_liz

Shattered like a falling glass (8)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

VIII

Liz otworzyła zaspane oczy, słysząc hałas dobiegający z kuchni. Początkowo nie wiedziała, gdzie jest, ale szybko sobie przypomniała, że to apartament Max i Hotaru. Z zamglonego obraz szybko odzyskał wyrazistość. Leżała na kanapie. Przesunęła leniwie wzrok po podłodze aż dotarła do czyichś butów.

— Księżniczka się obudziła?
Powędrowała spojrzeniem w górę. Wystarczyło jej, że dotarła do miękkich ust wygiętych w leniwy uśmieszek a już wiedziała, że to Alec. Jęknęła tylko i wstała.

W kuchni znajdowała się Hotaru. Oparta o ladę wcinała płatki z mlekiem. Wreszcie kupili mleko... Liz ziewnęła jak mały kociak i ruszyła w stronę kuchni. Musiała się czegoś napić, chociażby wody. Miała wrażenie, że ma w ustach Saharę.

— Masz jeszcze śpioszki w oczach – zaśmiał się Alec, opierając plecami o ścianę

— Zamknij się, Igor – rzuciła zimno i minęła go
Uśmiechnął się jeszcze bardziej. Przechylił szklankę, wypijając do końca wodę. Odstawił naczynie na blat. Jego spojrzenie padło ponownie na drobną brunetkę, która nalewała sobie mleka.

Niepojęte. Jeszcze wczoraj była w stanie wmurować się w ziemię byle tu nie przyjść, a dziś czuła się tu jak we własnym domu. Powoli przyzwyczajali się do niej a ona najwyraźniej zaczynała ich wpuszczać w swoje życie. Były pytania, które kłębiły się w ich umysłach, ale nie wypowiadali ich na głos. Alec wiedział, że nadejdzie moment, w którym będą musieli sobie wszystko wyjaśnić. Jeszcze nie teraz.

Przesunął spojrzenie po całej sylwetce. Było na co popatrzeć. A byłoby jeszcze lepiej, gdyby nie miała na sobie spranych spodni i nieco rozciągniętego swetra. Alec cmoknął z niezadowoleniem. Wysilił wyobraźnię, malując w umyśle obraz Liz w bardziej skąpych ciuchach, wirującą na parkiecie. Uśmiech przebiegł ponownie po jego twarzy. Już niedługo ją taką zobaczy.

— Do wieczora, H. – pożegnał blondynkę

Wyszedł nim Liz zdążyła się obrócić. Usłyszała tylko trzaśnięcie drzwiami. Rozluźniła ciało. Alec potrafił samą swoją obecnością ją rozdrażnić lub zmusić do samokontroli, którą i tak jej odbierał. Wreszcie odpłynął stres. Napiła się mleka. Zawsze rano piła kawę, ale wolała nie ryzykować próbowaniem tutejszej.

— Dobra – usłyszała miękki głos – Zbieraj się.
Liz prawie zakrztusiła się mlekiem. Jej wzrok powędrował na twarz Hotaru. Ta spoglądała na nią spokojnie.

I jak tu ich nie podejrzewać o bycie rodzeństwem? Oboje wyglądali idealnie, jakby ich wycięto z katalogu. Na dodatek zachowywali się tak samo. I tak samo mówili. Paranoja.

Odstawiła szklankę na bok, ocierając dłonią pozostałości mleka wokół warg. Ponownie spojrzała na Hotaru, która czekała na jakikolwiek ruch z pełnią niewinności wypisaną na twarzy. Powoli jej kąciki ust zaczęły drgać, aż wybuchnęła nieopanowanym śmiechem. Liz pokręciła z irytacją głową. Nie miała nastroju na bycie powodem śmiechu i domysłów. Rzuciła zimne spojrzenie blondynce. Minęła ją bez słowa i usiadła na kanapie, wbijając wzrok za okno. Hotaru przewiesiła się przez ladę i wciąż chichocząc powiedziała:

— Tam go nie ma.

Brunetka momentalnie obróciła głowę. O czym ona mówiła? Mogła się tylko domyślać. Miała na pewno na myśli Alec'a. Aż tak oczywiste było, że od czasu do czasu szukała jego obecności? Nie chciała słyszeć odpowiedzi. Hotaru wyszła z kuchni i sięgając po kurtkę, rzuciła:

— Chodź. Idziemy na zakupy.

Liz zamrugała. Czy dobrze usłyszała? Zakupy?

— Zakupy? – zapytała z niedowierzaniem
Blondynka przytaknęła szczerząc białe ząbki. Była najwyraźniej bardzo zadowolona ze swojego pomysłu. Albo coś jeszcze chodziło jej po głowie.

— Nie mam pieniędzy – Liz przyznała
Ta myśl tylko pogorszyła jej samopoczucie. Nie miała pieniędzy co znaczyło, ze szybko musi znaleźć pracę. Przecież nie może żyć jak pasożyt u Hotaru i Max. Swoją drogą, ciekawiło ja gdzie zniknęła cicha brunetka. Problem pieniędzy jakoś nie zmienił nastawienia Hotaru.

— Ja mam kasę – powiedziała beztrosko
Liz wolała nie pytać skąd czerpała fundusze. Była pewna, że nie tylko jej portfel padł ofiarom blondynki.

Ciemne oczy uważnie studiowały twarz dziewczyny. Była poważna w tym co mówiła i jednocześnie bardzo ją to bawiło. Zakupy. Teoretycznie ulubione zajęcie kobiet. Liz to jednak nigdy nie ciągnęło. Owszem od czasu do czasu mogła się przejść i coś kupić, ale mówiąc szczerze nienawidziła tego zamieszania. Hmm... Nie. Raczej nie przepadała za rumorem jaki zawsze robiła DeLuca. Zakupy z nią to szaleństwo. Ona nie szukała czegoś dla siebie, czegoś konkretnego. Przymierzała wszystko po kolei po kilka razy, znajdując w każdym egzemplarzu mankamenty. Jednym słowem – mordęga. Czy Hotaru też tak szalała? Był tylko jeden sposób by to sprawdzić...

* * *

Centrum handlowe było olbrzymie. Liz nawet nie podejrzewała, że w Seattle było takie miejsce, gdzie można robić normalne zakupy. Podążała bez słowa za Hotaru, rozglądając się dokoła. Weszły na ruchome schody. Im wyżej wjeżdżały tym bardziej się rozluźniała. Nie wiedziała czy to obecność blondynki czy to miejsce sprawiały, że czuła dreszczyk przyjemnych emocji. Stanęły na białej posadzce piętra okupowanego przez sklepy. Przez dziesiątki ciuchów.

Usta Hotaru rozpostarły się w uśmiechu. Nabrała głęboko powietrza, jakby chłonęła zapach i atmosferę butików. Obróciła się do Liz i oświadczyła z nutą ekscytacji w głosie:

— A teraz kupimy ci jakieś porządne ciuchy.

Kusząca propozycja, ale jednak coś kazało Liz się obawiać.

W pierwszym sklepie aż raziło od kolorowych rzeczy. Hotaru z lekkim niesmakiem przyglądała się jak Liz przegląda niebieskie sweterki i bluzki. Cmoknęła kwaśno i wręcz wyrwała je z jej dłoni, odwieszając na miejsce. Oczy brunetki powędrowały na nią ze zdumieniem.

— Nawet nie myśl o takich rzeczach – głos Hotaru był stanowczy, wręcz mentorski – Ile ty masz lat? Czternaście? – chwyciła Liz za rękę i wyprowadzając z pastelowego butiku dodała – Zapamiętaj jedno. Zero cukierkowych kolorów.

Mijały kolejne sklepy, kuszące barwnymi witrynami. Gdyby były tu z Marią to w każdym spędziłyby z pół godziny. A zwłaszcza w tych kolorowych. Do takich zawsze chodziły i to Maria doradzała jej dziecięcy niebieski. Mówiła, że to do niej pasuje, że tak ja widzi. Wszyscy ją taką widzieli. Słodką, grzeczną, skromną. Nigdy nie próbowała sama siebie dostrzec w innych rzeczach.

Zatrzymały się. Hotaru stanęła twarzą do Liz, kładąc dłonie na jej ramionach, zupełnie jakby zwracała sie do małej dziewczynki. Niebieskie oczy przybrały lazurową barwę. Chyba lubiła takie wyjścia. Mimo że zdawała się być chłodna, jej głos był miękki aż się go chciało słuchać.

— Dobra Liz. Co robisz w Seattle?
Liz tylko rozchyliła usta, nie umiejąc jej odpowiedzieć. Zresztą centrum handlowe nie było najlepszym miejscem do takich rozmów.

— Uciekasz, prawda? – może i było to pytanie, ale wyraziła to jak proste stwierdzenie
Brunetka tylko przytaknęła.

— Ucieczka oznacza szukanie. I wierz mi Liz, ja wiem czego szukasz – lekko nią potrząsnęła – Siebie.
Skąd to wiedziała? Była psychologiem, wróżką czy czytała w myślach? Liz powoli poddawała się jej magii.

— Gwarantuję ci – na ustach Hotaru zadrgał niebezpieczny uśmieszek – Wydobędziemy tę prawdziwą Liz.

Tak bardzo chciała wreszcie być w pełni sobą. I od tych dwóch dni wreszcie jej się to udawało. Przy nich. Była więc w stanie zaufać i w tym przypadku Hotaru. Tylko przeczuwała, że to „wydobywanie” może być ciężkie i bolesne.

Blondynka pociągnęła ją w stronę kolejnego sklepu. Weszła tam jakby właśnie do tego celu zmierzała. Liz aż nabrała powietrza. To miejsce przypominało jedną, wielką wyprzedaż skórzanych rzeczy. Z przerażeniem w oczach obserwowała jak Hotaru wybiera uważnie kolejne rzeczy. Nie zgarniała wszystkiego po kolei, tylko dokładnie zastanawiała się, co będzie odpowiednie. Jeśli jednak szukała tu czegoś dla Liz, to już mogły wychodzić, bo ona nie miała zamiaru nic takiego włożyć. Już miała o tym poinformować dziewczynę, gdy usłyszała za sobą donośny, męski głos:

— H.!
Hotaru uniosła głowę. Pełen uśmiech pojawił się na jej twarzy. Trzymając w dłoni dwa wieszaki, podeszła a raczej rzuciła się w jego stronę.

Krótkie objęcie. Oboje się uśmiechali. Hotaru jednak nie zapomniała o tym by przedstawić osobę trzecią, czyli Liz.

— To jest Biggs – wskazała na chłopaka
Liz stwierdziła, że musiała go bardzo lubić, bo jej oczy teraz miały odcień jasnego błękitu przetykanego srebrnymi nitkami. Jeśli można powiedzieć, że oczy odzwierciedlają nastrój, to tak właśnie było u Hotaru. Jasna dłoń wskazała na Liz, nim jednak z ust blondynki padły słowa, chłopak sam zgadł.

— Ty pewnie jesteś Liz.

Kto był bardziej zszokowany, Liz czy Hotaru? Żadna z nich nie sądziła, że nieznajomy może znać małą brunetkę. Liz nie widziała do nigdy wcześniej i była pewna, że on też jej nie widział.

— Skąd wiesz? – Hotaru była zaskoczona, ale pytała raczej z ciekawości
Chłopak, a raczej już mężczyzna uśmiechnął sie zawadiacko. Obrzucił Liz ciepłym spojrzeniem i powiedział ze spokojem.

— Alec o niej mówił. Jak on to powiedział...?
Oczy brunetki rozszerzyły się. Alec o niej opowiadał znajomym? Nie była pewna czy powinno jej się to podobać. Tymczasowo tylko ja to niepokoiło. Biggs dodał z rozbrajającą szczerością:

— Niepozorna brunetka z niewinną buziulką w ciuchach po mamie.

Że co?!

Nie dość, że rozpowiadał o niej obcym ludziom to jeszcze śmiał ją tak opisać? Za niepozorną brunetkę by się nie obraziła, bo była przyzwyczajona do takich komentarzy. Ale reszta... Niewinna? Alec wcale jej nie znał. W ciuchach po mamie? Czy wszyscy w tym mieście musieli się czepiajć jej ubrać? Ona zawsze czuła się w nich dobrze, bezpiecznie i komfortowo. Nikt nie patrzył na nią w sposób, który mógłby ją krępować. Ale po tych pozorach nie powinien jej oceniać. O nie!

Gniew szybko narastał. Już ona mu pokaże... Wyrwała chichoczącej Hotaru cichy i poszła do przebieralni, klnąc pod nosem we wszystkich znanych jej językach. Biggs ze zdumieniem odprowadził ją wzrokiem, a potem spojrzał na wciąż śmiejącą się Hotaru.

— Powiedziałem coś nie tak? – zapytał nie wiedząc czy też ma zacząć sie śmiać czy może przejąć tym na poważnie

— Owszem – Hotaru powiedziała powoli się uspokajając – Wypowiedziałeś zakazane zaklęcie – znów nadchodziła fala śmiechu – Alec.
Biggs uniósł brwi. Kąciki jego ust wygięły się w uśmiech. Zrozumiał o co chodzi. Ponownie zerknął w stronę przebieralni. Pokręcił głową.

— Eh, muszę już iść – wbił dłonie w kieszenie – Do wieczora, H.

Dziewczyna odprowadziła go wzrokiem. Szarpnięcie zasłonką w kabinie przyciągnęło jej uwagę. Przechyliła głowę nieco w bok, przyglądając się Liz.

— Idealnie – powiedziała w pełni zadowolona

* * *

Hotaru miała zamiar zatrzymać się w jeszcze jednym sklepie. Liz nie opierała się. Ściskając w dłoni torby z dotychczasowymi zakupami, wciąż skupiała myśli na Alecu. Co on sobie wyobrażał? Że wszystko mu wolno? Zapewne zawsze robił co chciał i dostawał to czego chciał, ale do diabła przesadzał. Traktował ja jak małe dziecko i to w dodatku dziecko poddane jego urokowi. Jeśli naprawdę miał ją za nieśmiałą, zahukaną nastolatkę, rumieniącą się na dźwięk każdej aluzji, to ona miała zamiar mu udowodnić, że tak nie jest. Koniec z życiem za woalem. Skoro Hotaru zaczęła już wydobywać jej prawdziwe wnętrze na powierzchnię, to musiała z tego skorzystać.

Ocknęła się dopiero gdy weszły do małego sklepu. Nie przypominał w niczym tych poprzednich. Kilka rzędów wieszaków wykonanych z drewna. Żadnych regałów. Ściany pokrywała wiśniowa farba i całe zastępy drobnych światełek.

— Cztery kolory – wypowiedziała koło jej ucha Hotaru
I miała rację. Cztery rzędy ciuchów reprezentujące cztery kolory. Czarny, biały, czerwony, granatowy.

Tym razem blondynka pozostawiła jej wybór, a sama podeszła do ostatniego rzędu. Liz przechadzała się pomiędzy poszczególnymi działami, ale jakoś nie miała ochoty kupować nic białego. Czarny też odpadał, przecież nie była w żałobie. Ponieważ dział niebieski okupowała Hotaru, pozostała jej tylko czerwień. I to był strzał w dziesiątkę.

Nie mogła się zdecydować, którą z dwóch bluzek wziąć, więc zniecierpliwiona Hotaru wrzuciła obie do koszyka i poszła do kasy.

Szły środkiem hallu, śmiejąc się bez powodu. A może miały powód? Spędziły w końcu wspólnie czas, a przy tym kupiły kilka rzeczy. Nawet Hotaru miała coś dla siebie. Zaraz po wyjściu z Czterech Kolorów pochwaliła się kobaltową, cieniowaną bluzką. Delikatny jedwab powiewał na cieniutkich ramiączkach.

Nagle Liz przystanęła przy jeden z wystaw. Niczym zahipnotyzowana wpatrywała się w biżuterię.

— Spodobałyby się Marii – szepnęła
Hotaru podeszła bliżej. Jej wzrok padł na cudeńko, które podziwiała brunetka. Para kolczyków. Rzeczywiście były śliczne. Zielone kamienie oplecione wąską niteczką białego złota. Przypominały szmaragdowe łzy na cieniutkiej złocistej żyłce.

— Maria to twoja przyjaciółka? – padło ciche pytanie

Najlepsza przyjaciółka. Kiedyś. Wszystko runęło po śmierci Alexa, gdy każda ciągnęła w drugą stronę. Maria potrzebowała wsparcia w rozpaczy. Straciła przyjaciela, chciała więc mieć poczucie, że chociaż jeszcze Liz przy niej była. Ale ona musiała znaleźć odpowiedź. Potrzebowała wsparcia w tej krucjacie. I tak zaczęły się od siebie oddalać.

— Nie wiem – wymamrotała
Bo naprawdę nie wiedziała. Teoretycznie wciąż były przyjaciółkami, ale w praktyce od dawna nie traktowały się tak.

— Nie wiesz? – Hotaru podrapała się w brew
Dla niej to było niepojęte. Jak można nie wiedzieć czy się z kimś przyjaźni czy nie?

— To skomplikowane – westchnęła Liz – Kiedyś byłyśmy nierozłączne, ale potem... wszystko zaczęło się sypać.

— Hmm... – Hotaru patrzyła w szybę wprost na odbicie Liz
Nie wyobrażała sobie takiego obrotu spraw pomiędzy sobą a Max czy Aleciem. Bywały chwile gdy się kłócili i to ostro. Ale w kilka godzin później się godzili. Mieli tylko siebie, musieli sobie umieć wybaczać. Zawsze sądziła, że na tym polega przyjaźń.

— Jeśli coś się komplikuje to trzeba to sprostować. Nie uciekać od problemu – Liz słuchała uważnie, jakby dziewczyna mogła mieć rację – przyjaciół się nie wybiera. Nam się tylko wydaje, że ich sobie dobieramy. Prawda jest taka, że ta więź przyjaźni nas wciąga i nie można już odejść – obie wpatrywały się we własne odbicia – Możesz uciekać, ale to nic nie zmieni.
Lekki uśmiech pojawił się na delikatnych ustach.

— Więc albo jest twoją przyjaciółką albo nie – głos Hotaru był miękki, ale niezwykle poważny – A jeśli nią jest, to nie możesz się tak od niej odwrócić. Złość złością, ale ktoś musi wykonać pierwszy krok.

To powiedziawszy odwróciła się i zaczęła iść w stronę schodów. Liz jeszcze przez chwilę wpatrywała się w kolczyki i własne odbicie. Drgnęła. Dogoniła Hotaru na schodach. Obie w milczeniu szły w kierunku wyjścia. Mijały po drodze budkę telefoniczną. Serce Liz podskoczyło.

— Poczekaj – rzuciła do Hotaru, wciskając jej torby z zakupami
Wygrzebała z kieszeni kilka monet i wrzuciła je do automatu. Szybko wstukała numer. Czekała. Nie wybrzmiał do końca drugi sygnał, gdy ktoś odebrał.

— Maria?

c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część