_liz

Shattered like a falling glass (23)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

XXIII

Przyglądał się jej ze spokojną fascynacją. Jej głowa spoczywała na jego klatce piersiowej i unosiła się, gdy nabierał powietrza. Miękkie, ciemne włosy rozsypane były dokoła. Jego ramiona oplatały ją ciasno, jakby obawiał się, że gotowa mu uciec. Musnął ustami jej czoło.

Gdyby potrafił bezproblemowo zasypiać, to przy niej spałby najlepiej, najspokojniej. Z drugiej strony uwielbiał jej się przyglądać, gdy spała. Czuł wtedy, że mu ufa, że czuje się przy nim bezpieczna. I zrobiłby dla niej wszystko. Spojrzał w stronę leżącego na podłodze wisiorka. W przypływie namiętności całkiem zapomniał o nim. Jego jedyna pamiątka po Rachel. Sam bał się odzyskać zwykły klejnocik, a odważyła się to zrobić dopiero ona.

Przesunął rękę po jej nagich plecach. Wyglądała dość zabawnie, jedynie w spodniach, skulona w kłębek niczym kot. Mruknęła coś i otworzyła zaspane oczy. Przekręciła głowę i spojrzała na Aleca. Uśmiechnął się lekko. Jego wzrok ześlizgnął się w dół jej ciała. Usta wygięły się w spragnionym uśmieszku. Liz zauważyła to i wtuliła mocniej w jego ciało, chcąc w jakiś sposób zakryć nagie górne partie.

— Znów tylko jedno łazi ci po głowie – mruknęła
Roześmiał się i odpowiedział niskim tonem:

— Aktualnie dwie sprawy dręczą moje myśli.

Liz uniosła brwi w zaskoczeniu. Przesunęła się wyżej, rozprostowując ciało i szepcząc wprost do jego ucha:

— Cóż to takiego?
Lewy kącik ust Aleca uniósł się do góry.

— Po pierwsze, wracając do twojego włamania – brunetka jęknęła, nie chciała słuchać kolejnych wyrzutów – Dałaś się złapać! Trzeba cię nauczyć podstaw walki.

Prawie zakrztusiła się śliną. Czy on mówił poważnie? W szoku spoglądała na niego. Nie kpił. Naprawdę chciał ją nauczyć walki. Po kilku sekundach odzyskała oddech i uśmiechnęła się niepewnie. W jakiś dziwny sposób przerażała ją wizja tej nauki. Teraz pozostała sprawa druga. Mogła się tylko domyślać, że to nieodłączna myśl Aleca.

— A po drugie? – zapytała
Jednym ruchem przekręcił ich, przytwierdzając jej ciało do kanapy.

— A po drugie nie byłbym sobą, gdybym nie wykorzystał tego, że leżysz pode mną i to bez bluzki.
Nim zdołała zaprotestować lub w jakikolwiek sposób zareagować, zamknął jej usta swoimi.

* * *

Liz nie była w stanie przekręcić klucza w zamku. Alec ciągle ją rozpraszał. Nieustannie lawirował językiem po jej szyi i dłońmi po jej ciele. Co w niego wstąpiło? Wiedziała, że praktycznie ciągle myśli swoim „źródłem energii”, ale potrafił kontrolować się i nie podsycać temperatury jej ciała w tak niedogodnych okolicznościach. Teraz jednak wręcz nie mógł się opanować.

Kiedy drzwi się otworzyły, oboje prawie runęli na podłogę w przedpokoju. Słysząc głosy dobiegające z pokoju, Alec jakby otrzeźwiał i śmiejąc się zamknął drzwi. Brunetka spojrzała na niego jak na wariata. Przeszli do oświetlonego pomieszczenia, w którym przesiadywały Max i Hotaru. Właściwie tylko blondynka siedziała skulona na kanapie, a Max podpierała ścianę. Obie nie wyglądały najlepiej, jakby rozkładała je choroba.

Niezdrowe wypieki na policzkach, drobniutkie kropelki słonego potu na czole, rozchylone usta chełpliwie czerpiące powietrze. Liz z niepokojem na nie zerknęła.

— Logan... – jęknęła Max, przymykając powieki

— Ryan... – szepnęła Hotaru odchylając głowę

— Logan...

— Jensen... – mruknęła blondynka

— Logan...

— Umm... – Hotaru szukała w myślach kolejnego obrazu

— Alec – podsunął zielonooki z wiadomym uśmieszkiem na twarzy

Obie dziewczyny momentalnie przesunęły wzrok w stronę przybyłych. Max przewróciła oczami. Za to 512 z rozmarzeniem jęknęła, po czym z obrzydzeniem zaczęła potrząsać głową i mamrotać „nie”. Liz odsunęła się od Aleca, którego dłonie ponownie usiłowały wślizgnąć się na jej ciało. Przeszła do kuchni, a mijając po drodze Guevarę, zapytała:

— Co wam dolega?
Do jej uszu dobiegł kolejny jęk Hotaru. Max również wydała z siebie coś na kształt kociego mruknięcia, ale odpowiedziała.

— Efekt uboczny kociego DNA. Parę razy w roku nasz organizm odczuwa ogromne zapotrzebowanie na... hmm... żąda by go zaspokoić seksualnie.

Liz spojrzała na nią ze zdumieniem.

— Chcesz powiedzieć, że macie ruję?
Kiedy 452 przytaknęła, brunetka nie mogła już powstrzymać śmiechu. Kolejna fale perlistego rozbawienia ściskały raz po raz mięśnie jej brzucha.

Dla nich może nie było to zabawne, ale dla niej owszem. Myśl, że Max Guevara czy Hotaru kilka razy w roku wręcz rzucały się na facetów, była obezwładniająca.

— Bardzo zabawne – mruknął Alec, podchodząc do lady i wykrzywiając usta w kwaśnym uśmiechu – Wiesz jakie to ciężkie i stresujące?
Liz roześmiała się jeszcze bardziej. Czyżby on też? Alec zawsze miał okres godowy, ale teraz rzeczywiście jego działania się nasiliły.

— Kochanie – starała się powstrzymać śmiech – Mam sposób by ulżyć ci w cierpieniach – obróciła się i sięgnęła po nóż – Słyszałeś o słowie... sterylizacja?
Ostrze skierowała w stronę zielonookiego.

Miała wrażenie, że przez chwilę naprawdę się przestraszył. Szybko jednak na jego usta wrócił uśmieszek.

— Nie zrobisz tego – powiedział z niesamowitą pewnością i kokieterią – Odcięłabyś tym swoje źródło przyjemności.
Liz przewróciła oczami i odłożyła nóż. Zerknęła na obie transgeniczne dziewczyny popadające w nerwicę.

— Ruja... nieźle – mruknęła

— Tak. Ale jeszcze nigdy nie mieliśmy jej w tym samym czasie – stwierdził Alec i uważnie wbił w nią wzrok
Uniosła dłonie w geście obronnym, kiedy Max i Hotaru również na nią spojrzały. Czyżby sugerowali, że to jej kosmiczne moce miały z tym coś wspólnego?

— O nie! Ja nie mieszałam w waszych hormonach... – zerknęła na Aleca – No nie licząc ciebie 494.

— Masz na myśli? – uniósł wyzywająco brew

— Bo u ciebie nie zawsze wszystko stoi... na swoim miejscu.

Błyskawicznie przeskoczył ladę. Ujął jej nadgarstki i trzymał za jej plecami, uniemożliwiając wyrwanie się. Zielone oczy z iskrą niebezpieczeństwa wpatrywały się w nią. Ciepły oddech coraz szybciej odbijał się od delikatnego policzka. Przypatrująca się im Hotaru jęknęła ni to z obrzydzeniem ni z rozpaczą czy zazdrością.

— Potrzebuję faceta... – mruknęła

Liz odchyliła głowę i na wpół śmiejąc się, rzuciła do niej proste sformułowanie:

— Zadzwoń po Biggsa.
Kobaltowe oczy, teraz o barwie jaśniutkiego lazuru, rozszerzyły się, spoglądając na Liz jak na wariatkę.

— Jak możesz?! Biggs? – jej chaotyczne myśli znów się rozpraszały – Biggs... – drobnym ciałem blondynki wstrząsnął dreszcz – Biggs – szepnęła ponownie – Idę wziąć prysznic!
Zerwała się z miejsca i pobiegła do łazienki.

* * *

Cios za ciosem uderzała w dłonie Biggsa. Wkładała w to mnóstwo wysiłku, ale 593 nawet nie drgnął. Wiedziała, że jest jakieś pięćdziesiąt razy silniejszy, ale mógł chociaż udawać, że jej pięści pozostawiają niewielkie zadraśnięcia. Jednocześnie czułą nieustanny przeszywający ultrafiolet ślizgający się po jej ciele. Powinna to raczej nazwać ultrazielenią.

— Skup się – usłyszała aksamitny głos Aleca

— Jak mam się skupić, skoro ciągle gapisz się na mój tyłek? – warknęła

Tym razem bez ostrzeżenia zastosowała prawy prosty. Kości w dłoni Biggsa zatrzeszczały, a on sam zacisnął zęby i spojrzał na nią z uznaniem. Z dumą wyszczerzyła ząbki. Czyli jednak agresja była przydatna. Poczuła iskrzenie przemieszczające się po koniuszkach nerwów. Ooo, lepiej się opanować, nim jeden ruch dłoni spowoduje eksplozję.

— No dalej – Alec ją ponaglał
Obróciła się i z lekkim gniewem spojrzała na niego. Uniosła rękę i wcelowała w niego wskazujący palec.

— Wiesz, że mogłabym cię posłać na tamtą ścianę jednym skinieniem małego paluszka?

W tym momencie drzwi trzasnęły i do środka wparowała Max. Najwyraźniej coś się stało. Zmierzyła wszystkich uważnym spojrzeniem i oznajmiła niby to chłodno, ale z ogromnym niepokojem:

— Robią naloty.
Biggs i Alec unieśli brwi, nie rozumiejąc kompletnie o co jej chodzi. Przewróciła oczami i wyjaśniła:

— Specjalni agenci tropią mutantów. Wszędzie. W miejscach pracy, klubach. Wszyscy podejrzani przechodzą testy DNA – mówiła tak szybko by nikt nie zdołała jej przerwać – Gdy złapią mutanta umieszczają go w oddzielnym sektorze.
Dopiero teraz pojęli powagę sytuacji. Zaczęła się prawdziwa krucjata. Dla pozoru, by nie wydać się niehumanitarnym, wydzielono specjalny oddział dla „odmieńców”.

— To jak getto – podsumowała Liz

— Terminal City dokładnie – głos Max był bardzo napięty

c.d.n.




Poprzednia część Wersja do druku Następna część