Nan

Powrót do Domu (16)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Maria:

Wróciłam do domu skonana. Były czasami takie dnie, gdy nawet najwspanialsza praca wydawała się katorgą, a moja praca do tych „najwspanialszych” z całą pewnością się nie zaliczała... Wyjścia jednak nie miałam, bo prawdę mówiąc nie byłam tak metodyczna i bystra jak kiedyś Liz gdy pracowała u pani senator. Inna sprawa, że pani senator była Skórem, zresztą i tak teraz w Roswell nie było zbyt wielu polityków. Nie miałam również ochoty pracować razem z moją matką – wystarczyło mi mieszkanie z nią pod jednym dachem. Zastanawiające, że żadne z nas nie wpadło wtedy na pomysł przesiedlenia Kyle’a – nas było czworo dorosłych w jednym małym domu, on miał dla siebie cały wielki budynek. No cóż, racjonalne myślenie nigdy nie było silną stroną pań DeLuca, a szeryf Valenti widać otępiał nieco przez długi związek z jedną z nas. Zresztą, kto chciałby mieszkać wśród tych wszystkich wschodnich śmieci Kyle’a? Po pół godzinie siedzenia w takim pomieszczeniu człowiekowi robiło się niedobrze, z powodu jakiegoś przejmującego zapachu – mieszaniny smaru, benzyny i kadzidełek...

Tego dnia byłam jednak skazana na towarzystwo Kyle’a.

—Nie masz gdzie mieszkać? – zapytałam wstawiając do lodówki mleko. Kyle siedział rozwalony przed telewizorem i skakał z kanału na kanał.

—Wyobraź sobie, że nie – odparł obojętnie. – Ojciec i twój syn urządzili sobie u mnie drewutnię.

—A matka gdzie? – i nic dziwnego, że ową drewutnię urządzili sobie u Kyle’a. Jim Valenti zawsze miał jakiś niezrozumiały dla mnie pociąg do tego typu dłubanin i podejrzewam, że Bobby służył mu tylko za wymówkę by do tego powrócić. Zawahałam się przez chwilę – herbata cytrynowa czy malinowa z sokiem...? Było lato, ale co tam, naszło mnie na malinową.

—Nie wiem, zrobiła jakieś ciasto i gdzieś poleciała – Kyle z beznamiętną miną oglądał jakiś mecz koszykówki.

—Przesuń się – powiedziałam podchodząc do kanapy i klepiąc Kyle’a w ramię. Mój braciszek przesunął się odrobinę i oparł nogi o niski stół przed kanapą. Westchnęłam ciężko i przysiadłam się z boku. Faceci tak ogólnie są strasznie frustrujący. – Nie powinieneś teraz modlić się do swojego grubego bóstwa gdzieś w jakiejś samotni? – zapytałam zgryźliwie. Kyle chyba jednak nie był dzisiaj w najlepszym humorze.

—Ale się wysiliłaś – mruknął ponuro.

—Ty, co jest? – szturchnęłam go w ramię, oczekując, że mi odda. Bądź co bądź kiedyś trenował koszykówkę, grał w football i na początku liceum Kyle bynajmniej nie stronił od różnego rodzaju bijatyk, po wyjeździe Czechosłowaków trenował nawet boks, a odruch oddawania został mu do tej pory. Bardzo mocny odruch, dodajmy. A tu bum! Niesamowite, to na pewno jest Kyle? – Rozchmurzysz się, jak powiem ci, kto przyjechał do Roswell!

—Co, twoje dawne bóstwo Enrique Ingesias? – burknął Kyle. Widać nie było z nim tak źle, pewnie któryś z tych jego podwładnych schrzanił klientowi samochód i mój braciszek musi płacić za szkody z własnej kieszeni.

—Ależ pan tryska humorem, panie Valenti – pokręciłam głową. – Niestety nie mój dawny ulubieniec Enrique... Dam ci trzy szanse. Jedną już zmarnowałeś, więc tylko dwie – popchnęłam Kyle’a i wygodniej się usadowiłam. Byłam pewna, że nie zgadnie.

—Isabel – odparł spokojnie, nie odrywając wzroku od ekranu. Pokręciłam głową.

—Nie zgadłeś, masz jeszcze jedną szansę... – zaraz. Czy on powiedział „Isabel”? – Nie, czekaj. Czy ty powiedziałeś „Isabel”? – zapytałam z niedowierzaniem. Kyle wzruszył obojętnie ramionami.

—Ogłuchłaś czy ogłupiałaś, że nie kojarzysz? Z tego co wiem, to znamy tylko jedną wspólną Isabel. Isabel Evans Ramirez – a przynajmniej tak się ostatnio nazywała – stwierdził gapiąc się na mecz.

Zamrugałam z niedowierzaniem oczami i wpatrywałam się w Kyle’a tak, jakby wyrosła mu nagle druga głowa. Skąd on mógł wiedzieć, że w Roswell pojawiła się Isabel, skoro przez cały dzień siedział wśród swoich wybebeszonych samochodów...! Jeszcze trochę i zacznę się bać tego łysego grubasa, którego wyznaje Kyle. Nagle stał się jasnowidzącym? Czyta mi w myślach? Boże...!!!

Nie zauważyłam, że w ręku nadal trzymałam moją malinową herbatę, o której jednak kompletnie zapomniałam; ruch dłoni wystarczył, by wylać całą zawartość kubka.

—O żesz...! – zawołał Kyle zrywając się i odrzucając gdzieś pilota. – Ja rozumiem, że wydaję ci się być cholernie przystojny, ale nie musisz przy okazji niszczyć moich koszul! – rzucił ze złością, chwytając serwetki ze stołu i usiłując wytrzeć sobie nimi plamę – większa część zawartości kubka z moją malinową herbatą z sokiem znalazła się na przedzie jego koszuli, tworząc malownicze ciemnoczerwone bryzgi...

—Zostaw, wetrzesz to tylko bardziej – mruknęłam. Nie moja wina, że lubię mocną herbatę z sokiem... – Zdejmuj to, jak się od razu zapierze, to może nie będzie plamy – dodałam wycierając sobie dżinsy. Cholera, moje ulubione dżinsy...

—Moja ulubiona koszula – zgrzytnął zębami Kyle rozpinając guziki koszuli.

—Zawsze możesz ufarbować ją na różowo – odgryzłam się rzucając mu z łazienki jakiś podkoszulek Jima. Kyle wymruczał pod nosem coś niepochlebnego na mój temat wciskając się w koszulkę Jima. Były szeryf Roswell był teraz nieco szczuplejszy i drobniejszy niż kiedyś, a Kyle z kolei był dobrze zbudowany, tłumacząc, że w zdrowym ciele zdrowy duch i że nie wystarczy tylko medytować, teraz więc podkoszulek trzeszczał w szwach gdy tylko Kyle wykonał jakiś większy ruch. Nie da się ukryć, że Kyle był przystojnym, dobrze zbudowanym facetem, który w dodatku cieszył się wielkim powodzeniem u kobiet. Nie mogłam zrozumieć jednak, czemu randki i inne tego typu rozrywki nie interesują już tego niegdysiejszego kobieciarza. Może miało to związek z tym jego nowym wyznaniem... W każdym razie Kyle w obcisłej koszulce ojca, na który nawiasem mówiąc ten podkoszulek po prostu wisiał, stanowił dość atrakcyjny widok. Wszystko fajnie, ale nie dla mnie. Kyle od dwudziestu lat uwielbiał dręczyć mnie przypominaniem, że formalnie jesteśmy rodzeństwem, nic więc dziwnego, że ta świadomość była we mnie zakorzeniona na mur i beton; choć na mnie jego atrakcyjność nie robiła wrażenia, naprawdę nie mogłam zrozumieć, czemu on już od dłuższego czasu nikogo nie miał. Postanowiłam przeglądnąć mój notes, bo może znajdzie się kogoś odpowiedniego...

—Słuchaj – zawołałam z łazienki, usiłując doprowadzić jakoś do porządku jego koszulę i własne dżinsy.

—Co? – zapytał stając w drzwiach łazienki.

—Skąd wiedziałeś, że miałam na myśli Isabel? – spytałam z zaciekawieniem, patrząc na niego kątem oka. Kyle wzruszył ramionami, a ja niemal słyszałam, jak puszczają szwy starego podkoszulka.

—Spotkałem ją przypadkiem – odparł spokojnie. Bogu dzięki, że nigdzie w pobliżu nie było już nic do wylania, bo znowu bym coś rozlała. Chciałam być na pierwszym planie i pokarało mnie na całej linii...

—Słucham? – zapytałam groźnie.

—Spotkałem ją na ulicy. Przypadkiem – powtórzył Kyle.

Chryste, pewnego pięknego dnia po prostu go zamorduję za to cykanie wiadomościami! Spojrzałam na niego z mordem w oczach.

—Bądź łaskaw mówić nieco jaśniej – wycedziłam.

—Nie wiem, czego nie rozumiesz – Kyle popatrzył na mnie dziwnie. Zgrzytnęłam zębami. – Spotkałem na ulicy Isabel i tyle.

—Rozmawialiście? – Boże, co za oporny człowiek...! Kyle pokręcił głową i roześmiał się ponuro.

—Isabel musi być kimś cholernie ważnym, bo nawet nie poznaje starych przyjaciół – rzucił zgryźliwie. Spojrzałam na niego zaskoczona – Isabel wydała mi się dzisiaj całkiem normalna, dawna pewna siebie, idealna księżniczka, może tylko bardziej przystępna i serdeczna niż dawniej. I to w stosunku do mnie, a przecież nie można powiedzieć, żebyśmy kiedyś jakoś bardzo się przyjaźniły. To Kyle był jej najlepszym przyjacielem, z Ziemian rzecz jasna, więc jak to możliwe, że nie pogadała z Kyle’m? Przecież nie zmienił się prawie wcale, wciąż wyglądał tak samo, nie sposób go nie poznać!

—Może to nie była ona? – zapytałam marszcząc brwi. Kyle spojrzał na mnie z politowaniem i sama uświadomiłam sobie, że to był głupi pomysł. – No nie wiem... a gdzie ją spotkałeś?

—Niedaleko Crashdown, prawie tuż po tym, jak od ciebie wyszedłem – odparł spokojnie. – Szła ulicą naprzeciwko mnie i prawie na mnie wpadła.

—No i? – pogoniłam go, wyjmując ręce z wody i patrząc na niego z wyczekiwaniem. – Co dalej?

—Rzecz w tym, że nic – uśmiechnął się lekko Kyle. – Wpadła na mnie, mruknęła coś pod nosem, poszła dalej i weszła do Crashdown.

Milczałam przez chwilę, układając sobie wszystko w głowie. Przed Crashdown był teraz zakaz parkowania, zresztą cała ulica była tym objęta, nic dziwnego, że Isabel musiała dojść kawałek. Mówiła zresztą później, że zostawiła samochód na jakimś strzeżonym parkingu. Dlaczego nie pogadała z Kyle’m? Teraz już wiedziałam, czemu był w takim zwarzonym humorze...

—No i co wymyśliłaś, Sherlocku? – odezwał się kpiąco Kyle. Słowo daję, na starość zrobił się strasznie złośliwy. Małpa.

—To, że była zamyślona – odparłam stanowczo. – A czemu ty w takim razie nie dogoniłeś jej?

—Bo niektórzy tutaj ciężko pracują – powiedział odwracając się i wracając na kanapę, do oglądania meczu. Któraś z drużyn usiłowała strzelić kosza. Podążyłam za nim.

—I może masz na myśli siebie? – wymknęło mi się. Doskonale wiedziałam, że w gruncie rzeczy Kyle haruje jak wół żeby tylko utrzymać swój warsztat i nie tylko nie dać się pożreć ogromnej konkurencji, ale i zwiększyć choć trochę obroty. Aż dziw człowieka bierze, że nie siedział teraz obłożony jakimiś koszmarnymi dokumentami z kalkulatorem w ręku.

—Ja ci powiem, co teraz będzie – powiedział udając, że nie słyszał mojego komentarza. – Najpierw pojawiłaś się ty, później Isabel, a teraz pozostali będą tu ściągać – Michael, Max i Liz... I nagle okaże się, że wszyscy wrócili do domu przez przypadek i znowu przez przypadek coś się stanie i cała kołomyja przez przypadek zacznie się od nowa.

—Przestań – przerwałam mu, wzdrygając się lekko. – Przesadzasz.

—Nie przesadzam, zobaczysz, że tak będzie – powiedział z uporem. Przewróciłam oczami i oparłam się o kanapę.

—Czemu uważasz, że teraz wszyscy gwałtem wrócą? Czyżby kosmiczne moce znowu się w tobie odezwały? – zadrwiłam. – Wybacz, braciszku, ale jako wróżka to na życie byś nie zarobił.

—Jeszcze zobaczysz – mruknął Kyle tak jakoś ponuro. – Nie wierz, niedowiarku, ale znowu będzie to samo co kiedyś. Prawie to samo...

Zamilkł. Wiedziałam czemu. Jedni przychodzą, inni odchodzą i takie jest życie, ale niektórych ludzi pamięta się wyraźniej niż innych i ich stratę odczuwa się o wiele dłużej. Wiedziałam, że Kyle pomyślał sobie o Tess, ja z kolei wspomniałam Alexa. Tyle że ja przez dłuższy czas mieszkałam z dala od Roswell, podczas gdy Kyle był tutaj cały czas, tylko on i Alex z naszej dawnej paczki. Pomyślałam o Isabel, jak ona spędziła te dziewiętnaście lat... Chyba też brakowało jej nas wszystkich, skoro nazwała córkę Alexandrą. Dziwne, jak układa się ludzkie życie – zupełnie nie tak, jakbyśmy tego chcieli.

Dzwonek telefonu podziałał na nas jak kubeł zimnej wody – poderwałam się i rzuciłam do telefonu, Kyle zaś obejrzał się za pilotem i w końcu zmienił ten durny mecz.

—Słucham, Garner – rzuciłam do słuchawki.

—Maria? – Isabel. Co to, telepatia czy jak?

—Tak, to ja – potwierdziłam, pokazując jednocześnie Kyle’owi, żeby ściszył telewizor. – Coś się stało, Isabel?

—Słuchaj, nie uwierzysz...! – zawołała mi do ucha Isabel. Kyle podniósł się z kanapy, podszedł do mnie i przystawił ucho do słuchawki. – Boże, sama nie mogę w to uwierzyć...!

—Mówiłem ci, kołomyja – mruknął Kyle.

—Cicho bądź! – syknęłam.

—Słucham? – zdziwiła się Isabel, a Kyle zachichotał cicho.

—Nie, to nie do ciebie, to do Kyle’a – odparłam zamierzając się na niego, ale uchylił się.

—Kyle jest u ciebie? – ucieszyła się Isabel. – To świetnie... słuchaj, to wpadnijcie do nas jak najszybciej, co? Ucieszycie się!

—A co się stało? – zapytałam z zaciekawieniem.

—Nie dasz wiary, kogo dzisiaj o mało nie przejechałam...

—Na pewno nie mnie – mruknął Kyle.

—Michael jest w Roswell...! Rozumiesz? Michael wrócił... – Isabel mówiła coś jeszcze, ale już jej nie słuchałam. Opuściłam słuchawkę i popatrzyłam na Kyle’a. Patrzył na mnie z nieprzeniknioną miną. Wbił ręce do kieszeni i milczeliśmy oboje, choć ze słuchawki dochodził jeszcze głos Isabel.

—Matko – szepnęłam po chwili, głos z trudem przechodził mi przez gardło.

—Mówiłem ci, że wszystko dopiero się zaczyna – pokiwał głową Kyle.

***

Isabel:

Myślałam, że Kyle i Maria przyjadą w jakimś ekspresowym tempie, byłam przekonana, że Maria będzie skakać do góry gdy dowie się, że Michael wrócił, ja z kolei cieszyłam się, że znów spotkam Kyle’a. A jednak chyba pomyliłam się w ocenie sytuacji, gdy po blisko czterdziestu minutach od mojego telefonu zadźwięczał dzwonek u drzwi. Siedzieliśmy w salonie – moi rodzice wpatrywali się w Michaela jakby był ósmym cudem świata i ciągle podsuwali nam jakieś smakołyki, Alex kiwała się na krześle patrząc na Michaela z rozbawieniem, a sam Michael kręcił się niespokojnie pod ostrzałem spojrzeń. Chyba nie wszystko szło tak, jak powinno.

—Przyjaciele przyszli – rzuciła Alex. Zerwałam się z kanapy i pobiegłam otwierać drzwi.

—Maria, Kyle... jak to miło, że przyszliście! – zawołałam wpuszczając ich do domu.

—Cześć Isabel – uśmiechnęła się niewyraźnie Maria, zerkając nerwowo w stronę salonu. Kyle nic nie powiedział tylko skinął głową, chciałam się z nim przywitać, ale wydawało mi się, że był jakiś taki... z rezerwą. Zamknęłam drzwi i staliśmy teraz w hollu, nie bardzo wiedząc, co mamy ze sobą zrobić.

—To... może przejdziemy do salonu – zaproponowałam w końcu., wskazując na jasno oświetlony salon. Maria i Kyle spojrzeli po sobie i ruszyli się w końcu z miejsca. Westchnęłam ciężko – dlaczego nic nie szło tak, jak tego chciałam...?

—Pani Evans, Philipie – powiedział Kyle na powitanie. Nie wiedziałam, że był z moim ojcem na „ty”... – Cześć Michael – dodał wyciągając do niego rękę. Michael wstał z kanapy i uścisnął jego dłoń.

—Kopę lat, Valenti – odparł i spojrzał na Marię. – Cześć.

—Cześć – powiedziała Maria. Alex zrobiła wielkiego balona, który pękł z trzaskiem.

—Siadajcie, moi drodzy, siadajcie – zawołała moja matka zrywając się z miejsca. Kyle i Maria usiedli niemal jednocześnie. Atmosfera panowała niezbyt miła, przeciwnie. Kyle siedział jakby nastroszony, Maria splatała nerwowo dłonie, Alex zaś patrzyła na to wszystko z lekko drwiącym uśmiechem.

—Michael był w Teksasie – powiedziałam nagle, starając się przerwać to uporczywe milczenie.

—W Teksasie – powtórzył Kyle. – Jak długo?

—Cały czas – odparł zdawkowo Michael. Kyle uniósł jedną brew i Michael poczuł się zmuszony do uściślenia. – Pracuję na farmie u jednego takiego.

—Jakim cudem znalazłeś się Roswell właśnie teraz? – odezwał się mój ojciec.

—Załatwialiśmy coś niedaleko i wpadłem zobaczyć stare kąty – stwierdził Michael. Alex prychnęła kiwając się na swoim krześle. Kyle popatrzył na nią spokojnie, ale z jego twarzy nic nie mogłam wyczytać.

—Kyle, to moja córka, Alexandra Ramirez – powiedziałam szybko, jakby chcąc uprzedzić słowa Kyle’a, on jednak skinął tylko głową.

—Wiem, Maria mi mówiła. Miło cię poznać, Alex – odezwał się do niej, zgadując bezbłędnie, jakiego imienia ona używa.

—Nawzajem – odparła Alex robiąc kolejnego balona z gumy do żucia.

Więc Maria powiedziała mu o wszystkim. No, w sumie to nie ma się co dziwić, w końcu byli ze sobą chyba dość blisko. Miałam jednak niejasne wrażenie, że chyba powinnam była go złapać wcześniej, w końcu kiedyś się przyjaźniliśmy. Nie wiem.

—A ty? Co robiłeś przez te wszystkie lata? – zapytał Michael zwracając się do Kyle’a.

—Praktykował bzdury – mruknęła Maria, Kyle zaś wzruszył obojętnie ramionami.

—Zapytaj Marii, ona ma najlepsze poglądy na to, co robiłem – odparł z lekceważeniem. Michael przeniósł pytające spojrzenie na Marię.

—Kyle stał się pełnoprawnym buddystą – odparła z niejaką niechęcią. – Nic dziwnego, że twój warsztat ma kłopoty, skoro marnujesz czas na coś takiego – dodała z rozpędu.

—Masz kłopoty? – Philip zmarszczył brwi. – Wiesz, jeśli chodzi o finanse, to zawsze możemy pomóc, albo poradzić...

—Nie mam kłopotów – przerwał Kyle, łypiąc wściekle okiem na Marię.

Przez chwilę panowała dziwna, niezręczna cisza. Co się stało, że wszyscy tak bardzo się zmieniliśmy? Kyle wyglądał co prawda niby tak samo, ale to już nie był ten sam stary dobry Kyle. Gdzie zniknął tamten? Ten tutaj wydawał mi się w sumie... obcy. Chyba zbyt długo mnie tu nie było. A Maria również... myślałam, że ucieszy się widząc znowu Michaela, tymczasem ona siedziała milcząca, tak jakby starała się być niewidoczna. Hm, nie wpadło mi do głowy, że w sumie Michael był jej dawną miłością, a Maria przecież zupełnie niedawno pochowała męża, z którym bądź co bądź miała dziecko – być może to było nieco zbyt szybko...

—To ja już pójdę – Alex odezwała się znienacka, opuszczając przednie nogi krzesła na podłogę z hukiem. – A wy sobie posiedźcie, nie będę wam przeszkadzać. Do widzenia – dodała wychodząc z salonu.

Dziwne, ale miałam wrażenie, że wraz z jej wyjściem atmosfera jakby odrobinkę zelżała – może dlatego, że teraz nie byliśmy już skrępowani obecnością kogoś, kto nie jest wtajemniczony w kosmiczną aferę, w dodatku – ironiczno-złośliwy nastrój Alex deprymuje. Przynajmniej mnie...

—No, to teraz brakuje tylko Maxa i Liz – mruknął Kyle. – Obstawiamy, kiedy przyjadą?

—Kyle, przestań! – powiedziała ostro Maria.

—A ty, Maria? – zapytał natychmiast Michael, jakby usiłując zatrzeć komentarz Kyle’a. Rozumiałam go doskonale, wszelkie tego typu stwierdzenia były niebezpieczne w tym towarzystwie. Przez wiele lat nikt nie był pewien, co się dzieje z pozostałymi, a wiedziałam po sobie, że niepewność jest sto razy gorsza niż nawet najgorsza prawda. W dodatku przez wiele lat żadne z nas nie rozmawiało z nikim na ten temat, więc nic dziwnego, że tak otwarty komentarz Kyle’a wywołał konsternację i popłoch.

Wiedziałam jednak, że Michael również nie utrafił z pytaniem...

—Ja? – spłoszyła się Maria. – Nic. Byłam w Santa Barbara, wróciłam, bo... bo... – Maria zacukała się. Po raz pierwszy w życiu widziałam, żeby Marii zabrakło słów.

—Po prostu wróciła – wtrącił się Kyle. – Stęskniła się za moją kuchnią.

Michael skinął w milczeniu głową. Nie mogłam pojąć, jakim cudem my, nasza zgrana grupa przyjaciół, teraz nie potrafiła się ze sobą dogadać. Dziwne uczucie, kiedyś nie mieliśmy przed sobą praktycznie żadnych większych sekretów, tyle razem przeszliśmy, a teraz nie mieliśmy żadnego wspólnego tematu. Dwadzieścia lat temu rozjechaliśmy się na wszystkie strony świata, a teraz, choć wróciliśmy znów w to samo miejsce, jeszcze nie wszyscy, to jednak nie potrafiliśmy zacząć ze sobą rozmawiać. Dziewiętnaście lat to dużo, zdążyliśmy zmienić się, zmienić nasze zainteresowania, staliśmy się dla siebie niemal obcymi ludźmi – nie mieliśmy sobie nic takiego do powiedzenia poza zdawkowymi pozdrowieniami, pytaniami, co tam u ciebie... Uświadomiłam to sobie gdy w salonie panowało tylko milczenie, gdy nikt nie wiedział, o czym ma zacząć mówić... Nie miałam pojęcia o obecnym Kyle’u czy Marii albo o obecnym Michaelu, Michael nie wiedział nic o mnie. Jedynie chyba Maria i Kyle pozostawali w jakiś bliższych związkach – nic dziwnego, w końcu ich rodzice byli małżeństwem. Przykro mi było, że staliśmy się dla siebie obcymi ludźmi...

—To co, może zrobię herbatę albo kawę, zjemy kolację, porozmawiamy spokojnie – zaproponowała mama. Kyle wzdrygnął się lekko.

—Ja dziękuję, mam już na dzisiaj dosyć herbaty – skrzywił się lekko. – Maria może poświadczyć – popatrzył na Marię.

—Boże, kolacja...! – Maria zerwała się z miejsca. – Ja przepraszam bardzo, ale muszę już iść, Bobby i Jim zaraz pewnie wrócą i muszę im zrobić kolację – powiedziała wycofując się w kierunku drzwi. – Dobranoc – powiedziała półprzytomnie. Po części ją rozumiałam.

—Maria, czekaj, podrzucę cię, zabiorę przy okazji moją koszulę – zawołał za nią Kyle. – Przepraszam bardzo, ale my już pójdziemy. Do widzenia, pani Evans. Cześć – rzucił tak jakoś zbiorczo do mnie, Michaela i ojca.

A po chwili już ich nie było. Przyznaję, że po części ucieszyłam się, że już poszli. Nie pasowaliśmy za bardzo do siebie, co uświadomiłam sobie z całą siłą po ich wyjściu. Każde z nas miało już własne życie.

—Kim u licha jest Bobby? – zapytał oszołomiony Michael.

—Nie wiesz? – zdziwił się mój ojciec. – Mały smyk Marii, całkiem miły berbeć.
I proszę – bum! Tego dnia marzenia i ciche nadzieje chyba całej naszej czwórki bezpowrotnie się rozwiały.


Poprzednia część Wersja do druku Następna część