_liz

Shattered like a falling glass (29)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

XXIX

Owinął biodra ręcznikiem i wyszedł spod prysznica. Ciągle czuł strumienie wody uderzające o skórę. Potrząsnął głową, chcąc wyrzucić wszystkie myśli dotyczące Liz.

Odepchnął ją z całej siły, używając najgorszego argumentu. Powinien teraz przestać o tym myśleć. Zachowywać się jakby naprawdę nic nie czuł, jakby zrobił to z obojętnością. Dlaczego więc tak bardzo bolało? I to jego! Wyszkolonego żołnierza panującego nad emocjami. Nie dręczył go sam fakt rozstania z nią, ale świadomość bólu jaki jej zadał.

Spojrzał na pęknięty kafelek. Tak samo rozpadało się to, co ich łączyło. Cieniutka rysa, którą on pogłębił, teraz tworzyła szczelinę. Wiedział, że jeśli szybko nie zareaguje, ta tafla się rozkruszy w drobne kawałeczki.

Zaklął pod nosem. Ciągle coś w nim pragnęło to wszystko naprawić. Gdyby tylko miał jedną drobną nić nadziei, że byłaby mu w stanie wybaczyć, padłby przed nią na kolana i dał się zlinczować.

Za jeden jej uśmiech oddałby wszystko. Ale za późno się zorientował, że posunął się o jeden krok za daleko, że nie da się tego cofnąć. Sięgnął do kafelka, by sprawdzić głębokość pęknięcia. Momentalnie zamknął oczy, kiedy wszystko zawirowało. Nie było obrazów jak do tej pory. Tylko gnębiące, przerażające uczucie, że serce pęka. Ale nie jego serce.

* * *

Max rozejrzała się dokoła. Brakowało jej tego zapachu i przyjemnego ciepła. Kolorowe ściany i dźwięk wstukiwanych klawiszy. Przymknęła powieki, wsłuchując się w głos mężczyzny rozmawiającego przez telefon. Logan. Kąciki jej ust uniosły się ku górze.

Weszła spokojnie do pracowni, opierając się o framugę oszklonych drzwi. Ciemne oczy wpatrywały się w okularnika siedzącego na wózku inwalidzkim. Poczuła przyjemną falę gorąca wypełniającą ją od środka.

— Max – jego głos zadrgał w jej uszach
Uśmiechnęła się w pełni i podeszła bliżej. Przesunęła wzrokiem po monitorach i siadając na blacie stolika, powiedziała nieco zmartwionym tonem:

— Potrzebuję twojej pomocy.

* * *

Przesunął palce pomiędzy jasnymi kosmykami, rozczesując je. Niesamowicie przyjemne uczucie mieć ją przy sobie, słyszeć jak oddycha, czuć bicie jej serca. Drobna dłoń przesuwała się leniwie po jego klatce piersiowej, zataczając palcem wskazującym kółka.

Niebieskie tęczówki pociemniały na chwilę, gdy powrócił racjonalizm. Oto leżała na łóżku Biggsa, Z Biggsem. Nie żeby do czegoś doszło, ale jakoś dziwnie się czuła z samą myślą na ten temat. Przyznawała otwarcie chociaż z pewnym zaskoczeniem, że od zawsze ciągnęło ją do niego. A w ciągu ostatnich dni niebywale się do siebie zbliżyli. W zasadzie tylko on potrafił ją poskromić, uspokoić, odegnać wszystkie natrętnie koszmarne myśli.

Uśmiechnęła się lekko, kiedy opuszki jego palców przesunęły się po jej policzku. Mogła sobie wmawiać co chciała, ale z cała pewnością nie była w stanie obronić się przed tym... uczuciem. Zresztą nie chciała się przed nim w żaden sposób bronić. Potrzebowała tego.

Potrzebowała JEGO. To naprawdę obezwładniające i uskrzydlające wrażenie, kiedy w popapranym życiu skazanym na upadek pojawia się coś tak nieskomplikowanego. Kiedy pojawia się osoba, na widok której się rozpromieniasz, która przynosi spokój i za słowem której podążasz z zaślepieniem.

W tym momencie przypomniała sobie coś, co powinno zaprzątać jej głowę bardziej niż przyjemnie pachnące ciało Biggsa. Liz i Alec. Znała 494 na tyle, że dałaby sobie w ostatnich tygodniach głowę obciąć, że naprawdę oszalała na punkcie drobnej brunetki. A tymczasem jej kochany „braciszek” znów partaczył sprawę. I w sumie chyba bardziej skopałaby go za bezmyślność i głupotę niż za sam fakt tego, co zrobił. Choć początkowo, za zranienie Liz, chciała go powiesić na najbliższej latarni za genitalia.

Może wtedy krew gromadząca się w jego męskich atrybutach, spłynęłaby w odpowiednim kierunku – do serca i mózgu.

Westchnęła. Nie będzie się wtrącać. Ale jeżeli Alec nie zacznie szybko działać, to straci Liz na zawsze, bo ona odejdzie.

* * *

Nie mógł usiedzieć w miejscu. Coś było nie tak. Pospiesznie się ubrał, ale gdy tylko chciał wyjść, mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Miał zamiar wyjść do Crash i ugasić swoje rozterki kolejnymi drinkami. Ale jakąś dziwna wewnętrzna blokada nie pozwalała mu przekroczyć nawet myślami terenu TC.

Już miał usiąść na kanapie, gdy jeden nagły sygnał podświadomości wręcz wypchnął go przez drzwi. Nogi same go niosły wgłąb korytarza. Im bliżej był jej mieszkania, tym szybciej biło jego serce. Coś było nie tak. Coś się stało.

Bez pukania wszedł do środka. Spanikowany wzrok przeszukiwał cały pokój, nie było jej. Odgłos wody skierował go do łazienki. Stanął na progu jak wryty.

Wszystko się zatrzymało. Czas, serce, oddech. I w sekundę potem sam był pod prysznicem unosząc drobne ciało w swoich ramionach.

— Boże, nie... – rozpaczliwy szept wydobywał się z jego ust
Nie przejmował się tym, że przesiąkł cały wodą. Nawet nie zakręcił prysznica, tylko od razu wyniósł ją do pokoju.

Prawie zasłabła widząc ją skuloną i całkowicie nie reagującą na rzeczywistość. Przymknięte powieki, pobladła skóra, sine z zimna usta. Ułożył ją na łóżku, otulając kocem i usiłując rozcierać zziębnięte ciało. Ale wciąż wysuwała się bezwiednie, nie odzyskując przytomności.

Boże, nie mogło być za późno. Przecież musiał cofnąć swoje słowa, musiał wszystko wyjaśnić. Chciał ja odzyskać. Przeklinał własną głupotę. Zawsze robił coś nim pomyślał, a potem przychodziły wyrzuty. A gdy chciał wszystko odkręcić, było za późno. Teraz mógł ją stracić na zawsze i to dosłownie. Kolejną najważniejszą osobę w swoim życiu. O nie, nie tym razem!

Rozcierał jej dłonie, otulając jednocześnie szczelniej kocem. Po kilku minutach przerażenia nadeszła iskra nadziei, razem z omdlałym szeptem Liz.

— Alec...
Zdawała się być ciągle nieprzytomna. Powieki nadal nie unosiły się, ale skóra odzyskiwała karmelową barwę.

— Alec – kolejny szept wypłynął obłoczkiem pary
Blady uśmiech ulgi odbił się na jego ustach.

Nie przestając ogrzewać wychłodzonego ciała, powtarzał w myślach, co miał jej powiedzieć. Ale odsunął to na czas, gdy będzie pewien, że nic jej nie jest, że jest w stanie odebrać to w pełni i zareagować emocjonalnie. Wstał i skierował sie do kuchni. Znalazł stary, nieco zardzewiały zielony czajnik, w którym wstawił wodę na herbatę. O ile była gdzieś tu herbata.

Obrócił się a jego spojrzenie padło na łóżko. Liz siedziała otulona kocem, wpatrując się w niego. Ciemne oczy migotały szklanymi odłamkami. Krople zimnej wody spływały z jej włosów, pozostawiając wilgotne ślady na kocu. Co on tu robił? Pamiętała tylko zimne strugi spływające po ciele, a potem nie było nic. Jej organizm wciąż domagał się więcej ciepła.

Utkwiła spojrzenie w malachitowych tęczówkach. Tyle troski i przejęcia. To nigdy nie zniknęło z jego oczu. Dlatego miała tyle wątpliwości, dlatego ciągle nie wierzyła jego słowom. A teraz prawie dostała hipotermii a on ją wyciągnął spod prysznica. Nie mógł temu zaprzeczyć, miał mokrą koszulkę. Była prawie pewna, że słyszała jego rozpaczliwe myśli, gdy usiłował rozgrzać umierająco lodowate ciało. W jaką grę on grał? A może nie mówił wcale prawdy, może to było tylko odpowiednie słowa, które miały ją zranić?

— Kłamałeś? – bardziej stwierdziła niż pytała
Nie odpowiedział, tylko przesunął spojrzenie po podłodze. Powiedzieć – nie powiedzieć. To przypominało rosyjską ruletkę. Tylko która odpowiedź będzie oznaczała śmierć? Bez słowa podszedł do niej, zsuwając koc z ramion. Mimo, że nieustannie czuł palący wzrok na sobie, nie doprowadzał do kontaktu wzrokowego.

Wsunął jedną rękę pod jej plecy a druga pod kolana, unosząc bez trudu ciało Liz do góry. Nie zadawała pytań, tylko wtuliła ufnie głowę w jego ramię. Powinna się wyrywać, powinna zrobić mu awanturę i zabronić się zbliżać do siebie. Oskarżyć go o złamanie serca. Ale problem tkwił w tym, że jej świadomość nie dopuszczała tej opcji. Ciągle czuła więź, ciągle czuła jego serce bijące tym samym rytmem. Dlaczego miała go nienawidzić za coś, co nie istniało?

Postawił ją na posadzce i wciąż trzymają jedno ramię wokół niej, druga ręką odkręcił ciepłą wodę. Wepchnął ją pod strumień, który od razu zaczął rozpuszczać efekty lodowej terapii jaką sobie wcześniej zaaplikowała. Zielone spojrzenie wygrało z siłą woli i wślizgnęło się na jej ciało.

Powoli zaczął rozpinać guziki jej bluzki, chcąc pozbyć się przemoczonego materiału, który mógł tylko doprowadzić do zapalenia płuc.

— To nie był tylko sex, prawda? – nie mogła ukryć radości, gdy zadawała to pytanie
Alec nie odpowiedział, tylko zsunął bluzkę z jej ramion. Drobna dłoń przesunęła się po jego ramieniu, aż na policzek, wymuszając kontakt wzrokowy. Tym razem to zielone kaskady topniały w jej oczach, a on się powoli poddawał. Z rezygnacją przytaknął.

Był skończony. Nie potrafił nawet doprowadzić do końca jednego zamierzenia. Przez tę mała diablicę, która teraz przysuwała swoje ciało do niego.

Miękkie wargi przycisnęły się do jego ust, delikatnym ruchem wymawiając swoje pragnienie. Przymknął powieki, czując jak odurzający jad, jaki w niego wstrzyknęła pocałunkiem, zaczyna obezwładniać cały jego organizm. Wszystko działało jak reakcja łańcuchowa. Dłonie wsunęło się na jej mokre ciało, rozkoszując się możliwością dotykania ponownie gładkiej skóry.

Był od niej słabszy tym razem. Nie mógł nawet zareagować na ruchy własnego ciała, które prowadziły ich ponownie do pokoju. Przyjemny jęk, jaki wydobył się z jej ust, gdy bez sprzeciwu opadła na łóżko, tylko podsycił gorącą krew.

Nie powinna tego robić. Nie powinna ulegać mu po tym, jak dopiero co zepchnął ją z krawędzi, do której zresztą sam ją doprowadził. Zaraz... Przecież nie ulegała, sama go wręcz b ł a g a ł a o to, by teraz nie odszedł. Musiała dojść do tak głębokiej psychozy, żeby wciąż pragnąc kogoś, kto ją zranił, by wciąż go kochać. Ale sam przyznał, że wtedy kłamał. A może to też było kłamstwem?

Przestała skupiać się na myśleniu, gdy wilgotne usta wpiły się w jej szyję, w najczulszym punkcie. Odchyliła głowę, przesuwając palce po jego plecach. Niczym w odpowiedzi, dłoń Aleca zsunęła się niżej, zataczając figlarne kółko wokół jej pępka i wydobywając urywany, stłumiony śmiech. Niecierpliwe palce przesunęły się jeszcze niżej, wsuwając pod materiał broniący dostępu do skupienia nerwów odpowiadających za najwyższe doznania. Momentalnie uniosła biodra, pozwalając ciepłej dłoni wsunąć się głębiej.

Język zataczał ósemki, kreśląc je coraz niżej. Wszystko u Aleca zdawało się idealnie współpracować. Kiedy język nurkował w centrum brzucha, dłoń wydobywała z Liz ekstazę.

Na plecach pozostawiała mu przyjemnie piekące ślady paznokci. Ponownie odebrał jej dech, spajając rozgrzane wargi ze sobą. Leniwy taniec języków wprowadzał ją w równy rytm. Alec przesuwał go tak samo zmysłowo jak cała resztę swojego ciała, dręcząc Liz. Ten sam głód mieszany ze słodkim pragnieniem doprowadzenia jej do szału.

Wbił w nią spojrzenie, uśmiechając się tryumfalnie, kiedy krzyk jego imienia wydobył się z jej ust. Głębokie oddechy unosiły jej ciało a gorączka jeszcze chwilę potrząsała jej nerwami. Uśmiechnęła się i otworzyła oczy, chcąc coś powiedzieć. Ale 494 zamknął jej usta pocałunkiem, a potem wprost do jej ucha wyszeptał błagalnie:

— Wyjedź – jego oczy szkliły się desperacją – Wyjedź, nim to zabije nas oboje.

c.d.n.




Poprzednia część Wersja do druku Następna część