_liz

Shattered like a falling glass (19)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

XIX

Poczuł ciepło na swoim karku, nawet dziwne mrowienie. Nagle wszystko zawirowało, aż musiał zamknąć powieki. Przed jego oczami przemykały jakieś dziwne obrazy, których wcześniej nie widział. Grupa nastolatków, pustynia, jakaś debata. Nie widział czemu, ale czuł ogromny ból i żal, kiedy to widział. Tylko, że to nie były jego uczucia. Pustynia przekształciła się w gwiaździste niebo i oto nagle widział nocne Seattle, a dokładnie dworzec autobusowy. Cierpienie przeszło w strach i niepewność. Ponownie wszystko zawirowało, aż poczuł niesamowite ciepło, bezpieczeństwo i zobaczył...

— Alec! – głos Hotaru go ocucił
Momentalnie otworzył oczy i obrócił się. Liz leżała na podłodze. Chciał ją podnieść, ale Biggs go uprzedził. Nie doniósł jej nawet do kanapy, gdy odzyskała przytomność. Jęknęła tylko i złapała się za głowę, kuląc na zużytym meblu. Przesunęła wzrok po zgromadzonych. Wszyscy patrzyli na nią z troską i obawą.

— Nic mi nie jest – mruknęła, starając się uśmiechnąć
Max wciskała w jej dłoń szklankę z mlekiem.

Co ona miała z tym dbaniem by się nie odwodnić?

Ciemne oczy Liz przeniosły się na Aleca. Siedział w bezruchu, a jego zielone oczy nie odrywały się od niej. Tym razem było w nich coś, co kazało jej się martwić i bać. Rozchyliła usta, żeby coś powiedzieć, ale w tym momencie transgeniczny chłopak zerwał się z miejsca i wyszedł trzaskając drzwiami.

* * *

Hotaru usiadła naprzeciwko Liz. Jej oczy mieniły się teraz turkusowo, chociaż przeplatało się to z ciemnym granatem. Uważnie studiowała twarz brunetki, jakby chciała wszystko odczytać z ułożenia ust i wyrazu oczu. Coś się stało. Coś czego oni nie umieli pojąć. Rozumiała jedynie, że dotyczyło to Aleca, bo inaczej by nie uciekł a sama Liz nie zachowywałaby się jak trusia. Max studiowała kark Biggsa, upewniając się, że małe hokus-pokus hybrydy pomogło. Natomiast 593 kątem oka obserwował dwie drobne istoty stojące teraz po obu stronach muru, który Liz wybudowała wokół siebie.

Blondynka cmoknęła z niezadowoleniem. Nie miała zwyczaju na siłę wpychać się w czyjeś osobiste sprawy, ale ten mur jej się nie podobał i miała zamiar pomóc mu runąć z hukiem.

— Co mu zrobiłaś?
Liz tylko mruknęła coś niezrozumiałego i zanurzyła twarz w dłoniach. Miała najgorsze obawy. Widziała jego wnętrze, jego duszę, zajrzała w najintymniejsze z miejsc. Pewnie to wyczuł i dlatego się wściekł. Obawiała się, że sytuacja może być jeszcze gorsza jeśli on też widział coś. Widział ją.

— Nie chciałam – jęknęła nie podnosząc głowy – Nie chciałam go wciągać w to wszystko.
Biggs spojrzał na nią z prawdziwym zaintrygowaniem i smutkiem. Cokolwiek zrobiła, bardziej przejmowała się tym, że to ktoś inny mógł ucierpieć. Max również wbiła wzrok w skuloną postać. Poczuła dziwnie znajomy ból. Taki sam jaki czuła, kiedy przez nią Logan prawie stracił życie. Hotaru pokręciła głowią niby to z rozbawieniem.

— Może i nie chciałaś, ale on chciał – powiedziała ciepło i spokojnie – Wierz mi, znam go tak długo, że mogę stwierdzić jedno. Zmienił się przy tobie.
Liz uniosła głowę i spojrzała z niezrozumieniem i raczej wahaniem na blondynkę.

— Nadal jest nieznośny – mruknęła Hotaru – Ale bardzo się do ciebie przywiązał. Już nie jesteś dla niego obcą osobą. – spoważniała – Twoim błędem nie było wciąganie go w swoje tajemnice. Błędem będzie jeśli go opuścisz.

* * *

Od trzech minut stała przed tymi drzwiami. Starała się nawet nie oddychać, żeby jej nie było słychać. Wciąż się wahała.

Właściwie po co tu przyszła?

Żeby mu wyjaśnić co to było? Żeby przeprosić? Znów tonęła we własnych wątpliwościach i strachu. Wszędzie dokoła był strach. Jako zmodyfikowana genetycznie bała się ludzi, jako Lizzy Parker bała się Maxa, jako emocjonalnie rozwinięta istota bała się reakcji Aleca. W myślach układała co mu powie. Sama jednak nie była pewna, czy obrócić to w zwykłą kosmiczną sprawę czy kalać się przed nim.

Jak na zawołanie drzwi się otworzyły. Zielone oczy przesunęły się po jej ciele. Gdy zorientował się, że to na pewno ona, tęczówki pociemniały w szmaragdową toń. A ona zamknęła oczy i z całym zasobem rozpaczy szepnęła:

— Przepraszam.
Treść żołądkowa podchodziła jej do gardła. Czuła jego gniew wtapiający się w nią. Nienawidził jej, że tak pokręciła jeszcze bardziej jego życie. To odebrało wszelki smak nadziei.

— Widziałem twoje wspomnienia – jego głos wcale nie był lodowaty, jak się spodziewała, raczej drżący

Pokiwała głową i zrobiła krok do tyłu. Wszelkie obawy się spełniły. Utworzyła kontakt z Aleciem, pozwoliła mu wniknąć do swojego umysłu i sama wdarła się do jego wnętrza. Ale najgorsze było to, że nie żałowała. Chciała, żeby ktoś wreszcie ją zobaczył tak naprawdę. Teraz po prostu coś w jej wnętrzu ją szczypało, bo on nie chciał jej widzieć.

— To... utworzyłam z tobą kontakt – mruknęła na wpół śmiejąc się na wpół płacząc, chciała utrzymać nerwy na wodzy – Ty widziałeś moje wspomnienie i myśli, a ja twoje.
Urwała, nie mając pojęcia co powiedzieć dalej. Odgarnęła pasemko włosów z twarzy i dygocącym coraz bardziej głosem dokończyła:

— Nie chciałam... to znaczy chciałam, ale teraz ty jesteś zły. Ale nie martw się, nie widziałam nic ważnego, nic czego nie powinnam widzieć – paplała bez ładu i składu
Alec wbił dłonie w kieszenie. Powinien być zły, powinien nią potrząsnąć i kazać zablokować ten dziwny kontakt, czy cokolwiek to było. A jednak gdy na nią patrzył, wszelki gniew znikał.

Pozwoliła mu zobaczyć to, co tkwiło w niej najgłębiej, to co starała się zakopać, schować przed innymi i nie wracać do tego. I chyba chciała pokazać mu w sobie wszystko, bo inaczej to ostatnie uczucie nie przeszło by przez niego.

— Widziałem siebie – przyznał półszeptem
Liz poczuła jak coś w niej pęka. Zobaczył siebie samego w jej myślach i uczuciach. Poznał jej przywiązanie i silną więź, do jakiej wcześniej się nie przyznawała.

Kiwnęła głową mechanicznie, ale nie była w stanie na niego spojrzeć. Obróciła się by odejść. Kilka chwiejnych kroków. Zatrzymała się i oparła plecami o ścianę korytarza, osuwając w dół. Dwa głębokie oddechy nie pomogły powstrzymać łez. Znów wszystko obracało się przeciwko niej, zaciskając lodowe dłonie strachu na jej gardle. Skuliła się, ocierając ręką niechciane krople.

— Przepraszam – jej głos nie stanowił rozpaczy biednej dziewczynki, ale żal i furię, złość na samą siebie – Znów wszystko niszczę...
Alec ze zdumieniem obserwował tę niespodziewaną reakcję. Pierwszy raz widział jej łzy. I to były łzy dla niego. Przez niego.

Drgnął. Momentalnie znalazł się przy niej, usiłując odsunąć drobne dłonie od jej twarzy. Ciągle mamrotała, a słone krople spływały po policzkach.

Jak mógłby jej nienawidzić? Jak mógłby być na nią zły? Jak mógłby ją teraz zostawić?

— Ciii... – szepnął miękko
Jego ciepłe dłonie delikatnie ujęły jej twarz, wymuszając kontakt wzrokowy. Liz rozchyliła wargi, prawdopodobnie by znów coś powiedzieć, ale jego kciuk zamknął jej usta. Zielone oczy rozjaśniły się, a na twarzy Aleca pojawił się uśmiech.

— Nie przepraszaj – powiedział spokojnie, wpatrując się w zapłakane ciemne oczy – Przyznaję, że byłem w szoku, ale... Chcę cię widzieć.
To powiedziawszy pochylił się w jej stronę. Odsunął cieniutkie pasemko włosów, które skleiło się z jej wilgotnymi ustami.

Usta Aleca delikatnie musnęły wargi Liz, jakby prosząc o pozwolenie. Drobne ciało drgnęły i po chwili błyski wróciły. Za każdym razem, gdy brunetka chciała uszczknąć trochę powietrza lub przerwać tę eskapadę po uczuciach, Alec przysuwał ją bliżej, zachłannie całując.

* * *

Alec niechętnie oderwał od niej swoje usta. Zielone spojrzenie wbijało się w nią. Czy to była ta sama osoba, którą widział w tych wizjach? Radosna mała dziewczynka, zakochana nastolatka, przerażona dziewczyna skacząca z mostu, zrozpaczona przyjaciółka na pogrzebie Alexa, zdruzgotana hybryda, roztrzaskana wewnętrznie osoba. Lekko się uśmiechnął, kiedy w łapiącej oddech brunetce rozpoznał jedną z ostatnich wizji. Tę, w której zasypiała w jego ramionach.

Pocałował ją w czoło.

— Chodź. Chcę ci coś pokazać. – pomógł jej wstać
Jego dłoń splotła się z jej drobną ręką. Pierwszy raz robił coś takiego z jakąkolwiek dziewczyną. To było jak oficjalne przyznanie się do uczucia, do prawdziwego uczucia. Aż gorąca fala wypełniła żyły Liz.

* * *

Motor Alec'a zatrzymał się przed ogromną posiadłością. Liz w zaskoczeniu przyglądała się idealnej konstrukcji, czystości i przepychowi. To zupełnie nie przypominało stylu Seattle. Fakt, byli na obrzeżach ale jednak wciąz w klimacie ponurych bloków. A tutaj taka perełka, niczym zameczek.

Spojrzała na zielonookiego, który z dziwnym gniewem i bólem wpatrywał się w wysoką bramę.

— Co to za miejsce? – zapytała cicho
Nie miała pojecia, dlaczego mówi szeptem, ale czuła, że sytuacja tego wymaga. Ciało 494 napięło się. Podejrzewała, że to właśnie to miejsce tak na niego działało. Nie odrywając wzroku od budynku, powiedział przyciszonym głosem:

— Tu mieszkała Rachel.
Ciemne oczy dziewczyny zamgliły się. Rachel. Pierwsza i jedyna miłość Aleca. Dziewczyna z fotografii.

Dlaczego ja tu przywiózł?

Przesunęła spojrzenie na niego. Wciąż go to bolało, ciągle słyszał w głowie krzyki własnej rozpaczy. Zapewne nie potrafił spokojnie usiedzieć w ciszy, bo wracały wspomnienia, trujące i obezwładniające. Zacisnęła ciaśniej dłonie wokół niego. Obrócił głowę spoglądając na nią. Tyle smutku...

Tak. Alec McDowell, X5-494, silny, ulepszony genetycznie, praktycznie niepokonany, zawsze opanowany i powierzchowny, teraz był jak bezbronne dziecko z ufnością obnażając swoje uczucia.

Dotknęła dłonią jego policzka. Nie wiedziała co powiedzieć, by go pocieszyć. W takich sytuacjach mówienie „Będzie dobrze” było wręcz kpiną. W efekcie wahania po prostu przytuliła go. Jego broda oparła się o jej ramię a dłonie zaplotły wokół wąskiej talii. Nie płakał. Tylko pozwalał swojej frustracji wypłynąć w płytkich oddechach. Po kilku minutach odsunął się. Jego szmaragdowe oczy ponownie przesunęły się na rezydencję. Od dawna tu nie był. Za dużo czasu minęło, by mógł spokojnie tu siedzieć i się przyglądać.

W jego głowie przemknęły urywki wspomnień. Uśmiech, pierwszy pocałunek w basenie, pianino, wisiorek. Zacisnął powieki. Wisiorek był jego jedyną pamiątką po niej.

Był.

— Gdybym mógł cofnąć czas... – mruknął na głos – ... nie pozwoliłbym sobie odebrać tego wisiorka.
Wzrok Liz skupił się na jego twarzy. O czym on mówił? Ale chłopak zdawał się umieć odczytywać jej myśli i niepokoje. Z kwaśnym uśmiechem i rozgoryczeniem wyjaśnił.

— Rachel dała mi swój wisiorek. Jej ojciec mi go zabrał.
Brunetka zastygła w bezruchu. Czasem nie rozumiała postępowania ludzi, ale teraz zupełnie nie wiedziała jak zareagować. Może i w jakiś sposób przez pochodzenie Aleca zginęła ta dziewczyna, ale przecież ją kochał, zasłużył na choć tak drobną pamiątkę.

Jej spojrzenie powędrowało w stronę posiadłości. Wyglądała jak nieprzystępna twierdza, do której w żaden sposób nie można było wejść.

— To nie w porządku – szepnęła – Należy ci się ten wisiorek.
Alec nawet nie drgnął. Po chwili zastanowienia wzruszył ramionami i obrócił się, by włączyć silnik motoru. Liz bez słowa oplotła dłońmi jego brzuch. Jej myśli toczyły chaotyczną debatę.

Należał mu się ten wisiorek.

c.d.n.



Poprzednia część Wersja do druku Następna część