LizParker16

So This Is Christmas...

Wersja do druku

Wszystkie przygotowania do świąt zostały zakończone...Maria,Kayl oraz Alex poszli do domu się przygotować na wieczór wigilijny...Liz została sama,jej rodziców nie było-wyjechali do Nowego Jorku,a Liz zostawili Crasdown pod opieką,więc miała całe Crashdown dla siebie i przyjaciół...Już piętnaście lat minęło od odlotu kosmitów,co roku robiła razem z przyjaciółmi święta czekając na kosmitów,którzy przez piętnaście lat nie pokazali się ani nie dali znaku życia...Maria cierpiała i Liz była z nią,tak samo było z Alexem i Kaylem...Była przy nich,chociaż sama przeżywała odlot kosmitów,a najbardziej Maxa...Isabell i Michael chociaż chcieli zostać i zrobili by to,gdyby nie Tess...Ona oznajmiła,że muszą lecieć,bo inaczej moce Maxa będą za słabe i przegrają z Kavaarem...Ale Max nie chciał zostać...Oślepił go syn...Który mógł umrzeć i był gotów poświęcić wszystko,a jedno było pewne-chłopczyk mógł przeżyć w ziemskiej atmosferze-i Liz do tego doszła...Pobrała próbkę krwi Tess i przebadała wszystko co się dało...Nic nie wskazywało na to,że chłopiec może umrzeć,ale blondynka postawiła na swoim i kosmici odlecieli...Wszyscy do bardzo przeżyli,chociaż o cierpieniu Liz ciężko było cokolwiek wiedzieć,bo dziewczyna odsunęła je na drugi bok,by wspomóc przyjaciół,ale gdy tylko zostawała sama potok łez spływał po jej policzkach i wszyscy o tym wiedzieli,ale nie chcieli się wtrącać...Ona sobie tego nie życzyła...A teraz gdy wszyscy już sobie jakoś ułożyli życie nikt nie wyobrażał sobie powrotu kosmitów i znów wpadnięcia w to kosmiczne bagno...Co prawda żadne z nich nie znalazło sobie pary-po za Kaylem,który teraz był głową rodziny i jego żona Jennifer była wspaniałą osobą...Mieli prześlicznych dwóch chłopców-Matta i Jima...Liz uwielbiała chłopców i często z nimi zostawała,gdy Kayl i Jennifer gdzieś wychodzili...
Maria została znaną piosenkarką,ale trase koncertowe miała raz w miesiącu przez tydzień,więc przez cały czas wszyscy trzymali się razem...Alex prowadzi razem z Liz Crashdown...Sama by sobie nie poradziła...No to już było tadycją,że co roku razem spędzali święta...Na początku w każde święta czekali na powrót kosmitów...Ale wciągu ostatnich pięciu lat to się zmieniło...Odkąd Kayl ożenił się i Jennifer urodziła bliźniaki...W sumie całe życie zaczęło się kręcić wokół Matta i Jima...I dlatego trzeba było zmienić troche nastrój świąt...Przez dziesięć długich lat były to święta smutne i oparte głównie na wspomnieniach...A gdy tylko pojawili się bliźniacy wszyscy zaczęli znów żyć...Liz i Maria wygupiały się jak za starych dobrych czasów,Alex znów grał na gitarze,Kayl ćwiczył drużynę footbolową w ich starej szkole i wszyscy jakoś się trzymali...Nikt nie miał ochoty na powrót kosmitów...Jedynie Liz się dalej łudziła,miała nadzieje,że wrócą,ze względu na państwo Evans,którzy postradali zmysły i stracili kontakt z otaczającym ich światem...Liz opiekowała się nimi jak tylko mogła...Codziennie jeździła do zakładu psychiatrycznego w Utah i odwiedzała rodziców Maxa i Isabell...Oni przeżli to najgorzej,gdyż dowiedzieli się,iż ich dzieci zginęły w wypadku samochodowym...W tym roku poraz pierwszy Liz zabrała ich na święta do siebie...

—Ale prosze pamiętać panno Parker...Z ludźmi z zaburzeniami psychicznymi trzeba uważać,nigdy nie wiadomo co im odbije...

—Dobrze doktorze,będę pamiętać,a jednak wiem,że Evansowie nic mi nie zrobią i w głębi duszy będą się cieszyć,że ich stamtąd zabrałam...Będą przynajmniej mogli spędzic święta z przyjaciółmi...

—Może ma pani rację...Zobaczymy...Prosze ich przywieźć 27 grudnia...

—A nie mogę po Sylwestrze...Wolałabym,by ze mną święta spędzili...

—W pordządku...Tak więc 1 stycznia będę czekał na panią...Dowidzenia i Wesołych Świąt...

—Dowidzenia...Wzajemnie...
Evansowie oraz Liz Parker jechali pustą już o tej porze drogą do Roswell,pewnie wszystkie rodziny zaczęły już kojację wigilijną...Jednak Liz chciała jeszcze dziś zrobić niespodziankę szeryfowi,przyjaciołom i rodzicom Marii i Alexa....Nikt nie przypuszczał,że Liz zrobi im taką niespodziankę...Jedynie Alex,który miał pomóc w opiece nad Evansami wiedział co planuje Liz...

—Alex,gdzie jest Liz??

—Już ci mówiłem Mario,że będzie za półgodziny...Musiała jechać na lotnisko odebrać paczkę od rodziców,a wiesz że najbliższe lotnisko jest w Utah!!

—A no tak,ale przecież bez niej nie zaczniemy,a wszyscy już się nie cierpliwią...

—Alex gdzie zgubiłes Elisabeth??Oświadczysz się jej wreszcie??

—Jennifer powiedziałem ci,że jesteśmy tylko przyjaciółmi!!

—Ale przyjaźń między kobietą,a mężczyzną nie istnieje...

—Wyjątek potwierdza regułę...Liz zaraz będzie...
Wszyscy czekali na dziewczynę z niecierpliwością...Chwalili przygotowania na Wigilie,wszystko było idealne,nie takie jak przed rokiem czy dwoma laty..."Tak jakby na kogoś oczekiwali,ale na kogo byli już przecież wszyscy"-pomyślała Jennifer...Ona jedna nie znała tajemnicy kosmitów...Nie wiedziała o istnieniu Maxa,Isabell,Michaela i Tess...To mogłoby zaszkodzić im wszystkim,ponieważ Jennifer była agentką służb specjalnych FBI...Nagle Alex wybiegł z Crashdown i pomógł Liz wprowadzic nieświadomych niczego Diane i Philipa...Od razu wszyscy ich witali...Evansowie nie wiedzieli co się dzieje...

—Kayl,kto to jest??

—To są rodzice naszych przyjaciół,którzy piętnaście lat temu zginęli w wypadku samochodowym...

—Ach smutne...I oni tak od tych piętnastu lat??

—Tak...Liz codziennie ich odwiedza i sie nimi opiekuje...Zrobiła nam dziś niespodziankę,Evansowie nigdy jeszcze tu nie zawitali na kolacji wigilijnej...Liz sprawiła nie tylko nam,ale i im piękny prezent...

—Tak masz rację...Jest wspaniałą osobą...

—To jedyne co jej pozostało,co może teraz robić...

—Co masz na myśli??

—W tym wypadku zginęła miłość Liz-Max...

—Oh to smutne...A ja myślałam,że Liz i Alex...

—W życiu...Liz,Alex i Maria to trójka najlepszych przyjaciół jeszcze od czasów przedszkola...

—Oh jak mogłam się tak mylić...Przepraszam...
Wszyscy zasiedli do stołu i zmówili modlitwę....W tem Liz wstała...

—Chciałabym wznieść toast...Za panstwa Evansów,by wrócili do nas,gdziekolwiek teraz się znajdują...By mogli znów uściskać swoje ukochane dzieci...Chociaż dobrze wiemy jak jest,ale Boże błagam zwróć nam Maxa,Michaela i Isabell!!
Diane poruszyła się,jakby wymienienie imion jej dzieci pobudziło w niej życie...Natomiast sama Liz zemdlała...

—Liz co ci jest??Obudź się-mówił do omdlałej Alex...

—Jim i Matt uspokójcie się,zaraz pójdziecie spać-powiedziała Jennifer.

—Oni wracają...-powiedziała Liz po czym znów straciła przytomność...

CDN


Wersja do druku