_liz

Shattered like a falling glass (26)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

XXVI

Wtuliła głowę w jego ramię, wciąż maniakalnie wyszeptując jego imię. Sądziła, że po zdobyciu tego najwyższego emocjonalnego szczytu temperatura opada a całe ciało słabnie. Owszem, miała wrażenie, że osunie się w dół, jeśli nie będzie jej przytrzymywał. Ale komórki ciała ciągle rozgrzewały się, jakby przetwarzały elektryczne drgania organizmu na ciepło własne.

Alec płytkimi urywanymi oddechami nabierał powietrza, studząc rozpalone wnętrze. Zielony wzrok błądziły po kremowej skórze, chwytając z łaknieniem każdy drobny wstrząs, który jeszcze się przemieszczał po synapsach nerwowo-mięśniowych. Niepozorne ciałko ciągle wtapiało się w niego. I choć nie poruszali się już od kilku minut, wszystko w jego wnętrzu tętniło ta samą mocą, co wcześniej.

Kąciki jego ust uniosły się do góry w błogim uśmiechu. Przesunął wargi w kilku drobnych pocałunkach po jej ramieniu.

— Mmm... – mruknął – Wyprałaś mnie z wszelkich blokad opanowania i rozsądku.
Śmiech wydobył się z niej jednym oddechem. Wbiła palce mocniej w jego ramiona, powoli rozkoszując się jego słowami. I nagle niczym kolejna fala ekstazy uderzyło ją rozwiązanie, jakie podsunął jej właśnie.

Odnalazła jego usta. Gdyby pocałunek mógł wyrażać pełnię spełnienia, euforii i miłości, to ten byłby wzorcem takiego. Jęknęła w dezaprobacie, gdy delikatnie postanowił ją na ziemię, rozłączając ich.

* * *

Blondynka wsparła głowę o ramię Biggsa. Martwa cisza przerywana tylko szeptami ludzi, usypiała ją powoli. Nawet DNA rekina nie pomagało na ten rodzaj wyczerpania. Resztką sił otworzyła powieki i wbiła wzrok w Max. Brunetka z kamienną twarzą spoglądała w stronę wyjścia. Umysł z pewnością analizował wszystkie możliwe reakcje i usiłował znaleźć drogę ucieczki. Na zewnątrz tłoczyła się policja, tutaj trzymali związanych agentów. Nie przepuszczą im. Pozostało im zdać się na wyrok TC albo przekroczyć granicę stanu. Tym razem decyzja nie należała tylko do niej.

Momentalnie przeniosła wzrok w stronę schodów, gdy dosłyszała kroki. Biggs i Hotaru też od razu przechylili głowy. Alec i Liz schodzili na dół. Nie było najmniejszych wątpliwości, co zaszło. Rumieńce pokrywające policzki Liz, drżące jeszcze ciało, zamglony wzrok Aleca i pełnia głupiego zadowolenia na twarzy. Spocone dłonie splatały się ze sobą. Widząc ich H. nie mogła się powstrzymać i wyszczerzyła zęby. Niebieskie oczy zdawały się krzyczeć „A nie mówiłam?”. Biggs uśmiechnął się lekko i szturchnął blondynkę, przywołując ją do porządku.

Dwójka wyminęła Evansa bez słowa, nie reagując na mordercze spojrzenie jakie im posyłał. Nie był głupi, wiedział do czego doszło, aż go skręcało teraz z obrzydzenia na samą myśl o tym. Jak śmiała mu to zrobić? Zrobić t o z tym zupełnie obcym chłopakiem, który z pewnością chciał ją tylko wykorzystać. A teraz jeszcze zeszła tu z promiennym uśmiechem, z resztką pragnienia w oczach. Na pewno ciągle była przesiąknięta potem Aleca, pachniała nim, drżała od piętna jego ruchów. Była nim skażona.

Jego Liz by tego nie zrobiła. Jego Liz by mu wybaczyła. Jego Liz by go kochała. Jego Liz czekałaby na niego. Jego Liz nie poszła by się pieprzyć z jakimś mutantem!

To juz nie była jego Liz, to nie była w ogóle Liz, którą znał. Nie miało więc sensu być tu dłużej. Jeśli tak bardzo chciała zniszczyć sobie życie, to proszę bardzo. Zacisnął powieki i pięści, obniżając siłą woli poziom adrenaliny i gniewu.

* * *

Spokojnie, krok po kroku Liz wyjaśniła im swój plan. Nie pominęła ani jednego szczegółu, ani jednej możliwości, zupełnie jakby wyjaśniała plan wojskowej akcji. Heh, a to niby X5 powinny mieć w tej kwestii większą wprawę. Ale w tej sytuacji liczył się każdy pomysł. Jej był co najmniej dziwny, ale wliczał udział ich wszystkich, każdy miał do odegrania swoją rolę. Jej była najtrudniejsza.

Pozostała już do uzgodnienia jedna sprawa. Co dalej? Uciec poza granice Seattle czy dobrowolnie iść do Terminal City?

Martwa cisza dobijała ich. Każdy rozważał za i przeciw, każdy malował w umyśle obraz tego, co może dziać się potem. Nikt nie ważył się spojrzeć na druga osobę, by nie wymuszać decyzji.

Hotaru ścisnęła mocniej dłoń Biggsa. Napięcie narastało w niej, rozbudzając jęki wewnętrznych sprzeczności. Przełknęła ślinę i nie unosząc wzroku znad podłogi, wymamrotała:

— Nie chcę uciekać.
To zdanie spadło na wszystkich niczym tonowy głaz. Nikt się raczej nie spodziewał, że to właśnie drobna blondyneczka będzie opowiadała się za TC.

A ona po prostu miała dość ciągłego strachu i ucieczki. Od dziecka kryła się po kanałach, zużywała wszystkie siły by móc biec bez ustanku, chyba nigdy tak naprawdę nie oddychała miarowo i leniwie. Nie chciała tak spędzić swojego życia do końca. Owszem, wizja getta nie była zbyt piękna, ale tam przynajmniej byli tacy, jak ona, rozumieli jej ból i nie rzucali w nią kamieniami. Poza tym była w stanie to przetrwać, jeśli oni przy niej będą. A ucieczka mogłaby grozić rozdzieleniem a nawet śmiercią.

Biggs bez słowa objął ją. Nie miał zamiaru jej zostawiać w takiej chwili, choć pierwszą jego myślą była ucieczka.

— Ja też zostaję – powiedział
Jego wzrok przesunął się na Aleca. Zielonooki nie odrywał pochmurnego spojrzenia od Guevary. Był raczej przyzwyczajony do jej decyzji, a tu raptem musiał sam decydować.

Nie wahał się nawet, oznajmiając:

— Zostaję.
Ciemne oczy Liz momentalnie wbiły się w niego. Serce jej podjechało do gardła a synapsy nerwowe przesłały całą kaskadę nerwobólu. To dziwne, ale ona w pierwszej chwili sądziła, że będzie on pierwszym skłonnym do ucieczki. Sama miała ochotę wyrwać się z tego przeklętego miasta i wyjechać gdziekolwiek indziej, gdzie jej los nie był z góry przesądzony.

Powoli przesunęła wzrok na Max. Nabrała głęboko powietrza i puszczając dłoń Aleca, szepnęła błagalnie:

— Możemy chwilę porozmawiać?
Guevara przytaknęła w szoku. Liz chciała z nią coś wyjaśnić, na osobności. Nie podobała jej się ta wizja.

* * *

Nerwy prawie telepały drobnym ciałem. Wsparła się o blat recepcji i wbijając wzrok w ścianę zamiast w 452, powiedziała półszeptem:

— Potrzebuję cię.
Transgeniczna spojrzała na nią w zdumieniu. Chyba pierwszy raz ktoś jej powiedział coś takiego, dał jej do zrozumienia, że nie jest niepotrzebna, że wciąż się liczy. Cokolwiek chodziło po główce Liz, miała zamiar z całych sił jej pomóc.

— Ty też chcesz iść do Terminal City?

— Tak – Guevara odpowiedziała bez zastanowienia – Idę tam gdzie oni – zerknęła w stronę pozostałych X5

Brunetka westchnęła.

— Dobrze. W takim razie będziesz musiała załatwić coś u Logana.
Ciemne oczy rozszerzyły się w zdumieniu. Sądziła, że Liz jej oznajmi, iż sama ucieka, a nie dość, że sugerowała coś innego, to na dodatek chciała to rozegrać perfekcyjnie.

Dawno nie widziała się twarzą w twarz z Loganem. Owszem, rozmawiali często przez telefon, ale to coś innego. Prawie się uśmiechnęła na samą myśl o spotkaniu z nim. Umysł ściągnął ją siłą na ziemię i kazał się zastanawiać nad czymś innym.

— Idziesz z nami? – zapytała

— Tak – przyznała po chwili milczenia Liz
Jej wzrok przewiercał ścianę. Nie potrafiła spojrzeć w oczy ani Max ani tym bardziej Alecowi.

— Przeraża mnie to jak cholera – zaśmiała się gorzko z samej siebie – Ale nie potrafię odejść, gdy...

— On zostaje – dokończyła za nią Mac i zerknęła w stronę Aleca
Może to nie był najlepszy ruch, bo przykuł uwagę zielonookiego.

— Właśnie – usta Liz wyszeptywały półsłówka – Ja.. Chciałam odejść, uciec. Gdziekolwiek – westchnęła – Tu znów mam skreślone życie.
Max doskonale wiedziała, co miała na myśli niepozorna brunetka.

Zabawne. Za wiele ze sobą nie rozmawiały, nie okazywały sobie głębszych uczuć, ale w jakiś sposób rozumiały się i czuły praktycznie tak samo.

— Nie mogę odejść. Wy tu będziecie. On tu będzie... – lekko się uśmiechnęła – Ciężko być rozdzielonym z własnym sercem. Dlatego zostanę.

— Dla niego.

* * *

Kiedy poruszony wzrok Max przesunął się na niego, od razu domyślił się czego dotyczyła rozmowa. Może i nie było to etyczne, ale nie mógł powstrzymać własnych zmysłów przed wyostrzeniem.

— Idziesz z nami?

Zielone tęczówki wypełniła radość, która jednak szybko stopniała w ogniki wyrzutów i wahania. Obiecał sobie, że będzie przy nim szczęśliwa, że nie wrócą koszmarne odczucia z jej przeszłości. Ale z każdym jej kolejnym zdaniem zaczynał pojmować, co chce zrobić.

— Przeraża mnie to jak cholera... ale nie potrafię odejść, gdy...

— On zostaje.

Więc chciała uciec, a on jej to uniemożliwił. Zatrzymywał ją. Podcinał skrzydła.

— Tu znów mam skreślone życie.

Przez niego. Chciała się uwolnić, odzyskać spokój, ale on ją przywiązywał. Już to kiedyś przechodziła, nie mógł pozwolić by ponownie popadła w traumę.

— Ciężko być rozdzielonym z własnym sercem. Dlatego zostanę.

Kąciki ust chciały się unieść w uśmiechu. Tak jej zależało na nim, że była gotowa poświęcić wszystko. I właśnie to nie pozwalało mu się uśmiechnąć.

Zacisnął pięści i oderwał wzrok od dwóch dziewczyn. Przesuwając go po podłodze, natrafił na Evansa. Ciągle miał ochotę go zabić za to, że odebrał mu Liz, choć teraz wyglądał na o wiele spokojniejszego. Usta bruneta wykrzywiły się w złośliwym uśmiechu.

— Ona przynosi ból – mruknął Max – Jeśli z nią będziesz to się nigdy nie skończy. Ona nie należy do ciebie – przymknął powieki – A nikt nie musiał ucierpieć.
Kłamstwa gładko toczyły się z jego ust. W rzeczywistości los Liz już go nie obchodził, ale nie mógł przepuścić możliwości by dokopać zielonookiemu.

* * *

Liz oderwała się od lady, by ruszyć w kierunku pozostałych. Smukłe ramiona Guevary zatrzymały ją, oplatając się wokół drobnej postaci.

— W razie czego Liz, wiesz że... no wiesz co mam na myśli.
Brunetka uśmiechnęła się odwzajemniając uścisk.

Wróciły do reszty X5. Trzeba było działać.

— Nie wiem czy się uda – Liz traciła wiarę w siebie i swoje możliwości
Do tej pory idealnie korzystała ze swoich kosmicznych zdolności, ale teraz mogło się nie udać. Teraz mogła wszystko przegrać. Zwłaszcza, że miała posłużyć się tą mocą, której najbardziej się bała i to w dodatku musiała to zrobić na sporą skalę, bo aż na kilkadziesiąt osób.

Zacisnęła powieki i pięści. Zielone iskry ostrymi szarpnięciami przeskakiwały po komórkach jej ciała. Wszystko wirowało. Wydawało się, że spada gwałtownie w dół, a cały świat pozostaje w górze. Osunęła się na ziemię.

* * *

Kobaltowe oczy były pierwszym, co zobaczyła po odzyskaniu przytomności. Zamrugała, usiłując sobie przypomnieć, co się działo. Kiedy dotarła do niej świadomość tego, co miało się stać, od razu rozejrzała się dokoła. Jam Pony funkcjonowało jak dawniej. Może nie licząc tego, że Biggs i Alec rozmawiali najspokojniej w świecie z agentem, coś mu objaśniając, jakby podawali rysopis czy przebieg dokładny kolejnych zdarzeń.

Ale taki był właśnie plan.

Wyprać umysły – jak to zwykła określać właścicielka tej zdolności, Tess. Potem wstawić wszystkim kit, że policja szukała bandyty. Max miała jechać do Logana by załatwił im bezpieczny przydział w TC. A ona sama miała zając się Maxem. Tylko, że Evansa nie było w pobliżu. Zamiast się tym przejąć, odetchnęła z ulgą i ponownie położyła głowę na kolanach Hotaru, która uśmiechnęła się i mrugnęła do niej porozumiewawczo.

Więc wszystko się udało.

Więc teraz wszystko będzie dobrze?

* * *

Brama Terminal City otworzyła się i wkroczyli na asfaltowe boisko. Kilkoro mutantów, którzy tam akurat byli, stanęło w bezruchu, przypatrując się im dziwnie.

Zielone spojrzenie na chwilę ześlizgnęło się na drobną brunetkę. Nie chciała tu być. A on nie chciał by przez niego cierpiała. Zagwarantuje jej, że długo tu nie zabawi, że ucieknie i zacznie szukać swojego szczęścia w prawdziwym świecie. Chociaż będzie musiał zrobić coś, co ją dogłębnie zrani.

Jego to i tak będzie bardziej bolało. Musieć zadać ten cios i patrzeć jak ona cierpi przez niego.

Nie było jednak innego sposobu, by zwrócić jej wolność, zwrócić jej serce.

c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część