Dla nich ważne było to, że były razem, mogły gadać bez przerwy. Ale równie świetnie porozumiewały się bez słów. Były bardzo ze sobą zżyte, jak żadne inne rodzeństwo. Od pierwszej chwili, gdy się poznały, przypadły sobie do gustu. Zaczęły się traktować jak siostry, najlepsze przyjaciółki, swoje powierniczki. Nigdy się nie przywiązywały do innych za specjalnie. Oczywiście ich paczka, bardzo liczna była dla nich jak rodzina, ale żadne z nich nie mogło się im równać. Ich przyjaźń była potężna, największa, nikt praktycznie nie rozumiał tego do końca. Bo trudno to jest zrozumieć. Nigdy się nie pokłóciły, co jest niewyobrażalne! Nie rozstawały się, wszędzie razem i zawsze. Chłopaków zmieniały jak rękawiczki, zresztą byli to ich kumple. Zawsze pozostawały z nimi w przyjaźni, ale robiły tak jak im pasowało. Ich paczka była postrzegana jako niedostępna i odosobniona. Wkręcały się do niej nowe osoby, ale już na zawsze w niej pozostawały. Stawały się takie jak pozostali, izolujący się w jakiś sposób. Chociaż z innej strony, to ich paczka zawsze była w centrum zainteresowania, lub poszczególni jej członkowie. No już na pewno Isabell i Maria były popularne jak nikt inny. One były dziwne, i to najbardziej, nie dość, że łączyła je dziwna więź, to do tego ziajały ogniem najbardziej ze wszystkich. Dla tych, ci ich nie lubili były jędzami pierwszego stopnia, bezwzględnym dziewczynami z rozpieszczonego domu. A najgorsze dla niektórych było to, że zawsze wszystko uchodziło im na sucho, żadnych szczególnych upomnień, oskarżeń. Nawet gdyby to ich „ofiary” nie chciały nigdy mówić na nie źle. Żadna szkoła nie zgłaszała nic, ani na policję, ani na kuratorium. A one łatwo by tam trafiły, ale to nie była kwestia tego, że ojciec ich broni, tylko ich samych. Potrafiły skutecznie się bronić, do tego zdolności Issy i ich paczka. Mieli „broń” w niej, o której nikt nie wiedział, nikt nie podejrzewał ich o to, nawet się nie domyślał. Byli bezpieczni i kierowali swoim losem, tak jak chcieli, przy czym byli wszyscy całkowicie bezpieczni. Ale nie była to straszna rzecz, tajemnica. Nie wystawiali innych na cierpienie, pośmiewisko bez powodu. Zawsze był powód! Ale nieźle by mogli oberwać, o ile ktoś by to odkrył i z tym wygrał. A to było mało prawdopodobne. Nie musieli się więc przejmować, żyli chwilą, z dnia na dzień, ale także planowali przyszłość.
Isabell i Maria siedziały w domku, który wynajęły. Stanowczo miały dość pokoju w hotelu. Zresztą domek miał większą powierzchnię i wiele innych wygód. Choćby to, że mogły Eddie’go wypuścić przed domek, który miał niewielkie ogrodzenie. Taki luksus to było coś, co wręcz kochały. Jednak wiedziały, że za niedługo będą musiały wrócić do chaty.

—Kurwa daj mi Is fajki! – Maria.

—Trzymaj! – Issy rzuciła Marii.

—Muszę wypić piwo, bo nie wyrobie!

—To najlepszy napój energetyczny jak dla Nas!!

—Za kilka dni będzie trzeba wrócić do chaty! – Maria nie była zachwycona, tak jak Issy.

—Tatuś się ucieszy! Jemu nie możemy nic zrobić.

—Wiem, to Nasz stary! To jeden z wyjątków, których miało nie być!

—Ratuje go to, że w pewnym sensie dzięki niemu jesteśmy razem, inaczej nie byłoby tej ulgi.

—Tak, ale wiadomo starzy mają taryfy ulgowe, to jest do przeżucia. W końcu starzy to starzy, to najbliższa rodzina.

—Niech się cieszą! Zasady są, ale nawet oni mają granice.

—Wszyscy je mamy. Jak chcemy żeby było dobrze i każdy był szczęśliwy, to musimy się ich trzymać. Wszyscy razem!!

—Zastanawiam się czy ktoś odważyłby się je złamać. Przekroczyć te niebezpieczne granice, które mają ostateczne konsekwencje.

—Czas pokaże Issy.

—Każde z nich jest do tego zdolne, ale są rozsądni, tak jak my. Nie zrobią czegoś takiego. Nie wydadzą na siebie wyroku.

—Masz rację Is. Ufamy im, a oni Nam!

—Łączy Nas przyjaźń, Nas wszystkich. Nie ważne, że my jesteśmy najbardziej ze sobą związane. Wszystkich Nas tyle łączy. Nic Nas nie rozdzieli, wiedzą, czym grozi zerwanie naszej „umowy”.

—Zgadzam się z Tobą. Jak zawsze.

—Maria bez względu na wszystko, nasza paczka nie przestanie istnieć!!!!!

—Nie przestanie istnieć!!!!!

Ciąg dalszy nastąpi.


Poprzednia część Wersja do druku